- Zaraz, jaki plan? Nie chcesz chyba robić wszystkiego sam? Halo? Ja też się mogę przydać! – Wadera mówiła szeptem, nie chcąc spłoszyć ptaka. Jej głos był jednak stanowczy i dało się w nim wyczuć poirytowanie.
Jak grochem o ścianę. Basior zdawał się wyłączyć wszystkie zmysły, choć, znając życie, doskonale słyszał, co Shani próbuje mu przekazać i postanowił mistrzowsko ją ignorować. Stał się tak obojętny, że wilczyca aż czuła bijący od niego chłód… Nie, zaraz! Temperatura powietrza naprawdę malała z każdą chwilą, podczas gdy futro basiora pokrywało się cieniutką warstewką szronu.
Shani, nieco przestraszona, cofnęła się o kilka kroków, aż jej zadek natrafił na coś twardego – najpewniej pień jednego z drzew. Potem… potem sama nie rozumiała, co widzi! Żywioły naginały się do woli Ynerytha, który zaklinał je niczym tancerz podczas występu. Basior wspinał się z gracją na drzewo, na bieżąco wyczarowując wspomagającą go w tym konstrukcję. Serce Shani stanęło, gdy przeskakiwał z jednego drzewa na drugie. Później sprawy potoczyły się zdecydowanie za szybko. Niewiele widziała z poziomu ziemi, jednak odgłosy szarpaniny nie napawały jej entuzjazmem. Krążyła nerwowo wokół pnia, czując się zupełnie bezsilna. W którymś momencie poczuła, że spadają na nią pierwsze krople deszczu… nie, to była krew! Zrosiła jej pysk makabrycznymi piegami. Nie umiała po zapachu rozpoznać, czy to posoka wilka, czy też jego przeciwnika – ich woń zlała się teraz w jedną całość.
W końcu zapadła cisza. Na kilka niesamowicie długich sekund nawet ptaki przestały śpiewać. Całe napięcie zeszło jednak z Shani, gdy zobaczyła Ynerytha stojącego na skraju gniazda. Wypuścił z pyska woreczek z prochami i zaczął schodzić na ziemię.
Wilczyca posmutniała jednak, widząc nieruchome skrzydło smętnie zwisające z krawędzi. Tylko pojedyncze pióra kołyszące się na wietrze tworzyły iluzję tlącego się życia, zbyt słabą jednak, by przekonać obserwatora. Czy ta śmierć była potrzebna? Szara wiedziała, że odpowiedź na to pytanie jest twierdząca. Mimo tego nie mogła nie czuć smutku. Było to nie tyle współczucie, co żal po stracie czegoś niezwykłego. Shani nigdy wcześniej nie natknęła się na podobne stworzenie w żadnym z tekstów naukowych ani nawet w ustnych przekazach. Kiedyś jeszcze na pewno tu wróci i zbada gniazdo, jednak na opisanie zwyczajów zwierzęcia nie miała już szans.
- Zabrałem ci jedno ze świecidełek, o ile chcesz – głos Ynerytha momentalnie wyrwał ją z rozmyślań.
Jej oczy odruchowo skierowały się na przedmiot, który basior trzymał w pysku. Wypolerowany na gładko kamień, w którym tańczyły kolory. Wyglądał na jedyny w swoim rodzaju. Potem dwukolorowe spojrzenie wilczycy przeniosło się na pysk Ynerytha naznaczony nowymi zadrapaniami. Odezwał się w niej jakiś instynkt; przypływ ciepłych uczuć, który chciał nakłonić ją, by oczyściła jego rany. Szara jednak domyślała się, że basior nie będzie chciał przyjąć pomocy.
- Dziękuję – w jej głosie dało się słyszeć zakłopotanie. – Jest piękny. Nie wiem, jak ci się odwdzięczyć.
- Nie trzeba.
- Nalegam.
- Pomyślisz o tym później – uciął Yneryth. – Mamy zadanie do wykonania.
Szara uznała, że nie ma szans wygrać w tej dyskusji. Wsunęła podarunek do torby na leki, gdzie ledwo się zmieścił.
*
Szybko udało im się wrócić na właściwy szlak – wulkan nadal stanowił dla nich drogowskaz na horyzoncie. Dalszy etap drogi upłynął w dużej mierze w milczeniu, przerywanym jedynie krótkimi wymianami zdań. Nie była to niezręczna cisza, a raczej taka, która zostawia bezpieczną przestrzeń na własne przemyślenia. Shani wracała wciąż do wspomnień z ostatnich dni. Starzec z jego dziwnymi wizjami, niespodziewana śmierć i jej konsekwencje, a teraz jeszcze nieznane nauce stworzenia. Natężenie niezwykłych zdarzeń było wręcz zastanawiające. W końcu jednak nawet ta długa wędrówka dobiegła końca.
- Stać, co tu robicie?!
Shani spodziewała się takiego obrotu spraw. Już od dobrych kilkunastu minut, zagłębiając się coraz bardziej w obce tereny, miała wrażenie, że czuje na sobie czyjeś spojrzenie. Taki scenariusz powtarzał się wiele razy, gdy jeszcze błąkała się przed znalezieniem Watahy Renaissance.
Spojrzała nieznajomemu w oczy – bez niepotrzebnego pośpiechu czy emocji. Wiedziała, że nie ma się czego bać. Ani ona, ani Yneryth, nie zachowywali się w ostatnich minutach podejrzanie. Jej spokój wyraźnie kontrastował z napiętą sylwetką basiora, który jeżył futro na całym ciele. Na jego umięśnionym, pokrytym brązowym futrem ciele, pojawiały się już pierwsze siwe włosy.
- Przynosimy wiadomość – złote oczy czujki nadal świdrowały wilczycę, jakby chciały zajrzeć głębiej, przedrzeć się przez jej tkanki i dotrzeć prosto do zamkniętych w głowie myśli. – Szukamy rodziny pewnego starca.
- Starca? – Wyraz pyska brązowego na ułamek sekundy zmienił się, jednak równie szybko zastygł ponownie w gniewnym zmarszczeniu. – Powiedzcie więcej.
- Nie wiemy, jak miał na imię, ale chyba był zakochany w wilczycy o imieniu Donna.
- Zaraz, tak? I co z nim, gdzie on teraz jest? – Strażnik nie umiał już dłużej utrzymać emocji na wodzy i zaczął nerwowo przestępować z łapy na łapę. – Albo zaraz, nie, nie tutaj. Chodźcie za mną.
Shani spojrzała pytająco na Ynerytha. Skinął delikatnie, niemal niezauważalnie głową. Ruszyli za brązowym wilkiem, który co chwilę oglądał się za siebie, najpewniej po to, by upewnić się, że nie robią nic podejrzanego. Okazało się, że celem ich podróży była niewielka norka ulokowana w pustym pniu powalonego, niegdyś z pewnością robiącego wrażenie drzewa, a dokładniej – skrawek ziemi przed ową norką.
Strażnik rozchylił pnącza, które stanowiły zasłonę odgradzającą wnętrze lokum od ciekawskich spojrzeń.
- Etna? Etna, jesteś. Ci tutaj… twierdzą, że wiedzą coś o Pirycie.
Z pomiędzy zielonych liści wyłoniła się wadera o niespotykanym umaszczeniu. Jej ciało zdobiły liczne plamki w rozmaitych odcieniach brązu. Shani przyrównała ją w myślach do sowy, jednak kolory nie układały się na sierści Etny we wzór. Wyglądały raczej jak efekt przypadkowego rozlewania farbek na płótnie.
- Jeśli tak, to gdzie on jest? – Zielone oczy wilczycy skakały pomiędzy sylwetką Shani a Ynerytha.
- Właściwie, to… nie mamy dobrych wieści – odezwał się basior. – Zabraliśmy go ze sobą, ale nie w stanie, w jakim chcielibyście go widzieć, jak sądzę.
Z namaszczeniem - pewnie choć trochę udawanym, pomyślała Shani – położył sakiewkę z prochami w połowie odległości między miejscem, gdzie stał wcześniej, a łapami Etny. Rozchylił nosem materiał, by dało się dostrzec zawartość.
W tym momencie sprawy potoczyły się zbyt szybko, by Shani zdążyła chociażby zarejestrować całą sytuację. „Sowia” wilczyca rzuciła się na Ynertha, który zdążył uskoczyć do tyłu. Shani odruchowo ruszyła na pomoc kompanowi, jednak stanęła w pół kroku. Brązowy strażnik najeżył sierść i zaczął warczeć, lecz sam chyba nie umiał zdecydować, na kogo kierować swoją złość. Przez kilka sekund, które ciągnęły się niczym minuty, tkwili w pełnym napięcia bezruchu. Tę scenkę rodzajową uzupełniał warkot wydobywający się z wielu gardeł, tak że nie dało się nawet przypisać dźwięków do ich właścicieli.
Shani zauważyła jednak, że w całym tym bezruchu jest jedna zmienna. Delikatne błyski światła odbijały się od… łez, spływających po policzku Etny. Szara wiedziała już, że w sprawę zamieszane są silne emocje. Musiała teraz ważyć każde słowo, by nie zburzyć tej kruchej równowagi.
- Był szczęśliwy, kiedy odchodził. Spotkał się ostatni raz z Donną.
- Łżesz! – Samica postąpiła krok do przodu. – Donna nie żyje od wielu lat.
- Mówię prawdę – Shani spojrzała łaciatej w oczy, wkładając spory wysiłek w utrzymanie spokojnego wyrazu pyska. Nie mogła sobie pozwolić, by wilczyca zauważyła jej zdenerwowanie. Mówiła jak do przestraszonego szczeniaka, który w każdej chwili mógł się spłoszyć. – Myślisz, że szlibyśmy taki kawał, gdybyśmy to my przyczynili się do jego śmierci?
W miarę, jak Etna zbliżała się do medyczki, ta zaczynała mówić coraz szybciej, by zmieścić jak najwięcej słów w tym kurczącym się czasie.
- Zgubił się i znalazłam go samego, błąkającego się w lesie. Chciałam pomóc mu wrócić do domu, ale upierał się, że chce iść nad wodospad i zobaczyć się z Donną. Zabrałam go tam i… rzeczywiście się z nią spotkał. W jakiejś wizji czy cholera wie czym. Spędzili razem wieczór i zasnęli. Potem Piryt już się nie obudził. Yneryth pomógł mi z… transportem. Jestem medyczką. Gdyby cokolwiek dało się wtedy zrobić, pomogłabym mu, ale… nie mogłam.
Etna zatrzymała się i przekrzywiła z zaciekawieniem głowę, jednak gniewny grymas nie opuszczał jej pyska. Futro wokół oczu było sklejone przez wyschnięte łzy.
- Kochanie, ona może mieć rację – brązowy basior wtrącił się w rozmowę. Podszedł do wadery i delikatnie otarł się o nią policzkiem w geście wsparcia. - Piryt był stary i chory. Wiesz o tym. I umiał rozmawiać w myślach. Może kiedy był na granicy życia i śmierci, udało mu się porozumieć z Donną?
- Może, może… - wilczyca usiadła. – Ale w takim razie jak tu trafiliście?
- Kamienie. Piryt mi je dał – tłumaczyła Shani, wysypując z woreczka czarne, porowate koraliki. – U nas takich nie ma.
- Ah – odparła wilczyca.
Opuściła głowę i zamilkła na chwilę. Najpewniej musiała to wszystko przetrawić. Ciszę przerwał brązowy strażnik.
- Widzę, że jesteście zmęczeni po podróży. To… skromna propozycja, ale zostało nam pół sarny z porannego polowania. Mogę też porozmawiać z alfą, żeby znalazł dla was nocleg, jeśli chcecie.
Shani spojrzała na Ynerytha. Choć próbował zachować kamienny wyraz pyska, wilczyca spędziła z nim wystarczająco dużo czasu, by dostrzec wkradające się na jego oblicze zakłopotanie. Uznała więc, że pójdzie na swego rodzaju kompromis. Sama również nie uważała, by potrzebowała teraz posiłku, ale rzeczywiście czekała ich długa droga powrotna, a poza tym niegrzecznie byłoby odmawiać.
- Dziękujemy. Myślę, że posiłek to coś, czego teraz potrzebujemy.
*
- To jak to było? – Zapytała Shani, przeżuwając twarde ścięgno. – Z Pirytem i Donną.
Siedzący nieco na uboczu Yneryth raczej nie wtrącał do rozmowy, ale przysłuchiwał się z zainteresowaniem wymienianym historiom. Medyczka co jakiś czas spoglądała na niego, próbując odczytać emocje na jego pysku. Wilk był dla niej zagadką, ale mimo wszystko przez te kilka dni zdążyła go polubić. Miała nadzieję, że ta znajomość nie zakończy się wraz z ich przygodą.
- Donna to moja matka – odezwała się Etna, gdy tylko przełknęła kęs. – Piryt… był w niej zakochany na zabój. To była zakazana miłość – wilczyca uśmiechnęła się. – Ona była samotniczką mieszkającą poza terenami naszej watahy. Tam, gdzie teraz mieszkacie wy. Naszym wilkom nigdy nie było wolno się tam zapuszczać z uwagi na bliskość Lasu Zbłąkanych Dusz, jak go nazywamy. Piryt był jednak uparty. Wymykał się, by się z nią widywać. Potem z tego związku pojawiły się szczeniaki, to znaczy ja i moje rodzeństwo. Niestety Donna zmarła dość młodo. Słabo pamiętam matkę, w pamięci został tylko zapach… To chyba była jakaś choroba… Ojciec nigdy nie chciał poruszać tego tematu. Po jej śmierci przyniósł nas tutaj no i wiadomo, zestarzał się… Pod koniec już mu się chyba trochę pomieszało w głowie, zresztą wiecie, jak było…
Koniec.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1691
Ilość zdobytych PD: 845
Obecny stan: 845
Brak komentarzy
Prześlij komentarz