Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

wtorek, 31 stycznia 2023

Zawieszenie

 Kochani, 
Liczyłam na to, że ten moment nie nadejdzie... 
Z dniem dzisiejszym blog zostaje oficjalnie zawieszony. Chciałam wszystko pogodzić ze sobą, ale nie dałam rady. Studia całkiem mnie ograniczyły, dodatkowo sytuacja w domu jest dość skomplikowana. 

Chciałabym Wam wszystkim podziękować. Za wspaniałe wspólne chwile. Zostaną na długo w mojej pamięci. Wspólnie przegadane wieczory, czy to na kanale głosowym, czy to po prostu spędzone na pisaniu. Niejednokrotnie dzięki Wam uśmiech gościł na mojej twarzy i nowe siły dodawały mi motywacji. 

Mam nadzieję, że nie żegnamy się na zawsze. Po prostu nie chcę całkiem zamykać tego rozdziału. Dlatego też postanowiłam zawiesić bloga, a nie całkiem go zamknąć. Trudno mi określić na jak długo zostaje zawieszony w swoim działaniu. Z pewnością dopóki nie pogodzę wszystkiego. 

Postanowienie o zawieszeniu już od jakiegoś czasu mi towarzyszyło. Moje wielokrotne znikanie spowodowało odczucie, że postępuję nie w porządku względem wszystkich członków. Jeśli alfa znika tak sobie, to co to za alfa? 

Miałam swoją pomoc. Mooniś, dziękuję Ci z całego serca. Tak naprawdę tego bloga nie byłoby, gdyby nie Twoja osoba. Wielokrotne spieszyłaś z pomocą, to Ty robiłaś tu praktycznie wszystko. Zawsze czułam, że zbyt wiele bierzesz na swoje barki, ale zamiast ci pomóc, postępowałam nie w porządku i znikałam. Jest mi naprawdę przykro, że zostawiłam Cię z tym całkiem samą. 

Lunko, Tobie także jestem naprawdę wdzięcza. Podnosiłaś mnie na duchu w najtrudniejszych momentach. Czułam, że mogę wypłakać się w twoje ramię, a ty będziesz obok. Potrafiłaś dać niesamowitego kopniaka w ramach motywacji, który zawsze był skuteczny. 

Chciałabym podziękować każdemu z osobna i Wam wszystkim razem. Byliście, jesteście i zawsze będziecie dla mnie jak rodzina. Zawsze mogłam na Was polegać. 

Szkoda, że ja nie mogłam być wsparciem dla Was...

Jeśli ktokolwiek chciałby się ze mną skontaktować, może napisać do mnie na Gmail lub na konta gier (Howrse / DoggiGame), ale na grach jestem naprawdę rzadko. 

Dziękuję Wam za ten wspaniały czas podczas pisania historii tego bloga. Każdy z Was jest jej częścią. 

Trzymajcie się ciepło, 

~ Kochająca Renesmee

sobota, 31 grudnia 2022

Od Yneryth’a c.d. Belief/Noiter ~ "Misja ratunkowa"

Biały basior do tej pory raczej nie zdążył się rozerwać. Walka z jaszczurami, nie usatysfakcjonowała go tak, jak sobie to wyobrażał. Niemal każdy wilk wchodził mu w drogę, próbując, jak oni to nazywali "pomagać”. W głowie samiec wyobrażał sobie, jak przez przypadek przebija swoich pobratymców w ferworze walki. Wizje te ograniczyły go do wywierania nacisku w sposób ściśle fizyczny.
Po całym zamieszaniu, z rozczarowaniem rozejrzał się po okolicy, widząc pobojowisko spływające krwią i kawałkami wyszarpanego miejsca. Yneryth jednak bardziej przejął się śladami pozostawionymi na biernie żyjącym otoczeniu. Walka nie przytoczyła mu tyle nie zadowolenia, co całe te "emocjonalne” głupoty. Lekko mówiąc, nie mógł się powstrzymać, by przerwać im tą jakże słodką pogawędkę. Zdawało się, że pobratymcy zrozumieli, o co mu chodziło i niemalże od razu udali się kontynuując dalszą część swojego planu.
Żółtooki wysłuchał całego tego jakże teatralnego występu, lecz gdy zdawało mu się, że to już koniec, Osear się lekko zdenerwował. Mówił coś tam o jakiś wyborach i innych głupotach, może gdyby basior bardziej się na tym skupił, to wiedziałby, o co mu chodziło. Niestety, lecz to nie był jeszcze koniec. Osear zdematerializował się, wilk dosłownie sam otoczył całą brygadę. W tamtym momencie Yneryth poczuł, że będzie jeszcze okazja, by się wykazać. Samcowi pojawiła się gęsia skórka i znaczne podekscytowanie. Zaczął napinać się, by być gotowym na następną rudne. Nim zdążył się rozluźnić, chmura się zmaterializowała, a Osear uderzył go od boku. Yneryth, jak zdmuchnięty przez wiatr odleciał z miejsca, zatrzymując się dopiero na ścianie jaskini. Uderzając o kamień, wilkowi lekko zakręciło się w głowie, przynajmniej tak mu się zdawało. Czarna mglista chmura wypełniała jaskinie, wręcz wyciekając z niej na zewnątrz. Żółte oczy ledwo dostrzegały w niej pozostałych pobratymców. Z konturów jedynie wyróżniali się dwaj skrzydlaci i wadera. Yneryth zatrzymał się pod ścianą z lekkim bólem głowy, próbując przeanalizować na nowo sytuację. Z tego miejsca nie był w stanie dostrzec Osear, jedynym pewnikiem jego obecności były warczenia i wykrzyknienia, nie zapominając o odgłosach uderzeń oraz zderzeń pazurów. Ten zły dosłownie pojawiał się z mgły i zaraz zmów znikał niespostrzeżony. Nie było jak z nim walczyć. Haos rozprzestrzeniający się do uszu Yneryth’a znacznie odcinał go od możliwości skupienia się. Odchodząc od ściany w głąb walki, znów oberwał, teraz przesuwając się jedynie po ziemi. Taka walka, nie miała dla niego żadnego sensu. Za każdym otrzymanym ciosem słabł, zresztą tak jak jego sojusznicy. Rozjuszony tchórzliwością, a zarazem sprytem czarnego, wykrzyknął.
- Nie tylko ty umiesz się chować! – Biały zaciskając łapy na podłożu, zaczął robić to, co szło mu najlepiej. Skała, na której stali zaczęła pękać, rozchodząc się do bocznych ścian. Z pęknięć zaczęły wyłaniać się kamyczki, które podnosząc się nad szczelinę, rozpadały się w skalny pył. Piach owinął całą szóstkę. W tym momencie jaskinia zdawała się dosłownie pusta. Wypełniona jedynie ciemną zawiesiną. – Ciekawe jak zaatakujesz z ukrycie coś, czego nie widzisz. Belief, Noiter, Aries, Manu, Farim, nie ruszajcie się!
Dało się słyszeć jedynie kaszlnięcie Belief, której piach wpadł w nozdrza i podrażnił nieco gardło. Nie wszyscy znali Yneryth’a, ale musieli mu w tym momencie zaufać. Pozostali w bezruchu, mimo wahań, tylko Bel mocno wierzyła, że biały samiec doskonale wie, co robi. Osear zaśmiał się ochrypłym głosem, po czym zawył. Drżące wycie dobiegło do uszu bohaterów, nie polepszając ich morali. Głos ten, dosłownie wprawił powietrze w drżenie. Ciemna powietrzna masa zaczęła się mieszać, aż w pewnym momencie, niczym fala przelała się przez wilki, wylewając na zewnątrz jaskini. Yneryth podniósł wzrok, widząc już to, co powinien. Nie zdając sobie sprawy, że sam znów jest widoczny, ruszył ku niemu. Będąc tuż przy nim, rozszerzył swoją szczękę i złapał go za kark, gwałtownie zaciskając, na nim swoje zęby. Obrócił się i przerzucił bokiem postać. Osear z trzaskiem uderzył o jeden ze zwisających z sufitu stalaktytów. Po uderzeniu wystrzeliła z niego niczym z rozdeptywanej purchawki, mgła. Upadając na ziemie, Osear zmienił swoją formę. Czarne kolory zaczęły znikać z jego futra, a łapy blakły. Wszyscy zdziwili się, gdy zobaczyli leżącego i krwawiącego Farima.
- Myślałeś, że tak łatwo wam pójdzie? – Zapytał wychodzący z tłumu Farim. Wychodząc z grupy, jego futro też zaczęło zmieniać kolor. Zdawać by się mogło, że jego futro pali się i blaknie, a ciemny dym unosi znad jego ciała. – Skoro jednego już mamy z głowy, chyba mogę zacząć się starać.
Czas nagle zaczął przyspieszać, a wydarzenia dookoła traciły sens. Yneryth błyskawicznie poczuł przeszywający jego grzbiet chłód. Nie zdążył zareagować ani nic powiedzieć, pazury jednego z nieznanych mu lepiej wilków przejechały po nim, drąc skórę, niczym zęby bobra młode drzewo. Zaraz po przeszywającym bólu wyminął go rudy basior, od razu kierując się w stronę Osear. Tamten nawet się nie ruszył. W odpowiednim momencie wykonał zwód i przewinął się nad rudym, lądując gładko na swoich nogach. Machnął głową i skierował wzrok przeciwko reszcie. Oczy wypełniły się ciemnym kolorem, a on sam stanął w miejscu. Powietrze w jaskini zaczęło jakby gęstnieć, stawiając opór. Noiter wraz z Ariesem od razu zaczęli próbować się poruszyć, było to jednak na daremne. Grawitacja zaczęła dociążać ich ciała, dociskając ich do podłoża. Jako pierwsi na ziemie opadł Manu i Yneryth. Zanim upadał Belief i dwójka skrzydlatych. Ciało jeszcze żyjącego Farima zaczęło rozlewać się po podłodze. Krew wypływała jak woda z górskiego źródła. Czas uciekał, a bohaterowie zaczęli zdawać sobie sprawę, że jeżeli nic się nie wydarzy, to również skończą jak, z trudem wstrzymujący się od piszczenia Farim. Belief przesuwała powoli łapami po skalnym podłożu, próbując doczołgać się do jedynego stojącego i szczęśliwego tu wilka. Yneryth będąc na przedzie, nie był w stanie dostrzec walczących z rzeczywistością znajomych. Widział jedynie Manu, który spoglądał albo na niego, albo na Oseara, oczami wypełnionymi nienawiścią. Biały rzucił okiem na ledwo żywego Farima, który umierał właśnie jakby nie patrzeć przez niego. Pysk żółtookiego rozwarł się, ukazując zębiska, obie łapy zaczęły się napinać, a pazury trzeć o wilgotną od krwi podłogę. Oczy basiora rozlśniły, a on sam podniósł się do pół siadu.
- To koniec. – Powiedział oziębłym tonem. – Błyskawicznie lodowy kolec wyrósł od lewego boku Oseara, przebijając go na wylot, wychodząc szyją.
Od razu po tym, ciśnienie w jaskini wróciło do normalności. Noiter i Aries wręcz wystrzelili z podłoża. Belief wraz Manu wstali, Manu od razu skierował się do reszty. Yneryth gładko wstając, zaczął iść prosto ku Osearowi. Łapy zaczęły zamarzać, wyżej niż dotychczas. Praktycznie cała prawa łapa pokryła się ciemnym lodem. Basior, kończąc, cały ten jakże problematyczny dzień, uderzył pełną łapą w głowę, czarnego. Trzask pękającego lodu, od razu doszedł do pozostałych, przerywany jedynie krzykiem.
- Nie, nie możesz! Nie masz prawa!
Ciało Oseara bezwładnie prześliznęło się po zakrwawionej podłodze, zatrzymując się dopiero na ciele Farima. Yneryth dalej przepełniony złością powiedział krótko.
- Mamy go z głowy. Powinniście zająć się przyjacielem, choć nie wiem, czy to cokolwiek da. – Rozgląda się po jaskini, patrząc na strugę płynącej i powoli zastygającej krwi.
Belief wraz Ariesem od razu rzucili się ku Farimowi w celu pomocy. Manu wystrzelił ku Yneryth’owi naładowany nie do końca przyjacielskimi zamiarami. Noiter zareagował intuicyjnie.
- To nie jego wina, zostaw go.
Biały rzucił spojrzenie biegnącemu ku niemu Manowi.
- Chyba na mnie pora. – Oczy przestały lśnić, wracając do normalnego koloru, po czym basior rozpłynął się w powietrzu.
Manu znów przeleciał przez swój cel, ponownie zatrzymując się bez powodzenia. Biały zniknął, lecz było widać odciskające się w krwi łapy, oraz pozostawiane krwawe ślady na suchym podłożu, kierujące się ku wyjściu.

END (Kontynuacja nastąpi w jednym z opowiadań)

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1208
Ilość zdobytych PD: 604 + 10% (60 PD)
Obecny stan: 815

Od Nasari c.d Shani ~ Zimny prysznic

Nasari stała zdenerwowana na brzegu przypatrując się szarej nieznajomej. I pomyśleć, że dosłownie na chwilę opuściła swoją jaskinię i już spotykają ją takie przygody. Nie była z tego powodu zadowolona, gdyż bardzo nie lubiła niespodzianek. Tak samo nie lubiła, gdy ktoś, nie ważne, czy znajomy, czy nie, obserwuje ją z ukrycia, ale... ta konkretna nieznajoma prawdopodobnie uratowała ją przed atakiem węża. Niemiło byłoby więc w tej sytuacji pouczać ją niczym matka swojego niesfornego szczeniaka. Naraziła dla niej swoje zdrowie, a wręcz życie. Czuła, że w tej sytuacji po prostu nie ma prawa być na nią zła.
- Wszystko w porządku? - Nasari w końcu zebrała myśli do kupy i wydusiła z siebie to jedno pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?
- J-Ja... Jestem Nasari... I od kilku dni jestem członkinią watahy Renaissance. - Różowooka była wyraźnie zakłopotana. Co powinna teraz zrobić? - Uhm, czekaj, pomogę ci.
Wadera wyciągnęła swoją białą łapę ku Shani, a ta skorzystała z pomocy, oplatając swoją łapę wokół jej i podnosząc się z wody. Powoli i ostrożnie wyszła na brzeg, po czym otrzepała swoje futro z nadmiaru wody. Wtedy Nasari miała okazję lepiej przyjrzeć się nowo poznanej wilczycy. Jej wzrok od razu przykuły jej oczy- dwukolorowe tęczówki bardzo wyróżniały się na tle jej szarego futra. Poza tym jednak nic nie zwróciło szczególnie uwagi czarnofutrej, lecz zdała sobie sprawę z tego, że Shani jest od niej wyższa i nieco masywniejsza. Wprawiło ją to w typowy dla niej niepokój, swój długi ogon owinęła wokół łap, jej postura uległa lekkiemu zgarbieniu, a uszy opuściła nieco na kark. Wiedziała, że właściwie nie ma powodu, aby obawiać się Shani, zwłaszcza po tym, gdy ta uratowała ją przed żmiją. Mimo to rozum nakazał jej zachować gotowość na ucieczkę, tak na wszelki wypadek.
Nie chciała jednak ignorować faktu, iż Shani obserwowała ją z ukrycia, a kto wie? Może nawet śledziła ją od dłuższego czasu?
- Wybacz, że o to spytam. - chciała jakoś delikatnie zacząć temat. - ale właściwie, dlaczego mnie śledziłaś?
- Nie śledziłam cię, chociaż rozumiem, że mogło to tak wyglądać. - Shani wypowiedziała te słowa z wyczuwalnym zakłopotaniem, odwracając na chwilę wzrok. - Przyszłam tu tylko poszukać pewnych owoców i przypadkiem natrafiłam na ciebie. Wiesz, obcy wilk na terytorium watahy potrafi przysporzyć problemów. Mam nadzieję, że rozumiesz...
Nasari kiwnęła głową na znak zrozumienia. Nie pierwszy raz przynależała do jakiejś grupy wilków i wiedziała, że nie każdy przybysz ma dobre zamiary. Shani jedynie chciała przekonać się, czy Nasa nie zagraża jej pobratymcom, co dla skrzydlatej było zrozumiałe, nawet jeśli była odrobinę zszokowana tymi podejrzeniami. Szara wadera uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz od tego momentu zapanowała głucha cisza. Wilczyce patrzyły na siebie w milczeniu, odwracając co jakiś czas wzrok.
- Wspominałaś coś o jakichś owocach, prawda? - cicho wypaliła Nasari.
- O-oh, tak. - to pytanie jakby obudziło nieco Shani. - Szukałam belladonny do mojego... uhm lekarstwa. Aczkolwiek patrząc na okolice, wątpię, aby coś się jeszcze ostało.
- Czyli jesteś medyczką? - Nasia z zainteresowaniem przekrzywiła nieco łeb. Shani kiwnęła głową twierdząco. - Mhm... Ale faktycznie z tymi owocami się trochę spóźniłaś. Chodzę tutaj już dłuższy czas i zauważyłam, że wszystkie już leżą na ziemi, a ich kolor i zapach nie świadczą dobrze o ich stanie.
Shani rozejrzała się, po czym ciężko westchnęła. Wyglądała na zrezygnowaną, a Nasari zrobiło się jej szkoda. Bardzo chciała jej pomóc, choć w pierwszej chwili nie wiedziała, jak ma to zrobić. Przecież nie zwróci owocom ich dawnego stanu i właściwości, a nowych jej nie wyczaruje. No ale chwila, przecież jest alchemiczką, a w swojej jaskini wszelkich ziół, kamieni szlachetnych i innych surowców ma bez liku. W końcu alchemia nawet ta opierająca się na magii dzieli pewne cechy z medycyną. Powinna mieć w swoich zapasach odpowiednio przechowane kilka sztuk belladonny.
-Wiesz, jestem alchemiczką, więc w swojej jaskini mam pewne zapasy różnych ziół czy owoców. Możemy się przejść i rzucić na nie okiem. Powinnam mieć jeszcze dobre parę sztuk belladonny. - wypaliła Nasa niemal jednym tchem.
Równocześnie po rzuceniu tej propozycji w jej głowie pojawiła się myśl:
- Cholera, Nasari, coś ty odwaliła… Właśnie zaprosiłaś do swojej jaskini praktycznie obcą ci osobę.
Czarnofutra spięła całe swoje ciało i z niepewnością co do podjętych przez siebie decyzji czekała na reakcję Shani.

Shani? Wybacz, że tak długo to trwało, ale wena poszła na spacer ^^'

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 696
Ilość zdobytych PD: 348
Obecny stan: 348

niedziela, 4 grudnia 2022

Od Shani do Nasari ~ Zimny prysznic

Brunatny płyn zabulgotał w drewnianym naczyniu, uwalniając do atmosfery zapach zgniłych jaj. Shani zmarszczyła nos, nie przerywając jednak pracy. Wiedziała, że to obowiązkowy punkt na drodze do uzyskania odpowiedniego wywaru. Cóż, tak przynajmniej mówiły księgi. Wilczyca nigdy wcześniej nie przygotowała tej konkretnej mieszanki, nie widziała bowiem zastosowania dla specyfiku. Pasta z kruszonych ziół, poddanych wspólnej fermentacji, nie miała prawa osiągać lepszego efektu w leczeniu infekcji układu moczowego niż prosty sok z żurawiny. Dziś jednak coś tchnęło medyczkę. Medykament, z wyjątkiem właściwości antyseptycznych, zawierał w sobie również zioła pobudzające produkcję moczu, przeciwbólowe i zmniejszające obrzęki. Shani nie mogła zrozumieć, jakim cudem autor receptury sam nie wpadł na pomysł, który wilczyca zamierzała zrealizować. Przecież dodanie niewielkich ilości belladonny – owocu o właściwościach przeciwskurczowych – uczyniłoby ze specyfiku idealny lek na kolki nerkowe, ułatwiający wydalenie bolesnych kamieni. Wystarczyło tylko…
Wzrok Shani napotkał pustkę. Nie może być! Wśród części roślin (a nawet kilku fragmentów ciał drobnych zwierząt) podwieszonych pod sklepieniem jej norki, w jednym z miejsc panowała ciemność. Nicość. Shani przygryzła język, wypowiedziawszy pod nosem krótkie przekleństwo. Wstyd jej było przed samą sobą. Zawsze tak pieczołowicie dbała o zapasy, a tu proszę! W jej zbiorach brakowało tak podstawowego składnika, jak belladonna.
Wilczyca odstawiła miseczkę ze specyfikiem z powrotem w ciepłe miejsce w rogu swojej jaskini, w specjalnie przygotowanym zagłębieniu omijanym przez wpadający do pomieszczenia wiatr. Nakryła naczynie skórą z królika i przesypała liśćmi, licząc, że pomoże to zachować odpowiednią temperaturę.
Wyszła na dwór. Dreszcz przeszył jej ciało, gdy zimny wiatr spenetrował futro, docierając do skóry. Pogoda nie była ostatnio łaskawa. Ochłodzenie przyszło nagle, nie dając stworzeniom czasu na wytworzenie gęstszej okrywy. Takie warunki atmosferyczne nie zwiastowały sukcesu w kwestii poszukiwania owoców, które najpewniej już dawno opadły. Wadera nie pozwoliła więc sobie na optymizm, co jednak nie przeszkodziło w podjęciu próby. W końcu wiedziała, gdzie szukać tych roślin i nie było to tak daleko.
Gdy dostrzegła cel swej wędrówki na horyzoncie, opuszki jej łap były już zimne i boleśnie zwiastowały, iż niedługo pokryją je drobne pęknięcia. Że też nie posmarowała ich przed wyjściem jelenim łojem… No cóż, przynajmniej będzie miała nauczkę na przyszłość.
Shani pewnym krokiem wkroczyła do małego, wierzbowego zagajnika. Kiedy więc dostrzegła niespodziewany ruch – w jej polu widzenia mignęło coś… różowego? – niezdarnie wskoczyła w krzaki, robiąc przy tym nieco hałasu.
Zwierzę znieruchomiało na chwilę. Ogromny, puchaty ogon, zwieńczony różowym akcentem, zatoczył w powietrzu krąg, odsłaniając jego właścicielkę. Shani przywarła do ziemi, chcąc lepiej się ukryć. Miała przed sobą wilka… chyba. Wiatr jej nie sprzyjał, zanosząc woń medyczki prosto do nozdrzy nieznajomego (tudzież nieznajomej), nie udzielając jednocześnie żadnych wskazówek szarej. Shani widziała kruczoczarne futro pokrywające drobne, zgrabne ciało. Dostrzegła białe i różowe znaczenia oraz… troje oczu, które wpatrywały się prosto w nią. Nie, dwoje oczu i coś pomiędzy, czego medyczka nie była w stanie określić z tej odległości. Shani nigdy nie widziała tak osobliwie wyglądającej wilczycy, nie mogła jednak odmówić jej urody.
- Ekhm. To nieuprzejme tak podglądać – odezwała się nieznajoma.
Futro na jej ciele zmierzwiło się, a na pyszczku wymalowana była podejrzliwość. Jej napuszony ogon zdawał się teraz jeszcze większy, jednak to nie on przykuł uwagę Shani.
- Żmija! – Krzyknęła medyczka, szykując ciało do skoku.
- Wypraszam sob…
Shani już była w powietrzu, by następnie wylądować ze szczękami zaciśniętymi na szyi gada. Jednocześnie poczuła rozdzierający ból w swej lewej łapie, który wytrącił ją z równowagi. Shani, wciąż trzymając żmiję w pysku, przekoziołkowała kilka metrów przed siebie, wpadając do lodowatej wody z głośnym chlupnięciem. Po początkowym szoku podniosła się, otrzepała futro i wyszła na brzeg, gdzie czekała przejęta nieznajoma.
- Wszystko w porządku? – Zapytała, przekrzywiając głowę.
Shani polizała łapę jak kotek, który się myje. Była podejrzanie ucieplona. Medyczka jednak nie chciała się do tego przyznać, unikała więc obciążania kończyny, gdy była obserwowana. Do jej nozdrzy dotarł teraz zapach nieznajomej – wyczuła w nim wilki z watahy. Prawdopodobnie wilczyca była tu nowa.
Shani zdała sobie sprawę, że jej szczęki wciąż mechanicznie trzymają martwego gada. Wypluła go na bok, by uwolnić pysk. Czemu wąż nie hibernował teraz, w środku zimy? Wilczyca nie miała czasu szukać w głowie odpowiedzi na to pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?

Nasari? ^^

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 688
Ilość zdobytych PD: 344
Obecny stan: 344

Od Yneryth’a c.d. Naharysa ~ Pokłosie

Biały, jak każdego dnia korzystał z uroków znanego mu otoczenia. Chodził i analizował dogłębnie okolice, których jeszcze nie miał wyrytych na pamięć. Czynność ta oddalała jego myśli od zdarzeń z ostatniego czasu. Stąpając po liściach, rychło zwiastujących nadejście lodowatego powietrza, otrząsnął się. Śnieg nie kojarzył się mu już tak dobrze, jak wcześniej. Teraz z chęcią wypaliłby sobie te wspomnienia ze swojej głowy. Może stracenie świadomości miało mu tylko pomóc. Zagmatwany swoimi teoriami, nie zauważył, że już był przy wejściu na swoją polanę. Podniósł wzrok ku wzniesieniu. Oczy nabrały gwałtownie całkiem normalnego spojrzenia. Charakterystyczne bez emocjonalne spojrzenie zauważyło kogoś, kogo wcale nie chciało zobaczyć.
- Wybornie, tylko tego mi brakowało. – Powiedział sam do siebie, chwilę przystając w miejscu. Po chwili znów ruszył, wyrywając zza siebie drobiny piasku i drobnych kamieni.
Wilk pod kurtyną doszedł do drzewa, licząc na to, że Naharys może sam zrezygnuje i wróci do siebie. A on sam będzie mógł cieszyć się błogą samotnością. Stojąc chwile w jego pobliżu, zorientował się, że nie ma na co liczyć. Naharys nie należał do tych, co sobie odpuszczają. Wychodząc z kamuflażu, zapytał.
– Co tu robisz?
- Wiesz... - podjął Naharys, zerkając ciekawsko na jabłoń, jak gdyby rodziła diamenty, zamiast jabłek. - Cieszę się powietrzem, podziwiam widoczki i winszuję uzdrowienia jabłoni.
- Brzmi jak, gdyby ci się nudziło. – Lekko przechylił głowę.
- Nie, na prawdę, gratuluję Ci uzdrowienia jabłoni. To bardzo... miłe z twojej strony. Miłe dla natury. - Nic nie mówiąc, dalej patrzył się w jego kierunku. Naharys wykręcił głowę w bok, wlepiając wzrok gdzieś w dal.
- Masz coś jeszcze do omówienia? - Obracając się w kierunku, z którego przyszedł.
- A czy trzeba coś omawiać, aby się spotkać? Chciałem tylko zobaczyć, jak Ci idzie opieka nad jabłonią. - Odparł spokojnie biały wilk.
- Jak widzisz dostatecznie dobrze. Ciężko nazwać przypadkiem, że akurat tu się spotkaliśmy. - Złośliwie się uśmiechnął. Po czym odszedł tam, skąd przyszedł.

END

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 303
Ilość zdobytych PD: 151
Obecny stan: 151

środa, 30 listopada 2022

Od Sininen c.d Naharysa ~ "Zapomniana melodia"

Wspominanie i opowiadanie tamtego wydarzenia nigdy nie mogła nazwać przyjemnością i na wieki pozostanie jej kajaniem się — pokuta po wieki. To była tylko jej wina za to, że matki nie było z nimi, nawet jeśli znacznie po czasie zorientowała się, w kogo kreatura tak w zasadzie celowała. W tamtej chwili umysł musiał być otumaniony od adrenaliny i strachu, dalej trudno było jej to jasno i precyzyjnie określić. A jednak znowu znajdowała się w objęciach ojca, który w milczeniu ją pocieszał i starał się pomóc w łataniu rozwalonej po raz kolejny psychiki biednego dziewczęcia, Chmureczka podobnie. A ona? Przecież nie zasługiwała na to wsparcie, nie po tym, jak dowiedzieli się kluczowego szczegółu z porwania. Jakim cudem i dlaczego u licha traktowali ją jak ofiarę? Przecież to była tylko jej wina!
- Myślę, że oni coś kombinują! - Dopiero te słowa niejako sprowadziły ją na ziemię, gdyż znowu myślami błądziła we własnym umyśle. Ach, musieli rozmawiać o przybyszach i ich intencjach. Nic dziwnego, że rozmowa przekształciła się w niejaką naradę rodziny.
- A ty, Chmureczko? - Kolejne pytanie ojciec skierował w stronę najstarszej z trójki dzieci.
- Sama nie wiem. Może powinniśmy się przynajmniej dowiedzieć, o co chodzi z porwaniem Sini, dlaczego zamiast tego, mama została porwana?
- A ty, Sini? Co o tym myślisz?
Najmłodsza dobrą chwilę nie odzywała się, przez co Shori nieco nachyliła się w celu zobaczenia czy druga z sióstr przypadkiem nie usnęła w ramionach ojca od nadmiaru emocji, co ostatnimi czasami zdarzało się jej w postaci nagłego odpłynięcia.
- Część faktów się zgadza, część nie została wyjaśniona. - Mruknęła cicho bez ponoszenia głowy. - Jak dla mnie mówią prawdę i są na tyle zdesperowani, że podzielą się innymi ważnymi szczegółami całkiem szybko.
- Skąd ta pewność? - Zapytała się Shori. Być może nieco niepewnie, chociaż Nen w swoich osądach nigdy się nie myliła.
- Samo charakterystyczne umaszczenie jest dobrym dowodem. Znają też sporo szczegółów — odparła bez zmieniania tonacji głosu. Nabrała więcej powietrza w płuca, nim ponownie zabrała głos. Tym razem skierowała je do głowy rodziny. - Wygląda to mocno podejrzanie, wiem. To wygląda na zbyt chory przypadek losu i czasu.
- Czyli wszyscy jesteśmy zgodni, by dowiedzieć się więcej. Wolę nie zgłębiać się w ich plan nagłego przybycia i wyciągnięcia nas w ich tereny. Zwłaszcza was — dodał, spoglądając na siostry.
- Ale o co im chodziło z nami? - Zapytała się Shori, aż było słychać, jak nieco unosi brwi podczas zadawania pytania.
- Spoglądali głównie na skrzydła — odpowiedziała Nen w trakcie odsuwania się od ojca. Dopiero wtedy podniosła wzrok znad ziemi w kierunku starszej siostry. - Ma to jakiś związek, skoro tak bardzo potrzebują obecności którejś z nas, możliwie nawet obu.
- Prawie że tylko was — potwierdził Naharys. Zaraz zmarszczył brwi. - Ani na jotę mi się to nie podoba. Jako ojciec, wolałbym zamknąć ten temat i pogonić intruzów. Niestety, jako kapitan nie mogę tego tak zostawić.
- Konfrontacja? - Shori i Ereden zapytali się chórem. Największy wzrostem i rangą potwierdził to ruchem głowy.
- Pójdę z tobą — odezwała się nagle Sininen, co było rzadkością, żeby dobrowolnie przejmowała stery.
- Co? Nie! Tato, Sini zostaje — powiedziała nieco zdenerwowana Shori. Młodsza pokręciła głową.
- To najsensowniejsze rozwiązanie — odpowiedziała jej młodsza. - Ich najmłodszy kompan nie odważy się zaatakować ponownie, raz. Cała trójka wyraźnie jest zainteresowana w nas i skrzydłami, to dwa. A trzy, wygląda na to, że nie zamierzają nas w ogóle zranić. Poznali nas najszybciej i przekonali się, że nie warto z nami zadzierać. Powinniście zostać w jaskini, będziesz miała zapewnioną ochronę siostro. Wybacz, ale z wojennego punktu widzenia jesteś najsłabsza z naszego grona — głos Nen był, prawie że chłodny w kalkulacjach i niestety trzeba było przyznać jej rację. Ach te wyraźne sygnały bycia jedynym strategiem w watasze.
Shori wyraźnie próbowała się wykłócać, ale nie mogła przebić żelaznej logiki najmłodszej z rodziny, przez co zaraz westchnęła pokonana.
- Nie wątpię, że nie umiesz się bronić kochanie. - Odezwał się ciepło ojciec. - Ale Sini ma rację, Ereden zapewni ci bezpieczeństwo w razie kryzysu.
- Dlaczego się ot tak zgodziłeś na to, żebyście poszli sami do nich? - Teraz wtrącił się jedyny syn. Biały spojrzał na niego.
- Sprawa w znaczącej mierze dotyczy Sininen, która wykorzystując swój umysł, jasno wskazała kierunek celu przybyłych. Poza tym widziałem ją w akcji i nie w sposób nie uznać ją za wojownika. Dodatkowo nie wiem, czy zauważyłeś, ale to głównie ona ich interesowała od początku. Jak bardzo bym chciał temu zaprzeczyć, Sini jest solidną kartą przetargową w działaniu.
- Mówiąc kolokwialnie, do wykorzystania?
- Wolałbym tego tak nie nazywać — westchnął ciężko ojciec. Zaraz zwrócił się ku błękitnej. - Ruszamy moja droga?
- Chodźmy — kiwnęła głową. Obaj mieli rację: Sini zdawała się być świetnym materiałem do wyciągnięcia ważnych informacji przed podjęciem ogólnej decyzji w domostwie.

- Nie jesteś zła za to określenie? - Zapytał ojciec znaczny kawałek od opuszczenia jaskini. Pokręciła głową, gdyż miał tam rację. A nawet jeśli, zabranie ze sobą Nen było najrozsądniejszym wyborem pośród jego dzieci: była najspokojniejsza, z chłodnym opanowaniem badała sytuacje i potrafiła z nich wyjść prawie bez szkód, do tego faktycznie była świetna w walce, a także niemal bez słów rozumiała się z ojcem, także na linii zawodowej. Nagle westchnął. - Nawet nie wiesz, jak mi jest przykro, że tak potoczyło się twoje wolne.
- Nie przejmuj się ojcze. Sprawy watahy i rodzinne są ważniejsze — odparła, w myślach za to dodała "niż prywatnie odpoczynek". Najwyraźniej ojciec to wychwycił, gdyż zestrzygł uszami mimo braku zmiany wiatru i odgłosach dobiegających zewsząd. Oj, zdecydowanie wiele jeszcze minie nim uda się przemówić do rozsądku Sininen o odpowiednim odpoczynku, a nie dalszym popadaniu w skrajny pracoholizm.
Po bliżej nieokreślonym czasie do wyostrzonych uszu wadery dotarły odgłosy rozmowy trzech wilków. Zaraz podążyła głową w tamtym kierunku.
- Tam są — wskazała ruchem skrzydła w konkretną stronę. Faktycznie, zamierzali nocować na granicy w taki sposób, że miało to nie wzbudzać żadnego niepokoju w innych członkach watahy, którzy chyba nawet nie wiedzieli o ich nagłym przybyciu i obecności.
- Załatwmy to sprawnie — rzekł ku niej ojciec, po czym oboje ruszyli tamtym na ponowne spotkanie, tym razem w celu zdobycia informacji.
- Nie myślałem, że wyjdziecie nam na spotkanie, nawet jeśli w duchu na to liczyłem — odezwał się brązowy wilk. Adgur odezwał się po zauważeniu nadciągającej dwójki zza głazu. Mimo spokojnej figury ciała i spojrzenia, Sini niejako czuła pewnego rodzaju błysk w jego aurze. Letho i Saariel spojrzeli w ich kierunku, by zaraz zmienić zajmowane pozycje na siedzące. Definitywnie wyglądało na to, że wszelkie sprawy przybycia były załatwianie przez młodszego z braci, zdawał się odgrywać tę samą rolę, co ona sama.
- Przejdźmy do konkretów — odparł chłodno Naharys po zatrzymaniu się w komfortowej odległości między nimi, która wynosiła cztery metry. Adgur nie skomentował tego, najpewniej również badał grunt, na jakim się znalazł z przybyłymi. - Podajcie mi sensowne powody, by wierzyć, że jesteście spokrewnieni z Piną.
- Masz jej po swojej prawicy — odpowiedział mu Adgur, spoglądając na Sininen. - Identyczne rozłożenie umaszczenia jak u niej. Iskrzące się oczy jak u innych wader z naszej rodziny.
- Nie wierzę, że nie powiedziała chociaż raz, że twoja córka jest uderzająco podobna do naszej przodkini — dodał od siebie Letho po zbliżeniu się do brata. Obaj cały czas patrzyli na jedyną samicę w towarzystwie i najwyraźniej ich siostrzenicę. Nagle byli jeszcze metr bliżej. - Kropka w kropkę. Nie mówiąc już o tym, jak bardzo fizycznie przypomina matkę.
- Pina nie miała skrzydeł — zauważył sensownie ojciec wadery. Tamci pokręcili głowami.
- Prawda, ale zakładamy, że pojawiają się co drugie pokolenie u wader, jak w przypadku reszty rodzin w naszych stronach, ewentualnie skala mocy miesza w tym swoje palce. Nigdy nie ukrywała, że nie ma imponującego zasobu magicznego.
Chociaż ojciec nie wydawał się wzruszony, stojąca przy nim córka wychwyciła drobną zmianę w jego aurze. Kojarzyła, że słyszała żartowanie mamy odnośnie do jej mocy, gdzie Sini już za szczeniaka miała znacznie większe niż ona. Kolejne rzeczy, które przechylały szalę sprawy na korzyść przybyłej trójki.
- Załóżmy, że zaczynam wierzyć, że jesteście jej braćmi — odezwał się po chwili Naharys. Wbił wzrok w tamtych, prawie bezlitośnie ich lustrował. - Powiedzcie, o co chodzi z waszym przybyciem i koniecznością zabrania mojej rodziny do was?
- Tato, nie ma sensu zwlekać — żachnął się Saariel w trakcie dźwigania się do nich. - Chcą konkretów, aż za nadto to widać.
Mimo słów opisujących i skierowanych pod adresem tutejszego kapitana, cały czas obserwował Sininen. Trzy pary oczu na niej nie wzbudzały szczególnej zachęty do bratania się, absolutnie nic z tych rzeczy.
- Skoro tak — powiedział Adgur dobitnie, gdyż najmłodszy z nich najwyraźniej zburzył jego zbudowany sens sytuacyjny. Młodszy nieco się wzdrygnął. - Potrzebujemy waszej pomocy, zwłaszcza córek. Jesteśmy na skraju wojny z inną watahą, a potrzebujemy, by wadera czystej krwi wiatru wykonała rytuał uświęcający. Moja córka nie może temu podołać z uwagi na brak mocy oraz brzemienność.
- Skąd wiedzieliście o nas? - Nen w końcu zabrała głos od momentu przybycia.
- Twoja matka wysłała szept wiatrem, że założyła własną rodzinę — odparł jej Letho. - Ilość i płeć szczeniąt również.
- Czegoś nie rozumiem. - Wtrącił Naharys. - Nie możecie wrobić w to zadanie kogoś od was?
- Niestety nie. Naszą nadzieją była Pina i jej córki.
- Dlaczego? - Naciskał biały basior.
- Ponieważ Pina była naszą uświęconą kapłanką żywiołu, któremu wataha jest poświęcona. Wiatru — odparł Adgur.

Cdn.

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 1479
Ilość zdobytych PD: 739 + 200% (1478)
Obecny stan: 4098

Od Belief c.d. Yneryth/Noiter’a ~ „Misja ratunkowa” (+16)

W tym samym czasie Belief z Ynerythem znaleźli dogodny punkt oczekiwań na postępy Noitera. Było to wzgórze, nieopodal terenów stada czarnego wilka, z którego było widać las i część odsłoniętych polan, które były otoczone z każdej strony wielkimi bagnami. Było to terytorium Oseara oraz Ariesa, który był tam uwięziony. Samica stała długo na wzniesieniu i spoglądała w dół, widząc w oddali jakieś wilki. Bardzo mocno im współczuła, ale jeszcze bardziej cieszyła się, że ich koszmar wkrótce się zakończy. Zerknęła kątem oka na swojego przyjaciela, który intensywnie usiłował w tym czasie znaleźć im jakąś bezpieczną kryjówkę. Uśmiechnęła się do siebie, po czym usiadła i wróciła do obserwacji terenów watahy. Delikatny nocny wietrzyk, smagał jej poplątane błotem futro. Samica westchnęła, bowiem martwiła się całym sercem o Noitera. Znała go zaledwie od dziś, ale jednak jej instynkt i wrodzona troskliwość nakazywała jej martwić się o swoich współtowarzyszy. Nie tylko o Noitera się troskała. Martwił ją również Yneryth. Sprowadziła tu ich oboje do pomocy w walce ze złem. Ale czy słusznie postąpiła? Czy nie powinna wziąć więcej wilków? Czy dadzą sobie radę w trójkę? Belief pogrążyła się w niepewnościach, które zaprzątnęły jej głowę. Nie było już odwrotu. Przybyli taki kawał drogi, że nierozsądnie byłoby teraz się wycofać. Bała się, lecz stłumiła strach w sercu, przełykając ślinę. Przecież jest po naszej stronie jeszcze wataha, która o niczym innym nie pragnie jak o wyzwoleniu. "Damy radę... na pewno" pomyślała, jednak w tym samym momencie ktoś wytrącił ją z zamyślenia.
- Belief? Belief! - Dopiero dwukrotne wypowiedzenie jej imienia, spowodowało, że samica zwróciła się w stronę samca. Jednak jego widać nie było. Biała otrzeźwiała i zaczęła zastanawiać się, czy aby wilk znów nie użył jednej ze swych sztuczek z iluzją.
- Yn, potrzebujemy prawdziwego schronienia. - rzekła nieco smutno jak na nią.
- No przecież takowe znalazłem. Schyl się, tutaj jestem.
Posłusznie wykonała polecenie i faktycznie pod jedną z bujnych iglastych drzewek zobaczyła parę oczu należących do białego samca.
- Oh, wybacz, już idę. - rzekła, wstała, po czym obeszła drzewko na około i położyła się, po czym wczołgała się pod jego bujną suknię. Oparła się o pień drzewa bokiem i spojrzała na samca. Nie było tam zbyt wiele miejsca, więc oboje położyli łby na łapach i oddali się leniwemu oczekiwaniu.

W tym samym czasie Aries, który odprowadzał Timbada, czuł się okropnie. Mimo iż nowy samiec wyglądał na wrednego typa, coś mu jednak w tym wszystkim nie pasowało.
- Kolejny nieszczęśnik.. Och Ariesie, bardzo ubolewam. Tak bardzo chciałem mu powiedzieć, aby uważał na naszego alphę... tak bardzo chciałem. - jęczał biały samiec.
- Wiem Timbadzie. Ja również mam ochotę powiedzieć o tym każdemu nowemu, ale kara, która nas za to spotyka, jest gorsza niż cokolwiek na tym świecie.
Biały samiec zatrzymał się i spojrzał z dołu Ariesowi prosto w oczy.
- Czy Ty wierzysz w to, że Twoja siostra przybędzie nas uratować?
Samiec przez moment wydawał się, jakby dostał w pysk czymś ciężkim i twardym. Wypuścił powietrze ze świstem. "Właściwie to dawno jej nie widziałem, może się zmieniła... może nie dopełni obietnicy" Pomyślał, po czym naprędce odparł białemu.
- Ależ oczywiście. Wiara Timbadzie to ostatnie co nam pozostało, więc należy trzymać się każdej, najdrobniejszej nadziei. - zaśmiał się na koniec i dodał myśl, która przyszła mu do głowy. - Być może teraz właśnie nas ratuje. - zażartował, jednak widząc minę przyjaciela, odpuścił i westchnął. - Wybacz. - spojrzał mu w oczy głęboko i szczerze. - Jestem przekonany, że Belief przybędzie. Jej imię zobowiązuje do dotrzymania obietnicy, w którą my tak mocno wierzymy.
Biały chwilę pomyślał, po czym przytulił po przyjacielsku Ariesa.
- Dziękuję Ci skrzydlaty wilku za tak pokrzepiające słowa. Bez Ciebie my już dawno byśmy się poddali. Jesteś naszą iskierką w tym wielkim mroku.
- Nie ma sprawy. A teraz idź Timbadzie do swoich synów i dodaj im otuchy, bo tego z pewnością najbardziej potrzebują.
Biały kiwnął głową i ruszył prędko w stronę swojego domu. Wydawałby się teraz zupełnie innym samcem. Pełnym odwagi i hartu, a nie tym samym, który przed chwilą trząsł się cały podczas łatania ran Retiona w jaskini Oseara.
Aries odprowadził go wzrokiem i gdy zniknął mu z oczu w cieniu swej groty, szary odwrócił się. Stwierdził bowiem że to dobry moment, aby wrócić w pobliże groty Oseara i sprawdzić co się dzieje. Czuł w kościach, że coś się szykuje. Że być może będzie komuś potrzebna jego pomoc. Jak pomyślał, tak też zrobił.
Kiedy zbliżał się do groty, poczuł dziwny i niepokojący zapach. Jakby coś się paliło albo gotowało. Lecz tutaj na bagnach to naprawdę dziwna sytuacja. Samiec przyspieszył odruchowo, szybko kierując swoje łapy w kierunku głównej jaskini. Gdy dotarł na miejsce, nie mógł uwierzyć, w to, co widzi. Z groty Oseara wydobywał się błękitny dym. Ostatnim razem coś takiego widział, kiedy był młodym szczeniakiem i pokazywano mu magiczne sztuczki. Wciągnął woń w nozdrza. Pachniało bagniście, ale i nieco inaczej jakby ziołowo. Zerwał jakiś liść i zatkał sobie nim nos, po czym odważył się, by wejść do środka groty. Na głównej hali, dokładnie tam, gdzie jeszcze niedawno, Timbad opatrywał rany strudzonemu wędrowcowi, leżeli oni. Retion i Osear. Aries nie mógł uwierzyć, w to, co właśnie zobaczył. Machnął skrzydłem, by odgonić kłębki dymu sprzed oczu, co pozwoliło mu zobaczyć dziwny krąg z ogniskiem pośrodku. Czyżby jakiś rytuał? Czyżby marzenia Oseara się spełniły? Być może, ale to, co Ariesowi najbardziej zadziałało teraz w głowie to alarm. Przecież Osear leżał, nieważne z jakiego powodu, ale spał jak mops i to była ta chwila, w której powinni zaatakować jaszczury, który w tej chwili nie były kontrolowane. Aries otwarł szeroko oczy i natychmiast odwrócił się i wybiegł z groty, po czym rozwinął skrzydła i poleciał w stronę centrum watahy. Gdy stał już na ziemi, zawył donośnie, co sprawiło, że pozostałe wilki wyszły ze swoich domostw.
- Co się Stało? Nie wolno nam wyć! - krzyknął Timbad, który zasłonił łapą swoją córkę, która ciekawsko również wyjrzała z jego groty.
- To nasza szansa, musimy zaatakować jaszczury. Teraz! Szybko! - krzyczał Aries, jakby kompletnie postradał zmysły.
- Na pewno? - spytała jedna z samic, która była wojowniczką.
- Na pewno Isir. Osear zasnął z tym nowym, chyba jakiś rytuał... szybko, bo nie wiadomo ile mamy czasu.
Wilki zawyły radośnie i rozpierzchły się we wszystkich kierunkach. Szczenięta oddano pod opiekę partnerce Timbada, białego medyka. Ona jako jedyna pozostałaby chronić ich dzieci. Aries biegł przodem wraz z Timbadem oraz szarym. - Farimem i rudym. - Manu, z którymi najczęściej przyszło mu pracować. Wbiegli na bagna i atakowali wszystko, co choć trochę przypominało jaszczury. Cała wataha Oseara rzuciła się niczym jedno ciało na wielką wojnę przeciwko bestiom swojego władcy.

**

Do nozdrzy białej dobiegła dziwna woń. Jakby zioła, kwiaty i chwasty... zaraz, zaraz... kwiaty!
Podniosła gwałtownie łeb do góry, co spowodowało szum, gdyż włożyła głowę w igliwie. - Noiter! - szepnęła bardzo głośno i poderwała się do przodu, zostawiając za sobą zamglonego znudzeniem w oczekiwaniu i nieco zaskoczonego samca. Biała, wydostawszy się z zarośli podeszła na szczyt wzniesienia, z którego było widać zalesione terytorium Oseara. Samica odwróciła się do Ynerytha.
- Czujesz? Tak pachniały kwiaty Noitera. Jestem przekonana, że daje nam sygnał. - Po chwili ujrzeli wydobywający się z lasu gęsty błękitno niebieski dym.
- Albo na obiad będziemy jeść Noiter'a. - lekko się uśmiechnął
Spojrzała na samca i skarciła go wzrokiem.
- To nie czas, na żarty Yn. Chodź, musimy iść. - Poczekała aż samiec, wygrzebie się, spod choinki. - Biegnij za mną, dam znać stadu, a potem wspólnie ruszymy na jaszczury.
- Już idę. - Biały wygrzebał się powoli spod choinki, po czym otrzepał się z igieł i ruszył w ślad, za białą towarzyszką.
Zbiegali z górki bardzo szybko, biała biegła, jakby miała zaraz potracić łapy. Nawet na treningu u Naharysa nie biegła aż tak szybko i intensywnie. Teraz walczyła przecież nie tylko o uwolnienie wilków z watahy, ale przede wszystkim walczyła o Noitera, nowego przyjaciela. Zacisnęła zęby i przeskoczyła z gracją zwalony pień, który pojawił się na jej drodze. Słyszała tętent łap za sobą, co świadczyło o tym, że jej towarzysz dotrzymuje jej kroku. Teraz kierowali się w stronę centrum watahy. Wadera, wbiegając już w ten teren, zdała sobie sprawę, że jest zbyt cicho i zbyt pusto. Zbyt pusto. W końcu zatrzymała się, obserwując uważnie pobliskie groty i nory. Yneryth uważnie obserwował wyraźne ślady po jeszcze niedawno obcujących w tej okolicy wilkach. Zniżył łeb i zaczął wąchać.
- Gdzie są wszyscy? - spytał po chwili.
- Nie mam pojęcia. - Samica bezradnie wypatrywała oczu, które zazwyczaj obserwowały każdy jej krok, gdy była w pobliżu. Jednakże bezskutecznie. Nagle jej uwagę przykuło chrząknięcie Ynerytha. Spojrzała na niego, a gdy ten dał jej znak, by spojrzała przed niego, ujrzała starszą od siebie waderę, a wokoło jej łap pokaźne stado młodych szczeniąt.
- Belief? Czy to naprawdę Ty? - Spytała obca samcowi samica, spoglądając na niego raz po raz nieufnie.
- Tak! To ja, co tu się stało? Gdzie się wszyscy podziali?
- Czyli... Ty nie wiesz? -spytała i cofnęła się krok w głąb groty, schylając głowę ze smutkiem.
- Co się stało? Opowiedz mi, proszę!
- Aries.... Aries nam obiecywał, że przybędziesz, ale chyba już za późno.
Wadera była przekonana, że Osear wpędził wilki w pułapkę specjalnie, wyczuwając obecność Belief.
- Nie rozumiem, dlaczego za późno? Wszystko szło zgodnie z planem. - Odezwał się Yneryth zirytowanym tonem.
- Gdzie jest Aries? - Ponowiła pytanie Belief, tym razem jednak była o wiele bardziej przekonująca i stanowcza.
- Aries przybiegł tu przed chwilą i oznajmił, że Osear zasnął razem z jakimś nowym przybyszem. I że to szansa jedyna na pokonanie jaszczurów. - Na twarzach pary wilków pojawiły się uśmiechy. " Czyli Noiter wykonał misję" - Nie rozumiem. Co was bawi? To na pewno pułapka, jesteśmy zgubieni.
Belief spojrzała na Ynerytha, po czym posłała samicy pokrzepiający uśmiech.
- O nic się nie martw Pani. Jeszcze tego poranka wasze stado będzie uwolnione.
- Nie wiesz o czym, mówisz. młoda damo.
- Wiem aż za dobrze.
- To była część naszego planu. - dodał Yneryth.
- Uśpienie czujności Oseara, by móc zabić jaszczury a później stoczyć z nim walkę... równą walkę.
- Ale... - zaczęła stara wadera, jednak Belief nie dała jej dokończyć.
- Musimy biec, pomóc waszemu stadu w walce z tymi paskudami. Zostań tu i pełnij straż nad waszymi dziećmi. Niech w Twojej myśli będą wasi najwspanialsi wojownicy.
Yneryth wymienił się z Belief porozumiewawczym spojrzeniem, po czym nie dając już wilczycy prawa głosu, odwrócili się i pobiegli w kierunku bagien.
- Oh... powodzenia kochani. - Wadera zniżyła łeb do szczeniąt i weszła do groty, by położyć się i ogrzać swoim ciałem szczeniaki, które tłumnie ją otoczyły, szukając ciepła w tę zimną noc.
Bel i Yn znów biegli. Nie było czasu do stracenia, toteż starali się nie robić już żadnych przerw. Do ich uszu zaczęły dobiegać odgłosy walki. Zaraz po tym wbiegli na niewielką polanę, gdzie rozgrywały się sceny niczym z prawdziwej wojny. Wilki różnych umaszczeń rozszarpywały ciała potężnych, lecz nieco niegramotnych jaszczurów na strzępy. Zdecydowanie wilki prowadziły do zwycięstwa.
- Popatrz, jakie są otumanione.
- Huh? - spojrzał na nią, ledwie powstrzymując się od rzucenia się do walki.
- Bez Oseara, są jakieś takie... jakby nie wiedziały, co się dzieje.
- To chyba lepiej dla nas. - posłał jej uśmiech, po czym spojrzał na jaszczura, który nadbiegał w stronę Belief i rzucił się na niego, nim on zdążył zrobić cokolwiek. Belief natychmiast odskoczyła, warcząc i pomogła samcowi powalić przeciwnika. Jednak zza drzew przybiegały kolejne i kolejne zwabione zapachem krwi i dźwiękami walk. Nie były trudnymi przeciwnikami, toteż szło całkiem sprawnie. Belief rzuciła się na dwa kolejne, zręcznie unikając ich ciosów ogonami, zaś Yneryth pognał na większe stadko. Użył swojej zdolności z odłamkami lodu, którymi obrzucił kilka z nich. Pokaleczone, stały się jeszcze łatwiejszymi przeciwnikami. Walka trwała. Wiele wilków żyjących na bagnach angażowało się z całych sił, podczas gdy Osear i Noiter leżeli w wielkiej grocie otoczeni szczelnie błękitnym dymem, pachnącym kwiatami z bagien. Osear co jakiś czas podrygiwał łapami, zupełnie tak jak pies, gdy śni o czymś bardzo intensywnie. Zapewne za sprawą Noitera, który potrafił bardzo dobrze to kontrolować.
Kiedy wilki wybiły wszystkie jaszczury na polanie, rozdzielono się, by sprawdzić każdy zakamarek terenów. Dobijano każdą bestię, jaką tylko znaleziono w sporym promilu od terenów ich stada, by żaden na tych bagnach nie przetrwał. Gdy już ukończono akcję, wilki powróciły do centrum watahy. Na samym końcu przybyła Belief z Ynerythem. Aries wyszedł z tłumu im naprzeciw.
- Oh siostrzyczko. - Przytulił ją, nie zważając na to, że wszyscy byli brudni od krwi bestii, jak i swoich. - Przez chwilę wątpiłem, że faktycznie się zjawisz.
- Nie mogłam pozwolić cierpieć tylu wspaniałym istotom. No i Tobie braciszku.
- Kim jest Twój przyjaciel?
- To jest Yneryth. Ufam mu, ponieważ przeżyliśmy już wspólnie jedną przygodę. Jest z nami jeszcze wilk, który leży z Osearem.
- Retion? Nie wyglądał na przyjaznego. - zmartwił się skrzydlaty samiec.
Bel zaśmiała się cicho i spojrzała na Ynerytha, który stał niewzruszony jak miał w zwyczaju.
- Będziesz miał jeszcze okazję go poznać, może zmienisz o nim zdanie.
- Wybaczcie, ale nie czas i nie pora na pogaduszki. Nasz słodki przyjaciel czeka. - przerwał im Yneryth.
- Słodki? - przekrzywił głowę Aries.
Yneryth, jedynie wyszczerzył kły w uśmiechu i ruszył wraz z Belief w stronę jaskini Oseara. Aries wezwał do siebie Manu i Farima. Najdostojniejszych wojowników, po czym ruszyli za swymi wybawcami. Teraz czekała ich już tylko walka z głównym bosem. - Osearem. Szli w milczeniu przez dłuższy czas. Dopiero gdy dotarli na miejsce i stali przed grotą, odezwał się większy szary wilk, Farim:
- To, musimy zaczekać, aż się obudzą?
- Czy zabijamy go we śnie? - dodał rudy.
- Manu!... To, że on z nami pogrywał, nie znaczy, że my tego chcemy. Po tylu latach, przemocy wobec całej naszej watahy, pragnę jedynie zemsty. Pragnę zatopić kły w jego gardzieli i poczuć jak jego duch odchodzi.
- Racja.
- Zabicie go we śnie oznaczałoby wielki ból dla naszego przyjaciela. - Wtrącił się Yneryth. - Musimy stanąć do otwartej walki.
Samica kiwnęła głową.
- A więc chodźmy.
Weszli do środka i stanęli w kole, pośrodku mając dogasające ognisko oraz leżących samców. Wszyscy w napięciu oczekiwali wielkiej pobudki.
W końcu nadszedł ten moment. Najpierw obudził się Noiter. Spojrzał zamglonym wzrokiem po grocie, widząc kilkoro wilków, bardziej i mniej sobie znanych, po czym wymamrotał powoli.
- Ugh... Zrobiliście swoje? Udało się?
- Udało się, Noiter wspaniale się spisałeś. - oznajmiła dumnie Belief.
- Dobrze... - wymamrotał i potrząsnął głową, dochodząc powoli do siebie, przypominając sobie wydarzenia. - Bądzcie gotowi, może być ciężko! - krzyknął, krzywo stając na łapy, widząc, że zaraz po jego obudzeniu, drgnął również Osear. Otworzył najpierw jedno później drugie oko, po czym podniósł łeb.
- O cholera! Śniło mi się, że... - przerwał bowiem, zdał sobie sprawę, z tego, że nie ma w nim mocy. Mocy która, dawała mu potęgę. Potęgę nad jego dziećmi, nad jaszczurami. - Co się stało? - zaczął nerwowo spoglądać na siebie, jakby szukał jakiejś cząstki samego siebie, która mu nagle uciekła.
Wszyscy przyglądali mu się w milczeniu. Nawet Noiter znieruchomiał, znajdując się naprzeciw niego.
- Już wiem, to Twoja wina, to ten zasrany rytuał, który chyba Ci się nie udał Retion!
- Oj, nie pamiętasz chyba końcówki swojego pięknego snu. - powiedział skrzydlaty, zadowolony, że jego przyjaciele nie poznają całej prawdy. Uśmiechnął się. - Rytuał, był zmyślony. A te kwiatki? Jak pewnie wiesz, działają dobrze na sen, ale nic poza tym. No, chyba że dla kogoś, kto potrafi, powiedzmy, wejść w twoje sny... Przyznaje się do winy. Choć ja tylko wcisnąłem odpowiednie guziczki, a resztę zrobiłeś za mnie sam. Choć twój przyjaciel był męczący... - Noiter znów się rozgadał, jednak wrócił do rzeczywistości, widząc karcący wzrok Yna. - W dużym skrócie, ty przegrałeś, my wygraliśmy, oddaje głos innym.
Czarny zaczął warczeć gardłowo i nieprzyjemnie. Dopiero teraz dostrzegł, że nie są sami z Retionem. Spostrzegł znajome pyski oraz jednego nieznanego białego samca.
- Dalej Farim, czego tak stoicie? Aries? Manu? Brać ich! Są dla nas zagrożeniem.
- Nie zagrożeniem, lecz wybawieniem Panie. - rzekł ze stoickim spokojem Farim, najstarszy i największy z samców.
- To koniec, nadszedł dzień wyzwolenia! - zagaił Manu, stojący obok Farima.
- Myślałeś, że wiecznie będziesz władał tymi bagnami, a wilki poprzez cierpienie będą Ci posłuszne? - Odezwała się Belief, która stała za plecami Oseara. Ten odwrócił się do niej, a jego oczy zaświeciły się jaskrawofioletowym blaskiem. Wciąż drzemała w nim moc i siła, jaka posiada wilk, cień. Choć brakowało w nim ducha, który dawał mu największą potęgę i władzę nad bestiami z bagien.
- Belief, śliczna Belief. Ty też przeciwko mnie?
Biała spojrzała na Ynerytha, później na swojego brata, na koniec prosto w oczy Oseara.
- Nie mów tak do mnie. - warknęła cicho, lecz stanowczo, jeżąc przy tym sierść na grzbiecie.
- Widzę, że tak stawiacie sprawę. No cóż... nie pozostawiacie mi wyboru. - Osear nagle po prostu zniknął, dematerializując się w cień i kopcący się dym. Oplótł się pomiędzy wilkami, po czym pojawił się ponownie, tym razem wgryzając kły w jednego ze stojących tam samców. Osear rozpoczął atak i tym samym ostateczną walkę.

Yneryth? Jak potoczy się walka? Który wilk rozpocznie Twój odpis z zębami Oseara w tyłku? (xD)

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2719
Ilość zdobytych PD: 1359 + 200% (2718 PD)
Obecny stan: 4077