Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

piątek, 31 grudnia 2021

Od Itami cd Atrehu/Itachi ~ Poszukiwanie miejsca

- Itami? - zaczął dość delikatnym tonem, przybliżając się do niej. Miała wrażenie, że coś ważnego chce mu przekazać, więc podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Miałe łagodny, aczkolwiek skryta gdzieś w płomieniach dzikość, która sprawiała, że chciałoby się w nich spłonąć. - Nigdy... powtarzam, nigdy nie przepraszaj za to, że robisz to, co robisz. Nie jesteś wcale jędzą, twoje zachowanie wcale nie jest złe. Ja... ja wiem, że przeginam. To moja wina, bo nie powinienem cię dotykać, a robię to wręcz namolnie i sam siebie mam dość. Zachowuje się jak napalony kutas, który nie zwraca uwagi na to, jak się czujesz. Dlatego nie przepraszaj. Nie mam do ciebie o to pretensji. Wręcz przeciwnie, zdziwiłbym się bardzo, gdybyś zachowała się inaczej.
- Ja po prostu... - urwała, gdy skończył, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. Jego słowa wbrew pozorom, wydawały się tak szczere, jak słowa prawdziwego przyjaciela. Takiego go zapamiętała jeszcze w starej watasze. Mimo, że miała wtedy tylko prawie rok życia, wiedziała, jaki Atrehu był dla innych wilków i szczeniąt. Dla tych pierwszych, jak prawdziwy brat, a dla tych drugich, niczym troskliwy ojciec. Totalne odbicie jego ojca, Aarona, który wiedział, co to władza i z czym to się wiąże. Takiego go zapamiętała najmocniej, a że lubi też go za inne cechy... taki figlarny i czarujący, to już inna historia. Marzyła nawet, aby stał się dla niej więcej, niż przyjaciel. 
- Uśmiechnij się. - przerwał jej i obdarzył ją miłych, czułym uśmiechem. - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? A przyjaciele przebaczają sobie wszystko, dlatego... ehmm... czy przebaczysz mi bycie irytującym kutasem, który przez ten twój okres ma na ciebie straszną chcicę?
Wadera parsknęła śmiechem, zakrywając łapą usta, nabrała trochę powietrza w płuca, spojrzała mu ponownie w oczy. 
- Oh, Atrehu. Co ja z tobą mam.
- Istny Armagedon. - odpowiedział już spokojniej, po czym spojrzał na futrzany płaszcz, który wykonał przed chwilą. Itami wręcz była zafascynowana jego manualnymi zdolnościami i zaczęła się zastanawiać, skąd basior pozyskał taką umiejętność.
- To co? Idziemy do Itachiego? 
- Tak. Chciałabym ci jeszcze podziękować za tak cudowną robotę. - podbródkiem wskazała na płaszcz.- Mam nadzieję, że mu się to spodoba. - Z tymi słowy, tym razem ona przybliżyła się do samca i wtuliła swój policzek w jego szeroką, mocną pierś, a on zaś czule objął ją swą silną łapą. Ciepło bijące z jego ciała, a także świeży zapach sprawiło, że prędko zapomniała o niemiłym bólu w podbrzuszu. 
- Chodźmy więc. - odparł Atrehu, a ona odsunęła się od niego. Basior chwycił za jeden koniec płaszcza, a Itami za drugi i przeszli do drugiego przedsionka jaskini, gdzie leżał Itachi. Samiec spał nadal, odurzony ziołami - Itami przyznała, że jego grymas twarzy podczas snu, wydawał się jej taki spokojny i... opanowany. I jakże uroczy. Zarzucili na śpiącego obszerny płaszcz, a Itami podsunęła skórę pod samą szyję Itachiego. 
~ Przynajmniej teraz będzie mu cieplej - pomyślała z uśmiechem, po czym zwróciła się do Atrehu. 
- Dziękuję ci jeszcze raz. - powiedziała łagodnym tonem. 
- Pewnie. Wracam do Tsumi. Sprawdzę, co z nią i jak się czuje. - zachichotał wesoło basior, po czym pożegnał ją, machając łapą. Itami chętnie odmachała mu w podskokach i posłała wesoły uśmiech. 

 Itachi obudził się pod wieczór. Lekko rozchylił swe niebieskie oczy, zamrugał kilka razy i rozejrzał się lekko zdezorientowany. 
- Gdzie ja jestem? - zapytał, załamując ton. Następnie chciał ruszyć przednią łapą, ale tym samym zsunął z siebie skórzany płaszcz. - Co to?
- Twoja nagroda, jak obiecałam. - odparła z uśmiechem z entuzjazmem unosząc swe uszy. Podeszła, zdjęła z niego płaszcz z jeleniej skóry i zaprezentowała mu go w pełnej okazałości. Z zewnętrznej strony, płaszcz pokrywało miedziano brązowe włosie, a skóra zdarta z kończyny posłużyła jako miejsce na kamienną broszkę. Na ustach basiora nie pojawił się uśmiech, ale w jego oczach, Itami dostrzegła wyraz zadowolenia. 
~ Czyli ci się spodobał. - pomyślała i posłała mu znaczący uśmiech.
Itachi chciał usilnie wykonać jakiś ruch, ale unieruchomiona i zabandażowana kończyna skutecznie mu to uniemożliwiała. Wadera upuściła płaszcz i poleciła mu, aby się nie ruszał.
- Spokojnie, Itachi. Nie ruszaj się! Mówiłam ci już, że nie będziesz mógł chodzić przez kilka tygodni. 
- Ughh, a jednak nie był to zły sen... - burknął i opuścił głowę na stół. Swój przygnębiony wzrok wbił gdzie w punkt.
- Spokojnie, spróbujemy Ci też jakoś umilić ten czas w lecznicy.
- Co masz na myśli? - zapytał od niechcenia. 
- Znam kilka piosenek, albo opowieści. Z chęcią którąś ci opowiem dla zabicia twojego czasu.
- Każdy zna jakieś opowieści, najczęściej przez życie pisane. No dobrze, niech i tak będzie. Zostanę. 
- Jesteś twardą sztuką, Itachi, dasz radę. Pewnie, że dasz! - samica starała się podnieść go na duchu najlepiej, jak umiała. Mimo tego, na jego pysku nadal przebłyskiwał wyraz niezadowolenia. W końcu zrezygnowana, usiadła koło niego.
- No co teraz? - zapytał Itachi. - Opowiesz mi jakąś historię? 
Itami spojrzała na samca lekko zaskoczona, po czym uśmiechnęła się miło. 
- Znam taką, która powinna przypaść ci do gustu. Historia opowiada o młodym wilku, którego uważano za najlepszego obrońcę watahy oraz przestrachem dla wrogów...
Itami ciągnęła opowieść, aż do późnego zmierzchu. Księżyc w pełni królował na mocno granatowym niebie pośród skrzących się gwiazd, niczym rozsypane diamenty. Przestało prószyć, a wiatr nie był już tak lodowaty i porywisty. Nastała spokojna noc. 
- Dobranoc, Itachi. - powiedziała, gdy skończyła opowiadać. 
- Zaczekaj! - zawołał Itachi. - Wybacz, ale nie zasnę bez drzewa. 
- Jesteś wilkiem, nie wiewiórką. Dostaniesz zioła usypiające, dobrane odpowiednią dawką, abyś przespał do samego rana. 
Basior po raz kolejny niezbyt pocieszony, znów opuścił głowę. Itami przyznawała, że trochę przygnębiały ją ciągłe fochy Itachiego. ~ Przystojna z ciebie bestia, Itachi. A jednocześnie zachowujesz się, jak niepocieszony szczeniak. 
- Przykro mi, Itachi. - opuszkami przejechała delikatnie po policzku basiora. - Spanie poza drzewem też nie jest takie złe. Na przykład, nie spadniesz z gałęzi na łeb. - zaśmiała się lekko wadera.  - Zobaczysz, nie będzie tak źle, jak myślisz. 
- Wierzę Ci. - oznajmił basior, nie spoglądając na nią. Nadal wpatrywał się w cień, ziejący z przedsionka jaskini, gdzie przechowywano zioła. 
- Dziś... zakładam, że już po północy. Dziś rano znowu się zobaczymy, a ja cię przebadam. 
Następnie podsunęła w jego stronę kamienną misę, ustawioną pod kątem, niedaleko jego leża, przeznaczonego dla chorego. 
- W razie, gdybyś poczuł potrzebę, masz tutaj nocnik. Wiem... śmiesznie to brzmi, ale pacjenci też mają potrzeby podstawowe. 
Itami zaaplikowała samcowi odpowiednią dawkę ziół usypiających i wyszła z lecznicy, kierując się do swej jaskini. Tam zorientowała się, jak bardzo cuchnie krwią. Własną krwią. Z zażenowaniem powędrowała do łaźni i tam wzięła szybką, aczkolwiek przyjemną kąpiel. Starannie próbowała zgubić z siebie ten nieczysty zapach... nie przypuszczała, jakie to jest uciążliwe. Zanurzyła głowę, aby zmyć z siebie balsam z soku drzewa sosnowego i wtedy pomyślała o Atrehu i Itachim. 
~ Może fajnie by było ich poznać ze sobą. Przydałoby się, aby Itachi na start w watasze miał jakiegoś kumpla. Wynurzyła się z wody, otrząsnęła się z niej, wystrzeliwując kilkaset kropel w przestrzeń, po czym zakopała się pod ciepłe, grube futra. Jednakże nie potrafiła zasnąć. Wciąż czuła nieznośne krwawienie, więc starała się, jak najmocniej zaciskać uda... próbowała nawet wetknąć sobie między łapami kawałek starej skóry, byleby nie krwawić! Wierciła się z boku na bok, próbując wychwycić jakąś wygodną pozycję... w końcu po chwili znużył ją kamienny sen. 
Następny dzień nie był zbyt dobry. Krwawiła jeszcze mocniej, ponadto ból nasilił się z każdą chwilą, że wycisnął z niej łzy. Po chwili policzki miała całe mokre, a oczy zaczerwieniły się i zaszkliły od łez, ale musiała się ogarnąć. Wzięła gorącą kąpiel, dokładnie przemyła twarz. 
~ Cholera jasna! - krzyknęła w duchu, gdy wydawało się jej, jakby ktoś przed chwilą wwiercał się w jej wnętrze. Ughhh... muszę wytrzymać. 
W drodze do lecznicy, nie była w najlepszym nastroju. Wydawało się jej, że mróz już tak bardzo jej nie doskwiera, ale miała też ochotę na jakąś słodycz. ~ Jagody albo jabłka. Byleby to było słodkie. 
Gdy weszła do środka, zorientowała się, że Itachi już się obudził. Wymusiła u siebie miły uśmiech i podeszła do niego. 
- Hej, jak się spało? 

<Itachi/Atrehu?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1282
Ilość zdobytych PD: 641+5% (32 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1694 PD

czwartek, 30 grudnia 2021

Od Atrehu c.d Itami | Itachi'ego ~ Poszukiwanie miejsca

Słodki zapach Itami przyjemnie drażnił moje nozdrza, wybawiając moje zamglenie na światło dzienne. Gorące dreszcze co rusz przebiegały mi wzdłuż kręgosłupa, kumulując się potężną energią między łapami. Każdy wie, w jakim dokładnie miejscu. Sytuacji nie poprawiał fakt, że już raz się do siebie zbliżyliśmy. Mój mózg co rusz odtwarzał nasze splecione ciała, a język wciąż pamięta jej smak, zaś ciało... ~ Opamiętaj się napaleńcu, jesteś ponadto! - warknąłem na siebie w myślach, skupiając całą uwagę na skórze sarniny, która pod ostrymi cięciami moich długich pazurów, dość łatwo dawała się oddzielić od reszty. Mózg jednak wciąż przywoływał erotyczne wizje tego, co mogłem dostać, gdybym tylko się postarał. Itami, przyszpiloną do ziemi, z wygiętym do góry tyłeczkiem. ~ Ahh, nie, nie nie... - Nie chciałem tego jednak. Nie teraz. Okres to nie ruja, gdzie pragnienie jest tak wielkie, że nic nie jest w stanie powstrzymać parę przed kopulacją. Ruja jest przyjemna, przechodzi łagodnie, ale bardzo erotycznie. Okres jest natomiast zupełnie inny. Bolesny i z całą pewnością nieprzyjemny. I to nie tylko to, że zbierana przez długi czas krew wycieka z jej ciała. Najgorszy jest ból, który przy tym towarzyszy. Widziałem, jak Itami zaciska mocno oczy, trzymając się za promieniujący bólem brzuch. Skrzywiła się kilkakrotnie, łapiąc gwałtowniejsze hausty powietrza i robiąc przy tym minę męczennicy. Choć jestem tylko samcem, który nigdy czegoś takiego nie doświadczył, rozumiem ten stan i wiem, że nie powinienem myśleć O TYM. Tylko jak niby miałem to zrobić, skoro moje ciało mnie nie słuchało? Najgorszy był jednak ten zapach. Cudowny, hipnotyzujący i wręcz zmuszający do posmakowania. Nawet metaliczny odór krwi mnie nie odstraszał. Miałem wrażenie, że z każdą chwilą było coraz gorzej. Starałem się ze wszystkich sił go nie wdychać, ale cóż, nie jestem rybą, nie oddycham pod wodą. Do życia jest mi potrzebny tlen, więc ciężko w takiej sytuacji cokolwiek zrobić.
- Przestań! - ostry głos wadery przebił się przez mgłę, przywracając mnie na Ziemię. Zdałem sobie sprawę, że znów to zrobiłem. Po raz kolejny próbowałem ją dotknąć, bezwiednie i bezmyślnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy to nastąpiło. Musiałem za bardzo odfrunąć myślami, a w tym czasie moje zamglenie postanowiło działać. ~ Niech to szlag! - pomyślałem z rozdrażnieniem. Może powinienem pójść do Nabi i poprosić o jakiś napar. Coś, co wstrzymałoby ten cholerny popęd i uspokoiło moją żądzę. W przeciwnym wypadku obawiam się, że kiedyś dojdzie do czegoś złego.
- Wybacz. - szepnąłem ciężko, wycofując się nieco. Wiedziałem, że jeśli się zbliżę, to zrobię coś, czego potem mogę żałować. Nie jestem potworem, nie skrzywdziłbym swojej przyjaciółki, a tak by się właśnie stało... Itami westchnęła ciężko, po czym przeniosła swój wzrok na świeżo oddzieloną skórę.
- Albo, stwórzmy dla niego ciepły płaszcz. Znasz się na tym? - spojrzałem w jej oczy, odwzajemniając uśmiech. To był jakiś plan i w sumie pomysł bardzo mi się spodobał. Kiedyś już bawiłem się w swego rodzaju robótki ręczne. Ah, co to był za czas. Bezstresowy, bez zobowiązań. Jako syn przywódcy stada mogłem robić, co chciałem. Beztrosko biegałem po lesie, robiąc przy tym ogromne zamieszanie i nie przejmując się niczym. Któregoś razu zaszedłem jednak dużo dalej, gdzie drzewa nie wyglądały wcale tak zwyczajnie. Były ogromne, pozbawione liści, a ich długie, ostro zakończone łodygi przypominały przerażające szpony, gotowe w każdej chwili cię pochwycić i zabić. Nawet proste krzaki wydawały się niebezpieczne. Teraz gdy o tym myślę, uśmiech sam wkrada się na mój pysk. Byłem szczeniakiem. Małym, nieporadnym, ale wielkim duchem. Nie wiedziałem, czy to odwaga, czy głupota naprowadziła mnie tam wtedy. Dotarłem na obrzeża watahy, gdzie uciekając od "drzew", napotkałem jednego z odludków. Ojciec tak nazywał tych, którzy nie chcieli lub nie mogli być członkami watahy bądź nie mieli ochoty aktywnie uczestniczyć w naszym życiu. Nie mieli się jednak, gdzie się podziać, dlatego stali się marginesem społeczeństwa. Ojciec pozwalał im mieszkać przy granicy. Mogli robić, co chcieli w tej swojej samotności. Nigdy w sumie nie rozumiałem idei bycia samemu. Jak można na dłuższą metę nie chcieć się z kimś zaprzyjaźnić? Interakcje społeczne mamy w genach i są przecież tak ważne dla naszego gatunku. Wszak sami Bogowie obdarzyli nas zdolnością komunikowania się oraz w przeciwieństwie do innych zwierząt, otrzymaliśmy również inteligencję i niezwykłe zdolności. Do dziś pamiętam swój rytuał przejścia, gdzie spośród wszystkich żywiołów, odkryłem w sobie właśnie te, którymi się teraz posługuje. Wciąż czułem drażniący zapach ziół, którymi mnie odurzono, by wybawić moją moc. Pamiętam, że miałem problem z jej uwolnieniem. Blokada polegała na moim samozaparciu i strachu o to, że otrzymam najsłabsze z możliwych. Jak bardzo się myliłem... Wracając jednak do głównego wątku... Spotkawszy na swej drodze Pustelnika o szlachetnym imieniu Amers, w pierwszej chwili pragnąłem się wycofać. Nie mogłem się jednak ruszyć, moje łapy odmawiały posłuszeństwa. Zdążyłem się za to dokładniej przyjrzeć nowemu nieznajomemu. To był bardzo dziwny wilk o niezwykłych złotych oczach i wręcz kruczo-czarnej sierści, która była dużo dłuższa od wszystkich. Stary, niezbyt ładnie pachnący i mocno pomarszczony, do tego małomówny, jeśli w ogóle można powiedzieć, że cokolwiek mówił. Gdy mnie wtedy dostrzegł, spojrzał głęboko w moją duszę, ale nie wyczułem strachu, tylko spokój i niezmierną ciekawość. Wszystko ze mnie uleciało. Instynktownie mu zaufałem i nie żałuję. Zabrał mnie do swojego ala warsztatu, gdzie nauczyłem się kilku sztuczek. Do dziś pamiętam ból między paluszkami łap, które pulsowały żywym ogniem od intensywnej nauki. Długo bowiem uczyłem się operować swoimi łapami. Ta umiejętność nie przychodzi ot, tak. Byłem jednak tak zafascynowany, że nawet ostrzeżenia ojca mnie nie powstrzymały.
- Zobaczymy, co da się zrobić. - oznajmiłem ochoczo, zabierając się do dzieła. Wspomnienie, które mnie nawiedziło, było przyjemne. Bardzo dobrze wspominam ten czas, dlatego nie miałem problemów z powierzonym mi zdaniem. Uczyłem się przydatnych sztuczek przez długi czas. Żałuję tylko, że mój mentor nie dożył końca mojej nauki. Może był dziwakiem, jakim go okrzyknięto, lecz ja widziałem w nim dużo więcej. Samiec po przejściach, odrzucony przez najbliższych. Stracił swą ukochaną, dzieci odwróciły się od niego, przeklinając za jego słabość. Za to, że nie przewidział czegoś, czego się nie dało przewidzieć i nie uratował tej, którą kochał nad życiem.
- Dobra robota, przyjacielu! - ocknąłem się nagle, zdając sobie sprawę, że w zasadzie już skończyłem. Co prawda, miałem jeszcze kilka pomysłów na ulepszenia, ale już teraz mogłem to nazwać dziełem. Uśmiechnąłem się szeroko, dziękując swojemu mentorowi w duchu, po czym spojrzałem na Itami. Z wrażenia aż przysiadła, co rusz patrząc to na mnie, to na skończony płaszcz. Byłem z siebie dumny, dlatego wypiąłem dumnie pierś, puszczając jej przy tym perskie oczko. Zdawała się jednak tego nie widzieć. Z jakiegoś powodu był dość daleko myślami. Zamartwiała się o coś. Poczułem skurcz w żołądku. Nie chciałem, aby cierpiała.
- Atrehu. - spojrzała na mnie dość niepewnie. Jej oczy pozbawione były tego blasku. Nie powiem, wystraszyłem się. To nie jest codzienny widok i raczej nie wywołał we mnie pozytywnych odczuć. - Wybacz, że zachowuję się wobec ciebie, jak jędza. Po prostu... eh nieważne. - zdziwienie na moim pysku musiało być bardzo widoczne. Nie wiedziałem zbytnio, co wywołało w niej taki stan. Przepraszała za to, że nie pozwala się dotknąć w czasie okresu? Każda samica ma swoją przestrzeń osobistą, którą w tym, a już szczególnie w tym czasie woli się nie dzielić. Rozumiałem to. To bolesny proces i wcale nie ułatwiałem. Dlaczego zatem za to przeprasza?
- Itami? - zacząłem delikatnie, przybliżając się do niej. Podniosła głowę, po czym spojrzała na mnie. - Nigdy... powtarzam, nigdy nie przepraszaj za to, że robisz to, co robisz. Nie jesteś wcale jędzą, twoje zachowanie wcale nie jest złe. Ja... ja wiem, że przeginam. To moja wina, bo nie powinienem cię dotykać, a robię to wręcz namolnie i sam siebie mam dość. Zachowuje się jak napalony kutas, który nie zwraca uwagi na to, jak się czujesz. Dlatego nie przepraszaj. Nie mam do ciebie o to pretensji. Wręcz przeciwnie, zdziwiłbym się bardzo, gdybyś zachowała się inaczej.
- Ja po prostu...
- Uśmiechnij się. - przerwałem jej próbę usprawiedliwienia się, po czym sam obdarzyłem ją uśmiechem. - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? A przyjaciele przebaczają sobie wszystko, dlatego... ehmm... czy przebaczysz mi bycie irytującym kutasem, który przez ten twój okres ma na ciebie straszną chcicę?
- Hahaha. - śmiech wadery był jak miód na moje uszy. Lek na zgryźliwą chorobę. Nie mogąc się powstrzymać, również się zaśmiałem, parskając, a nasza głupawka wypełniła powierzchnię wewnątrz. - Oh, Atrehu. Co ja z tobą mam.
- Istny Armagedon. - odpowiedziałem już spokojniej, po czym spojrzałem na płaszcz. - To co, idziemy do Itachi'ego?

Itami?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1362
Ilość zdobytych PD: 681 + 5% (34)za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1812

Od Naharysa c.d Shori ~ Burza w kostce lodu.

- Nie podoba mi się, że Shori jeszcze nie ma. Rozpętała się totalna zamieć. - oznajmiła zaniepokojona Pina, spoglądając na obraz totalnie zaśnieżonego świata. - Chodźmy ją poszukać.
- Ty zostajesz. - zdecydował Naharys, na co Pina wykrzywiła usta w grymas niezadowolenia.
- Idę z tobą. - powtórzyła, tym razem z dokładnym naciskiem na ostatnie słowo.
Naharys spojrzał Pinie w oczy, lustrował ją poważnym wyrazem, następnie podszedł do swej ukochanej, ułożył łapę na jej brzuchu, w którym kwitł owoc ich miłości.
- Nie chcę ryzykować, że się coś tobie stanie. Tobie, albo naszym szczeniakom. - odparł i złożył pocałunek na jej smukłym policzku. - Czekaj tu, niebawem z nią wrócę.
- Błagam, pośpiesz się, biegnij i przyprowadź ją tu. - powiedziała wyraźnie przejęta Pina.
Naharys przed wyjściem, obrócił się za siebie, by spojrzeć ukochanej w oczy, jakby tym samym chciał jej przekazać "Wszystko będzie dobrze" a potem ruszył w agresywnie szalejącą zamieć.
Wicher szarpał swymi lodowatymi szponami gęste futro basiora, a w uszach gwałtownie mu huczało. Ponadto czuł w powietrzu mieszaninę wielu zapachów, które żaden z nich nie kojarzyły się mu z Shori, co jeszcze bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że ma przed sobą bardzo trudne zadanie.
~ Nikt nie powiedział, że rodzicielstwo musi być łatwe. Miał przed sobą porządny sprawdzian przed staniem się prawdziwym ojcem. Zimno kąsało go w skórę pod futrem, ale nie dbał o to. ~ Jestem wilkiem z północy. Dam radę. Shori już idę po ciebie.
Z tymi myślami, szybko dotarł do głębokiego korytarza w ziemi, na którego dnie spoczywała mała, biała skrzydlata kuleczka.
- O bogowie! - powiedział ze szczęściem w głosie. Prawdziwym szczęściem, które zaraz przerodziło się w kolejne zmartwienie. ~ Jak ją stamtąd wydostanę?
Nie pozostało mu nic innego, jak zeskoczyć tam na dół - wylądował na cztery łapy, obok swej przybranej córki - po czym otoczyć Shori ochroną.
- Naharys... - wychrypiała mała, próbując wstać. Wtedy Naharys ze zgrozą zorientował się, że Shori miała poturbowany bark, z którego sączyła się krew. Chciała zbliżyć się do niego, ale ta była na tyle słaba, że nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Upadła, ale basior szybko zareagował i Shori znalazła się w jego objęciach.
- Już dobrze. Jestem tu. - powiedział i tuląc delikatnie swą przybraną córkę, złożył na jej głowie czuły pocałunek. Następnie obadał jej bolący bark i z przykrością stwierdził, że małą musi obejrzeć medyk. Naharys i na taką ewentualność się przygotował. Stworzył dość prymitywny, ale skuteczny bandaż i owinął nim krwawiący bark Shori, a następnie zarzucił małą na swój grzbiet.
~ Moja kochana siostra będzie ze mnie dumna- pomyślał Naharys przyglądając się jego robocie. Następnie zadarłszy głowę do góry, starał ocenić, ile miał szans na wydostanie się z tego piekielnego korytarza, ale niestety, jego orientacja była nieomylna. Nic z tego. Pozostało mu jedynie wybrać się w głąb podziemi, a być może uda im się dotrzeć do wyjścia?
- Naharys, tato... przepraszam cię. - wymruczała po chwili Shori, kuląc się na jego grzbiecie. Basior odwrócił się, aby spojrzeć w jej srebrzyste, szklące się od łez oczka.
- Za co ty mnie przepraszasz, skarbie? - zapytał zdziwiony Naharys.
- Myślałam, że zdążę do was dotrzeć, ale ta pogoda...
- Skarbie. - przerwał jej Naharys spokojnym tonem. - Nikt nie mógł przewidzieć, nawet Atrehu, że najdzie cię taka pogoda. Nie martw się na zapas, kochanie. Będzie dobrze. Z tymi słowy, dotarli do rozgałęzienia podziemnych korytarzy, a ponadto robiło się coraz ciemniej. Naharys stworzył w jednej chwili płomyk, unoszący się w powietrzu, który niczym robaczek świętojański, rozświetlał im drogę jasno złotym blaskiem. Z ziemi wystawały powykręcane, nieruchome korzenie, jak ciała sparaliżowanych w bezruchu groźnych węży, a ziemia pod jego łapami była dość miękka i błotnista, korytarz zaś prowadził w nieznane.
- Jak myślisz, Chmureczko, w którą stronę pójdziemy? - zapytał po chwili Naharys. Mała waderka spojrzała na dwa możliwe wejścia i westchnęła ciężko, po czym powiedziała.
- Może w prawo?
- Okej... - mruknął basior i skręcił w zaproponowany przez córkę kierunek.
Obrany tunel wydawał się im jeszcze dłuższy i bardziej kręty od poprzedniego, ale za to rozszerzał się z każdym pokonanym dystansem. Shori zahaczała swymi uszkami o wystające korzenie, a Naharys momentami musiał omijać tkwiące w ziemi fragmenty skał. W końcu zorientowali się, że korytarz pnie się ku górze, a na jego końcu widoczny był przebłysk światła, ale gdy dotarli, z zawiedzeniem stwierdzili, że otwór był zbyt wąski. Przez szczelinę wpadało świeże, arktyczne powietrze oraz dawało się usłyszeć przeraźliwe wycie wiatru. Naharys uprzednio odstawiając małą Shori na ziemię, starał się ze wszystkich sił poszerzyć otwór, ale ziemia była kompletnie skuta lodem. Ostatecznie Naharys zaczął oprymować ją ogniem. W przestrzeni dało się czuć zapach ciepła i spalonej ziemi, Naharys natomiast poszerzył odpowiednio otwór, aby Shori i on mogli bez krępacji przecisnąć się na zewnątrz.
Nie potrafili stwierdzić, gdzie się znajdują - gęsta zasłona śnieżna skutecznie upośledzała ich orientację, a co najgorsze, w powietrzu nie wyczuwali żadnych zapachów.
- Gdzie jesteśmy? -zapytała zaniepokojona Shori, ale Naharys nie chciał jej odpowiadać, bowiem skłamałby, gdyby jej miał odpowiedzieć. Pytanie pozostało bez odpowiedzi. - Tato, gdzie jesteśmy? - powtórzyła tym razem zrozpaczona.
- Spokojnie, skarbie. Pamiętaj, że jestem przy tobie. Nic ci nie grozi. Rozglądam się, ale przez tę śnieżycę mało co widzę.
Naharys nagle spostrzegł coś kątem oka.
~ Atrehu? - pomyślał z nadzieją, gdy ujrzał przemykający rudy kształt, do złudzenia wyobrażający lisią kitę wśród szalejącej śnieżycy. Instynktownie odwrócił się w tamtym kierunku i nieomylnie doprowadził go do przyjaciela. Rozpoznał go po jego intensywnie płonących oczach oraz ognistym włosiu.
- Kto ty... Exan?! Na bogów, znalazłeś Shori!
- Znalazłem - odparł Naharys, spoglądając na swą przybraną córkę, która poczęła dygotać z zimna.
- Kurcze, czuję się, jak drań. Nie powinienem ją zostawiać samą! Gdybym wiedział, że to się tak skończy, w życiu nie dopuściłbym, żeby Shori sama wracała do domu. Kurcze... stary, wybacz.
- Nie przepraszaj, bo nie masz za co! - krzyknął, bowiem zawierucha skutecznie tłumiła ich słowa. Klepnął przyjacielsko Atrehu w ramię, rozejrzał się dookoła, próbując zorientować się w terenie. Biel i zamieć wydawały się nie mieć granicy, wydawało się basiorom, że znajdują się we wnętrzu szklanej bańki.
- O cholera... lepiej znajdźmy schronienie, chodźcie za mną, skryjecie się u mnie! - zawołał Atrehu i pobiegł kierunku z którego przybył - jego lisia gracja i giętkość była skutecznie tłumiona przez porywisty wiatr. - Naharys jednak nie wiedział, w którą stronę zmierzają.
- Będzie dobrze, skarbie. Przeczekamy u Atrehu, a później zaniesiemy cię do medyczki. Tam się zajmą twoim stłuczonym barkiem.
- Dziękuję. - powiedziała mała, pociągnęła noskiem i wtuliła się w futro Naharysa.
- Nie dziękuj. Zajmiemy się tobą.

<Shori?>


PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1036 
Ilość zdobytych PD: 518 PD +5% (25 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 2363 PD

wtorek, 28 grudnia 2021

Od Atrehu c.d Shori ~ Nowy dom

Historia tej małej wadery była przerażająca. Nigdy, nawet w snach nie przypuszczałem, że spotkam kogoś takiego, kto już w tym wieku doświadczył odrzucenia przez najbliższych. ~ Na Bogów, przecież to jeszcze szczeniak! - pomyślałem, przymykając na chwilę oczy. Słuchając tego, przez co przeszła, zaciskałem mocno zęby, byleby nie wybuchnąć. ~ Co za potwory jej to zrobiły!? Jak można porzucić własne dziecko!? - Miałem ochotę znaleźć jej rodziców, tylko po to, aby... Odszukać i własnoręcznie zabić, lecz co by mi to dało? Prosta odpowiedź — Nic. Z drugiej strony, tylko pogorszyłbym sprawę. Tego byłem pewien. I tak już sporo przeszła. Nie ma potrzeby dodawać oliwy do ognia. I tak nic bym nie wskórał. Mleko się wylało, krzywda się już stała. Mogłem jedynie być obok, oferując swoją miłość i wierność. Nie zastąpię jej rodziców, ale z całą pewnością mogę pomóc wypełnić pustkę w jej sercu. Jeśli moje rozumowanie jest słuszne, nie mogłem pozwolić, by gniew przyćmił mój umysł. Zmusiłem się więc i łapiąc głębszy wdech, uspokoiłem swoje skołatane serce. Spojrzałem ze smutkiem na to niewinne maleństwo, które leżąc zwinięte w kłębek, cicho skomlało. Jej białe skrzydełka z kremowymi końcówkami, szczelnie opatulało jej ciało. Wyglądała tak smutno. W tle usłyszałem "biedactwo". Pokiwałem bezwiednie głową, zgadzając się z tym. Słowo wypowiedziane za współczuciem przez Pine mocno wbiło się w mój umysł. Zerknąłem na nią ukradkiem. Nasze spojrzenia się spotkały. Jej wzrok był pusty, choć serce biło nienaturalnie szybko. Była równie zdenerwowana, jak ja. Wiedziała jednak, że to nie czas ani miejsce na takie emocje. Westchnąłem cicho, podchodząc do małej waderki. Pina natychmiast zrozumiała i również wykonała ten ruch. Położyliśmy się blisko niej, po czym delikatnie zaczęliśmy gładzić jej plecy. Szeptaliśmy ciche słówka, mając nadzieję, że choć odrobinę poprawimy jej samopoczucie. W głowie mi wirowało od natłoku myśli. Jak można zrobić coś takiego? Widok tej skrzydlatej samiczki, skulonej i płaczącej, rozdzierał moją duszę na kawałki, pozostawiając potężne wyrwy. Czule pogłaskałem ją po uszkach. Instynktownie wtuliła się we mnie, szukając schronienia. Pozwoliliśmy jej się wypłakać, a gdy starczyło jej łez, uspokoiła się na tyle, by jej ciałem nie wstrząsały spazmy. Gdy podniosła się lekko, odsunęliśmy się, by dać jej swobodę. Przeszła kawałek, jakby wiedziona impulsem, po czym spojrzawszy na nas, przysiadła na ziemi.
- Nazwano mnie Shori. - uśmiechnąłem się delikatnie, skupiając się na jej oczkach. Były naprawdę piękne. Szaro-białe, niespotykane. Mało jest wilków o takich ślepiach, co czyniło Shori jeszcze bardziej wyjątkową. Mimo płaczu i zaczerwień, dostrzegłem w tych oczach błysk. Świeciły się niczym gwiazdki na niebie nocą. Shori...Więc tak się zwie. To bardzo ładne imię. Idealnie pasujące do niej. Byłem ciekaw, czy znaczy coś konkretnego. - Czy... Mogłabym dołączyć do Waszej watahy? - zdałem sobie nagle sprawę, że nie słuchałem, co mówiła. Z całą pewnością ominął mnie jakiś fragment, ale żeby nie dać po sobie tego poznać, uśmiechnąłem się wesoło. Merdając ogonem, spojrzałem na nią uważnie.
- Jestem pewny, że Renesmee przyjmie cię z otwartymi łapami. - puściłem do niej oczko, wywołując tym samym cichy chichot. Byłem pewny, że poprawiłem jej tym humor. Mnie samemu zrobiło się lżej na sercu. Co prawda wiedziałem, że wadera zostanie przyjęta, to było niezaprzeczalne, lecz na gwałt potrzebowaliśmy dla niej prawnych opiekunów. Zerknąłem na Pinę, która patrzyła na nią maślanymi oczyma. Wyglądała naprawdę słodko. Zaśmiałem się w duchu. Coś mi świtało w głowie. Plan idealny, musiałem go tylko zrealizować. Do tego jednak potrzebny mi był również Naharys, który... właśnie wszedł do jaskini z całkiem ładną zdobyczą. Przystanął u wejścia, dostrzegając Shori i przekręcając swój łepek w bok, spojrzał to na mnie, to na Pinę z pytaniem. Znów się wyszczerzyłem, krocząc w jego stronę. Z całą pewnością nie odmówi...

< Time speed ~ dzień później >
Tak, jak przepuszczałem, Naharys i Pina zgodzili się zaopiekować młodą samicą. Było to do przewidzenia. Ich instynkt macierzyński i ojcowski był naprawdę silny. Mogłem sobie wyobrazić, co to będzie za jakiś czas, gdy z całą pewnością rodzinka się powiększy. Co prawda wiedziałem, że w najbliższym czasie pojawią się szczeniaki, ale byłem dobrej myśli. Teraz gdy rodzina zastępcza była załatwiona, a rozmowa z Renesmee przebiegła oczywiście tak, jak przypuszczałem, mogłem się skupić na swoim nowym zadaniu. A mianowicie na szkoleniu Shori. Tak, zostałem oficjalnie jej mentorem. Ku uciesze samej Alfy, jak i Naharysa oraz Piny. Z jakiegoś powodu nie wyobrażali sobie nikogo innego na to miejsce. Cieszyło mnie to niezmiernie. Ufali mi i powierzając tą małą w moje łapki, byli pewni, że zapewnie jej bezpieczeństwo. Ja sam, mimo że się nie wahałem, miałem lekkie obawy. Nie miałem dotąd kontaktu z dziećmi. No, może kilka razy i wszystkie lgnęły do mnie jak ćmy do światła. Byłem pewien, że poradzę sobie z tym zadaniem. Przede wszystkim dlatego, że nie traktuje to jako misji. Ja zwyczajnie chcę to robić. Pragnę być u jej boku, wskazując jej możliwie najlepszą drogę. Wiadomo, że nie przeżyje za nią tego wszystkiego, lecz mogę sprawić, że nabierze pewności siebie i w przyszłości poradzi sobie ze wszystkim. Tak. Uśmiechając się wesoło, spojrzałem na nią kątem oka. Kroczyła obok mnie, rozglądając się z zaciekawieniem. Dziś przypada jej pierwsza lekcja. Jako że jestem czujką dzienną, moim obowiązkiem jest patrolowanie w ciągu dnia terenów watahy. Oczywiście, nie bez przerwy, ale co jakiś czas, sporadycznie musiałem obejść możliwie wszystkie granice. Było to teraz o wiele łatwiejsze, gdyż nie byłem sam na tym stanowisku. Eien patrolował okolice te groźniejsze miejsca. Czasami martwiłem się, że coś się stanie...
- Atrehu? - pytanie Shori wytrąciło mnie nieco z rytmu. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, zdając sobie sprawę, że zatrzymała się nagle. Wzrok miała wbity w ziemię, uszy skulone po sobie. Zaalarmowany jej stanem natychmiast się zbliżyłem. - Nie zostawicie mnie, prawda? - spojrzenie jej wystraszonych oczy, ugodziło mnie głęboko w serce. Stałem z otwartym pyskiem, patrząc na nią. Próbowałem coś powiedzieć, lecz nie mogłem. ~ Atrehu, do cholery jasnej, ogarnij się! - warknąłem na siebie w myślach. Westchnąłem ciężko, zamykając oczy. Wiedziałem, że czeka na moją odpowiedź, a ja zamierzałem jej ją udzielić. Musiałem tylko zebrać myśli.
- Shori. - zacząłem delikatnie, a mój głos niósł się szeptem po okolicy. - Wiesz, co dokładnie oznacza Wataha? - położyłem się na ziemi blisko niej, uważnie patrząc w jej oczy. Mogłoby się wydawać, że próbuje wedrzeć się w jej duszę. Przez chwilę panowała zupełna cisza. Wadera w skupieniu myślała nad moim pytaniem. Przekręciła głowę na bok w dość zabawny sposób. Nie ponaglałem, dałem jej czas, by sama się nad tym zastanowiła.
- Wataha to grupa psowatych osobników pod przywództwem Alfy bądź najsilniejszego osobnika.
- Dokładnie. - uśmiechnąłem się czule, głaszcząc ją po głowie. - Teraz już wiesz, że jesteśmy watahą. Grupą wilków, która działa wspólnie dla dobra wszystkich. Nikt tu nie myśli tylko o sobie. Ważni jesteśmy my wszyscy, gdyż to my tworzymy watahę. Pamiętaj, że wataha to nie Alfa, beta, czy omega. Pojedyncze jednostki nie tworzą grupy. Wataha to przede wszystkim rodzina, a w rodzinie nikogo się nie odtrąca, ani nie porzuca. - Shori spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem łzy. - Ty Shori zostałaś przyjęta do watahy. Stałaś się jedną z nas. Czy wiesz już, co to oznacza? - zapytałem, uśmiechając się do niej. Pociągnęła nosem, chlipiąc cichutko.
- T..tak... wiem. - wtuliła się we mnie mocno. Przygarnąłem jej ciałko do siebie.
- Jesteś nasza Shori. Jesteśmy rodziną i nic innego się nie liczy. Od momentu Twojego znalezienia jesteś częścią tej społeczności. - dodałem, liżąc ją po główce, po czym już pewniej, wstałem na równe łapy. - Nigdy Cię nie oddamy! Chyba że sama postanowisz odejść. Nie mniej jednak kto raz zostanie przyjęty do rodziny, pozostanie jej członkiem na zawsze. - słońce przebiło się przez szare chmury, otulając nas swoim delikatnym światłem. Oboje spojrzeliśmy w górę z uśmiechem na pyszczku. Shori podniosła się dumnie, zatrzepotała skrzydłami, po czym na jej pyszczku dostrzegłem pewność siebie. Naszą cudowną chwilę przerwał jednak dźwięk łamanej gałęzi. Jak na komendę odwróciliśmy się w prawo, gdzie z gęstwiny krzaków wyłonił się potężny, leśny stwór o wielkich porożach. ~ Duch lasu? - pomyślałem ze zdziwieniem, zerkając na wystraszoną Shori.
- Spokojnie malutka, będzie dobrze...

Shori? Co powiesz na spotkanie z duchem lasu? Może nam pobłogosławi?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1294
Ilość zdobytych PD: 647 + 5 % (32 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1097

poniedziałek, 27 grudnia 2021

Od Copycat do ktosia ~ Pierwsze kroki

Nie wiem jak długo już idę, ani gdzie jestem. Mimo ciągłego ruchu czuje szczypanie chłodu na pysku i łapach zatem temperatura musi być na minusie. Zatrzymałam się i rozejrzałam po okolicy. Dlaczego nie mogę znaleźć watahy ani innej zbłąkanej duszy? Samotność zaczyna mi doskwierać coraz bardziej. Teren wygląda spokojnie, więc liczę, że niedługo spotkam jakąś zwierzynę łowną. Do tej pory napotkałam tylko Phoenix’a którego wolałabym zmarznięta i głodna nie atakować. Maszerowałam jeszcze kilka godzin i w końcu udało mi się zjeść dwie Lisurki. Otuliłam się swoimi płomieniami i chwilę odpoczęłam przy jakimś kamieniu. Mimo że planowałam odpocząć, jedna myśl nie dawała mi spokoju.
- Co jeśli nie znajdę żadnego miejsca dla siebie? - zapytałam cicho, licząc, że wiejący wiatr zwolni i da mi odpowiedź.
Po dłuższej chwili się podniosłam i, dezaktywując płomienie, ruszyłam w drogę. Skoro i tak nie mogę odpocząć, to chociaż zrobię coś pożytecznego i się ruszę. Maszerowałam, cały czas analizując okolicę. Jeśli dobrze myślę, powinnam aktualnie znajdować się na południowym zachodzie. Nie zapuszczałam się nigdy w te okolice, więc nie wiem, czego mogę się spodziewać, ale liczę, że niedługo się dowiem. Jak na zawołanie do moich nozdrzy dotarł nieznany mi zapach. Zatrzymałam się i nie mogłam powstrzymać radości — wyczułam wilka. Zza drzewa zauważyłam białe futro z czarno-czerwonymi elementami. Tak przynajmniej mi się wydaje, pewna nie jestem, gdyż blisko siebie nie stoimy. Wraz z euforią pojawiły się pytania. Czy powinnam podbiec i się przywitać? Czy może powinnam go śledzić, aż dojdzie do reszty swojej watahy? Nigdy nie byłam zbyt dobra w kontaktach i rozmowach a taka sytuacja na dodatek, jest dla mnie nowa. Chwilę siedziałam i zastanawiałam się co zrobić gdy nagle do mnie dotarło. Być może znajduję się już na terenie nieznanej mi watahy i chcę podbiec do samotnego wilka? Wezmą mnie za szpiega lub zabójcę! Może lepiej będzie jeśli podążę za tym osobnikiem i poczekam, aż dojdzie do jakiegoś swojego pobratymca? Tak, to będzie lepszy pomysł. Ruszyłam za wilkiem, upewniając samą siebie, że decyzja, którą podjęłam, była dobra. Ktoś o złych zamiarach podszedłby do samotnego wilka, by go zaatakować, ale ktoś pozytywnie nastawiony może podejść do wilka, który jest z przyjacielem. Pokażę moje intencje a jeśli wywiąże się walka, to po prostu ucieknę i poszukam innego miejsca. Kiwnęłam głową sama do siebie, podtrzymując swoją tezę i plan. Próbowałam nie dopuścić do siebie myśli, że to wilk przede mną mógł mieć złe intencje i całe moje myślenie nie miało sensu. Próbując wygonić negatywne myśli z głowy, ostrożnie śledziłam wilka. W pewnym momencie zauważyłam, że jestem jakoś dziwnie bliżej nieznanego mi osobnika.
- Idę szybciej czy to on zwolnił? - szepnęłam, łudząc się, że pytanie samej siebie da mi jakąkolwiek odpowiedź.
Zanim zdążyłam skleić odpowiedź, spostrzegłam, że wilk się obraca. Odruchowo skoczyłam w bok, dzięki czemu drzewo mnie zasłoniło. Wyczuł mnie? Czy tylko sprawdza okolicę?

Ktoś? Itachi?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 465
Ilość zdobytych PD: 232
Obecny stan: 232
Copycat
Copy lub Cat
Płeć: Wadera | Wiek: 4 lata | Rasa: Wilk | 
Ranga: Delta | Poziom: 1 (2658/3000 PD) | Stanowisko: Czujka nocna/Atakujący
Właściciel: Mistle [DG], Mistle [HW], woah#8805 [DC] |
AutorJadeMerien

niedziela, 26 grudnia 2021

Od Piny c.d Naharys'a/ Atrehu/ Lonyi i Tsumi ~ "Czas poznać teściów"

Chociaż podróż wydawała się jednocześnie dłużyć i mknąć w mgnieniu oka, Pina głównie spędzała ją u boku ukochanego lub na jego grzbiecie, w znacznie mniejszym stopniu z innymi, nawet z Tsumi. Więź z Naharysem była o wiele głębsza i silniejsza niż z jej duchową siostrą, jednak ta nie uważała tego, za co złego, wręcz przeciwnie. Stanowili świeży związek, zatem mieli całkowite prawdo gruchać sobie do obrzydzenia innych i nie widzieć świata poza sobą. Naturalnie, stresowała ją wizja poznania nie tylko jego rodzinnej watahy, ale również, co gorsze, jego rodziców. W takich chwilach odczuwała zdołowanie i niepewność, ponieważ sama została wychowana od maleńkości przez swoich dwóch starszych braci, zatem była w tym temacie równie zielona co dojrzały groszek.
Jak się okazało, niepokój był zbędny, natychmiast została ciepło przyjęta przez jego rodziców do rodziny oraz zgromadzenia, zwłaszcza przez wojowniczki, najpewniej przez jej wygląd. Znacznie wyższe samice ledwo co ją dopadły, zaraz zamknęły w swoim kręgu i radośnie śpiewając, nawet nie wiadomo jakie melodie, każda dawała na jej głowę jakiegoś kolorowego kwiatka, by wkrótce jedna z nich, najwyraźniej najwyższą rangą, zabrawszy wszystkie kwiaty i zręcznym ruchem je powiązała, by zaraz na głowie niskiej wadery spoczywał piękny kolorowy wianek.
Jedyne, o czym myślała to to, jak bardzo teraz przypominały jej Letho i Adgura, zupełnie jakby miała ich żeńskie wersje przed sobą.
Nadejście białego postawnego basiora nieco zmieniło ich zachowanie, ponieważ zaraz dopadły go i po zamknięciu go w kręgu z nich, zaczęły go prowadzić do niej podczas wyśpiewywania głośno miłosnych utworów. Chyba oczywistym ruchem z jego strony było to, iż pocałował z uczuciem swoją ukochaną i to przy ich ucieszenie oraz pozostałych samic.
- Mówiłem, że od razu cię pokochają. - wyszeptał jej czule do ucha. W odpowiedzi wtuliła się w jego futro na klatce. Nawet nie musiała się rozglądać, by wiedzieć, że obserwatorzy tego obrazka mieli raczej chwilę rozczulenia. - Moja matka już cię widzi jak własną rodowitą córkę, podobnie jak ojciec. Teraz wszyscy będą się o ciebie troszczyć i walczyć.
- Powiadasz, że nie ma odwrotu?- Spytała się, żartobliwie spoglądając na niego. Rozbawiony pokręcił głową.
- Pamiętaj, ostrzegałem cię, co cię czeka po związaniu się ze mną.
- Mogłam o tym zapomnieć. - udała rozmarzenie, by zaraz się wspólnie roześmiać. Korzystając z okazji, ze towarzystwo na chwilę miało odwróconą uwagę, zwróciła się do niego cicho. - Możesz mnie zaprowadzić do waszego medyka? Lonya gdzieś zniknęła.
- Źle się czujesz? - Zapytał się zmartwiony po usłyszeniu jej prośby.
- Możliwie to tylko chwilowe osłabienie na zmianę otoczenia. Wiesz, małe ciało i duże z nim problemy. - dodała w celu rozluźnienia napięcia wynikającej z krótkiej rozmowy. Basior kiwnął głową i krokiem przystosowanym do prędkości samicy, poprowadził ją do szukanego zakątka. Ku ich zdumieniu, już tam znajdowała się Tsumi, w trakcie oględzin przez wilka. Ach, sama też coś wspomniała po śniadaniu, że czuje się nieco pozbawiona sił, chociaż trzymała się o niebo lepiej niż jej przyjaciółka.
Podczas zwięzłego przedstawienia celu swej wizyty przez fioletowooką, Naharys na chwilę opuścił jej bok, aby po kilku minutach wrócić z zatroskanymi rodzicami, najpewniej usłyszawszy od niego o nieco gorszej formie ich nowej córce. Zastał ich całkiem ciekawy widok: Tsumi poważna, acz z dziwnym małym uśmieszkiem, który niekoniecznie wydawał się promienistym i Pina, będąca w lekkim szoku, jakby jeszcze układała myśli.
- Co im dolega? - Zapytała się zatroskana biała samica. Medyk spojrzał na nich, podobnie jak wolno wstająca z posłania Pina, podczas gdy Tsumi zgrabnie opuściła ich po uprzejmym kiwnięciu głową.
- To żadna choroba, nie ma wątpliwości. Same szczęśliwe wieści.
W tej samej chwili Pina uniosła wzrok i uśmiechnęła się niepewnie w stronę ukochanego, kładąc łapkę na brzuch.
- Będziemy mieli szczenięta! - powiedziała z nutą niepokoju, gdyż jakaś część mówiła jej, że nie chce mieć z nią młodych. - Jestem w ciąży. Tsumi także.

Lonya, twoja kolej <3

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 609
Ilość zdobytych PD: 305
Obecny stan: 305

sobota, 25 grudnia 2021

Od Shori do Naharysa - "Burza w kostce lodu"

Chłód, mrok i strach. Przez tereny Watahy Renaissance przechodziła jedna z największych burz śnieżnych, o jakiej słyszałam. Wiatr dął z nieznaną mi dotychczas siłą. Lodowaty, przeszywający wszystkie komórki organizmu. Siekał, ilekroć ktoś odważył się postawić choć jeden krok. Ryczał jeszcze głośniej niż niejeden gryf. Czarne, ciężkie chmury ciągnęły się po całym nieboskłonie. Były niczym szczelny koc gaśniczy, odcinający światło, będące tlenem dla ognia. Na terenach całej watahy panował mrok, niczym w nocy, jednak nie było żadnych gwiazd, żadnego promyczka nadziei. Tylko od czasu do czasu, świat rozświetlał taniec gromów, będący równie piękny, co niebezpieczny. Stare drzewa skrzypiały, trzepiąc się i kołysząc wraz z gwałtownym rytmem, targającego nimi żywiołu. Temu wszystkiemu towarzyszyła śnieżyca, tak gęsta, że ledwo koniec własnej łapy mogłam dostrzec. Odnosiłam wrażenie, że utknęłam, gdzieś w centrum tego całego buntu pogody. Myśleliśmy, że zdążę wrócić, przed rozpoczęciem tego wszystkiego, jednak ani ja, ani, Atrehu, nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw. W ciągu 15 minut, z pozoru zwykłego opadu śniegu, zrobił się istny armagedon.
Lisi basior już dawno był w swojej jaskini, ja jednak całkowicie zgubiłam orientację w terenie. Na domiar złego, czułam, że coraz bardziej oddalałam się od jaskini.
- Halo?! Jest tu ktoś?! - wolałam, jednak nic mi to nie dało. Wiatr skutecznie tłumił moje krzyki oraz zapachy, nie pozwalając nawet na znalezienie odpowiedniego tropu. Śnieg z kolei szybko przykrył ścieżki, całkowicie odcinając mi informacje o tym, czy znajdowałam się na szlaku. Rozległ się głośny huk, a tuż po nim błysk. Pisnęłam przerażona, próbując się zasłonić skrzydłami. Przyśpieszyłam, i tak potwornie wolnego kroku. Nie miałam pojęcia, gdzie szłam. Ledwo utrzymywałam się na lapach. Non stop miotał mną wiatr. Wiedziałam, że gdybym tylko rozłożyła skrzydła, porwałby mnie i najpewniej rzucił o jakieś drzewo. Kolejny, huk i kolejny błysk, tym razem bliżej mnie. Miałam wrażenie, że grom trafił w jakieś drzewo.
Nie myliłam się. Usłyszałam trzask, łamiących się gałęzi. Nie zdążyłam się ruszyć, a tuż przed moim nosem spadł spory konar z czarnym dymem uciekającym z jednego z jego końców. Patrzyłam na niego z przerażeniem. Nie byłam w stanie się ruszyć. W uszach zaczęła mi dudnić krew, a wszystkie mięśnie się napięły. ~RUSZ SIĘ! NIE MOŻESZ TU ZOSTAĆ!~ Karciłam się w myślach, jednak mimo tego ledwo udało mi się drgnąć. Jednak gdy rozległ się kolejny huk, wybudził mnie on z tego okropnego transu. W ułamku sekundy biegłam, przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że byłam zmęczona i coraz bardziej zaczynało brakować mi sił. W pewnym momencie zabłądziłam na tyle, że przeciskając się pomiędzy zwalonymi pniami, potknęłam się i sturlałam z jakiegoś wzniesienia, rąbiąc przy tym sobą o jakąś sporą skałę. Wydalam z siebie stłumiony okrzyk. Leżałam bezwładnie przez dłuższą chwilę, mając problem z nabraniem powietrza, jednak po chwilowym szoku udało mi się podnieść na chwiejnych łapach. Miałam szczęście, że niczego sobie nie połamałam. Gdzieś po moim barku powoli spływała lepka, ciecz. Ledwo zrobiłam kilka kroków, gdy poczułam, jak grunt pod moimi łapami zniknął, a ja z piskiem, wpadłam do jakiegoś starego podziemnego korytarza. Wstałam, przeszłam niespełna dwa kroki po gruzie, po czym upadłam. Świat zawirował niczym te płatki śniegu na bezlitosnym wietrze, a moje powieki stały się cięższe od najcięższych kamieni. Mój oddech zwolnił, a mięśnie dopiero zaczęły mnie niemiłosiernie boleć. Szczególnie jednak doskwierała mi rana na barku. Adrenalina przestała działać.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, ale szum wiatru przerwał w pewnym momencie niewyraźny głos.
- O Bogowie! - Lekko zwróciłam uszy w owym kierunku. Po dłuższej chwili poczułam dotyk i żar bijący z ciała owego osobnika. Moje nozdrza wypełnił znajomy zapach. Otworzyłam oczy, obraz jednak miałam rozmazany. Gdy się odpowiednio wyostrzyłam, dojrzałam postać basiora. Stał i posyłał się nade mną.
- Naharys... - wychrypiałam, próbując wstać. Znowu upadłam, tym razem jednak w objęcia basiora.
- Już dobrze. Jestem tu — przytulił mnie lekko, po czym zarzucił na swój grzbiet. Basior zadarł głowę w górę, chcąc zbadać sytuację. Nie było szansy na to, by ze mną na plecach wydostał się z zapadliska, a już szczególnie w taką pogodę. Naharys zdecydował się więc, na ruszenie korytarzem, którego to wnętrze nie było zbadane. Szczelnie przyciskałam do siebie moje skrzydła i wtuliłam się w grzbiet wilka, na co ten pogładził mnie delikatnie po głowie, po czym ruszyliśmy w głąb ziemi.

<Naharysie?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 691
Ilość zdobytych PD: 346
Obecny stan: 742

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Kotori
Iro
Płeć: Basior | Wiek: 6 lat | Rasa: Wilk | 
Ranga: Delta | Poziom: 1 (443/3000 PD) | Stanowisko: Czujka nocna/Gończy
Właściciel: [DC] Hooty#2968 | [Gmail] shiru.wilczek@gmail.com | [HOW] Ross |
AutorKharpa

niedziela, 19 grudnia 2021

Od Shōri do Atrehu ~ Nowy dom

Ciemność i pustka... Czy tak wygląda śmierć? Nie mogłam tego stwierdzić, albowiem żyłam, a utwierdziło mnie w tym przekonaniu lekkie szturchnięcie oraz czyjeś głosy...
- Jesteś pewna, że nie potrzebujemy medyka? - Zapytał wyraźnie nieprzekonany do czegoś męski głos.
- Spokojnie. Zaraz powinna się obudzić. - Oznajmił miły głos o kobiecym brzmieniu. Po chwili znowu mnie szturchnięto, a przez moje myśli przeszło jedno ważne pytanie. ~ Gdzie ja jestem? ~ Otworzyłam oczy, po czym szybko się podniosłam. Zakręciło mi się trochę w głowie, ale to nic. Miałam na wpół rozłożone skrzydła, chcą zwiększyć nieco swoją wielkość, a moja sierść się zjeżyła. Zmarszczyłam lekko nos, tak jak to robiła Lilith, gdy Ezekiel nie zrobił tego, co mu rozkazała.
- Kim jesteście i co tu robię? - Spytałam, a w międzyczasie wyostrzył mi się wzrok na tyle, że byłam w stanie dostrzec, iż stałam pod ścianą jaskini, a od wyjścia oddzielały mnie wilki. Basior o lisim wyglądzie oraz zdecydowanie niższa od niego wadera. Oboje patrzeli na mnie przez dłuższą chwilę, jakby nie bardzo wiedzieli, co mają teraz zrobić. Czułam, jak moje serce waliło jak oszalałe. W pewnym momencie jednak wadera uśmiechnęła się miło i spokojnym głosem powiedziała:
- Jestem Pina, a to... - Przedstawiła się, po czym ogonem wskazała na basiora — To Atrehu. Nie musisz się nas bać. - powiedziała, po czym usiadła, odsuwając się nieco od wyjścia z jaskini, tak, że byłabym w stanie przebiec obok niej, gdybym była tylko nieco silniejsza, to mogłabym bez problemu uciec, na zewnątrz. Nie ukrywam, kusząca propozycja, jednak nie byłam w stanie stwierdzić, co mogłoby się stać, gdy jednak zdecydowali się mnie złapać. Przestałam marszczyć nos i przechyliłam lekko głowę.
- Nie muszę? - Spytałam, na co i basior usiadł. Patrzył na mnie swoimi intrygującymi oczyma. Nie było w nich ani krzty grozy. Przytaknął lekko głową, w odpowiedzi na moje pytanie.
- Athreu Cię znalazł, śpiącą i wyziębioną w lesie. Przyniósł Cię, byś nie zamarzła. - powiedziała poważnie wadera. Przez chwilę patrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Byłam w stanie wyczytać z nich szczere współczucie. Widząc to, złożyłam skrzydła, przytulając je ciasno do siebie i również usiadłam.
- Dziękuję. - odpowiedziałam cicho, przenosząc wzrok na podłogę. Słowo, chociaż krótkie i z pozoru proste, było szczere. Przez myśl przeszły mi czarne scenariusze, na których zobrazowanie tylko przeszły mnie ciarki. Nie umknęło to czujnemu oku rudego basiora. Atrehu odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu:
- Dlaczego nie jesteś ze swoją rodziną? Zgubiłaś się? - zapytał. A w jego oczach przez dosłownie ułamek sekundy widziałam zawahanie. ~ Czyżby nie wiedział, jak powinien sformować pytanie? Możliwe. ~ pomyślałam. Milczałam, nie wiedząc, czy chcę odpowiedzieć na to pytanie.
- Zo... - urwałam. Nie byłam w stanie powiedzieć tego na głos. Oczy mi się zaszkliły. Szybko starłam łzy, ale jednocześnie ukryłam pysk pod łapami. - Zostawili mnie. - wyszeptałam, łamiącym się głosem. Nie chciałam płakać, a już szczególnie przy nieznajomych, ale to było silniejsze ode mnie. Niemo szlochałam. Widać było tylko jak moi ciałem, od czasu do czasu wstrząsało, gdy nabierałam gwałtownie powietrza. Pomiędzy łzami wyczułam zmieszanie wilków. Najpewniej nie chcieli wywołać u mnie takiej relacji. Gdzieś w powietrzu padło słowo "biedactwo", a po chwili oba wilki ostrożnie gładziły mnie po plecach, starając się jakoś mnie uspokoić.
Minęło sporo czasu. Skończyły mi się łzy i nie miałam już siły na płacz. Wilki wytrwale siedziały u mego boku, co jakiś czas gładząc mnie, delikatnie i powtarzając "ciii" lub "spokojnie, wszystko się ułoży". W ich głosach faktycznie było coś przekonującego, co dotarło do mnie, dopiero gdy się uspokoiłam. Ostrożnie usiadłam, a wilki lekko się odsunęły. Spojrzały na mnie współczująco, ale milczały w oczekiwaniu na to, co zamierzam zrobić. Spojrzałam na nich. Wahałam się przez chwilę, wstałam i przeszłam kawałek dalej, gdzie usiadłam, po czym odwróciwszy pysk w stronę wilków, powiedziałam:
- Nazwano mnie Shori, choć nie wygrałam walki o miłość rodziców... - zaczęłam, a wyczuwszy roznoszący się po jaskini i okolicy lekki zapach innych wilków, dodałam. - Czy... Mogłabym dołączyć do Waszej watahy?
Minęła noc i nastał poranek od chwili, gdy zadałam pytanie o dołączenie do watahy. Byłam w drodze od Alfy o imieniu Renesme. Pina i jej partner, którego poznałam jeszcze wczorajszego wieczoru, zgodzili się wziąć mnie pod swoją opiekę, za co byłam im wdzięczna. Alfa była równie miło nastawiona co poznane przeze mnie wilki. Podano mi króliczą nogę do zjedzenia oraz wskazano miejsce, gdzie mogłam się napić. Alfa spytała mnie również o to, co chciałabym robić w przyszłości dla watahy. Stwierdziłam, że chcę kroczyć ścieżką militarną i zostałam kadetem, a Atrehu zgłosił się na mojego mentora. Zgodziłam się. Obecnie szłam u boku rudego basiora, który odprowadził ze mną moich nowych rodziców do naszej jaskini, po czym wraz ze mną udał się na oprowadzanie po terenach watahy, w ramach patrolu i pierwszej lekcji.
- Atrehu? - zapytałam niepewnie, znienacka, zatrzymując się na wydeptanej w śniegu ścieżce. Naszły mnie paskudne myśli i obrazy. - Nie zostawicie mnie, prawda? - Spojrzałam na lisiego basiora ze strachem w oczach...

<Atrehu?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 792
Ilość zdobytych PD: 396
Obecny stan: 396

sobota, 18 grudnia 2021

Od Itami cd Itachi/Atrehu ~ Poszukiwanie miejsca

Stała tak przez chwilę nad śpiącym Itachim, biorąc głębokie wdechy i wydechy, jak to mieli w zwyczaju robić medycy i chirurdzy, przed ważną operacją - jednakże ból w podbrzuszu nie bardzo jej w tym pomagał. - jednocześnie przyglądała się wyrazowi pyska śpiącego basiora. Jego twarz zastygła w spokojny i łagodny grymas.
~ Będzie dobrze Itachi, to zaledwie kilka cięć i pozbieramy cię do kupy. - pomyślała. Kiwnęła głową, jakby komuś dawała znak, że jest gotowa, po czym zawołała Lonyę.
- Jesteś gotowa? - spytała starsza medyczka, przygotowując odpowiednie narzędzia chirurgiczne.
- Tak, nawet nie wiesz, jak bardzo. - odparła pewnie Itami.
- I to ja rozumiem. - oznajmiła Lonya.
Z początku wszystko szło gładko, gdy Lonya skalpelem torowała sobie drogę do złamanej kończyny - najbardziej starały się, aby nie uszkodzić najważniejszej tętnicy i poważnych splotów nerwowych, aby nie doprowadzić do niedowładu. Stłuczone mięśnie i inne tkanki dawały swe znaki, przybierając barwę intensywnej czerwieni. Nie wyglądało to dobrze. Krótko mówiąc, był to fatalny widok. Prócz złamanej szyjki, kość udowa wydawała się być pęknięta - Zinterpretowała to Itami po wąskich szramach na powierzchni okostnowej.
~ Itachi, coś ty najlepszego narobił! - miała ochotę wybudzić basiora i wykrzyczeć mu, że jest nieodpowiedzialnym szczeniakiem.
Zgodnie z zasadami, Itami i Lonya spoiły ze sobą złamania, a na pękniętą kość, młodsza medyczka zamontowała specjalny wkład, aby nie doprowadzić do jeszcze większego uszkodzenia w trakcie rehabilitacji.
Gdy nakładały szwy na ranę pooperacyjną, dosłownie kamień spadł z serca Itami, opadając ciężko tyłkiem na ziemię - było jej bardzo gorąco i mimo obecnej zimy, lało się z niej, jak z fontanny. Kolejny, nieznośny efekt okresu, pomyślała z przekąsem.
Po nałożeniu grubego gipsu na kończynę Itachiego, wzięły się do niezbędnego porządkowania stanowiska operacyjnego. Brudne narzędzia do sterylizacji, zużyte waciki do wyrzucenia, a potrzebne leki i zioła zostały schowane do schowka.
~ Powinien za niedługo się obudzić.
W tamtym momencie zorientowała się, że to już wczesne popołudnie. Dosłownie wywaliła oczy na wierzch, gdy zorientowała się, że operacja trwała nieco dłużej niż przypuszczała - w myślach docięła sobie, że musi się jeszcze wiele rzeczy nauczyć.
Później do lecznicy wpadł Atrehu po odpracowaniu swej służby. Ciągnął za sobą upolowaną sarnę, uśmiechając się na widok Itami.
- Muszę czuwać nad pacjentem. - odparła Itami, gdy ten luźno jej zaproponował, czy nie zjadłaby z nim.
- Możecie iść na zaplecze. Twój pacjent jeszcze śpi, a ja mam tylko jednego pacjenta. Spokojnie zjedzcie sobie, tylko zostawicie coś dla mnie. - dodała Lonya ze znaczącym uśmiechem i zniknęła za ścianą. W trakcie posiłku, rozmyślała, co by mogła wręczyć Itachiemu, jako obiecaną nagrodę. Nie wiedziała kiedy, pojawił się obok niej rudy samiec.
- Nad czym tak myślisz? - wyszeptał jej do ucha. Czuła jego oddech, zapach zimna na jego futrze, ale gdy ta się do niego przytuliła, moment pojęła, że jego ciało jest niewiarygodnie ciepłe. Gotów była stwierdzić, że Atrehu ma gorączkę.
- Myślę... - zaczęła, wpatrując się w sarnie futro, a basior zaś kombinował jak mógł, aby zbliżyć się jeszcze bardziej do przyjaciółki.
- Mam! - wyrwała i podniosła się z miejsca, w trakcie, gdy Atrehu próbował złożyć pocałunek na jej policzku. - Atrehu, pomożesz mi zdjąć to futro z sarny?
- Po co ci to? - zapytał, gdy tak oddzielali porządny kawał skóry od mięsa i kości sarny.
- Obiecałam nagrodę dla Itachiego.
- Ah.
Usiadła na chwilę, mając przed sobą świeżo zdjętą skórę. Trzeba ją zakonserwować, to na pewno.
- Myślałam, żeby zrobić... Atrehu, co ty robisz? - zapytała, gdy poczuła, że masywna i mocna łapa basiora delikatnie masuje ją w okolicy powyżej lewego pośladka. Odsunęła się nieznacznie. Basior zrobił zmieszaną minę, ale rumieniec nie schodził mu z policzków.
- Wybacz, tak pięknie pachniesz, Itami.
- To tylko okres, nie przejmuj się. - odparła z figlarnym uśmieszkiem.
- A może zrobimy z tego porządną pościel? - zaproponował przyjaciel. A może kochanek? Sama już nie wiedziała, jak miała tytułować Atrehu. Owszem, nadal gorąco wspominała wydarzenie z jesieni i miała na to wciąż ochotę, ale... Atrehu ma już swoją miłość. Kim by była, gdyby stanęła na drodze, między Tsumi a nim? Zwyczajną szm**ą, dla której nie liczą się uczucia wyższe. Z takim myśleniem, odrzuciła łapę Atrehu, która próbowała dotknąć jej pośladka.
- Przestań! - powiedziała ostro Itami.
- Wybacz.
Westchnęła ciężko. Chciałabym znów poczuć, że Atrehu jest blisko mnie... jak wtedy ~ Pomyślała z żalem. Potrząsnęła głową, odganiając się od natrętnych myśli.
- Albo, stwórzmy dla niego ciepły płaszcz. Znasz się na tym? - zwróciła się do basiora, z miłym dla oka uśmiechem, jakby przed chwilą się nic nie stało.
- Zobaczymy, co da się zrobić. - oznajmił ochoczo basior i wziął się do dzieła. Itami była niezmiernie ciekawa, skąd Atrehu znał się na robotach skórkowych, a musiała przyznać, że szło mu nawet dobrze. Gdy zobaczyła jego dzieło, z wrażenia padła ciężko na zad i zaklaskała mu głośno.
- Dobra robota, przyjacielu!
Przyjacielu? Czy aby na pewno?!- odezwał się pewien głos w jej duszy. Cholera jasna. Znowu wyrzuty sumienia odzywają się, gdy krzyknie, albo zacznie winić swego przyjaciela za niewinne przekomarzanie - cóż, taki już jest i nie miała zamiaru go za to winić.
- Atrehu. Wybacz, że zachowuję się wobec ciebie, jak jędza. Po prostu... eh nieważne. - powiedziała i schyliła głowę nisko. ~ Żałuję, że nie stać mnie na twoje serce. - pomyślała z żalem.

<Atrehu, Itachi?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 828
Ilość zdobytych PD: 414
Obecny stan: 1021 PD

piątek, 17 grudnia 2021

Shori
Chmureczka/Chmurka – od umaszczenia 
Płeć: Wadera | Wiek: 2 lata i 6 miesięcy | Rasa: Wilk | 
Ranga: Gamma | Poziom: 3 (1709/3200 PD) | Stanowisko: Czujka dzienna | Szpieg
Właściciel: [Doggi]CookieAlpaka / [DG] Wka122#1755 |
Autor: CookieAlpaka - art należy do właściciela wilka

czwartek, 16 grudnia 2021

Od Niko ~ Mała wielka jednostka cz.1

Dni mijały, a Niko wciąż myślał o Sone, która odeszła. Dlaczego postanowiła to zrobić? Nie chciała już się nim zajmować? Miała go dość? Wszelkie złe myśli krążyły po jego główce i z trudem odpędzał je, by nie przejmować się sytuacją, w jakiej został postawiony. Odkąd został oddany w łapy Rene, nie opuszczał jej jaskini. Bał się nowego miejsca, nowych wilków i tego, co czeka go gdy tylko ktoś spuści z niego oko. Jak to miał w już w zwyczaju, martwił się na zapas. W jaskini miał swoje ulubione miejsce. Był to niewielki, ale ciepły kąt, w którym zazwyczaj leżał, gdy tylko Rene opuszczała swoje lokum. Niko nie przepadał za byciem sam, bał się samotności i braku kogoś przy sobie, lecz na szczęście nigdy nie został całkiem sam. W jaskini mieszkała jeszcze jedna istota. Renesmee mówiła jej Vaim. Był to śmiesznie wyglądający duszek, który zawsze latał po całej powierzchni jaskini. Cieszył się i okazywał radość codziennie w różnych sytuacjach. Niko żałował, że nie był na tyle odważny, by rozpocząć z nim zabawę. Dostrzegał owe chęci u istoty, lecz nieśmiałość sprawiała, że szczeniak grzecznie dziękował i przepraszał. Mimo odmowy Vaim kładła się niedaleko i spoglądała na niego swoim dużymi, święcącymi oczkami.
Tego dnia Renesmee znów przygotowywała się, by wyruszyć na patrol. Jednak dziś jej zazwyczaj rutynowy poranek wyglądał nieco inaczej. Gdy zakończyła spożywanie posiłku, spojrzała na Niko z uśmiechem.
- Może dziś wyruszysz razem ze mną Niko? Poznasz nieco okolicę. - jej głos był ciepły i zdecydowanie zachęcał do opuszczenia dobrze już znanego Niko miejsca. Samiec wahał się, lecz spokojny wyraz pyska starszej samicy udzielił się młodemu wilkowi. Serce uspokoiło się i Niko przystanął na propozycję Alfy. Gdy zbliżyli się do wyjścia, samczyk zatrzymał się z zachwytu. Tereny otaczające jaskinię były pokryte grubą warstwą białego puchu. Krajobraz stawał się w ten sposób niezwykle magiczny i fascynujący. Wadera stanęła tuż obok i z uśmiechem spoglądała na zahipnotyzowanego basiorka.
- Niezwykły widok, prawda?
- Pierwszy raz widzę coś takiego. - odparł zachwycony. Gdy położył łapę na śniegu, cofnął ją, czując zimno. Zaskoczony spojrzał na Rene, która rozczulona uśmiechała się, a w duchu coraz bardziej żałowała, że wcześniej nie opiekowała się szczeniakami.
- To jest śnieg. Niezwykle zimny, ale sprawia, że świat nabiera nowego piękna.
- Jest bezpieczny?
- Nie masz się czego bać Niko. Jestem przy tobie, więc nic ci nie grozi, ale nie możesz się oddalić, dobrze?
- Dobrze. - odparł i posłusznie skinął głową. Wadera wyszła, a jej łapy zetknęły się z puchem. Jej śladami podążył malec, który z początku lekko krzywił pyszczek, jednak po chwili przyzwyczaił się do nowego odczucia. Szli razem przez tereny. Niko czasem był zmuszony skakać przez wielkie dla niego zaspy śniegu. Rene zaproponowała mu pomoc, z której chętnie skorzystał. Z jej grzbietu Niko mógł skupić się na krajobrazie. Dodatkowo odczuwał ciepło płynące ze skrzydeł alfy. Zaciekawiło go to, lecz nie był pewny, czy zadanie pytania na ich temat, będzie odpowiednie. Po chwili zrezygnował i dalej przyglądał się drzewom, ziemi i skałom. Wszystko wyglądało inaczej, wręcz bajkowo. Wreszcie dotarli do terenów, które były nieco mniej zaśnieżone. Tam Niko mógł swobodnie iść na własnych łapkach. Czasem zdarzyło się, że potknął się o skrzydła, lecz szybko wstawał i truchtem gonił Rene, by jej nie zgubić. Pamiętał także jej prośbę o nieoddalanie się. Zatrzymali się przy jaskini medycznej, tam Niko zauważył dwóch samców, którzy zdawali się ciągle chodzić w kółko. Jednego z nich kojarzył, ponieważ czasem przychodził do Renesmee. Raz także przybył do Niko, by obejrzeć go i upewnić się, że jest zdrowy.
- Tao, wszystko w porządku? - spytała Rene wchodząc do środka. Niko niepewnie ruszył za nią.
- Tak, tak. Po prostu przekładamy zioła i nie mogliśmy zorientować się, gdzie niektóre leżą. - odparł skrzydlaty basior. Po chwili zauważył także jej małego towarzysza.
- Witaj Niko. - odparł, pochylając się, by jego pysk znalazł się na wysokości pyszczka szczeniaka. Niko milczał niepewny, lecz po chwili nieco się przemógł i zdołał odpowiedzieć starszemu.
- Dzień dobry.
- Jest dziś dosyć zimno, prawda? - Niko skinął w odpowiedzi jedynie pyszczkiem. Dorosłe wilki zaczęły rozmowę, a niezbyt zainteresowany nią Niko, zaczął rozglądać się wokół. Spoglądając na wyjście z jaskini, zauważył, że na zewnątrz zaczęły zbierać się ptaszki o żółtych brzuchach. Zaciekawiony zbliżył się do wyjścia, jednak nie opuszczał jaskini. Przysiadł na skraju jej wyjścia i z uśmiechem patrzył na grupkę sikorek, które latały i szukały pokarmu dla siebie. Niekiedy szczeniakowi zdawało się, że owe skrzydlate stworzonka tańczą na śniegu i pozostawiają na nim swoje ślady. Niestety śnieg, który zsunął się z jaskini, wystraszył je. Basiorek nieco zawiedziony wrócił do rozmawiających wilków. Gdy przysiadł obok łapy Rene, rozmowa zdawała się dobiec końca.
- W takim razie wołaj mnie, gdy tylko pojawią się jakieś problemy. - odparła wadera i spojrzała na szczeniaka z uśmiechem. - Jeśli chcesz, możesz zostać u Tao. - odpowiedziała. Niko wahał się, lecz ostatecznie skinął głową. Renesmee pożegnała się z kuzynem i ruszyła do wyjścia. Wtem myśl zawitała w głowie Niko, powodując, że samczyk podbiegł szybko do wadery i wtulił się w jej łapę. Zaskoczona alfa spojrzała na niego z troską.
- Coś się stało Niko?
- Wrócisz po mnie, prawda? - spytał z nadzieją. Samica uśmiechnęła się czule.
- Oczywiście Niko. Opiekuję się tobą i obiecuję, że wrócę w okamgnieniu. W tym czasie możesz popatrzeć na pracę medyka. Tarou z chęcią ci o wszystkim opowie, prawda? - odparła, a medyk, który usłyszał jej słowa, przytaknął z uśmiechem.
Wadera odeszła, a Tarou zbliżył się do Niko, który ciągle za nią spoglądał.
- Spokojnie Niki, wróci po ciebie. Nie musisz się martwić. - zapewnił go. Szczeniak wstał i spojrzał na niego. Tao zaproponował, by weszli głębiej, gdzie będzie cieplej. Tam medyk zaczął pokazywać i tłumaczyć jasno dla szczeniaka, czym tak naprawdę się zajmuje. Mimo początkowej niepewności Niko słuchał, a z czasem zaczął się niezwykle interesować jego słowami. Rozważał każde z nich, myślał nad różnymi sytuacjami. Najbardziej podobał mu się moment, w którym Tarou zaczął opowiadać szczeniakowi, o niektórych przypadkach pacjentów. Szczeniak domyślił się, że niektóre historie były zmyślone, gdyż trudno uwierzyć w to, że wilk został ugryziony przez wiewiórkę i razem z nią przyszedł do medyka. W tym czasie młody basior poznał także zielarza Bai Langa, który towarzyszył Tarou w pracy. Czas w towarzystwie dwóch basiorów szybko mijał. Nim Niko zdołał się obejrzeć, alfa wróciła. Na jej widok szczeniak zaszczekał z radości i natychmiast podbiegł do jej łap. Zaczął się w nie wtulać, a Rene z uśmiechem zaczęłam lizać go po pyszczku. Podziękowała kuzynowi za opiekę nad nim. Wolnym krokiem razem z Niko zaczęła wracać do domu. Szczeniak zachęcony przez nią, zaczął opowiadać jej o tym, co usłyszał od „wujka”. Rene z uśmiechem słuchała go uważnie i czasem dopytywała o szczegóły. W duchu była wdzięczna bogom za tak wspaniały dar, którym stał się dla niej mały Nikuś.

Cdn.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1096
Ilość zdobytych PD: 548 PD + 5% (27) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 575 PD

środa, 15 grudnia 2021

Od Naharysa c.d Nabi ~ Na jedno kopyto

~ A niech mnie... a żeby mnie kulawa zebra kopnęła, albo garbate wszy oblazły... - pomyślał Naharys, karcąc się jednocześnie w duchu. Jak mógł tego nie zauważyć? Matowe oczy, głąbie! No tak, że też wcześniej tego nie spostrzegł. W pewnym momencie, serce basiora wstrząsnęło żalem do wadery, która wydawała się mu tak sympatyczna z pyszczka i charakteru. Teraz spoglądała na niego lekko przymrużonymi oczami z łagodnie kreślącym się uśmiechem. Oczywiście śledziła go wzrokiem, gdy wydawał jakiś dźwięk, ale... trudno mu było opisać wstyd, jaki teraz czuł.
- Ja... nie wiedziałem, że ty... jesteś niewidoma. Jak to się stało? - zapytał Naharys.
- To przez groźną chorobę. - odparła. Exan wyczuł w głosie, że nie bardzo ma ochotę o tym wspominać. gruncie rzeczy, kto chciałby poruszać temat czegoś, przez co nie wie się nawet, z kim się ma w tej chwili do czynienia. A gdy przeczesywał w pamięci pewne wydarzenia i zrozumiał już, że odpowiedź na słowa basiora o zmianie sierści po zapadnięciu zmierzchu, nie było aktem niedowierzania, lecz pewnej niemożliwości.
- Przykro mi z tego powodu.
- Nie ma czego. Chodzę, żyję, oddycham i funkcjonuję, jak inni. Daję sobie radę.
- W to nie wątpię - oznajmił basior. - To jak? Gdzie chciałabyś się wybrać?
- Hmm, a gdzie proponujesz?
- Cóż... może pójdziemy nad wodospad, który jest całkiem ciekawym miejscem.
- Niech zgadnę. Wodospad życzeń?
Jakby czytała w mej głowie ~ mruknął w myślach i uśmiechnął się łagodnie.
- Dokładnie tam.
W trakcie zimy, miejscówka przez nich zwiedzona, nie wyglądała tak samo, jak wiosną. Była jeszcze bardziej cudna. Zlodowaciała woda, niczym błękitna ściana, ostała się w korycie, lśniąc w blasku księżyca. Woda pod grubą warstwą lodu wydawała się taka ciemna i nieruchoma.
~ Czego mógłbym sobie życzyć? - pomyślał przez chwilę. Niczego mi nie brakuje. Mam kochającą przybraną siostrę, związek z Piną wyśmienicie się mi układał, a za niedługo zima przez moc natury, ustąpi wiośnie. Pytanie było teraz następujące. Czego życzyła sobie Nabi? Co było jej takim najskrytszym marzeniem.
Mocą mroku rozerwał grubą powłokę lodu na drobne kawałki, a woda zaś zachlupotała charakterystycznie. Następnie podał waderze kamyk do łapy.
- Czego ty sobie życzysz? - zapytał i zachęcająco zacisnął jej palce na zimnym, pokrytym szronem kamyku. Na początku niewidoma wadera stała w bez ruchu, oczy wbiła w nieznany punkt przed sobą, jakby zastanawiała się nad życzeniem. Naharys usiadł i cierpliwie, zamiatając od czasu do czasu śnieżne podłoże swym puchatym, czarnym ogonem. Po chwili matowe oczy wadery drgnęły i wrzuciła kamyk do przerębla, który z donośnym pluskiem, zniknął w mrocznej otchłani lodowatej wody.
- I jak? - spytał po chwili. - Czego sobie zażyczyłaś?
- Nie mogę powiedzieć. - odparła półszeptem Nabi. - Inaczej się nie spełni.
- Wybacz. Zgłodniałaś?
- Nie, jadłam niedawno. Posiedźmy tutaj przez chwilę.
Naharys przytaknął ochoczo, po czym wbiwszy wzrok swych złotych oczu, zastanawiał się nad tematem, którym mógłby uraczyć waderę. Jednakże ta była szybsza od basiora, bo zapytała.
- Urodziłeś się w tej watasze?
- Nie. Moja rodzinna wataha znajduje się daleko na północy. Tam, gdzie panuje surowy klimat, gdzie nie każdy jest w stanie wytrzymać jego warunków. Teren jest bogaty w lasy i góry... w sensie, są tam lasy skaliste, które są niebezpieczne ze względu na sporadyczne lawiny, dlatego charakterystyczne są tam zawalone drzewa, ale najwspanialsze są tam fiordy. Z nich możesz obserwować morski bezkres. Nie przynudzam?
- Nie, nie. Mów dalej, słucham cię uważnie.
- Moja wataha słynie z wojowniczości i ceni sobie odwagę, honor i rodzinę. Tam nikt nie zostawi kogoś w potrzebie... cóż, brzmi jak piękna utopijna bajka, ale to prawda. Rodzina przede wszystkim jest dla nas najważniejsza.
- Bardzo ciekawą masz watahę, Naharys.
- Przyjaciele mówią mi Exan. Ty też możesz mi tak mówić.
- Czyli już zapisałeś mnie na liście przyjaciół? - zapytała zaskoczona wadera.
- A czemu nie? Jest jakiś powód, dla którego nie powinienem tego czynić?
- Znamy się zaledwie chwilę. - mruknęła, rysując coś łapą w śniegu.
- To może teraz ty opowiesz coś o sobie?

<Nabi?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 621
Ilość zdobytych PD: 310 PD
Obecny stan: 1844 PD

wtorek, 14 grudnia 2021

Od Itachi'ego c.d Itami ~ Poszukiwanie Miejsca

Odwrócił od samicy pysk, nie chciałem się lepiej poznawać. Nie byłem w tych sprawach za dobry. Tym bardziej, gdy widziałem, jak zachowuje się w stosunku do drugiego wilka, miał imię Atheru. Nie zręcznie się jeszcze czułem, jak mnie badała.
- Ile zajmie wyleczenie mnie ? - zapytałem, odwracając pysk z powrotem do wadery.
- Takie złamanie jest dość poważnym urazem. Myślę, że poleżysz u nas jakieś 4 miesiące.
- To jakieś żarty?! - wrzasnąłem, - Yh. - położyłem pysk na zimnej ziemi.
- Więc co ci strzeliło do głowy, żeby dorosły basior spał na drzewie, jak misiek koala?
- Zawsze śpię na drzewie... Tylko tym razem spałem bez czujności, może dlatego spadłem... - odparłem.
- Wybacz, dla mnie ten argument jest kaleki. Następnym razem pomyśl, zanim zaczniesz znowu zgrywać drzewołaza. - burknęła Itami.
- Spałem tak od urodzenia, nie zmienię miejsca, tylko dlatego, że mogłem przestać chodzić... Czuje się tam bezpieczniej. - mruknąłem.
- Jak to od urodzenia? - zapytała zdziwiona, uniosła brwi wysoko.
- Chowałem się tam przed starszym bratem. - odparłem. - Choć musiałem najpierw się nauczyć wspinać, przyszło mi to łatwo...
Itami usiadła obok, dobierając odpowiednią ilość ziół uśmierzających ból.
- No to teraz czeka cię operacja. W sensie... będziesz mieć nastawianą kość. Czemu chowałeś się przed starszym bratem? Jeśli to nie tajemnica, oczywiście.
Nie lubiłem się zbytnio zwierzać, szczególnie z mojej przeszłości... lecz nie miałem innego pomysłu jak by tu ją zbyć.
- Ojciec uczył nas na zabójców. Ja nie umiałem zabijać, dlatego byłem postrzegany przez ojca i brata za słabą jednostkę i chętnie pozwoliłby bratu mnie zabić.
Nie bardzo rozumiała sensu tego, co mówił basior o swej przeszłości. ~ Myślałam, że zabójcy powinni trzymać się razem, a nie wyznaczać się na tych lepszych i gorszych.
- Rozumiem. Musiało być ci ciężko.
- Było minęło. - przypomniałem sobie wtedy o siostrze, co musi teraz przez nas przeżywać. Zakryłem pysk łapą, by nie było widać łez.
- Hej, co ci jest? - zapytała z nieudawaną troską i podeszła do basiora. Przejechała delikatnie palcami po przedramieniu łapy, którą zakrył swój pysk, aby okazać mu swe zmartwienie. - Będzie dobrze.
Nie wiedziałem, czy żyje, czy jest z nią dobrze. Mogłem tylko mieć nadzieje i modlić się by było dobrze. Wytarłem łapą łzy i spojrzałem na nią.
- Może teraz ty opowiesz coś ze swojego życia? - zapytałem.
- Cóż... - zaczęła dość niepewnie z tego względu, że nie wiedziała, jak zareaguje na fakt, że miała dość ułożone dzieciństwo od niego. - Nigdy nie poznałam swojej mamy, bo umarła przy porodzie, ale przy mnie i przy mojej siostrze, Muiri, zawsze czuwał ojciec. Totalny dowcipniś i luzak, ale też porządny basior. Poznał nową waderę, która urodziła mu syna. Ja i siostra z początku nie mogłyśmy się przyzwyczaić do nowego obiektu zainteresowania naszego taty, więc lekko nas to irytowało, ale potrzebowałyśmy czasu, żeby go zaakceptować.
- Rozumiem. - odparłem i pomyślałem o Matce i Ojczymie. U mnie taka sama sytuacja wystąpiła, lecz ja chciałem dobra matki. Po tym, co przeżyła, zasłużyła na bycie szczęśliwą.
- A potem. - kontynuowała, nadal mieszając coś przy ziołach. Dobieranie proporcji ziół znieczulających wymagało skupienia, więc trudno jej było przywołać pewne wydarzenia. - Nastała zmiana władzy. Niestety na tę gorszą. Mój przyjaciel został wygnany, a gdy Alfa dowiedział się, że miałam z nim jakiekolwiek kontakty, postanowił ulżyć sobie na mnie i mojej rodzinie. Tatę, macochę i rodzeństwo wtrącił do ciemnicy, a mnie... eh... - na samo wspomnienie o tym, zdenerwowanie spotęgowało w niej do tego stopnia, że trzasnęła łapą o stół. Zioła pospadały na ziemię, Itami zaklęła cicho pod nosem. Zerknęła ukosem na przyglądającego się jej basiora.
Nie mogłem ruszać tylnymi częściami, lecz doczołgałem się do niej i pomogłem pozbierać zioła.
- Jeżeli nie chcesz, nie musisz o tym mówić, wiem, że niektóre wspomnienia bolą i trudno o nich wspominać i mówić. - odparłem, podając waderze zioła.
- Itachi, nie ruszaj się! Możesz tylko pogorszyć swoją sytuację! - powiedziała pośpiesznie i pomogła basiorowi ułożyć się w wygodnej dla niego pozycji, ale gdy utkwiła w nim swój wzrok, był całkowicie wyzbyty gniewu. Lśnił w nich natomiast smutek i przygnębienie, a następnie łagodnie musnęła palcami jego policzka. - Każdy miał w swym życiu trudne sprawy. Na tym świecie chyba nie ma wilka, który nie zaznał w życiu cierpienia.
- Tak to prawda, lecz trzeba iść naprzód. Jeśli zatrzymamy się, zostaniemy zabici przez to przez ból wspomnień dawnych. - dodałem do jej wypowiedzi. - I nie musisz się martwić o mnie, nie jednokrotnie miałem coś łamane.
- Muszę. Inaczej Lonya łeb mi urwie. Jesteś teraz pod moją opieką. Spróbuj się zrelaksować. Rozmowa sprawia, że szybko mija czas. Rozmowa pomaga. Więc no... a co z twoją rodziną? Znałeś swoją matkę? Czy wychowywał cię surowy ojciec?
- Znam swoją matkę, lecz nie byłem zbyt do niej przywiązany... wręcz przeciwnie było z siostrą Irmą. Z nią miałem więź porozumienia. Ojciec bardziej szkolił nas na zabójców i morderców, niż wychowywał. Matkę traktował jak inkubator... - zacisnąłem zęby ze złości.
- Ciii, już spokojnie. Nie kochał ją szczerze? Rozumiem. No cóż... - zebrała odpowiednie ilości ziół i przytknęła je basiorowi pod pysk. - Masz, one ci pomogą pokonać ból. Przeżuj je, a potem połknij.
Zgodnie z jej zaleceniami, basior brał po kolei podawane rośliny do ust, choć czynił to niechętnie. - Co się potem z nią stało?
- Mieszka teraz szczęśliwa ze swoim nowym partnerem. - odparłem. - Od wielu lat nie widziałem jej takiej szczęśliwej. - dodałem. - A co z Twoją rodziną ?
- Cóż, jak już mówiłam. Zostali pojmani. Nie jestem pewna, co się z nimi teraz dzieje. Pewnie nadal siedzą w ciemnej jaskini, bez cienia nadziei na lepsze jutro, albo błąkają się na wygnaniu. - Gdy o tym tak mówiła, zaczęła zachodzić w głowę, co tak naprawdę dzieje się z jej rodziną. Mam nadzieję, że jeszcze żyją. ~ szepnęła w myślach z nadzieją.
- Wiem, że Alfa może na takie coś nie przystać, lecz możesz spróbować i spytać się, czy by nie odratowali ich. - oznajmiłem. Nie byłem pewny, jakie reguły tu panują, lecz wydawałoby się, że każdy z każdym jest po przyjacielsku nastawiony.
- Nie jestem tego pewna. Nie chcę angażować watahy w rodzinne sprawy. - odparła dość niepewnie. - I jak? Zioła działają? Czujesz jakiś ból? - dodała, podchodząc do miejsca złamania. Pewnymi ruchami łapy dotykała miejsce stłuczenia, a także próbowała dostać się do okolicy złamania. Zdawała sobie sprawę, że to dla basiora może być niezręczne.
- Niee.... - odparłem, a na mojej twarzy pokazał się wyraźny rumieniec. - Czy mogłabyś mnie tam nie dotykać... ?
- Wybacz, chciałam sprawdzić, czy twój próg bólowy się zmniejszył. To dobrze! - klasnęła w łapy. - Czyli jesteś gotowy na kolejny etap badań!
- Co jaki ? - w moich oczach pojawiło się przerażenie.
Itami spojrzała mu w oczy. Kotłowało się w nich przerażenie i niepewność tego, co będzie dalej.
- Będziemy musieli cię operować. Wybacz Itachi, ale jesteś znieczulony, nic nie poczujesz. Nie będziesz miał prawa czuć, bo jesteś pod wpływem ziół znieczulających, dodatkowo będziesz nieprzytomny. Wiesz... nie będziesz musiał znosić ciężkich chwil operacji. Wszystko będzie dobrze, szybko się z tym uwiniemy. Zobaczysz. Spróbujemy zespolić ci te dwa złamane części za pomocą narzędzi. A potem będziemy musieli unieruchomić ci kończynę.
- Oh przechodziłem już przez takie rzeczy, więc na spokojnie, nie muszę mieć narkozy. - odparłem dumnie, by pokazać, że nie jestem łamagą.
- Nie masz wyjścia. Zjadłeś środek usypiający wraz z tymi ziołami. Wybacz, że nie dałam ci możliwości sprawdzenia swego męstwa. Może innym razem. - Zaśmiała się wesoło medyczka, poklepując go lekko w bark. - Ale dla odważnych są specjalne nagrody.
Itami ujrzała pytający wyraz na pysku basiora, uniósł lekko brew, co jeszcze bardziej ją rozśmieszyło.
- Nic, nic... Za chwilę powinieneś czuć otępienie. Zaraz potem zapadniesz w sen, a ja i Lonya będziemy mogły działać.
-Widać, że nie mam wyjścia. - ułożyłem łeb wygodnie na ziemi. - Będę czekał na nagrodę od razu po przebudzeniu. - spojrzałem na Waderę pustym wzrokiem i zamknąłem oczy. Po paru minutach zasnąłem.

Itami ?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1240
Ilość zdobytych PD: 620 + 5% (35 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 655 PD

poniedziałek, 13 grudnia 2021

Od Nabi c.d Naharysa ~ Na jedno kopyto

– Nie wierzysz mi? Spotkajmy się dziś po zmierzchu. Przekonasz się, że to nie żart. To jak? Jesteśmy umówieni?
Miałam mu powiedzieć, że i tak nie zauważę różnicy, ale ugryzłam się w język. Powinnam poznać więcej wilków, a to świetna okazja. W dodatku... Exan, tak Exan wydawał się ciekawy, jak pewnie każdy wilk w tej watasze. Może też po prostu nie chciałam odmawiać. Nie ważne jaki powód, ważne, że po chwili zbędnego namysłu w końcu się odezwałam.
– Oczywiście. Będę tutaj czekać. Wolę się zbytnio nie oddalić, żeby wrócić na czas.
– Jasne, do zobaczenia.
Kiwnęłam głową na pożegnanie i wróciłam do swoich spraw. Przyjemne odgłosy otoczenia sprawiły, że praca nie była nudna. Nie, żeby segregowanie ziół było jakoś nudne na co dzień. Drgnęłam uchem. Słyszałam zbliżający się deszcz, poczułam także charakterystyczny zapach. Dopóki jeszcze było sucho, postanowiłam pokręcić się po okolicy i pozbierać jeszcze trochę krwawnika. Poruszyłam nosem.
Gdy wracałam z rośliną w pysku, zaczęły spadać pierwsze krople. Z tego, co poczułam, to był to przelotny deszcz, ale wolałam wrócić do siebie, żeby zbytnio nie zmoknąć. Odłożyłam zioła na miejsce i udałam się na chwilowy spoczynek.
Nie chciałam zasypiać, zwyczajnie leżałam, dopóki nie słyszałam, że ktoś coś do mnie mówi. Zjawił się ktoś jeszcze po garść jarzębin, ale poza tym spokój. Zaczęłam się zastanawiać, jak powiedzieć Naharysowi, żeby nie wyszło niezręcznie. Nie chciałam kłamać, jedynie wymijałam się od prawdy. Ale to przecież nie koniec świata. Chociaż z drugiej strony dziwnie robić z siebie "kalekę" dosłownie o tym mówiąc. Czy zbytnio to analizuję?
Moje myśli przerwał znajomy głos. Nie byłam skupiona i przegapiłam moment, kiedy mogłam usłyszeć jego chód. Drgnęłam uchem.
– Hej Nabi. Czekałem chwilę na ciebie, ale postanowiłem podejść.
– Dobry wieczór, jak mniemam – chciałam zacząć subtelnie, ale dziwnie się czułam, owijając w bawełnę.
– Tak, pełny gwiazd.
– Racja – uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam. – Exan. Nie chcę, żeby wyszło dziwnie. Nie, że ci nie wierzę, że twoje futro zmienia kolor, ale... Nie jestem w stanie cię zobaczyć ani niczego wokół. Tylko tyle. W sumie skoro mamy ładny wieczór to... – westchnęłam cicho. – Miło by było się przejść. Jeśli masz ochotę. Pomimo że wiem, jak się poruszać, to super mieć kogoś, kto mnie asekuruje. No i nie znam tu prawie nikogo, to tak – przerwałam. Miałam nadzieję, że zrozumiał, że po prostu chciałam się zapoznać, bo tak głupio odwoływać spotkanie. Chyba zmęczyłam tłumaczeniem się, więc w ciszy czekałam na odpowiedź.

Naharys? :3

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 393
Ilość zdobytych PD: 196
Obecny stan: 196

niedziela, 12 grudnia 2021

Od Naharysa c.d Lonyi/Reneesme ~ Zakute Łby

- Chyba przyszedł czas, abym ja się teraz wytłumaczył. - zaczął Naharys po chwili ciszy, jaka nastała po tym, jakże niewinnym żarcie Lonyi na temat jej umaszczenia.
- Exan, ale ty... - Lonya zaczęła, ale przerwał jej natychmiast.
- Teraz ty siedź cicho. Lonya nie ma racji. Moja wina jest tak samo wielka, jak jej, ale szczerze powiem... Nie żałuję zajścia wczorajszego wieczora. Mojej siostrze zagroził basior, a mnie wpojono pewne zasady, których trzymam się po dziś dzień i z jednej wczoraj właśnie się wywiązałem. Obroniłem moją siostrę. Zabiłbym nawet, gdyby jej choć jeden rudy włos spadł z głowy, nie żałuję, że sprałem tych dwóch... zasłużyli. - Zatrzymał się na moment, jak gdyby zastanawiał się nad dalszymi słowami, westchnął cicho i znowu zwrócił się do alfy. - Nie jestem za przemocą. Problemy wolę rozwiązywać, jak na pacyfistę przystało; słowami, argumentami, ale w tamtym momencie, taki rodzaj ugody był niemożliwy. I niech inni spłonął w pył, a świat rozpadnie się na części, nikt ani nic, nie będzie ważniejsze od Lonyi.
Zakończywszy swą wypowiedź, szczerą aż do bólu, uwierzcie mi, moi drodzy, jakże prawdziwą, dotknął nosem policzka Lonyi.
- Mocne słowa. - skomentowała Alfa, wodząc swymi szmaragdowymi oczami nich, po czym wykrzywiła usta w łagodny uśmiech. - Doceniam i podziwiam twoje zamiłowanie do rodziny. Doceniam, że jest ci ona milsza, nawet jeśli masz się liczyć z koniecznością rozlewu krwi. Jeszcze zdecyduję, co z wami zrobić, a tymczasem cieszcie się sobą. Jak brat i siostra, bez znaczenia, czy jesteście powiązani więzami krwi, czy też nie... chrońcie się nawzajem, nie zostawiajcie się w potrzebie. Moja wataha potrzebuje takich wilków, jak wy. Do zobaczenia.
Naharys i Lonya z szacunkiem pokłonili się Alfie na do widzenia, a wychodząc, basior czuł się, jak całe napięcie i zdenerwowanie, spływają z niego wodospadem.
- No, powiem ci, żeś niezłe przemówienie strzelił. Doceniam, że jestem dla ciebie taka ważna.
- A ja doceniam, że jesteś. Moja ty zwariowana świrusko. - To rzekłszy, roześmiał się krótko.
Odpowiedź od Alfy dostali wczesnym popołudniem, gdy Naharys skończył obowiązkowe treningi, a Lonya była wolna od większości pacjentów. Gdy słońce powoli przesuwało się po pomarańczowym niebie ku zachodowi, ci szli w przeciwnym kierunku, w stronę miejsca, wyznaczonego przez Rene. A owym miejscem okazała się rozległa, wiosną mieniąca się orgią kwiecistych barw, a obecnie okryta śnieżną kołderką polana, gdzie zazwyczaj bawiło się młodsze pokolenie watahy. Rene spostrzegli siedzącą na szczycie niewielkiego pagórka i spoglądała z góry, na skrzydlatego młodzieńca, który bawił się w najlepsze. Naharys, widząc wesoły grymas, a w oczach lśniącą energię w fioletowych oczach, przypomniały się mu szczenięce czasy, gdy to wraz z Lonyą wywijali po poligonie, ku szczenięcej uciesze - pomimo potu, wyciskanego przez wojskowych rodziców, zawsze w przerwie od treningów, pozwalali im na chwilę zabawy.
- Chciałaś się z nami widzieć. - to było bardziej potwierdzenie, niż pytanie. Alfa obdarzyła ich spokojnym, aczkolwiek Naharys czuł, że za tym nie kryje się nic przyjemnego.
- Umiecie zadbać o bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo wspólne, ale brak wam odpowiedzialności. Jednakże wiedzcie, że wam ufam. Bo wszyscy jesteśmy, jak rodzina. Ufacie sobie, mimo, że nie dzielą was żadne więzy krwi, jeden za drugiego skoczyłby w ogień. - Z tymi słowy spojrzała na bawiącego się w dole Niko. - Mam ważne sprawy do załatwienia, a was postanowiłam nie zostawić bez konsekwencji. Zaopiekujecie się Niko pod moją nieobecność. Myślę, że zaopiekujecie się nim równie dobrze, jak o siebie samych. Myślę, że to was nauczy odpowiedzialności.
Zaskoczenie odebrało Naharysowi mowę, pomimo, że chciał zaprotestować. Nie miał zielonego pojęcia o opiece nad szczeniakami, a tym bardziej cudzymi! Lonya zareagowała podobnie - spojrzawszy z rozdziawioną gębą na Niko, zastygła w niemym krzyku.
- Ale... my nic nie wiemy o...- zaczął Naharys. Alfa przerwała mu uniesioną łapą.
- No dobrze. Zajmiemy się malcem. - Oznajmiła Lonya, lecz brat widział w jej oczach pewien rodzaj załamania i żalu.
- Dobrze. Jutro w południe powinnam wrócić do watahy. Wy tymczasem przypilnujcie Niko. Liczę, że z wami będzie bezpieczny.
Z tymi słowy, rozpostarła szeroko swe skrzydła o jaskrawych kolorach, wzbiła się w powietrze, niczym smoczyca i odleciała w kierunku zachodzącego słońca. Schodząc ze zbocza pagórka, Naharys zaczął się zastanawiać, jak malec zareaguje na nowinę - zakładał, że malec nieśmiało będzie podchodzić do tej sprawy - że ma nowych, tymczasowych opiekunów. Nie miał żadnego pojęcia o opiece nad szczeniakami, o ich wychowywaniu już nie wspominając. Stanęli przed malcem, który na ich widok, przestał brykać po zaśnieżonej łące i nieśmiało zwinął swe małe skrzydełka, wbił swe fioletowe oczka w ziemię, nie odezwał się ani słowem.
- Cześć. Jesteś Niko, prawda? - zaczął Naharys.
- W co się bawiłeś? - spytała Lonya.
- Ja... tak jestem Niko... właśnie bawiłem się w "Łapacza"
- A na czym ta zabawa polega?
- Na łapaniu... rzecz jasna. Wyobrażam sobie myszkę, którą później muszę złapać... - basiorek był tak nieśmiały, że z trudem panował nad słowami. Albo gubił literki w wypowiedziach, jąkał się strasznie, a na dodatek, dygotał cały, jakby z zimna.
- Nie musisz się nas bać. - oznajmiła Lonya. - Chciałbyś, abyśmy ci pomogli złapać myszkę?
- Jesteście... dorośli, złapiecie ją bez problemu. To na mnie spoczywa obowiązek w jej złapaniu.
- No w sumie... trafna uwaga, Niko. - rzekł Naharys. - Nie będziemy ci więc przeszkadzać.
- Tak po prawdzie to... trochę zgłodniałem... - mruknął Niko.
W tamtym momencie, Naharys wpadł w totalne zakłopotanie, bowiem nic nie mieli dla malucha, a na polowanie już było zbyt późno. Po zmroku trudno będzie o zwierzynę, a w spiżarni nie zostało prawie nic. Spojrzawszy znacząco na Lonyę, podrapał się w potylicę, a wadera zaś odezwała się szybko.
- Na mnie mnie patrz. Nie mam nic do jedzenia.
- A co tu się dzieje? - odezwał się za ich plecami znajomy głos, a gdy Naharys spojrzał za siebie, pierwsze, co wpadło mu w oko, to niezwykle bujna i długa grzywka Tsumi. Ukochana Atrehu i opiekunka szczeniąt. Pewnie niezbyt pozytywnie zareaguje, że on i Lonya ośmielają się zastępować ją w obowiązkach.
- Alfa kazała się nam zaopiekować Niko. I tak też czynimy. - oznajmił Naharys.
- Ale to leży w moim obowiązku!
- I nie mamy nic do twoich obowiązków! - wtrąciła się Lonya. - Nie mogliśmy odmówić Rene.
- Tsumi, nie masz u siebie jakiegoś jedzenia dla małego? Późno się robi.
- Widzę, że ani trochę nie macie pojęcia o opiece nad szczeniakami. - stwierdziła z satysfakcjonującym uśmiechem Tsumi. - Ale nie wiem, co Alfa powie, że wyręczam was z zadanej wam kary.
- Nikt nie musi wiedzieć, prawda? - powiedziała Lonya.
- Atrehu chyba ma u siebie kilka kąsków, których udało się mu upolować rankiem. Idziecie ze mną?
- Czemu nie. Jeśli oferujesz nam pomoc, nie będziemy odmawiać.

<Lonya/Tsumi?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1044
Ilość zdobytych PD: 552 + 5% (26 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 1534

Od Naharysa c.d / Atrehu / Piny/ Tsumi i Lonyi ~ Czas poznać teściów

Obudziło go głośne ziewanie jego partnerki, ale mimo wszystko, czuł się wypoczęty za wszystkie czasy. U boku tak wspaniałej wadery, jak Pina, wszystko wydawało się piękne. Złożył na jej policzku czuły pocałunek na dzień dobry, a ona zaś zareagowała przyjemnym mruknięciem.
- Wyspana? - mruknął jej do ucha dość uwodzicielskim tonem.
- Jak nigdy. Tylko ból w łapach pozostał po wczorajszym.
- Jak chcesz, mogę cię wziąć na barana, moja panno.
Ich śmiech odbił się od ścian jaskini, ale w tamtym momencie zorientowali się, że zostali sami wśród dziwnych, jaskiniowych kryształów, emitujących intensywnie światłem własnym. Rozejrzeli się dookoła, powstali, przeciągnęli się leniwie, ziewając głośno. W tamtym momencie z ciemnej odnogi jaskini wyłoniła się Lonya z grymasem konsternacji na pysku. -No już myślałem, że nas zostawiliście- Zerknął Naharys na Lonyę z widocznym uśmiechem, ignorując jej wyraz pyska, który zmienił się momentalnie. Odwzajemniła uśmiech, a Pina spojrzała zaś na nią pytająco.
- Gdzie tamta dwójka?
- Penetrują... jaskinię. - Zaśmiała się, jednocześnie Naharys zauważył, że starała się, aby jej śmiech był naturalny, po czym domyślił się o jaką "penetrację" chodziło Lonyi.
- Skoro już nie śpimy, może też nieco pozwiedzamy? Żal nie skorzystać z takiej okazji. - powiedział uśmiechem Naharys,
- Wiecie co... może poczekajmy tutaj na Tsumi i Atrehu?
- Są dorośli, chyba nie potrzebują naszej opieki. - Pina spojrzała na Lonyę zdumiona.
-Niby tak, ale sama miałam przyjemność chwilę pozwiedzać. Jest tam masa korytarzy i myślę, że dobrze, gdybyśmy tu na nich poczekali. Lepiej, żeby żadne z nich nie wpadło na pomysł, aby szukać nas na zewnątrz. Deszcz nadal kropi, więc raczej nie będą się kierować tropem.
-Zaraz wrócimy, chcę tylko zobaczyć, co jest za rogiem- dodała Pina, próbując zaciągnąć ze sobą Naharysa.
-Uwierz mi, jeżeli zobaczysz co jest za rogiem, nie będziesz chciała szybko wracać. Jeśli myślisz, że tu jest ładnie, to jesteś w błędzie. Szczęka Ci opadnie.
- Komu opadnie szczęka? - zabrzmiał w głębi znajomy głos. Znaleźli się nasi zagubieni~ pomyślał Naharys. Atrehu wyłonił się z jaskini, jak zwykle tryskający energią i obłędną aurą, a za nim szła Tsumi - oboje byli dziwnie zadowoleni. Exan spojrzał na nich znacząco, domyślając się już niektórych rzeczy, jakie miał w zwyczaju robić Atrehu, gdy pozostawał sam na sam z waderą.
-Lonya właśnie opowiadała nam, co widziała we wnętrzu jaskini. Podobno obłędny widok.
Parka spojrzała pytająco na Lonyę.
- Łaziliście tam dłużej ode mnie i nie powiecie mi, że to, co tam zastaliście, nie było godne zapamiętania.
- A tak, masz rację! Tej nocy szybko nie zapomnę. - Tsumi zaśmiała się słodko. Exan dałby sobie łeb uciąć, że w tamtym momencie Tsumi puściła Lonyi oczko, co na swój sposób wyglądało przeuroczo.
Basior spojrzał na swą siostrę, uśmiechnął się figlarnie.
- Lonya, coście ćpali?
- O co ci chodzi? - odparła Lonya. - Po prostu widzieliśmy coś, co przykuło naszą uwagę, ale że wy słodko spaliście, więc nie mieliśmy serca was budzić.
- To może wybierzemy się tam w całą piątkę? - zaproponował, ale Atrehu szybko wtrącił, nerwowo myśląc nad argumentem, co utwierdziło w przekonaniu Exana, że basior coś kręcił. - To się pojawia tylko nocą.
~ Ta, jasne. Nie ze mną te numery, Romeo - pomyślał Naharys, śmiejąc się w głębi duszy.
- A mimo to, wyglądacie na wypoczętych. Dobra, nieważne. Idziemy dalej. Czeka nas jeszcze sporo drogi.
I z tymi słowy, wyszli z głębokiej i jakże urokliwej groty, aby ruszyć w dalszą drogę przez leśną knieję, pełną powykręcanych w dziwaczne pozy drzewa. - Pina przyglądała się każdemu drzewu z uwagą i ciekawością, bowiem wyznała Naharysowi, że pierwszy raz znalazła się w takim lesie. Przez środek lasu przepływała szeroka rzeka, a przybrzeżne kamienie zatrzymywały rozmokłe gałęzie i zgniłą roślinność. Naharys pamiętał, że w pobliżu był zawalony pień, służący podróżnym wilkom za most, na tyle długi, że bez problemu łączył oba brzegi. Naharys poszedł pierwszy, a za nim Lonya, która powiodła za sobą Pinę i Tsumi, natomiast kolumnę zamykał Atrehu. Szli gęsiego, powoli, a co niektórzy niepewnie spoglądali na spokojnie płynący nurt czystej, górskiej wody, jakby z jej głębin zaraz miał wydostać się jakaś bestia. Gdy przedostali się na drugi brzeg, Tsumi i Pina odetchnęły z ulgą, a Atrehu oświadczył.
- Ja chcę jeszcze raz! - entuzjastycznie uniósł uszy.
Naharys wiedział, że za ścianą lasu iglastego, u którego byli skraja, skrywała widoki typowo krajobrazu północy. Wysokie góry, rozległe fiordy i dzikie, surowe doliny, ale szkopuł był jeden. Przeprawa przez las wynosiła dzień drogi. Zadarł łeb w górę i wiedział już, że nadchodzi południe, więc przejście na drugą stronę lasu powinno im zająć do północy - o ile nie będą urządzać zbyt częstych przerw na popas. Był to las spokojny, więc poza tym, że po drodze mijali przeróżne stworzenia i wędrujące samotnie, bądź grupy wilków, nie wydarzyło się nic ciekawego, więc północ zastała ich bez jakichkolwiek komplikacji. Wyczerpani dotarli na drugi koniec skraju lasu, po czym nie szukając daleko, zasnęli w cieniu wysokiej sosny.
Sen dla Naharysa był nawet przyzwoity. Śniło mu się, że idzie przez ukwieconą łąkę, a na swym grzbiecie niesie śpiącą Pinę. Po chwili jego oczom ukazuje się źródełko, zasilane wodą rzeczną, a w centrum tego, na małej wysepce rosło sobie drzewo brzoskwiniowe. Różowe płatki kwiatu unosiły się na błękitnej wodzie, w której pływały sumy. Jeden z nich wynurzył swój wąsaty pyszczek, poruszył żuchwą, jakby chciał coś wyszeptać. Naharys nachylił się, aby posłuchać, ale nie dane mu było, gdyż prędko zbudziło go głośne ziewanie Atrehu.
- Jak daleko jeszcze? - spytał
- Już nie długo. Musimy jeszcze przejść przez las między fiordem, a potem pokonać samotne wrzosowisko. I w sumie... jesteśmy na miejscu.
Tak, jak powiedział, tak było. Centrum watahy znajdowało się u podnóża gór, a należące do niej granice, ogrodzone były naturalnym, skalistym murem. Minęli czuwających wartowników, którzy bez problemu przepuścili ich, gdy jeden z nich rozpoznał Naharysa i Lonyę - było to całkiem fajne uczucie, znów spotkać znajome pyski.
- Fajnie tu macie. - przyznał Atrehu, przyglądając się strażnikom, stojącym na skalnej półce i obserwującym okolicę. Szybko utwierdził się w tym przekonaniu, gdy natknął się na grupkę trenujących wojowniczek pod przywództwem tarczowniczki - największy zaszczyt i ranga dla wadery w tej watasze. Basior szybko przebierał wzrokiem po zgrabnych, poruszających się z gracją ciałach wader. Naharys zwrócił się do niego.
- To nasze najlepsze wojowniczki. Widzisz te ubarwienia na pysku albo udzie? To oznacza, że zasłużyły się w niejednej bitwie. Dlatego radzę ci, gdy przyjdzie ci do głowy zagadnąć którąś, trzymaj ptaszka na uwięzi, inaczej szybko go stracisz. - I z tymi słowy klepnął go przyjacielsko w bok, śmiejąc się wesoło.
- Wydają się odważne, twarde... - odezwał się po chwili.
- Nasi wojownicy są najlepsi. Wierzymy bowiem, że śmierć w trakcie walki, to śmierć chwalebna, zapewniająca nam miejsce w niebie, gdzie toczy się wieczna bitwa, a po niej, huczna impreza. Taka myśl sprawia, że nasi wojownicy nie boją się śmierci. A gdy ona nadejdzie, z pasją spoglądają jej w oczy.
- Ciekawe. - skomentował basior, przyglądając się niskiej, młodej, karmelowej waderze z czerwonymi symbolami na pysku, która trenowała z wysoką, szarą wojowniczką. Tsumi, widząc jego zafascynowanie ruchami karmelowej, zdzieliła go w tył głowy, przywołując tym samym do porządku.
- A gdzie mieszka wasz Alfa? - zapytała Pina.
Naharys odwrócił się do swej ukochanej i obdarzył miłym spojrzeniem.
- U nas nie włada Alfa. Władzę i obowiązki przywódcy obejmują generałowie, czyli moi i Lonyi rodzice.
- Czyli, że jesteś jakby synem Alfy? - zapytał Atrehu.
- Nie. Alfy mają w sobie coś, czego nie mają moi rodzice. Nie mają tego, co masz ty, Atrehu. Tej mocy, której używają Alfy, gdy przemawiają w stronę poddanych.
- Dlaczego więc nie ma u was Alfy?
- Bo poprzedni został zdetronizowany. - odpowiedziała Lonya. - Tyranizował i brutalnie zarządzał swą watahą. Uznawał, że jest ponad prawem, gdyż to on je ustala. A robił to tak, aby jemu było najłatwiej. W końcu wilki wkurzyły się, wzięły sprawy we własne łapy i zrzuciły Alfę z tronu, uważając go jednocześnie za niegodnego ich zaufania i poświęcenia. Pewnie teraz gdzieś jego dusza błąka się w czeluściach piekieł.
- Kurcze, wszystko jest tutaj takie różnorodne. - powiedział zafascynowany Atrehu.
Naharys, idąc przodem, minął miejsce, gdzie ciężarne wadery były objęte czułą opieką watahy, pilnując aby nic im nie zabrakło - Wataha ta dbała o swe dzieci, nawet te, co jeszcze się nie narodziły. A potem obrali kierunek na kwaterę główną wojowników, gdzie zazwyczaj przebywali dowódcy - w tym jego rodzice. Na widok rosłego, dobrze zbudowanego basiora o brązowej sierści, Naharys mimowolnie uśmiechnął się szeroko. Ojciec nie wierząc własnym oczom, podbiegł do nich i jednym, mocnym chwytem, mogącym złamać niedźwiedzią kość, uścisnął syna i przybraną córkę, a następnie zmierzył pozostałych dość ciekawym wzrokiem.
- Miło was widzieć, moje dzieci. Kogo do nas przyprowadziłeś? - zapytał, zatrzymując wzrok na Pinie, która nieśmiało wbiła wzrok we własne łapy, zalewając się mocnym rumieńcem.
- Tato, chciałbym ci przedstawić moją elskerine. Moją ukochaną Pinę.
Ojciec ponownie przyjrzał się niskiej waderze, a na jego pysku pojawił się grymas ciepłego szczęścia i czułości, a następnie przywołał do siebie Eloney - Rodzicielka Exana i przybrana matka Lonyi. Pina z podziwem w oczach obserwowała przepełniony gracją chód śnieżnej wadery i zrozumiała już, po kim jej ukochany odziedziczył kolor sierści.
- Czy ty aby nie jesteś za młoda na naszego syna, Pino?- zwróciła się Eloney do Piny, po wstępnym powitaniu.
- Mamo, może przez jej wzrost wygląda, jak wygląda, ale daje wam słowo, że to dorosła i dojrzała wadera.
Rodzice pomimo tego, zaśmiali się głośno, ale nie miało to na celu zadrwienia z Piny, lecz okazać, iż pomimo ciężkiego charakteru, potrafią okazać radość.
- Pino - Eloney zwróciła się do Piny łagodnym, matczynym tonem. - Czy nasz syn jest dla ciebie dobry?
- Cóż... - zaczęła niska wadera, nie bardzo wiedząc, co w stresie powiedzieć. - On... Exan, jest dla mnie najlepszy... traktuje mnie z szacunkiem.
- Jak na wojownika przystało. - odparł Ramar. - A czy ona dla ciebie jest dobra, Exan?
- Codziennie dziękuję bogom, że ją mam. - odpowiedział z pasją Naharys. - Jest kochana.
Trójka w milczeniu przyglądała się tej sytuacji - Eloney, aby błogosławić nowej członkini rodziny, złożyła jej ciepły pocałunek w czoło, a Ramar zaś na znak pokoju i szacunku, naznaczył jej policzki niebieską farbą.
- Witaj w rodzinie, moja droga! - oświadczyła Eloney, a Ramar uśmiechnął się szeroko.
A potem już poszło gładko. Pina poznała mnóstwo znamienitych wojowniczek, otoczyły ją ciepłym towarzystwem, Atrehu i Tsumi pozwolono na zwiedzenie terenów watahy, a Naharys i Lonya mogli w spokoju nacieszyć się rodzinną atmosferą. Na treningu napotkali Asdana - ich starszego brata.
Naharys słyszał, że wzbił się na wyżyny swego stanowiska - w tym momencie uczył młodych wojowników podstaw bojowych i zwyczajów. Obok niego stała obca mu wadera o piaszczystej sierści, przez środek jej kręgosłupa przechodziła brązowa pręga, a policzki zaś zdobiły szkarłatne barwy. Spostrzegli, że była w ciąży.
- Bracie? - odezwali się jednocześnie.
Brązowy basior i jego towarzyszka odwrócili się nagle, szybko. Dla Asdana pewnie było zaskakującym przeżyciem, gdyż po tak sporym czasie w końcu ujrzał brata i przybraną siostrę całych i zdrowych.
- A więc zostałeś kapitanem?
- Tak. Poznajcie Miję, moją ukochaną. Za niedługo będziemy mieć swoje pociechy.
Naharys i Lonya przyjrzeli się waderze o nieśmiałym, ale łagodnym wyrazie pyszczka. I do tego mogła pochwalić się urodą. ~ Będzie z niej wspaniała matka. - Pomyślał Naharys.
Gdy Naharys wrócił do swej ukochanej, zobaczył, że na jej głowie spoczywał pokaźny i różnokolorowy wianek kwiatów, wydzielających przyjemne zapachy, a następnie wojowniczki otoczyły go szczelnym okręgiem i poprowadziły go ku Pinie, wyśpiewując głośno pieśni miłosne.

<Pina | Lonya | Tsumi | Atrehu?> Wiem, opowiadanie nie powala na kolana xD

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1822
Ilość zdobytych PD: 911 +5% (45 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 956