- Przestań! - ostry głos wadery przebił się przez mgłę, przywracając mnie na Ziemię. Zdałem sobie sprawę, że znów to zrobiłem. Po raz kolejny próbowałem ją dotknąć, bezwiednie i bezmyślnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy to nastąpiło. Musiałem za bardzo odfrunąć myślami, a w tym czasie moje zamglenie postanowiło działać. ~ Niech to szlag! - pomyślałem z rozdrażnieniem. Może powinienem pójść do Nabi i poprosić o jakiś napar. Coś, co wstrzymałoby ten cholerny popęd i uspokoiło moją żądzę. W przeciwnym wypadku obawiam się, że kiedyś dojdzie do czegoś złego.
- Wybacz. - szepnąłem ciężko, wycofując się nieco. Wiedziałem, że jeśli się zbliżę, to zrobię coś, czego potem mogę żałować. Nie jestem potworem, nie skrzywdziłbym swojej przyjaciółki, a tak by się właśnie stało... Itami westchnęła ciężko, po czym przeniosła swój wzrok na świeżo oddzieloną skórę.
- Albo, stwórzmy dla niego ciepły płaszcz. Znasz się na tym? - spojrzałem w jej oczy, odwzajemniając uśmiech. To był jakiś plan i w sumie pomysł bardzo mi się spodobał. Kiedyś już bawiłem się w swego rodzaju robótki ręczne. Ah, co to był za czas. Bezstresowy, bez zobowiązań. Jako syn przywódcy stada mogłem robić, co chciałem. Beztrosko biegałem po lesie, robiąc przy tym ogromne zamieszanie i nie przejmując się niczym. Któregoś razu zaszedłem jednak dużo dalej, gdzie drzewa nie wyglądały wcale tak zwyczajnie. Były ogromne, pozbawione liści, a ich długie, ostro zakończone łodygi przypominały przerażające szpony, gotowe w każdej chwili cię pochwycić i zabić. Nawet proste krzaki wydawały się niebezpieczne. Teraz gdy o tym myślę, uśmiech sam wkrada się na mój pysk. Byłem szczeniakiem. Małym, nieporadnym, ale wielkim duchem. Nie wiedziałem, czy to odwaga, czy głupota naprowadziła mnie tam wtedy. Dotarłem na obrzeża watahy, gdzie uciekając od "drzew", napotkałem jednego z odludków. Ojciec tak nazywał tych, którzy nie chcieli lub nie mogli być członkami watahy bądź nie mieli ochoty aktywnie uczestniczyć w naszym życiu. Nie mieli się jednak, gdzie się podziać, dlatego stali się marginesem społeczeństwa. Ojciec pozwalał im mieszkać przy granicy. Mogli robić, co chcieli w tej swojej samotności. Nigdy w sumie nie rozumiałem idei bycia samemu. Jak można na dłuższą metę nie chcieć się z kimś zaprzyjaźnić? Interakcje społeczne mamy w genach i są przecież tak ważne dla naszego gatunku. Wszak sami Bogowie obdarzyli nas zdolnością komunikowania się oraz w przeciwieństwie do innych zwierząt, otrzymaliśmy również inteligencję i niezwykłe zdolności. Do dziś pamiętam swój rytuał przejścia, gdzie spośród wszystkich żywiołów, odkryłem w sobie właśnie te, którymi się teraz posługuje. Wciąż czułem drażniący zapach ziół, którymi mnie odurzono, by wybawić moją moc. Pamiętam, że miałem problem z jej uwolnieniem. Blokada polegała na moim samozaparciu i strachu o to, że otrzymam najsłabsze z możliwych. Jak bardzo się myliłem... Wracając jednak do głównego wątku... Spotkawszy na swej drodze Pustelnika o szlachetnym imieniu Amers, w pierwszej chwili pragnąłem się wycofać. Nie mogłem się jednak ruszyć, moje łapy odmawiały posłuszeństwa. Zdążyłem się za to dokładniej przyjrzeć nowemu nieznajomemu. To był bardzo dziwny wilk o niezwykłych złotych oczach i wręcz kruczo-czarnej sierści, która była dużo dłuższa od wszystkich. Stary, niezbyt ładnie pachnący i mocno pomarszczony, do tego małomówny, jeśli w ogóle można powiedzieć, że cokolwiek mówił. Gdy mnie wtedy dostrzegł, spojrzał głęboko w moją duszę, ale nie wyczułem strachu, tylko spokój i niezmierną ciekawość. Wszystko ze mnie uleciało. Instynktownie mu zaufałem i nie żałuję. Zabrał mnie do swojego ala warsztatu, gdzie nauczyłem się kilku sztuczek. Do dziś pamiętam ból między paluszkami łap, które pulsowały żywym ogniem od intensywnej nauki. Długo bowiem uczyłem się operować swoimi łapami. Ta umiejętność nie przychodzi ot, tak. Byłem jednak tak zafascynowany, że nawet ostrzeżenia ojca mnie nie powstrzymały.
- Zobaczymy, co da się zrobić. - oznajmiłem ochoczo, zabierając się do dzieła. Wspomnienie, które mnie nawiedziło, było przyjemne. Bardzo dobrze wspominam ten czas, dlatego nie miałem problemów z powierzonym mi zdaniem. Uczyłem się przydatnych sztuczek przez długi czas. Żałuję tylko, że mój mentor nie dożył końca mojej nauki. Może był dziwakiem, jakim go okrzyknięto, lecz ja widziałem w nim dużo więcej. Samiec po przejściach, odrzucony przez najbliższych. Stracił swą ukochaną, dzieci odwróciły się od niego, przeklinając za jego słabość. Za to, że nie przewidział czegoś, czego się nie dało przewidzieć i nie uratował tej, którą kochał nad życiem.
- Dobra robota, przyjacielu! - ocknąłem się nagle, zdając sobie sprawę, że w zasadzie już skończyłem. Co prawda, miałem jeszcze kilka pomysłów na ulepszenia, ale już teraz mogłem to nazwać dziełem. Uśmiechnąłem się szeroko, dziękując swojemu mentorowi w duchu, po czym spojrzałem na Itami. Z wrażenia aż przysiadła, co rusz patrząc to na mnie, to na skończony płaszcz. Byłem z siebie dumny, dlatego wypiąłem dumnie pierś, puszczając jej przy tym perskie oczko. Zdawała się jednak tego nie widzieć. Z jakiegoś powodu był dość daleko myślami. Zamartwiała się o coś. Poczułem skurcz w żołądku. Nie chciałem, aby cierpiała.
- Atrehu. - spojrzała na mnie dość niepewnie. Jej oczy pozbawione były tego blasku. Nie powiem, wystraszyłem się. To nie jest codzienny widok i raczej nie wywołał we mnie pozytywnych odczuć. - Wybacz, że zachowuję się wobec ciebie, jak jędza. Po prostu... eh nieważne. - zdziwienie na moim pysku musiało być bardzo widoczne. Nie wiedziałem zbytnio, co wywołało w niej taki stan. Przepraszała za to, że nie pozwala się dotknąć w czasie okresu? Każda samica ma swoją przestrzeń osobistą, którą w tym, a już szczególnie w tym czasie woli się nie dzielić. Rozumiałem to. To bolesny proces i wcale nie ułatwiałem. Dlaczego zatem za to przeprasza?
- Itami? - zacząłem delikatnie, przybliżając się do niej. Podniosła głowę, po czym spojrzała na mnie. - Nigdy... powtarzam, nigdy nie przepraszaj za to, że robisz to, co robisz. Nie jesteś wcale jędzą, twoje zachowanie wcale nie jest złe. Ja... ja wiem, że przeginam. To moja wina, bo nie powinienem cię dotykać, a robię to wręcz namolnie i sam siebie mam dość. Zachowuje się jak napalony kutas, który nie zwraca uwagi na to, jak się czujesz. Dlatego nie przepraszaj. Nie mam do ciebie o to pretensji. Wręcz przeciwnie, zdziwiłbym się bardzo, gdybyś zachowała się inaczej.
- Ja po prostu...
- Uśmiechnij się. - przerwałem jej próbę usprawiedliwienia się, po czym sam obdarzyłem ją uśmiechem. - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? A przyjaciele przebaczają sobie wszystko, dlatego... ehmm... czy przebaczysz mi bycie irytującym kutasem, który przez ten twój okres ma na ciebie straszną chcicę?
- Hahaha. - śmiech wadery był jak miód na moje uszy. Lek na zgryźliwą chorobę. Nie mogąc się powstrzymać, również się zaśmiałem, parskając, a nasza głupawka wypełniła powierzchnię wewnątrz. - Oh, Atrehu. Co ja z tobą mam.
- Istny Armagedon. - odpowiedziałem już spokojniej, po czym spojrzałem na płaszcz. - To co, idziemy do Itachi'ego?
Itami?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1362
Ilość zdobytych PD: 681 + 5% (34)za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1812
Brak komentarzy
Prześlij komentarz