Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

poniedziałek, 29 listopada 2021

Od Naharysa do Nabi ~ Na jedno kopyto

Naharys wiedział, że nie powinien, a teraz ma za swoje. Oczywiście dzień zaczął dość monotonnie - nie licząc niespodziewanej wizyty Lonyi, która zaprosiła go na łyczek jabłkowego rozchłodniaczka - wstał, zjadł pozostałości z upolowanej zwierzyny, przeżuwając leniwie. Pożegnał Pinę ciepłym pocałunkiem i ruszył na trening, a żeby nie było nudno, po nim, przybrana siostra zabrała go na popitkę sfermentowanego soku jabłkowego. To był błąd. Pod wpływem alkoholu, wydawało mu się, że jego organizm traci ciepło, ale też poza miłym wrażeniem karuzeli w głowie, nic więcej mu nie było.
Na utracone ciepło miał też, drodzy czytelnicy, idealny sposób, bowiem mocą ognia, wzmocnił swe ciało i zamiast kąsającego zimna oraz drżenia mięśni, czuł przyjemne ciepło. Następnie udał się do lecznicy - chwiejnymi krokami, ale jakoś dotarł- gdzie spotkał Itami. Ogólnie, nie miał nic do roboty, więc co mu stało na drodze, aby odwiedzić znajomych?
- Oh, Exan, z nieba mi spadłeś - powitała go Itami. - Potrzebuję kogoś, a ja sama jestem.
Ogólnie Naharys na trzeźwo powściągał swój język, lecz rozluźnione przez alkohol ciało i umysł, słowa wylewały się mu kaskada z pyska.
- Skoro jesteś sama, nie widzę przeciwwskazań, aby ci potowarzyszyć.
Exan, ty idioto, barani łbie, krzywym kijem robiony! Wiesz, że zabrzmiało to dwuznacznie? Itami jednak miała swoje problemy, aby przejmować się takimi niuansikami.
- Na bogów, Exan, gdzie się tak naprułeś? Jedzie od ciebie, jak z dobrej gorzelni, ale nieważne. Słuchaj uważnie... słuchasz mnie?
- Na bogów, Itami, jestem pijany, a nie głuchy! - parsknął dziwnym śmiechem.
- Potrzebuję ziół, których nie znajdę w zasypanym śniegiem lesie, poszedłbyś do Nabi po zapas ziół? Nie mogę ruszyć się ze stanowiska, a twoja siostra gdzieś nawiała.
- Oczywiście, co ci przynieść? - spytał i skupił się uważnie na każdym jej słowie.
- Potrzebuję pęczek krwawnika pospolitego, tuzin czarnego bzu, trzy uncje kwiatu lipy i pięć owoców agrestu. Zapamiętasz?
Dzięki alkoholowi, Exan był w stanie zapamiętać trzy razy więcej, bowiem jego umysł niesłychanie pozytywnie reagował na tego typu napitki. Zdecydowanym kiwnięciem głową potwierdził i zabrał się za zlecenie. Nucił coś pod nosem, od czasu do czasu cicho chichotał z głupkowatych myśli, jakie mogą się zrodzić tylko i wyłącznie w głowie lekko napranego wilka. Bywały też chwile, że ze względu na obecny stan, stał się też lekko gapowaty, gdyż prawie za każdy pokonany kilometr, kilka razy zarył pyskiem w śnieg. Otrząsnął się z upadku, zrzucając z siebie biały meszek z równie białego futra.
~ Cholera, muszę bardziej uważać! - pomyślał zgryźliwie, zachwiał się lekko, pokręcił kilka razy głową i ruszył dalej.
Po piętnastu minutach wędrówki dotarł do lokum Nabi - watahowej botaniczki. Niska wadera o jasnej, falującej sierści, ale jedno, co w niej przyciągało uwagę, były niebiesko czerwone wyblakłe oczy. Gdy Naharys stanął w wejściu, ich oczy się spotkały. Nie wiedział sam, co powiedzieć, bo tak był zainteresowany jej oczami, że nie pomyślał nad przywitaniem.
- Ciekawe masz oczy - przyznał Naharys.
- Dzięki... ale pewnie nie przyszedłeś tutaj, aby mi to powiedzieć?
- Yyy... ah tak! Itami mnie przysyła. Muszę donieść jej pewne zioła, które mogę znaleźć u ciebie.
- A jakie konkretnie to zioła? - zapytała.
Z pamięci wymienił bezbłędnie wszystkie niezbędne zioła, a gdy skończył, zakołysał się niebezpiecznie, ale w ostatniej chwili uchronił się przed upadkiem w pokaźną kolekcję uprawy ziół.
- Wszystko w porządku? - Nabi przyjrzała się mu uważnie.
- Nie przejmuj się mną... przyznam, że przydałoby mi się coś na...
- Upojenie alkoholowe? - dokończyła Nabi i parsknęła cicho pod nosem.
- Skąd wiedziałaś?
- Nie obraź się za te słowa, ale czuć od ciebie jabłkami. I do tego fermentowanymi.
- Hmm... no niby racja. - przyznał uczciwie Naharys - podejrzewam, że jutro obudzę się z niezłym kacem... hahaha... - odchylił głowę do tyłu i wybuchł krótkim śmiechem. - Ale jeśli masz coś na śrubę, chętnie przyjmę.
Po chwili Nabi wróciła z wymienionymi przez Exana ziołami, wraz z pewną rośliną, którą poleciła żuć, gryźć i połykać jej soki - przyznam wam, że Naharys ze skrzywionym grymasem mielił zioło w pysk - ale wierzył, że dzięki temu więcej się nie zbłaźni.
- Dzięki - chwycił w pysk zioła przeznaczone dla Itami.
Zioło od Nabi powoli zaczął wpływać na jego stan i basior po krótkiej chwili przestał się chwiać, a w głowie zapanował luźny spokój - nie kręciło się w niej, język zaś przestał plątać się, jak szalony.
- Jak Ci dzień mija? - rzucił pierwszy lepszy temat.
- Bez rewelacji - odparła wadera.
- Czyli wszystko na jedno kopyto? W sumie tak, jak u mnie. Dzień zaczynam od treningu, a później to rób co chcesz. Czasem żałuję, że nie wyrobiłem sobie innego ciekawego fachu, ale z drugiej strony nie mogę narzekać. Lonya, moja siostra, często pozwala mi sobie pomóc...
- Rozumiem - rzekła Nabi, ale jakby pochłonięta swymi sprawami, jego słowa wpuściła jednym, a wypuściła drugim. - Coś jeszcze potrzebujesz?
Naharys odniósł niemiłe wrażenie, że może swą obecnością przeszkadzać waderze w codziennych obowiązkach, dlatego wzruszył ramionami, pokiwał przecząco głową i odwrócił się ku wyjściu.
- Nie miałam okazji cię poznać... Jak ci na imię? - zapytała.
Exan znieruchomiał w półkroku, odwrócił wzrok w kierunku wadery - przyznał, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
- Jestem Naharys, ale możesz mi mówić Exan. Przedstawiać się nie musisz. Zyskałaś posłuch w watasze jako pierwsza botaniczka.
- Serio? A myślałam, że o tak małej mnie, nie usłyszy nikt. - odparła z uśmiechem wadera.
- Pozory lubią sprawiać, że wilki się mylą - rzekł Naharys i podszedł do wadery, zniżył głowę, aby ich oczy miały równy kontakt. - Potrzebujesz czegoś? Mogę służyć pomocą.
- W sumie... nie, nie zawracaj sobie moimi problemami głowy. Itami cię potrzebuje.
- Oj, błagam, nie daj mi się nudzić - zachichotał pod nosem. - Wiem, że to mówiłem, ale powiem to jeszcze raz. Masz bardzo ciekawe oczy.
- W mojej dawnej watasze, wilki miały fioła na punkcie nietypowych wyglądów i kolorów, więc no... przyzwyczaiłam się do tego typu komplementów.
- W sekrecie ci powiem, że też jestem nietypowy, albowiem, gdy nastanie noc, moje futro przybiera mroczny odcień.
- Ta, na pewno... - rzekła wadera, śmiejąc się.
- Nie wierzysz mi? Spotkajmy się dziś po zmierzchu. Przekonasz się, że to nie żart. To jak? Jesteśmy umówieni?

<Nabi?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 962
Ilość zdobytych PD: 481
Obecny stan: 3604

sobota, 27 listopada 2021

Od Naharysa: Quest nr 1 ~Lisek

W tym zimowym dniu, od północnego frontu nadchodziły szare, ponure chmury, które zaścieliły błękitny nieboskłon.
~ Będzie piękna śnieżyca - skomentował kwaśno w myślach Naharys. Był ranek, północny arktyczny wiatr, kąsał nawet pod najgrubszym futrem, a ponadto wczorajszego wieczoru nasypało tyle śniegu, że gdzie by nie splunąć, można było wylądować w głębokiej zaspie. Naharys w duchu dziękował matce naturze, że obdarzyła go wysokim wzrostem i masywnymi łapami - chociaż pech dotykał i jego, gdy przyszło mu pokonać nierówne tereny - aczkolwiek jednocześnie żałował, że nie łyknął leku rozgrzewającego, jak Lonya zaleciła.
~ Ależ nie, bo ty, Naharys, wiesz najlepiej! - już sobie wyobrażał podobne reprymendy, jakie zdarzało się wygłosić jego siostrze, ale kto by pomyślał, że akurat tego dnia powieje nieznośnym chłodem. Przed treningiem siłowym, samotnie skierował się ku lecznicy Lonyi, mając przy tym niezbyt przyjemną minę.
- Exan! Widzę, że w nie najlepszym jesteś humorku! - skomentowała Lonya, wykrzywiając usta w typowy dla niej uśmieszku, jakby tym samych ciała powiedzieć "A nie mówiłam?"
- Jak ja mam mieć dobry humor? O mało sobie dupy nie odmroziłem, bo tak pizga. Miałaś rację, może dasz mi wywar z imbiru i kurkumy?
- Dasz, to był duński sprzedawca kasz! A może znasz takie krótkie słowo "proszę"? Z pewnością już je kiedyś słyszałeś. - Naharys uśmiechnął się szeroko. Ach! Lonya i jej zgryźliwe komentarze. Tego właśnie potrzebował od czasu do czasu, aby polepszył się mu humor. Nie zamieniłby jej na żadną inną siostrę, pomijając wiadomy fakt, iż nie są spokrewnieni. Wiedział też, że niektóre rodziny pięknie wyglądają, jedynie na zdjęciu, a w rzeczywistości, ich członkowie rozsiani są po całym globie i ani jednemu nie przyjdzie na myśl, aby chociaż złożyć uszanowanie na grobie zmarłych. Był świadomy mocnej więzi między nim, a Lonyą. Obcą waderą, z którą wychowywał się i wypruwał żyły na poligonie, a wieczorami śpiewali sobie kołysanki, aby zapomnieć o bólu cierpiących mięśni.
- Proszę cię? Czy możesz mi dać ten wywar? - spytał po chwili, wyszczerzając się szeroko.
- Znaj łaskę moją, kmiocie. - Wywar był przyjemny w zapachu i kolorze. - A teraz zjeżdżaj mi stąd, bo mam jeszcze paru pacjentów do wykurowania. Jeszcze tu jesteś?
Złapał za wywar i schował go sobie do torby z króliczej skóry, którą dostał któregoś dnia od Itami, w zamian za naukę kilku piosenek przy ognisku.
- Dzięki, siostra!
W drodze wziął kilka łyków i wzdrygnął się porządnie, gdy poczuł ostry posmak imbiru, ale chwilę później, jego ciało ogarnęło przyjemne ciepło.
I cała ta nieprzyjemna historia zaczęła się późnym popołudniem, gdy Naharys wracał z treningu siłowego, a teren, jak wcześniej podejrzewał, zaścieliła dodatkowa porcja śniegu. Słońce skrywało się za szczelną pokrywą burych chmur, wiatr zaś szarpał futrem. Exan uznał, że nie ma sensu marznąć na zimnie, więc tym samym skierował się w stronę jaskini mieszkalnej, gdzie miał nadzieję spotkać Pinę. W trakcie, gdy był już blisko celu, usłyszał w gęstwinie śniegu czyiś płacz. Uszy instynktownie postawił na baczność, a nosem zaczął węszyć w powietrzu, jakby miał nadzieję, że wyczuje coś podejrzanego. W końcu nieustające kwilenie niewidocznej postaci, utwierdziło go w przekonaniu, że w tym momencie nie był sam. Podążał powoli za dźwiękiem, aż jego oczom ukazał się widok godny politowania. W niewielkiej, śnieżnej jamce, ułożona na mokrych liściach, trzęsła się ze strachu i zimna, mała puchata kuleczka o śnieżnej sierści. Postąpił kolejny, tym razem pewniejszy krok, po czym spostrzegł parę niebieskich ślepiąt, lśniących od łez, niczym najdroższe kryształy. Po chwili kuleczka zerwała się z miejsca, pociągnęła noskiem i zawołała.
- Nie zbliżaj się do mnie, ty... ty... przerośnięty mamucie!
- Przerośnięty mamucie? - powtórzył Naharys bardziej zaskoczony, niż rozwścieczony, po czym odchylił łeb, wybuchając krótkim śmiechem. - Jak na małą lisiczkę, masz bardzo cięty język!
- Nie zbliżaj się mówię! Ja... ja... znam się na ogniu! Mogłabym cię poparzyć!
- Władasz ogniem? - zniżył głowę, aby jego oczy zrównały się ze ślepkami małej lisiczki. - To widzę, że mam koleżankę po fachu, bo ja też władam nad ogniem!
Aby pokazać małej, że w tym momencie, nie rzucił słów na wiatr, chwycił jeden z mokrych liści, opadniętych jesienią, po czym w skupieniu utkwił w nim swój wzrok. Wypuścił z pyska powoli zaczerpnięte przed chwilą w płuca zimne powietrze, po czym liść stanął w ogniu, który począł szaleńczo tańcować. Następnie ogień strawił całkowicie liść i przeistoczył się w motyla z płonącymi skrzydłami, po czym wzbił się wysoko w powietrze. Tak, jak się tego spodziewał, mała lisiczka rozdziawiła pyszczek w zachwycie, a w jej oczkach błysnęła fascynacja. Obserwowała bez ustanku sunącego się z gracją płomiennego motyla, do czasu, aż nie zamienił się w kupkę popiołu, który później porwał nurt wiejącego wiatru.
- Jak ci na imię? - zapytał po chwili Naharys, łagodnym tonem.
- Sirsana - powiedziała lisiczka i pociągnęła noskiem. Miała straszny katar, a z nosa nieznośnie jej ciekło. Naharys uznał, że mała Sirsana nie będzie miała nic przeciwko, jak weźmie ją ze sobą, ale zanim to zrobił, wyciągnął z torby wywar rozgrzewający od Lonyi. Samiec polecił napić się jej kilka łyków, a że mała pisnęła przeciągle przez pikanterię imbiru, nagle zrobiło się jej o wiele lepiej. Następnie chwycił ją delikatnie za szyję i usadowił na swym mocnym grzbiecie.
- Gdzie idziemy? - zapytała Sirsana, wycierając łapką cieknący nosek.
- Tam, gdzie na pewno poczujesz się lepiej, mała - odparł entuzjastycznie Exan, spoglądając na lisiczkę kątem oka. - Sama zobaczysz! Moja siostra postawi cię na nogi w dwie godziny.
Z tymi słowy, zmienił i obrał kierunek na lecznicę, gdzie jak się spodziewał, Lonya miała trochę więcej wolnego czasu. W czasach popołudniowych, lecznica była niemalże opustoszała, ale to dla niego lepiej. A ściślej ujmując, lepiej dla małej Sirsany.
Znalazł Lonyę obok schowka z lekami, która pochłonięta rozmową z Itami, początkowo nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi. Naharys odchrząknął głośno.
- Ooo Exan, jesteś zamarznięty pajacu, gdzie cię tym razem dupa powiodła? - zapytała z uśmiechem. Nie zauważyła Sirsany.
- Lonka, może nie z takim tekstem przy dziecku, co? - powiedział i stanąwszy bokiem, przedstawił Lonyi małą lisiczkę.
- Nie jestem dzieckiem... - przerwała, gdyż kichnęła cienko, co przy jej rozmiarach, wyglądało to na prawdę, uwierzcie mi, przeuroczo. -... mam już niecałe trzy miesiące!
- Ależ oczywiście! Wybacz gafę mojemu bratu, on zawsze był mało rozgarnięty... - odparła Lonya i podeszła bliżej, przyglądając się małej. -... ale, ale! Jaki ty masz brzydki katar. Coś na to zaradzimy, ale najpierw cię rozgrzejemy.
- Dałem jej wywar od ciebie. Myślę, że to jej pomogło. - dodał Naharys, a Lonya kiwając głową, zabrała od niego Sirsanę.
- I dobrze myślałeś. - Pochwaliła go Lonya, a potem wzięła się za opiekę nad małą.
Popołudniowe chmury ciągnęły się ku południu, a gwiazdy na powoli granatowiejącym niebie, poczęły się skrzyć słabym światłem. Do tego czasu, Naharys dowiedział się od małej, gdzie znajdują się jej rodzice i dlaczego znalazła się tak daleko od nich. Wypytywał ją o każdy szczegół, ale starał się też dobierać słowa w taki sposób, aby mała Sirsana mogła zrozumieć ich sens.
-... mój starszy brat chciał zrobić mi na złość, bo to mi przypadła dodatkowa porcja śniadanka, a nie jemu, bo był... był... niegzecny... okropecznie mnie wtedy skrzyczał, ale potem powiedział, że zna fajne miejsce... i że możemy się tam pobawić. Myślę sobie... śniegu wszędzie, całe mnóstwa śniegu! I zimno! A mama mówiła wyraźnie, żeby nie wychodzić na dwór. Ale on nie chciał słuchać i zachęcał mnie do wyjścia. I nim spacerek dobiegł końca, znalazłam się nagle sama, wśród strasznie wyglądających drzew... bo one wyglądają, jak łapy orła... o nich rodzice mówili, żeby się ich strzec... a potem... a potem, jak coś nie trzaśnie i huknie, i w następnej chwili widzę ogromnego niedźwiedzia! Większego od ciebie! - zwróciła się do Exana. Naharys uwierzył na słowo. - Całe szczęście, że jestem mała i biała, więc wtopiłam się ze śniegiem i wtedy nie mógł mnie zobaczyć!
- Sprytnie. - pochwaliła ją Lonya. - Wyrośnie z ciebie wielka spryciara.
- Pewnie zamarzłabym, gdyby nie moje futerko i tak musiałam spać bez rodziców, rodzeństwa, w śniegu... strasznie się bałam i tęskniłam za mamą... a najbardziej za tatą.. on by pokazał mojemu głupiemu bratu! Ja... ja chcę do domu... - pisnęła na koniec i wybuchła niespodziewanie płaczem.
- No już już, cicho skarbie, cicho... znajdziemy twoją rodzinę, obiecuję! - Naharys skłonił się nawet do tego, że przytulił małą do siebie. Tak, jakby to zrobił prawdziwy ojciec, co prawda, Naharys zrobił to odruchowo. Mała Sirsana odwzajemniła objęcie i wtuliła się w ciepłe futro Naharysa, cicho szlochając. Powiem wam, drodzy czytelnicy, że w tamtym momencie, Naharys poczuł się wyjątkowo niezręcznie.
- Ściemnia się. Dzisiaj przenocujesz u mnie, zgoda? A jutro zaczniemy szukać twoich rodziców? Może być?
- Dziękuję bardzo.

< Kilka minut później >
- Naharys? - odezwała się Pina z miną pełną konsternacji, gdy spojrzała na małą, białą kuleczkę- Czy mógłbyś mi to wyjaśnić? Oczywiście, nie myśl sobie, że mam coś przeciwko przenocowania małej, ale lubię znać szczegóły.
- No więc...
Naharys starał się wszystko opisać, ze szczegółami, okoliczności znalezienia małej Sirsany, historię jej zniknięcia z rodzinnego domu, aż do pobytu w lecznicy. Następnie Pina próbowała pokrzepić lisiczkę, zapewnić, że dopóki jest pod ich opieką, żadna krzywda się jej nie stanie. Wtedy w głowie Naharysa, zrodziło się pewne wyobrażenie o tym, jakby wyglądała sytuacja, gdyby to oni mieli własne szczenięta. Nie, żeby miał coś przeciwko szczeniętom, ale z drugiej strony zakładał, że to jednak ogromna odpowiedzialność, a to, jak wychowa swego potomka, będzie mieć wpływ na jego dalsze kroki w dorosłym życiu. Nie rozpieszczać zbytnio, przystosować do życia, aby później nie musiało w nieskończoności polegać w zupełności na kimś. To za duża odpowiedzialność, psia krew.
- Opowiesz mi bajkę? - zapytała Sirsana, leżąc koło śpiącej Piny. Naharys z zakłopotaniem, spojrzał lisiczce w oczka.
- Ale ja... nie znam... albo w sumie... zgoda, opowiem ci jedną. - Samiec ułożył się obok, pomyślał chwilę, po czym, utkwiwszy swój łagodny wzrok w Sirsanę, zaczął opowiadać.
- Była sobie wesoła rodzina kruków, której pewnego dnia wykluły się pisklęta. Cztery pisklaki, czarne, jak ta noc, pełne życia i pragnące matczynego jedzenia. Piąte zaś, wykluło się nieco inne, niż rodzeństwo. Jego pióra były cienkie, białe... taki mały albinosek. Mama i tata spojrzeli zatroskanie na odmieńca, porównali je z resztą potomstwa. Doszli do wniosku, że ich biały syn, ze względu na swą inność, nie zazna miejsca w kruczym społeczeństwie, a oni sami staną się pośmiewiskiem z tego powodu. Postanowili jednak, że nie wyrzucą z gniazda owocu ich miłości i wychowają je, na równi z pozostałym potomstwem. Mijały lata, a obawy kruczej rodziny spełniły się w najgorszym scenariuszu. Ich syn odmieniec nie zaznał dnia bez drwin i chamskich żartów ze strony rówieśników, a każdą następną noc, zalewał łzami. Nie rozumiał, czemu wszyscy odtrącają jego towarzystwo, lecz jego rodzina niosła pokrzepienie, gdy w sercu młodzieńca rodziło się cierpienie. Pewnego dnia, gdy biały kruk, samotnie bawił się na dworze, nagle nawiedziła go grupka trzech kruków, które powitały go obelgami i drwinami.
- Zostawcie mnie! - krzyczał zrozpaczony, wiedząc też, że im bardziej cierpi, tym prześladowcy będą mieli z tego, jeszcze większy ubaw. - Nic wam nie zrobiłem! Zostawcie mnie!
Krzyki młodzieńca usłyszał szybujący orzeł, który wybrał się na poranne polowanie. Prześladowcy widząc, jak ogromny ptak ląduje obok odmieńca, ze strachu pobladli tak bardzo, że sami dorównywali kolorytowi albinosa. Czym chyżo, wzbili się w powietrze i uciekli w popłochu, krzycząc przerażeni.
- Dziękuję, panu - powiedział po chwili biały kruk, a bohaterski orzeł kiwnął dumnie głową. Od tamtego czasu, gdy w pobliżu pojawił się orzeł, nikt nawet nie pomyślał, aby zaczepić młodzieńca, ale też unikali go, jak trucizny. Naszemu bohaterowi jednak wystarczyło towarzystwo rodzeństwa, które kochało go, jak własnego brata, tak, jak im zostało przez rodziców przykazane.
- A jaki jest morał? - zapytała po chwili lisiczka.
- Morał... hmmm... Silny nie jest ten, co słabszych dręczy, lecz ten, co odwagę ma stanąć w ich obronie.
- Ale fajnie! Będę musiała sobie zapamiętać tę bajkę, aby powtórzyć ją mojemu głupiemu bratu. Nie powinien mnie tak zostawić samą... jestem taka słaba, a on silny. Powinien mnie bronić. Powinien, prawda?
- Prawda. - Przyznał Naharys, wpatrując się w piękne niebieskie oczy Sirsany. Następnie przybliżył pysk do jej małego czółka i złożył ciepły pocałunek. - A teraz spróbuj zasnąć. Wiem, że to łatwe nie będzie, wszak nie jesteś w swoim prawdziwym domu, ale postaraj się potraktować go, jakbyś się w nim urodziła. Wyobraź sobie, że już jesteś u rodziców.
- Kiepską mam wyobraźnię. - mruknęła lisiczka- Ale dobrze... spróbuję. Dziękuję wam za wszystko, jesteście lepsi od mojego brata.
Mała Sirsana zwinęła się w kuleczkę i powoli zamykając oczy, zażyczyła Exanowi dobrej nocy, a on zaś przysunął ją bliżej siebie, aby użyczyć jej ciepła własnego, zamknął ją w objęciach i zasnęli w spokoju. Na dworze szalała śnieżyca. Prawdziwa zamieć.
Następny dzień, nasz bohater questu, oraz jego podopieczna, powitali dość przyzwoicie. Małą Sirsanę nadal dręczył katar, ale już nie tak wstrętny, jak wczorajszego dnia. Naharys otworzył szmaragdowe oczy, przywitał wszystkich głośnym ziewnięciem, po czym przeciągnął się leniwie, aż mu w kręgosłupie strzeliło.
- No, moja panno. Zjesz coś pysznego, umyjemy cię i idziemy szukać twoich rodziców, zgoda? - odezwał się do małej lisiczki czułym głosem.
Na śniadanie były resztki wczorajszej sarniny, którą Pina upolowała z Tsumi i Atrehu. Mała lisiczka miała jeszcze zbyt tępe ząbki, aby móc oderwać choćby drobny kawałek mięsa, dlatego Naharys pomógł jej w tym. Odrywał mięśnie i dzielił je na drobne kawałki, aby Sirsana mogła swobodnie pogryźć i nie udławić się przy okazji. W trakcie posiłku, Exan zauważył, że jego podopieczna unika kąsków pokrytych tłuszczem, a wybierała te, bardziej mięsiste.
- Jedz też te z tłuszczem. On pomoże Ci przetrwać zimno i nadaje soczystość mięsu. Spróbuj, bo na prawdę warto. - doradził jej Naharys.
- Ale... to żółte coś... tłuszcz, jest takie mdłe. - Ah! To dziecięce marudzenie. Tego mógł się spodziewać, no ale cóż... Sam prosił się, aby zostać tymczasowym "Tatusiem". Teraz ma za swoje.
- Daj spokój, to wcale nie jest takie złe, daje słowo. Popatrz. - Wziął dla przykładu kęs, otoczony sporą masą tłuszczu, wygryzł go z ciała sarny i zjadł, przy okazji mrucząc pod nosem "Mmm, jakie pyszne", byleby zachęcić małą Sirsanę.
Wyściubili swe nosy dopiero wczesnym południem, gdy na dworze przestał prószyć śnieg, a na niebie pojawiły się szare chmury. Pina pożegnała go ciepłym całusem w policzek, a małej życzyła dużo szczęścia i powodzenia. Następnie poszli w kierunku, gdzie ostatnio Exan znalazł małą, a następnie, analizując słowa lisiczki, okazało się, że przybyła z południa. Może mała nie miała zbyt dobrej wyobraźni, ale za to wyjątkową pamięć. Sirsana podekscytowana krzyknęła niemal nad uchem Exana, wskazując samotne, pozbawione liści drzewo, które rosło na niewielkim wzniesieniu.
- Pamiętam je! To pod nim spędziłam noc.
- Jesteś tego pewna? - zapytał Exan.
- Tak... ale... chce mi się.
- Co ci się chce?
- Siku. - odparła lekko zmieszana lisiczka. I trochę zawstydzona.
- Dlaczego się wstydzisz? - wyczuł to Exan i odwrócił się, aby spojrzeć jej w oczy. - Jeśli potrzebujesz to idź. Poczekam cierpliwie.
I tak po zaspokojeniu wszelkich fizjologicznych potrzeb, ruszyli dalej w stronę kreślącej się linii lasu na południu. Sirsana siedziała spokojnie na grzbiecie Exana, nuciła pod nosem jakąś wesołą melodyjkę, a gdy doszli do skraju lasu, mała lisiczka zaczęła recytować wyliczankę.
- Raz kichniesz zaraz, dwa dopadnie cię rwa, trzy zjedzony będziesz ty.
- Bardzo pięknie. - skomentował Exan.
Maszerowali szlakiem, zaścielonym śnieżną kołderką, mijając z boku niewielką kotlinkę, na której dnie leżał ranny dzik. Jego kwilenia, bolesne zawodzenie zaniepokoiły Exana, a Sirsanę niebezpiecznie wystraszyły - wtuliwszy pyszczek w futro Exana, zakryła oczy przed owym widokiem, starając się jednocześnie zatkać uszy- co też można było przypuszczać, że w pobliżu czai się coś niezbyt dobrego. Dzik miał paskudnie rozerwany brzuch, z którego mocno sączyła się krew, potokiem płynąca po śnieżnej bieli.
- Miejmy się na baczności - ostrzegł Exan i ruszyli dalej, wyznaczoną trasą wieloma łapami. Śnieg chrzęścił mu pod stopami, co dawało też nieprzyjemne odczucie, że coś ich obserwuje - ale to przecież wyłącznie wymysł wyobraźni, który mąci i kreuje różne dziwy, w obliczu odczuwanego zagrożenia - dlatego też Naharys przyspieszył kroku, ale miał oczy szeroko otwarte. Dźwięki agonii rannego dzika jeszcze długo dawały do słuchu, przypominając, że w tym lesie nie są sami - To samo mówiły mu zapachy obcej istoty, która gdzieś czai się w pobliżu - nie jest dobrze.
- Poznajesz tę okolicę? -zapytał Exan, wyciągając szyję i wypatrując ewentualne zagrożenie.
- Tak, pamiętam nawet to drzewo, co tam rośnie - i wskazała na samotnie rosnący wśród wysokich dębów młody buczek. Zbliżając się, Exan spostrzegł dziwne bruzdy, wyryte w korze dębów i ze zgrozą pojął, że zostawiły je pazury niedźwiedzia... jednakże jego racjonalna strona osobowości podpowiedziała mu, aby się uspokoić. Niedźwiedzie przecież na zimę zapadają w sen, a ślady po pazurach mogły zostać zrobione jeszcze sprzed wiosny. Exan odetchnął z ulgą, ale jednocześnie zatrzymał wydech w połowie, gdy rozpoznał, że owe znaki są świeże. Wykonane niedawno. Co by oznaczało, że w lesie grasuje jakiś niedźwiedź odmieniec. Albo coś gorszego. I to coś gorszego pojawiło się tuż za nimi, sygnalizując nagłym chrzęstem śniegu pod ciężkimi łapami straszliwego tworu. Naharys powoli, ostrożnie odwrócił wzrok i zobaczył takowy widok. Czterysta kilogramów żywej wagi, o kotowatym kształcie, stało właśnie za nimi, z otwartym pyskiem, prezentując rząd ostrych zębów, z czego kły okazały się najokazalsze. To nie był zwyczajny tygrys szablozębny ani inny zwyczajny kotowaty, lecz wyjątkowo śmiertelny gatunek, uważany za wymarły. Był reliktem. Prócz wyłupiastych zielonych oczu, posiadał jeszcze dodatkową, nieaktywną parę, będącą pozostałością ewolucyjną. Bestia była ślepa. Wyczuwała jedynie ruch, poprzez wibrację ziemi, a ponadto cechowała się niebywale dokładnym węchem.
- Sirsana... - wyszeptał, najciszej jak mógł. - Nie ruszaj się. Ani drgnij, słyszysz?
- Słyszę. - również szepnęła.
Bestia, zwana Nekuratem, jakby niepewnie zrobiła krok, węsząc coś w powietrzu i warcząc przeciągle. Mieli szczęście, że stali po przeciwnej stronie wiejącego wiatru, inaczej tygrys zwęszyłby ich już dawno. Ociężale stawiał kroki, jakby chciał zademonstrować swą siłę w łapach, mięśnie grały intensywnie pod skórą, a długie zakrzywione pazury, szarpały zamarzniętą ziemię w trakcie chodu. Nie widział ich, ale nieustannie pracował mu nos, co lekko zaniepokoiło naszego bohatera i jego podopieczną. Wszystko poszłoby jak z płatka, bezboleśnie, gdyby nie nagromadzona w nadmiarze kupa śniegu nie spadła z drzewa, która wystraszyła Sirsanę i w niekontrolowanym odruchu, cofnęła się i spadła z grzbietu Exana. Pacnęła z piskiem na ziemię, co równało się z gwałtowną reakcją Nekurata. Z miejsca, z wyciągniętymi ku Naharysowi łapami, skoczył bez wczesnego przygotowania. Naharys zareagował natychmiastowo, bo był przygotowany na taką ewentualność. Stanął dęba, wysoko, na tylnych łapach, a przednie zapłonęły szaleńczym ogniem. Lewą łapą zdzielił Nekurata w pysk, jednocześnie obrywając od przeciwnika pazurami, które rozorały mu skórę na szyi. Krew cienką strugą naznaczyła śnieg swą szkarłatną barwą. Całe szczęście, pazury nie przebiły się do tętnicy szyjnej.
- Sirsana, ukryj się!- zawołał Exan i siłą wepchnął małą w cień niewielkiego otworu pod korzeniami drzewa, po czym skupił uwagę na nekuracie. Kotowata, olbrzymia bestia, powalona ciosem Exana, powstała, potrząsając masywnym łbem. Na policzku, z widocznym śladem po ciosie, widniała zaczerwieniona skóra, a w powietrzu rozniósł się zapach przypalonej sierści. Tygrys nie ryczał, nie wydał żadnego dźwięku, tylko agresywnie rwał ziemię swymi śmiertelnie groźnymi pazurami. Lejąca się krew z szyi Exana, umożliwiała z wyczuciem jego lokalizacji, dlatego bestia rzuciła się w jego stronę. Naharys zrobił unik, ale i tym razem nie uniknął ciosu, bowiem silna łapa zdzieliła go w skroń, powalając na ziemię. Przed oczami świat rozbłysnął mu jasnym światłem, a obraz rozmazał się gwałtownie.
~ O kur*a mać! - zaklął w myślach, wypluwając ślinę z krwią. Niechcąco ugryzł się w język.
W jednej sekundzie widział niewyraźnie zbliżającą się ogromną sylwetkę nekurata z zamiarem pozbawienia go życia, a w drugiej usłyszał głośny świst i trzask, w trzeciej natomiast pojawiła się kolejna postać. Ruda, potężna postać rzuciła się na tygrysa z obnażonymi kłami. Polała się krew. Tygrysa i lisa. Naharys powstał, potrząsnął głową i obraz stawał się z chwili na chwilę coraz to wyraźniejszy. Spodziewałby się wszystkiego. Stada jeleni. Rozwścieczonego niedźwiedzia. Nawet śpiewającego prosiaka, ale nie Atrehu. Nawet on nie da rady potędze, jakiej dzierży w łapach nekurat. Jeden cios sprawił, że odrzuciło go na kilka dobrych metrów, a siła pędu była tak mocna, że uderzając o pobliskie drzewo, gałęzie zadrżały mocno. Bestia zbliżając się do półprzytomnego Atrehu, Naharys miał czas, aby zgromadzić energię. W następnej chwili skondensował w łapie kulę płomieni, w której kotłowała się potężna moc.
Nekurat nie zdążył zareagować, jak nagle został uwięziony w pułapce wirujących płomieni.
- Atrehu! Atrehu! Ej! Stary, wstawaj! Mamy nie wiele czasu! - Krzyczał na niego, szturchając go łapą. Basior podniósł się z jękiem i złapał się łapą za miejsce, gdzie oberwał od bestii.
- O ja pier***ę, tak oberwałem, że aż mi się wszystkie wiersze Merlova przypomniały! - stęknął Atrehu i chwiejąc się niebezpiecznie, powstał na równe łapy. Oboje porządnie oberwali, dlatego jeden drugiego wspierał i na odwrót. Naharys nakazał Sirsanie zostać w kryjówce, gdy zobaczył, że mała wyściubiła swój nosek chociażby na milimetr.
- Ten skur**el nie może zostać na wolności żywy. Stanowi poważne zagrożenie dla wszystkiego, co żyje. - oznajmił Exan, a Atrehu zgodził się z nim. Na sygnał białego basiora, zdjął z nekurata pułapkę. Ogromne cielsko upadło z łoskotem na ziemię, ale ogarnięte niepomiernym szałem, powstał w mgnieniu oka i mknął ku nim w szaleńczej szarży. Obaj panowie stanęli w pozycji wojowniczej - Exan, nakreśliwszy łapą w powietrzu jakiś gest, nagromadził szalejącą siłę płomieni, a Atrehu zaś skondensował wokół siebie energię.
Gdy nekurat był na prawdę blisko, ku spodziewanej reakcji, bestia odsłoniła się na ataki, dlatego Naharys, wykonawszy ruch, wyprowadził cios płonącą łapą, powalając tygrysa. Atrehu zaś, skoncentrowany na swym celu, posłał ku niemu strugę morderczego ładunku, który ugodził go prosto w serce. Atak był tak silny i intensywny, że nekurat zamarł natychmiastowo, a futro Naharysa najeżyło się niebezpiecznie. Przyglądając się nieruchomym zwłokom bestii, ogarnęła ich nagła fala wesołości i dumy z dokonania, ale zaraz ograniczyli się do cichych pojękiwań z powodu obrażeń, jakich odnieśli w boju. Głowę Exana rozrywał ból, który sięgał także w głąb oczodołów i jeszcze dalej, białe futro na jego szyi kompletnie było zalane szkarłatną barwą. Krew ściekała mu nawet po łapie. Atrehu łamało w kręgosłupie od uderzenia w drzewo.
- Najważniejsze, że Sirsanie nie spadł włos z główki~ Pomyślał Exan i przywołał lisiczkę do siebie.
- No dobrze, mała, powiedz mi teraz, czy coś w otoczeniu wydaje ci się znajome? Coś, co pomogłoby nam odnaleźć twoją rodzinę? - spytał Exan. Sirsana rozejrzała się wokół, wodząc wzrokiem pełnym lękiem i zmartwieniem po okolicy. Z nerwów aż przegryzła wargę i położyła uszy po sobie.
- Nie, już więcej nic nie pamiętam. - odparła po chwili.
- Pomożemy ci!- zapewniał Atrehu.
- Skąd ty się tu a propos wziąłeś? -zwrócił się Exan do Atrehu.
- Ah, spodziewałem się bardziej ciepłego podziękowania za pomoc. - rzucił basior, unosząc lewą brew, ale nagle na jego pysku pojawił się szeroki uśmiech. - Miałem pozwolić, żeby rozerwał cię, jak szmacianą lalkę?
- Miałem... wszystko pod kontrolą... - żachnął Exan, ale natychmiast wmówił sobie, że jednak było inaczej.
- Ta, jasne... miałeś. - parsknął ze śmiechu pod koniec ostatniego zdania.
Dalsza droga w głąb lasu mijała im już dość spokojnie, ale jednak nadal odczuwali, aż w kościach, niemiłe spotkanie z nekuratem - Exan miał problem z zebraniem myśli przez nieznośny ból głowy, a Atrehu utykał lekko. - ale mimo wszystko nie pomyśleli nawet o odwrocie. Nagle w ostrokrzewie coś zaszeleściło i sprawiło, że w powietrze wzbiło się kilka bażantów, trzepoczących energicznie skrzydłami i w następnej chwili wyłoniła się biała głowa jakiejś dorosłej lisicy. Miała piękne, błękitne oczy niczym morska woda, w których na widok dwóch basiorów, zaiskrzył się niepokój. W następnym momencie, lasem wstrząsnęły krzyki radości Sirsany, która bez wahania, zeskoczyła z grzbietu Exana i przedarła się przez głęboką zaspę.
- Mamo! Tak bardzo tęskniłam za tobą! - krzyczała Sirsana, a gdy dobiegła do swej rodzicielki, wtuliła się w jej futro. Matka lisiczki z radości wręcz popłakała się, jak kocica, nawet nie myśląc, aby choćby na moment wypuścić córkę z objęć. A potem ponownie spojrzała na Exana i stojącego obok Atrehu.
- Kim są ci panowie, skarbie? - spytała córkę.
- Moi przyjaciele! Naharys był dla mnie bardzo dobry! Zaopiekował się mną, nakarmił i opowiedział mi nawet bajkę! A ten drugi pomógł mu dzisiaj pokonać strasznego, okropnego, wielgachnego potwora! To dzięki nim tutaj jestem!
- Bardzo wam dziękuję, panowie! - zbliżyła się do nich. - Dziękuję za odnalezienie mojej córki. Jak mogłabym się wam odwdzięczyć? Nie ma mowy, abym wypuściła was bez zapłaty!
- Hmmm... w sumie... nie pogardzimy jakimś posiłkiem i opierunkiem. Jesteśmy, że tak powiem, lekko połamani. - odpowiedział Naharys i spojrzał na zalane czerwienią futro.
- Jak najbardziej! Bohaterowie mojej córki są przyjaciółmi rodziny. Chodźcie z nami!
- Tak! Tak, chodźcie z nami! - krzyknęła rozradowana do granic możliwości Sirsana.
Uradowany tym pomysłem, posłał Sirsanie miły uśmiech, po czym ruszyli za lisiczkami, ciesząc się w duchu, że ta przygoda zakończyła się triumfalnym zwycięstwem nad nekuratem i spełnieniem obietnicy, jaką Exan złożył swej podopiecznej. Cieszył się, że mógł wszystkimi swymi siłami pomóc potrzebującej, jak nakazuje przyzwoitość i bohaterstwo. Tak, bohaterstwo na miarę prawdziwego wojownika.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 4003
Ilość zdobytych PD: 2001 + 20% (400) za długość powyżej 4000 słów.
Nagroda za Quest: 150PD + 2 pkt inteligencja, +1 spryt
Obecny stan: 3123

niedziela, 21 listopada 2021

Od Atrehu c.d Naharys'a / Lonyi / Piny i Tsumi ~ Czas poznać teściów [+18]

Na wszystkie świątynie Boże, nie spodziewałem się takiej propozycji ze strony Tsumi. Co prawda miałem cichą nadzieję, że już niebawem powtórzymy to, co robiliśmy zeszłej nocy. Spodziewałem się jednak, iż to ja będę musiał insynuować ową grę. Hm, nie doceniłem mojej partnerki, która najwidoczniej również miała na mnie ochotę. Ah, na samo wspomnienie wczorajszej nocy poczułem przyjemne ciarki, rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa. Prąd przebiegł po całym moim ciele i zatrzymał się w dole brzucha, łaskocząc moje przyrodzenie. Jęknąłem w duchu, czując delikatny gorąc. Oj tak, temperatura mi skoczyła. Zamruczałem seksownie, oblizując swój pysk. Już ja dobrze wiedziałem, czego chciałem. Przygryzłem wnętrze policzka, skupiając swój wzrok na samicy. Jak tak dalej pójdzie, rzucę się na nią przy wszystkich. Tsumi musiała dostrzec iskierki w moich oczach, gdyż otarła się o mój bok. Głowę wtuliła w moją pierś, po czym ruszyła dalej, uprzednio głaszcząc mój nos swoim ogonem. Przez chwilę miałem nieziemski widok na jej kobiecość, a słodki zapach dotarł do moich nozdrzy, powodując zwód. ~ Nosz, dlaczego nie umiem nad tym panować?! - pomyślałem, spoglądając w ślad za waderą. ~ Przebiegła wilczyca, nie ma co. Doprowadziła mnie do tego stanu i zostawiła na pastwę losu. - Nie mogłem się tak pokazać innym, więc zakrywając się ogonem, poczekałem, aż mi przejdzie. Reszta ekipy zatrzymała się, spoglądając pytająco w moją stronę. Musiałem naprawdę dziwnie wyglądać. Siedząc, opatuliłem się ogonem jak kocykiem. Wziąłem głęboki oddech, wyrównałem go. Przymykając oczy, chłonąłem odgłosy natury. Cisza była błoga, acz dziwna, zważywszy na porę roku. Jesień miała się ku końcowi. Liście, całkowicie opadły z drzew, tworząc na ziemi stertę zgniłych kupek. Straciwszy kolory, przestały być tak piękne, jak jeszcze kilka tygodni temu. Chwilę to trwało, nim doszedłem do siebie na tyle, by nie było śladu po niedawnej wpadce.
- Potrzebujesz przerwy? - prychnąłem na słowa Naharys'a, który najwidoczniej bardzo dobrze się bawił moim kosztem. Sądząc po jego zawadiackim uśmiechu, domyślał się, co mi jest.
- Nie, nie potrzebuję przerwy. Co najwyżej czegoś na wstrzymanie. - rzuciłem te słowa lekkim tonem, chociaż w środku wciąż czułem żar. Minę miałem kwaśną jak cytryna, co tylko doprowadziło mojego przyjaciela do szczerego śmiechu. Dosłownie roześmiał mi się w pysk, łapą trzymając się za zapewne bolący brzuch.
- Oh, Atrehu, Atrehu. - basior pokręci łbem z rezygnacją, przysiadając naprzeciwko mnie. Wyglądałby nieco poważniej, gdyby nie zrobił tego tak teatralnie. Tymczasem klapnął na tyłek, aż kurz wzbił się w powietrze.
- Co? - nie do końca wiedziałem, o co mu chodzi, acz że się jawnie ze mnie nabija, tego byłem pewny. Świadczył o tym jego rozbawiony głos i zachowanie.
- Mamy z tobą istny Armagedon. - spojrzałem na niego z mordem w oczach, po czym oboje roześmialiśmy się głośno. Miał wszak rację.
- Nie zaprzeczę, aczkolwiek sami nie mamy z tobą lepiej. - pokazałem mu język, ruszając w stronę czekających wilków. Naharys prychnął tylko niby obrażony, dobiegając do mnie.
- Wszystko w porządku? - Tsumi uśmiechnęła się niewinnie, spoglądając mi głęboko w oczy. ~ Perfidna, słodka samiczka. Niech no tylko zostaniemy sami, już ja jej pokażę, czy wszystko w porządku. Oj tak, biedactwo dostanie za swoje, a jej jęki nie pozostawią złudzeń, jak jest jej dobrze.
- Tak, możemy ruszać dalej. - zakomunikowałem, ruszając żwawym krokiem. Mijając Tsumi, zamruczałem jej do ucha, uprzednio przygryzając jego płatek. Wadera zatrzymała się lekko zdezorientowana. Odwróciłem lekko głowę, posyłając jej szeroki uśmiech. ~ No co, niech wie, że też tak potrafię!

< Time speed ~ kilka długich godzin później. >
Nie, abym i w tej chwili narzekał na zmęczenie i ból w łapach, lecz nie spodziewałem się, aż tak męczącej drogi. Jeszcze tyle przed nami, a ja opadałem z sił. Zresztą widząc po minach wszystkich, oni również mają dość. Na domiar złego byliśmy głodni. Po drodze nie było zbytnio na co polować. Zwierzyna jakby zniknęła z powierzchni planety. Wiem, że brzmię jak zrzędliwy staruch i sam siebie mam dość, ale co poradzić. Pieczenie w opuszkach łap przybierało na sile. Auć, jak to boli!
- Zrobimy może przerwę? - spojrzałem na Lonyi'e, która z trudem stawiała kolejne kroki. Miała minę męczenniczki, która szukała schronienia, przedzierając się przez pustynie. Ten nieobecny wzrok, świadczący o kompletnym wypaleniu. Wiedziałem, że jest naprawdę twarda. Od dłuższego czasu starała się nie okazywać słabości, ale i ona osiągnęła swój limit. Przystanęliśmy zatem na chwilę, a raczej opadliśmy na ziemie, kładąc się na brudnej powierzchni. Obróciłem się na drugi bok i przypatrywałem się Pinie, która z błogim uśmiechem leżała na Naharys'ie jak na dywaniku. Zachichotałem na ten widok. Nagle nabrałem głęboko powietrza, gdy Tsumi nieoczekiwanie położyła się na mnie. Nie byłbym zły, gdyby zrobiła to delikatnie. Nie, ona dosłownie padła na mnie jak długa całym ciężarem swojego malutkiego ciałka. Zdałem sobie wówczas sprawę, że wadera naprawdę mało waży. Nie była wychudzona, ale no, jakoś tak mizernie wyglądała. Przytulając się do mnie, zamknęła swoje słodkie ślepia.
- Prześpijmy się, chociaż z godzinkę. - zaproponowałem, spoglądając na resztę. Mruknęli tylko z aprobatą, oddając się w objęcia Morfeusza. Opatuliłem siebie i Tsumi swoim puchatym ogonem, po czym zamknąłem powieki. Było mi niewygodnie, leżałem na czymś kłującym, lecz nie chciałem przeszkadzać śpiącej na mnie Tsumi.
- Atrehu? - otworzyłem ze zdziwieniem oczy, dostrzegając utkwione we mnie spojrzenie Lonyi.
- O co chodzi?
- Mogę... - przekręciłem łbem na bok, nie rozumiejąc. - To znaczy, czy mogę się położyć obok? - zastrzegłem uszami zdezorientowany. Tego się nie spodziewałem. Co prawda, nie znałem jej zbyt dobrze, ale z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że unika zbliżeń. - Jest naprawdę zimno...
- Pewnie. Śmiało. - wadera uśmiechnęła się delikatnie, kładąc w niewielkiej odległości ode mnie. Była dużo mniejsza, więc bez problemu chroniłem ją swym ciałem przed złowieszczym wiatrem. Jej różowo-białe lisie futerko łaskotało mnie w nos. Mogłem poczuć jej delikatny zapach. Coś jak cytrusy z nutką mięty. Ciekawe połączenie. Pachniała tak... świeżo. Bardzo przyjemnie. Zaciągnąłem się tą wonią, zamykając oczy. Powoli odpływałem. Byłem tak blisko uśnięcia, gdy coś spadło na mój pysk. Pokręciłem łbem, ignorując ten drobny detal. Na próżno, gdyż po chwili ponownie tego doświadczyłem. Ja, jak i pozostali. Spojrzałem w zasnute burzowymi chmurami niebo, z którego spadały pierwsze krople wody. ~ Że co do ch*ja?
- No to pięknie, jeszcze deszczu nam tu brakowało! - wszyscy jak na komendę wstali, starając się zlokalizować schronienie. Pomruki niezadowolenia słychać było w próżni, w której się znajdowaliśmy. Była to jakaś duża polana. Pusta, bez ani jednego drzewka. W oddali majaczyły mi niewielkie góry, choć i tak trudno było coś dostrzec przez mgłę, unoszącą się delikatnie nad powierzchnią.
- Nosz cholera jasne, przeklęta pogoda. - Tsumi przylgnęła do mnie całym ciałem. Zdałem sobie wówczas sprawę, że wszyscy jesteśmy przemoczeni do suchej nitki. Dziewczyny trzęsły się jak osiki na wietrze. Było zimno, wiał nieprzyjemny wiatr, świszcząc i gwiżdżąc.
- Co robimy? - zapytał Naharys, zrównując się ze mną. Kątem oka spojrzałem na Pinę i Lony'ie. Patrzyły na mnie wyczekująco, tuląc się do siebie. Choć nie byłem ich alfą, to mnie pozostawili decyzję, więc to na mnie spoczywała odpowiedzialność za znalezienie schronienia. Tylko dlaczego ja? Nie, żebym nie był zadowolony, ale z drugiej strony nie rozumiałem. Szlag by to! Wziąłem głęboki oddech, zamykając oczy. Skupiłem się na swoich mocach. Mogłem się przenieść, gdzie tylko chciałem na niewielką odległość, ale nie mogłem przecież ich tu zostawić. Używając przestrzeni, skoncentrowałem się na otaczającej mnie krainie, starając się wychwycić cokolwiek. Zasięg moich zdolności był jednak niewielki. Miałem się już poddać, gdy nagle poczułem, jak cierpnie mi skóra, a dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa. Próbowałem zlokalizować źródło. Z nieba wciąż lały się strumienie kropek wody. Musiałem się bardziej skupić. Wyciszyłem wszystkie dźwięki. Moja cierpliwość została nagrodzona. Poczułem zmianę prądów powietrza, a to oznaczało jedno — jaskinia!
- Idziemy dalej! - odpowiedziałam hardo, ruszając pewnym krokiem. Nikt się już nie odezwał i nie zakwestionował mojej decyzji. Biegliśmy przed siebie w stronę wysokiego pagórka, za którym o ile mnie moje moce nie zawiodły, powinna znajdować się grota. Strop był co prawda stromy, lecz za pomocą prędkości, udało nam się wdrapać. To znaczy mi i Naharysow'i, gdyż dziewczyny musieliśmy łapać w powietrzu i ciągnąć w górę. To jednak nie miało znaczenia. Nikt nie zwracał na to uwagi. Skupieni na celu, manewrowaliśmy teraz delikatnie w dół, gdzie ciutkę dalej, dało się dostrzec wejście. Wbiegliśmy do środka z takim impetem, jakby od tego zależało nasze życie. Zmęczeni weszliśmy głębiej, gdzie ciepło opatuliło nas swym płaszczem. Z błogimi uśmiechami, położyliśmy się na ziemi. Rozejrzałem się zaciekawiony. Wnętrze było w kształcie koła, z którego co kilka metrów odchodziły pojedyncze korytarze. Byłem ciekawy, dokąd prowadzą. Zmęczenie jednak było silniejsze.
- To dobranoc wam. - trzęsąc się delikatnie, przyciągnąłem do siebie Tsumi. Zasnąłem.

UWAGA, TREŚĆ TYLKO DLA DOROSŁYCH. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ♥

sobota, 13 listopada 2021

Éamonn opuszcza nasze szeregi

 Witajcie drodzy członkowie. 
Dziś chcę wam przekazać smutne wieści. 
Jak już wspomniano w podsumowaniu Éamonn opuszcza nasze szeregi z powodu decyzji właściciela. 

Będziemy za tobą tęsknić drogi przyjacielu! 
Zawsze jesteś u nas mile widziany!
Wataha Renaissance

Podsumowanie miesiąca ~ Październik

Witamy serdecznie wszystkie drogie i kochane wilczki w ten jakże uroczy, październikowy dzień!♥

W końcu nadeszła zima, choć podejrzewamy, że nie jest to wasza ulubiona pora roku. Wszędzie śnieg, zimno przewierca na wskroś, a co niektóre zwierzęta zapadły w sen zimowy, czego im niezmiernie zazdrościmy! Z tego względu z całego serduszka oferujemy gorącą czekoladę oraz cieplutkie, miękkie kocyki, które z całą pewnością ogrzeją wasze zmarznięte łapki!

W tym wszystkim jest również kolejna miła informacja — wataha trzyma się dobrze, a ostatnimi czasy zawitało do nas kilku nowych członków — cieplutko witamy w naszych szeregach Nabi oraz Amon'a (który niestety bądź co bądź, nie przetrwał próby czasu, ale o tym później.)

Pragniemy także poinformować, że blog doczekał się aż dwóch par! Bai Lang & Tarou oraz Pina & Naharys zostali związani świętym węzłem małżeńskim. Życzymy wam wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, mnóstwa szczęścia oraz trwałej miłości.♥

Wracajmy jednak do przyziemnych spraw. Halloween już za nami, a grudzień zbliża się wielkimi krokami, więc czas przygotować się do Bożego Narodzenia. Niezmiernie nam przykro i przepraszamy wszystkich za brak eventu w październiku. Naszej ekipie nie udało zgrać się w czacie. Na swoje usprawiedliwienie, mamy natomiast wieść, że pojawi się event Bożonarodzeniowy! Wszelkie informacje zostaną udzielone już niebawem.
< PODSUMOWANIE MIESIĄCA ~ PAŹDZIERNIK >
Postacią miesiąca po raz kolejny jest Atrehu. Dziękujemy wszystkim członkom za udział w życiu watahy i mamy nadzieję, że wasza aktywność jeszcze wzrośnie.
Atrehu ~ Napisał łącznie 4 opowiadania. Zdobył 2680 PD oraz awansował na poziom 3. Punkty umiejętności zostały już przydzielone;
Nabi ~ Napisała piękne 3 opowiadania. Oby tak dalej♥
Pina ~ 2 opowiadania;
Tarou ~ 2 opowiadania;
Naharys ~ 1 opowiadanie;
Lonya ~ 1 opowiadań;
Tsumi ~ 1 opowiadań;
Bai Lang ~ 1 opowiadań;
Itami ~ 1 opowiadań;
Renesmee ~ 0 opowiadań;
Eien ~ 0 opowiadań;


< POSTACIE ZAGROŻONE >
Capitán ~ 0 opowiadań. Brak odpowiedzi ze strony właściciela;
Tristana0 opowiadań. Brak odpowiedzi ze strony właściciela;
IceQueen ~ 0 opowiadań. Postać musi napisać choć jedno opowiadanie.~ PD za wszystkie opowiadania są jeszcze do policzenia. Punkty umiejętności za lvl wciąż nie zostały przydzielone;
Éamonn ~ 0 opowiadań. Wilk zostaje usunięty z watahy przez decyzję właściciela. Dziękujemy za wspólnie spędzony czas. Życzymy powodzenia i zapraszamy ponownie.♥

Otóż jak się sprawy mają z niepiszącymi opowiadań. Mamy nadzieję, że siła pisarska i ogrom weny natchnie wasze serca i umysły, a blog zapełni się waszymi wspaniałymi opowiadaniami, które każdemu zapadnie w pamięci, bo jak mawiał poeta " Tylko czas sprawia, że pomysły stają się naprawdę fantastyczne" 


< NOWE STANOWISKA >
  1. Ratownik medyczny ~ Wilk ten, o odpowiedniej wiedzy i doświadczeniu, jest odpowiedzialny za ogólny przebieg akcji ratunkowej poza terenami watahy. Mając do pomocy sanitariusza, dba o dobro pacjenta do czasu jego transportu do punktu medycznego;
  2. Sanitariusz ~ Wilk, który asystuje ratownikowi medycznemu. Według zaleceń medyka, podaje pacjentowi odpowiednie leki oraz opatruje mało lub bardzo groźne rany;
  3. Zaopatrzeniowiec - Odpowiada za stan wszystkich materiałów medycznych i leków, niezbędnych do pomocy rannemu;
  4. Powietrzny zwiad - Wilk o odpowiednich kwalifikacjach, który z powietrza, wypatruje miejsce wypadku, któremu uległ jakiś wilk. Po odkryciu miejsca celu, wraca do ekipy ratowniczej i informuje ich o położeniu poszkodowanego;
< DODATKOWE INFORMACJE >
  1. Bestiariusz jest przygotowywany i zostanie niedługo udostępniony odświeżony z nową grafiką;
  2. Wataha nawiązała nowe sojusze;

poniedziałek, 8 listopada 2021

Od Itami c.d Atrehu ~ Stara znajomość nie rdzewieje nigdy

Zaraza, mór, franca i trąd niech zabiorą mój niski wzrost!~ Pomyślała sfrustrowana Itami, gdy nie mogła dostrzec królika, którego zdołała wywęszyć, jednakże z drugiej strony była na dobrej, aczkolwiek niepewnej drodze. Każdy fałszywy ruch, każde nieopacznie wykonany krok, mogło spowodować, że ofiara zdoła ją usłyszeć i łacno uciec w popłochu. Węch podpowiadał jej, że kieruje się w dobrym kierunku, a wrażliwe uszy wskazywały, iż jest bliska celu. Starała się poruszać cicho, jak kot, przy tym nabierając nieco gracji. Jej lisi, wielobarwny ogon, bez najmniejszego szelestu, przesuwał się między źdźbłami trawy, a gdy jej nos wyściubił spod kurtyny zieleni, ujrzała to, czego szukała. Dosłownie kilka metrów od niej, odwrócony tyłem, biały królik, zajmował się swymi sprawami, a gdy próbowała postąpić kilka kroków naprzód, nastąpiła na gałązkę, która trzasnęła momentalnie. Królik z przestrachem w oczach uniósł uszatą główkę i obejrzał się za siebie, po czym kilkoma susami czmychnął w zarośla.
~ Teraz albo nigdy! - warknęła w myślach i pobiegła w ślad za królikiem. Przytłoczona stresem, wywołanym przez myśli o porażce, sprawiło, że zapomniała o wszystkim, co przekazał jej Atrehu. Nie miała wyciągniętych pazurów, ale starała się wytężyć słuch i węch. Zapach strachu ofiary doprowadził ją na trawiastą równinę i dostrzegła, jak przecina ją biały, pędzący naprzód punkcik. Nie zamierzała dać za wygraną! Puściła się w szaleńczy pęd za ofiarą. Musiała pamiętać, aby nie przeciążać się wysiłkiem, ale musiała to zrobić. Dla siebie! Aby udowodnić Atrehu, że umie! Że da radę... I nie dała rady. Królik, zaledwie kilka kroków od pyska Itami, odbił gwałtownie w prawo, a wadera momentalnie wpadła w nagły poślizg, szorując tyłkiem po zielonej trawie... a potem stoczyła się ze stromego pagórka, niczym futrzana piłeczka. Ostatecznie z piskiem wylądowała na pierzynce gęstej trawy. Tak przypuszczała, że znów zawaliła kolejny pościg, więc w pewnym sensie nie zawiodła się zbytnio. Była przygotowana na porażkę. Nagle z lewej usłyszała śmiech, który stawał się coraz głośniejszy, a w następnej sekundzie, ujrzała załzawione oczy Atrehu. Rzuciła mu gniewne spojrzenie, aczkolwiek po chwili zaczęła się śmiać razem z nim. Samiec stanął dosłownie nad nią, a jego nos zawisł o kilka cali nad jej nosem.
- Mam dwie złe wiadomości. Pierwsza, będziesz musiała obejść się bez kolacji... druga, zawaliłaś test. - po wypowiedzeniu ostatniego słowa, puścił jej oczko.
- Aż tak źle? No wiem, wiem... jestem beznadziejna.
- Nie prawda, zakradłaś się do królika na piątkę, ale na koniec schrzaniłaś... nie przejmuj się, kiedyś w końcu ci się uda. - Jego oddech był ciepły i przyjemny, aż poczuła w środku uderzenie nagłego gorąca.
- Tak myślisz? - odparła, uśmiechając się niewinnie. Wpatrywała się w płomień jego oczu, które swym urokiem dosłownie obezwładniały, gęste futro poruszane przez delikatny wiatr, falowało w jego rytmie. Itami wodziła oczami po jego ciele... od ust, masywnej klatki piersiowej. Atrehu w jej oczach dosłownie tryskał męskim urokiem, ale chciała się jakoś opanować. Samiec pomógł jej wstać, otrzepać futro z pyłków.
- Wiesz, od czasu mojej tułaczki, aż do teraz marzyłam, aby znaleźć się blisko basiora... - Itami, co cię nagle wzięło na zwierzenia?~ Zapytała siebie w myślach, ale było już za późno. Atrehu bowiem podszedł do niej, zbliżył swój pysk blisko jej policzka, ale nie skłonił się do pocałunku, jak zakładała wcześniej. Czuła jedynie jego ciepły oddech.
- Wiesz, że jestem do twej dyspozycji... - szepnął jej do ucha zadziornym i na swój sposób wyuzdanym tonem. A potem podgryzł ją delikatnie, czując lekki ucisk mocnych zębów.
- Hej, hej... nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, cwaniaczku! - Wstała i skierowała się w stronę leśnej głębi, lecz gdy odwróciła głowę, obdarowała Atrehu psotnym wzrokiem.
- No dobrze... a teraz czas na drugą część treningu... - odparł, uśmiechając się figlarnie, chociaż sama nie wiedziała czemu, za tymi słowami coś się kryło. Nie trzeba chyba mówić, co. Ruszył w jej stronę pewnym i zdecydowanym krokiem, po czym zbliżył swój nos do miejsca pod uchem. Itami poczuła, jak jej ciało zalewa fala drżenia.
- A co z waderą, która ci towarzyszy? - spytała niepewnie.
Atrehu nie odpowiedział jej od razu, lecz postąpił pewny ruch, którego się nie spodziewała, a jego wręcz zadowolił. Była na tyle niska, że Atrehu bez problemu stanął nad nią, a swą lewą łapą zniżył jej głowę, aż podbródkiem dotknęła wilgotnej ziemi.
- Myślę, że nie będzie mieć nam to za złe, jak przyłożymy się do... lekcji.
- Tylko bądź delikatny, proszę...
- Będę...
Następny ruch, którego się mogła w żaden sposób przewidzieć, było uczucie zaciskających się zębów na karku Itami i nieregularny oddech Atrehu na skórze. A potem jakoś to szło...

( Dwie godziny później)

Minęło może kilka chwil, zanim doprowadziła się do jak największego porządku, jeśli chodzi o euforyczne drżenie jej ciała. Nie przypuszczała nigdy, że czas spędzony z jej przyjacielem z rodzinnej watahy, doprowadzi ją do całkowitego zapomnienia o wszystkim i kompletnie oddać się przyjemnościom. Przyjemnościom z treningu oczywiście, bo z czegóż by innego?! Nagle obok niej stanął Atrehu, który bez ostrzeżenia zbliżył pysk do jej prawego ucha.
- Byłaś wspaniała... - wyszeptał.
- Dzięki - odparła z udawaną nieśmiałością, po czym wydała z siebie cichy chichot. Samiec przyszpilił ją wzrokiem, pełnym dziwnego spokoju. Poza tym płomienie szalały w źrenicach, niczym grzywa rumaka w szaleńczym galopie. Porażały pięknem, zmuszały do uległości.
- Czas poszukać Tsumi, myślę, że przyda się jej nasze towarzystwo.
- Więc do dzieła.

(Koniec wątku).

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 849
Ilość zdobytych PD: 425
Obecny stan: 425

niedziela, 7 listopada 2021

Od Atrehu: Quest nr 1 ~ Lisek

Siłą rzeczy nie da się zatrzymać czasu. Jest to zwyczajnie niemożliwe. Świat płynie swoim rytmem, wedle ustalonej kolejności i nawet najpotężniejsi bogowie nie są w stanie tego zmienić. Choć może to i lepiej zarówno dla mnie, jak i innych zwierząt. Manipulacja przestrzenią i wpływanie na otaczający nas krajobraz zakłóciłby bieg przyszłości. Wszystko byłoby inne od tego, co znamy. Mimo iż bardzo pragnęłoby się zachować ciepłe dni na zawsze, faktem jest to, że zima nadejdzie wcześniej, czy później. Tak jak i teraz nadeszła jej pora. Temperatura gwałtownie spadła. Z nieba zaczął sypać śnieg. Jego białe, wielokształtne płatki, kaskadą opatulały tereny watahy. Od dawna nie było już zielonych i czerwonych liści na drzewach. Ich miejsce zajęła za to gruba warstwa białego puchu. Zrobiło się zimno i ponuro. Głucho, gdyż wszystko ucichło. Całe dotychczasowe życie praktycznie znikło. ~ Jesień minęła zdecydowanie za szybko. - pomyślałem ze smutkiem, patrolując tego dnia nasze tereny. Jeszcze nie tak dawno wszystko cieszyło swoimi ciepłymi, pomarańczowymi barwami. Teraz nie było niczego, na czym można by zawiesić wzrok. Gdzie bym nie spojrzał, wszędzie jest tak samo. Nie przepadałem za tą porą roku. Zdecydowanie wolałem lato, gdy słoneczko przyjemnie grzało, a wokół panował harmider. Ptaki codziennie budziły mnie swym śpiewem, a delikatny wiaterek przyjemnie smagał moje futro. Zima to najgorszy czas. Nie rozumiem tych, którzy ją lubią i cieszą się z tego, że nadeszła...
Spacerowałem już jakiś czas, co rusz rozglądając się na wszystkie strony. Moje postawione wysoko uszy, rejestrowały najmniejszy szmer. Wszystko byłoby nawet dobrze, gdyby nie ten cholerny śnieg pod moimi łapami. Jego warstwa była gruba, ale nie na tyle twarda, bym mógł bez problemów się poruszać. Mój wzrost, jak i waga jeszcze to utrudniały. Co rusz się zapadałem, z trudem pokonując kolejne metry. Dla bezpieczeństwa postanowiłem zejść z ustalonej ścieżki. Skręciłem więc w prawo, w kierunku lasu, gdzie było zdecydowanie stabilniej. Zmęczony i zziębnięty wymijałem drzewa. Będąc blisko plaży, do moich uszu dotarł dziwny szmer. Zatrzymałem się gwałtownie. Nasłuchiwałem, skąd dobiegał ów dźwięk. Kolejny szelest nakierował mnie na skupisko ostrych krzewów. Napiąłem mięśnie, gotowy w każdej chwili się bronić. Przybierając odpowiednią pozycję, bezszelestnie podszedłem bliżej. Pisk zza krzaka był jednak jakiś dziwny. Przypominał bowiem... płacz szczeniaka. Wyprostowałem się, zdając sobie sprawę, z czym mam do czynienia. Moim oczom ukazał się smutny widok. Malutkie szczenię liska, którego futerko nie zdążyło jeszcze zmienić barwy, leżało bezbronne i popiskiwało cichutko. Był to samczyk, który gdy tylko mnie zobaczył, skulił swój malutki ogon. Oddech mu przyśpieszył, serce zaczęło szybciej bić. Patrzył na mnie z paniką w swoich zielonkawych oczach.
- No już, spokojnie. - szepnąłem delikatnie, kładąc się brzuchem na ziemi. - Nie zrobię Ci krzywdy. - mój spokojny głos chyba podziałał. Malec podniósł się i z cichym piskiem wtulił w moją sierść. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak bardzo się trzęsie. Był cały zziębnięty, wyraźnie szukał ciepła. Przytuliłem go do siebie, pozwalając się rozgrzać. Głaskałem łapą jego wychudzone ciałko. Kojącymi ruchami, nacierałem zesztywniałe kości. Robiłem tak, tak długo, aż nie przestał się trząść. Dopiero wtedy zdecydowałem się z nim porozmawiać. - Jak ci na imię? - Lisek spojrzał na mnie swoimi ślepiami. Z bliska wyglądały jak dwa zielone szmaragdy, błyszczące w promieniach słońca. Słodziak z niego.
- Pro...proszę. - pisnął cichutko, na powrót się we mnie wtulając. - Chcę do mamy.
- Znajdziemy ją, nie martw się. - czule polizałem go po główce. Nigdy bym nie uwierzył, że instynkt rodzicielski uaktywni się w takiej sytuacji. - Jak się tu znalazłeś?
- Nie wiem... - zdałem sobie sprawę, że wypytywanie wystraszonego szczeniaka, to jednak nie najlepszy pomysł. Jest zdezorientowany, głodny i z całą pewnością tęskni za mamą. - Ja... wyszedłem z norki. - spojrzałem na niego ciepłym wzrokiem, motywując go do dalszego mówienia. - Chciałem pójść tylko siku, ale... - załkał cichutko. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. - Pojawił się...
- Kto się pojawił?
- Mama... mama nazywała to coś jastrzębiem. Był tak blisko, bałem się! - szloch przerodził się w wycie. Jak tak dalej pójdzie, nie zdołam go uspokoić. Pogłaskałem go po główce, szepcząc czułe słówka.
- Już dobrze, jestem przy Tobie. Obronię Cię, tylko powiedz, gdzie jest twój dom.
- Ale ja nie wiem... - pociągnął noskiem, zamykając oczka. - Ja tylko biegłem, uciekałem, nie patrzyłem dokąd. - Hmm... to może utrudnić sprawę. Co prawda wiedziałem mniej więcej, gdzie w okolicy żyją lisy, lecz znaleźć ich norę to nie lada wyzwanie.
- Znajdziemy ich, nie bój się. - Noskiem dotknąłem jego noska. Zdawał się uspokojony moimi słowami. Złapałem go więc za kark, po czym podniosłem się z ziemi. Malucha posadziłem sobie na grzbiecie. - Tu będzie ci cieplej, ale zaczep się pazurkami, byś nie spadł. - szczeniak ulokował się wygodnie, po czym wbił w moje ciało swoje pazury. Zacisnąłem zęby, to nie było przyjemne, ale nie miałem wyjścia. Nie znałem się na szczeniakach, nie wiedziałem nawet, jak prawidłowo trzymać je w pysku, by nie zrobić krzywdy. Bałem się, że uszkodzę go, albo co gorsza, skręcę kark. Mając więc go na plecach, przynajmniej nie zrobię mu krzywdy. Ruszyłem przed siebie, nasłuchując i wąchając okolice. Starałem się zlokalizować jego zapach i miejsce, z którego przyszedł. Po kilku minutach złapałem pierwszy trop. Szurając nosem po podłożu, dokładnie przecierałem jego ścieżkę. Wyglądało na to, że kręcił się przez długi czas, starając się znaleźć drogę do domu. Po prawie piętnastu minutach marszu doszedł mnie szum spadającej wody. Wodospad. Nie to jednak mnie zaintrygowało, a głośne i paniczne nawoływanie.
- Synku!? Gdzie jesteś?! - Z całą pewnością głos należał do samicy. Rozpaczliwie wołała swoje dziecko. Bez trudu mogłem stwierdzić, że płacze przeraźliwie. - Riu, proszę! Odezwij się! - ruszyłem biegiem, prawie strącając przysypiającego liska. Na mój gwałtowny ruch, przebudził się, wbijając mi pazury głębiej.
- Trzymaj się. - nakazałem, przyśpieszając jeszcze bardziej.
- Ten szum. Woda... dom! - uśmiechnąłem się zwycięsko. Rozglądając się na boki, mały chłonął okolice. - Strop! - zatrzymałem się gwałtownie tuż nad urwiskiem. Co prawda nie było wysoko, ale i tak połamałbym sobie łapy. Nie zważałem jednak na to. Natychmiast bowiem dostrzegłem smukłą, rudą lisicę, która biegała w kółko.
- Riu! Synku!
- Na górze! - krzyknąłem tak, by mnie usłyszała. Samica odwróciła się w moim kierunku wyraźnie zaskoczona. Dostrzegając mnie, skuliła się w sobie. Bała się, więc, zamiast mówić, odwróciłem się bokiem. Dopiero wtedy dostrzegła ciemne futerko na moim grzbiecie.
- Synku!?
- Mama! - szczeniak zaczął merdać ogonkiem jak oszalały. Na przemian płakał i się śmiał. Ostrożnie zszedłem na dół i z bezpiecznej odległości od lisiczki, postawiłem malca na ziemi. Ten czmychnął w jej stronę, prawie potykając się o własne łapy. Moment ich szczęścia zapamiętam na długo. Oboje płakali szczęśliwi, tuląc się do siebie i merdając ogonami we wszystkie strony. Uśmiechnąłem się rozczulony. Nasze spojrzenia się spotkały. Lisiczka pokiwała z wdzięcznością głową w moją stronę. Bezgłośnie wyszeptała słowo "dziękuję". Ukłoniłem się nisko, zawracając do domu. Na dziś koniec wrażeń.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1081
Ilość zdobytych PD: 540 + 5% (27) za długość powyżej 1000 słów.
Nagroda za Quest: 150 PD  + 2 pkt inteligencja, +1 spryt 
Obecny stan: 2215

sobota, 6 listopada 2021

Od Atrehu c.d Itami ~ Stara znajomość nie rdzewieje nigdy [+16]

Tego co czułem, nie dałoby się opisać słowami. Potworny ból, wszechogarniająca rozpacz, ogromna wściekłość, szok i w końcu chęć wbicia swych ostrych kłów w tętnicę mojego brata. Takie właśnie uczucia odbijały się w moich oczach w trakcie i długo po tym, jak Itami opowiedziała o wydarzeniach sprzed swojej ucieczki. Widziałem łzy w jej oczach, gdy o tym mówiła. Czułem, jak krwawi jej serca, a ciało wypełnia żal. Przez chwilę mogłem poczuć to, co ona. Choć nie zrobiłem nic złego, nie potrafiłem sobie wybaczyć. Zostawiłem ją tam, na pastwę tego tyrana. Wiedziałem, że Lupus jest zdolny do wszystkiego, ale mścić się na niewinnej samicy? I tylko dlatego, że mieliśmy ze sobą kontakt? Jakim potworem trzeba by być, by zrobić coś takiego. Nie rozumiałem i nie wiedziałem, czy chcę zrozumieć. Trzęsąc się jak osika na wietrze, z trudem hamowałem wybuch. Moje oczy całkowicie zamieniły się kolorami.
- Atrehu, wyjdź i ochłoń. - ciepły głos Tsumi z trudem przebił się przez szum, który drażnił moje uszy. Posłuchałem jej jednak. Z impetem wybiegłem z jaskini, kierując się Bóg wie gdzie. Było już ciemno i chyba przeraźliwie zimno, a ja pchany przez instynkt, pędziłem przed siebie. Mroźny wiatr smagał moje futro, ale nie czułem nic poza złością. Wspomnienia pojawiały się i znikały. Co rusz inne. Potrząsnąłem gwałtownie głową, pragnąć się od nich odpędzić, jak od wkurzającej muchy. Na niewiele się to zdało. Moje łapy prowadziły mnie same. Na przemian balansowałem między pozbawionymi już całkowicie liści drzewami a ostrymi krzewami, które cudem mnie jeszcze nie zraniły. Może się powtórzę, ale nie wiem, nie chciałem się też nad tym zastanawiać. Po prostu dałem się ponieść. Nim się jednak spostrzegłem, stałem z powrotem u wejścia do jaskini. Całkowicie zziajany, zmęczony, z wywieszonym jęzorem. Było mi na przemian gorąco i zimno. Mięśnie mi drżały, przeholowałem. Nie mniej jednak uspokoiłem się na tyle, by na powrót stać się sobą. Wziąłem głęboki wdech, po czym go wypuściłem ze świstem. Wyrównałem oddech. Pozwoliłem mięśniom się rozluźnić. Moje oczy wróciły do normalności. Moja aura nie miała w sobie nic z tego, czym emanowała jeszcze chwilę temu. Trochę to trwało, lecz w końcu wszedłem do środka. Natychmiast opatulił mnie gorąc, czułem przyjemne ciepło. Zlustrowałem wnętrze, od razu dostrzegając Tsumi. Nie zastanawiając się, podszedłem do niej, skradając przy tym słodkiego całusa. Wadera wydawała się na początku zaskoczona, ale już po chwili nasze języki wirowały w szaleńczym rytmie. To był szybki, acz niezwykły całus. Wystarczający, by poprawić mi humor. Spojrzałem na nią czule, a ona wiernie przylgnęła do mego boku. Zamknęła oczy wyraźnie rozluźniona. Uśmiechnąłem się delikatnie, przysiadając na ziemi. Po chwili jednak westchnąłem ciężko, zastanawiając się, co dalej. Powrót do watahy jest niemożliwy, aczkolwiek z wielką chęcią bym to uczynił. Z jeszcze większą patrzyłbym, jak z mojego przeklętego brata ucieka życie. Jak gasną jego zimne i pozbawione skrupułów oczy... Jak... ~ Zamiast gdybać, co by było, gdyby, powinienem skupić się na teraźniejszości. - pomyślałem, nastawiając uszu. Przez dłuższą chwilę panowała zupełna cisza. Poczułem się dość nieswojo i nawet obecność Tsumi nie pomagała. Nie, żebym nie był przyzwyczajony. Po prostu dziwnie tak jakoś. Nagle z pobocznej komnaty dało się słyszeć plusk wody. ~ Wygląda na to, że trochę sobie poczekamy. - położyłem się na ziemi, czekając na powrót Itami. Głowę ulokowałem na łapach i ziewając przeciągle, zamknąłem oczy. Mała drzemka dobrze by mi zrobiła. Odgłos łap uniemożliwił mi jednak tę czynność. Na dodatek zostałem dźgnięty w bok przez moją małą słodką partnerkę. Niechętnie podniosłem łeb, spoglądając na Itami. Wadera wyszła z kąpieliska i zaczęła iść w moją stronę. Wstałem, nie spuszczając ją z oczu. Musiałem przyznać sam przed sobą, że jest inna niż kiedyś. Zmieniła się, wydoroślała. To nie była już ta sama dziewczynka, z którą bawiłem się wcześniej. Teraz to piękna, dojrzała kobieta. Jedyną rysą w całokształcie, to jej wychudzone ciało. ~ Hmm... a gdyby tak...
- To, co teraz zrobimy? - głos wadery niósł się echem po jaskini. Zastanowiłem się chwilę, ale przecież nie mam nic do stracenia, a owe umiejętności, z pewnością jej się przydadzą.
- Pomyślałem, żeby wybrać się z tobą na polowanie, aby cię co nieco nauczyć. - uśmiechnąłem się szeroko, spoglądając na nią ciepłym wzrokiem. Nasze spojrzenia się spojrzały. Serce Itami gwałtownie przyśpieszyło swe bicie.
- Ale... ja nie mam ani daru, ani umiejętności... - spodziewałem się tej odpowiedzi. Wszak już za dziecka miała problem z polowaniami. Dwie lewe łapy. Przypomniało mi się, jak zawalała kolejne próby, aż w końcu dała sobie spokój z dalszą nauką. Postanowiłem więc, że trochę ją podręczę i przynajmniej spróbuje czegoś nauczyć.
- Nic nie szkodzi. Poświęcę ci tyle czasu, ile będziesz chcieć. Aż nie pojmiesz zasad. Jasne? - moje spojrzenie było twarde i zdecydowane. Wyprostowałem się, odwracając ku wejściu. Ruchem głowy, nakazałem jej iść za sobą.
- Tak jest, panie Alfo! - skrzywiłem się nieznacznie na to określenie. Nie byłem alfą i samica doskonale o tym wiedziała. Nie mogła sobie jednak odpuścić, by ciut podgrzać atmosferę. Wyszliśmy całą trójką, lecz w pewnym momencie Tsumi wymigując się obowiązkami, pokierowała się w inną stronę. Nie byłem z tego zadowolony, ale nie miałem tu nic do powiedzenia. Nie byliśmy parą. Nie mniej jednak martwiłem się, czy bezpiecznie dotrze do jaskini. Było już ciemno, a czasy mamy takie, iż lepiej dmuchać na zimne, niż gasić pożar. Skoro jednak obiecałem pomóc w treningu, zamierzałem dotrzymać słowa. Pokierowałem nas ku najlepszemu według mnie miejscu. Przysiedliśmy obok klonu, wokół którego leżały porozrzucane przez wiatr liście. Jesień miała się ku końcowi. W sumie dziwne, że jeszcze nie spadł pierwszy śnieg. Spojrzałem na waderę. Od czego by tu zacząć...
- Pierwsza rzecz, Itami... pazury. - uniosłem łapę, prezentując swoje ostre kolce. Zgiąłem delikatnie opuszki łap. W przeciwieństwie do innych gatunków wilki mają głównie czarne paznokcie, aczkolwiek zdarzają się wyjątki. Zależy od genetyki. Czyste wilki mało kiedy odziedziczają inny kolor. Mieszańce w sumie są mieszańcami, nigdy nic nie wiadomo. - Zapewniają ci przyczepność przy ostrych skrętach, nie możesz mieć ich schowanych, bo po prostu wpadniesz w poślizg! - wadera pokiwała głową ze zrozumieniem, spoglądając przy tym na swoją łapę. Wygląda przy tym na zamyśloną.
- Druga sprawa... ogon! - pomachałem nim przed jej pyszczkiem. Śledziła każdy mój ruch. Dobrze. - Zapewnia ci równowagę podczas biegu. On sprawia, że nie wywalisz się na pysk w trakcie biegu. - instruowałem krok po kroku, upewniając się, że Itami słucha wszystkiego. Mając tę pewność, wyliczałem kolejne podpunkty. - Uszy w górę... - zbliżyłem się do niej, po czym łapą nastawiłem jej uszka pionowo. - Masz ładne, wrażliwe uszy, korzystaj z nich! - uśmiechnąłem się figlarnie, zerkając w jej oczy. Były piękne. Takie jak zapamiętałem. - Jeśli nie zdołasz usłyszeć ofiary, kieruj się węchem. Z pewnością wyczujesz jej strach. Poza tym, jeśli przyczajasz się na ofiarę, powinnaś ustawić się w kierunku przeciwnym do wiejącego wiatru, dzięki czemu, w powietrzu nie roztoczysz swego zapachu, którego z pewnością wyczuje sarna, czy zając. - położyłem się na ziemi, prezentując odpowiednią pozycję. - Uszy połóż po sobie, abyś była mniej widoczna. Twoje uszy mogą cię zdradzić... - Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym jej przekazać. Teoria teorią, niby ma coś wspólnego z praktyką, lecz trzeba nabrać doświadczenia. Zawsze się coś może zdarzyć. Nikt nie jest przygotowany na wszystko.
- Możemy przystąpić do praktyki?
- Tak, możemy! - entuzjastycznie pokiwała głową. Z uśmiechem podniosłem się do pionu. Ona natomiast zniżyła się do podłoża, lecz było w tym coś nie tak. Tylne łapy praktycznie ze sobą złączyła, a przednie zgięła i dała pod brodę.
- Źle.
- Co? - spojrzała na mnie zdziwiona. Zbliżyłem się do niej, stając dokładnie nad nią.
- Przednia prawa łapa do przodu. Zgięcie w nadgarstku musi być na poziomie nosa. Lewa natomiast do tyłu. Coś jakbyś robiła krok do przodu. - swoimi łapami zacząłem ustawiać jej łapy. Dla zwiększenia efektu zaprezentowałem to jeszcze raz. Wadera starała się dokładnie skopiować moje ruchy. Szło jej to dość niezdarnie. W pewnym momencie sfrustrowana poprawiła ułożenie tylnych łap, podnosząc swój tyłek do góry, jednocześnie zahaczając tym samym nim o moje krocze. Zdębiałem, nabierając gwałtownie powietrza. Ten ruch był niespodziewany, nagły, ale wystarczający, by obudzić mojego przyjaciela. W popłochu spojrzałem na Itami. Zdawała się nawet nie zwrócić uwagi na to, co zrobiła. Wręcz przeciwnie, ze stoickim spokojem ponownie wykonała ów ruch. Wstrzymałem powietrze, starając się opanować. Byłem jednak pewny, że moja męskość wyszła na zewnątrz. Poczułem mroźny wiatr, ale i ciepło w podbrzuszu. Najdziwniejsze w tym było to, iż Itami kompletnie nie zdawała sobie sprawy z całej sytuacji. Skupiona na zadaniu, w końcu zaprezentowała odpowiednią pozę.
- Teraz dobrze. - szepnąłem w jej ucho, delikatnie je przy tym przygryzając. Nie wykonała żadnego ruchu, nie odtrąciła mnie. Wszak już kiedyś tak robiłem. Była to aprobata, gdy coś dobrze zrobiła. Z tą różnicą, że w dzieciństwie miało to inne znaczenie, a teraz inne. Tylko, czy zdaje sobie ona z tego sprawę? Chyba wolałem nie wiedzieć. Z trudem z niej zszedłem. Nie, żebym nie miał na to ochoty, bo miałem i to potworną. Nie chciałem jednak, by pomyślała, że trening to tylko pretekst do tego, by zaciągnąć ją do jaskini. W jakim dokładnie celu chyba dziecko by się domyśliło. No, ale mniejsza. Będąc pewnym, że nie poczuła mojego nabrzmiałego kolegi blisko swojej muszelki, odetchnąłem z ulgą. Wadera patrzyła przed siebie, nie zwracając na mnie uwagi. Idealnie. Miałem więc czas, by ten złowieszczy drań łaskawie się schował. W końcu się udało.
- Dobrze, w takim razie zadanie numer jeden. Znaleźć cel. - spojrzałem w stronę nieba, węsząc nosem wysoko w powietrzu. Itami starała się naśladować moje ruchy, lecz jak można było się spodziewać, przy jej niskim wzroście za wiele nie wyczuje. - Jeśli w powietrzu nic nie czujesz, dokładnie obwąchaj okolicę. - dla przykładu, zbliżyłem swój nos do ziemi. Wadera tupnęła łapą o ziemię, prezentując tym swoje zdecydowanie. Była zmotywowana i właśnie o to mi chodziło. Samica chodziła w kółko po łące, co rusz poszerzając swój krąg. W pewnym momencie zatrzymała się, nastawiając uszu.
- Tam. - ruchem głowy wskazała miejsce docelowe. Ładnych parę-naście metrów dalej, między zaroślami dało się zauważyć białe futerko. Zwierzątko ostrożnie stąpało po ziemi. Opuszki łap ledwo muskały podłoże. Dobrze. Wyszczerzyłem zęby się w jej stronę. Następnie zniżyłem się ku ziemi, dając waderze wskazówkę. Przybrała odpowiednią pozę, powoli ruszając ku dźwiękom. Miała o tyle gorzej, iż z tej pozycji nie widziała ofiary. Musiała polegać wyłącznie na słuchu i węchu.
- Powodzenia. - uśmiechnąłem się zadziornie, nie ruszając się z miejsca.

<Itami? Jak sobie poradzisz?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1664
Ilość zdobytych PD: 832 + 5% (41) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1498

Od Lonyi c.d Naharysa/Renesmee ~ Zakute łby

Złoty wilk został odprawiony wraz z falą obelg, jakie posłałam w jego stronę. Żal mi było tylko haka, który radośnie sterczał w jego ciele. Wykopując basiora z jamy, wcale nie pozbyliśmy się kłopotów, bowiem te wtargnęły cicho do środka wraz z pojawieniem się naszej alfy.
Już od progu nie wyglądała na zadowoloną, jednak po zobaczeniu nas umorusanych krwią i połatanego obcego samca była gotowa posłać nas do piachu. Staliśmy tak w bezruchu, dopóki nie rozpoczęła się jedna z głośniejszych awantur, jakie nam sprawiono.
- Czy wasza dwójka zwariowała... no tak! Czuć od was alkohol! Czy gorzała wam, do reszty cymbały zryła?! Z lecznicy urządzacie sobie rzeźnię?! Doszły mnie słuchy, że bez mojego pozwolenia opuściliście teren watahy, urządziliście istną rozróbę w sadzie jabłkowym, a teraz sprowadzacie obce wilki! Co macie na swoją obronę?!
Pierwszy raz widziałam Rene tak poirytowaną... prawda, nie miałam z nią zbyt częstej styczności, poza formalnym spotkaniem dotyczącym dołączenia do watahy, czy przygotowaniem dla niej kilku wywarów, po które się zjawiła raz czy dwa.
- To nie wina mojej siostry! To mój pomysł, aby ich tutaj ściągnąć, ale byliśmy im to winni. Musieliśmy połatać ich do kupy!- Naharys jako pierwszy przypomniał sobie o języku w gębie, podczas gdy ja cały czas gapiłam się na waderę, której oczy były gotowe przerobić nas na karmę dla ryb.
- I dlatego postanowiliście zmarnować zapasy leków na poczet jakichś oberwańców, zamiast wykorzystać je dla dobra watahy! Powinnam wam teraz spuścić tęgie lanie, ale nie uciekam się do przemocy! Mam nadzieję, że tygodniowa kara naleje wam oleju do mózgu, a tego oberwańca, macie się jak najszybciej pozbyć, jasne?!
Posyłając nam ostatnie mordercze spojrzenie, opuściła jamę, obijając skrzydłami jej ściany.
- Nooo... takiego opierd**u, to nam nawet rodzice nie urządzali. - skomentował po chwili Naharys.
- Żebyś wiedział, bracie. - wypuściłam powietrze, które przez dłuższy czas zalegało mi w płucach. - Noo... nic tu już po tobie. Zabieraj się stąd, zanim nasza Alfa zmieni zdanie i dojdzie do przemocy. No jazda!
Bertho posłusznie ruszył ku wyjściu, gdzie przystanął na chwilę, rozglądając się za sylwetką Renesmee. Chyba myśl o kolejnym przetrzepaniu skóry mu nie odpowiadała. Próbując zająć czymś myśli, podjęliśmy próbę ogarnięcia tego burdelu, jaki pozostał po ostatnich zabiegach.
- Zauważyłem, że zdążyłem wytrzeźwieć po tej akcji! - zaśmiał się Exan, opadając na świeżo oczyszczone legowisko.
- Co ty chcesz! Napracowaliśmy się sporo przy tych zakutych łbach, bracie!. Ciekawe, co za kara czeka nas jutro.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie się ona łączyć ze sprzątaniem jelenich g**ien w lesie.
-Myślę, że to będzie najłagodniejsze, co byłaby w stanie wymyślić. Ujęła to tak, że mamy jeszcze bardziej przej***ne niż przypuszczaliśmy. Ale... żeby picie było taką zbrodnią?
-Może abstynentka?- brat zaśmiał się, próbując nieco rozładować atmosferę.
-Mi bliżej do alkoholika, więc następnym razem weźmiemy na wynos, zanim ktoś się zorientuje. No dobra, to skoro już tam leżysz, to bierzemy się za zszywanie Twojego tyłka.
-Może lepiej poczekać do jutra, skoro tak źle wróżysz naszemu losowi.
-Weź, nie mów mi tu teraz, że się szycia boisz. Obić mordę to sobie pozwoliłeś, ale kilku ukłuć nie wytrzymasz?
-Kto powiedział, że się boję!? Po prostu... myślę racjonalnie. I szkoda zapasów, skoro jutro będziesz musiała mnie łatać od nowa.
-Dobra, nie wydziwiaj, tylko pokaż mi to ramię. Tyle razy Cię już składałam do kupy, a ty nagle mi tu będziesz z zapasami wyjeżdżać, zobaczmy... uuu, nie dobrze.
-Coś nie tak? Tylko nie mów, że to mięśnie.
-Gorzej. To tylko... nieco głębsza, ale powierzchowna rana. Trzynaście szwów powinno załatwić sprawę- zaśmiała się, widząc minę brata.
-Jest takie pewne obraźliwe określenie samic psowatych...- fuknął Naharys, ale nie byłam w stanie wymyślić żadnej riposty, bowiem nadal dusiłam się ze śmiechu.
Nawet jedna łza zjechała gładko po policzku, zanim podjęłam się założenia pierwszego szwa. Oczywiście Exan jak na prawdziwego członka rodziny wojskowych nawet nie połasił się na grymas bólu. Już lata temu przywykł do bólu i związanych z nim zabiegami. Faktycznie przejął się uszczupleniem naszych medycznych zapasów i wiedział, że najprawdopodobniej to ja za to oberwę. Ech, braciszku... kiedy ty się nauczysz, że już nie jestem małą waderą, którą trzeba chronić przed większymi?
-Myślisz, że możemy mieć spore kłopoty przez to co się stało?-podjęłam temat, chcąc zająć czymś myśli mojego pacjenta.
-Oby nie. Zadomowiłem się już tutaj i niespecjalnie mam ochotę na opuszczanie tych terenów.
-Sugerujesz, że może nas nawet wyrzucić?- łypnęłam na brata lekko przejęta.
-Obawiam się, że i to nas czeka. Opuściliśmy obóz, podjęliśmy walkę z nieprzyjacielem, po czym mu pomogliśmy, narażając stado na utratę zasobów. Za coś takiego w domu już chyba lepiej gdybyśmy zdezerterowali.
-Renesmee nie jest chyba, aż taka zła. Jest twarda, musi budzić respekt no i nie mogła okazać słabości przed tamtym. Dodatkowo ją zaskoczyliśmy. Ale trzyma nas tu wszystkich w kupie, jutro emocje opadną... oby.
-Może i masz rację. Jeżeli pozwoli nam na wyjaśnienia, może dostaniemy łagodniejszy wyrok.
-Nie mniej, na wszelki wezmę proszki uspokajające. Szczęściu czasem trzeba pomóc- zaśmiałam się, odkładając cały sprzęt. Naharys przyjrzał się dokładnie ranie. Przez moment poczułam się jak na egzaminie potwierdzającym moje zdolności, jednak to mój brat, więc tu zawsze mam lekkie obawy, czy wszystko jest zrobione prawidłowo.
-Wytrzymają?
-Jak nie będziesz próbował zadowolić Piny, to są szanse- ponownie parsknęłam śmiechem, na co Naharys zaserwował mi przyjacielskiego kopniaka w kolano.
-Zobaczymy czy Ci będzie tak do śmiechu jak ja zacznę Cię zszywać- jego zawadiackie spojrzenie spoczęło na mojej klatce piersiowej, gdzie ziała pokaźna rana. W jednym miejscu skóra luźno zwisała, co oznaczało dla mnie mniej przyjemny zabieg, niż dla mojego brata.
Wcześniejsze szkolenia okazały się nie pójść w las. Wszystkie moje polecenia Exan wykonywał bezbłędnie. Nawet przy odcinaniu kawałka skóry, który był już nie do odratowania, samiec zrobił to wyjątkowo delikatnie. Co prawda cały zabieg trwał nieco długo, jednak on jest od dziurawienia innych, a nie zszywania.
-Chyba gotowe- dodał, polewając ranę resztką Sylfionu. -Gorzej, jak ten złoty dureń wyglądać nie będziesz.
-Nie przypominaj mi o nim, bo aż mi szwy ściska na samą myśl. No no, spisałeś się. Gdyby znudziła Ci się fucha łamignata, to zapraszam do mnie. Szepnę alfie co nieco o Twoich zdolnościach.
-Mówiąc o niej... Chyba najwyższa pora się nieco zdrzemnąć, zanim do niej pójdziemy.
-Prawda, za trzy godziny zacznie świtać. Odpocznijmy, a potem będziemy się martwić.
Exan już chyba nawet nie miał siły iść do swojej jaskini. Zasnął momentalnie na jednym z leż, toteż i ja oddałam się w objęcia snu.
Mimo to nie czułam się wypoczęta. Rana zszywana przez brata nieco mi dokuczała, a sama długość odpoczynku trwała co najmniej o połowę za krótko. Dodatkowo to uczucie suchości w paszczy... Idealny poranek na opier**l.
Wraz z bratem powłóczyliśmy się zrezygnowani życiem w stronę jaskini Alfy, która już wyczekiwała naszego przyjścia, wygrzewając się w pierwszych promieniach.
Gdy tylko nas zobaczyła, skinęliśmy głowami w jej stronę na znak powitania, na co ona zrobiła to samo. Z gracją zeskoczyła z kamienia, na którym wcześniej pochłaniała promienie słoneczne. Próbowałam rozgryźć jej intencję, jednak twarz miała poważną, a jednocześnie łagodną. Ciężko było przewidzieć, czy znienacka strzeli nas w te zakute łby, czy jednak nam odpuści, widząc nasze zwłoki stojące przed nią.
-Ciężka noc?- odezwała się ironicznie.
-Myślę, że jedna z cięższych, skoro pytasz- westchnęłam, patrząc w jej stronę.
-Długo myślałam co z wami zrobić. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się po was czegoś tak głupiego. Co jak co, ale takiego zachowania nie oczekuje się od dorosłych wilków... Nie wiem nawet, czy jestem gotowa, żeby usłyszeć, co wami kierowało.
-Mówiłem Ci, że Lonya nie jest....
-Exan, dość- przerwałam bratu- Szczerze mówiąc, to chyba nie ma sensu, żeby się usprawiedliwiać. Nie ma ku temu podstaw. Prawda jest taka, że to z mojej winy tak się stało. Pozwoliłam sobie na rozpoczęcie tej bójki. Byłam pijana, a tamten basior był zbyt nachalny, aż prosił się o wybicie kilku zębów. Exan chciał mnie bronić, jak to zwykle ma w zwyczaju. Jest dobrym bratem i wiem, że pójdzie za mną w ogień. Dał tamtym solidny wycisk, ale zna umiar, natomiast ja, jak to ja, przegięłam i prawie wysłałam tego oblecha na drugą stronę. Jestem medykiem i powinnam ratować życia, a nie je odbierać. Naharys wie o moich psychopatycznych zapędach, kiedy wpadnę w szał i nie chciał, żebym znowu popełniła błąd.
-Co chcesz przez to powiedzieć?- Rene przyjrzała mi się zaciekawiona.
-Powiedzmy, że mam na swoim koncie niewielki cmentarzyk. Jak mówiłam, jestem medykiem i moim obowiązkiem jest pomagać wszystkim, którzy tego potrzebują. Przeze mnie polała się wczoraj krew i to przeze mnie ktoś mógł zginąć. To nie jest wina mojego brata, dlatego jeśli chcesz nas ukarać, to nie sądzę, żeby on miał ucierpieć tak samo jak ja. Jesteśmy jedną rodziną i członkami tej samej watahy, a tam nauczono nas pomagać sobie nawzajem. On nigdy nikogo nie zostawi, więc bez namysłu rzuci się w wir walki, by ratować swoich. Nie każ go za to co jest w nim tak cudowne.
-Czyli mówisz, że to nie z powodu Exana rozpętało się tam wczoraj piekło. Kto by się spodziewał, że winowajcą całego zajścia będzie ruda, niewielkich rozmiarów wadera.
-Jak to mówią... rudemu nigdy się nie ufa- skusiłam się na niewinny żarcik.
Alfa pierwszy raz od wczoraj pozwoliła sobie na ledwo zauważalny uśmiech, który w mgnieniu oka zniknął, zaraz po tym gdy westchnęła, przyglądając się nam z miną "I co ja mam z wami teraz zrobić?"
Spuściłam wzrok w trawę, czekając na wyrok wadery.

<Renesmee, Exan?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1538
Ilość zdobytych PD: 769 + 5% (38) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 807

Od Atrehu c.d Nabi ~ Prawdziwy dom

~ Biedactwo. - pomyślałem ze smutkiem, spoglądając na towarzyszącą mi waderę, która krocząc obok mnie, nuciła jakąś tylko sobie znaną piosenkę. Ta rozmowa z całą pewnością była odświeżająca, co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości. Choć nasze historie się różniły, po części rozumiałem jej uczucia i to, czego doświadczyła. Zamyśliłem się na chwilę, zdając sobie sprawę, że być może jesteśmy do siebie podobni o wiele bardziej, niż bym sądził. Ona również opuściła rodzinny dom. Z tą różnicą, że z własnej woli. W przeciwieństwie do mnie miała wybór, aczkolwiek przyszłość, jaka ją czekała w rodzinnej watasze, nie zapowiadała się ciekawie.
Moje serce zatrzepotało gwałtownie. W tak młodym wieku doświadczyć odtrącenia i bólu ze strony najbliższych. Może nie fizycznego, bo nikt nie próbował bynajmniej pozbawić jej ducha, lecz to, w jaki sposób próbowano kierować jej osobą... Z góry ustalili całe jej życie. To tak, jakby była marionetką, pionkiem, którego wedle uznania przywódcy, przesuwa się z miejsca na miejsce. Nie zadając sobie trudu, by spytać ją o zdanie. Jakby nie miała własnych uczuć i pragnień. ~ Grr.. Tak być nie powinno! - wkurzyłem się, nie powiem. Nienawidziłem takiego traktowania, a tym bardziej, jeśli dotyczy to samic. Wszak to one dają życie. Powinno się je traktować z szacunkiem i miłością, a nie... Westchnąłem ciężko, spuszczając nieco powietrze. Teraz jest już bezpieczna, z dala od swojej dawnej watahy. Wolna niczym ptak. Choć na pewno tęskni i będzie tęsknić za braćmi, to tutaj jest teraz jej nowy dom. Miejsce, w którym zostanie zaakceptowana taka, jaka jest. I nikt nie narzuci jej swojej woli. Będzie zatem mogła robić to, co kocha i to, co uzna za słuszne. Bardzo przyda nam się jej pomoc i znajomość zielarstwa. W każdej szanującej się watasze powinna znaleźć się taka osoba. A Nabi z pewnością nada się na to stanowisko. Jej doświadczenie i umiejętności, z całą pewnością zostaną docenione. Zerknąłem na nią kątem oka. Wyglądała naprawdę uroczo. Kołysząc delikatnie biodrami, truchtała tuż za mną. Zwolniłem nieco tempo, by się z nią zrównać. Była bardzo silna duchem, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Poczułem przyjemne ciepło na sercu. Obiecałem sobie w myślach, że będę chronił członków watahy. Bez względu na wszystko, będę starał się uszczęśliwić każdą istotkę. Z tym postanowieniem, wyprostowałem się dumnie.
- Wiesz... - zatrzymałem się nagle, zmuszając waderę do tego samego. Przypomniało mi się bowiem coś ważnego. Nabi wyraźnie zdziwiona, zwróciła łeb w moim kierunku. - Nie odpowiedziałem Ci wcześniej na pytanie, wybacz. Oczywiście z wielką chęcią, oprowadzę Cię po naszych terenach. - uśmiechnąłem się wesoło, czego, choć nie mogła zobaczyć, to z całą pewnością poczuła to z mojej energii.
- Będę zobowiązana!
- Hmmm... w sumie skoro już idziemy w stronę groty Renesmee, nic nie stoi na przeszkodzie, bym już teraz cię nieco oprowadził.
- Oczywiście, jestem jak najbardziej za. - wadera zamerdała ogonem. Wyglądała przy tym, jak zadowolone szczenię. Rozczulił mnie ten widok. Ruszyłem powolnym krokiem, rozglądając się na boki. Nie za bardzo wiedziałem, od czego mam zacząć. Nigdy bowiem nie oprowadzałem nikogo.
- W porządku. Aktualnie jesteśmy w Forêt de Vie. Jest to las, w którym znajdują się nasze jaskinie. To tu najwięcej polujemy i spędzamy wspólnie czas.
- Chyba wcześniej byliśmy na jakieś polanie? - spojrzałem na waderę z uśmiechem. Spodziewałem się, że będzie tylko słuchać, ale miło mnie zaskoczyła. Im więcej pytań będzie zadawać, tym lepiej dla mnie.
- Zgadza się. Clairière Verte. Najspokojniejsza okolica ze wszystkich i najbardziej bezpieczna.
- Najbardziej bezpieczna?
- Yhym, dokładnie. Na naszych terenach w różnych ich częściach znajdują się mniej bądź bardziej groźne zwierzęta. - poczułem zimny dreszcz, który przebiegł mi po kręgosłupie na wspomnienie tej dziwnej, pełzającej kreatury, którą spotkałem przed dołączeniem. - Jedni są szczególnie na nas uczuleni i zrobią wszystko, by pozbawić nas życia. Polana to tak naprawdę jedyne miejsce, gdzie się ich nie spotyka. Jakby istniała jakaś magiczna bariera, która nie pozwala wrogim jednostkom tam przebywać.
- Rozumiem. Coś jak uświęcone miejsce. - Kąciki moich ust powędrowały do góry. Trafne spostrzeżenie, aczkolwiek dokładnej przyczyny nie zna nikt.
- Prawdopodobnie tak, chociaż nikt nie wie dlaczego. Clairière Verte nie różni się przecież niczym od reszty. Nie czuć w niej nic szczególnego.
- Hmmm... - pogrążeni w zamyśleniu, zatrzymaliśmy się na chwile. Temat był dość mistyczny, gdyż wiele osób zastanawia się, co takiego jest w tej polanie, że jest tak, a nie inaczej. Ja również nad tym rozmyślałem, ale im więcej pytań sobie zadawałem, tym bardziej czułem ucisk w czaszce. Głowa zaczęła mi pulsować.
- Atrehu? - na dźwięk swojego imienia, odwróciłem się w kierunku zarośli. Głos był wyraźny i bardzo dobrze mi znany. Od razu rozpoznałem osóbkę, która kroczyła w naszą stronę. Dumnie wyprostowana pierś, lekkie i spokojne ruchy i ten blask w oczach. Była to Renesmee. Jej się nie da z nikim innym pomylić. Zwłaszcza przez jej tęczową grzywę i ogon. Jakby się dłużej nad tym zastanowić, był to swego rodzaju plus. Alfa musi być rozpoznawalna, wszyscy muszą wiedzieć, o kim mowa. Poczekałem, aż samica zbliży się do nas, po czym delikatnie się ukłoniłem.
- Witaj Alfo, właśnie szliśmy w stronę Twojej groty. - uśmiechnąłem się delikatnie, wskazując łbem na mnie i Nabi. Mniejsza wadera na słowo "Alfo", również schyliła swoją głowę.
- Pani...
- Proszę, mów mi po imieniu. - samica przysiadła na ziemi, zerkając na moją towarzyszkę. Była wyraźnie rozluźniona i zadowolona. Ciekawe, co takiego się stało. Może to nie coś, a ktoś sprawił, że nasza przywódczyni jest szczęśliwa? - Jestem Renesmee, alfa watahy Odrodzenia. Z kim mam przyjemność?
- Mam na imię Nabi. Przybywam z bardzo daleka i w sumie to szukam swojego miejsca w świecie.
- Rozumiem. Nic nie stoi na przeszkodzie, byś dołączyła do naszej społeczności. - uśmiech obydwóch samic był jak lek na zarazę. Rozczulał i poprawiał humor. Lubiłem, gdy kobiety wokół mnie były zadowolone. Sam wtedy odczuwałem z tego przyjemność.
- Naprawdę? Dziękuję, z chęcią zostanę. - Ostatnią kwestią będzie z pewnością wybranie dla niej zajęcia. Miałem już nawet pomysł, co będzie odpowiednie.
- W czasie drogi tutaj, Nabi udowodniła mi swoje umiejętności i doświadczenie w zielarstwie. - Renesme spojrzała na mnie z zainteresowaniem. Lekko zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad moimi słowami, po czym dokładnie przyjrzała się mniejszej samicy. Jej łepek przekręcił się na bok. Chyba domyślałem się, o czym myśli. - Mimo iż jest niewidoma, doskonale rozpoznaje rodzaje ziół i ich przeznaczenie. Myślę, że stanowisko z tym związane będzie dla niej najbardziej odpowiednie.
- Nabi?
- Byłabym naprawdę szczęśliwa, mogąc się właśnie tym zajmować.
- Dobrze, więc niech tak będzie. - pokiwała głową na "tak" a następnie spojrzała na mnie. - Atrehu, zapoznaj ją z naszymi zasadami, a następnie zaprowadź do odpowiedniej jaskini. Myślę, że przy polanie będzie najlepiej. Jest tam mnóstwo ziół, a okolica nie stanowi żadnego zagrożenia.
- Oczywiście Alfo, wedle rozkazu. - ukłoniłem się delikatnie na znak szacunku. Mimo iż sam pochodziłem z rodziny alf i kłanianie się innym nie leży w mojej naturze, do Renesmee miałem ogromny szacunek. Wstydem by było nie oddać jej czci.
- I jeszcze jedno. Gdy skończysz, przyjdź do mojej jaskini. - Jej miękki, lekko kokieteryjny głos mnie zszokował. ~Nie, co? Moment, czyżby alfa chciała... nie, to niemożliwe! ~ pokręciłem głową, odpychając te myśli. Z pewnością nie chodzi o to, co mi w głowie siedzi. ~ Wstydziłbyś się zboczeńcu, tylko jedno ci w głowie! - odprowadziłem alfę wzrokiem, nim zniknęła wśród zarośli, po czym zerknąłem na Nabi.
- No cóż, w takim razie czas ruszać. Zapraszam! - z uśmiechem wstałem, kierując się z powrotem w stronę polany. Pokażę ci twój nowy dom.
- Prowadź!

<Nabi? >

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1190
Ilość zdobytych PD: 595 + 5% (30) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 625

poniedziałek, 1 listopada 2021

Od Naharysa c.d Lonyi ~ Zakute Łby [+12]

Tej wietrznej, aczkolwiek przyjemnej nocy, w lecznicy u Lonyi dało się słychać przerażające krzyki już w promieniu kilku kilometrów. Naharys, przygniatając najmłodszego do podłoża, w trakcie, gdy Lonya przypalała mu rozwalony pysk, nie wyobrażał sobie, że jeszcze kiedyś usłyszy podobny krzyk cierpienia. Niech się cieszy, bo przynajmniej zostanie mu jakaś blizna~ pomyślał przelotnie Exan, który nie zamierzał mu odpuszczać. Ostatnio takie krzyki, on i Lonya, słyszeli w rozłożonym nieopodal bagien, szpitalu polowym, gdzie znajoma medyczka i przyjaciółka rodziców, łatała rannych wojowników. Lejąca się krew z brutalnie rozciętych ran, widok rozszarpanego mięsa i krzyki rannych, zapadły się im głęboko w pamięci. Exan pamięta też, że tamten znany dzień, był też zaczątkiem kariery medycznej Lonyi. Kręciła się koło medyczki, pomagała opatrywać rannych, a przy okazji, przyswajała cenną wiedzę i zdobywała doświadczenie. To było w trakcie zajadłej bitwy ich watahy z grasującą na tamtych terenach Klanem wyjętych spod prawa wilków, które zagrażały wszystkiemu, co żywe. Ich przekonania? Wierzenie? Albo sama dzika natura, napędzała je do tego? Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Po bolesnym zabiegu przypalania żuchwy, Lonya dała do żucia pewne ziele, a następnie zwróciła się do nieprzytomnego weterana. Młodzik żuł wedle zalecenia, wykrzywiając pysk w grymasie obrzydzenia, albowiem ziele magazynowało w sobie nieprzyjemnie gorzki sok.
- Jak ci na imię? - zapytał Naharys o dziwo przyjaznym głosem.
- Bertho! - odpowiedział tonem, pełnym bólu i niesmaku.
- Nie przejmuj się, Bertho! Przynajmniej zostanie ci ładna blizna, pamiątka po walce i symbolika, że nie jesteś już jakimś gołowąsem! Noś ją z honorem i dumą.
Z tymi słowy, Naharys klepnął wilka w ramię, a Bertho zaś jęknął z bólu, ale jednocześnie podniesiony na duchu, kiwnął głową z wdzięcznością.
Po szczegółowych oględzinach ciała weterana, Lonya i Exan zaczęli zbierać potrzebne do zabiegu materiały. Naharys przyznał, że na zakończenie dnia, latanie, jak kot z pęcherzem, za niezbędnymi ziołami i lekami, było dość męczące... ale nie powinien narzekać. W końcu to jego pomysł, aby wziąć oberwańców do watahy i połatać ich do kupy.
- Od czego zaczynamy? - zapytał Naharys.
- Wrzuć igły sosnowe do soku z Sylfionu... do białej, cuchnącej mazi. - Naharys miał przed sobą ustawione wszystkie potrzebne leki, ale z konsternacją przyglądał się temu wszystkiemu. Owszem, dzięki Lonyi, mógłby się pochwalić, chociażby podstawami medycyny, ale jedno trzeba mu było zarzucić. Totalną niewiedzę botaniczną. Lonya, w trakcie łatania barku weterana, wiedziała, że Exan nigdy nie przepuści okazji, aby się czegoś nauczyć. Zajmując się rannym, wyłożyła samcowi luźny, aczkolwiek długi wykład o tym, co robi obecnie, a gdy przyszedł czas na zszywanie, Lonya była na tyle dobra dla brata, że dała mu możliwość założenia kilku nieskomplikowanych szwów i nałożenia na nie wosku. Naharys, zaangażowany i skupiony na tym, co robił, czuł, że rośnie w nim radość i duma z samego siebie.
- Jeszcze trochę i pozwolę Ci szperać w moich zapasach. - zaśmiałam się Lonya.
- Chyba będziesz musiała, bo ty też wymagasz opatrzenia. - ku ich zdziwieniu złoty basior przemówił w końcu, odzyskując świadomość. -Doceniam, że najpierw zajęłaś się mną.
- Te byle draśnięcia u mnie mogą poczekać, Twoje obrażenia już nieszczególnie. - prychnęłam, patrząc na swoją pierś. - Możesz już iść, ale nie próbuj nawet wysilać rannego barku. Z czymś takim, nie powalczysz zbyt długo. Zabieraj się stąd!
Basior syknął z bólu, dotknął łapą oderwanego miejsca na wardze i zaklął cicho, po czym wygramolił się ze stołu operacyjnego, ale za nim odszedł, musiała odezwać się w nim ta romantyczna część, gdyż przybliżył się niebezpiecznie do Lonyi i szepnął jej do ucha.
- Zawsze marzyłem o kochance, która łatałaby moje rany po każdej chwalebnej walce, a uwierz mi, że w zamian, potrafię zadowolić waderę...
Exan miał przemiłą chęć, aby wykastrować weterana za te jego zbereźne teksty, skierowane w stronę Lonyi, ale powstrzymywał się myślą, że Lonya poradzi sobie doskonale sama. O dziwo zaskoczył ją manewr zaskoczenia, gdyż ta, mruknęła do niego uwodzicielsko, odwróciła zmysłowo głowę w stronę złotego basiora, po czym swym językiem przejechała delikatnie po jego umięśnionym policzku. Naharys przyznał, że kopara opadła mu szeroko na ten widok. Na pysku weterana pojawił się nagle zadziorny uśmiech i już miał złożyć pocałunek na ustach Lonyi, gdy nagle w blasku płomieni, błysnęła stal rzeźniczego haka, który wbijając się głęboko w zdrowe ramię basiora, zakleszczył się gdzieś w kości, po czym wyprowadziła go siłą z jaskini.
- I nie myśl, że ci tę ranę opatrzę, chory zboku! - zawołała za nim Lonya, wściekle ciskając w niego także kilka przekleństw.
Bertho widocznie chciał wyśmiać swego starego kompana, ale jakakolwiek próba rozwarcia pyska, kończyła się dla niego bolesną sensacją. Nagle do lecznicy wpadła nieoczekiwanie Alfa, a wyraz jej smukłego pyska dawał do wiadomości, iż nie jest w najlepszym humorze. Zmierzyła ich wszystkich swymi szmaragdowymi oczami, skrywającymi w sobie gniew, po czym odezwała się nieprzyjemnym tonem.
- Czy wasza dwójka zwariowała... no tak! Czuć od was alkohol! Czy gorzała wam, do reszty cymbały zryła?! Z lecznicy urządzacie sobie rzeźnię?! Doszły mnie słuchy, że bez mojego pozwolenia opuściliście teren watahy, urządziliście istną rozróbę w sadzie jabłkowym, a teraz sprowadzacie obce wilki! Co macie na swoją obronę?!
Trudno nie wyobrazić sobie wyrazu konsternacji na pyskach dwójki naszych bohaterów, drogi czytelniku. Patrzyli się osłupiali na waderę, od czasu do czasu, spoglądając na siebie bez słowa, a w tle zaś rozbrzmiewało pojękiwanie basiora z przypaloną mordą. I rozbrzmiałby dźwięk świerszcza, gdyby nie Naharys, który zabrał głos.
- To nie wina mojej siostry! To mój pomysł, aby ich tutaj ściągnąć, ale byliśmy im to winni. Musieliśmy połatać ich do kupy!
- I dlatego postanowiliście zmarnować zapasy leków na poczet jakichś oberwańców, zamiast wykorzystać je dla dobra watahy! Powinnam wam teraz spuścić tęgie lanie, ale nie uciekam się do przemocy! Mam nadzieję, że tygodniowa kara naleje wam oleju do mózgu, a tego oberwańca, macie się jak najszybciej pozbyć, jasne?!
- Tak jest... - odparli jednocześnie.
Na niemiłe pożegnanie, posłała im surowe spojrzenie, a rannego obcego cichym i przeciągłym warknięciem, po czym odeszła, obijając skrzydłami ściany jaskini.
- Nooo... takiego opierd**u, to nam nawet rodzice nie urządzali. - skomentował po chwili Naharys.
- Żebyś wiedział, bracie. - dodała Lonya, po czym zwróciła się oficjalnym tonem do rannego. - Noo... nic tu już po tobie. Zabieraj się stąd, zanim nasza Alfa zmieni zdanie i dojdzie do przemocy. No jazda!
Po chwili dwójka bohaterów tej opowieści została sama, pośrodku sali lecznicy, w samym środku północy. Lonya zaczęła sumiennie porządkować miejsce operacyjne, a Naharys służył jej chętnie pomocną łapą, natomiast gdy wszystko zdołali doprowadzić do jak najlepszego porządku, opadli na ziemię i zaczęli żartować.
- Zauważyłem, że zdążyłem wytrzeźwieć po tej akcji! - powiedział Exan.
- Co ty chcesz! Napracowaliśmy się sporo przy tych zakutych łbach, bracie! - odparła Lonya. - Ciekawe, co za kara czeka nas jutro.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie się ona łączyć ze sprzątaniem jelenich g**ien w lesie.


<Lonya, Reneesme?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1091
Ilość zdobytych PD: 545 + 5% (27) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 572 PD