Już od progu nie wyglądała na zadowoloną, jednak po zobaczeniu nas umorusanych krwią i połatanego obcego samca była gotowa posłać nas do piachu. Staliśmy tak w bezruchu, dopóki nie rozpoczęła się jedna z głośniejszych awantur, jakie nam sprawiono.
- Czy wasza dwójka zwariowała... no tak! Czuć od was alkohol! Czy gorzała wam, do reszty cymbały zryła?! Z lecznicy urządzacie sobie rzeźnię?! Doszły mnie słuchy, że bez mojego pozwolenia opuściliście teren watahy, urządziliście istną rozróbę w sadzie jabłkowym, a teraz sprowadzacie obce wilki! Co macie na swoją obronę?!
Pierwszy raz widziałam Rene tak poirytowaną... prawda, nie miałam z nią zbyt częstej styczności, poza formalnym spotkaniem dotyczącym dołączenia do watahy, czy przygotowaniem dla niej kilku wywarów, po które się zjawiła raz czy dwa.
- To nie wina mojej siostry! To mój pomysł, aby ich tutaj ściągnąć, ale byliśmy im to winni. Musieliśmy połatać ich do kupy!- Naharys jako pierwszy przypomniał sobie o języku w gębie, podczas gdy ja cały czas gapiłam się na waderę, której oczy były gotowe przerobić nas na karmę dla ryb.
- I dlatego postanowiliście zmarnować zapasy leków na poczet jakichś oberwańców, zamiast wykorzystać je dla dobra watahy! Powinnam wam teraz spuścić tęgie lanie, ale nie uciekam się do przemocy! Mam nadzieję, że tygodniowa kara naleje wam oleju do mózgu, a tego oberwańca, macie się jak najszybciej pozbyć, jasne?!
Posyłając nam ostatnie mordercze spojrzenie, opuściła jamę, obijając skrzydłami jej ściany.
- Nooo... takiego opierd**u, to nam nawet rodzice nie urządzali. - skomentował po chwili Naharys.
- Żebyś wiedział, bracie. - wypuściłam powietrze, które przez dłuższy czas zalegało mi w płucach. - Noo... nic tu już po tobie. Zabieraj się stąd, zanim nasza Alfa zmieni zdanie i dojdzie do przemocy. No jazda!
Bertho posłusznie ruszył ku wyjściu, gdzie przystanął na chwilę, rozglądając się za sylwetką Renesmee. Chyba myśl o kolejnym przetrzepaniu skóry mu nie odpowiadała. Próbując zająć czymś myśli, podjęliśmy próbę ogarnięcia tego burdelu, jaki pozostał po ostatnich zabiegach.
- Zauważyłem, że zdążyłem wytrzeźwieć po tej akcji! - zaśmiał się Exan, opadając na świeżo oczyszczone legowisko.
- Co ty chcesz! Napracowaliśmy się sporo przy tych zakutych łbach, bracie!. Ciekawe, co za kara czeka nas jutro.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie się ona łączyć ze sprzątaniem jelenich g**ien w lesie.
-Myślę, że to będzie najłagodniejsze, co byłaby w stanie wymyślić. Ujęła to tak, że mamy jeszcze bardziej przej***ne niż przypuszczaliśmy. Ale... żeby picie było taką zbrodnią?
-Może abstynentka?- brat zaśmiał się, próbując nieco rozładować atmosferę.
-Mi bliżej do alkoholika, więc następnym razem weźmiemy na wynos, zanim ktoś się zorientuje. No dobra, to skoro już tam leżysz, to bierzemy się za zszywanie Twojego tyłka.
-Może lepiej poczekać do jutra, skoro tak źle wróżysz naszemu losowi.
-Weź, nie mów mi tu teraz, że się szycia boisz. Obić mordę to sobie pozwoliłeś, ale kilku ukłuć nie wytrzymasz?
-Kto powiedział, że się boję!? Po prostu... myślę racjonalnie. I szkoda zapasów, skoro jutro będziesz musiała mnie łatać od nowa.
-Dobra, nie wydziwiaj, tylko pokaż mi to ramię. Tyle razy Cię już składałam do kupy, a ty nagle mi tu będziesz z zapasami wyjeżdżać, zobaczmy... uuu, nie dobrze.
-Coś nie tak? Tylko nie mów, że to mięśnie.
-Gorzej. To tylko... nieco głębsza, ale powierzchowna rana. Trzynaście szwów powinno załatwić sprawę- zaśmiała się, widząc minę brata.
-Jest takie pewne obraźliwe określenie samic psowatych...- fuknął Naharys, ale nie byłam w stanie wymyślić żadnej riposty, bowiem nadal dusiłam się ze śmiechu.
Nawet jedna łza zjechała gładko po policzku, zanim podjęłam się założenia pierwszego szwa. Oczywiście Exan jak na prawdziwego członka rodziny wojskowych nawet nie połasił się na grymas bólu. Już lata temu przywykł do bólu i związanych z nim zabiegami. Faktycznie przejął się uszczupleniem naszych medycznych zapasów i wiedział, że najprawdopodobniej to ja za to oberwę. Ech, braciszku... kiedy ty się nauczysz, że już nie jestem małą waderą, którą trzeba chronić przed większymi?
-Myślisz, że możemy mieć spore kłopoty przez to co się stało?-podjęłam temat, chcąc zająć czymś myśli mojego pacjenta.
-Oby nie. Zadomowiłem się już tutaj i niespecjalnie mam ochotę na opuszczanie tych terenów.
-Sugerujesz, że może nas nawet wyrzucić?- łypnęłam na brata lekko przejęta.
-Obawiam się, że i to nas czeka. Opuściliśmy obóz, podjęliśmy walkę z nieprzyjacielem, po czym mu pomogliśmy, narażając stado na utratę zasobów. Za coś takiego w domu już chyba lepiej gdybyśmy zdezerterowali.
-Renesmee nie jest chyba, aż taka zła. Jest twarda, musi budzić respekt no i nie mogła okazać słabości przed tamtym. Dodatkowo ją zaskoczyliśmy. Ale trzyma nas tu wszystkich w kupie, jutro emocje opadną... oby.
-Może i masz rację. Jeżeli pozwoli nam na wyjaśnienia, może dostaniemy łagodniejszy wyrok.
-Nie mniej, na wszelki wezmę proszki uspokajające. Szczęściu czasem trzeba pomóc- zaśmiałam się, odkładając cały sprzęt. Naharys przyjrzał się dokładnie ranie. Przez moment poczułam się jak na egzaminie potwierdzającym moje zdolności, jednak to mój brat, więc tu zawsze mam lekkie obawy, czy wszystko jest zrobione prawidłowo.
-Wytrzymają?
-Jak nie będziesz próbował zadowolić Piny, to są szanse- ponownie parsknęłam śmiechem, na co Naharys zaserwował mi przyjacielskiego kopniaka w kolano.
-Zobaczymy czy Ci będzie tak do śmiechu jak ja zacznę Cię zszywać- jego zawadiackie spojrzenie spoczęło na mojej klatce piersiowej, gdzie ziała pokaźna rana. W jednym miejscu skóra luźno zwisała, co oznaczało dla mnie mniej przyjemny zabieg, niż dla mojego brata.
Wcześniejsze szkolenia okazały się nie pójść w las. Wszystkie moje polecenia Exan wykonywał bezbłędnie. Nawet przy odcinaniu kawałka skóry, który był już nie do odratowania, samiec zrobił to wyjątkowo delikatnie. Co prawda cały zabieg trwał nieco długo, jednak on jest od dziurawienia innych, a nie zszywania.
-Chyba gotowe- dodał, polewając ranę resztką Sylfionu. -Gorzej, jak ten złoty dureń wyglądać nie będziesz.
-Nie przypominaj mi o nim, bo aż mi szwy ściska na samą myśl. No no, spisałeś się. Gdyby znudziła Ci się fucha łamignata, to zapraszam do mnie. Szepnę alfie co nieco o Twoich zdolnościach.
-Mówiąc o niej... Chyba najwyższa pora się nieco zdrzemnąć, zanim do niej pójdziemy.
-Prawda, za trzy godziny zacznie świtać. Odpocznijmy, a potem będziemy się martwić.
Exan już chyba nawet nie miał siły iść do swojej jaskini. Zasnął momentalnie na jednym z leż, toteż i ja oddałam się w objęcia snu.
Mimo to nie czułam się wypoczęta. Rana zszywana przez brata nieco mi dokuczała, a sama długość odpoczynku trwała co najmniej o połowę za krótko. Dodatkowo to uczucie suchości w paszczy... Idealny poranek na opier**l.
Wraz z bratem powłóczyliśmy się zrezygnowani życiem w stronę jaskini Alfy, która już wyczekiwała naszego przyjścia, wygrzewając się w pierwszych promieniach.
Gdy tylko nas zobaczyła, skinęliśmy głowami w jej stronę na znak powitania, na co ona zrobiła to samo. Z gracją zeskoczyła z kamienia, na którym wcześniej pochłaniała promienie słoneczne. Próbowałam rozgryźć jej intencję, jednak twarz miała poważną, a jednocześnie łagodną. Ciężko było przewidzieć, czy znienacka strzeli nas w te zakute łby, czy jednak nam odpuści, widząc nasze zwłoki stojące przed nią.
-Ciężka noc?- odezwała się ironicznie.
-Myślę, że jedna z cięższych, skoro pytasz- westchnęłam, patrząc w jej stronę.
-Długo myślałam co z wami zrobić. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się po was czegoś tak głupiego. Co jak co, ale takiego zachowania nie oczekuje się od dorosłych wilków... Nie wiem nawet, czy jestem gotowa, żeby usłyszeć, co wami kierowało.
-Mówiłem Ci, że Lonya nie jest....
-Exan, dość- przerwałam bratu- Szczerze mówiąc, to chyba nie ma sensu, żeby się usprawiedliwiać. Nie ma ku temu podstaw. Prawda jest taka, że to z mojej winy tak się stało. Pozwoliłam sobie na rozpoczęcie tej bójki. Byłam pijana, a tamten basior był zbyt nachalny, aż prosił się o wybicie kilku zębów. Exan chciał mnie bronić, jak to zwykle ma w zwyczaju. Jest dobrym bratem i wiem, że pójdzie za mną w ogień. Dał tamtym solidny wycisk, ale zna umiar, natomiast ja, jak to ja, przegięłam i prawie wysłałam tego oblecha na drugą stronę. Jestem medykiem i powinnam ratować życia, a nie je odbierać. Naharys wie o moich psychopatycznych zapędach, kiedy wpadnę w szał i nie chciał, żebym znowu popełniła błąd.
-Co chcesz przez to powiedzieć?- Rene przyjrzała mi się zaciekawiona.
-Powiedzmy, że mam na swoim koncie niewielki cmentarzyk. Jak mówiłam, jestem medykiem i moim obowiązkiem jest pomagać wszystkim, którzy tego potrzebują. Przeze mnie polała się wczoraj krew i to przeze mnie ktoś mógł zginąć. To nie jest wina mojego brata, dlatego jeśli chcesz nas ukarać, to nie sądzę, żeby on miał ucierpieć tak samo jak ja. Jesteśmy jedną rodziną i członkami tej samej watahy, a tam nauczono nas pomagać sobie nawzajem. On nigdy nikogo nie zostawi, więc bez namysłu rzuci się w wir walki, by ratować swoich. Nie każ go za to co jest w nim tak cudowne.
-Czyli mówisz, że to nie z powodu Exana rozpętało się tam wczoraj piekło. Kto by się spodziewał, że winowajcą całego zajścia będzie ruda, niewielkich rozmiarów wadera.
-Jak to mówią... rudemu nigdy się nie ufa- skusiłam się na niewinny żarcik.
Alfa pierwszy raz od wczoraj pozwoliła sobie na ledwo zauważalny uśmiech, który w mgnieniu oka zniknął, zaraz po tym gdy westchnęła, przyglądając się nam z miną "I co ja mam z wami teraz zrobić?"
Spuściłam wzrok w trawę, czekając na wyrok wadery.
<Renesmee, Exan?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1538
Ilość zdobytych PD: 769 + 5% (38) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 807
Brak komentarzy
Prześlij komentarz