Siłą rzeczy nie da się zatrzymać czasu. Jest to zwyczajnie niemożliwe. Świat płynie swoim rytmem, wedle ustalonej kolejności i nawet najpotężniejsi bogowie nie są w stanie tego zmienić. Choć może to i lepiej zarówno dla mnie, jak i innych zwierząt. Manipulacja przestrzenią i wpływanie na otaczający nas krajobraz zakłóciłby bieg przyszłości. Wszystko byłoby inne od tego, co znamy. Mimo iż bardzo pragnęłoby się zachować ciepłe dni na zawsze, faktem jest to, że zima nadejdzie wcześniej, czy później. Tak jak i teraz nadeszła jej pora. Temperatura gwałtownie spadła. Z nieba zaczął sypać śnieg. Jego białe, wielokształtne płatki, kaskadą opatulały tereny watahy. Od dawna nie było już zielonych i czerwonych liści na drzewach. Ich miejsce zajęła za to gruba warstwa białego puchu. Zrobiło się zimno i ponuro. Głucho, gdyż wszystko ucichło. Całe dotychczasowe życie praktycznie znikło. ~ Jesień minęła zdecydowanie za szybko. - pomyślałem ze smutkiem, patrolując tego dnia nasze tereny. Jeszcze nie tak dawno wszystko cieszyło swoimi ciepłymi, pomarańczowymi barwami. Teraz nie było niczego, na czym można by zawiesić wzrok. Gdzie bym nie spojrzał, wszędzie jest tak samo. Nie przepadałem za tą porą roku. Zdecydowanie wolałem lato, gdy słoneczko przyjemnie grzało, a wokół panował harmider. Ptaki codziennie budziły mnie swym śpiewem, a delikatny wiaterek przyjemnie smagał moje futro. Zima to najgorszy czas. Nie rozumiem tych, którzy ją lubią i cieszą się z tego, że nadeszła...
Spacerowałem już jakiś czas, co rusz rozglądając się na wszystkie strony. Moje postawione wysoko uszy, rejestrowały najmniejszy szmer. Wszystko byłoby nawet dobrze, gdyby nie ten cholerny śnieg pod moimi łapami. Jego warstwa była gruba, ale nie na tyle twarda, bym mógł bez problemów się poruszać. Mój wzrost, jak i waga jeszcze to utrudniały. Co rusz się zapadałem, z trudem pokonując kolejne metry. Dla bezpieczeństwa postanowiłem zejść z ustalonej ścieżki. Skręciłem więc w prawo, w kierunku lasu, gdzie było zdecydowanie stabilniej. Zmęczony i zziębnięty wymijałem drzewa. Będąc blisko plaży, do moich uszu dotarł dziwny szmer. Zatrzymałem się gwałtownie. Nasłuchiwałem, skąd dobiegał ów dźwięk. Kolejny szelest nakierował mnie na skupisko ostrych krzewów. Napiąłem mięśnie, gotowy w każdej chwili się bronić. Przybierając odpowiednią pozycję, bezszelestnie podszedłem bliżej. Pisk zza krzaka był jednak jakiś dziwny. Przypominał bowiem... płacz szczeniaka. Wyprostowałem się, zdając sobie sprawę, z czym mam do czynienia. Moim oczom ukazał się smutny widok. Malutkie szczenię liska, którego futerko nie zdążyło jeszcze zmienić barwy, leżało bezbronne i popiskiwało cichutko. Był to samczyk, który gdy tylko mnie zobaczył, skulił swój malutki ogon. Oddech mu przyśpieszył, serce zaczęło szybciej bić. Patrzył na mnie z paniką w swoich zielonkawych oczach.
- No już, spokojnie. - szepnąłem delikatnie, kładąc się brzuchem na ziemi. - Nie zrobię Ci krzywdy. - mój spokojny głos chyba podziałał. Malec podniósł się i z cichym piskiem wtulił w moją sierść. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak bardzo się trzęsie. Był cały zziębnięty, wyraźnie szukał ciepła. Przytuliłem go do siebie, pozwalając się rozgrzać. Głaskałem łapą jego wychudzone ciałko. Kojącymi ruchami, nacierałem zesztywniałe kości. Robiłem tak, tak długo, aż nie przestał się trząść. Dopiero wtedy zdecydowałem się z nim porozmawiać. - Jak ci na imię? - Lisek spojrzał na mnie swoimi ślepiami. Z bliska wyglądały jak dwa zielone szmaragdy, błyszczące w promieniach słońca. Słodziak z niego.
- Pro...proszę. - pisnął cichutko, na powrót się we mnie wtulając. - Chcę do mamy.
- Znajdziemy ją, nie martw się. - czule polizałem go po główce. Nigdy bym nie uwierzył, że instynkt rodzicielski uaktywni się w takiej sytuacji. - Jak się tu znalazłeś?
- Nie wiem... - zdałem sobie sprawę, że wypytywanie wystraszonego szczeniaka, to jednak nie najlepszy pomysł. Jest zdezorientowany, głodny i z całą pewnością tęskni za mamą. - Ja... wyszedłem z norki. - spojrzałem na niego ciepłym wzrokiem, motywując go do dalszego mówienia. - Chciałem pójść tylko siku, ale... - załkał cichutko. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. - Pojawił się...
- Kto się pojawił?
- Mama... mama nazywała to coś jastrzębiem. Był tak blisko, bałem się! - szloch przerodził się w wycie. Jak tak dalej pójdzie, nie zdołam go uspokoić. Pogłaskałem go po główce, szepcząc czułe słówka.
- Już dobrze, jestem przy Tobie. Obronię Cię, tylko powiedz, gdzie jest twój dom.
- Ale ja nie wiem... - pociągnął noskiem, zamykając oczka. - Ja tylko biegłem, uciekałem, nie patrzyłem dokąd. - Hmm... to może utrudnić sprawę. Co prawda wiedziałem mniej więcej, gdzie w okolicy żyją lisy, lecz znaleźć ich norę to nie lada wyzwanie.
- Znajdziemy ich, nie bój się. - Noskiem dotknąłem jego noska. Zdawał się uspokojony moimi słowami. Złapałem go więc za kark, po czym podniosłem się z ziemi. Malucha posadziłem sobie na grzbiecie. - Tu będzie ci cieplej, ale zaczep się pazurkami, byś nie spadł. - szczeniak ulokował się wygodnie, po czym wbił w moje ciało swoje pazury. Zacisnąłem zęby, to nie było przyjemne, ale nie miałem wyjścia. Nie znałem się na szczeniakach, nie wiedziałem nawet, jak prawidłowo trzymać je w pysku, by nie zrobić krzywdy. Bałem się, że uszkodzę go, albo co gorsza, skręcę kark. Mając więc go na plecach, przynajmniej nie zrobię mu krzywdy. Ruszyłem przed siebie, nasłuchując i wąchając okolice. Starałem się zlokalizować jego zapach i miejsce, z którego przyszedł. Po kilku minutach złapałem pierwszy trop. Szurając nosem po podłożu, dokładnie przecierałem jego ścieżkę. Wyglądało na to, że kręcił się przez długi czas, starając się znaleźć drogę do domu. Po prawie piętnastu minutach marszu doszedł mnie szum spadającej wody. Wodospad. Nie to jednak mnie zaintrygowało, a głośne i paniczne nawoływanie.
- Synku!? Gdzie jesteś?! - Z całą pewnością głos należał do samicy. Rozpaczliwie wołała swoje dziecko. Bez trudu mogłem stwierdzić, że płacze przeraźliwie. - Riu, proszę! Odezwij się! - ruszyłem biegiem, prawie strącając przysypiającego liska. Na mój gwałtowny ruch, przebudził się, wbijając mi pazury głębiej.
- Trzymaj się. - nakazałem, przyśpieszając jeszcze bardziej.
- Ten szum. Woda... dom! - uśmiechnąłem się zwycięsko. Rozglądając się na boki, mały chłonął okolice. - Strop! - zatrzymałem się gwałtownie tuż nad urwiskiem. Co prawda nie było wysoko, ale i tak połamałbym sobie łapy. Nie zważałem jednak na to. Natychmiast bowiem dostrzegłem smukłą, rudą lisicę, która biegała w kółko.
- Riu! Synku!
- Na górze! - krzyknąłem tak, by mnie usłyszała. Samica odwróciła się w moim kierunku wyraźnie zaskoczona. Dostrzegając mnie, skuliła się w sobie. Bała się, więc, zamiast mówić, odwróciłem się bokiem. Dopiero wtedy dostrzegła ciemne futerko na moim grzbiecie.
- Synku!?
- Mama! - szczeniak zaczął merdać ogonkiem jak oszalały. Na przemian płakał i się śmiał. Ostrożnie zszedłem na dół i z bezpiecznej odległości od lisiczki, postawiłem malca na ziemi. Ten czmychnął w jej stronę, prawie potykając się o własne łapy. Moment ich szczęścia zapamiętam na długo. Oboje płakali szczęśliwi, tuląc się do siebie i merdając ogonami we wszystkie strony. Uśmiechnąłem się rozczulony. Nasze spojrzenia się spotkały. Lisiczka pokiwała z wdzięcznością głową w moją stronę. Bezgłośnie wyszeptała słowo "dziękuję". Ukłoniłem się nisko, zawracając do domu. Na dziś koniec wrażeń.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1081
Ilość zdobytych PD: 540 + 5% (27) za długość powyżej 1000 słów.
Nagroda za Quest: 150 PD + 2 pkt inteligencja, +1 spryt
Obecny stan: 2215
Brak komentarzy
Prześlij komentarz