Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Shōri. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Shōri. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 sierpnia 2022

Od Shori c.d Visali ~ “Fale”

Od dobrych kilku minut obserwowałam poczynania ciemnej, niewysokiej wilczycy z błękitnym księżycem na czole. Równie błękitne oczy wadery wyglądały, jakby były zatracone w toni jeziora, nad którym to stałyśmy od dłuższego czasu. Nie mam pojęcia, jakim cudem dostała się tak daleko, w głąb watahy, ale jeśli Rene dowie się, że miało to miejsce na mojej zmianie, to nie chcę wiedzieć, jakie konsekwencje mogę ponieść, za "wpuszczenie szpiega w nasze progi". Wzdrygnęłam się, po czym sprawnie zmieniłam, pozycję, przemieszczając się o kilka metrów w kierunku północnym. Na moje nieszczęście i wiatr i moje futro zdradziły moją obecność. Słysząc nawoływanie wilczycy i dostrzegając gwałtowne napięcie mięśni, wyszłam napuszona, niczym lemur katta. Wyprostowana, wysoko uniesiona głowa, na wpół rozłożone, uniesione w górę skrzydła, z klatką wypiętą oraz pewnym siebie krokiem ukazałam się, zmniejszając dystans między nieznajomą. Nie pytajcie, czemu się tak nastroszyłam, sama nie wiem, może to kwestia zbliżającej się gwałtownej zmiany pogody bowiem wiatr zawiał nieco gwałtowniej.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto lubi walczyć. - Stwierdziłam. Wadera nie wyglądała na słabą, jednak jej budowa ciała nie przypominała sylwetki żadnej ze znanych mi wojowniczek. W obecnej chwili dobrze zarysowane mięśnie łap, przywoływały na myśl raczej pozycję zwiadowcy. Wilczyca musi mieć świetną kondycję i zajmować się czymś, gdzie oczekuje się od niej przebywania sporych dystansów w stosunkowo niedługim czasie. Być może się myliłam, ale takie były moje pierwsze wrażenia. Biorąc sobie do serca rady Kropelki, postanowiłam odwlekać ewentualną walkę, gdyż jeszcze nie poprawiłam się wystarczająco. Niebieskooka milczała, obserwując mnie uważnie.
- Od dłuższego czasu znajdujesz się na terenach Watahy Rennaisance. Zgubiłaś się? Szukasz czegoś lub kogoś? - Zapytałam, zatrzymując się jakieś trzy metry przed wilczycą. Uważnie obserwowałyśmy nawzajem swoje ruchy. Za wilczycą znajdowało się kilka drzew, na skraju intensywnie zalesionych gór. Po jej lewej znajdował się brzeg jeziora. Ja natomiast stałam niby z prawej niby na wprost wadery. Nieznacznie ograniczyłam drogę ewentualnej ucieczki niebieskookiej, która w razie podjęcia, zmusiłaby ją do odwrotu w kierunku granicy, a następnie za nią.
- Ja, hm, Nie wiedziałam, że jestem na terenach czyjejś watahy. Hm...
- Czyli się zgubiłaś? - Spytałam, nieznacznie przechylając głowę.
- Nie zupełnie. - Wyznała. - Szukam, hm, schronienia. - dodała po chwili.
- Ach tak? - Wilczyca bardzo mnie tym zaskoczyła. Widząc moją nader specyficzną reakcję, wadera odezwała się ponownie.
- Jestem Visala z rodu Lukerrid. - Przedstawiła się.
- Shori... po prostu Shori. - Skinęłam głową. - Powinnyśmy się udać do Alfy w Twojej sprawie. - Stwierdziłam, Wzbiłam się na jakieś trzy metry nad ziemię, po czym dodałam. - Chodźmy, powinnyśmy zdążyć, przed popołudniowymi zadaniami. - Oznajmiłam, uogólniając i pomijając informacje, że mam wtedy patrol, połączony z treningiem powietrznym wraz ze Stormy. Wilczyca Zadarła nieco pysk, by na mnie spojrzeć, widząc niemą zgodę i gotowość, ruszyliśmy w kierunku jaskini Rene oraz Nico. Po jakichś czterdziestu minutach intensywnego marszu odbyła się krótka rozmowa, ciemniejszych ode mnie wader. Gdy Visala, wyszła z jaskini, jakby spokojniejsza zaczepiłam ją w przyjazny i topy dla siebie sposób.
- Hej Visalo, Jak poszło? - Niebieskooka spojrzała na mnie i miło się uśmiechnęła.
- Renesme powiedziała...

<Visala?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 484
Ilość zdobytych PD: 242
Obecny stan: 242

środa, 22 czerwca 2022

Od Shori cd. Sininen ~ Oszroniony ogień

Plecenie wianków to naprawdę fajny pomysł. Gdy zbierałam niebieskie oraz fioletowe kwiatki, myślałam nad tym, czy będą się one odpowiednio komponować z futrem Sininen oraz Noitera. Gdy w końcu skończyłam zbierać spory pęczek roślinności, okazało się, że w zdecydowanej większości znajdowały się w niej chabry wraz z fiołkami. Zebrane rośliny podzieliłam na dwa bukieciki i przygotowałam je do plecenia. Usiadłam koło Noitera i czekając jeszcze na Sini zaczęłam pracę nad wiankiem dla Noitera. Usłyszałam od Cioci Lonyi, że fiołki mają jakąś fajną symbolikę, ale nie ważne, jak długo myślałam, nie potrafiłam sobie jej przypomnieć. Ostatecznie stanęło na tym, że są w bardzo ładnym, delikatnie fioletowym kolorze.
Czas zleciał dość szybko i nim się obejrzałam, miałam skończony wianek dla basiora i byłam w połowie wielokwiatowej korony dla Sininen. Widząc jednak niemą irytację, a także skupienie na pyszczku Kropelki, podeszłam do niej i zapytałam
– Jak Ci idzie? Wszystko okey? – Podeszłam, przyglądając się nieco poturbowanym kwiatom. ~Oj nie za bardzo~ pomyślałam, jednak nie dając po osobie tego poznać, uśmiechnęłam się pokrzepiająco do młodszej i zabrałam się za tłumaczenie jej krok, po kroku, jak można to sprawnie naprawić. Po około 15 minutach, w łapkach młodszej znajdował się delikatny wianek. Słowa pochwały padły z pyska basiora, a nim się obejrzałam, stokrotki wylądowały na mojej głowie. Zacięłam się na krótką chwilę, a po chwili rzuciłam się na młodszą z ogromnym uściskiem.
– Dziękuję Sini! – gdy odsunęłyśmy się od siebie, sięgnęłam ogonem, po niebieską koronę i również nałożyłam ją na głowę waderki. – Myślę, że pasuje Ci idealnie. – Powiedziałam z uśmiechem, gdy skrepowana Kropelka zasłoniła pysk. Ponownie skończyłyśmy w wielkim uścisku.
– Awww, jak uroczo razem wyglądacie. – Głos Noitera spowodował, że odsunęłyśmy się od siebie nieznacznie, a ja poczułam na swym pysku wypieki. – Byłyby z Was świetne księżniczki – Dodał szybko. – Zupełnie jak te z bajki o kwiecistych siostrach. Chcecie posłuchać? – Mój wzrok skierowałam na szarą. Waderka przytaknęła nieznacznym ruchem Głowy, na co basior ucieszył się wielce. Ułożył się wygodnie, co i my uczyniłyśmy i już po chwili, w pozycji półleżącej słuchałyśmy ilustrowanej cieniami, historii.

< Skok do teraźniejszości >
Rok minął nam niezwykle szybko, sporo się działo, a nasza wesoła gromadka dorosła. Każde z nas, tak jak tato, miało swoje nowe/stare obowiązki. Nie było źle, lubiłam swoją pracę. Widziałam, że rodzeństwu również nie szło najgorzej. Lecz to już nie były już te same czasy. Taaak. Dzieciństwo już nie wróci… chociaż? Czy musi? Te i inne myśli zawalały mi głowę, w to przyjemne późno wiosenne popołudnie.
– Ziemia do Chmurki! – Szara łapa Kropelki przesunęła mi się kilkukrotnie przed oczyma.
– Tak, tak. Przepraszam, zamyśliłam się. – Uśmiechnęłam się do waderki, wygrzewającej się ze mną na piaszczystej plaży. Oczy Sininen, przyglądały mi się przenikliwie. ~Za dobrze znam to spojrzenie... Nie, nie dam Ci się tym razem.~ Stwierdziłam w myślach, jednak już po krótkiej chwili konfrontacji ze świecącymi oczyma siostry, wymiękłam.
– Ehhh… Dobra już Ci mówię. – Westchnęłam, dostrzegłam, że kąciki ust wadery lekko się podniosły.
– Zawsze to na Ciebie działa. – Zaśmiała się Sini i szturchnęła mnie lekko w bok. Przewróciłam oczami, udając obrażoną, ale nie minęło nawet kilka sekund, a już śmiałyśmy się razem.
– Widzisz Sini. Zastanawiałam się nad ostatnim rokiem naszego życia. – Zaczęłam, gdy obie się uspokoiłyśmy. Dużo się działo, z resztą sama doskonale o tym wiesz, ale… zastanawiałam się, czy nie można by… Wrócić do tych dobrych chwil? – Skupienie na pysku Kropelki zdradzało, iż zastanawia się nad moimi słowami. Nie odpowiedziała mi jednak. – Wiesz… wiem, że Cięto raczej nie bawi, ale czy mogłybyśmy pozbierać razem muszelki i bursztyny? Może znajdziemy coś ciekawego. Plaża jest dość rozległa i chyba nigdy jeszcze nie przeszłyśmy jej całej wzdłuż i wszerz. – Spytałam z nadzieję na wspólne spędzenie czasu jak za dość niedawnych, szczenięcych czasów. Wilczyca zerknęła w dal, na rozległy piaszczysty brzeg naszej watahy. Gdzieś w dali malowały się stare kłody, wyrzucone na brzeg i parę większych głazów. Po chwili Sini odwróciła się, z powrotem do mnie i zaczęła mówić
– Myślę, że…

<Sininen?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 643
Ilość zdobytych PD: 321
Obecny stan: 784

czwartek, 2 czerwca 2022

Od Shori – Event Wielkanocny ( Pisarski ~ Pisankowe szaleństwo )

Od kilku dni wśród rówieśników wrzało, na wieść o zbliżającej się Wielkanocy i związanymi w tym czasie zabawami i wyzwaniami. Ereden, Nico, Sini i ja postanowiliśmy zorganizować coś na kształt szkolenia z tropienia. Każde z nas dzieliło się swoją wiedzą nabytą od naszych mentorów i doświadczeniami, a Nico nawet podzielił się informacją, ile to jajek zostanie ukrytych przez Rene i jej pomagierów. Każde z nas nie mogło się już doczekać, a gdy w końcu nastał ten wyczekiwany przez nas poranek, wszyscy spotkaliśmy się przy Douce Cascade.
– Rene mówiła, że w tym roku przygotowali podział na starszych i młodszych, żeby wyrównać szanse. Podobno ma nie brać udziału w tej konkurencji. W końcu sama chowała pisanki. – Oznajmił Nico, gdy tylko wraz z rodzeństwem dosiadłam się do niego. Korzystając z chwili, nieobecności wszystkich wilków watahy, kontynuowaliśmy rozmowę.
– Jestem przekonany, że i tak wypadlibyśmy lepiej od dorosłych. – Stwierdził dumnie Ereden, napinając przy tym pierś i szczerząc się przy tym prowokująco. Sininen przewróciła tylko na to oczyma, a ja się zaśmiałam.
– Nie byłabym tego taka pewna – Dodałam po chwili. – Jest tu wiele doświadczonych wilków. Na pewno mają jakieś asy w rękawach, których nam nie pokazali.
– Myślę jednak, że mamy przewagę skrzydeł. – Oznajmiła ciszej Sini. Spojrzałam na jej bezskrzydłą formę i wraz z resztą towarzystwa oczekiwałam wyjaśnienia. – No wiecie. Rene nie startuje. Mamy stosunek 2:1. Tarou ostatnio zwichnął skrzydło i nie będzie latał. – Przytaknęliśmy ze zrozumieniem głowami.
– Nie dzielimy się na drużyny? – Spytałam. – Akurat byłoby nas po równo. Możemy wymieszać składy albo działać wadery na basiory. – Mój pomysł jednak od razu został odrzucony. Trudno. Wzruszyłam ramionami i zwróciłam pysk w kierunku alfy. Właśnie zaczęło się zgromadzenie.
– Witajcie moi drodzy! – Zaczęła Rene, na co dostała odpowiedź w postaci wesołych okrzyków. – Cieszę się, że widzimy się dziś w pełnym składzie. Jak co roku, z okazji Wielkanocy zorganizowaliśmy kilka gier i zabaw, aby umilić nam czas. Zanim jednak zaczniemy, chciałabym podziękować wszystkim zaangażowanym, za pomoc w organizacji. – Przerwała, klaszcząc w łapy, co i każdy członek watahy uczynił. – Dobrze więc. Zaczniemy od poszukiwań pisanek…
Po zapoznaniu się z zasadami i zabraniu przygotowanych wcześniej koszyków zebraliśmy się na linie startu. Pisanki ukryte zostały w okolicach Douce Cascade oraz Forêt de Vie. Już z oddali mogłam dostrzec podejrzany pomarańczowy punkt, ukryty za warstwą liści. Czekaliśmy na znak, a gdy rozległ się radosny okrzyk naszej przywódczyni, chmura pyłu wzbiła się w powietrze, a pozostali w pobliżu dorośli zaczęli się krztusić. Ani ja, ani moje rodzeństwo, czy też Nico nie zatrzymaliśmy się jednak, by sprawdzić, czy wszystko okey. Na pewno nikomu nic się nie stało. Każde z nas ruszyło pędem w inne strony. W mignięciu oka dopadłam po moją pierwszą pisankę, którą to okazał się ów pomarańczowy punkt, po czym wzbijając się w powietrze, poleciałam dalej. Porządnie zaciskałam koszyk w pysku i leciałam płynnie, by nie rozbić jajka. Przeczesywałam drzewa, pozostawiając ziemię nieuskrzydlonym kompanom zabawy. Ku mojej uciesze w starej sowiej dziupli znalazłam nie jedną, a aż dwie kolorowe pisanki. *~Już trzy!~* Ucieszyłam się i poleciałam dalej. Zatrzymałam się na grubszej gałęzi, starego buku. Na korze znajdował się żółty odcisk wilczej łapy. Rozejrzałam się uważnie, zataczając dokoła niewielki krąg, aż w końcu dostrzegłam niewielkie gniazdo i brązowe pióro.
– Niech to! Nico mnie uprzedził! – Zaskomlałam niezadowolona z obrotu spraw, po czym pędem ruszyłam dalej.
Latałam jeszcze przez pół godziny, po czym usłyszałam wycie Rene, oznajmiające koniec czasu. Ku osobistemu zadowoleniu wróciłam z koszykiem wypchanym po brzegi, a było w nim dokładnie 17 jajeczek. Jak się później okazało, Nico upolował 19, Ereden 22, a Sininen aż 25 pisanek. Wniosek był więc jednogłośny, Sininen wygrała.
– BRAWO! – Zawołałam, a wraz ze mną Gratulacje złożyły również inne wilki. Przytuliłam siostrę, po czym wspólnie z resztą rówieśników udaliśmy się na start, by obserwować poczynania dorosłych.

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 616
Ilość zdobytych PD:309 + 50% (154 PD) Booster Eventowy
Obecny stan: 463

środa, 20 kwietnia 2022

Od Shori cd. Noitera ~ "Rzut piórem"

Nie mogłam się już doczekać, długo obiecywanej wycieczki ze skrzydlatym basiorem. Od wczesnego ranka, a nawet poprzedniego wieczoru mną targało. Nawet Sininen i Ereden byli zaskoczeni z mojej nadzwyczajnej energiczności. Gdy w końcu nadszedł ten czas i Noiter przeszedł po mnie pod jaskinię, byłam podekscytowana jak nigdy wcześniej.
- Gotowa? - zapytał, na co przytaknęłam zdecydowanym ruchem głowy. Przytuliłam tatę na pożegnanie i doskoczyłam do ciemniejszego wilka. Omówiliśmy wstępnie pierwszy odcinek trasy, po czym wzbiliśmy się w powietrze. Lecieliśmy nad morzem, niesieni przez ciepłe wiatry. Naszym miejscem docelowym była niewielka wyspa, niedaleko naszych terenów. Był to teren neutralny, dostępny dla każdego. Nie chciałam tego mówić Noiterowi, ale gdyby nie ten wiatr i możliwość szybowania, nie wiem, czy dałabym radę dolecieć. Gdy tylko zbliżyliśmy się do błyszczącej, piaszczystej plaży, zasugerowałam:
- A może przejdziemy się chwilę po plaży? Piasek tutaj wydaje się inny niż u nas. - dodałam, chcąc sprawić wrażenie faktycznie zainteresowanej drobnym kruszcem. Basior zgodził się, powoli obniżając lot, ruchem okrężnym. Przypominał nieco sępa, czekającego aż jego ofiara opadnie z sił. Stwierdziłam, że najszybszym i najlepszym rozwiązaniem dla mnie, będzie zapikowanie. Robiłam to już wiele razy, więc nie stanowiło to dla mnie problemu. Gładko rozłożyłam skrzydła kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, hamując przy tym stanowczo, po czym złożyłam je, opadając lekko na piasek. Moje domysły co do niego były jak najbardziej prawdziwe. Czekając na basiora, postanowiłam chwilę powęszyć w złotym piasku, w poszukiwaniu czegoś interesującego. Gdy złapałam zapach nieznanej mi dotychczas rośliny, zatrzymałam się, aby przeanalizować jej zapach.
- Co tam znalazłaś Shori? - spytał Noiter, podchodząc do mnie. Węszył chwilę — Tak. Znam ten zapach. To storczyki znad tutejszych gorących źródeł. - Moje oczy były wielkości spodków.
- Naprawdę? - Spytałam, na co basior przytaknął.
- zrobimy sobie chwile przerwy na przegryzkę i możemy się tam udać. To naprawdę urokliwe miejsce. - Przyznał, po czym usiadłszy na ziemi, wyciągnął ze swej torby dwa zawinięte w liście udka bażanta. W duchu zaprzeczałam temu, że mogłabym być głodna, jednak gdy tylko zaczęliśmy posiłek, mój brzuch mówił co innego.
Uzupełniwszy energię, ruszyliśmy spacerkiem w głąb intensywnie zalesionej wyspy. Myślałam, że kilkadziesiąt kilometrów nie robi różnicy, jednak tutaj klimat był już zdecydowanie cieplejszy, niż na naszych terenach. W gąszczu intensywnie zielonych liści znajdowały się wielobarwne kwiaty, a powietrze, chociaż, nadal niezbyt ciepłe, było wilgotne i cieplejsze od powietrza w naszych lasach. Chłonęłam widoki i aromatyczne zapachy. Śledziłam każdy ruch oraz dźwięk. Gdy do mych uszu dotarł intensywny szum, spadającej wody, przyspieszyłam kroku. Ścieżka zakręciła do góry, a po chwili truchtu skończyła się ona na klifie.
- Wow — Nie byłam w stanie wydobyć z siebie nic więcej. Czarny basior stanął tuż za mną, nie chcąc zasłaniać mi widoków.
- Coś czułem, że Ci się tu spodoba. - powiedział. Miejsce było dość wąskie, a hałas spadającej wody, zmuszał do bliższego kontaktu, jeśli chciało się siebie zrozumieć. Nic dziwnego więc, że basior musiał się nade mną lekko nachylić, bym usłyszała, jego głos.
- Gdy już się napatrzysz, zejdź do mnie. Będę czekał na dole. - zameldował. Czułam jego oddech i ciepło na karku. Było to przyjemne uczucie, które zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, gdyż wilk się wycofał. Obejrzałam się za wilkiem, który spokojnym krokiem schodził ze zbocza. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Wróciłam do pochłaniania widoku.
Stałam na krawędzi klifu. W dole widniało jezioro, po lewej stronie ciągnęła się skalna ściana, z której spadała woda, rozbijając się o wysuniętą skałę. Nad wodą unosiła się para wodna. Z pozostałych stron rozciągał się las z wysokimi drzewami. Całość była oświetlona przez słońce, którego promienie odbijały się na unoszących się w powietrzu kroplach wody, tworząc majestatyczną tęczę. Skały porastały mchy i bluszcze, a także gdzieniegdzie widoczne były kwiaty. Wszystko przypominało jakby Niebiańską Studnię albo Oazę. Ptaki przeleciały, wydając z siebie radosne okrzyki i piski. To naprawdę cudowne i malownicze miejsce, do którego z chęcią będę wracać.
Gdy już się napatrzyłam, a powiem szczerze, trwało to dość długo, gdyż było już popołudnie, zeszłam do Noitera. Basior zaprowadził mnie w krzaki, za którymi znajdowała się kolejna ścieżka.
- Dlaczego ta droga jest ukryta? - spytałam, wielce zainteresowana owym faktem.
- Ponieważ prowadzi w bardziej urokliwe miejsce, przepełnione magią. - Odpowiedział basior, z nutką tajemnicy. Nim dotarliśmy do owego, ostatniego już punktu wycieczki, zatrzymaliśmy się na bardziej syty posiłek i dłuższą przerwę. W tajemniczym miejscu na końcu drogi mieliśmy spędzić kilkanaście minut, by następnie ruszyć bezpośrednio do domu.
Zaczął się zachód słońca, gdy dotarliśmy na niewysoki szczyt. Była to praktycznie równina skalna, po której środku znajdowało się spore jezioro termalne. Woda lazurowo błękitna, pełna była zdrowych pierwiastków i magii, wydobywających się ze źródła na jego dnie. Samo miejsce usiane było barwnymi kryształami, spomiędzy których gdzieniegdzie rosły rośliny, w tym storczyki. Woda z jeziora wypływała strumieniem nieopodal i wpływała do rzeki, której wodospad widzieliśmy wcześniej. Całość uzupełniał blask promieni zachodzącego słońca, które odbijały się od kryształów, majestatycznie oświetlając otoczenie. Był to najwyższy punkt wyspy. Dookoła znajdowało się może, z rysującym się kilkadziesiąt kilometrów dalej terenem naszej watahy. Wiał tu lekki wiaterek. Chłodny, przywiany znad morza i zmierzający w kierunku lądu. Siedzieliśmy chwilę, wpatrując się w te cuda. Noiter był wyraźnie pogrążony w swych myślach. Skorzystałam z okazji. Niepewnie podchodząc, przytuliłam się do niego i wyszeptałam "Dziękuję". Wilk spojrzał na mnie zaskoczony, na co od razu się odsunęłam, zmieszana. Wiedziałam, że pod swym gęstym futrem spaliłam buraka, z wiadomego powodu.
- Dziękuję, że pokazałeś mi te piękne miejsca. - Wydukałam, udając, że przecież nic się nie stało. Odwróciłam wzrok od basiora. *~Coś Ty sobie myślała?!~* zganiłam się w myślach. Dlaczego czułam się tak okropnie?

<Noiter?>

Romantyczne miejsce, piękny klimat i taka sytuacja. Wiemy, co się z Copy święci, więc musisz spławić zauroczoną Tobą Chmurkę. Pamiętaj tylko, że nastolatką może różnie zareagować ;3

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 897
Ilość zdobytych PD: 448
Obecny stan: 1336

środa, 13 kwietnia 2022

Od Shori c.d Naharys'a – „Burza w kostce lodu” [Zakończenie]

Akcja toczy się między 2 i 3 cz. Anatomii Obłędu
Minęło sporo czasu, moje rodzeństwo podrosło i rozwinęły im się charaktery. Kto by pomyślał, że z tej małej kulki, wyrośnie zadufany w sobie dupek?! Mnie to w sumie nie bardzo przeszkadza, potrafię się odgryźć Eredenowi, ale współczuję Sini. Ma piękne skrzydła tak jak ja. Ogólnie jest śliczna i kochana, nie rozumiem, jak można mówić jej te wszystkie złe rzeczy, które słyszy. Na moje szczęście, coraz lepiej latam i mogę sypać Eredenowi piaskiem po głowie. Nieźle się wkurza, ale nie ukrywam, że czuję przy tym niemałą satysfakcję. Racja, oberwało mi się kilka razy. Dostałam już niemałą burę od rodziców, bo jestem starsza i mądrzejsza, ale nie sprawiło to jednak, że zaprzestałam swego rodzaju wojny. Był raz, gdy to z Eredenem pobiliśmy się dość dotkliwie, ale dzięki cioci Lonyi, oboje szybko wróciliśmy do formy. Byłam też z Naharysem na niebezpiecznej wyprawie. Widziałam potwora i byłam kolejny raz świadkiem tego, jaki mój tata jest dzielny. (Patrz Questy od Naharysa ) Nic dziwnego, że Rene wybrała go na kapitana Wojsk. Cieszę się, że jest moim tatą. Pilnie uczyłam się pod okiem Atrehu oraz skrzydłem Noitera. Coraz lepiej rozwijałam swoje umiejętności. Przeżyłam kryzys, utraty mamy, ale dziś, po sporym upływie czasu, jest już chyba okey. Któregoś dnia, po pewnej burzy, stwierdziłam, że trzeba wziąć Naharysa na spacer, aby nieco się rozluźnił. Przygotowałam niewielką skórzaną sakiewkę, którą zawiesiłam sobie na plecach i podeszłam do leżącego w wiosennym słońcu basiora.
– Tato? – wilk podniósł się do siadu i zwrócił w moją stronę. Uśmiechnął się, na co odpowiedziałam mu tym samym. – Masz może czas i ochotę, by pójść ze mną na spacer po wybrzeżu? Może znajdziemy jakieś fajne skarby? Wiesz… sztorm wyrzucił już nieraz ciekawe rzeczy na brzeg. – Powiedziałam rozentuzjazmowana, ale po chwili nieco ciszej dodałam. – Oczywiście, jeśli nie chcesz, to się nie pogniewam.
− Nie mów tak. Oczywiście, że chcę spędzić czas z moją córką. – powiedział stanowczo, wstał i mnie przytulił. Odwzajemniłam jakże przyjemny gest, po czym, ruszyliśmy spacerkiem, w kierunku wybrzeża. Szliśmy sami, nie padła nawet propozycja, byśmy zabrali rodzeństwo. Ereden dalej leczył się w leczniczy, a Sini spędzała czas na lekcjach u swego mentora. Po rozmowie z ciocią Lonyą wiedziałam, że muszę przyjemnie zagospodarowywać czas basiorowi, by nie miał chwili na ponowne smucenie się. To bardzo szkodzi i niestety, coś na ten temat wiem. Z tego też powodu byłam niezmiernie szczęśliwa, że Naharys zgodził się ze mną na tę „wyprawę”. Po dotarciu na miejsce przywitała nas przyjemna i orzeźwiająca bryza morska. Po sztormie ma ona taki specyficzny, ale miły zapach, a przynajmniej w moim mniemaniu. Już z oddali można było dostrzec mnóstwo błyskotek. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, aby po chwili wystartować szybkim sprintem w kierunku skrzących się łusek, bursztynów i muszelek. Nie minęło nawet dziesięć minut, a udało nam się uzbierać całkiem pokaźną kolekcję różnych różności. Przycupnęliśmy sobie przy sporej kałuży, by obmywając w niej przedmioty, przyjrzeć im się dokładniej. Najcenniejszym skarbem był dla mnie biały kamyk, w kształcie skaczącego wilka. Naharys nawet go nie zauważył, ale to nie szkodzi. Nawet lepiej. Gdy tylko wróciliśmy do domu, zajęłam się jego obróbką, za pomocą komety. Była to trudna sprawa, jednak się opłaciła, gdyż teraz już nikt nie mógł mieć wątpliwości, iż przedmiot ten wygląda jak tato. Uradowana swymi poczynaniami postanowiłam wręczyć powstałą figurkę basiorowi, przy wspólnej kolacji.
 − To dla Ciebie tato. − powiedziałam z dumą w głosie i postawiłam figurkę na skalnym stole. Gdy Sininen i Naharys zobaczyli przedmiot, ich oczy zabłysły. Rozległy się głosy uznania, ze strony siostry, natomiast basior nic nie mówiąc, po prostu mnie przytulił.

Dziękuję za wątek

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 603
Ilość zdobytych PD: 301
Obecny stan: 888

poniedziałek, 4 kwietnia 2022

Od Shori c.d Sininen/Noiter ~ Oszroniony Ogień

*Akcja toczy się przed "Anatomia obłędu 3cz."*
- Nieee! - Zawołałam rozpaczliwie, gdy sylwetka jasnoszarej wadery zaczęła rozpływać się w czarnej mgle. Skoczyłam w jej kierunku, chcąc ją złapać i przytulić. - Nie zostawiaj mnie... - w mych oczach pojawiły się łzy. - Ma... Mamo... - Pina przeleciała mi przez łapy, jak piasek na plaży, a nim całkiem zniknęła, uśmiechnęła się do mnie. Był to taki sam uśmiech, jak tego dnia, w którym oznajmiła, że stanie się moją rodziną. Opadłam na ziemię, szlochając w najlepsze. Nie dany był mi jednak spokój. Wszystko pokryła czerń, a ja straciłam grunt pod łapami. Chciałam użyć skrzydeł, ale nie mogłam, chciałam krzyczeć, ale i to nie było mi dane. Spadałam w otchłań, nie wiedząc, czy i kiedy sięgnęła jej dna. Po pewnym czasie jakaś siła szarpnęła mną, a ja pokiwałam się za kłócącymi się Eredenem i Sininen.
- To wszystko Twoja wina dziwolągu! - krzyczał basior i pluł przy tym takim jadem, że aż przeszły mnie ciarki. - Lepiej by było, gdybyś się nie urodziła! - kontynuował, a mniejszej puściły nerwy.
- Słusznie! Nie musiałabym się patrzeć na ten Twój głupi pysk! - warknęła, a ja nie mogłam tego dalej oglądać. Wskoczyłam między nich.
- Przestańcie! Jesteście rodzeństwem na bogów! - Jednak Ci nie zareagowali. Zupełnie, jakby mnie nie było. Usłyszałam kroki, obraz zawirował i znów pokrył się czernią. Scena się zmieniła. Stałam przed jaskinią Medyków. Trzy długości ogona przede mną siedział załamany Naharys.
- Tato. - podbiegłam, chciałam się do niego przytulić. Nawet nie dostrzegłam, że ten w ogóle nie zareagował na mój głos. Stanęłam przed nim — Tato! - powtórzyłam. Basior jednak wpatrywał się pustym wzrokiem w dal. Chciałam go szturchnąć, aby na mnie spojrzał, jednak moje działania na nic się nie zdały. Zupełnie tak, jakby nie czuł mojego dotyku, jakby mnie nie widział, ani nie słyszał — Tato... - skomlał, zaczynając pogrążać się w rozpaczy. ~ Dlaczego mnie ignorują? Nie słyszą mnie? Co się stało? A może to ja zrobiłam coś nie tak?~ Obraz zmienił się po raz kolejny. Siedziałam na plaży, a wkoło mnie wściekle latała kometa. Kątem oka dostrzegłam jakiś cień, nienależący do żadnego ze znanych mi wilków. Już miałam odwrócić się w stronę postaci, gdy coś jakby ukuło mnie w bok. Przez mój grzbiet przeszedł dreszcz. Poderwałam się do siadu, ciężko dysząc.
- Ciii... Oddychaj. To tylko zły sen. - wyszeptała waderka, gładząc mnie po plecach. Potrzebowałam chwili, by zorientować się, że zaciskałam łapki na pluszowym króliczku, a Sininen próbowała mnie uspokoić. Zapewne obudziłam ją, gdy się wierciłam, a może słyszała, jak mruczałam coś. W sumie nieważne. Obudziłam Sini i koniecznie chciałam ją za to przeprosić. Odwróciłam pysk w stronę siostry, ale waderka tylko wtuliła się we mnie i szeptała
- Nic się nie stało... Nie spałam — przytuliłam ją swoim skrzydłem i oparłam pyszczek na jej głowie, powoli się uspokajając.
- Dziękuję — wyszeptałam, kątem oka rozejrzałam się nieznacznie po naszej jaskini. Tato spał twardo. Dawno nie widziałam go tak spokojnego. Ereden dalej przebywał u cioci Lony, zapewne wciąż nie odzyskawszy przytomności. Na niebie księżyc pomału zmierzał ku horyzontowi. Westchnęłam cicho. Zerknęłam na Sininen, ale waderka miała przymknięte oczy. Nie w sposób było mi ocenić, czy zasnęła, czy czuwa nade mną, jak to miała ostatnio w zwyczaju. Zamknęłam oczy i nie wiedząc, kiedy zasnęłam.
*~*~*
Obudziłam się rano, jakieś dwie godziny po świcie. W powietrzu czuć było nieco już zwietrzałą woń Naharysa, który pewnie równo ze wstającym słońcem, udał się do lecznicy, a później wybierze się na szkolenie. Sininen również nie było u mego boku. Nie wiem, jak wydostała się z mych objęć, ale zrobiła to perfekcyjnie. Tylko Króliczek pozostał w moich łapkach. Właśnie wstawiłam, gdy u wejścia do jaskini pojawiła się Sini w bezskrzydłej formie, ze sporym kawałkiem jeleniny. Położyła mięso na kamiennym stole i uśmiechnąwszy się delikatnie, powiedziała charakterystycznym dla siebie, cichym głosikiem
- Mamy dzisiaj wolne. Wspólne śniadanie to fajny pomysł, prawda siostro? Dawno nie jadłyśmy razem. - oznajmiła, a ja przytaknęłam skinieniem głowy. Obie zasiadłyśmy do posiłku. Życzyłyśmy sobie smacznego, po czym zjadłyśmy jakże smaczną potrawę. Po załatwieniu podstawowych potrzeb udałyśmy się na spacer w kierunku pobliskiego strumienia.
- Nie miałabyś ochoty polecieć tam ze mną? Byłybyśmy szybciej i dłużej mogłybyśmy cieszyć się łapaniem żab — spytałam, przerywając w pewnym momencie nawet przyjemną ciszę. Spojrzałam na Sini idącą w swej bezskrzydłej formie. Waderka cicho spuściła powietrze z płuc, po czym nie spoglądając na mnie, odpowiedziała.
- Shori, nie zaczynaj znowu tego tematu. Przecież już Ci mówiłam, dlaczego nie chcę używać skrzydeł. - zrezygnowana spuściłam głowę.
- Dobrze — odpowiedziałam. Reszta drogi minęła nam w ciszy, gdzie od czasu do czasu podskakiwałam i szybowałam przez kilka metrów. Od kiedy uczę się latać, wolę ten sposób poruszania się w towarzystwie wilków idących. Odnoszę wrażenie, że jest on o wiele korzystniejszy niż zwykłe stąpanie po ziemi.
*~*~*
Dotarłyśmy na miejsce po niecałej godzinie spaceru. Napiłyśmy się wody i zaczęłyśmy tropienie jakiekolwiek żaby. Gdy stworzenie zostało znalezione, zaszyłyśmy się w wysokiej już trawie.
- Ta, która ją złapie, wygrywa jutrzejszy „dzień na tak". - zameldowałam, szepcząc. Czekałam na reakcję Sininen. Po krótkiej analizie waderka skinęła głową, na znak zgody. Rozeszłyśmy się, otaczając naszą ofiarę. Sininen całkiem zniknęła w wysokiej już trawie, tak że tylko wyczuwałam jej delikatną woń. Przycisnęłam skrzydła do siebie, nie chcąc poruszyć zbytnio roślinnością. Wolnym krokiem zbliżałam się do szarozielonej żabki. Gdy znalazłam się dwie długości ogona za nią. Wyskoczyłam, rozkładając skrzydła i usiłowałam ją pochwycić w łapy. Stworzonko jednak sprawnie wyskoczyło z mego uścisku. Zaaferowana zwierzątkiem nawet nie zauważyłam, kiedy wpadłam do płytkiej wody, wydając przy tym donośny plusk. Fuknęłam poirytowana, gdy żaba wskoczyła mi na nos i uciekła, po próbie złapania jej. Straciłam swą ofiarę z oczu. Podniosłam się i nie minęła nawet minuta, gdy do mych uszu dotarło radosne stwierdzenie
- Wygrałam - Oznajmiła Sini i wesoło zamerdała ogonem. W siedziała i starannie trzymała żabkę lekko przyciśniętą do ziemi, by ta jen nie uciekła. Skinęłam głową, akceptując swoją przegraną. Błękitnooka wypuściła stworzonko, które błyskawicznie uciekło do wody. Odpoczywałyśmy chwilę, leżąc i rozmawiając.
- Jak ją złapałaś? - zapytałam, przewracając się na brzuch i patrząc w błękitne oczy Sini.
- Wiedziałam, że jeśli nie uda Ci się jej złapać, to ją spłoszysz. Musiałam tylko obserwować Twoją taktykę i czekać.
- Nie wolałaś mieć 100% pewności na wygraną? Przecież mogłam ją złapać. - zagaiłam, rozmyślając nad taktyką młodszej. Wadera uśmiechnęła się zadziornie, odwracając się na brzuch.
- T o by było za proste.
*~*~*
Reszta dnia minęła nam na spacerowaniu. Wieczorem Sininen miała jeszcze trening z Tatą, po czym wspólnie zjedliśmy kolację. Po o dziwo spokojnie przespanej nocy nastał dzień kolejny, który to mieliśmy spędzić z Noiterem. Pamiętając o umowie między mną, a Sininen, grzecznie oczekiwałam jej decyzji. Pierwszą z nich był najzwyczajniejszy w świecie spacer do groty naszego opiekuna.
- Dzień dobry — przywitałyśmy się chórem, chociaż Sini ciszej ode mnie. Rogaty basior uśmiechnął się do nas szczerze i gestem zaprosił do jaskini.
- Dzień dobry moje drogie. Co chciałybyście dzisiaj porobić? - zapytał, a ja spojrzałam na Sini, oczekując jej odpowiedzi.

<Sininen?>
Co zamierzasz robić? Nie zapomnij, że Shori dziś na wszystko mówi "Tak" ;3

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 1118
Ilość zdobytych PD: 559 + 5% (28 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 587

piątek, 11 marca 2022

Od Shori c.d Atrehu - Nowy dom

Pisnęłam, gdy pod wpływem prądu powietrza i prędkości Atrehu, nagle wzbiłam się w powietrze. Zdecydowanie nie powinnam była rozkładać swoich skrzydeł. Tego byłam pewna, jak nigdy wcześniej, jednak co się stało, to się nie odstanie. Porwana w górę, niezbyt zgrabnie szybowałam przez chwilę. Zauważyłam w dole, jak ruda sierść wraz z jej właścicielem, gwałtownie stoczyła się w dół zbocza. Z pięciozłotówkami w oczach, zawołam:
- Atrehu! – wilczy basior ze słyszalnym przeze mnie hukiem wylądował na polance poniżej. Leżał przez chwilę, po czym podniósł się i rozejrzał, zapewne mnie szukając, gdyż gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, usiadł ze spokojem. Tak się zapatrzyłam, że nie zauważyłam, iż nie dość, że tracę wysokość wskutek zaprzestania ruchu skrzydeł, to jeszcze wiatr zniósł mnie wprost na drzewo. Owe informacje dotarły do mnie, dopiero gdy grzmotnęło mną o jakąś gałąź. Momentalnie złożyłam skrzydła, wydając z siebie zduszone parsknięcie bólu i zaskoczenia. Przekoziołkowałam, po czym spadłam ze stłumionym piskiem i niczym mój mentor, stoczyłam się w dół zbocza. Po wpadnięciu na basiora podniosłam się do siadu. Wstrząsnęłam głową, chcąc, by świat przestał wirować przed mymi oczyma, po czym uśmiechnęłam się niewinnie do Atrehu.
- Nic mi nie jest! – Zameldowałam, wstając. Zatoczyłam się jednak i ponownie wylądowałam na zadzie. - Jak się czujesz Atrehu? – spytałam po chwili, w której pozwoliłam grawitacji wziąć nade mną górę. Przyglądałam się zmierzwionej, rudej sierści mentora.
- Będę żył — odpowiedział — A jak z Tobą Shori? Na pewno wszystko dobrze? – spytał, po czym ściągnął z mojej grzywki jakiś stary liść.
- Tak, tak. – odpowiedziałam zdecydowanie, choć wiadome było, że i mnie, jak i Atrehu na pewno bolała nie jedna część ciała. Tylko kilka siniaków. Nie było to jednak nic poważniejszego. No... Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Mam nadzieję, że lisi basior nie zataił przede mną faktu o złamaniu jakiejś kończyny.
- Przepraszam, nie powinnam była rozkładać skrzydeł w trakcie biegu — owinęłam się ogonem i spuściłam głowę ze skruchą. Basior jednak się nie gniewał, podniósł lekko mój pysk, tak bym popatrzyła na jego, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco. Siedzieliśmy przez chwilę, zbierając się po wydarzeniu. Przez ten czas byłam wtulona w bok basiora, aż nagle zadał on pytanie.
- Jak się czułaś? – spojrzał na mnie, na co odpowiedziałam mu zdziwionym wyrazem pyska, nie bardzo wiedząc, o co może chodzić ognistemu. - W trakcie lotu — rozwinął. Zrobiłam minę mówiącą „Aaa”, a potem zmarszczyłam brwi, zastanawiając się. Zapewne wyglądałam przy tym niezwykle komicznie, gdyż Atrehu ledwo powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem.
- Widzisz... – zaczęłam, po czym przesiadłam się przed basiora. – Nie bardzo miałam czas, aby nacieszyć się byciem w powietrzu. – zaśmiałam się nerwowo. Atrehu przytaknął ze zrozumieniem głową. - Ale mogę się podzielić odczuciami z moich treningów — powiedziałam. – Lot to bardzo przyjemne przeżycie. Jednak gdy uczy się go samemu, jest też dużo frustracji i siniaków. – zaśmiałam się. – Jak jest się w powietrzu, to tak jakbyś spadał, ale wiedział, że nie gruchniesz o ziemię. Nie wiem jak to opisać. Jet bardzo przyjemnie. Czujesz się wtedy wolny i bezpieczny. Nie ma żadnych granic. - Rozmarzyłam się na tę myśl, przymykając przy tym oczy.
- Nie chciałabyś poćwiczyć latania? – spytał Atrehu, równie niespodziewanie, co poprzednio. – Chciałbym zobaczyć, jak latasz. – dodał po chwili, uśmiechając się zachęcająco.
- Jak latam? – powtórzyłam. Chyba mogłabym nieco poćwiczyć. Nie latam jeszcze zbyt dobrze. Znam tylko teorię, opracowaną przeze mnie samą, na podstawie obserwacji głównie ptaków. Oprócz zapewne złej postawy, mam niezbyt dobrą kondycję skrzydeł i można by nad tym nieco popracować. – Jeśli nie musimy zrobić nic więcej, to w sumie możemy poćwiczyć nawet tutaj. – odparłam po chwili. Basior przytaknął, przybrał pozycję półleżącą i z uwagą śledził moje poczynania. Odsunęłam się trochę. Zrobiłam rozgrzewkę, skrzydeł, wiedząc, że ewentualna kontuzja znowu uniemożliwi mi ćwiczenia. Wzięłam głęboki wdech, a potem rozłożyłam skrzydła na wydechu. Uginając lekko łapy, przyjęłam pozycję, po czym stanowczym ruchem poderwałam się do lotu. Wzniosłam się jakieś dwa metry nad ziemię, po czym zatoczyłam krąg nad rudym basiorem. Zrobiłam à la slalom i zatrzymywałam się co jakiś czas w powietrzu. Mój lot nie był jeszcze zbyt stabilny. Większe podmuchy wiatru znosiły mnie i zmuszały do powrotów na wyznaczony przez siebie szlak. Mimo tego nie zniechęcałam się do ćwiczeń. Każdy trening sprawiał, że czułam się pewniejsza tego, co robię. Kończyny coraz mniej przeszkadzały mi w trakcie manewrów. Instynktownie je podkulałam lub wykonywałam ruchy zbliżone do tych, które wykonuje się w trakcie pływania. Postanowiłam sobie nawet, że już niedługo zacznę naukę sztuczek. Nie mogłam się już tego doczekać.
Po zrobieniu kilku rund wylądowałam przed moim mentorem i uśmiechnęłam się do niego.
- Nieźle Ci idzie. – powiedział, wstając i podchodząc do mnie.
- Dziękuję – mimo woli zarumieniłam się. Nie wiem czemu, ale miłe słówka doprowadzały mnie do takiego stanu. Zasłoniłam pysk skrzydłem, udając, że kaszlę, w celu zamaskowania się. Gdy poczułam, że wypieki znikają, zaprzestałam grania i ruszyłam kilka kroków w kierunku centrum watahy, zatrzymując się i zerkając w stronę basiora, powiedziałam:
– No nic. Pora ruszać dalej. – oznajmiłam, czekając, aż Atrehu również do mnie dołączy. Następnie powoli ruszyliśmy w kierunku domów. Po drodze basior pokazał mi, jak skradać się, by złapać wiewiórkę, którą dostałam w ramach przekąski.
Pomału zbliżaliśmy się do mojego domu. Było późne popołudnie, gdy wpadłam na genialny pomysł. Zatrzymałam się, węsząc chwilę.
- Co robisz Shori? – spytał basior. Uśmiechnęłam się zawadiacko, gdyż udało mi się złapać świeży zapach Naharysa.
- Upolujemy tatę? – spytałam, a w oczach Atrehu pojawiły się figlarne iskierki.
- To może być dobry trening — przyznał, udając poważnego. Coś we mnie jednak wiedziało, że czujka nie mógł się doczekać efektu tego przedsięwzięcia. Uradowana wskoczyłam w niewielką stertę starych liści, aby zamaskować swój zapach. Atrehu uważnie mnie obserwował, a gdy ruszyłam przed siebie, ten ruszył za mną niczym cień. Żadne z nas nie wydawało żadnych dźwięków. Zatrzymałam się za starym pniem, niedaleko wejścia do jaskini. Tato leżał sobie w słońcu i odpoczywał, po swym treningu. Mamy i rodzeństwa nie było jeszcze w domu, więc nie mieli, jak mnie zdradzić. Była to idealna okazja do ataku. Potrzebowałam tylko zajść go tak, bym mogła skoczyć na jego plecy. Znałam tu już większość skrytek, więc nie powinnam mieć z tym problemu. Wiedząc, że Atrehu schował się kawałek dalej i bacznie obserwował moje poczynania, jeszcze ciszej niż wcześniej przedostałam się za spory głaz. Niechcący jednak zahaczyłam ogonem o gałązkę, która chrupnęła, sprawiając, że tata otworzył oczy i poderwał się gwałtownie, zerkając w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Na moje szczęście nie zauważył ani nie wyczuł mnie jeszcze. Wzięłam w łapki jakiś kamyk i licząc na to, że odwrócenie uwagi coś zadziała, rzuciłam nim w drzewa nieopodal. Jak się okazało, głupi ma zawsze szczęście bowiem siwy basior, mrucząc coś pod nosem, ruszył w kierunku, który mu narzuciłam. Gdy tylko przeszedł obok mnie, wykorzystałam okazję i skoczyłam na niego, krzycząc:
- Orientuj się tato! – Atrehu wyszedł z ukrycia, śmiejąc się, a ja leżałam na grzbiecie zdezorientowanego Naharysa. Po chwili już każde z nas się śmiało.
- Gratuluję, nieźle mnie zrobiłaś. – pochwalił mnie basior. – Kto Cię tego nauczył?
- Atrehu! Dzisiaj na zajęciach — wypięłam dumnie pierś, spoglądając na ognistego mentora. Ten przytaknął, a ja pozwoliłam sobie do niego podejść i usiąść obok. Potem już porozmawialiśmy chwilę i się pożegnaliśmy. Atrehu nie wspomniał jak na razie o spotkaniu Ducha Lasu.

~*~*~*~*~*~
Minęło sporo czasu. Niedługo miałam skończyć rok. W tym czasie Noiter uczył mnie latać, a Naharys i Atrehu zaczęli mi wprowadzać walkę do szkolenia. Gdy w końcu czułam się szczęśliwa (pomijając uwagi Eredena, które nieraz niszczyły dzień), coś musiało się stać. Wszystko zaczęło się znowu sypać. Mama zniknęła. Nikt nie wiedział, co dokładnie się stało, oprócz Sininen, ale ona sama nie była w stanie nic dokładnie powiedzieć na ten temat. Na domiar złego poważnie ucierpiała. Do teraz jestem roztrzęsiona tymi zdarzeniami. Mam problemy ze snem. Staram się jak najmniej myśleć o tym wszystkim, trenując do oporu. Nie szukałam jednak pomocy. Czułam, że każdy ma swoje problemy z tym związane. Jest mi strasznie ciężko patrzeć na tatę. Widzę, jak cierpi, choć stara się tego nie pokazywać. To samo Ereden, który jest teraz bardziej złośliwy niż wcześniej i obwinia siostrę o to całe nieszczęście, zamiast się wspierać. A Sini? Diametralnie się zmieniła. Odnoszę wrażenie, że wydoroślała, albo raczej oziębła. Jest bardziej śmiała i nie boi się oddać bratu, jednak teraz między rodzeństwem dochodzi do coraz to poważniejszych bójek. Przez pierwsze dwa tygodnie wszyscy byli postawieni na baczność. Oprócz mamy zniknęła również Tsumi, jej przyjaciółka. Starano się nas, szczeniaki odsuwać od tego wszystkiego, najbardziej jak się dało, jednak nie byliśmy już tacy głupi. Świetnie widzieliśmy, całe zamieszanie. Zamiast trenować z tatą, wysyłano mnie do Noitera. Basior starał się mnie jakoś rozweselić, zachęcał do zabawy, jakiejś aktywności, byle odciągnąć mnie od negatywnych myśli. Byłam jednak nie w sosie. Leżałam przygnębiona, nieraz bliska płaczu, tylko po to, by po chwili, przewrócić jakiś spory kamień. Skrzydlaty nie wiedział już, co ma robić. Po prostu był i powiem szczerze, to mi wystarczyło.
Noiter rogaty basior, który powinien nosić aureolę. Stał się dla mnie kimś ważnym. Leżąc, wtulając się w jego bok, zaczęłam wraz z upływem czasu, dzielić się z nim moimi troskami, czy też historiami i domyśleniami. Słuchał mnie uważnie i czasem dzielił się ze mną jakąś złotą radą. Później opowiadał coś ze swojego dnia albo pokazywał mi historyjki za pomocą cieni. Kilka razy zdarzało mi się, że zasypiałam u niego, a budziłam się w domu, bądź że widziałam go w swoich snach. Siedział i czuwał nade mną albo tak mi się wydawało...

~*~*~*~*~*~
Minęły już ponad dwa miesiące od feralnego dnia i chciałabym wierzyć, że zobaczę jeszcze mamę, niestety nie mogę tego zrobić. Wszystko, co się zmieniło, nie wróciło do pierwotnego stanu. Jestem już tym zmęczona. Drażni mnie każdy trzask gałązki, jestem zdekoncentrowana, zawalam większość ćwiczeń. Ograniczyłam się już tylko do zajęć z Noiterem i Atrehu. Z Tatą widuje się tylko w czasie kolacji i śniadania. Właśnie... Noiter. Sama nie wiem co mam do tego basiora. Czuję się przy nim jakaś spokojniejsza. Nawet gdy tylko siedzimy obok siebie. Mam wrażenie, że się do siebie zbliżyliśmy. Atrehu śmieje się, że się nim zauroczyłam. Ta, bo w to uwierzę. A może? Sama już nie wiem. Wróćmy jednak do treningów z ognistym. Ostatnio widziałam Ducha Lasu, jak przypatrywał mi się z oddali. Nie mówiłam tego memu mentorowi, ale coś czuję, że sam się domyślił, lub wkrótce do tego dojdzie. No i budzące się zdolności magiczne nie dawały mi spokoju. Czułam jakąś moc, ale nie wiedziałam, jak to zinterpretować. Może to jednak zmęczenie, a nie moce? Wiedziałam tylko, że płomienie w moim towarzystwie zmieniały barwy na niebieskie. ~ A jeśli to zwidy? Może to jakieś zbiorowe halucynacje? ~ Z zamyślenia wyrwał mnie ból głowy i głos Atrehu.
- Na bogów, Shori! O czym Ty myślisz? Jesteś cała? – zapytał, pomagając mi się podnieść. Jeszcze nie tak dawno nie musiałam się aż tak pilnować, by nie oberwać po głowie od okolicznych gałęzi. ~ Kiedy ja tak urosłam?~
- Tak. Nic mi nie jest. Po prostu się zamyśliłam, nic ważnego. – powiedziałam i miałam ruszyć dalej, gdyż to nie był koniec naszej trasy. Powstrzymał mnie jednak Atrehu. Przyłożył łapę do mojego czoła, na co syknęłam z bólu. Spojrzał na mnie niezbyt przekonany co do moich wcześniejszych słów. - Nic. Mi. Nie. Jest. – powtórzyłam, akcentując każde słowo z osobna. – Nie biegłam przecież tak szybko. – dodałam po chwili, przewracając oczami, po czym wyminęłam basiora. Tym razem jednak skupiłam się na terenie. Nie czekając na zezwolenie, ruszyłam dalej, przez nabierający coraz to intensywniejszej zieleni las. Po około 5 minutach truchtu dotarłam nad piaszczyste wybrzeże. Gdzie w oczekiwaniu na Atrehu, usiadłam, starając się zrelaksować. Łapałam morską bryzę w skrzydła, wiatr szarpał moją sierścią i piórami. Niósł wiele zapachów. Mewy skrzeczały gdzieś nade mną, fale szumiały. Było tak spokojnie. Skupiłam się na oddychaniu, całkowicie się uspokajając i oczyszczając myśli pierwszy raz od bardzo dawna. Nie zauważyłam, nawet kiedy lisi basior przysiadł się do mnie.
- Myślałaś o tym wszystkim, prawda? – nie odpowiedziałam. Spojrzałam tylko na mego mentora i delikatnie się uśmiechnęłam. Nie podobała mi się moja niewiedza, a co za tym idzie bezradność. Czułam się też słabsza. Byłam praktycznie bezbronna. Moje rodzeństwo wcześniej ode mnie zaczynało panować nad żywiołami i lepiej radzili sobie z walką. Nawet Sininen, która była ponoć najsłabsza. Wyprzedzała mnie znacznie w sprycie i technice. Nie miałam z nią szans, co było równie pocieszne, co nieznośne.
- Nie możesz się tak zamartwiać. Nie masz na to wpływu. Wszystko będzie dobrze – oznajmił ze spokojem i troską, kładąc swoją łapę na mym ramieniu.
- Wiem, ale... — westchnęłam — Martwią mnie słowa Ducha Lasu. Widziałam go kilka dni temu. Obserwował mnie. – przyznałam. – Znowu przypomniałam sobie, jak mówił o ogniu. Prawdopodobnie będzie to jeden z moich żywiołów, których jeszcze nawet nie użyłam. Tylko biernie widzę ich działanie. Widziałeś, jak reagują płomienie w moim towarzystwie? Poza tym wciąż nie potrafię opanować ruchów, które mi pokazywałeś. Ogień... To taki niszczący żywioł. Jeśli okaże się moim elementem, mogę być zagrożeniem, nie tylko dla siebie, ale i otoczenia. – westchnęłam. A jeśli to ja byłam niebezpieczeństwem? Jeśli to mnie trzeba było się obawiać? Przecież stworzenie nie pojawiło się przed Renesme ani Naharysem. Władają przecież ogniem, a do tego mają ważne pozycje w sforze. Atrehu milczał, byłam mu za to wdzięczna, jednak nie mogliśmy siedzieć i milczeć w nieskończoność. Poza tym coś ewidentnie czaiło się za rogiem. Problem w tym, że nikt nie wiedział co to. Każdy przyjął taktykę, polegającą na „normalnym” życiu. Tyle że ja widziałam, że coś jest nie tak i to w wielu aspektach. Choć wypierałam się tego, jak mogłam, działało to na mnie przytłaczająco. Po dłuższej chwili westchnęłam ponownie i podniosłam się, dając tym samym znać, iż jestem gotowa do treningu. Musiałam się skupić na czymkolwiek, byle nie na gdybaniu.
- Zaczniemy od postawy. – oznajmił i zademonstrował mi pozycję, jaką powinnam zająć, szykując się do walki. Przytaknęłam ruchem głowy i stanęłam naprzeciw basiora. Stałam do niego przodem i z na wpół złożonymi skrzydłami. Naprężyłam mięśnie, pobudzając je do gotowości. Byłam już tylko o głowę niższą od basiora, drobne sparingi nie były więc aż tak niebezpieczne. – dzisiaj jesteś broniącym, a ja atakującym. – powiedział Atrehu.
- Dobrze. – odpowiedziałam i skupiając się na jego ruchach, oczekiwałam ataku. Gdy mięśnie wilka drgnęły, odskoczyłam w bok, unikając ataku, wykonanego w moją stronę. Cały czas musiałam pilnować się, by być przodem do ognistego, dając mu jednocześnie jak najmniej możliwości do ataku. Atrehu zamachnął się. Ledwo odskoczyłam, unikając podcięcia mi łap. Chciałam użyć skrzydeł, ale gdy tylko je rozłożyłam, dostałam naganę wzrokiem. Westchnęłam niezadowolona i odskoczyłam tak, że basior znalazł się po mojej lewej. Atrehu skorzystał okazji i złapał mnie za ogon, uniemożliwiając mi tym samym dalsze odskakiwanie. Odwróciwszy się w jego stronę, zawarczałam i pacnęłam go w nos, powodując tym samym uwolnienie mojego ogona, który natychmiast zwinęłam, trzymając go teraz bliżej siebie. Po dobrych dwudziestu minutach ciągłego unikania ataków i kilkunastu porządnych glebach stwierdziłam, że powinnam przejść do ofensywy.
- Mam dość tych uników! Mogę też Ci oddać. – oznajmiłam, wykonując skok z zamiarem wywrócenia rudego. Niestety nie trafiłam mentora. Podciął mi on łapy i przewrócił na ziemię, uniemożliwiając podniesienie się. Odwróciłam się na plecy, chcąc zrzucić go z siebie, kopiąc w jego brzuch. Byłam jednak już zmęczona, a basior nawet nie drgnął od mojego ciosu. Atrehu górował nade mną, niewzruszony moimi działaniami. Dyszałam ciężko. Nasz mały sparing, o ile mogę to tak nazwać, był dość intensywny.
- Nie możesz atakować tak bezmyślnie. – powiedział – Źle się wybiłaś i wylądowałaś na z ziemi. Bez problemu Cię przewróciłem. Nie masz szans z większym i silniejszym przeciwnikiem, gdy znajdziesz się pod nim. Doskonale o tym wiesz. – oznajmił stanowczo. – Walka to nie zabawa Shori. Przeciwnik nie da Ci forów. Jeśli nie możesz być silniejsza, musisz być szybsza. – zakończył swój monolog i zszedł ze mnie. Westchnął ciężko i odwrócił się z zamiarem ruszenia do centrum watahy. – Na dzisiaj koniec. – oznajmił.
- Nie! Jeszcze raz. Teraz pójdzie lepiej. – zaprotestowałam, podnosząc się z cichym stęknięciem. Ową frazę powtarzałam dziś już nie pierwszy raz. Byłam poirytowana ponowną klęską. Skumulowane emocje, w końcu chciały dostać upust. Lisi basior był cierpliwy, za co byłam mu wdzięczna, ale sama nie wiem, dlaczego frustracja wzięła nade mną górę w tej sytuacji. Kopnęłam wściekle, pierwszym lepszym kamykiem w stronę wody. Poczułam przypływ gorąca, a obok mnie pojawiło się jakieś źródło światła, które zaczęło krążyć gniewnie wkoło mnie. – Co do?! - krzyknęłam. Atrehu odwrócił się w moją stronę. Nasze miny wyrażały wyraźne zaskoczenie. Światełko wydzielało lekki niebieski blask, choć, głównie było białe. Najprawdopodobniej miało wiele wspólnego z ogniem. Zbyt długie wpatrywanie się w nie spowodowało, iż zapiekły mnie oczy. Spuściłam pysk, zasłaniając go łapą. Mruknęłam niezadowolona własną głupotą w tej sprawie. Atrehu chciał podejść, ale ja niewiele myśląc, odskoczyłam od niego.
- Spokojnie. Nie uciekaj przede mną Shori — powiedział basior. Jednak coś podświadomie mówiło mi, że jeśli tego nie zrobię to stanie się coś złego. Oboje zauważyliśmy, że dziwne zjawisko, ewidentnie orbitowało wkoło mnie, gdyż podążało za mną, krok w krok, gdy tylko cofałam się, przed basiorem. Atrehu nie wytrzymał, nakazał mi gestem, że mam się zatrzymać. Moc Alfy, jaka od niego biła, była niezwykle silna. Zatrzymałam się. Na światło jednak słowa alfy nie działały. Latało sobie wkoło mnie. Gdy Atrehu podszedł bliżej, wyciągnął przed siebie łapę. Nie wiedziałam, co miał zamiar zrobić. Gdy kula go dotknęła, odskoczył, wkładając sobie kończynę do pyska. Oparzyło go. Przeraziłam się niemiłosiernie, jednak milczałam. Basior, widząc moją reakcję, uśmiechnął się jakby nigdy nic i zażartował:
- Teraz nie zmarzniesz. – nie bardzo poprawił mi tym jednak humor. Chciałam zapaść się pod ziemię, gdy tylko doszłam do wniosku, że ta à la gwiazda, to zapewne jedna z moich mocy i na dodatek zrobiła krzywdę mojemu mentorowi. Nie, nie zrobiła. Ja zrobiłam mu krzywdę. Atrehu widząc, że na niewiele się zdała jego próba odwrócenia tego w żart, chciał się do mnie zbliżyć. Zapewne chcąc mnie przytulić, jednak zatrzymał się, przypominając sobie, że może się to zakończyć podobnie do sytuacji sprzed chwili.
- Prze... Przepraszam – wydukałam, cofając się. – Chyba lepiej będzie, jak zostawisz mnie samą. – powiedziałam, odwracając się w stronę oceanu. Po chwili dodałam – powiedz, proszę tacie, że dzisiaj nie przyjdę do domu...
Basior stał przez chwilę, zapewne zastanawiając się, czy nie spróbować mnie nakłonić do zmiany decyzji. Po jakiejś minucie, która ciągnęła się w nieskończoność, powoli odszedł. Gdy się oddalił, tak, że nie słyszałam już jego kroków, opadłam na piach i zaczęłam szlochać. Tego wszystkiego było za dużo. Potrzebowałam, by to ze mnie wypłynęło. Byłam taka padnięta, że nie zauważyłam, nawet kiedy kula się rozproszyła, a łzy się skończyły. Zasnęłam, ukołysana szumem fal.

~*~*~*~*~*~
Obudziłam się następnego ranka. Było dość chłodno, słońce dopiero wschodziło i wiał porywisty wiatr, zapowiadający zbliżający się sztorm.
- Jak na złość teraz Cię nie ma, co? – fuknęłam w próżnię, mając na myśli oczywiście to świecące badziewie. Wiedząc, że owo zjawisko było wywołane przeze mnie, doszłam do wniosku, że powinnam spróbować przywołać je ponownie. Przez dobre kilka godzin próbowałam różnych sposobów. Koło południa byłam już tak poirytowana, że miałam ochotę to olać i wrócić, by móc iść na trening. Jednak postanowiłam dać sobie ostatnią szansę. Stojąc, zamknęłam oczy i skupiwszy się na tym, jak wygląda kula, zaczęłam rysować ją sobie w myślach. Poczułam przyjemne ciepło, które najpierw emanowało we mnie, by po chwili wydostać się na zewnątrz. Otworzyłam oczy i wydałam z siebie pomruk zadowolona. Świecąca kula zaczęła powoli orbitować wkoło mnie. Postanowiłam sprawdzić, czy i mnie nie poparzy. Wyciągnęłam więc łapę przed siebie. Kometa, gdyż tak postanowiłam to od teraz nazywać, zatrzymała się jakieś dwa centymetry nad moją kończyną.
- Czyli mogę Cię tak kontrolować? Ciekawe... – wymruczałam, przesuwając łapą i kometą, raz w jedną stronę, a raz w drugą. Nagle usłyszałam szmer w krzakach. Odwróciłam się gwałtownie w tamtą stronę, po czym niewiele myśląc, tupnęłam łapą o podłoże. Kometa poleciała w stronę dźwięku. Usłyszałam, przeraźliwie piśnięcie królika. Rozległ się błysk, później podmuch wiatru zatrzepał krzewem, by po paru sekundach powróciło do mnie ciepło. Po chwili zobaczyłam szaraka wybiegającego z zarośli. Nawet nie zauważył, że wpadł mi pod łapy. Sprawnym ruchem zakończyłam żywot młodzika. Nim jednak przystąpiłam do konsumpcji, postanowiłam mu się przyjrzeć. Dostrzegłam, że na jego futrze znajdował się spory placek spalenizny. Lekko zaniepokoiłam się tym. ~ Co, gdyby to był ktoś z watahy? ~ wstrząsnęłam głową, aby wypędzić te myśli i wzięłam się za mój śniadanio-obiad. Po posiłku obmyłam się w wodzie, po czym lecąc, udałam się na spotkanie z Atrehu. Czy trening się dzisiaj odbędzie? Co z jego łapą? Ucieszy się na wieść o moim drobnym postępie, czy to raczej pytanie nie na miejscu? Te myśli towarzyszyły mi przez całą drogę. Gdy dostrzegłam ognistą sierść pod sobą zmierzającą od lecznicy, zatoczyłam kilka kręgów, nad mym mentorem i wylądowałam obok niego.
- Dzień dobry Atrehu. Jak się czujesz? – spytałam. Dostrzegłam, że na jego łapie znajduje się opatrunek. Od razu powróciło do mnie poczucie winy. Podkuliłam ogon i opuściłam uszy.
- Witaj Shori. – przywitał mnie basior, a widząc moją postawę, uśmiechnął się pokrzepiająco i dodał – To nic poważnego. Muszę tylko nosić te liście do wieczora. – po chwili śmiejąc się, przystawił mi kończynę pod nos i spytał – Fajnie pachnie, nie? – z tym ostatnim musiałam się zgodzić. Czułam wyraźną woń herbaty. – A jak Ty się czujesz Shori? – zapytał. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Już lepiej. - powiedziałam, czując się już mniej skrępowana tą sytuacją — Pokażę Ci coś. Ćwiczyłam to do obiadu. – powiedziałam, odsuwając się nieco. Zamknęłam oczy i powtarzając cały schemat gestów, jakie ćwiczyłam, przywołałam orbitującą wokół mnie kometę. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zaintrygowane spojrzenie Atrehu. – To jeszcze nie wszystko. – zameldowałam i rozejrzałam się nieco po okolicy. Upatrzyłam sobie stary pniak. Podniosłam łapę, powodując zatrzymanie się komety nad nią. Potem tupnęłam, a ta poleciała w wybranym przeze mnie kierunku, gdzie po dotknięciu celu rozproszyła się z cichym syknięciem i towarzyszącym temu podmuchem powietrza oraz blaskiem. Na pniaku pozostał wypalony placek. – Co o tym myślisz? – spytałam i spojrzałam wyczekująco na basiora.

<Atrehu?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 3555
Ilość zdobytych PD: 1777 + 15% (266 PD) za długość powyżej 3000 słów.
Obecny stan: 2043

piątek, 18 lutego 2022

Od Shori c.d Noiter ~ „Rzut piórem”

Z uwagą słuchałam i obserwowałam skrzydlatego basiora, dokładnie analizując i przetwarzając informacje. Szczególną uwagę skupiłam na ruchy skrzydeł, jakie wykonywał w trakcie „pokazu”. Stojąc na pisaku, próbowałam je odtworzyć, powoli ruszając skrzydłem. Przyglądałam się ułożeniu piór w różnych pozach. ~*Intrygujące*~ pomyślałam. Potrzebowałam chwili, by przyswoić sobie pytanie Noitera.
- Czy mam jakieś pytania? Tak, mam jedno… Mógłbyś ze mną pójść do Clairiére Verte, aby poćwiczyć tam? To osłonięte od wiatru miejsce. – Spytałam, spoglądając z nadzieją w jego błękitne oczy.
- Jasne, że mogę tam z Tobą iść. Możemy też poćwiczyć po drodze. Co ty na to? – spytał z uśmiechem
- Tak, tak, tak! Dziękuję! – skakałam podjadana wkoło basiora. – W drogę! – Przystanęłam, zrównując z Noiterem, po czym ruszyliśmy truchtem w kierunku wyznaczonego miejsca. Przez całą trasę omawialiśmy to, jak powinnam układać ciało zależnie od ruchu skrzydeł i jak poprawnie rozkładać ciężar ciała. Gdy dotarliśmy na miejsce, znaleźliśmy przyjazny kopiec, który służył mi za coś à la skocznię. Po ponownym powtórzeniu informacji przyszedł czas na ćwiczenie praktyczne. Rozłożyłam skrzydła i w momencie wyskoku uderzyłam nimi w powietrze, stawiające mi opór. Robiąc kilka niezbyt płynnych ruchów, znalazłam się jakieś 1,5 metra nad ziemią, po czym nie wiedząc, co mam robić z łapami, opadłam na ziemię. Opadłam to słowo klucz. Noiter tłumaczył mi bowiem, jak mam spadać, aby nie spadać. Zadowolona z kilometrowego postępu poczłapałam do Basiora, który również był zadowolony z postępu, jaki dokonałam.
- Co powinnam robić z łapami, gdy już wzbiję się na pożądaną przeze mnie wysokość? – spytałam, przekręcając lekko łeb.
- Przednie możesz podkulić, a tylnym pozwól swobodnie opadać. Pamiętaj, że ogonem wpływasz też na kierunek lotu, a że jest – zmierzył mnie porządnie wzrokiem, po czym kontynuował − dość obszerny, będzie stawiał spory opór powietrzu. Musisz to też wziąć pod uwagę. Próbujemy jeszcze raz? Teraz polecę obok Ciebie, byś mogła na bieżąco obserwować. – przytaknęłam skinieniem głowy, po czym stanęliśmy obok siebie. Policzyliśmy do trzech, po czym razem wnieśliśmy się na około 2 metry. Przypatrzyłam się basiorowi, po czym nieznacznie skorygowałam swoją postawę i…
O dziwo wisiałam w powietrzu.
- Noiter, widzisz? –Spytałam, uradowana. Basior się zaśmiał i podleciał bliżej mnie.
- Widzę, widzę. Robisz, jesteś dobrą uczennicą.
- A Ty dobrym nauczycielem. – powiedziałam, uśmiechając się. -Co teraz?
- Spróbuj powtórzyć za mną – powiedział Noiter, po czym pochylił się nieco do przodu i wykonując równy ruch skrzydłami, odleciał kawałek do przodu, następnie opuścił ogon i wyprostował się, podnosząc głowę, co spowodowało, że zatrzymał się on w powietrzu, co jakiś czas uderzając skrzydłami. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął zachęcająco. Z determinacją, w skupieniu powtarzałam każdy ruch basiora i o dziwo poza chwilowym zachwianiem, udało mi się tego dokonać.
- Barwo! Jeszcze jedna lekcja na dziś. Potem musisz odpocząć, Twoje skrzydła nie są jeszcze przyzwyczajone do takiego wysiłku Shori. – powiedział poważnie, a ja dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że skrzydła nieco mi drżały. Przytaknęłam ze zrozumieniem. – Dobrze. Teraz nauczymy się stopniowo lądować. Musisz lecieć tak jak przed chwilą, tylko że ciężar ciała staraj się przenosić stopniowo na zad. A i staraj się bić skrzydłami bardziej pod skosem, aby zwiększyć opór powietrza. Powinno to wyglądać mniej więcej tak. –Wyjaśnił, po czym zademonstrował mi Noiter. Będąc na dole, zawołał, uważnie mnie obserwując – Złapię Cię w razie potrzeby! – przełknęłam ślinę, po czym powtórzyłam ruchy starszego wilka, tylko że…
- Shori za szybko!- zawołał Noiter, łapiąc piszczącą mnie, z impetem wpadającą na jego osobę.
- Przepraszam – zaskomlałam, podkulając ogon. – jesteś cały?
- Wszystko w porządku, musisz trochę wolniej machać skrzydłami – oznajmił, uśmiechając się pokrzepiająco. - No nic, na dziś to wszystko. Spotykamy się tu jutro po południu?
- Tak! Dziękuję Ci Noiter. Dzięki Tobie zrobiłam dzisiaj postępy przynajmniej stokrotnie większe niż przez ostatni miesiąc. – basior się zaśmiał i poczochrał mi grzywkę.
- Miło mi to słyszeć. Do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia – zawołałam, po czym w podskokach ruszyłam do domu, chcąc pochwalić się postępami przed Sini i rodzicami. ~*Jeszcze trochę i będę mogła zrugać Eredenowi piasek na ten jego zapchlony łeb. Nic mi nie zrobi w powietrzu* ~ pomyślałam i zaśmiałam się z mojego iście diabelskiego planu.

<Noiter?>
„Nauczycielu, jesteś mi naprawdę bliski…”

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 654
Ilość zdobytych PD: 327
Obecny stan: 327

poniedziałek, 31 stycznia 2022

Od Shōri ~ Tajemnice zimy (Event świąteczny)

Gdy tylko słońce postanowiło mnie obudzić, leniwie przewróciłam się na drugi bok. Poleżałam jeszcze przez chwilę, po czym niechętnie uchyliłam ospałe powieki. Ziewnęłam przeciągle, a gdy w końcu podniosłam się do siadu, zaczęłam się rozciągać. Naharysa już dawno nie było w jaskini, z kolei Pina, jeszcze przewracała się z boku na bok. Prawdopodobnie jej, jak i mi, nie chciało się wstawać. Postanowiłam nieco się jeszcze porozciągać i rozgrzać przed naszą jaskinią. Rozłożyłam skrzydła i zatrzepotałam nimi kilkukrotnie, lekko podrywając się przy tym od ziemi, na dosłownie kilka sekund. ~Jeszcze długo mi zejdzie, nim będę mogła bujać w obłokach.~ pomyślałam, kręcąc niezadowolona głową. Gdy skończyłam swoją poranną rutynę, Pina akurat do mnie dołączyła.
- Dzień dobry Pino. - przywitałam wesoło waderę, na co wilczyca uśmiechnęła się szczerze.
- Dzień dobry Shori. Wybierasz się ze mną na śniadanie? - spytała, czochrając mi grzywkę, na co obie się zaśmiałyśmy.
- Dziękuję, może jutro?. Miałam zjeść dzisiaj z Atrehu. - odpowiedziałam przepraszająco, na co Pina ze zrozumieniem skinęła głową. Miałam się bowiem dzisiaj wybierać do lisiego basiora, który proponował mi poprzedniego dnia, iż razem udamy się na drobne polowanie. Oczywiście po naszym patrolu. Miałam się przy okazji czegoś nauczyć. Przed wyruszeniem w drogę, przytuliłam się jeszcze do wadery, po czym podskakując i lekko szybując na skrzydłach, ni to leciałam, ni to biegłam w kierunku Clairière Verte, gdzie miałam się spotkać z Aterhu.
Spokojnie przemierzałam ścieżki udeptane, przez członków naszej watahy. Zauroczona wyjątkowo piękną pogodą, podziwiałam wysokie drzewa, których bezlistne gałęzie pokrywał błyszczący śnieg. Biała substancja mieniła się i skrzyła, pod wpływem promieni słonecznych sprawiając, że w niektórych miejscach była widoczna niewielka tęcza. Gdy powoli opadałam na ziemię, śnieg śmiesznie skrzypiał pod moimi łapami. Wkoło roznosiły się różnorodne zapachy, wzmagane przez delikatny, nadmorski wietrzyk. Mieszał się on z zapachami lasu. Ze wszystkimi zdążyłam się już wcześniej zapoznać, jakież było więc moje zdziwienie, gdy będąc już u celu, do mych nozdrzy dotarły nowe. Zatrzymałam się gwałtownie, po czym przywarłam do ziemi. Nasłuchiwałam przez chwilę. Po krótkiej chwili, do mych uszu dotarły odgłosy zbliżone do tych, które wydawały pasące się jelenie. Po krótkiej analizie stwierdziłam, że nie ma sensu się ukrywać. Podniosłam się więc i idąc już normalnie, ruszyłam się przyjrzeć zwierzętom. Moim oczom ukazała się wesoła gromadka reniferów. Przynajmniej tak mi się zdawało. Słyszałam o nich nieco, ale nigdy wcześniej żadnego nie spotkałam, a już szczególnie, nie na okolicznych terenach. Ostrożnie podeszłam bliżej, aby upewnić się, że to one wydzielały niepokojący mnie zapach. Jak się okazało, woń faktycznie, od nich pochodziła. Postanowiłam obejść w koło miejsce i stworzenia. Owa decyzja była uzasadniona, wewnętrzną potrzebą sprawdzenia, czy aby na pewno, wszystko jest w miarę normalnie. ~No i oczywiście, muszę znaleźć Atrehu. Ciekawe, czy również spotkał się z reniferami?~ Myślałam. Nawet nie zauważyłam, że wpadłam na basiora.
− Nad czym tak rozmyślasz Shori? – Zapytał, uśmiechając się i pomagając mi się podnieść z ziemi.
− To normalne, że są tu renifery? – spytałam, zerkając z wyraźną ciekawością w oczy hybrydy.
− Renifery? – Przytaknęłam i skazałam ogonem, by za mną poszedł. Po krótkim truchcie oboje staliśmy na skraju polanki, gdzie owe rogacze się pasły. Atrehu zastrzygł uszami. Był widocznie zdziwiony widokiem, którego doświadczył. Przez chwilę milczeliśmy, po czym basior zwrócił się do mnie, wyglądając przy tym niemiłosiernie poważnie.
− To nie jest normalne. Trzymaj się blisko mnie. – przytaknęłam i nastawiając uszu, ruszyłam za oddalającym się od reniferów moim mentorem. Węszył on, ruszając w kierunku pul nocnym. Po niespełna pięciu minutach zapach doprowadził nas do jakichś odcisków w śniegu.
− Człowiek – odparł, po chwili liso. -podobny przedstawiciel watahy. Nie wiedziałam, co ma znaczyć, ale wypowiedział to słowo z taką grozą, że przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałam pytająco na Atrehu. Basior chwilę myślał, po czym ruszyliśmy w stronę centrum watahy. –To nie misja dla szczeniaka. – powiedział stanowczo, na co cicho mruknęłam. Basior udał, że tego nie słyszał, po czym odprowadził mnie do Piny. Rudy basior odszedł, pozostawiając mnie z niezadającą pytań waderą.
~ A gdybym tak, za nim poszła? ~ Pomysł wydawał się iście kuszący, zważywszy na to, iż do wieczora było jeszcze daleko. Minęło w prawdzie już dobre pół godziny, a Pina drzemała, zmęczona po bitwie na śnieżki. Wiedząc, ze albo teraz, albo nigdy, po cichu opuściłam naszą jaskinię i ruszyłam za wyraźnie, zarysowanym zapachem Atrehu. Szybko i bezproblemowo znalazłam miejsce, w którym jeszcze do niedawna znajdowały się ślady człowieka. Gdy jednak chciałam się im przyjrzeć, zauważyłam, że zniknęły, ustępując miejscu idealnie gładkiej powierzchni. ~Wiedział, że będę chciała za nim pójść.~ Pomyślałam, dodając basiorowi dodatkową zieloną kropkę uznania. Zawęszyłam wkoło. Zadowolona stwierdziłam, że zapachy dalej były wyraźne. Niewiele myśląc, ruszyłam truchtem, kierując się wonią.
Minęły może ze dwie godziny, gdy dotarłam do jakiegoś portalu. Był to spory okrąg z obwódką w czerwono-białym kolorze. Był niczym otwarte na oścież drzwi, przez które mogłam dostrzec, to co działo się po jego drugiej stronie. Stało tam kilka brązowych budynków, a wkoło było mnóstwo świątecznych dekoracji. Rozejrzałam się dookoła, po czym ostrożnie przeszłam na drugą stronę. Przeszłam kilka kroków, po czym usłyszałam skrzypnięcie śniegu, a po chwili dojrzałam spory cień. Nim odskoczyłam, zostałam złapana w czyjeś objęcia. Pisnęłam zdziwiona zaistniałą sytuacją.
− Ty również chciałaś mnie odwiedzić maluchu? – Zapytał rozbawiony i ciepły, męski głos. Odwróciłam głowę, by spojrzeć, kto to taki, a mym oczom ukazał się, nie kto inny, jak Gwiazdkowy Ojciec. Przechyliłam lekko głowę, nie bardzo dowierzając temu, co się stało. – Spokojnie, Twój kolega, przybył tu przed chwilą. Zabiorę Cię do niego. – oparł, gładząc mnie po Głowie, na co tylko ledwo przełknęłam ślinę, która stanęła mi w gardle. Starszy mężczyzna zaniósł mnie do jednego z budynków, po czym postawił, mnie na dywanie, obok karcącego, mnie wzrokiem Atrehu i jakiegoś, widocznie rozbawionego tą sytuacją, białego psa. Na szyi białego, wisiała czerwona obroża ze złotą zawieszką, w kształcie płatka śniegu. – Zostawię Was tu. – odparł Święty, po czym wyszedł, najpewniej wracając do swych obowiązków. Spojrzałam, przepraszająco na rudego basiora.
− Wierzyłem, że się mnie posłuchasz. – zaczął, podchodząc do mnie. – Dzisiaj, miałaś szczęście, że nie trafiliśmy, na niebezpieczeństwo, ale co gdyby jednak zaszła konieczność walki? – spytał. Podkuliłam ogon i spuściłam wzrok, na swoje łapy.
− Przepraszam… − powiedziałam ze skruchą. Miał rację. Nie pomyślałam o konsekwencjach. Nawet Pina nie wiedziała, gdzie się udałam. A jeśli mnie szukała? Na pewno zacznie, gdy tylko zorientuje się, że mnie nie ma. Westchnęłam, cicho wypuszczając powietrze przez pysk.
− Nie powinieneś być dla niej taki surowy. Dzisiaj jej się upiekło. Siedzi w domu nie kogo innego, jak samego Mikołaja. – odparł pies, na którego słowa, podniosłam wzrok. Atrehu westchnął ciężko, po czym wskazał ogonem, bym do niego podeszła.
− Oby to był pierwszy i ostatni raz. – wyszeptał mi do ucha, po czym poczochrał mi grzywkę, uśmiechając się już lekko. Przytaknęłam skinieniem głowy, po czym usiadłam obok i opierając się lekko o jego rude ciało, zapytałam psa:
− Kim jesteś?
− Szron, przyjaciel i czworonożny pomocnik Świętego Mikołaja. – Uśmiechnął się przyjaźnie, po czym podsunął mi cukrową laskę, którą niepewnie przyjęłam. Zerknęłam na Atrehu pytająco, a gdy ten skinął głową, z chęcią zabrałam się do pałaszowania słodkości. Dorośli wrócili, do rozmowy, którą przerwało moje pojawienie się.
− Czyli, renifery uciekły, przez portal? – Spytał mój mentor.
− Zgadza się. Święty nieźle się za nimi nachodził. – odparł z lekkim śmiechem Szron. – Dobrze, że nas o tym poinformowałeś i pomogłeś w ich przyprowadzeniu. Jesteśmy Ci wdzięczni.
− Po części to również zasługa tego urwisa. – odparł rudy basior, i szturchnął mnie lekko w bok, na co przerwałam konsumpcję, swojego słodkiego prezentu. Nie bardzo rozumiałam, w czym tu był mój udział, ale uśmiechnęłam się delikatnie, po czym, oblizując się, spytałam.
− Jak działa portal? Zawsze tam był?
− To jedno z miejsc, w którym się pojawia. Jest to takie miejsce, które działa podobnie do bramy. Mamy ich tu wiele, a każda prowadzi w inny zakątek świata. Myślę, że wiesz, jakie jest ich zadanie. – Uśmiechnął się, puszczając mi oczko. Przytaknęłam, skinieniem głowy. ~Ułatwiają podróże i pracę Mikołaja~ pomyślałam.
Siedzieliśmy jeszcze przez chwilę. Dojadłam swoją cukrową laskę, a Atrehu przedyskutował ze szronem jeszcze kilka tematów. Po dowiedzeniu się wszystkiego nadeszła jednak pora na powrót. Pożegnaliśmy się ze Szronem i Mikołajem. Oboje odprowadzili nas do portalu. Wróciliśmy na tereny naszej watahy, portal znikł, a my ruszyliśmy w kierunku mojej jaskini. Słońce zbliżało się ku zachodowi. Basior odprowadził mnie do Piny i Naharysa, którzy zabiegani ledwo wrócili do domu. Atrehu wyjaśnił wszystko moim opiekunom, po czym przeprosiłam parę wilków. Na samym końcu, pożegnaliśmy się z lisim basiorem, który życząc nam dobrej nocy, udał się do siebie. Niezwykle zmęczona dzisiejszym dniem, udałam się spać, w objęciach bliskich mi wilków. To był wyjątkowy dzień.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1391
Nagroda za opowiadanie konkursowe: 350 PD
Ilość zdobytych PD: 695 PD + 10% (69 PD) za długość powyżej 1000 słów. 
Obecny stan: 1935PD

Od Shori do Noiter’a ~ „Rzut piórem”

Dwa miesiące. Dokładnie tyle byłam już członkiem Watahy Renesme. Ile przez ten czas się działo? Naprawdę sporo. Jednak mimo wielu cennych lekcji i doświadczeń nadal nie potrafiłam latać. Po kuracji u Lony oraz taty, wszystko sprawnie się zaleczyć i mogłam już wrócić do swoich prób nauki latania.
Jęknęłam sfrustrowana, gdy po raz kolejny wylądowałam w piachu, na wybrzeżu. Na pewno dorobiłam się dzisiaj nie jednego siniaka. Postanowiłam, że poleżę sobie w tej jakże komicznej, dla osoby trzeciej pozycji. Przecież nic złego nie może się stać.
− Wszystko w porządku maluchu? – Usłyszawszy obcy głos, wstałam, pośpiesznie otrzepując się z kilkumilimetrowego kruszywa.
− Tak, tak, nic mi nie jest. – odpowiedziałam, a mym oczom ukazał się młody basior, o bogowie, z pięknymi skrzydłami.
− Całe szczęście – odpowiedział z wyraźną ulgą. Podleciał bliżej i usiadł kilka kroków przede mną.
− Kim jesteś? Nie widziałam, Cię tu wcześniej. – Spytałam, badając wzrokiem wilka.
− Ah tak, wybacz. Jestem Noiter, niedawno dołączyłem do watahy. Nowy opiekun. – powiedział, po czym uśmiechnął się miło. –A Ty?
− Shori. – odpowiedziałam krótko, lecz po chwili nieco przygnębiona dodałam. – uczę się latać, ale coś marnie mi to idzie.
− Naprawdę? Dlaczego rodzice ci nie pomogą? –Spytał basior, przyglądając się moim poczynaniom.
− Nie mają skrzydeł. – odpowiedziałam, po czym wskoczyłam na metrowe wzniesienie. Wzięłam rozbieg, po czym wyskoczyłam nad plażę, trzepocząc skrzydłami. Przez chwilę szybowałam ten kąsek nad ziemią, niesiona nadmorskim wiatrem, po czym zleciałam z głuchym hukiem, gdy tylko przestało wiać. Przeklęłam pod nosem swoją jakże mizerną próbę.
− Źle rozkładasz ciężar ciała. Ruch skrzydeł też masz do poprawy… − oznajmił Noiter, podchodząc do mnie.
− Mówisz? – spytałam, na co ten przytaknął i pomógł mi się podnieść. W jego oczach dostrzegłam tajemnicze iskierki. Co one znaczą?

<Noiter?>
A może tak lekcje latania?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 273
Ilość zdobytych PD: 136
Obecny stan: 821

Od Shori c.d Naharys ~ „Burza w kostce lodu”

- Będziesz starszą siostrzyczką Chmureczko. – Powiedział do mnie rozradowany Naharys. Potrzebowałam chwili, by dotarły do mnie jego słowa i zrozumienie przyczyny radości. Czułam, jak znaki zaskrzyły mi się żywiołowo.
-Jak to pięknie brzmi… - rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, przyszłe zabawy lub nauki z rodzeństwem. Miałam ochotę skakać z radości, jednak mój entuzjazm szybko przytłumił ból. Po dosłownie sekundowym grymasie spowodowanym gwałtownym ruchem podeszłam przytulić się do basiorów, ciesząc się z nimi, z dobrej nowiny.

< Time skip – kilka dni później, jaskinia medyków >

− Shori, pamiętaj, że nie wolno Ci jeszcze nadwyrężać barku, a o lataniu już nie wspomnę. – oznajmiła Lonya, medyczka w naszej watasze. Byłam pod jej opieką przez ostatnich kilka dni. Nic poważnego, po prostu chodziło o „szczenięcą żywiołowość” i ryzyko przesilenia się. Przytaknęłam skinieniem głowy, nudziło mnie już leżenie, albo gra w „młyna”, choć przez pierwsze kilka godzin przesuwanie kamyków po narysowanej na ziemi planszy, było niezwykle ciekawe. Wadera westchnęła, rozumiejąc moje położenie. Usiadła naprzeciw mnie, po czym spojrzawszy mi w oczy, powiedziała:
− Wiesz, że nie mówię tego, by zrobić Ci na złość.
− Wiem… − powiedziałam, uśmiechając się delikatnie do wadery, na co ta odpowiedziała mi tym samym. Przytuliła mnie ostrożnie, po czym oznajmiła:
− Za kilka minut przyjdzie po Ciebie Pina. Wrócicie razem do domu, a jeśli będziesz się oszczędzać jeszcze przez trzy dni, to gdy przyjdziesz do mnie na zdjęcie opatrunku i kontrolę, pozwolę ci wrócić do lekkich treningów lub dłuższych spacerów. – Na słowa wilczycy zaiskrzyły się aż moje znaki, a ja sama poczułam wewnętrzną determinację, by wytrwać jeszcze te kilkadziesiąt godzin.
− Jak tu wrócę, to wyciągnę Cię na spacer po wybrzeżu. –Zameldowałam z radością, spoglądając na lisicę, na co ta się zaśmiała i poczochrała mnie po grzywce.
− Z chęcią. Poszukamy bursztynów. – powiedziała i puściła mi oczko. W tym momencie w progu jaskini stanęła Pina.
−Mamo! – potruchtałam do wadery na trzech łapach, chcąc nie nadwyrężać jeszcze barku. Wtuliłam się w jej pierś – Tęskniłam.
− My za tobą też. – powiedziała, całując mnie w czoło, po czym spojrzała z wdzięcznością na Lonyę.
− Jak się czujecie? Bardzo urośli? – zaczęłam obsypywać wilczycę pytaniami, na co obie dorosłe się zaśmiały. Szybko wymieniły się paroma zdaniami, po czym spacerkiem ruszyłyśmy z Piną do domu. Po drodze dostałam wszystkie odpowiedzi, burę oraz nieco rad, jak opiekować się rodzeństwem. Gdy tylko wróciliśmy, przywitał nas rozczulający widok…
Naharys drzemał z maluchami na piersi. Grzechem było ich budzić. Stwierdziłyśmy więc z Piną, że nie będziemy im przeszkadzać i zajmiemy się czymś, przed jaskinią. Padło na kółko i krzyżyk, albowiem, nadeszło przedwiośnie i spory skrawek ziemi przed naszą jaskinią był dość suchy, by móc usiąść i nie brudzić sobie zbytnio sierści.

<Naharysie?>
Jak się spało?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 427
Ilość zdobytych PD: 213
Obecny stan: 685

wtorek, 18 stycznia 2022

Od Shori c.d Naharys ~ "Burza w kostce lodu"

Było mi przeraźliwie głupio. Z powodu mojej upartości Atrehu i Naharys musieli mnie szukać i ratować. Szliśmy i szliśmy przez tę okropną zamieć. Wtulałam się w grube futro mego taty. Rozmyślałam nad tym "co gdyby...?", co z jednej strony odwracało uwagę od bólu fizycznego, z drugiej strony jednak znacząco wpływało na moje psychiczne samopoczucie. ~Jesteś największą udręką, jaka kiedykolwiek kroczyła po tym świecie!~ Skarciłam sama siebie. Spojrzałam na wilki, które w skupieniu, wytrwale kroczyły przed siebie. Mimo praktycznej ślepoty, z powodu szalejącego żywiołu, mój mentor doskonale wiedział, w którą stronę iść. Nie miałam pojęcia, jak on to robił, ale po raz kolejny stwierdziłam, że to najprawdopodobniej jego intuicja. Ewidentnie wyróżnia go to z tłumu. Tato z kolei był dość upartym wilkiem tak, jak ja. Z trudem muszę przyznać, że jest on bardziej rozsądny i konsekwentny niż ja. Z jednej strony, czego spodziewać się po szczeniaku, z drugiej zaś, skoro znam swoje słabości, powinnam raczej nad nimi pracować. Nie? Postanowiłam sobie, że będę, taka jak oni. Pewna siebie, silna i rozsądna... Tak rozsądna. Postaram się bardziej skupiać na analizie niż na wybraniu ciekawszej i najprawdopodobniej niebezpieczniej drogi.

*time skip - koło północy*
Minęło sporo czasu, nim udało nam się dotrzeć do jaskini Atrehu. Futro taty zdążyło zmienić barwę na ciemną. Mróz przybrał na sile, jednak wiatr osłabł. Wciąż strasznie sypało, teraz jednak można było rozmawiać, bez krzyczenia. Nahyrs ostrożnie pomógł mi się położyć. Powieki mi już opadały, ale nie chciałam jeszcze spać. Gdy Tato sprawdził mój opatrunek, po czym mówić "odpocznij" złożył na mym czole buziaka, to dopiero przymknęłam oczy. Nie pozwoliłam sobie jednak od razu zasnąć. Przez kilka minut słuchałam. Słyszałam, jak dorośli zacięcie rozmawiali o czymś na uboczu jaskini. Nim jeszcze zasnęłam, czułam, jak co jakiś czas zerkając na mnie. Westchnęłam cicho, będąc przygnębiona własnymi myślami. Chciałam rozłożyć skrzydła, aby dać im się nieco rozprostować, ale zaprzestałam ruchu, stękając cicho, gdy poczułam przeszywający mnie mocniejszy ból. Ciężko wypuściłam powietrze z ust, po czym, chcąc nie chcąc, zasnęłam.

<Naharys?>

Przepraszam, że tyle czekałeś. Mam nadzieję, że nie zniechęci Cię to do dalszego wątku :<

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 327
Ilość zdobytych PD: 163
Obecny stan: 472

niedziela, 9 stycznia 2022

Od Shori c.d Atrehu ~ Nowy dom

Schowałam się za rudym basiorem. Wyglądałam za niego ostrożnie i przyglądałam się stworzeniu. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką istotą. Z wyglądu przypominała sporego łosia. Jej poroża i ogólnie ciało pokrywała roślinność. Tak jak otoczenie była à la zimowa. Istotę pokrywał szron, sprawiając, że w mych oczach wyglądała majestatycznie. Zielone, świecące ślepia wybijały się znacząco. Wyrażały one mądrość, ale i wyższość. Atrehu stał gotowy chyba na wszystko, co mogłoby się stać. Ja natomiast stałam za nim. Czułam strach, choć wiedziałam, że lisi basior nie pozwoliłby mnie skrzywdzić. Czułam też wielki respekt przed stworzeniem, którego obecności czułam się niegodna. Istota patrzyła na nas spokojnie. Mruknęła przeciągle, jakby dając do zrozumienia otoczeniu, że ma nastać cisza.
Tak też się stało. Nagle wszystko ucichło. Ptaki przestały śpiewać, wszystko jakby zamarło w oczekiwaniu. Nawet ta niesforna wiewiórka, którą dostrzegłam wcześniej kątem oka. Słychać było tylko nasze oddechy oraz bicia serc. Stworzenie zrobiło krok w naszą stronę, na co oboje cofnęliśmy się nieznacznie. Majestatyczna istota ponownie mruknęła, a ja nie wiedząc jak, znalazłam się pół metra przed Atrehu. Basiora też najwidoczniej zaskoczyła nagła zmiana mojego położenia. Chciał bowiem znowu mnie sobą zasłonić, jednak łosio-podobna istota mruknęła karcąco na ową próbę i zagrodziła rudemu wilkowi drogę kopytem. Zerknęłam na basiora ze wzrokiem mówiącym "będzie dobrze", choć sama nie bardzo w to wierzyłam. Atrehu najwidoczniej też mi nie uwierzył, zrezygnował jednak z ponownej próby przesunięcia się do mnie. Żadne z nas nie wiedziało, co zrobiłoby stworzenie. Widziałam, jak napięte mięśnie wilka drżały. Były gotowe do gwałtownego ruchu. Basior bacznie obserwował poczynania łosio-podobnej istoty. Siedziałam ni to sparaliżowana strachem, ni to zahipnotyzowana. Wpatrywałam się w zielone ślepia dziwnego zwierzęcia. Stworzenie również wpatrywało się w moje oczy. Nie wiem, ile to trwało, czas dookoła jakby zwolnił. Tylko ja i łosio-podobna istota istnieliśmy swoim tempem. Nagle usłyszałam niski, przeszywający głos. Jego ton był wyniosły, nieprzyjemny w odczuciu, a jednak sprawiał, że czułam wewnętrzny spokój.
- "Lumen subductum sideribus. Ignis viam ambulas. Cave virtutem eius, nam ignis omnia consumet." - powiedział głos, a istota tknęła mnie nosem, po czym zniknęła, dosłownie rozmywając się gdzieś w powietrzu. Atrehu momentalnie do mnie doskoczył, zasypał mnie pytaniami, przyglądając mi się uważnie. Nie dotarł do mnie żaden konkretny zlepek słów spośród tych, które ewidentnie wilk skierował do mnie. Czułam, że to, co się stało było zbyt nietypowe, nawet jak na standardy magicznej watahy.
- Słyszałeś to? - Spytałam, przypatrując się reakcji basiora. Wilk zaprzeczył ruchem głowy.
- Dobrze się czujesz? - spytał zatroskany, po czym ciszej, jakby do siebie, dodał. - Powinienem coś słyszeć? Duch lasu wyglądał, jakby rzucał jakiś urok... - Gorąc. Poczułam nieprzyjemny gorąc. Ni to we wnętrzu siebie, ni to napływający z otoczenia. Wstałam, gwałtownie odsuwając się od Atrehu. Odniosłam wrażenie, że rudą sierść wilka trawił ogień. Wiedziałam, że to złudzenie, ale było tak prawdziwe, że poczułam potrzebę ucieczki. Atrehu spojrzał na mnie zaniepokojony. Nie wiedział, co się stało, a ja nie potrafiłam i nie chciałam mu tego wyjaśnić. Złudzenie zniknęło równie szybko, co się pojawiło, a jednak niepokój pozostał.
- Gwiazda, ogień, strzeż się. Gwiazda, ogień strzeż się... - mruczałam, jak mantrę. Pokręciłam głową sfrustrowana tym, że nie zapamiętałam dokładnie słów głosu. Gdy w końcu pozbierałam myśli, nieznacznie podeszłam do swojego mentora, który nadal analizował moje, zapewne niepokojące zachowanie. Zatrzymałam się i spojrzawszy w coraz bardziej zaniepokojone oczy Atrehu, powiedziałam.
- Gwiazda, ogień, strzeż się... Nie wiem, co to znaczy. Nie zrozumiałam i nie zapamiętałam reszty tekstu. Był w innym języku. Mam złe przeczucia co do tego, a to spotkanie musiało być ostrzeżeniem. - Powiedziałam z pewnością, jakiej nigdy bym po sobie się nie spodziewała. Podświadomie wiedziałam, że moje oczy i znaki zażyły się, jakby gniewnie. Czułam tę energię, ale i niepokój. Kto lub co jest tym ogniem? Atrehu przez dłuższą chwilę analizował to wszystko, po czym...

<Atrehu?>

W prawdzie to nie błogosławieństwo, a raczej przestroga, która po polsku ma brzmieć: "Światełko skradzione gwiazdom. Kroczysz drogą ognia. Strzeż się jego potęgi, albowiem ogień pożre wszystko." Stwierdziłam, że to świetna okazja, by zakreślić już zarys przyszłych losów Shori, które ściśle powiązane będą z watahą. Mam nadzieję, że nie będziesz mieć mi tego za złe. Liczę na to, że Atrehu pomoże zrozumieć sens tych słów i że wesprze waderę na "drodze ognia" ;3

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 618
Ilość zdobytych PD: 309
Obecny stan: 309

sobota, 25 grudnia 2021

Od Shori do Naharysa - "Burza w kostce lodu"

Chłód, mrok i strach. Przez tereny Watahy Renaissance przechodziła jedna z największych burz śnieżnych, o jakiej słyszałam. Wiatr dął z nieznaną mi dotychczas siłą. Lodowaty, przeszywający wszystkie komórki organizmu. Siekał, ilekroć ktoś odważył się postawić choć jeden krok. Ryczał jeszcze głośniej niż niejeden gryf. Czarne, ciężkie chmury ciągnęły się po całym nieboskłonie. Były niczym szczelny koc gaśniczy, odcinający światło, będące tlenem dla ognia. Na terenach całej watahy panował mrok, niczym w nocy, jednak nie było żadnych gwiazd, żadnego promyczka nadziei. Tylko od czasu do czasu, świat rozświetlał taniec gromów, będący równie piękny, co niebezpieczny. Stare drzewa skrzypiały, trzepiąc się i kołysząc wraz z gwałtownym rytmem, targającego nimi żywiołu. Temu wszystkiemu towarzyszyła śnieżyca, tak gęsta, że ledwo koniec własnej łapy mogłam dostrzec. Odnosiłam wrażenie, że utknęłam, gdzieś w centrum tego całego buntu pogody. Myśleliśmy, że zdążę wrócić, przed rozpoczęciem tego wszystkiego, jednak ani ja, ani, Atrehu, nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw. W ciągu 15 minut, z pozoru zwykłego opadu śniegu, zrobił się istny armagedon.
Lisi basior już dawno był w swojej jaskini, ja jednak całkowicie zgubiłam orientację w terenie. Na domiar złego, czułam, że coraz bardziej oddalałam się od jaskini.
- Halo?! Jest tu ktoś?! - wolałam, jednak nic mi to nie dało. Wiatr skutecznie tłumił moje krzyki oraz zapachy, nie pozwalając nawet na znalezienie odpowiedniego tropu. Śnieg z kolei szybko przykrył ścieżki, całkowicie odcinając mi informacje o tym, czy znajdowałam się na szlaku. Rozległ się głośny huk, a tuż po nim błysk. Pisnęłam przerażona, próbując się zasłonić skrzydłami. Przyśpieszyłam, i tak potwornie wolnego kroku. Nie miałam pojęcia, gdzie szłam. Ledwo utrzymywałam się na lapach. Non stop miotał mną wiatr. Wiedziałam, że gdybym tylko rozłożyła skrzydła, porwałby mnie i najpewniej rzucił o jakieś drzewo. Kolejny, huk i kolejny błysk, tym razem bliżej mnie. Miałam wrażenie, że grom trafił w jakieś drzewo.
Nie myliłam się. Usłyszałam trzask, łamiących się gałęzi. Nie zdążyłam się ruszyć, a tuż przed moim nosem spadł spory konar z czarnym dymem uciekającym z jednego z jego końców. Patrzyłam na niego z przerażeniem. Nie byłam w stanie się ruszyć. W uszach zaczęła mi dudnić krew, a wszystkie mięśnie się napięły. ~RUSZ SIĘ! NIE MOŻESZ TU ZOSTAĆ!~ Karciłam się w myślach, jednak mimo tego ledwo udało mi się drgnąć. Jednak gdy rozległ się kolejny huk, wybudził mnie on z tego okropnego transu. W ułamku sekundy biegłam, przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że byłam zmęczona i coraz bardziej zaczynało brakować mi sił. W pewnym momencie zabłądziłam na tyle, że przeciskając się pomiędzy zwalonymi pniami, potknęłam się i sturlałam z jakiegoś wzniesienia, rąbiąc przy tym sobą o jakąś sporą skałę. Wydalam z siebie stłumiony okrzyk. Leżałam bezwładnie przez dłuższą chwilę, mając problem z nabraniem powietrza, jednak po chwilowym szoku udało mi się podnieść na chwiejnych łapach. Miałam szczęście, że niczego sobie nie połamałam. Gdzieś po moim barku powoli spływała lepka, ciecz. Ledwo zrobiłam kilka kroków, gdy poczułam, jak grunt pod moimi łapami zniknął, a ja z piskiem, wpadłam do jakiegoś starego podziemnego korytarza. Wstałam, przeszłam niespełna dwa kroki po gruzie, po czym upadłam. Świat zawirował niczym te płatki śniegu na bezlitosnym wietrze, a moje powieki stały się cięższe od najcięższych kamieni. Mój oddech zwolnił, a mięśnie dopiero zaczęły mnie niemiłosiernie boleć. Szczególnie jednak doskwierała mi rana na barku. Adrenalina przestała działać.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, ale szum wiatru przerwał w pewnym momencie niewyraźny głos.
- O Bogowie! - Lekko zwróciłam uszy w owym kierunku. Po dłuższej chwili poczułam dotyk i żar bijący z ciała owego osobnika. Moje nozdrza wypełnił znajomy zapach. Otworzyłam oczy, obraz jednak miałam rozmazany. Gdy się odpowiednio wyostrzyłam, dojrzałam postać basiora. Stał i posyłał się nade mną.
- Naharys... - wychrypiałam, próbując wstać. Znowu upadłam, tym razem jednak w objęcia basiora.
- Już dobrze. Jestem tu — przytulił mnie lekko, po czym zarzucił na swój grzbiet. Basior zadarł głowę w górę, chcąc zbadać sytuację. Nie było szansy na to, by ze mną na plecach wydostał się z zapadliska, a już szczególnie w taką pogodę. Naharys zdecydował się więc, na ruszenie korytarzem, którego to wnętrze nie było zbadane. Szczelnie przyciskałam do siebie moje skrzydła i wtuliłam się w grzbiet wilka, na co ten pogładził mnie delikatnie po głowie, po czym ruszyliśmy w głąb ziemi.

<Naharysie?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 691
Ilość zdobytych PD: 346
Obecny stan: 742

niedziela, 19 grudnia 2021

Od Shōri do Atrehu ~ Nowy dom

Ciemność i pustka... Czy tak wygląda śmierć? Nie mogłam tego stwierdzić, albowiem żyłam, a utwierdziło mnie w tym przekonaniu lekkie szturchnięcie oraz czyjeś głosy...
- Jesteś pewna, że nie potrzebujemy medyka? - Zapytał wyraźnie nieprzekonany do czegoś męski głos.
- Spokojnie. Zaraz powinna się obudzić. - Oznajmił miły głos o kobiecym brzmieniu. Po chwili znowu mnie szturchnięto, a przez moje myśli przeszło jedno ważne pytanie. ~ Gdzie ja jestem? ~ Otworzyłam oczy, po czym szybko się podniosłam. Zakręciło mi się trochę w głowie, ale to nic. Miałam na wpół rozłożone skrzydła, chcą zwiększyć nieco swoją wielkość, a moja sierść się zjeżyła. Zmarszczyłam lekko nos, tak jak to robiła Lilith, gdy Ezekiel nie zrobił tego, co mu rozkazała.
- Kim jesteście i co tu robię? - Spytałam, a w międzyczasie wyostrzył mi się wzrok na tyle, że byłam w stanie dostrzec, iż stałam pod ścianą jaskini, a od wyjścia oddzielały mnie wilki. Basior o lisim wyglądzie oraz zdecydowanie niższa od niego wadera. Oboje patrzeli na mnie przez dłuższą chwilę, jakby nie bardzo wiedzieli, co mają teraz zrobić. Czułam, jak moje serce waliło jak oszalałe. W pewnym momencie jednak wadera uśmiechnęła się miło i spokojnym głosem powiedziała:
- Jestem Pina, a to... - Przedstawiła się, po czym ogonem wskazała na basiora — To Atrehu. Nie musisz się nas bać. - powiedziała, po czym usiadła, odsuwając się nieco od wyjścia z jaskini, tak, że byłabym w stanie przebiec obok niej, gdybym była tylko nieco silniejsza, to mogłabym bez problemu uciec, na zewnątrz. Nie ukrywam, kusząca propozycja, jednak nie byłam w stanie stwierdzić, co mogłoby się stać, gdy jednak zdecydowali się mnie złapać. Przestałam marszczyć nos i przechyliłam lekko głowę.
- Nie muszę? - Spytałam, na co i basior usiadł. Patrzył na mnie swoimi intrygującymi oczyma. Nie było w nich ani krzty grozy. Przytaknął lekko głową, w odpowiedzi na moje pytanie.
- Athreu Cię znalazł, śpiącą i wyziębioną w lesie. Przyniósł Cię, byś nie zamarzła. - powiedziała poważnie wadera. Przez chwilę patrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Byłam w stanie wyczytać z nich szczere współczucie. Widząc to, złożyłam skrzydła, przytulając je ciasno do siebie i również usiadłam.
- Dziękuję. - odpowiedziałam cicho, przenosząc wzrok na podłogę. Słowo, chociaż krótkie i z pozoru proste, było szczere. Przez myśl przeszły mi czarne scenariusze, na których zobrazowanie tylko przeszły mnie ciarki. Nie umknęło to czujnemu oku rudego basiora. Atrehu odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu:
- Dlaczego nie jesteś ze swoją rodziną? Zgubiłaś się? - zapytał. A w jego oczach przez dosłownie ułamek sekundy widziałam zawahanie. ~ Czyżby nie wiedział, jak powinien sformować pytanie? Możliwe. ~ pomyślałam. Milczałam, nie wiedząc, czy chcę odpowiedzieć na to pytanie.
- Zo... - urwałam. Nie byłam w stanie powiedzieć tego na głos. Oczy mi się zaszkliły. Szybko starłam łzy, ale jednocześnie ukryłam pysk pod łapami. - Zostawili mnie. - wyszeptałam, łamiącym się głosem. Nie chciałam płakać, a już szczególnie przy nieznajomych, ale to było silniejsze ode mnie. Niemo szlochałam. Widać było tylko jak moi ciałem, od czasu do czasu wstrząsało, gdy nabierałam gwałtownie powietrza. Pomiędzy łzami wyczułam zmieszanie wilków. Najpewniej nie chcieli wywołać u mnie takiej relacji. Gdzieś w powietrzu padło słowo "biedactwo", a po chwili oba wilki ostrożnie gładziły mnie po plecach, starając się jakoś mnie uspokoić.
Minęło sporo czasu. Skończyły mi się łzy i nie miałam już siły na płacz. Wilki wytrwale siedziały u mego boku, co jakiś czas gładząc mnie, delikatnie i powtarzając "ciii" lub "spokojnie, wszystko się ułoży". W ich głosach faktycznie było coś przekonującego, co dotarło do mnie, dopiero gdy się uspokoiłam. Ostrożnie usiadłam, a wilki lekko się odsunęły. Spojrzały na mnie współczująco, ale milczały w oczekiwaniu na to, co zamierzam zrobić. Spojrzałam na nich. Wahałam się przez chwilę, wstałam i przeszłam kawałek dalej, gdzie usiadłam, po czym odwróciwszy pysk w stronę wilków, powiedziałam:
- Nazwano mnie Shori, choć nie wygrałam walki o miłość rodziców... - zaczęłam, a wyczuwszy roznoszący się po jaskini i okolicy lekki zapach innych wilków, dodałam. - Czy... Mogłabym dołączyć do Waszej watahy?
Minęła noc i nastał poranek od chwili, gdy zadałam pytanie o dołączenie do watahy. Byłam w drodze od Alfy o imieniu Renesme. Pina i jej partner, którego poznałam jeszcze wczorajszego wieczoru, zgodzili się wziąć mnie pod swoją opiekę, za co byłam im wdzięczna. Alfa była równie miło nastawiona co poznane przeze mnie wilki. Podano mi króliczą nogę do zjedzenia oraz wskazano miejsce, gdzie mogłam się napić. Alfa spytała mnie również o to, co chciałabym robić w przyszłości dla watahy. Stwierdziłam, że chcę kroczyć ścieżką militarną i zostałam kadetem, a Atrehu zgłosił się na mojego mentora. Zgodziłam się. Obecnie szłam u boku rudego basiora, który odprowadził ze mną moich nowych rodziców do naszej jaskini, po czym wraz ze mną udał się na oprowadzanie po terenach watahy, w ramach patrolu i pierwszej lekcji.
- Atrehu? - zapytałam niepewnie, znienacka, zatrzymując się na wydeptanej w śniegu ścieżce. Naszły mnie paskudne myśli i obrazy. - Nie zostawicie mnie, prawda? - Spojrzałam na lisiego basiora ze strachem w oczach...

<Atrehu?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 792
Ilość zdobytych PD: 396
Obecny stan: 396

piątek, 17 grudnia 2021

Shori
Chmureczka/Chmurka – od umaszczenia 
Płeć: Wadera | Wiek: 2 lata i 6 miesięcy | Rasa: Wilk | 
Ranga: Gamma | Poziom: 3 (1709/3200 PD) | Stanowisko: Czujka dzienna | Szpieg
Właściciel: [Doggi]CookieAlpaka / [DG] Wka122#1755 |
Autor: CookieAlpaka - art należy do właściciela wilka