Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

poniedziałek, 14 lutego 2022

Od Naharysa: Quest | VIII | XI |VI| ~ |Dziwny stwór| Będą kłopoty| W opałach|

Obiecanki Naharysa, które wcześniej traktował jako środek do zapewnienia sobie, chociaż odrobiny spokoju od roszczeń szczeniaków do rzeczy, na które wcześniej złożył szczerą obietnicę, w końcu postawiły go przed koniecznością dokonania. To zabawne, że dzieci łykają obiecanki równie łatwo, co młody kormoran złowioną rybę i prędzej czy później się o nie dopominały. Naharys też odkrył, że sztuczne przedłużanie długu u swych małych wierzycieli, jest równie łatwa.
- Nie dzisiaj, Shori, ale obiecuję, że za dwa dni pójdziemy na umówiony spacer. - rzekł któregoś wiosennego dnia Naharys, który czujnie doglądał przydzieloną mu grupę na treningu. Bywały też takie dni, w których niestety musiał wywiązać się umowy.
I w takowy pewny dzień, Naharys wraz ze swoją małą, przybraną córką Shori, wybrali się na spacer po gęsto zarośniętej zieleniną dolinie, bogatą w różnokolorowe kwiecistości, nad którymi żywo śmigały owady. Shori starała obserwować lot każdego z nich, ale niektóre mknęły w zastraszającym tempie, że mała waderka szybko traciła je z oczu, czasem zadawała pytania na temat nazewnictwa takowych owadów. Naharys odpowiadał jej cierpliwie na tyle pytań, ile pozwalała mu na to jego wiedza.
- Widzisz tego robaka, wielkiego i szarego, co przysiadł na mleczu? To Łowik szerszeniak. Na pierwszy rzut wydaje się, że jest śmiertelnie groźny, ale to nie prawda, bo on żywi się tylko owadami. Ponadto jest wspaniałym i nieustraszonym łowcą, a wiesz dlaczego?
- Nie - odparła krótko Shori - Dlaczego?
- Ponieważ nie boi się nawet stanąć na przeciwko szerszeniom. A te zaś są synonimem postrachu wśród polnych owadów.
- Ale wygląda ohydnie... błeee - burknęła Shori, wykrzywiając usta w grymas niesmaku, a Naharys zaś poczuł, jak jej ciałem wstrząsają dreszcze.
- Jak każdy robal - odparł ze śmiechem Naharys - No, nie każdy, bo na przykład istnieje taki piękny owad, jak urania, widzisz? - Naharys wskazał palcem na przycupniętego w cieniu ostrokrzewu motyla o skrzydłach, granatowych niczym nocne niebo, poprzecinane turkusowymi pręgami - niektóre były cieniutkie, a bywały też grubsze i mocniej kolorowe. Shori pełna podziwu, chcąc się przyjrzeć bliżej wskazanemu motylowi, że omal nie zleciała z grzbietu przybranego ojca - na jej życzenie, Exan przybliżył się do kryjówki uranii. Bywały też chwile, gdy natykali się oboje na ślady strażnika lasu, czy jak kto woli, ducha lasu, gdyż tylko on zostawiał po sobie głębokie ślady racic, z których uchodziła życiodajna moc, wzmacniająca wzrost roślinności - nawet poszczęściło się im i ujrzeli mitycznego stwora, wyglądającego, jakby został zbudowany z ożywionych łodyg, konarów i gałęzi, pokrytych mchem oraz opatulonych czule dzikim bluszczem i ich wielokolorowymi kwiatami. Mityczna bestia, monstrum czy też magiczny twór - Naharys nie wiedział, jak to coś nazwać - stało na wysokim szczycie grzbietu wzgórza, będąc skupionym na obserwowaniu swego terytorium, a gdy jego oczy, przepełnione żywo zielonym blaskiem natknęły się na nich, poruszył nagle swym ogonem. Shori była nieco zaniepokojona jego reakcją, ale Naharys mruknął jej do ucha.
- Nie bój się. Nic nam nie zrobi, dopóki my mu nie zagrozimy, albo nie zdewastujemy jego środowiska. Ta trawa, te kwiaty i drzewa są dla niego bardzo ważne.
- Nie boję się. Przy tobie nie mam się czego bać - odparła po chwili zastanowienia się nad sensem słów Naharysa.
- Dzielna dziewczynka - powiedział z pochwałą w głosie i spokojnym krokami ruszył dalej, w stronę gęstej ściany lasu. Wiosną owe lasy bywają przepełnione zapachem życia, a przestrzeń wydawała się być pełna zieleni - wydawać się mogło, że nawet słoneczne światło, przebijające się przez lukę między gałęziami, mieszało się z zielenią.
- Tato, patrz! Jeleń! - zawołała Shori i wskazała na drobną łanię w towarzystwie swych młodych, które ściśle trzymały się blisko matki, jakby spodziewały się, że zostaną znienacka zaatakowane. Basior zaśmiał się cicho i spojrzał waderce w oczy.
- To łania, skarbie. I nie krzycz tak, bo jeszcze ją spłoszysz. Chodź, podkradniemy się i zobaczymy, co zrobi.
- Dobra - powiedziała z entuzjazmem waderka. Naharys przybrał pozycję w przykucu i bez szelestnie zbliżył się do wysokiej trawy, służącej im za zasłonę. Zakrywała bowiem wysoko miejsce, gdzie w spokoju mogli obserwować zachowania łani i jej młodych. Cielaków było trzech, które ani na krok nie odstępowały matkę, a jednemu z nich lekko krwawiła noga, niedaleko ponad drobną raciczkę. Shori zmartwiona westchnęła cicho.
- Co się stało temu jelonkowi, tato? - zapytała z żalem w głosie.
- Na pewno o coś zahaczyło nogą, ale spokojnie. Rana nie jest na tyle poważna, żeby cokolwiek zagroziło temu cielakowi.
- Ufff, to dobrze - odparła szeptem Shori i uśmiechnęła się szeroko.
Naharys był nawet szczęśliwy w duchu, że Shori posiada w sobie, chociaż część wrażliwości, jakiej brakuje niektórym. Pomimo, że ona czy on, żywią się głównie mięsem, nie szczędziła współczucia dla drobnego cielaka, który mógłby być jej ofiarą, wedle zasady łańcucha pokarmowego. I miał też nadzieję, iż takowa wrażliwość nie zaniknie u niej z biegiem czasu, bowiem świat jest pełen okrucieństwa, a takie osoby, jak Shori, potrafią nieść nadzieję i wizję na lepsze jutro. Widok rannej zwierzyny, nie oznaczał dla niej myśl natychmiastowego zabójstwo, podsycanego pierwotnym instynktem łowcy.
Nagle na łanię i jej młode opadł na ułamek sekundy tajemniczy cień, który ostatecznie wzbudził podejrzenie u matki cielaków, po czym czmychnęła z wyraźnym przestrachem w oczach głęboko w gęstą knieję. Naharys również poczuł drobny niepokój, ale Shori, jakby nie zauważywszy nic nadzwyczajnego, burknęła tylko.
- O nie, uciekła nam.
- Chodźmy, Shori. Może natkniemy się tym razem na żubra?
W ciągu swej drogi wytyczoną ścieżką, biegnącą przez las, nie natknęli się na żadne zwierzę, jedynie na tropy, które swym kształtem odbiegały od normy, i nie w sposób było je porównać z żadnym zwierzęciem, które je pozostawiło. Wyobrażone były bowiem na kształt kopyt, wyposażonych w długie szablokształne pazury, które pozostawiły głęboki ślad w wilgotnej ziemi. Shori wyłoniła swą głowę zza ramienia przybranego ojca i również przyjrzała się ich kształtom.
- Co to jest, tata? - zapytała z ciekawością.
- Coś dziwnego. Poczekaj...
Naharys przyłożył nos blisko ziemi i zaczął wchłaniać zapach, pozostawiony przez dziwną kreaturę - chciał się dowiedzieć, czy to coś jest bezpieczne, jaki to gatunek i czy nie ma żadnych, krwawych przysposobień. Zapach jednak dostarczył mu jedynie mętne informacje, w dalszej części pozostające dla niego niejasne. Basior nigdy nie czuł podobnej woni.
- Dziwne, bardzo dziwne. - mruknął Naharys.
- Co w tym dziwnego?
Nagle dźwięk, wydobywający się znienacka za młodymi drzewkami głogu, który wstrząsnął jego gałęziami, udzielił Shori odpowiedź na swe pytanie, bowiem nawet Naharys nie słyszał czegoś podobnego. Brzmiało to, jak przerażający ryk rannego smoka, połączonego z opętańczym kwikiem zarzynanego prosiaka.
Basior stał przez chwilę, jak wryty głęboko w ziemię z szeroko rozwartymi oczami, a nawet czuł, jak Shori z sekundy na sekundę, zaczęła się trząść ze strachu, wyczekując ponownego ryku.
- Shori, schowaj się za krzakami. - Naharys odezwał się po chwili i pomógł jej zejść na miękką ściółkę. Posłusznie usłuchała polecenia basiora, który począł ostrożnie zbliżać się w kierunku drzew głogu. Po co? Być może jego ciekawość była silniejsza, niżli pierwotny instynkt przetrwania.
Z każdym wykonanym krokiem, przybierał coraz to niższą pozycję, aby w razie wypadku, nie zostać spostrzeżonym przez dziwne monstrum.
Od szczeniaka miewał okazję usłyszeć różne odgłosy, należące do rozmaitych stworzeń - czy to groźnych, czy też o łagodnym przysposobieniu - ale nie mógł w żaden sposób rozpoznać tego, co przed chwilą usłyszał. Znał głośne, powietrzne ryknięcie mantikory, buczenie gargańca czy też długie zawodzenie strzygi - może tym razem będzie miał okazję poznać jakiś nowy gatunek potwora?
Wszedł między rząd młodo rosnących drzew ze świadomością, że cokolwiek by się nie stało, nie może dopuścić się tchórzostwa - zdawał sobie sprawę, że musi broni Shori za wszelką cenę. Nawet życia. Ciekawość już bardziej odstępowała niepokojowi, który zaczął zmuszać basiora do myśli, czy nie byłoby rozsądniej zawrócić i pobiec tam, skąd się wróciło - Jednakże pewna jego część podpowiadała mu, iż musi to sprawdzić, a w razie czego, będzie musiał liczyć na siłę swych mięśni, od szczeniaka trenowane do wysiłku. Bitewne doświadczenie, pazury i kły będą jego największą bronią.
Zanurzając się coraz głębiej w młodnik, dotarł na skraj szczytu, a w dole zaś rozciągała się wąska ścieżka wąwozu. I wszystko było by, jak najbardziej w porządku, gdyby nie fakt, że nagle znikąd wyłonił się dziwny cień. Cień o kształcie równie nieznanym, co dźwięk, jaki wydał przed chwilą owe tworzenie. Basior nie poruszył ani na milimetr, gdy nagle...
- Poszło już sobie? - wymamrotał głos za nim.
Naharys podskoczył, będąc też gotowym wypluć własne serce, które niebezpiecznie zbliżyło się do gardła. Okazało się, że Shori, lekceważąc polecenie Exana, podążyła za nim, aż dziw, że nie zdołał ją usłyszeć.
- Shori! - zaczął surowo - Miałaś się ukryć i czekać, aż do ciebie nie wrócę!
- Wybacz, tato. Bałam się - pisnęła smutno Shori.
- Poczekaj, już ja ci pokażę, gdy dojdziemy... do... - dalszą część reprymendy przerwała mu woń surowego mięsa i krwi.
*
Dalszą część przechadzki po wąwozie przeszli w milczeniu. Naharys w skupieniu obserwował okolicę, poszukując choćby nawet najmniejszy ruch czy punkt, który mógłby wzbudzić w nim podejrzenia, a Shori zaś siedziała lekko zaniepokojona, wtulając się w futro na karku basiora - I chcąc nie chcąc, ciągle towarzyszył im zapach mięsa i krwi, który zyskiwał na sile z każdym pokonanym krokiem. Prócz śpiewu słowików, skrytych wśród liści drzew, słyszeli też podejrzliwie spokojny powiew wiatru - ale owego krzyku nie było dane już im usłyszeć - cokolwiek to było, być może już zniknęło. Im dalej ruszył przed siebie, tym bardziej docierała do niego myśl, że znajdują się na obcym terenie, nienależącym do Watahy Rene. Świadczą o tym nawet zmieszane z mięsem zapachy obcych wilków. Naharys zaniepokoił się trochę.
- Tato, boję się - powiedziała w końcu waderka, nie odrywając się od jego karku.
Naharys na poczekaniu wymyślił dla Shori zabawę, aby zająć czymś jej myśli, gdyż wolał oszczędzić jej tego wszystko, niż skazywać na takie przeżywanie.
- Co powiesz na zagadki? - zapytał z wyraźnym uśmiechem, choć w głębi siebie skutecznie skrywał niepokój - Jeśli odgadniesz, wygrana będzie twoja. Lecz jeśli ja wygram, a ty przegrasz, punkty będą moje. Ciekawe, kto będzie lepszy. Gotowa?
- Tak!
Wydawać się mogło, że Naharys wyczyścił z pamięci wybryk Shori, jaki zrobiła chwilę temu, ale złość już powoli zanikała, a jej miejscu ustępowała zmartwieniu, bowiem nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby miał ją stracić, przez jej własne nieposłuszeństwo. Mimo tego, czuł się o wiele spokojniejszy, czując na sobie jej dotyk i ciepło.
- Jestem lekki jak piórko, ale nawet wilk, nie wstrzyma mnie długo - powiedział Naharys swą pierwszą zagadkę. Przez jakiś czas, Shori zastanawiając się nad odpowiedzią, wzdychała niepewnie i gorączkowo drapała się w tył główki. W końcu odpowiedziała niepewnie.
- Powietrze?
Naharys pokiwał entuzjastycznie głową.
- Tak, powietrze! Jest ono rzeczywiście lekkie, ale nie możesz wstrzymywać powietrza w swych płucach w nieskończoność. Teraz ty.
Shori, myśląc nad zagadką, basior wyczuwał, że niemal natychmiast zapomniała o kłującym ich niepokoju, przed nieznanym, co też niezmiernie się ucieszył.
- Należy do mnie, ale często używają go moi najbliżsi - powiedziała nagle Shori.
Naharys musiał przyznać, że jego przybrana córka wpadła na całkiem podchwytliwą zagadkę, bowiem zastanawiał się nad odpowiedzią okrągłe pięć minut. W końcu wystawił białą flagę.
- Nie wiem. Co to takiego?
- Moje imię!
- Powiem Ci, że bardzo trudna zagadka... taka podchwytliwa. No, widzę, że trudno mi będzie cię dogonić, bo wygrywasz dwoma punktami. Poczekaj...
Chwilę moment Naharys wypowiedział kolejną zagadkę.
- Jestem stary, jak początki świata, jestem ciepły i przyjemny, ale strzeż się mnie, nieostrożny.
Naharys cieszył się, że Shori mogła się popisać błyskotliwością, bowiem nie zajęło jej sporo czasu na odpowiedź.
- Ogień?
- Shori, zadziwiasz mnie, serio! - basior odwróciwszy się do przybranej córki, złożył jej ciepły pocałunek w czółko, na co mała zachichotała słodko, tryskając jednocześnie ze szczęścia. Teraz był waderki kolej, aby dać Naharysowi zagadkę.
- Czego nie można jeść na śniadanie?
Ta zagadka była bardzo prosta, więc Naharys nie wysilał zbytnio umysłu.
- Obiadu i kolacji?
Shori ciężko usiadła, spuszczając smutno skrzydła, aby mogły swobodnie powiewać na delikatnym wietrze.
- Wygrałeś, tato. Punkt dla ciebie.
- Hej, hej... co to za smutna mina? Wygrywasz ze mną trzema punktami! Wiesz, jak mi ciężko będzie cię prześcignąć? Dobrze, teraz moja kolej...
W tamtym jednak momencie nie zadał córce zagadki, bowiem zapach mięsa był już tak wyrazisty, że miał trudności z wysileniem mózgownicy. W końcu dotarli do końca wąwozu, gdzie natknęli się na...
Owe widoki; Pokaźny zbiór grubych gałęzi różnych gatunków drzew, utworzonych na kształt bocianiego gniazda, z przestrzeni między nimi, skapywała gęstą, krwawo-brunatna jucha, a gdy Naharys podszedł bliżej, spostrzegł zgromadzoną w centrum siedliska górkę, utworzoną ze świeżych zwłok zająców. Początkowo basior myślał, że natknął się na zbieraninę zapasów, zgromadzonych przez jakiegoś wilka, ale potem pojął, że nie zna żadnego pobratymca, co składowałby pokarm w gniazdopodobnej kryjówce - jeśli to tak można nazwać. Wtedy ośmielił się nawet na stwierdzenie, że znajdują się na terytorium jakiejś bestii... gryfa? Ależ nie! Przecież gryfy upodobały sobie górskie, trudno dostępne tereny... Naharys jednak wiedział jedno - nie powinno ich tu być.
- Tato, tu są zające! Możemy sobie wziąć jedno? - zapytała Shori.
- Nie skarbie. Ewidentnie znaleźliśmy się na czyimś terenie i pewnie, ten ktoś, nie życzyłby sobie, aby ruszano jego zdobyczy. Rozsądniej będzie się wycofać.
- Tato, no proszę! Zgłodniałam troszkę...
- Upoluję Ci coś po drodze... - Urwał nagle i zastanowił się przez chwilę - W sumie... raczej nie doliczy się tego jednego zająca. No dobrze, niech ci będzie.
Naharys ostrożnie zbliżył się do krawędzi wystających gałęzi, wspiął się, wsuwając łapy w odpowiednie szpary, a tym samym powodując, że fragmenty drzew zaskrzypiały jękliwie pod jego ciężarem, ale zdołał porwać jedną zdobycz. Gdy zeskoczył na ziemię, powiedział tedy.
- No dobrze, masz swojego zająca, a teraz uciekajmy zanim...
Basior nie zdołał dokończyć zdania "zanim ktoś nas przyłapie" bo w takowym fakcie się znaleźli. Odwróciwszy się, Exanowi rzuciły się w oczy dwa, pokryte bielą ślepia, które wyglądały, jakby natura pozbawiła ich źrenic. I takowe ślepia należały do wysokiego, czarnego jak noc, stwora, kształtem ciała upodabniającego się do konia o szerokim, kwadratowym łbie. Mięśnie pracowały pod grubą, pozbawioną włosia, skórą, jakby przygotowywały się do ponadnaturalnego wysiłku. Koniopodobny stwór mógł także pochwalić się wielkimi kopytami, wyposażonymi w długie, niezbyt krzywe szpony, a gdy rozwarł swój smukły pysk, prezentując rząd rekinich zębów, ryknął głośno i wściekle. Jego ryk brzmiał tak samo, jak wcześniej, ale z bliska sprawił, że basior omal nie wyskoczył ze skóry - mimo wojowniczego i nieustraszonego charakteru. Odwracając się gwałtownie, rzucił się do szaleńczego biegu, ale zanim zdołał wystartować, usłyszał jak pysk stwora zatrzaskuje się z odgłosem ogłuszającego kłapnięcia - pewnie usiłował przechwycić go za ogon, ale basior w porę zdołał go wypiąć do góry.
Naharys biegł na tyle, ile pozwalały na to jego mięśnie, czyli najszybciej jak umiał, a mimo tego nadal czuł z pozoru zimny, jak lód oddech mrocznego monstra. Dyszał, jak rozwścieczony byk, tętent uzbrojonych w szpony kopyt, kotłował się w jego uszach, jak szalone kłębowisko wściekłych szerszeni. Był straszną melodią, zmuszającą do coraz szaleńczego biegu, który powoli zaczął wyglądać, jak maraton przez mordownię - Naharys, nie tracąc pędu, przeskakiwał przez zawalone pnie, z donośnym szurnięciem, prześlizgiwał się pod przeszkodami, których analogicznie nie dało się przeskoczyć. Ponadto Shori kurczowo trzymała się jego futra, co też był pod skrytym wrażeniem, że mała tyle wytrzymuje. Waderka, chcąc nie widzieć tego wszystkiego, wtuliła pyszczek w gęste włosie przybranego ojca. Odbijał się od wystających z ziemi głazów, zręcznie wymijał potencjalne zagrożenia na swej drodze, byleby utrudnić pościg tej bestii. Naharysowi jednak wydawało się, że nikt ani nic, nie było w stanie zatrzymać pędzącego szału.
Nagle jego oczom rzuciła się wąska szczelina w ziemi, pewnie służąca jako wejście do opuszczonej lisiej nory i ostatecznie zdecydował, że ukryje tam Shori.
- Schowaj się i nie wychodź, dopóki po ciebie nie wrócę, posłuchaj mnie tym razem, proszę! - rzucił pośpiesznie i dosłownie wepchnął Shori do lisiej nory.
Następnie bestia, wyskakując na ponad pięć stóp wysokości, zza skalnej wyniosłości, ponowiła pościg za złodziejem. Naharys kluczył często między drzewami, aby zmylić przeciwnika, zatoczył szerokie koło i przystanął na chwilę, aby złapać oddech. Dyszał głośno i długo z intensywnego wysiłku, ale i to nie przeszkodziło mu, na skupieniu się przed walką.
Potwór wydawał się, że cały ten pościg nie strudził go, ani trochę - przechodził między drzewami, niewzruszony niczym, ale mięśnie pod skórą miał napięte, niczym struny.
Od nadmiernego biegu i zmęczenia, zaschło Exanowi w gardle.
Nagle coś ze świstem przemknęło między basiorem a czarnym koniem, aż z wilgotnej ziemi, poderwały się liście z poprzedniej jesieni. Naharys powiódł wzrokiem i ujrzał długi, ustawiony w poziomie pień, najeżony długimi kolcami, przywiązany do grubej liany za wysoką gałąź dębu.
- Ty kretynie! Jak mogłeś nie wycelować z takiego gnata! Ślepy jesteś, czy co!
I znowu coś świsnęło, tylko tym razem rozpędzona pułapka uderzyła w cel, przebijając monstrum mroczne ciało szpikulcami. Następne, co uczynił koń, to wstrząsnął drzewami swym ogłuszającym rykiem agonii i zamarł, a on sam później rozpłynął się w powietrzu, na chmurę mrocznej mgły.
Naharys odetchnął z ulgą, ale trwało to długo, bowiem w swej obecności wyczuł grupkę obcych wilków, które poczęły otaczać go z każdej strony. Stał spokojnie, choć w głębi rodził się niepokój, nie drgnął, ani nawet nie mrugnął - jakby bał się, że wystarczyłaby milisekunda, aby coś przegapić.
- Co robisz w naszym lesie, przybłędo? - zapytał jeden z basiorów. Był rosły i dobrze zbudowany o pięknej, szlachetnej sierści w kolorze jasnego kremu. Naharys zgadywał, że to musi być przywódca, a koścista, niska ciemnowłosa wadera musiała być jego luną.
- Panie, zabijmy go! Mamy już wiele swoich problemów z tymi feldami!
- Feldy? A więc to tak je nazywacie? Nie róbcie tego! Jesteśmy tutaj przypadkowo!
- Jesteśmy? - powtórzył podejrzliwie kromowowłosy basior, a jego błękitne oczy błysnęły nieufnością - To was jest wielu?
- Tylko ja i moja córka - powiedział Naharys.
- Kłamie! - kłapnęła koścista wadera - Kłamie!
Kremowowłosy basior jednak pokręcił głową.
- Nie, nie kłamie! Wyczułbym to.
- To nic nie oznacza! Zabijmy go i jego córkę też!
Tego już dla Naharysa było za wiele.
- Tylko spróbuj, frajerze oparszywiały, a podgryzę ci gardło! Wam wszystkim, jeśli będzie taka potrzeba, a na razie, jak prowadzimy tę jakże "spokojną" konwersację, proponuję negocjacje! - warknął Naharys, słowo "spokojną" zaś powiedział dość sarkastycznym tonem.
- Ale tu nie ma, co negocjować z bandytą! Widać to po tobie i swoich groźbach! - prychnęła jakaś wadera, która wyłoniła się zza tyłów basiora o byczej szyi i bordowej sierści.
- Zamknąć się! Wszyscy! - krzyknął kremowy wilk - Grozi nam, bo i jemu grozi niebezpieczeństwo, a my nie chcemy niczyjej krzywdy, prawda? Nie chcę słyszeć o jakimkolwiek zabijaniu, żeby ulżyć waszej frustracji i prymitywnym zapędom. A ty, nieznajomy! Dajemy ci pierwszą i ostatnią szansę. Nie chcemy cię tu więcej widzieć, a gdy złamiesz nasz zakaz, zabijemy cię na pewno.
- Panie! Nie wypuszczaj go! To może być szpieg albo jakiś zwiadowca parszywy! Doniesie swoim, że mamy problem z potworami i jedzeniem. Jeśli szkoda ci krwi tej szui, to zamknijmy go w ciemnicy!
Naharys nie wiedział czemu nie protestuje, ale zdawał sobie sprawę, w jakim położeniu się właśnie znalazł - starał się nawet współczuć wilkom. Mają zapewne swoje rodziny o które zamartwiają się każdego dnia, a grasanci pewnie nie ułatwiali im sytuacji. Sam pamiętał jeszcze za czasów swych szczenięcych lat, jak jego rodzinna wataha była pod naciskiem wilków, które czyniły wszystko, aby zaspokoić swą pierwotną rządzę mordu - zwano je kultystami czteroskrzydłego kruka.
- Musicie sami sobie radzić ze swoimi problemami, ja teraz boję się o swoją córkę. Wypuśćcie mnie, a już więcej mnie nie zobaczycie.
- Błagamy cię! Jeśli nie chcesz nam zaszkodzić, to chociaż nam pomóż! - wyszedł na przeciw niemu ich przywódca - brakuje nam wilków do walki, jedynie do obrony naszych domów, szczeniąt i starców.
- Poproszę moją alfę o wsparcie dla was. Nie obiecuję, że udzieli wam pomocy, ale bądźcie dobrej myśli. Jeśli jednak uda mi się ją przekonać, złamię wasz zakaz i wrócę tu, wraz ze swoim oddziałem. Oddziałem ratunkowym.
- Nie wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z oficerem - burknęła pokornie wadera, która wcześniej oskarżała go o kłamstwo - prosimy o pomoc.
- Zobaczę, co da się zrobić, ale teraz przepuśćcie mnie! Chcę wrócić do córki.
Basior o jasnokremowej sierści, kiwnął tylko głową, a reszta wilków usłuchała tylko i rozszerzyli otwór w okręgu, Naharys jedynie ruchem głową, podziękował im szczerze i ruszył powolnymi krokami w stronę lisiej nory. Jak się okazało, Shori tym razem usłuchała swego przybranego ojca, na co Naharys odetchnął z wyraźną ulgą.
- Shori, chodź. Wracamy do domu. - powiedział z przekonaniem Naharys.
- To dobrze, tato. Nie chciałabym mieszkać w tej norze. Jest ciemno, wilgotno i ciasno!
Naharys uśmiechnął się szeroko.
- Wiem, co czujesz, chmureczko. Chodź, wskakuj mi na grzbiet i idziemy dalej.
Shori posłusznie wyszła z nory, basior poderwał ją delikatnie w powietrze i pomógł jej usadowić się wygodnie, na jego grzbiecie. Czule i mocno wtuliła się w jego białe futro, jakby tęskniła za nim od wielu lat - Naharys zareagował jeszcze szerszym uśmiechem, a w głębi poczuł, jak ciepło rośnie na nowo.
- Kocham cię, tato.
Odwróciwszy się, pocałował Shori w policzek, puścił oczko i odparł z największą czułością.
- Też cię kocham, chmureczko. Chodź! Zobaczymy, co tym razem mama upichciła na obiad, a po chmurach widzę, że za niedługo popołudnie! Pędźmy, nim wszystko nam pozjadają!
Z tymi słowy ruszyli w drogę, z której przybyli i mieli nadzieję, że pokonają ją w niczym niezmąconym spokoju. W trakcie wędrówki, Naharys nucił coś pod nosem dla Shori, jakąś skoczną i wesołą melodyjkę, a ona, wraz z taktem, merdała swym małym, puchatym ogonem
*
W trakcie wędrówki, musieli obrać nieco inny kurs do domu, bowiem na tej, którą znali dotychczas, natknęli się na jedno z tych mrocznych bestii, nękających mieszkańców tego lasu. Musieli iść w stronę gór, a gdy zbliżyli się do ich stóp, zastało ich wczesne popołudnie. Wolał unikać możliwych konfrontacji, przy tym niepotrzebnie narażając Shori i dla jej bezpieczeństwa, skręcić w dłuższą drogę. Zając, którego wcześniej ukradli z legowiska bestii, przepadł gdzieś po drodze, toteż Shori zrobiła się nieco marudna, z powodu dręczącego ją głodu. Naharys, idąc, dokładnie rozglądał się za potencjalną zwierzyną, ale ku jego zdziwieniu, nie natknął się nawet, na drobnego zająca. Napotkał na swej drodze mała grupkę lisów i jednego rysia o kremowej sierści, ale ten zaś bardzo się nimi zainteresował. Łaził za nimi i badawczo się im przyglądał, jakby w swoim życiu pierwszy raz ujrzał wilka. Tak więc, odwróciwszy się gwałtownie, Naharys warknął przeciągle, ukazując śmiertelnie ostre i długie zęby.
- Po co te nerwy, przyjacielu? - odpowiedział na warknięcie kotowaty, uśmiechając się tajemniczo. W jego tonie brzmiał spokój, ale też nutka arogancji, ale Naharys miał też nadzieję, że to jego naturalne brzmienie. Inaczej będzie miał powód, aby go zabić.
- Po pierwsze, nie jesteśmy przyjaciółmi...
- Nie, nie! Oczywiście, że nie. Jeśli kolega sobie tego życzy - odparł uspokajająco ryś.
- Ani kolegami. Po drugie, przestań nas śledzić. Drażnisz mnie tym.
Shori, jak się później okazało, była innego zdania.
- Dzień dobry, panu. Jak się pan miewa?
Z tymi słowy, zamerdała swym puchatym ogonkiem.
- Bardzo dobrze, młoda damo, dziękuję. - odparł grzecznie ryś, choć nie rozstawał się ze swoim tajemniczym uśmiechem. Naharys z każdą kolejną sekundą czuł coraz większy niepokój, a już mięśnie napięły się mu mocno, gdy widział, jak kotowaty zbliżył się o kolejne cztery kroki. Już miał zagrozić mu, coś w stylu "Zbliż się, a przetrącę ci kark", ale Shori była nieco szybsza.
- Bardzo pan miły! Zdradzi nam pan jakąś bezpieczniejszą drogę do naszej watahy?
- Oh, nie znam waszej watahy, ale znane mi są wiele bezpiecznych dróg, panienko. Jeśli chcesz, mogę cię bezpiecznie przeprowadzić!
- Chwila moment! Shori nigdzie z tobą nie pójdzie! - warknął Naharys, zbliżając się do rysia i szczerząc groźnie zęby.
- Nie byłbym tego taki pewien.
I tak pod koniec tejże historii, wydarzył się ten jakże paskudny incydent, bo wraz ze słyszanym z boku szelestem w krzewach wilczych jagód, Naharys poczuł, jak ktoś albo coś, uderzyło go w tył głowy, z taką mocą, że przed oczami pojawił się rozbłysk gwiazd, a potem mrok przysłonił mu obraz. Ostatnie, co słyszał, to przeraźliwy krzyk Shori.
Nie wiedział już, ile leżał na wilgotnej ziemi, ale gdy otrząsnął się z otępienia i bólu, pozostawionego po uderzeniu, zorientował się, że słońce było mocno wychylone na zachód ~ Cholera, musiałem długo leżeć. Otrząsnął się i rozejrzał się dookoła. Stał na środku puszczy, niedaleko płytkiego boru, a w oddali dało się usłyszeć plusk spokojnie płynącej rzeki. Wraz z napływającą świadomością, zaczął też odczuwać niepokój, który zaczął mu niebezpiecznie mącić w głowie.
- Shori!- krzyknął na cały las Naharys. - Shori! Gdzie jesteś, Shori!
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, jedynie co, odezwał się nagle stukot donośny stukot dzięcioła w oddali. Wraz z niepokojem, czuł, jak gniew wypełnia go po brzegi jego długich uszu - miał niemal czystą chęć zamordowania tych, co porwali mu córkę. Nie zdążył pokonać nawet kilometra, gdy nagle w powietrzu wyczuł znajomy zapach. Bardzo, ale to bardzo znajoma woń, która, jak się parę minut później okazało, należała do Ynerytha - jego widok mocno zaskoczył Naharysa i pierwszy raz w życiu ucieszył się z jego obecności, pomijając już fakt, że na kilometr trąciło od niego dumą.
- Yneryth? Co ty tu robisz? - powitał go niezbyt grzecznie, ale Naharys był w takim stanie, że nie w sposób mu było myśleć o uprzejmościach.
- Jak to co? Twoja siostra wraz z twoją partnerką mówiły, że długo nie wracasz, dlatego mnie wynajęły, aby cię odnaleźć. Wykonałem swoje zadanie.
Bez względu na to, jakie Yneryth miał zamiary - przyjazne, czy czysto zarobkowe, wszak basior trudnił się najmictwem - nie miał zamiaru z nim wracać bez Shori, dlatego z tymi słowy, odmówił stanowczo.
- Nigdzie nie idę bez Shori. Jest gdzieś w tym lesie. Porwały ją rysie.
- No, nie wierzę, że dałeś się pokonać rysiom i pozwolić im, aby porwali szczeniaka.
- Nie wskakuj mi na ambicję! - warknął Naharys przez zaciśnięte zęby - zostaliśmy zaskoczeni. Jeden z tych parszywych kotów odwrócił moją uwagę, a drugi zdzielił mnie tak w łeb, że aż gwiazdy zobaczyłem. Albo pomożesz mi jej szukać, albo możesz wracać i powiedzieć Lonyi i Pinie, że nie wykonałeś zadania. Powiedzmy, że na karb wezmę twą porażkę.
- Teraz to ty nie wjeżdżaj mi na ambicję. No dobra, chodźmy ją poszukać.
I z takim też postanowieniem, dwóch basiorów ruszyło w ślad za tropem rysi, którym ewidentnie nie przyszło do głowy, aby je zatrzeć w jakikolwiek sposób. Wśród tej całej frustracji i niepokoju, narodziła się w jego duchu nowa nadzieja, na ponowne spotkanie z Shori. Yneryth nie mówił zbyt dużo, ograniczał się jedynie do lakonicznych odpowiedzi, na zadawane pytania.
- Serio, chcesz mi pomóc w poszukiwaniach? Nie chcesz wrócić do watahy?
- Nie. - odpowiedział Yneryth.
- Zdajesz sobie sprawę, że może dojść do walki?
- Pewnie, że tak.
Naharys także nie miał wątpliwości, co do opcji walki z kotowatymi, wszak rysie są iście sprytne i przebiegłe, ale to, czego nie zdołają osiągnąć sprytem, odbierają siłą - a to oznacza, iż będą mieli do czynienia, nie tylko z utalentowanymi porywaczami, ale też i z wprawionymi wojownikami. W głębi serca, był bardzo wdzięczny Ynerythowi.
Kolejny trop rysi, znaleźli dwadzieścia minut później od poprzedniego śladu. Naharys, wśród gęsto rosnącej trawy i paproci, spostrzegł odcisk kociej łapy ~ Zostawił ją samiec, dziesięć minut temu - pomyślał basior, gdy dokładnie obwąchał ziemię. ~ Zapach zaprowadzi mnie do nich.
Tropiąc kolejne ślady, Naharys zastanawiał się też, czy Shori nic się nie stało, czy wręcz przeciwnie - na pewno się boi, temu nie można zaprzeczyć. Została mu odebrana siłą, na jej oczach został powalony i obezwładniony, aby te parchate rysie mogły położyć na niej swe brudne łapska.
Wraz z nadchodzącym wieczorem, a zaraz po nim zmierzchem, futro na czubku ogona Naharysa, począł zmieniać barwę ze śnieżnej bieli, na mroczny granat, który z chwili na chwilę, zaczął rozprzestrzeniać się po ciele basiora. Wraz z ogniem, tlącym się w jego piersi, wygasała szmaragdowa zieleń w oczach, aby odstąpić miejsce złotemu kolorytowi. I jak się okazuje, gdy nadszedł zmierzch, wilki natknęły się obozowisko rysi, gdzie w jego centrum stała prymitywnie wykonana klatka, a w jej trzewiach siedziała Shori. Mała waderka, pochlipując cicho ze strachu i smutku, przyglądała się strzegącym ją kotom z dwóch stron.
- Dobra, mamy ich. Co teraz? - zapytał Yneryth.
- To proste. Zakradamy się do tych dwóch i po cichu pacyfikujemy
Naharysowi się chyba zdawało, ale czy przed chwilą Yneryth nie błysnął zębami, spod ostro niebieskich warg? Nie wiedział sam, co to miało oznaczać, ale starał sobie to wytłumaczyć, jako dobra wola do działania. I z takim myśleniem, przystąpił wraz z basiorem do działania. Przekradli się pod osłoną zarośli, na tyły przeciwników bez najmniejszego szelestu. Sam Exan starał się i dokładnie uważał, gdzie stawia kroki (bywało nawet tak, że omal nie stanął na suchej gałęzi), a z góry zaś, na grubej gałęzi, skryty za gęstą zasłoną liści, przyglądał się im samotny puchacz. Naharys dostrzegł w mroku blask jego bystrych oczu. Dwóch basiorów stanęło obok siebie i zbliżając się po cicho do stających na straży kotowatych, Shori nagle zauważyła przybranego ojca, ale nie odważyła się nawet drgnąć ~ Dobra dziewczynka - To była jego ostatnia myśl, nim po cichu wyeliminowali zagrożenie. Pozostała grupa kotów spała w najlepsze pod wysokim dębem, co niektórzy ziewając smacznie, wiercili się w miejscu, szukając dogodnej pozycji. Yneryth jednym pachnięciem pazura, rozpruł klatkę z patyków, a Naharys zaś chwycił Shori delikatnie za kark i czym prędzej czmychnęli w zarośla.
- Zaczekasz tu na mnie? - spytał Yneryth.
- Co znowu kombinujesz? - odpowiedział pytaniem zdziwiony Naharys.
Yneryth natomiast nie odpowiedział, tylko wyszczerzył się szeroko.
- Zobaczysz.
Zgodnie z obietnicą, Naharys postanowił poczekać na kompana, choć przeczuwał, iż może kroić się coś niedobrego. Odstawił małą na ziemię i nie minęło parę minut, jak zaczął się wiercić niespokojnie, zachodząc w myśl, co ten Yneryth kombinuje. W oddali dało się słyszeć głośną imprezę świerszczy, ukrytych gdzieś w gęstych chaszczach, a niedaleko nich, odezwała się samotna sowa. Jak się okazało, Yneryth wrócił po kilkunastu minutach ze zdartymi skórami rysi, które przewiesił sobie na swój grzbiet. Naharys, spojrzawszy na tę sytuację dość zdziwionym wzrokiem, spytał tonem wilka zaniepokojonego tym wszystkim.
- Yneryth, na miłość bogów, po cholerę Ci te skóry!
Basior przewrócił złotymi oczami.
- Nie pytaj. Po prostu zrobię z nich piękne naramienniki dla Kotori'ego. Ucieszy się.
- Tak, z pewnością. No chodźmy!
I tak, nasza trójka bohaterów, dotarła na tereny watahy, grubo po dwudziestej (no, tak na oko w wilczym świecie, jakby patrzeć na ułożenie księżyca) - Shori była bardzo głodna, ale też mocno szczęśliwa, że mogła znów przytulić się do Naharysa, Yneryth otrzymał obiecaną zapłatę od wader w postaci dwóch zająców i jednego jelenia, a Kotori dostał pięć pięknych naramienników z rysiej skóry. Można by rzec, że wszystko skończyło się ogromnym happy endem - no, nie dla wszystkich, patrząc na to, jak skończyły rysie, ale Naharys wiedział jedno. Nie będzie mu ich szkoda. Możesz mi wierzyć, lub nie, drogi czytelniku, Shori długo opowiadała o swej przygodzie swym znajomym - część mogła obdarzyć ją swym zaufanie, a reszta... no cóż... zdarzali się niedowiarkowi albo zatwardziali realiści. Powiedziałoby się, idealny pomysł na opowiadanie przed całą klasą, dla zabicia szkolnej rutyny, przepełnionej nudnym gadaniem mentorów i ich mądrymi radami. A czy relacje Naharysa i Ynerytha się nieco ociepliły? Z pewnością tak, bowiem biały wilk wiedział, iż mimo paru nieprzyjemnych sytuacji, wiążących go z nim, był mu na prawdę bardzo wdzięczny za pomoc. A także za to, że nie zostawił go w opałach.

PODSUMOWANIE

Ilość napisanych słów: 5016
Ilość zdobytych PD: 2508 + 50% ( 256 PD) za długość powyżej 5000 słów
Nagroda za questy: 350 PD +4 pkt siła, +6 pkt spryt,400 PD + 8 pkt kondycja, +6 pkt zwinność ,400 PD +10pkt obrona
Obecny stan: 10187 PD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz