Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

wtorek, 31 maja 2022

Od Yneryth’a c.d. Belief [Cz.7] ~ Biel rozjaśniająca ciemność [16+]

Yneryth spoglądając prosto w oczy Belief, miał czas, by przyjrzeć się paską na jej policzkach. Paski wyglądały jak jakieś znamiona. Myślami od razu uciekł do alfy, który coś tam wiedział, o szczególnych znakach. Porozmawianie z nim było jednak ciężkim tematem. Żółtooki uznał, że chyba więcej już im nie grozi. W razie czego mógł się znów popisać. Używając kolejnej zdolności w obronie, nic by nie stracił. Nie wiele wilków wiedziało, że kamienne kolce, służą do ataku. Yneryth używał ich w stadzie, tylko jako wsparcie. Nie zwlekając więc, zaproponował samicy, by wyjść i sprawdzić podejrzany dźwięk. Jakby nie patrzeć, dalej była noc i należało to do jego obowiązku. Bel zdecydowanie ucieszyła się, gdy usłyszała o planie sprawdzenia co w trawie świszczy. Yneryth wychodząc zza konaru, zauważył to, czego się obawiał. Jego futro wcześniej już było wilgotne po otrzepaniu się samicy, a teraz jest jeszcze oblepiony ziemią. Spojrzał lekko ze smutkiem na swoją sierść i ruszył pierwszy, prosto w kierunku, z którego pochodził dziwny dźwięk. Wadera nie spowalniała kroku, a nawet jakby przyspieszała i naciągała tępo. Szli prosto w ciszy, zastanawiając się, co się tam wydarzyło. Nie musieli wiele czekać, chwile po tym, jak opuścili bezpieczną kryjówkę, dźwięk powtórzył się. Ptaki gwałtownie zaczęły wzbijać się w powietrze, pozostawiając gałęzie wolne. Dziwny dźwięk zdawał się pochodzić teraz z zupełnie innego miejsca. Wilki stanęły zdziwione, zaistniałą sytuacją. Obojgu wydawało się, że pierwszy z ryków był rykiem agonalnym. Teraz sytuacja rysowała się znacznie inaczej. Źródło głosu przemieszczało się, było to dość niecodzienne. Jeżeli ów dźwięk pochodził od kopytnego, nie mógł on raczej chodzić o własnych siłach. Coś musiało go wlec lub ciągnąć po ziemi jeszcze żywego. Jeleń raczej nie ryczałby z taką donośnością sam z siebie, tak przynajmniej myślał basior. Uprzedzając możliwe zagrożenie, zwrócił się do wadery.
- Idziemy sprawdzić, co się tam dzieje. Idź za mną i staraj się zachować stosowne bezpieczeństwo.
- Dobrze postaram się, być ostrożna. – Lekko zdziwiła się, powagą samca.
Yneryth przeciągnął się zawczasu i pobiegł prosto w las, nie obracając się za waderą. Liczył, że i teraz da radę biec z nim w określonym celu. Biegli, skracając dystans do krawędzi lasu. Trawa kładła się pod ciałami wilków, zostawiając ślimaczy ślad. Wbiegając za drzewa, zwolnili. Yneryth przystanął w miejscu, próbując wsłuchać się w pobliskie otoczenie i zlokalizować pobliskie obiekty. Belief nie próżnowała, zaczęła obwąchiwać ziemie, drzewa i krzaki.
- Mam coś. – Wykrzyknęła zadowolona.
- Basior podbiega szybkim krokiem, stając obok niej. – Co tam masz ?
- Jakiś dziwny ślad.
- Samiec spogląda na ziemię. – Mamy chyba mały problem. – Powiedział lekko zmieszany.
- Dlaczego? – Zapytała zainteresowana.
- Widzisz te kreski? To ślad kopyt tego, co wydawało dźwięki, coś ciągnęło to zwierzę w tamtym kierunku, jeszcze żywe. – Pokazuje łapą.
- Spogląda wprost za śladami. – To chyba nie dobrze, prawda?
- Coś, co upolowało samo np. jelenia i dało radę ciągnąć go ze sobą jeszcze żywego, raczej nie jest czymś, za czym powinniśmy podążać. Poprawka, ty nie powinnaś, może ci się coś stać. – Zmienił znacznie swój wyraz twarzy, wiedząc, że mówi coś, czemu sam zaprzecza. – Ja idę dalej, za śladem. To coś może być zagrożeniem i dla nas wilków, moim obowiązkiem jest to sprawdzić. – Uśmiechnął się, ciesząc się, że w końcu spotkał coś ciekawego podczas ,,patrolu” – Zaraz po tym, wrócił do zwykłego stanu, gdy zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało.
- Idę z tobą, nie zostawię cię samego. – Powiedziała stanowczym głosem.
- Yneryth zrobił tylko minę.
Oboje ruszyli śladem rozmazanej trawy i ciągniętej przez masę ziemi. Miejscami ślad prawie znikał, w innych zaś poszerzał się, jednocześnie pogłębiając swoje koryto. Kilka naście metrów dalej podłoże miało inny kolor, umazane było krwią i sierścią. Krew wraz z drogą nabierała na ilości. Miejscami zbierała się w małe kałuże. Futru pływało na nich jak kaczki po spokojnym jeziorze. Ostatecznie ich dryf kończył się na pograniczu podłoża i powoli gęstniejącej cieczy. Krew zmieniając swój żywy kolor w odcienie brązu, topiła w sobie namokniętą już sierść. Samiec Przechodził między krwią bez większego zastanowienia. Widok krwi był dla niego niczym dziwnym. Nawet mogło być trochę lepiej, niż gdy jemu kończyły się nerwy. Belief mniej ochoczo przemierzała krwisty ślad. Szła zaraz za samcem, nie narzekając na zapach, jak i wygląd okolicy. Po jakimś czasie, wędrując wytyczoną przez zdarzenie ścieżką, zdali sobie sprawę, że głos przestał już się wydobywać. Nie mieli wątpliwości, że oznaczało to śmierć właściciela, krwi, po której kroczyli. Chwilę później ich przypuszczenia się potwierdziły, na kamieniu leżało ciało sporego łosia. Kamień pokryty był poszarpanym mchem. Zaschnięta krew pokrywała poziome powierzchnie. Ciało zwierzęcia nie było już podobne, do znanego im kopytnego. Z całego zwierzęcia w całości pozostały jedynie rogi. Fakt, że leżały z metr od ciała nie miał już znaczenia. Łoś był w opłakanym stanie. Lewa przednia kończyna właściwie nie istniała, nie było jej w okolicy. Prawa natomiast była widocznie połamana. Tylne zdawały się całe, jednak poobdzierane od kamieni i gałęzi. Rany zdawały się płytkie, lecz obszerne. Tak jakby ktoś starł je na tarce. Tułów pełen był śladów po pazurach. Brzuch rozpruty tak, że zawartość wypływała i zwisała swobodnie w dół. Na karku został ślad po wbitych zębach. Szyja była wygięta i skręcona w niecodzienny sposób. Głowa była w opłakanym stanie. Czaszka zdawała się na zmiażdżoną i zdeformowaną. W czaszce pozostało już tylko jedno oko, martwo spoglądające przed siebie. Yneryth przystanął obok ciała, przyglądając się temu, co pozostało. Powłoka zwierzęcia była jego zdaniem zdewastowana w bardzo ciekawy sposób. Zastanawiające było dla niego, czemu coś męczyło się, by zabrać ciało aż tu, ostatecznie zostawiając je na pastwę losu. Zaczął oglądać się wokół, szukając powodu, lecz jedyne co zobaczył to zmieszaną samice i ptaki czekające na pozostawiony posiłek. Obszedł lekko okolice, poszukując jakichkolwiek informacji. Skupienie samca, przerwała pytająco samica.

Belief ?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 922
Ilość zdobytych PD: 461
Obecny stan: 2625

niedziela, 29 maja 2022

Od Itami c.d Atrehu ~ Wzloty i upadki

~ Akcja się dzieje przed wydarzeniami z wątku "Anatomia obłędu" oraz w czasie wątku "Pogardzona niewinność cz. 3 ~
Itami milczała dość długo, dręczona poczuciem paskudnego wstydu i zażenowana, spuściła wzrok na swe drobne łapy. A to wszystko dlatego, że ona nie mogła się powstrzymać... ale przecież większość wader ogląda się we własnym odbiciu w tafli wody, pomyślała. To już jest taki nasz powszechny rytuał, próbowała sobie wmawiać. Czemu, ach, czemu więc czuła się taka zawstydzona? Jej przekonania goniły się nawzajem, w wielkim wyścigu myśli. ~ Jaka ja teraz jestem w jego oczach, skoro zdążył zobaczyć cokolwiek. Nie potrafiła mu spojrzeć w oczy. Wstyd palił jej wnętrze.
- Wszystko w porządku? - zapytał dość niepewnie, co też było nietypowe dla basiora. Atrehu, jak to potomek Alfy, we krwi miał wpojoną śmiałość i płomienną brawurę - to w gruncie rzeczy, podobało się waderom. Jej także, lecz nigdy nie miała odwagi, aby mu to przyznać. W następnym momencie poczuła ciepło jego ciała, tulącego się do jej boku, a także namiętny i czuły pocałunek między uszami. Itami miała dziwne wrażenie, że Atrehu za wszelką cenę chciał jej pokazać, iż przy nim, nie miała się czego wstydzić. Jego aura sprawiała, że powoli zaczęła opuszczać swą tarczę, która skutecznie blokowała Atrehu dostępu do niej.
- Hej, powiedz coś, proszę. - mruknął czule nad jej uchem, obejmując swym silnym ramieniem drobne ciało wadery. Westchnęła cicho, unosząc w końcu głowę, nieśmiało i powoli. Ujrzała blask słońca, odbity w płomiennych oczach Atrehu, które przyprawiały Itami o przyjemne dreszcze, jednocześnie jakby zapewniały, że wszystko jest w porządku. Wszystko w porządku.
- Nic mi nie jest. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
Basior zbliżył swój pysk blisko policzka wadery, zdobył się nawet na wilgotne muśnięcie swym językiem, który zatrzymał się dopiero na granicy jej skroni. Itami zadrżała lekko, nie ukrywając nawet, że się jej to spodobało.
- Nie, żeby było ci przykro. Co nie?
- Yhmm... nie? - odpowiedział śmiało i z uśmiechem spojrzał na Itami, która momentalnie zaczęła się śmiać, a on zaraz potem dołączył do niej. Ich śmiechy złączyły się w jeden chór, który rozniósł się po okolicy. Przestawała na chwilę, wytarła oczy z nabiegłych do nich łez, po czym spojrzała ponownie na Atrehu, aby ponownie parsknąć śmiechem. Mimowolnie zakryła usta łapą, a jej puchaty ogon zaś, zamiatał trawiastą ziemię, merdając wesoło. Musiała przyznać, że towarzystwo basiora wpływało na nią dość kojąco - nie czuła już tego palącego wstydu, ani czającego się za jego powłoką dojmującego gniewu. Była już tylko radość i... jakby, pewien rodzaj poczucia bezpieczeństwa.
- Dlaczego mnie szukałeś? - zapytała po chwili Itami, gdy wróciła myślami do rzeczywistości. Przyznać musiała, że rudy basior to osobnik, przy którym nie można mówić o nudzie czy zmartwieniach. Owszem, można mu wyznać wszystkie swe obawy i objawić dręczące każdego problemy. A jednym z problemów był ten, który wyznała jej Zuri. O rodzinnej watasze Atrehu... jej także... O trawiącym ją zniszczeniu i degeneracji, wywoływanej przez jednego wilka. W tamtym momencie myślała, jak delikatnie ubrać w słowa to, co mogłoby okazać się dla Atrehu dość bolesne... Nie oczekiwała, że przyjmie to ze spokojem, wiedziała bowiem, jaki on potrafił być wybuchowy. Atrehu kieruje się emocjami... jest wilkiem, który działa pod ich wpływem, a potem myśli. Już miała otworzyć usta, aby coś powiedzieć, gdy nagle samiec ułożył się przed nią na brzuchu, aby zrównać swe oczy z nią. Wydawały się być pełne emocji - tych ciepłych. Płomień szalał w jego źrenicach, ich wyraz wydawał się być taki zamglony. Itami podejrzewała, że jej przyjaciel odpłynął w świat swych erotycznych fantazji.
- Ej, ziemia do Atrehu!! - zawołała ze śmiechem wadera.
- Huh? - basior potrząsnął swą rudą głową, jakby usiłował odgonić się od natrętnych much - Nic mi nie jest. To tylko... zamglenie.
Z początku myślała, że to, co powiedział jej przyjaciel, to jakiś niewinny żart, bowiem wilk, który urodził się w watasze Sol Rojo, i obecnie przebywa na jej terenie, może stać się ofiarą tak zwanego "zamglenia". Nie bez powodu więc, Sol rojo, nazywa się "Watahą Miłości", miejscem najbardziej dotkniętym przez opatrzność bogini miłości i płodności. Za czasów panowania Alfy Aarona, ojca Atrehu, wataha cieszyła się mnogością szczeniąt. Teraz nie była pewna, jak jest rzeczywistość. Kiedy jednak spojrzała ponownie w oczy Atrehu, zorientowała się, że pożądliwie wpatrują się w jej usta - to był odpowiednio dobry dowód na to, że przyjaciel nie żartował. Itami zerwała się na równe łapy, cofając się szybko, jak porażona prądem.
- Co takiego?! - W jej głowie na nowo pojawiła się myśl o przygodach z lisiej norki, zacisnęła zęby na myśl o bólu, ale jednocześnie rozluźniała mięśnie, czuła przeszywający prąd dreszczy wzdłuż kręgosłupa, gdy pomyślała o przyjemności, jakiej mógłby dać jej Atrehu. Otrząsnęła się jednak, kiedy strach przed bólem okazał się silniejszy. Cofała się, szybko rozglądając się, to na lewo, to na prawo, szukając drogi ucieczki, a Atrehu był coraz bliżej.
- Atrehu? - mruknęła niepewnie. Rudy basior jednak wydawał się nie do zatrzymania. Parł naprzód w jej stronę, ze wzrokiem utkwionym w usta. Po chwili Itami wydawało się przez chwilę, że straciła grunt pod łapami, po czym poleciała do tyłu, lądując głową w gęstwinę kwiatów. Jęknęła cicho, rozchylając niepewnie oczy i zorientowała się, że leży ogonem w górze, biodrami oparta o zwaloną kłodę. A chwilę potem, przed oczami pojawił się on - rudy, dumny i pewny siebie basior, któremu iskry aż sypały się z oczu. Zagórował nad nią, chwytając ją za nadgarstki swymi łapami. Obejrzała się nerwowo, orientując się, że jest całkowicie uwięziona. Całkowicie zależna od Atrehu, który w tym momencie mógł z nią zrobić, co chciał. Z początku, z zaciśniętymi zębami i szokiem w oczach, przyglądała się poczynaniom basiora, który bezceremonialnie zanurzył swój nos w gęstej sierści na jej szyi. Czuła, jak łapczywie wdychał jej zapach, z niepokojem wiedziała, że to może bardziej pobudzić basiora. Chciała krzyknąć, ale suchość w gardle i rodzące się ciepło, w okolicy podbrzusza i piersi, doskonale jej to uniemożliwiały. W tamtym momencie zdała sobie sprawę, że niczego innego nie pragnęła tak bardzo, jak Atrehu. Jego pocałunków, pieszczot i jego siły, która zapewne wypełni jej rozpalone wnętrze.
Kiedy Atrehu wyczuł, że jest całkowicie poddana, zwolnił uścisk z jej nadgarstków, po czym swym wilgotnym językiem, zaczął przemierzać strefy szyi i poleciał w górę, przez podbródek, aż doszedł nim do jej ust. Wiedział, jak zacząć całować, aby Itami poczuła, jak rozpalony płomień rozkoszy pobudzał jej zmysły, kazał zapomnieć o wszystkich i o wszystkim. Czuła też, jak basior napiera na nią czymś twardym i ciepłym... wadera, aż zakrztusiła się na myśl o tym. Znaczy... zakrztusiłaby się, gdyby nie Atrehu, który ją pocałował. Z wyczuciem całował też jej szyję, klatkę piersiową, językiem wytaczał sobie ścieżkę, aby potem chwycić w zęby jedno z wrażliwych miejsc na jej ciele. Przechwycił delikatnie sutkę... i nagle...
- Apsik! - basior kichnął z takim impetem, że aż odrzuciło go od Itami.
- Co się dzieje?! - zapytała, uwalniając swe zmysły spod rozkosznego uroku. Zerwała się szybko na równe łapy, aby spojrzeć na przyjaciela z rosnącym niepokojem, jak ten kicha na wszystkie strony. Jego nos wręcz czerwieniejąc się, wyglądał, jakby miał zaraz eksplodować. Itami ze zgrozą w oczach odkryła, że leżała wśród gęstwiny kwiatów, które akurat one sprawiały, że Atrehu kicha, jak oszalały. Basior z trudem łapał powietrze.
- Atrehu, Atrehu.. powiedz coś! Nic Ci nie jest? - Itami, podchodząc, potrząsnęła lekko basiorem. Nie doczekała się odpowiedzi, lecz kolejnego potężnego kichnięcia. Oczy mu łzawiły, a z nosa skapywał wręcz gęsty, lejący się cięgiem katar - Atrehu... ja... zaraz coś wymyślę, wytrzymaj...
~ Myśl Itami, myśl! - krzyczała na siebie wadera, rozglądając się nerwowo za czymś, co pomogłoby przyjacielowi. Nerwowość jednak nie pomagała jej w jasności myślenia... ich gonitwa sprawiała, że nie była w stanie nic zrobić. Im dłużej się zastanawiała, tym mniej czasu jej zostało, a co z niej byłaby za medyczka, gdyby pozwoliła Atrehu tak po prostu cierpieć? Kręciła głową wokół, szukając jakiegokolwiek sposobu na pomoc, że o mało jej nie odpadła - w końcu oczy zatrzymały się na spokojnie płynącym nurcie rzeki. No tak!
- Atrehu, wstań i zanurz głowę w wodzie! - zawołała żywo wadera, po czym złapała zębami za futro na szyi Atrehu, aby pomóc mu wstać. Niestety, jej próby podniesienia basiora były spalane na panewce, gdyż co też może uczynić jedna drobna wadera, w obliczu takiej masy, jaką ma basior? Ostatecznie podniósł się ledwo, bo łapy zaczęły się pod nim uginać i w końcu dotarł do spadzistego brzegu rzeki.
- A teraz posłuchaj mnie uważnie. Nabierz w pysk powietrze i zanurz głowę. Potem wypuść je pod wodą, przez nos, abyś mógł go wypłukać. Dobrze? No to jazda!
I z tymi słowy, Itami położyła łapki na szczycie głowy Atrehu, aby pomóc mu ją wepchnąć w otchłań wody. Itami zdawała sobie sprawę, że Atrehu musi trochę przecierpieć, ale tylko to wpadło jej do głowy. Nic innego w tej okolicy nie pomoże jej tak dobrze, jak woda. Kiedy basior wyłonił głowę, wcześniej bujna ruda czupryna, opadła mu na oczy i pysk, ale przynajmniej już się nie dusił.
- A teraz, wstrzymaj oddech i chodź ze mną, jak najdalej od tych narcyzów. W lecznicy dam Ci coś na twoją alergię.
- Itami, słabo widzę...
- Podążaj za moim zapachem - poleciła Itami, choć nadal będąc w totalnym szoku, nie wiedziała co czyni.
- Jak mam podążać za zapachem, skoro kazałaś mi nie oddychać! - zauważył Atrehu.
- No tak, idiotka ze mnie... ymmm, to podążaj za moim głosem. O tak! Dokładnie tak, chodź za mną, Atrehu. To już nie daleko. Możesz już oddychać, jesteśmy daleko od narcyzów. Ale cię załatwiły, nie powiem...
- Achooo! - kichnięcie sprawiło, że basior zwalił się zadem na trawiastą ziemię -... mój nos... - wymamrotał takim tonem, jakby katar na dobre zalegał w jego nosie - no pięknie, głowa też zaczęła mnie boleć...
- Już jesteśmy niedaleko - zapewniła spokojnie Itami, choć w głębi dręczyło ją nieprzyjemne przeczucie, że atak alergiczny powróci. Nie można im zwlekać. Na widok zarysowującej się sylwetki jaskini, służącą im za lecznicę, Itami uśmiechnęła się pod nosem - była wręcz uradowana. W trakcie ich wędrówki, Atrehu zdarzyło się kichnąć kilka razy, ale bez wyraźnych symptomów wzmożonej alergii. Wnętrze było prawie puste - to dobrze, przynajmniej nikt mi nie będzie przeszkadzać, pomyślała z nadzieją Itami. Poprosiła Atrehu, aby usiadł na szpitalnym łożu, przy którym zgromadziła wszystko, co jej było przydatne; leki antyalergiczne, maść sosnowo-brzozową na obrzęknięty nos i wonne waciki nasączone wyciągiem z mięty pieprzowej. Poleciła najpierw zjeść zioła, które podłożyła mu pod pysk, ale Atrehu, jak to on, odsunął się z wymalowanym wstrętem.
- No jazda! To Ci pomoże zwalczyć objawy alergii - wyjaśniła szybko Itami.
- Wiesz, jak ja lubię zioła - rzekł marudnym tonem.
- A wiesz, jak ja lubię marudnych pacjentów? Bierz to do pyska i to bez dyskusji - odparła niecierpliwie Itami - Chcesz, żeby katar i kichanie zniknęło? To na co czekasz?
- Normalnie taka nie jesteś - stwierdził z lekkim uśmiechem Atrehu.
- Czyli jaka?
- Taka... stanowcza i pewna swego. Na co dzień jesteś urocza, słodka i delikatna. Czy to praca tak na ciebie wpływa? - po tym pytaniu, wziął do pyska polecane mu zioła, co prawda uczynił to dość niechętnie.
- To znaczy... - mruknęła Itami dość zakłopotana. To prawda, że tutejsza atmosfera wprawia ją w nietypowy nastrój, ale to zwyczaje zawodowe ją do tego przystosowały. Na co dzień miewała różnych pacjentów. Jedni wykonywali polecenia medyczki bez żadnych marudzeń ani tłumaczeń. A bywali też tacy, co pomimo toczącej ich organizm choroby, trzeba było ich zmuszać do przyjmowania leków. Prośbami czy nawet groźbami. Itami opanowała "stanowczą perswazję" do stopnia bliższego perfekcji. Nie dokończyła zdania, wolała pewne fakty zachować dla siebie, po czym nałożyła na wilgotny nos basiora maść i wetknęła waciki w dziurki.
- Noo, za moment powinno ci się polepszyć - oznajmiła w końcu, uśmiechając się na widok swego dzieła. Atrehu miał jednak inne zdanie; siedział z opadłymi ramionami i miną, wyrażającą szczenięcą irytację. Jego oczy natomiast mówiły co innego. Atrehu puścił perskie oczko i obdarował ją wdzięcznym pocałunkiem w policzek.
- Dziękuję Ci. Gdyby nie ty, wolę nie myśleć, co by się ze mną stało.
- I bardzo dobrze, że wolisz nie myśleć. Pewne sprawy należy pozostawić domysłom.
Wraz z pocałunkiem, Itami wróciła do wspomnień z incydentu, który miał miejsce kilka chwil temu... incydentu, który nie powinien mieć w ogóle miejsca. Kochała Atrehu, ale też nie była, co do niego przekonana. Wiedziała, jaki on jest w stosunku do płci przeciwnej - zawsze szarmancki i zawadiacki. W tej jednej kwestii nie mogła nabyć pewności, bowiem... Atrehu to Alfa. Tutaj, obecnie jest Betą, ale mimo wszystko, we krwi ma dominujące cechy władców - To, jak się porusza, jak się zachowuje i jaka energia go otaczała, jest sprawą genu, który posiadają tylko potomkowie Alf. A Itami? Jest zwyczajną waderką z szarej rodziny, niegdyś poddanej jego ojcu. W ogóle fakt, że zwracała się do niego po imieniu, miast tytułować go "Alfą", zasługuje na surową reprymendę. Itami pokręciła głową.
~ Przestań rozwodzić się nad tym! Jesteśmy teraz w innej Watasze. Atrehu to przyjaciel. Ale czy jesteś pewna, czy przyjaciel? Jak myślisz, po co tak usilnie próbował cię odszukać? Aby spędzić z tobą czas, czy tylko wykorzystać twe ciało do swych cielesnych potrzeb?
Na tę myśl zrobiło się jej gorąco... przełknęła sporo śliny, gdy przed oczami przeminęły jej wspomnienia ze wczorajszej akcji w lisiej norze. Jego pewność swych ruchów, ta całość wypełniająca jej wnętrze... i to przyjemne, wilgotne ciepło. Wbiła pazury w skalistą nawierzchnię, usiłując się uspokoić. Ogólnie rzecz biorąc... pragnęła go. Zrobiłaby dla niego wszystko... nie dla przyjaciela. Dla kochanka. Spokojnie Itami, wdech i wydech... rytmicznie oddychaj, tak jak cię uczono w szkole medyków. Spokojny wdech do połowy, pauza i spokojny wydech.. tak, to powinno pomóc.
- Itami? Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie Atrehu, zerkając na nią z płonącym zmartwieniem w oczach.
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku. - odparła z pokrzepiającym uśmiechem, podchodząc do Atrehu. Oh, coś ty ze mną zrobił? Oszaleję przez ciebie - Po prostu za dużo dzisiaj myślę.
- A o czym tak myślisz? - zapytał spokojnie basior.
- Noo... wiesz... o wszystkim. Opowiem ci o tym kiedyś, ale nie teraz. Muszę się nieco uspokoić. - Dlaczego mnie szukałeś?
- No cóż... - zaczął, ale widocznie pytanie, a raczej ton w głosie Itami, wprawił w wilka dostatecznie duże zakłopotanie, aby odważył się dokończyć zdanie. Wadera nie chciała, aby zabrzmiała tak podejrzliwie. Najwidoczniej nie potrafiła wyrazić tego inaczej -... chciałem się zapytać, czy wszystko w porządku. Byłaś taka niespokojna w nocy, wierciłaś się, wyglądałaś jakby cię coś dręczyło. Powiesz mi, co się stało? Mi możesz powiedzieć.
- No... - Itami urwała, bo myślała, jak wyrazić to, co leży jej na sercu od dość dawna. Nikomu nie miała odwagi powiedzieć o tym, co przez całe jej życie było kompletną zmorą. Kompletny strach przed bólem, który potrafił doprowadzić do szaleńczej paniki, wystarczyła zaledwie iskierka. Może i była twardą waderą, ale o kruchej duszy. W jednej chwili potrafiła być stanowczą i nieustępliwą, a w drugiej... wcielić się w skórę przerażonej myszki... - boję się...
- Czego? Czego się boisz?
- Ciąży... nie, nie przesłyszałeś się. Boję się ciąży i związanej z nią bólem. Nonstop dręczyły mnie myśli o tym, po tym, jak...
- Jak co? - Atrehu nie ustępował, ani na jotę.
- Atrehu, ale ty jesteś głupi! Głupi, głupi... po tym, jak mnie wziąłeś w lisiej norce... Skończyłeś we mnie i boję się, że z tego powodu zajdę w ciążę... boję się tego!
Czara się wylała, Itami napłynęły łzy do oczu, gdy znów nawiedziło ją widmo bólu, bała się go ponad wszystko i myśląc o nim, zaczynała wpadać w niemałą panikę. Tylko towarzystwo przyjaciela powstrzymywało ją od jej wybuchu. Atrehu natomiast miał tęgą minę po tym, co usłyszał. Przyglądał się przyjaciółce z szeroko wytrzeszczonymi oczami, usta miał lekko rozchylone, wydawać się mogło, jakby zamarły w nich wszystkie realne słowa. Po chwili je zamknął, przegryzając nerwowo dolną wargę. ~ Nic nie masz mi do powiedzenia? - pomyślała zrozpaczona Itami.
- Itami, ale przecież... jak nie miałaś rui, to nie powinnaś się niczym martwić...
- A mimo tego czuję, że coś się ze mną dzieje! Może i wydaję się, że za bardzo panikuję, ale... - Jak mu to przekazać, aby jednocześnie nie zdradzić mu swego lęku. Jak? Myśl, Itami...
- Itami, ale na prawdę nie masz się czym bać...
- Owszem, mam czego się bać - odparła z widocznym przestrachem w oczach - Ja się boję...
- Ale czego?! Czego się boisz? Powiedz mi, proszę cię, przecież mogę cię obronić!
- Przed tym nie da się mnie obronić... - Łzy zalały waderze policzki, była bliska szaleńczego płaczu - nikt nie jest w stanie mnie obronić przed tym!
~ Nie panuję już nad sobą, nad myślami, nad własnym ciałem. Chcę zostać sama ze swoim lękiem - z tymi myślami, Itami łkała cicho, ze schyloną nisko głową, tak aby Atrehu nie widział jej łez. Nie potrafiła znieść jego wzroku... ciekawe, co sobie myśli, widząc mnie płaczącą - pomyślała nie mogąc znieść chaosu myśli w głowie. To koniec, wkopała się na dobre i to w dość głęboki dół. Już nie było wyjścia.
- Ale jak to? Co ci tak zagraża, że nie można cię przed tym obronić?! - zapytał Atrehu, prawie krzyknął.
- Bo ja boję się bólu! Panikuję, gdy choćby nawet pomyślę o nim! Nikomu tego nie zdradzałam, bo przyjęłam sobie zasadę, aby nie zdradzać swych słabych punktów. Kiedy twój brat, Lupus, kopał mnie, bił i gryzł, miałam ochotę zwariować, rozumiesz?! Czułam się, jak przerażony zając, który w naturze ma wpojoną ucieczkę. Ja chciałam uciec, ale nie mogłam. Tak samo, boję się, że będąc w ciąży, stanę przed koniecznością rodzenia w bólu. Bólu, którego mogłabym nie przeżyć...
Powiedziała już to, co ciążyło jej na serce przez całe swoje życie. Po czym nie wytrzymała i zaczęła wylewać z siebie potok łez. Widać, że w tym wszystkim, Atrehu siedział, jak sparaliżowany, a po wyrazie jego twarzy, można by rzec, że był mocno zdezorientowany - osobiście, ja jako facet, nie dziwiłem mu się, ale Itami zaś... no cóż... nie miała już na nic ochoty. Na nic, prócz czułego objęcia. Pieszczotliwego ciepła drugiej osoby, które jest tak oczywiste, a mimo tego, trudne do wykonania - Atrehu uniósł łapę, aby ją przytulić, ale jakby zawisła w powietrzu, jak gdyby jej właściciel był niepewny swego ruchu. No dalej! Przytul ją! Jednakże Atrehu cofnął się, spoglądając zmieszany gdzieś w punkt obok siebie. Atrehu, cymbale, obejmij ją! Pokaż, że masz jaja i otocz ją opieką, to jest ten czas, kiedy ona tego potrzebuje! Lecz on siedział bez ruchu, sparaliżowany niemocą, a główną przyczyną jest to, iż nie wiedział, co uczynić. W końcu wykonał ruch, bardziej zdecydowany; uniósł łapę i przygarnął płaczącą Itami do siebie, starając się, aby przy tym być czułym. Itami czuła, że tego jej właśnie było trzeba - przytulić swój mokry od łez policzek do ciepłej piersi basiora, którego bicie serca było jedyną kojącą melodią.
- Niczego się nie musisz bać. Jestem przy tobie - mruknął jej do ucha opiekuńczym tonem - nikt, ani nic nie jest i nie będzie w stanie cię skrzywdzić, dopóki jestem przy tobie.
Nagle w sąsiednim przedsionku obok rozpętało się zamieszanie, zgoła zwiastujące nieszczęście. Itami wytarła i zmyła ślazy łez, aby zostawić Atrehu na chwilę samego i sprawdzić, co się stało.

Pierwsze, co nasunęło się na jej wzrok, to długie lekko zakrzywione rogi Noiter'a w towarzystwie córeczki Naharys'a. Sądząc po jej wyrazie, była przerażona i zrozpaczona - ta mieszanka sprawiała niebezpieczne drżenie jej drobnego ciała. Na miejscu pojawił się też sam ojciec waderki, wraz z niesfornym synem Ereden'em. Wiedziała ze słuchu, że przebywanie blisko siebie tych dwóch brzdąców, to jak postawienie zapałki przy rozlanej benzynie. Potem wybuchła kompletna awantura, z której Itami wychwyciła tylko jeden, szczegółowy fakt; Pina i Tsumi zaginęły! Porwał je jakieś monstrum, z tego, co krzyczała mała Sininen. ~ Och, co ten cholerny dzień jeszcze nam przyniesie?

*** 
~Wydarzenia z wątku "Anatomia obłędu"
 Minęły dwa tygodnie od tajemniczego zniknięcia Piny i Tsumi... a co do Atrehu; odkąd wadera zwierzyła się mu ze swojego najgorszego koszmaru, którego wolała nikomu nie mówić, znacznie zmienił nastawienie do przyjaciółki. Można by rzec, że starał się być delikatny w każdych aspektach jej życia. Nawet, kiedy lądowała z nim w jaskini, basior mimo gwałtownych i agresywnych przypodobań, starał się ją traktować pieszczotliwie i z wyczuciem. A żeby zapobiec powstaniu niechcianego kłopotu, ich igraszki kończyły się w dość niestandardowy sposób. Do tego czasu, Itami zdołała przepchnąć w głąb zapomnienia wydarzenie, wcześniej wspomniane. Jednak, jak się później okazało, po jednej tragedii, nastaje nagła cisza przed burzą, aby potem, znienacka pojawiła się kolejna...
Kiedy Itami zaczynała, z pozoru, swój zwyczajny dzień w lecznicy, nagle pojawił się Naharys, wraz ze swoim synem, Ereden'em. Po wstępnym obejrzeniu malca, wraz ze swoją współpracownicą, Lonyą, zaobserwowały gwałtowne dreszcze i niebezpiecznie grzmiące krwioplucie, połączone z bólem głowy oraz mięśni kręgosłupa - a z dnia na dzień, stan malca symptomy nabierały na sile. Od tamtej pory, chwile spędzone w lecznicy, stawały się dla Itami jakimś koszmarem i psychicznym wysiłkiem - Malec wymagał stałej opieki; A to łączyło się z dokładną higieną, podawaniem leków (które, jak się potem okazało, niewiele dawały, ale pomagały za to podtrzymać funkcje homeostazy), a w trakcie tego, bywały momenty, kiedy Ereden zrywał się z krzykiem, będąc dręczonym przez nieopisane cierpienie. Jego ciało było tak gorące, że wydawać by się mogło, iż swym ciepłem ogrzewał przestrzeń. Sądząc też po szmerach, jakie wydawał malec pod nosem, dręczyły go gorączkowe omamy, zjawy wywołane zaburzeniami funkcji poznawczych i tworem wyobraźni. Atrehu odwiedzał ją prawie codziennie, aby zerknąć, jak sobie radzi przyjaciółka; Prawdę mówiąc, jechała na oparach sił, bowiem musiała zajmować się też innymi pacjentami, którzy w równym stopniu potrzebowali pomocy, co malec. A kiedy odprowadzał ją do jaskini, Itami była tak wyczerpana, że zasypiała na grzbiecie samca. Nie, że Atrehu musiał to robić, po prostu wyznał jej, że podoba mu się to, co robi dla niej. Potrafił przy tym wszystkim okazać serce i wyrozumiałość dla Itami.

***
~ Time speed - Czasy obecne ~
Dzisiejszy dzień był nieco spokojniejszy i bardzo słoneczny, wiatr z południa niósł ze sobą przyjemną morską woń. W pracy nie było zbyt wiele do roboty, więc Itami zwolniła się z lecznicy nieco wcześniej, aby wraz ze swoją macochą, Zuri wybrać się na spacer ścieżką, ciągnącą się wzdłuż ukwieconej łąki, aby do reszty oddać się rozmowom na błahe tematy. Zbliżało się późne popołudnie.
- Itami, czasem mi się wydaje, że za bardzo oddajesz się pracy. Jesteś jeszcze młoda, korzystaj z odrobiny darów, jakie przynosi Ci życie.
- Oh, mamo - odparła Itami, choć w głębi duszy wiedziała, że od życia dostała już wszystko, czego jej trzeba. Marzenie, aby stać się medyczką zostało w końcu spełnione, żyje w spokojnej watasze pod przywództwem miłej i dobrej Alfy, a gdyby jeszcze dodać uśmiech losu w postaci towarzystwa przyjaciela z rodzinnego stada, Itami nie mogła więc narzekać na życie. Choć bywały chwile, kiedy miała ochotę zrobić sobie kilka dni wolnego i przestać żyć wyłącznie lecznicą. Chcąc nie chcąc, spędzała w niej czas od rana do późnego wieczora; niestety, pacjenci wymagają uwagi.
- Aktualnie niczego mi nie brakuje do szczęścia. Mam tutaj zajęcie, o którym marzyłam. Przecież wiesz.
- Tak, tak! Od małego męczyłaś mnie i ojca, abyśmy posłali Cię do szkółki medycznej. Cholercia, odkąd tu jestem, nie robię nic, poza siedzeniem Ci na karku. Tobie i twojemu przyjacielowi. Powinnam się za coś wziąć. a też wataha nie potrzebuje mieć na utrzymaniu zbędnego balastu.
- Mamo, nie mów tak! Alfa dała Ci azyl. Znasz się dobrze na ziołach i alchemii. W końcu jestem z twojej szkoły, prawda? - powiedziała z uśmiechem Itami - Poproś Rene, może znajdzie się praca dla ciebie. Wiem i rozumiem Cię, że trudno trwać w bezczynności, ale przeżyłaś trudny okres, który wymaga odpoczynku.
- Wiem, ale praca pozwoli mi zapomnieć o tym, co już stało się zamkniętym rozdziałem. Nie mogę jednak wytrzymać myśli, że twój ojciec i rodzeństwo nadal tam tkwią, pod butem tego zwyrodnialca. Masz rację, powinnam poprosić twoją Panią o zajęcie.
- Bardzo dobrze! Jeśli chcesz, mogłabym się wybrać z tobą, żeby było ci raźniej.
Zuri zachichotała delikatnie, pocałowała przybraną córkę w policzek i obdarowała ją uczuciowym spojrzeniem.
- Dzięki, słońce, ale jak na swoje lata, umiem o siebie zadbać. Nie chwaląc się, jestem ulepiona nie z gorszej gliny, a co! - I z tymi słowy, wypięła dumnie pierś i przybrała dość odważną, acz teatralną minę wadery niezależnej, po czym obie parsknęły głośnym śmiechem.
Śmiech, jak się później okazało, przyciągnął uwagę samca, którego Itami poznałaby na końcu świata przez tę jego rudą czuprynę. Atrehu wraz z inną dzienną czujką, właśnie kończyli służbę, aby ustąpić ją czujkom nocnym. Mina basiora mówiła wyraźnie, że cieszy się z przypadkowego spotkania z waderami. Zuri zareagowała dość instynktownie; pokłoniła się basiorowi, jak etyka nakazuje, choć wiadomo było, iż na tych terenach, nie obowiązywało ją to. Musiała przyznać, że jej macocha miała dość głęboko zakorzeniony zwyczaj oddawania Alfom należytego szacunku. Atrehu, poprzez grzeczność, odkłonił się i z uśmiechem przywitał się z waderą.
- Co za miłe spotkanie, Atrehu - powiedziała miło Zuri - Jak Ci minął dzień?
- Ah! Nie najgorzej - odpowiedział z uśmiechem basior - akurat mieliśmy spokojny patrol. Nic nie panoszyło się na naszych terenach, więc czas płynął nam dość leniwie. I przyznam, że przez ten czas - tym razem wzrok skierował na Itami, a ona zaś spostrzegła, że ich charakter przemienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Były pełne tęsknoty, uczucia i dobrze Itami znanego ciepła - tęskniłem za Itami - dopowiedział ze znacznym uśmiechem.
- Rozumiem. Trudno nie tęsknić za kimś, kto jest dla ciebie ważny, mój Alfo. Czy chcielibyście, abym pozostawiła was samych?
Zuri jednak nie oczekiwała na odpowiedź, wręcz przeciwnie. Pożegnała dwójkę wilków ciepłym wzrokiem i skierowała się z wolna w stronę jaskini Itami. Towarzysząca rudemu basiorowi czujka dzienna, okazała się zniknąć już dawno temu, najwidoczniej wadera tego nie zauważyła.
- Masz ochotę na spacer? - zaproponował po chwili Atrehu.
- Skoro już jesteśmy na powietrzu, to czemu nie. Tylko pamiętaj, z daleka od narcyzów! - ostrzegła teatralnym głosem, po czym zachichotała cicho, choć podejrzewała, że basior odbierze to nieco inaczej - wiedziała o co mogło chodzić. To właśnie tam, w gęstwienie tych pięknych, ale jakże zabójczych dla Atrehu kwiatach, spędziła czas w objęciach nieokiełznanego uczucia.
- Haha, wiadomo - odparł Atrehu, odwzajemniając uśmiech.
Z początku zmiana towarzystwa przyniosła obojgu chwilowe milczenie, ale to pewnie dlatego, że żadna to przyjemność opowiadać drugiej osobie rutynowe wydarzenie z tego samego dnia, więc Itami po prostu wolała milczeć.
- Jak humorek? - basior zdecydował się przerwać tę dość niezręczną ciszę.
- Nie narzekam. Dzisiejsze słońce i wcześniejsze wychodne sprawiło, że mam więcej czasu dla siebie!
- Haha, zazdroszczę wolnego. Za niedługo noc nas zastanie, a czasu dla mnie niezbyt dużo zostało. Jak sobie pomyślę, że znów będę musiał wcześnie rano wstawać, to aż mnie gęsia skórka łapie.
- Nie gadajmy już o przyziemnych sprawach. Powiedz mi lepiej, jakie masz plany w wolny dzień? - zapytała z uśmiechem.
- To, co umiem najbardziej. Czyli lenić się i spędzać czas ze swoją przyjaciółką! - Basior pieszczotliwie poczochrał ją po głowie, w miejscu między jej lisimi uszami.
- O! Patrz, jakie znalezisko! - wskazała na samotnie rosnący kwiat, którego płatki rozłożone szeroko na boki, przypominały kształtem kocie opuszki. Miały intensywnie jaskrawy kolor, który miał za zadanie odstraszać potencjalnych roślinożerców - To latolista szkarłatna! Bardzo rzadki kwiat, widzisz?!
- Widzę. Chcesz zerwać?
Itami uniosła wysoko uszy, mocno rozentuzjazmowana.
- Jasne! Ten kwiat to niezwykłe znalezisko. Zaniosę jutro Lonyi. Wiesz, że jeden płatek tego kwiatu magazynuje w sobie odpowiednio dużo soku, którego wystarczyłoby do wyleczenia połowy stada. To bardzo sporo!
Bez zbędnych słów, Itami zaczęła wspinaczkę po wyrośniętym głazie, gdzie to na jego szczycie wyrastał ten cudowny okaz. Manewrowała na różne sposoby, aby wspiąć się wyżej. Unosiła łapy coraz wyżej, a czasem sytuacja wymagała od wadery, aby unieść ogon nieco wyżej, aby nie stracić równowagi. Jej wzrok był skupiony na jednym celu, więc nie zdawała sobie sprawy, jakie też widoki obnażyła przed Atrehu...

Atrehu?

PODSUMOWANIE:
Ilość napisanych słów: 4463 
Ilość zdobytych PD: 2231 + 20% (446 PD) za długość powyżej 4000 słów
Obecny stan: 3232 PD

Od Belief c.d Yneryth’a [Cz. 6] ~ Biel rozjaśniająca ciemność

Samica słuchała bardzo uważnie każdego słowa wypowiedzianego przez wilka. Chłonęła wiedzę niczym gąbka wodę. Nie kryła fascynacji i dużego zainteresowania tym, o czym wilk opowiadał. Kiedy skończył swą wypowiedź, zastrzygła uchem i machając wesoło ogonem na boki, powiedziała:
- Wiesz... Ja jeszcze nic nie potrafię. Czuję się tak, jakbym była zwykłym wilkiem, takim wiesz, bez mocy, ale wiem, że z czasem przyjdzie mi się z czymś zmierzyć. Rodzina wspominała o moich paskach pod oczami. Widziałeś je? - wygięła głowę najpierw na prawo, potem na lewo pokazując je samcowi. - Oni zawsze powtarzali, że one nie towarzyszą mi bez powodu, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym zrozumiem ich obecność w moim umaszczeniu. - Zrobiła na chwilę pauzę, zbierając w głowie kolejne myśli, o których chciała mu teraz powiedzieć i układając je w sensowną kolejność. Basior z kolei słuchał. Nawet jeśli nie miał już ochoty być w miejscu i czasie, w jakim się znalazł, to czuł, że to dopiero początek ich rozmowy. Po chwili czarno-ucha kontynuowała. - Moja rodzina nie miała jakichś super mocy, nikt nie rzucał kulami ognia, nikt nie rozpływał się w powietrzu, tak jak Ty. Rodziców słabo pamiętam, ale wiem, że mieli moc, dzięki której pogoda słuchała ich głosu. Potrafili wywołać deszcz, jeśli panowała susza albo odwrotnie. Robili to zawsze razem, nie wiem, na czym to dokładnie polegało. Spotykali się razem, coś śpiewali i nagle napływały na niebie chmury, a potem spadały pierwsze krople deszczu. Inny członek mojej rodzinnej watahy dla przykładu miał moc tylko zimą, co też było ciekawe. Władał śniegiem i lodem, ale tylko wówczas, kiedy był on wokoło niego. Nie potrafił go stworzyć z niczego, tylko jakby za jego pomocą tworzył mroźne rzeźby i takie tam. Mój brat twierdził, że wszyscy jesteśmy związani z żywiołem natury więc pewnie i mnie czeka coś podobnego. - Uśmiechnęła się jakby do siebie i znów zrobiła pauzę. W myślach bowiem pojawiła się jej wizja mocy, o której skrycie marzyła. Poruszyła końcówką ogona. Wilki zatrzymały się na chwilę, ponieważ oboje usłyszeli jakiś dźwięk, jakby skrzypiącego w oddali drzewa. Oboje zastrzygli uszami z uwagą i znów ruszyli.
- Wiesz mam pytanie, chciałabym wiedzieć, w jakim wieku odkryłeś swoją pierwszą moc? Ciekawi mnie czy tylko w mojej rodzinie objawiają się one w wieku 5 lat. I powiedz mi jeszcze czy jeśli będę miała jakieś wpadki związane z odkrywaniem, czy w tej watasze będę miała duże konsekwencje, czy raczej dość łagodnie na takie rzeczy reagują?
Basior już miał odpowiedzieć jej na pytania, ale nie zdążył. Powietrze w oddali przeciął potężny ryk jakby samca jelenia... jakby ryk z bólu. Słowa wilkom zawiązały się nagle w gardle, ponieważ cały las się poruszył. Wilki stały w osłupieniu, spoglądając w las, wypatrując pomiędzy drzewami źródła, jakiegoś ruchu. Ptaki wzbiły się w powietrze, a nieopodal kilka saren i łani wyskoczyło i biegło prosto w stronę dwójki bohaterów. Belief położyła uszy po sobie i się skuliła.
- Biegną prosto na nas! Musimy zejść im z drogi. - krzyknęła po chwili i oboje ruszyli biegiem w kierunku, w którym szli, tak aby spłoszone zwierzęta mogły uciec, nie taranując ich. Schowali się za powalonym konarem drzewa w małym wgłębieniu, stworzonym przez potężne korzenie. Samiec wychylił głowę, by zobaczyć, co się dzieje. Roślinożerne samice przebiegły i las jakby znów ucichł, ale obydwoje czuli, że to nie koniec dziwnych wydarzeń.
- Co je tak przestraszyło.... i co się stało z tym jeleniem?
- Nie wiem, ale to wszystko jest bardzo dziwne. - zza wilka wyjrzała niepewnie Belief.
Yneryth wziął głębszy oddech i oboje znów się schowali.
- Jeśli coś je goniło, to za chwile tu przybędzie i dobrze by było siedzieć tutaj w ukryciu.
- Ale jeśli to coś zaatakowało tamtego jelenia.... - w białej znów obudziła się ciekawość. Gdyby była sama, pewnie już by była w drodze do sprawdzenia co się stało, ale że była w towarzystwie samca, postanowiła poczekać na jego akceptację.
Samiec spojrzał jej w oczy i przez moment oboje w napięciu zastanawiali się, co powinni teraz zrobić, na tę chwilę porzucając poprzednią rozmowę na inny czas.

Yneryth ?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 652
Ilość zdobytych PD: 326
Obecny stan: 3399

sobota, 28 maja 2022

Od Belief c.d Cian'a [Cz. 3] ~ Zapoznanie

Śniadanie brzmiało świetnie w tym momencie, ponieważ Bel od wczoraj nic nie jadła. Skinęła więc głową, z aprobatą. Zastanowił ją jedynie fakt, co wilk ma na myśli, ponieważ dookoła nie widać było, ani nie słychać żadnej zwierzyny. Ponadto samica pociągnęła nosem dla rozpoznania i również nie wyczuła żadnego zapachu czegokolwiek, co nadawałoby się do zjedzenia. Dopiero po chwili dotarło do niej, na co tak naprawdę się zgodziła, widząc, jak wilk ruszył w stronę jeziora. Przeszedł ją lekki dreszczyk, ponieważ nigdy nie była aż tak szalona, aby taplać się w wodzie i próbować złapać rybę, już nawet nie wspominając o jedzeniu rybiego mięsa. Wzdrygnęła się lekko i ruszyła za wilkiem, myśląc w duchu: „No cóż... Nowa wataha, nowe życie i nowa dieta... czas spróbować czegoś nowego".
Zatrzymali się przy brzegu. Z jednej strony do wody można było wejść po miękkim piasku, gdzie radośnie zadomowiło się kilka małych raków, a z drugiej strony, nieco wyżej, znajdowały się skalne półki i schody, pełne ptactwa.
Rozdzielili się. Samiec odruchowo udał się na piasek, a Bel nie wiele myśląc i nie znając się na łowieniu, wskoczyła na skałę i przysiadła przyglądając mu się.
- Ze stamtąd chyba wiele nie złapiesz. - zaśmiał się Cian, po czym zniżył łeb, by przyjrzeć się tafli wody w poszukiwaniu jakiejś ofiary. Po chwili wszedł do wody, zanurzając jedynie łapy i na wysokości łokci zatrzymał się i zastygł w bezruchu, czekając na dogodny moment. Bel natomiast położyła się na skale i widząc kilka małych rybek, sięgała do nich łapami, jednak bardzo szybko się płoszyły, a samica wyraźnie sobie z tym nie radziła. Na moment zastygła w bezruchu obserwując samca, który w tym właśnie momencie jednym szybkim ruchem głowy i szczęk pozbawił jakąś rybę jej środowiska wodnego. Zadowolony spojrzał na białą, a ta tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi. Zeskoczyła na niższą półkę skalną, która była zalana delikatnie wodą. Zniknęła na chwilę z oczu samcowi. Do jego uszu doleciało kilka pluśnięć, ale postanowił jej nie przeszkadzać. Ryba w jego pysku, jeszcze mocno trzepotała ogonem. Usiadł nieopodal jeziora w dogodnym miejscu i zaczął oblizywać rybę, a później ją kosztował. W tym czasie Bel walczyła o śniadanie.
- Może Ci pomogę? - krzyknął w końcu Cian nieco rozbawionym głosem.
- Nie trzeba, już prawie kończę! - odkrzyknęła zza skał.
Po kilku chwilach, gdy wilk już kończył jeść i wstał nieco niecierpliwie, wtedy pojawiła się ona. Wyskoczyła zza skał i potruchtała do niego wyraźnie dumna z siebie. W pysku trzymała za ogonki 3 maleńkie rybki.
- Chyba żartujesz. - roześmiał się basior.
Wilczyca w odpowiedzi wyprostowała się jeszcze dumniej i pomachała ogonem.
- Może nie są duże, ale zawsze to jakiś samodzielnie złapany posiłek. - Zniżyła łeb i położyła je na dość dużym płaskim kamieniu, tuż obok zjedzonego w połowie posiłku Ciana.
- Przyznam, że nigdy nie próbowałam rybiego mięsa, więc warto zacząć od małych porcji. - Mówiąc to, schyliła się i wzięła do pyska pierwszą z nich. Rozgryzła najpierw ostrożnie, aby się wsmakować i zamruczała ze smakiem. - Ty wiesz, że dobre? Naprawdę dobre.
Samiec posłał jej uśmiech. - poczekaj chwilę. - po czym oddalił się w stronę wody, by złapać dla samicy większy okaz.

Cian ?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 506
Ilość zdobytych PD: 253
Obecny stan: 3073

czwartek, 26 maja 2022

Od Yneryth’a c.d. Belief [Cz.5] ~ Biel rozjaśniająca ciemność

Yneryth na samym początku szczerze się uśmiechnął. Nie lubił dzielić się swoimi zdolnościami, a szczególnie pokazywać ich każdemu. Lubił, gdy miał pewność, że jego możliwi rywale, nie mają pojęcia, z czym przyjdzie się im zmierzyć. Zawsze starał się ukrywać swoje magiczne zdolności, jednocześnie próbując zbierać informacje o zdolnościach innych. Większość wilków albo nie używała ich na co dzień, albo nie ukrywała się przed używaniem ich publicznie. Zaskoczony był, że Bel nie posiada większego zasobu informacji o magii. Chociaż on jak tu przybył, również był zaskoczony, że nie jest tym jedynym. Samiec uważał się, za ciekawy egzemplarz magiczny. Zastawienie jego zdolności bardzo mu pasowała. Nigdy nie przyszło mu do głowy, by narzekać, że np. nie potrafi wywołać lodowej burzy, siejącej zniszczenie i strach. Starał się udoskonalać to, co posiada, by tworzyć kombinacje umiejętności, tak by zaskakiwać cel. Do perfekcji, teraz posiadanych czarów brakowało mu tylko kondycji i siły. Jednej kombinacji jeszcze nie próbował, ryzyko niepowodzenia było dla niego za duże. Konsekwencje upadku mogły być dość bolesne.
- Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że nie jestem ciekaw, co potrafisz. Chciałbym ci pomóc w zrozumieniu tego wszystkiego, ale zbytnio nie mam pojęcia, jak to działa i kiedy objawiają się zdolności. Powiedzmy, że nie miałem styczności z innymi, gdy odkrywali swoje talenty. Tak czy siak, moje umiejętności objawiły się przypadkiem. Inaczej moje zdolności łączą się ściśle z uczuciami. Powiedzmy, że gdy jestem spokojny, to wszystko idzie gładko i tak jak chce. Gdy jestem w rozstroju, magia wypływa ze mnie jak woda ze źródła. Gniew często …, jakby to powiedzieć, wzmacnia je. Pierwszy raz, gdy użyłem magii, nie zrobiłem tego ja. Coś podświadomie samo się wydarzyło. Z czasem, próbowałem zrozumieć, jak to działa i udoskonalać daną sztuczkę. Po pewnym czasie, po prostu się tego nauczyłem. Kolejne objawiające się zdolności już czułem, ale dalej nie wiedziałem, co się dzieje. W moim wypadku skupienie pomaga mi precyzyjnie operować magiczną aurą. Wtedy np. iluzja jest doskonalsza i pozwala na większą wygodę. Dynamiczne decyzje i myśli, kierują inaczej magią, wtedy iluzja jest płynna, ale ma swoje inne plusy. W skrócie trzeba to przeżyć. Mam nadzieję, że będziesz mieć lepsze warunki do odkrywania swoich zdolności niż ja.
Podczas długiego monologu Yneryth’a, oboje szli przed siebie, w bliżej nieokreślonym kierunku. Samiec skupił się na swojej wypowiedzi, tak żeby przypadkiem, nie rzucić większym kawałkiem swojego wcześniejszego życia. Niczego nie żałował ani się nie wstydził, uważał po prostu, że jego koczownicze, życie może pozostawić dla siebie. To tamte lata go ukształtowały i sprawiły, że jest tym, kim jest. Nie chciał, też komplikować i mieszać w głowie wadery. Nie mówił też więc o reszcie posiadanych talentów. Belief zdawała się z zainteresowaniem słuchać wypowiedzi. Na jej pyszczku rysowały się czasem widoczne zastanowienia. Yneryth widząc jej zainteresowanie, nie chciał zostawić jej z niczym. Samica wydawała się dość przyjazna i jej obecność nie była dla niego męcząca. Całą wypowiedź podsumował prostym zapytaniem.
- Może inaczej, masz jakieś pytania? Chciałabyś zapytać o coś bardziej konkretnie? – Zapytał, po czym położył się na ziemie.

Belief?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 490
Ilość zdobytych PD: 245
Obecny stan: 2164

środa, 25 maja 2022

Od Belief c.d Yneryth’a [Cz. 4] ~ Biel rozjaśniająca ciemność

Samica biegła. Miała jasno określony cel, do którego miała się dostać, więc tylko na nim się skupiała. W duchu była zadowolona, bo samiec chyba nie wiedział, że biała jest stworzona do biegania i pogoni, ale właśnie! Gdzie on się podział? Chciał się ścigać, a nigdzie go nie było. Pewnie uciekł! Skarciła go w duchu, ale zaraz potem, zbliżając się do strumienia, dostrzegła niewidoczny ruch między gałęziami. Po chwili kolejny raz aż w końcu, kiedy wilczyca już wyraźnie prowadziła, samiec pojawił się znikąd. Po prostu nagle był, tam, gdzie go nie było. Belief doznała takiego szoku, że z wrażenia poplątały jej się łapy, potknęła się o jakiś wystający korzeń i przekoziołkowała na przód. W ostatniej fazie jej kaskaderskiego popisu zaryła pyszczkiem o ziemię i ryjąc tak, "wjechała" na linię mety w tym samym momencie, w którym basior.
- Nic Ci się nie stało? Wybacz... Chyba Cię wystraszyłem. - Wilczyca poczuła zaniepokojenie w jak dotąd spokojnym i poważnym, zdałoby się samcu. Poruszyła uchem i podniosła się. Kaszlnęła kilka razy, ponieważ sporo piasku i pyłu znalazło się wewnątrz jej pyska. Chwilę się nie odzywała, ponieważ miała poważny problem z tymże piachem. Wtem wpadła na pomysł, że przecież biegli tutaj tyle czasu, aby mogła się umyć. Nie myśląc zbyt wiele, wskoczyła do strumienia i opłukała porządnie pysk. Czując na sobie wzrok wilka, odwróciła się w jego stronę i z zadowoleniem krzyknęła.
- REMIS! Jest Remis! Musimy to kiedyś powtórzyć. - uśmiechnęła się radośnie i najwyraźniej wrócił jej dobry nastrój. Stojąc w wodzie, położyła się na chwilę w niej, by się opłukać i po chwili ponownie cała mokra podeszła do samca. - Wybacz, że przez cały ten czas musisz wąchać zapach mokrego futra. - mówiąc to, otrzepała futro z kropelek wody i teraz wyglądała jeszcze puszyściej niż zwykle z nastroszonymi kłaczkami na całym ciele. Widząc, że wilk nadal spogląda na nią pytająco, przypomniało jej się, że o coś wcześniej pytał.
- Ah no tak. Nic mi nie jest, tylko nazbierałam piachu i nie mogłam przez chwilę mówić. Nie pierwszy nie ostatni pewnie taki wypadek.
Wilk kiwnął głową, a potem oboje nie uzgodniwszy niczego, odruchowo ruszyli przed siebie. Znów przez chwilę towarzyszyła im cisza. Bel wydawało się nawet, że wilkowi to całkowicie odpowiada i ku jej zdumieniu, jej samej też to nie przeszkadzało. Po prostu czuła się dobrze w jego towarzystwie i przyznała sobie ten fakt w duchu. Był jednym z nielicznych wilków, przed którym zdarzyły się już aż dwa niefarty, przez co wilczycy zdawało się, że on poznał ją lepiej i wie, że jest nieco zwariowana, jednak z uwagi na fakt, że nie rozmawiali zbyt wiele, jeszcze samica by go zadziwiła swoją powagą. Jedna rzecz jednak nie dawała spokoju białej i musiała w końcu przerwać ciszę, pytaniem.
- Wtedy gdy biegliśmy... Czy Ty użyłeś jakiejś mocy?
Wilk w odpowiedzi kiwnął tylko głową i przeciął powietrze ogonem, ze świstem.
- To bardzo ciekawe. Byłam pewna, że uciekłeś, bo miałeś dość mojego towarzystwa - zaśmiała się cichutko, po czym kontynuowała. - Wilki w mojej rodzinnej watasze również posiadały moce, ale nigdy nie widziałam, aby ktoś nagle zniknął i pojawił się nagle, zupełnie w innym miejscu! - Wilczyca wydawała się bardzo przejęta tym, o czym mówiła - Moja rodzina również posiadała moce, ale każdy z moich przodków odkrywał swoje zdolności dopiero po osiągnięciu 5 lat. Nie mogę się doczekać, co takiego ja w sobie odkryję. - zamyśliła się na chwilę, przypominając sobie opowieści z dawnych lat. Po chwili jednak spojrzała na samca i znów zagaiła - Wybacz że tyle gadam, wydaje się, że wolisz ciszę, ale czy mógłbyś może.... - przerwała na chwilę, szukając odpowiednich słów. - Czy może mogłabym....ten...
Wilk zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Czy mógłbym co takiego?
- Czy chciałbyś może opowiedzieć mi trochę o magii i o tym, jak to jest ją w sobie odkrywać. - wydusiła w końcu. - Bardzo się stresuję momentu, w którym będę to odkrywać, a nikt nie zdążył mi tego wyjaśnić, zanim... - tu urwała na chwilę, wpadając w zamyślenie, przez przypadek przypominając sobie o wszystkim tym, w jaki sposób tutaj trafiła.
- Zanim się tutaj pojawiłaś? - dokończył ze spokojem basior.
Kiwnęła głową w odpowiedzi i posłała mu uśmiech wdzięczności. Miała wrażenie, że ją rozumie, ale nie była niczego pewna.
- To jak? Zgodzisz się zostać moim nauczycielem? - Spytała już teraz dużo pewniej niż przedtem.

Yneryth ?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 696
Ilość zdobytych PD: 348
Obecny stan: 2820 PD

Od Atrehu c.d Itami ~ Wzloty i upadki [+16]

Coś było nie tak. Nie dawało mi to spokoju. Czułem dziwny niepokój. Serce biło mi trochę za szybko. Pociłem się. Miałem suchość w gardle, a przecież dopiero co piłem. Westchnąłem zrezygnowany. Podrapałem się po szyi. Z nerwów tupnąłem łapą o ziemię. Byłem na patrolu już drugą godzinę, lecz nie mogłem się skupić. Na niczym. Dosłownie. Coś wzywało mnie. Tylko gdzie? Po co? Dlaczego? Nieprzyjemne uczucie, jakby strach? Nie miałem na to czasu. Ani specjalnej ochoty. Ja się przecież nie boję. Niczego. Czego miałbym się obawiać? To bez sensu, wszystko. Potrząsnąłem łbem, próbując odgonić ten dziwny stan. Nie pomogło. Dręczyło jeszcze bardziej. Przysiadłem na wniesieniu, skąd miałem doskonały widok na okolicę. Tereny watahy, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się w dal. Z pewnością się powtarzałem. Już kiedyś była podobna sytuacja. Jeśli nie taka sama. Wcześniej jednak byłem wściekły. Teraz byłem zaniepokojony. I nie miałem pojęcia, czym. Przeskanowałem dokładnie każdy krzaczek, rozglądałem się za każdą nieprawidłowością. Wyczekiwałem, sam nie wiedziałem czego. Czyżbym przeczuwał jakiś problem? Grozę? Zaciągnąłem się powietrzem. Nic w nim nie wisiało. Czyli to nie to. Wariowałem. Kolejny głęboki wdech pozwolił mi nieco oczyścić umysł. Nie, żebym narzekał na brak świeżego powietrza. Byłem na dworze. Tym razem jednak brałem bardzo głębokie wdechy. Przymknąłem oczy. Wsłuchiwałem się w odgłosy natury. Melodyjny śpiew ptaków, uderzanie o siebie rogów jeleni. Wszakże rozpoczynał się okres godowy. Las aż huczał od burzy hormonów. Samce wariowały, konkurując o względy samic. Uśmiechnąłem się delikatnie, usłyszawszy w oddali stukot dzięcioła. Zawsze mnie to odprężało. Najgorsze było jednak to, że nie miałem pojęcia, co się dokładnie dzieje. Dlaczego jestem taki nerwowy? Co jest powodem tego wszystkiego? Od rana, od opuszczenia przeze mnie jaskini czułem się dziwie. Byłem niespokojny.
Otworzyłem oczy, uświadamiając sobie możliwy powód. W sumie wszystko zaczęło się wczesnym rankiem. Jeszcze nie świtało, w jaskini wciąż było ciemno. Tylko delikatny blask grzybów rozświetlał wnętrze. Odrobinkę. Nie na tyle, by zobaczyć całość, ale wystarczająco, by dostrzec to, co miałem przed sobą. Obudziłem się po kilku godzinach. Niezbyt wyspany. Zlustrowałem swoje leże. Obok mnie smacznie spała macocha Itami, a obok niej prawdopodobny powód moich zmartwień — Itami. Wadera wierciła się niespokojnie. Jej mięśnie napinały się przy każdym ruchu. Nerwowo drgała, próbując się ułożyć. Wiedziałem, że nie spała. Mamrotała coś do siebie. Sapała i widać było jej złość. A może to był strach? Nie wiedziałem. Obserwowałem ją w ciszy. Idiota ze mnie! Głupi ja, zamiast podejść i się zainteresować, nie ruszyłem się z miejsca. Gdy ona cierpiała, ja na to przyzwalałem. To nie było normalne z mojej strony. Nie potrafię tego wyjaśnić. Zawsze reagowałem, a teraz co? Nie zrobiłem niczego, by jej pomóc. Schrzaniłem i chyba to właśnie mnie dręczyło. Eh, co za kaszana! W końcu zasnęła. I to w czasie, gdy musiałem wyruszyć. Obowiązki wzywały. Znowu. Powinienem zrobić sobie wolne i porządnie odpocząć. Wprawdzie mógłbym, ale... Zamiast tego podniosłem się z miękkiego posłania. Na odchodne złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. Liczyłem, że to pomoże. Wyszedłem.
*
- Ught... - warknąłem sam do siebie, zmieniając kierunek. Uśmiechnąłem się dziwnie szczęśliwy. Lekki. Nagle odprężony. Niepokój wyparował. Po raz pierwszy zamierzałem zignorować swoje obowiązki. Pognać, gdzie mnie łapy poniosą. Nie przejmując się nikim i niczym. Co ja jako jedyny pracowałem w tej watasze jako czujka dzienna? W nocy są aż trzy wilki, może by tak kogoś do mnie przenieść. Nie dam rady sam ogarnąć wszystkich tych zadań! Patrol, treningi, reprezentowanie watahy i pilnowanie porządku. Za dużo jak na jednego samca. Jestem takim samym wilkiem jak wszyscy inni. Na miłość wielkiej Matki, nie jestem maszyną. Jeśli Rene nie przydzieli mi innych osób, sama będzie musiała zająć się patrolem. Ma skrzydła, potrafi latać. To, co mi zajmuje cały dzień — jej najwyżej kilka godzin. I to z przymrużeniem oka. Mogła zatem zająć się tym stanowiskiem.
Zamiast skupiać całą uwagę na Niko. Wprawdzie to jej syn, który kiedyś obejmie tu rządy, lecz... mimo tego powinna więcej czasu poświęcić obowiązkom. Tak, powiem jej to. Wprost, bez ogródek. Wspomnę, jak bardzo jestem zmęczony. Chociaż nie, lepiej nie. Nie będę się ośmieszać. Zwyczajnie dam znać, iż nie podoba mi się nawał obowiązków. Nie mam czasu dla siebie i innych. Zaniedbuje przyjaźnie. I nawet porządnie zjeść nie jestem w stanie. Po całym dniu zresztą odechciewa się jeść. Musi zatem wysłuchać i coś z tym zrobić. Byłem pewny swego. Poznałem już naszą Alfe. Wiedziałem, na co mogę sobie pozwolić. Była wyrozumiała, nie odmówi mi. Zrozumie. Z pewnością. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Na spokojnie wszystko jej wyjaśnię. Najlepiej od razu. Z tym mocnym postanowieniem, skierowałem się w stronę jej jaskini. Cieszyłem się, bo było niedaleko. Dosłownie chwila i zaraz będę. Przyśpieszyłem, schodząc ze skałki. Powinienem uważać, wiele tu małych wgłębień. Łatwo o skręconą kostkę. I śmierć.
Sprawnie przeskoczyłem nad urwiskiem, odbijając się od krawędzi. Przez chwilę unosiłem się w powietrzu, jakbym latał. Przyjemne uczucie, nie powiem. W takich chwilach jak ta zazdrościłem wszystkim, którzy mają skrzydła. Wzbijali się w przestworza, nie musząc przedzierać się przez gęstwiny krzaków. Problemy naziemnych stworzeń ich nie dotyczyły. Byli wolni niczym ptaki. Poza tym z góry wszystko wydaje się takie malutkie. No, jedynym zagrożeniem mogła być pogoda. Choć z pewnością i to da się wypracować. Lata nauki. Szybowanie między prądami powietrza. Uch, jak ja tego zazdroszczę!

**
Będąc blisko jaskini Renesmee, coś śmignęło mi między zaroślami. Zahamowałem gwałtownie. Puls mi przyśpieszył. W głowie zaczęło szumieć. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Stanąłem jak wryty. Patrzyłem w jeden punkt. Przed siebie. Widziałem, ale niedowierzałem. Wszystko jakby zwolniło. Zgubiło swój rytm. Przełknąłem ślinę i marszcząc brwi, zrobiłem krok naprzód. Powoli, chowając się w zaroślach, zbliżyłem się do polany. Na jej środku stały dwa wilki. Jednego znałem z widzenia i wspólnych treningów. Nie zamieniliśmy ze sobą jednak słowa. Yneryth. Basior, który dołączył do nas niedawno. Jego niebieska, puchata sierść mieniła się w słońcu. Był dobrze widoczny na tle zieleni. Oczywiście jest w porządku. Nic do niego nie mam.
To nie on zresztą tak mnie zainteresował, tylko... Tsumi... Moja "była" z którą do niedawna planowałem spędzić życie. Była teraz z Ynerythem. Na randce. Siedzieli sami, na opustoszałej polanie. Ich ogony były ze sobą połączone. Czyżby...? Nie, nie może być. Ona, z nim? Przyglądałem im się chwilę. Wyglądali razem... uroczo. Mimochodem wróciłem myślami do naszych utraconych szczeniąt. Czy gdybym pozostał jej wierny, toby się narodziły? Niczego tak boleśnie nie przeżywałem, jak właśnie nich. Moich maleństw. Przełknąłem gulę w gardle. Poczułem, jak w kącikach oczu kumulują się łzy. Pociągnąłem nosem, walcząc z płaczem. Nie chciałem, nie teraz. Nie tu. Odwróciłem wzrok, zacząłem się oddalać. Ostatni raz spojrzałem za siebie. Nieznacznie się od siebie odsunęli, ale nadal stali blisko. Nieprzyjemne ukłucie poczułem głęboko w sobie. I złość... jakim prawem... on... nie ma prawa... Potrząsnąłem gwałtownie głową, przypominając sobie, że ona nie jest moja. Nigdy nie była. I rzuciła mnie. Zwyzywała. Nienawidziła mej osoby. Nie miałem prawa być zazdrosny. I w ogóle nie byłem. Wcale. Ani odrobinkę. W końcu nic nas nie łączyło. Nie licząc dobrego seksu. W tym była naprawdę dobra, wiedziała, jak mnie zaspokoić. I zawsze była chętna, sama niejednokrotnie zaczynała. Ślinka napłynęła mi do pyska na samo wspomnienie. Odgoniłem te myśli. To przeszłość. Już nigdy do tego nie dojdzie. Muszą zapomnieć i dać jej żyć. Choć utrata szczeniąt boli. I wszystkie te chwile spędzone razem. Wspólne wypady, przytulasy, polowania. Romantyczne spacery. Nic już nie miało znaczenia. Nie mniej... Jest dorosła, może robić, co i z kim chce. Mimo tego nie spodziewałem się, że tak szybko znajdzie kogoś na moje miejsce. Acz ja też długo nie rozpaczałem...

***
Wyszedłem z jaskini Renesmee z szerokim uśmiechem. Tak, jak się spodziewałem, wadera bez dyskusji zgodziła się ze mną. Obiecała, że znajdzie kogoś jeszcze, lub sama będzie patrolować. Gdy tylko zorganizuje wolną chwilę. Takich ostatnio było coraz mniej. Wyglądała na zamęczaną, ale i szczęśliwą. Nie spała jednak dobrze. Podkrążone oczy, zgarbiona sylwetka i ogólne zmęczenie. Wrak wilka. Chyba bezsenność udzielała się wszystkim w sforze. Sam najchętniej bym się położył. Tak z godzinkę, albo dwie. Najlepiej trzy.
- Jawn. - ziewnąłem, przeciągając się i rozprostowując kości. Spędziłem u niej ładną godzinę, gawędząc sobie z Niko. Musiałem przyznać, wyrośnie z niego naprawdę przystojny basior. Jeszcze trochę a samice będą się o niego naparzać. Był przecież przyszłym alfą. Wolnym singlem. Na razie nie ma w czym przebierać, lecz to tylko kwestia czasu. Prawie byłem zazdrosny. Zaśmiałem się dźwięcznie, przypominając sobie błysk w jego oczach. Podobało mi się, że tak dobrze słuchał wszystkiego, co mu mówiłem. Chłonął moje opowieści i wszelkie rady. Jest bystry. I szybko się uczy. Szczwany będzie z niego wilk. Rośnie na porządnego przyszłego przywódcę. Szkoda, że tak rzadko opuszcza leże. To niezdrowe. Powinien się integrować z innymi. Musi też nabrać doświadczenia w zarządzaniu i podejmowaniu decyzji. Gdyby jeszcze treningi szły mu lepiej. Byłoby cacy. Z tego, co wiedziałem, Renesmee trenuje go sama. Nie jest jednak zaprawioną wojowniczką, Niko potrzebuje doświadczonego nauczyciela. Kogoś, kto wdrąży go w ten świat. Nie mam tu na myśli oczywiście siebie. Może... Naharys zgodziłby się zostać jego mentorem? Jest silny, zna się na walce. Nauczyłby go wszystkiego, co potrzebne. Lonya też z pewnością dałaby sobie radę. Choć musiałaby wygenerować czas dla pacjentów i naukę. Z tym może być problem, dlatego jej brat lepiej się do tego nadaje. I tak przecież trenuje z innymi. Jeden wojownik więcej nie zrobiłby mu różnicy. Rene miałaby wtedy czas dla siebie. Mogłaby obserwować i sama się uczyć, lub poświęcić się odpoczynkowi. Przydałby jej się. W końcu zbliża się ten okres, Niko niedługo przejmie jej obowiązki. Będzie miała lżej. Chyba. Nie wiem, nie znam się. Możliwe, że będzie potrzebował pomocy. By nabrać doświadczenia. Do dorosłości wprawdzie mu jednak brakuje. Jeszcze chwila. Najwyższy więc czas. Później może być za późno. Choć uczymy się całe życie, takich rzeczy nie powinno się odkładać na ostatnią chwilę. I oby Renesmee szybko to zrozumiała...

****
Po załatwieniu sobie dnia wolnego postanowiłem porozmawiać z Itami. Martwiłem się o nią. Pragnąłem dowiedzieć się, dlaczego nie mogła w nocy spać. Co było powodem jej niepokoju? Czy to przeze mnie? Czy uczyniłem coś, czym warto było się przejmować? Czy żałowała nocy spędzonej ze mną? Wcale bym się w sumie nie dziwił. Nie byłem zbyt... subtelny. Teraz gdy o tym myślę, wstyd mi. Bardzo. Zachowałem się niczym spragnione szczenię. Pieprzony desperata. Skuliłem po sobie uszy. Westchnąłem, po czym warknąłem sam do siebie. Nie wiedziałem, co się ze mną wtedy działo. Dlaczego w taki sposób to zrobiłem, przecież nigdy nie byłem tak namolny. Nikogo, z kim spałem, nie musiałem do tego namawiać. Samice same się do mnie garnęły. Wszystko się po prostu stawało. Naturalnie. Bez zahamowań i zbędnych pytań. W jednej chwili patrzyliśmy sobie w oczy, w drugiej poruszałem zmysłowo biodrami. Zawsze dbałem, by to przyjemność samic była na pierwszym miejscu. By to one były zadowolone i prosiły o więcej. Nigdy odwrotnie. Czemuż zatem pomimo jej protestów kontynuowałem? Dlaczego nie przestałem, gdy powiedziała "Nie"? Zamiast tego szeptałem, że może mi zaufać i... wszedłem w nią bez ostrzeżenia. Dostałem to, co chciałem, ale... nie tak, jak chciałem. Mam wrażenie, że zrobiła to wtedy wbrew sobie... I pomimo jej zapewnień, że nie boli, widziałem grymas malujący się na pysku. Miałem ochotę sobie przywalić. Skrzywdziłem ją. Sprawiłem ból. Kurwa, jaki ze mnie idiota! Muszę przeprosić. Oby mi wybaczyła. I mnie nie znienawidziła. A co jeśli jednak? Uch... Nie wiem, mogę sobie gdybać, lub ruszyć tyłek i się dowiedzieć prawdy. Bo może to wpływ czegoś innego, nie dawał jej spokoju? Czym by to nie było, z pewnością dałoby się ogarnąć. Co do tego nie miałem wątpliwości. Uśmiechnąłem się delikatnie.
Oczywiście po drodze musiałem załatwić kilka innych spraw. Najpierw wypadałoby poinformować Naharysa o nieobecności na dzisiejszym treningu. Z pewnością zadziwi go moja odpowiedź, bo rzadko pozwalam sobie na wolne. W zasadzie od przejęcia roli Bety nie miałem ani chwili spokoju. Ciągłe treningi, przygotowywanie się do czegoś, co ma według Renesmee niedługo nastąpić. Co to jednak będzie, tego nie wie nikt, nawet ona... No, ale mniejsza. Nie jestem od dyskutowania.
Gdy tylko załatwię sprawę z Naharysem, zajdę jeszcze do Nabi, by sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy. Wadera coraz lepiej radziła sobie sama. Dotąd nie wiem, jak ona to robiła. Była przecież niewidoma, a i tak świetnie manewrowała po lasach. I nie wpadała w dziury. Znała teren lepiej niż ja sam. Tylko jak? W sumie mógłbym o to zapytać... 

*****
< Time speed ~ kilka godzin później >
O dziwo z Naharysem poszło mi sprawnie. Basior nie miał nic przeciwko, że nie będzie mnie na treningu. I chyba raczej nie powinien. Mnie też się należy wolne. Przyjął to zresztą dość... spokojnie. Miałem nawet wrażenie, iż cieszył go ten fakt. Moja nieobecność na treningu nie była czymś nowym, ale też niecodziennym. Jednak najwidoczniej jemu to pasowało. Ulga była widoczna na jego pysku. Kilkakrotnie wzdychał jakby znudzony. Nie patrzył mi w oczy, a jak już, to tylko przez chwilę. Odwracał wzrok. Unikał go. Nie było to przyjemne. Zabolało, ale... cóż poradzić. Ostatnio dziwnie się zachowywał. Był nerwowy. Nieobecny. Niezbyt chętnie trenował. Widać było, że myślami jest gdzieś indziej. Z Piną. Ze swoimi szczeniakami, które miałem przyjemność poznać. Jako Beta stada moim obowiązkiem było powitać nowych członków. Dać im błogosławieństwo na nowej drodze życia. Nie dziwiłem się zatem, że zamiast ćwiczyć, wolałby być w domu. Dlatego nie zatrzymywałem go długo. Z cichym westchnieniem się pożegnał. A raczej nie pożegnał. Skinął głową, odprowadzając mnie wzrokiem, gdy ruszyłem w stronę jaskini Nabi. Dosłownie czułem jego ślepia, zerkające w moją stronę, śledzące. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Tylko... Był jakiś taki nieswój. Ewidentnie chciał porozmawiać. Czułem to. Nawet próbował się odezwać, lecz w końcu zrezygnował. Wołali go. Mogłem co prawda pierwszy zacząć. Jakoś... przeprosić? Nie, żeby było za co. Znaczy no, romans z jego siostrą to jedno, a jego zachowanie to drugie. Nie zrobiłem nic złego, nie skrzywdziłem jej przecież. Nie mniej, jemu to nie pasowało. Że przyjaciel przeleciał jego siostrę. Musi się z tym jednak pogodzić. I tym, że być może to nie był tylko jeden raz...
Rozmowa z Nabi nieco mi zaszła. Wadera jak zawsze potrafiła mnie sprawnie uziemić. Tak nam się super gawędziło, że aż ciężko było wychodzić. Na szczęście nie potrzebowała wiele. Jedynie eskorty w te i z powrotem. Musiała zebrać rzadkie zioła z okolic „zakazanego” lasu. Jakieś płatki kwiatów i korzenie. Nie rozumiałem, dlaczego są takie cenne, lecz cóż zrobić. Jak mus, to mus. Sam przecież zaproponowałem swoją pomoc. Nie mogłem zatem narzekać. Poza tym z pewnością się do czegoś przydadzą. Nabi jednak nie chciała wyjaśnić, do czego one służą. Odwracała moją uwagę na różne sposoby. Zagadywała, zmieniała nagle temat i płoszyła się, jakbym pytał o coś strasznego. Dziwne... Bardzo. To nie było do niej podobne. Uśmiechała się też jakoś... nerwowo, niepewnie. I weź, tutaj zrozum samicę!? Ech. Nie chciałem jednak drążyć i niepotrzebnie psuć nam dnia, dlatego zrezygnowałem z pytań. Zamiast tego opowiadałem jej śmieszne żarty, próbując jakoś poprawić sytuację. Nie byłem jednak pewien, czy były naprawdę zabawne, bo jej śmiech nie był zbyt naturalny. Jakby wymuszony. Czymś się stresowała, ale nie chciała powiedzieć, co się dzieje. Sama droga była naprawdę przyjemna. Zadanie poszło nam dość sprawnie, nie napotkaliśmy trudności. Samica poczęstowała mnie też jeleniem, upolowanym rano przez Kotoriego. Nieco mnie zdziwiło, że dla niej zapolował. Nie mniej nie powinno mnie to interesować. Zjadłem ze smakiem, oblizując lubieżnie pysk. Pycha!

******
Najedzony i w pełni gotowy, po uprzednim pożegnaniu się z waderą, ruszyłem na poszukiwanie Itami. Problem w tym, że nie wiedziałem, gdzie też mogłaby być. Jej plan dnia na dziś zapowiadał się dość odpoczynkowo. Nie miała zbyt wiele do roboty. Więc... mogła być wszędzie. Hmm... jakby się nad tym zastanowić, to jest kilka miejsc, w których bywa przez większość czasu. Biorąc poprawkę na obecną temperaturę, lista automatycznie zwęziła się do kilku punktów. Było zdecydowanie za gorąco, by siedzieć na otwartej przestrzeni. Więc... pozostaje cień, a najlepiej coś blisko wody. Uśmiechnąłem się. Chyba już wiem, gdzie jest. Mniej więcej.
Sprintem przemierzałem tereny watahy, co rusz teleportując się na niewielkie odległości. Moja moc w ostatnim czasie bardzo przybrała na sile. Regularne treningi, przeróżne ćwiczenia i próby zaczęły przynosić efekty. Pierwszym z widocznych była akcja z Itami, którą udało mi się przenieść. Nieważne, że tylko odrobinkę i że kosztowało mnie to wiele energii. Sam fakt, iż się udało, był dla mnie ogromnym sukcesem. Takim, który cieszył. Pozwoliłem sobie zatem na kolejne próby. Poszukiwania wadery to idealny sposób na poprawę umiejętności. Skupiłem się, czując, jak dobrze znana mi energia wypełnia moje ciało. Delikatne mrowienie na całym ciele nie było może przyjemne, ale tak to już jest. Każda moc ma swoją cenę. Należy zatem odpowiednio ją dozować. Nikt raczej nie chciałby zasłabnąć. Chociaż... dostrzegając niewielki pagórek, zwiększyłem zasięg teleportu. Uwolniłem energię, pozwalając jej płynąć. Błysk, niczym wyładowanie elektryczne przeniosło mnie dalej.
- Cholera... - zatoczyłem się chwiejnie na łapach. Potrząsnąłem głową, starając się utrzymać równowagę. Nie udało się. Pagórek był za daleko. A ja najwidoczniej nie umiem jeszcze na takie dystanse. Mętnym wzrokiem omiotłem okolicę. Niewiele co prawda brakowało, lecz chyba sobie daruje prób na dziś. To jedno mi wystarczyło. Wykończyło mnie. Byłem wypruty, wymemłany. Czułem się jak g*wno. Teraz żałuję, że to zrobiłem. Chwilę mi zajęło dojście do siebie. Tym razem ruszyłem już o własnych siłach, puszczając się biegiem przez równiny. W którymś momencie pomiędzy drzewami dostrzegłem macochę „Poszukiwanej". Natychmiast pognałem w jej kierunku. Może ona będzie wiedziała, gdzie też jest jej córka. Bardzo przydałaby mi się ta wiedza.
- Dzień dobry. - zwinnie wyskoczyłem zza krzaków, lądując tuż przed waderą. Nagle, bez ostrzeżenia. Pragnąłem przywitać się oczywiście miło i z szacunkiem, ale... Krzyk wadery pomieszany z przerażeniem i skuloną postawą był niczym kubeł zimnej wody. Odskoczyła ode mnie jak oparzona. Natychmiast przybrała uległą postawę. Wielkimi oczyma wpatrywała się w ziemię, trzęsąc się jak osiki na wietrze. Skuliłem po sobie uszy. Co ja narobiłem!? - Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć. - szepnąłem najłagodniej, jak tylko potrafiłem. Zuri zerknęła na mnie zlękniona. Przełknęła ślinę, chowając pod sobą ogon. Położyłem się na brzuchu, by nie górować tak nad nią. Może pomoże. Nie wiem, nie mam za dużo doświadczenia w takich sprawach. Powinno pomóc. - Naprawdę, już wszystko dobrze. To tylko ja...
- Och, Panie... - chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę, kim jest sprawca całego zamieszania. Uspokoiła się nieco, nabierając głębokiego oddechu. - Wybacz, ja... Nie spodziewałam się Ciebie tutaj. Nie byłam przygotowana...
- To... nic takiego. Nie ty zawiniłaś, tylko ja! - przysunąłem się ciut bliżej, nawiązując kontakt wzrokowy. - To ja powinienem przeprosić. Zachowałem się źle. Pojawiłem się znienacka niczym bandzior. Wystraszyłem Cię. Wybacz. - nie wiedziałem, czy mi wierzyła, czy też nie, dlatego uśmiechnąłem się delikatnie. Chyba to ją przekonało. Spojrzała na mnie nieco śmielej.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. - oboje wybuchnęliśmy cichym śmiechem. Zerknąłem na nią, dokładnie lustrując jej sylwetkę. Nie, żebym był zainteresowany. Bo nie jestem. W mojej naturze jest jednak podziwianie piękna, jakim jest płeć żeńska. I nie byłbym sobą, gdybym i tym razem tego nie zrobił. Musiałem przyznać, iż była bardzo ładną waderą. Mimo swojego wieku wciąż przyciągała uwagę. Może to na skutek jej zielonych niczym świeżo ścięta trawa oczu? Albo barwy gęstego futra, gdzie dominowały odcienie karmelu, beżu i kremu? Tak czy inaczej, miała w sobie to coś. Zuri wszakże należy kochać i podziwiać. Wychowała tak cudowną córkę, jaką jest Itami. I to, że nie jest jej biologiczną matką, nie ma tu nic do gadania. Dała jej ciepło i bezpieczeństwo. Nauczyła ją wielu rzeczy. No... nie licząc zdolności polowania. Do tego Itami się zwyczajnie nie nadawała. I... może to i dobrze? Samiec powinien polować dla swojej partnerki. Zaspokajać ją w każdym calu i dbać na wszystkie sposoby. Itami z tego, co wiem, nie jest z nikim związana. Nikt jak na razie nie zwrócił jej uwagi. „Nie licząc mnie oczywiście". - dodałem z chytrą satysfakcją. Dobrze, bo nie zdzierżyłbym obcego u jej boku. Poza tym, dlaczego na samą wzmiankę o kimś innym czułem nieprzyjemne kłucie w sercu?
- No, ale teraz już bądźmy poważni. - głos Zuri sprowadził mnie na Ziemie. Drgnąłem lekko, spojrzawszy w jej oczy. Było w nich coś, czego nie do końca potrafiłem zdefiniować. Jakaś tajemnicza iskra, bystrość. Ostrzeżenie? Dosłownie na chwilę w nich błysnęło. Chyba. A może mi się tylko przewidziało?
- Co cię do mnie sprowadza mój Alfo?
- Um... nie musisz mnie tytułować, tutaj jestem Betą. - wciąż nie przyzwyczaiłem się do tego tytułu. W sensie tego wrodzonego. I chyba nigdy do tego nie dojdzie. Wywołuje u mnie dziwny niepokój. Ból w sercu. Niepewność i strach. Tak, zdecydowanie bałem się tego, kim byłem. Albo raczej kim miałem być. Ja się przecież nie nadaje na przywódcę! O wiele bardziej wolę grać drugie skrzypce. Jak tutaj. - Jak się tu czujesz? To znaczy, czy czegoś Ci brakuje? Jeśli tak, wystarczy powiedzieć, a ja załatwię, co trzeba. Dodatkowe skóry, mogę zapolować, zwierzyny jest dużo. Nowa grota da się taką znaleźć na całym terytorium watahy. - paplałem jak najęty, co mi ślina na język przeniesie. Dopiero cichy śmiech Zuri wytrącił mnie z tego stanu. Śmiała się ze mnie. Jawnie się chichrała.
- Powiedziałem coś śmiesznego?
- Ja... wybacz. Wyglądałeś tak uroczo. Chyba nie zdajesz sobie sprawę, jak bezbronnie się ukazałeś.
- Be...bezbronnie? - zamiast odpowiedzieć, wadera podeszła do mnie. Podniosła się lekko w górę, po czym poczochrała mi grzywkę. Poczułem się jak dziecko, które otrzymało dawkę pieszczot. Zdałem sobie sprawę, że nikt nigdy mnie tak nie dotykał. To było... przyjemne, bardzo!
- Niczego nie potrzebuje. Otrzymałam już wszystko, co niezbędne i naprawdę dobrze się tu czuje. To miejsce jest zupełnie inne od domu. Nikt nie zwraca uwagi na tytuły, nie ma rodziny "królewskiej", która wymaga okazywania należytego szacunku. Czyli po naszemu: pokłoń się, ukaż uległość, podwiń pod siebie ogon, niech wiedzą, że...
- Nigdy tego nie akceptowałem i nie chciałem. Ojciec jednak wymagał, bym tak się właśnie zachowywał.
- Wiem, zawsze byłeś inny mój Panie. Czy to dobrze, czy nie, nie ma znaczenia. Dbasz o wszystko i wszystkich, a to... jest najważniejsze. Umiejętność dawania szczęścia to okaz siły.
- Ja... zgadzam się, masz rację. - Zuri pokłoniła się delikatnie, na co odpowiedziałem z uśmiechem. Nie był to wcale przesadny gest. Ot, tak, okaz szacunku.
- No dobrze, powiesz mi w końcu, co cię do mnie sprowadza. Przecież widzę, iż nie jesteś tu ze względu na mnie.
- Yhmm... Wybacz, ja... to znaczy masz rację. Szukam Itami. Widziałaś dziś może swą córkę?
- Hm. - zamyśliła się na chwilę, po czym łapą wskazała kierunek. - Tak, chyba była nad rzeką. A przynajmniej tam planowała się udać. Słabo w nocy spała, obudziła się dość nerwowa. Szum wody ją uspokaja. Tak myślę. Niestety nie wiem, gdzie dokładnie się znajduję.
- Dziękuję. Chyba już wiem, w jakie miejsce poszła. To niedaleko stąd.
- Proszę i... ja również dziękuję.
- Huh? Za co? - spojrzałem na nią zaskoczony. Na jej pysku widniał rumieniec, uśmiechała się w moją stronę. Usiadła sobie wygodnie, otulając się ogonem. To było... dziwne. Serce zabiło mi mocniej.
- Za opiekę nad nią. Dawno nie widziałam jej takiej szczęśliwej. Rozstaliśmy się w strachu i niepewności. W każdej wolnej chwili bałam się o nią. Nie potrafiła i wciąż nie umie polować. A skąd w takim razie znaleźć pożywienie? - westchnęła ciężko. - Cieszę się, iż nic jej nie jest, dlatego dziękuję, że się nią dbasz...
- Nie ma za co. - uśmiechnąłem się szczerze, machając lekko ogonem. - Dorastałem z Itami i wbrew temu, co się mówi, nasza przyjaźń jest silna.
- Jesteś pewny, iż to tylko „przyjaźń"? - ze zdumienia otworzyłem szerzej oczy. W sensie, że co? Że to coś innego? - Widzę, jak na Ciebie patrzy. Nie wiem, jakie masz względem niej plany, ale proszę, nie skrzywdź jej. Od zewnątrz wydaje się silna, lecz w środku jest krucha. Nie chciałabym, aby cierpiała.
- Ja... Nie śmiałbym zrobić jej krzywdy! I... no... znaczy....
- W porządku. Musisz to przemyśleć.
- Tak, chyba masz rację. - gdybym tylko wiedział wcześniej, co Zuri chciała powiedzieć. Inaczej pokierowałbym rozmową. Tymczasem temat zszedł na to, czego od długiego czasu unikałem. Czyli moich dokładnych relacji z waderą. Tego, co nas naprawdę łączy i łączyć będzie. Bo będzie na pewno, tylko co to będzie dokładnie? I jak potężne okaże się to uczucie? Czy zostaniemy przyjaciółmi na zawsze, czy też zwycięży... miłość? Przełknąłem ślinę.
- Alfo?
- Tak?
- Tak przy okazji... Bez względu na to, czy jesteś tu Betą, czy też zwykłym wilkiem... wywodzisz się z rodziny Alf i jesteś moim przywódcą. Moim obowiązkiem jest Cię odpowiednie tytułować. Nic nie zwalnia mnie z tego obowiązków. - na odchodne uśmiechnęła się do mnie delikatnie, kłaniając się nisko. I nim zdążyłem dodać cokolwiek, zniknęła w gęstwinie krzewów. Zostałem sam ze swoimi myślami...

******
Dochodziło południe, gdy w końcu zwietrzyłem jej zapach. Słodka, aromatyczna woń przyjemnie muskała mój nos. Zaciągnąłem się powietrzem, kosztując każdy jej skrawek. I to w taki sposób, by nic nie zostało. Jaśminowa mgiełka z odrobiną róży i lawendy opatulała mnie niczym ciepły kocyk. Tak, to było zdecydowanie to. Czułem się dziwnie, ale nie było to złe uczucie. Tylko przyjemne. Chyba. Nie potrafiłem dokładnie go zdefiniować. Nie byłem też do końca sobą. Nie kontrolowałem siebie i swoich ruchów. Coś mnie ciągnęło. Krętymi ścieżkami cały czas do przodu. Jak zahipnotyzowany poruszałem się po linii, którą pozostawiła po sobie Itami. Balansowałem między drzewami. Raz musiałem przeskoczyć małą rzeczkę. Nie, żeby stanowiło to dla mnie wyzwanie. Nie wiedziałem jednak, co się dzieje. Wzrok miałem nieobecny, zamglony. Ciało napinało się, po czym rozluźniało. I tak w kółko. Czułem gorąc, ale i zimno. Wszystkie uczucia kumulowały się wewnątrz mnie. Napierały na strefy astralne. Naprzemiennie, nie pozwalając mi dość do ładu. Napięcie w podbrzuszu, tak dobrze mi znane, z każdą chwilą rosło. Erotyczne obrazy na chwilę przysłoniły mi widoczność. Zamknąłem oczy, delektując się nimi. Widok, jaki ujrzałem, wzniecił ogień pożądania. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Itami, wypięta swoim tyłeczkiem. Mokra i czekająca na mój ruch. Jej smak wciąż czułem na języku. Jakbym dopiero co ją kosztował.
- Stop! Nie, wróć. Opamiętaj się! - potrząsnąłem głową. To nie miejsce i czas na fantazje. Może później. Jak nie będę w trakcie poszukiwań. Gdy będę sam ze sobą. Najlepiej w jaskini. Nikt by mi nie przeszkadzał. Mógłbym w pełni oddać się wizjom, ale... nie tu! Na Boginię! Oczywiście łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Zwłaszcza gdy ciało domaga się bliskości. Zamglenie uderzyło we mnie. Poczułem falę gorąca, spociłem się. Dostałem dreszczy. Zacisnąłem uda. To nie powinno się dziać. Przecież jestem daleko poza terenami rodzinnej watahy. Nie powinienem tego czuć. Chyba. Z tego, co kojarzyłem, wynikało, iż ten dziwny, hormonalny stan dotykał tylko członków Sol Rojo, będącymi w obrębie pierścienia. Żadna inna sfora nie słyszała nigdy o zamgleniu. Zresztą nie cierpiałem tego okresu. Ten stan pojawiał się dwa razy do roku. W wiosnę i jesień. I trwał tydzień. Wszystko spoko, ale dlaczego teraz? I to w najmniej odpowiednim momencie. - Cholera, co robić, co robić? - wzrokiem omiotłem okolicę. Z lewej strony dostrzegłem niewielki wodospad. Moje wybawienie. Rzuciłem się przed siebie, tuż pod jego gęsty strumień. Zimny prysznic przyniósł ulgę. Uspokoiłem się. Serce przestało tak gwałtownie bić. Futro przesiąknęło wodą. Byłem mokry jak szczur. W gruncie rzeczy nie wiem, dlaczego tak właśnie się to nazywa, ale... mniejsza. Musiałem się skupić. I modlić się, by wytrwać. Zimno się zrobiło. Wiosna to nie pora jeszcze na kąpiele. Woda nie zdążyła się odpowiednio nagrzać. Wciąż czuć było resztki zimy.
Wyszedłem na „ląd”, ponownie ruszając za zapachem. Był intensywny, zbliżałem się. Uśmiechnąłem się tajemniczo. Chytry plan zaświtał mi w głowie. Przycupnąłem blisko ziemi, zacząłem się skradać. Powoli stawiałem kolejne kroki, wyjrzałem z zarośli. - Co do... - z mojego gardła wydobył się ni to sęk, ni to pisk. To nie był jednak dobry pomysł. Nie powinien jej podglądać. To niestosowne. Głupi ja, zawsze muszę coś spieprzyć, ale z drugiej nie wierzę. Nie, to się nie dzieje. Przełknąłem z trudem ślinę, czując, jak gorąc uderza mnie ponownie. Otwartymi ze zdziwienia oczyma, wpatrywałem się w cel swoich poszukiwań. Itami była sama. I... robiła to, czego robić nie powinna. Coś, co było lepsze od wizji. - dotykała się. Sprawdzała swoje ciało. I wyglądała przy tym tak seksownie. Chciałbym być bliżej. By robiła to dla mnie. Uśmiechnąłem się lubieżnie, przymykając powieki. Obserwowałem każdy jej ruch łap o swoje ciało. Długi, puchaty ogon wił się niczym wąż, zamachała nim w powietrzu. Z uwagą dotknęła pośladów, śledząc opuszkami ich kształt.
- No... do talii osy mało mi brakuje, ale to jeszcze nie to. - zacisnąłem zęby, gryząc się w policzek. Robiłem wszystko, byleby nie jęknąć, gdy samica musnęła piersi. Zarumieniłem się. Podniecenie wisiało w powietrzu. Czułem jego zapach. Przełknąłem znów ślinę. Z trudem. Paliło mnie w gardle. W pysku miałam Saharę. Potrzebowałem ugasić pragnienie, a źródło znajdowało się przede mną. Wystarczyło tylko po nie sięg...
- Ach... - gwałtownie zakryłem pysk łapą. Usłyszała mnie? Bałem się zerknąć. Skupiwszy się na swej woli, podniosłem wzrok. Nie. Uf, na szczęście byłem cicho. Westchnąłem z ulgą. No dalej Atrehu, ogarnij się! Wziąwszy głęboki wdech, podniosłem się. Wyszedł z zarośli dokładnie w tym momencie, gdy Itami pochyliła się nad strumykiem, prezentując mi tym samym swój tyłeczek. Mmmm.
- A kogo tu mamy?! - gdyby wzrok mógłby zabijać, to już byłbym martwy. Uśmiechnąłem się do niej wesoło. Zamerdałem ogonem. - Witaj, Piękna.
- A... Atrehu.
- Tak mam na imię. - zaśmiałem się dźwięcznie, puszczając w jej stronę "perskie" oczko. Zarumieniła się, zawstydziła. Świadczył o tym sposób, w jaki usiadła, okrywając szczelnie ciało ogonem. Unikała także mojego spojrzenia.
- C... Co ty tutaj robisz?
- Szukam Cię.
- Aha. - nastała chwila ciszy. Nieco krępującej. I się przedłużała. Zmarszczyłem brwi. Dziwnie się zachowywała. Była nerwowa. Gryzła wargę. I nie wiedziałem, z jakiego powodu. Co zaś spieprzyłem? Chyba nic złego nie zrobiłem, ale... często nie robiąc nic, sprawiam, że jednak robię coś złego. I inni są na mnie źli. Zazwyczaj. Może i tym razem tak jest. Nie chciałem tego. By była na mnie zła. Nie cierpiałem, gdy ktoś miał do mnie żal, czy mnie nie lubił. Czułem się wtedy źle. Jak robak lub coś gorszego. Musiałem to jakoś... naprostować.
- Wszystko w porządku? - zapytałem niepewnie, podchodząc i przysiadając tuż obok. Swoim ogonem musnąłem jej, starając się zdjąć tarczę, którą się okryła. Bokiem wtuliłem się w jej bok, muskając ustami czubek głowy. - Hej, powiedz coś, proszę. - po cichym westchnieniu Itami w końcu podniosła wzrok.
- Nic mi nie jest. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
- Wybacz.
- Nie, żeby było ci przykro. Co nie?
- Yhm... nie? - nasz śmiech rozniósł się echem po lesie. Miała cudowny głos. Taki miękki i melodyjny. Uwielbiałem, gdy się śmiała. Nawet parskanie miała urocze. Mrużyła wtedy oczy, łapą zakrywając pysk. Jej ogon merdał na wszystkie strony. I miała rację, nie było mi przykro. Wcale. Znała mnie na tyle, że dobrze o tym wiedziała. I śmiem twierdzić, iż wie o mnie więcej, niż ja sam o sobie.
- Dlaczego mnie szukałeś? - uśmiechnąłem się, kładąc się na brzuch, by zrównać się z nią spojrzeniem. Gdy nasze oczy się spotkały, ponownie poczułem wewnętrzny ogień. Stwardniałem i oblizawszy się, spojrzałem na jej usta. Na moment straciłem kontakt z rzeczywistością. Przypomniała mi się bowiem noc w lisiej norce. Jej ciało tak blisko mojego. Jej stęki i ruch bioder, występujących mi na przód. Nasze zmieszane oddechy i czułe słówka. - Ey, ziemia do Atrehu?!
- Huh? - potrząsnąłem głową, odganiając nieczyste myśli. - Nic mi nie jest. To tylko... zamglenie.
- Co takiego?! - wadera odskoczyła jak oparzona. Wiedziała doskonale, co to oznacza. I chyba wcale nie zamierzała tak łatwo mi się oddać. Acz czułem wzmacniający się zapach jej feromonów. Pragnęła mnie. Tylko... nie odda się tak łatwo. Musiałem ją złapać, by było moja. Podążyłem za nią, ze wzrokiem utkwionym w jej ustach. - Atrehu. - Itami cofała się coraz bardziej, rozglądając na prawo i lewo, lecz nie widziała tego, co znajdowało się za nią. Kłoda. Duża i długa, ale na tyle niska by... - Ach! - przewróciła się, lądując na grzbiecie. Wprost na kwiaty, których pyłki wzniosły się w powietrze. Jęknąłem na ten widok. Błyskawicznie znalazłem się nad nią, sunąc nosem wzdłuż jej szyi. Jej górna partia ciała znajdowała się niżej od tej dolnej. Tylnymi łapami do góry. Miałem zatem prostą drogę ku najlepszym miejscom. Idealnie. - Mmmm. - musnąłem jej usta, zatapiając swój język w jej gardle. Rozpocząłem taniec oddechów, urywany krótkimi wdechami i jękami. Jej zapach mieszał się z czymś drażniącym mój noc. Wstrzymywałem oddech. Ignorowałem ten fakt, zbyt skupiony na waderze. Całowałem jej ciało, językiem wytaczając ścieżkę ku wrażliwym piersiom. Odsłoniętych na me czyny. Gdy już miałem musnąć sutek...
- Apsik! - cofnąłem się gwałtownie, kichając raz za razem. I romantyczną atmosferę szlag trafił.
- Co się dzieje?! - zaalarmowana Itami, podniosła się błyskawicznie. Widząc, jak z trudem łapię powietrze, jej wzrok omiótł okolicę, zatrzymując się w miejscu swojego lądowania. - O cholera... Narcyzy!

Itami?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 5293
Ilość zdobytych PD: 2646 + 50% (1323 PD) za długość powyżej 5000 słów.
Obecny stan: 3969 PD

Od Yneryth’a c.d. Belief ~ Biel rozjaśniająca ciemność

Samiec nie do końca rozumiał zachowania samicy. Nie przejmował się tym jednak w większym stopniu. Postanowił pójść za nią, by sprawdzić, co usłyszała. Gdy basior usłyszał chlust wody, ciut się zaśmiał. Zaraz po głośnym dla cichego otoczenia dźwięku, z zarośli wyskoczyła duża jak na te rejony ropucha. Pewnie musiała ją przestraszyć zaistniała sytuacja. Yneryth trochę współczuł Belief, a dokładnie jej futru. Zanim ją zobaczył, zdawał sobie sprawę, że muł pozostawił ślad na jej białej sierści. Tak jak podejrzewał, wadera wyszła za zarośli mokra i brudna. Samica chwilę po wyjściu zaczęła tłumaczyć swoje zachowanie. Żółtooki nie pojmował, po co się tłumaczy, lecz wysłuchał jej i nie przerywał. Pod koniec jej wypowiedzi wadera zadawała się być niepewna. Zrywając chwilową niezręczną ciszę, Yneryth nie mógł odpuścić sobie pewnego zdania.
- Zdaje mi się czy lubisz zimne kąpiele? – Samiec nie czekając na jej odpowiedź, kontynuował. – Chodź za mną, przyda ci się kąpiel w czystej wodzie.
Bel zbytnio się nie opierała. Ruszyła za samcem, tak by wyrównać z nim tempo podróżowania. Idąc we dwoje, Yneryth ewidentnie czuł się jak w okowach. Początkowa cisza była upojeniem dla jego uszu, jednak dźwięk łap innych niż jego, lekko go przytłaczała. Stanął więc w miejscu, proponując niecodzienne rozwiązanie.
- Zobacz, tam naprzeciwko nas, za lasem jest strumień. Co ty na to, by zrobić sobie mały wyścig?
- Z chęcią trochę się z tobą po ścigam.
Yneryth ucieszył się z powodu zgody. Znikając pod iluzją, zaczął tłumaczyć, kiedy mają wystartować. Oba wilki ruszyły równo ze sobą nawzajem. Belief nie była pewna czy wszystko dobrze zrozumiała i czy nie ruszyła przed wcześnie. Zniknięcie Yneryth’a lekko ją rozstroiło. Biegli łeb w łeb aż do lasu. Wilki wbiegając między drzewa, rozdzieliły się. Yneryth, nie zastanawiał się, czy samica się nie zgubi, teraz zmierzał prosto do wody i nic innego nie chodziło mu po głowie. Kręte ścieżki leśne, znacznie spowalniały ruch w linii prostej. Drzewa rosnące nieregularnie również nie ułatwiały mu zadania. Zgrabnie wymijał drzewa i wystające kamienie. Tej nocy biegł jak zwyczajny wilk, no prawię jak zwyczajny wilk. Fakt, że był niewidoczny dla dzikich zwierząt, trochę ułatwiał zadanie. Spłoszone ptaki, nie zasłaniały mu drogi. Przebudzone sarny, nie przebiegały mu przed pyskiem i nie taranowały go. Spotkanie z większymi kopytnymi, na pewno by go zatrzymało. Zdenerwowane łosie, mogłyby być nawet sporym zagrożeniem, gdyby zaatakowały z zaskoczenia. Jednak nie użył swoich innych sztuczek. Co prawda lód i przyspieszenie biegu było ryzykowne. Pomyśleć jak głupio mógłby sobie narobić kolejnych kłopotów zdrowotnych. Stare blizny, lekko motywowały go, by być ciut bardziej ostrożnym. Kamienie jednak mogły przyspieszyć jego bieg, znacznie skracając drogę pomiędzy drzewami i skałami. Basior, wybiegając z lasu, widział już znajomy strumień. Kątem oka widział Bel, biegnącą w tym samym kierunku. Jej sierść, zdawała się znacznie suchsza, niż gdy ostatnio ją widział. Rywalizacja zdawała się zacięta, a samiec bardzo pobudzony, możliwością porażki. Przegrywanie nie było w jego stylu. Dziś jednak mógł przegrać. Czy to ten dzień, w którym los stwierdzi, że to nie on jest głównym bohaterem?

Belief ?  

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 489
Ilość zdobytych PD: 244
Obecny stan: 1919

Od Cian'a: Quest X ~ Halucynacje

 [UWAGA — tekst zawiera sceny zawierające lekkie gore]


Młodego wilka obudził chłodny wiatr mierzwiący jego futro. Chwila? Wiatr?? Samiec podniósł się gwałtownie, rozglądając się. No to zdecydowanie nie była jego jaskinia. Cian zaczął węszyć i próbować znaleźć jakikolwiek punkt pomagający mu zlokalizować swoje położenie. Czy to był jakiś żart, o którym nie wiedział? Może zawsze tak robili z nowymi członkami watahy? Jednak nie pasowało mu, że nie czuł w pobliżu zapachu nikogo, nie licząc swojego własnego. Westchnął głośno.
– Ale zabawne, haha, ile wy macie lat, żeby coś takiego robić? – Zawołał głośno przed siebie w przestrzeń, jednak odpowiedziało mu tylko jego własne echo.
– Świetnie – mruknął pod nosem, mając zamiar sam znaleźć żartownisiów, którzy postanowili sobie zażartować jego kosztem, gdy nagle usłyszał coś, co brzmiało jak wołanie.

"Tutaj!" "Hej ty!"
Doskonale słyszał wołanie i był pewien, że było one skierowane do niego, jednak wydawało się dochodzić ze wszystkich kierunków naraz. Nie wiedząc za bardzo co zrobić, po prostu ruszył przed siebie coraz bardziej przekonany, że to może jednak nie żart.
– Może to sen? – Powiedział sam do siebie, obserwując otoczenie dalej, szukając jakichś znajomych punktów, jednak cały las, w jakim się znajdował, wydawał się pachnieć i wyglądać absolutnie tak samo. Jakby był złożony tylko z jednej rośliny każdego rodzaju skopiowanych i ustawionych w różnych pozycjach. Jednak nagle jedna z roślin zwróciła jego uwagę, wyróżniając się wśród klonów. Postanowił sprawdzić, co było nie tak, z tą rośliną i zaczął podchodzić coraz bliżej, gdy nagle w coś uderzył. A raczej kogoś? Czemu wcześniej nikogo nie zauważył ani nie wyczuł?
Cian podniósł głowę, a jego oczom ukazał się samiec o mocno ubarwionym futrze i okazałym porożu. CHWILA, przecież to on sam tylko w jego prawdziwej postaci? Okay to nie było normalne i zdecydowanie zbyt psychodeliczne na żart.
– Co do…! – zawołał wilk, przy okazji gwałtownie się cofając i aż z wrażenia przysiadając na tylnych łapach. Cian pokręcił szybko głową, spodziewając się, że jego własna kopia zaraz zniknie, jednak gdy skupił ponownie wzrok na tym, co było przed nim, jego sobowtór dalej tam był, uważnie mu się przyglądając. Sobowtór nachylił się w kierunku siedzącego samca i tylko przekręcił głowę na bok, gdy nagle Cian poczuł silny ból w lewej, tylnej łapie i syknął głośno. Musiał w coś uderzyć podczas jego gwałtownego siadu.
– Boli? – Mógł przysiąc, że dźwięk dochodził od jego sobowtóra, jednak skopiowany wilk nawet nie otworzył pyska, cały czas wpatrując się w niego, jakby mógł wywiercić w nim dziurę wzrokiem.
– Są rzeczy, które bolą bardziej – Usłyszał tym razem o wiele wyraźniej, bo tym razem jego sobowtór mówił już normalnie. Jednak po skończeniu zdania, wilk przechylił głowę pod nienaturalnym kontem i został z otwartym pyskiem, ukazując, że cały jego pysk jest korzeniami. Praktycznie w tym samym czasie wygląd sobowtóra zaczął się zmieniać. Jednak w bardzo groteskowy sposób. Wydawało się, że futro wraz ze skórą wręcz spływało po ciele stworzenia, po chwili zaczynając ukazywać mięśnie oraz ścięgna. Po chwili dało się słyszeć dziwne chrupanie, jakby kości stworzenia się przesuwały, oraz wydawało się, jakby robił się coraz mniejszy, a po chwili cielsko stworzenia było już nie tylko pozbawione futra, ale również i całej reszty tkanek pozostawiając sam szkielet, wyglądający na taki należący do szczeniaka. Cian nie był w stanie się ruszyć i ze strachem patrzył na ten dziwny twór, gdy nagle na szkielecie jak przypuszczał szczeniaka, zaczęły rosnąć niewielkie białe kwiaty oraz zielone, gładkie liście. I dokładnie w tym momencie połączył kropki. Samiec z przerażeniem odskoczył do tyłu jak oparzony.
– To nie była moja wina! Chciałem tylko pomóc! – Zawołał, a szkielet nawet się nie ruszył, cały czas wpatrując się w Cian’a swoimi teraz już pustymi oczodołami. Młody samiec dalej w absolutnym szoku już stojąc twardo na łapach, zerwał się do ucieczki. W tym momencie nie obchodziło go, gdzie pobiegnie. Byle przed siebie i byle jak najdalej od tego.
– Cúán! – Na dźwięk swojego imienia, tego prawdziwego, samiec zatrzymał się jak wryty i odwrócił, zatrzymując się ponownie sparaliżowany strachem, a drobny szkielet zaczął powoli iść w jego kierunku. Jednak gdy w końcu mu się to udało, przestał on, wydawać mu się aż tak przerażający – Ja…w-wiem – powiedział szkieletowy szczeniak, siadając blisko obok dorosłego wilka, i kuląc się w taki sposób, że patrzył w tym samym kierunku co Cian.
– Nie lubię wron – powiedział, podnosząc głowę w górę jakby, obserwując ptaki, które tylko on widział – Cały czas mnie obserwują – dodał smutnym i przestraszonym głosem. Starszy wilk nie wiedział, co ma zrobić, nie był już aż tak przerażony, może tak naprawdę od samego początku to nie był strach? Doskonale wiedział kim, był ten szczeniak, co to były na początku za korzenie, jakie obrastają go rośliny i o czym właśnie mówił. Wrony go obserwują? Zaśmiał się gorzko w duchu. Kulczyba wronie oko. Liczył, że już nigdy nie będzie musiał nawet myśleć o tej przeklętej roślinie, gdyby tylko wtedy sam nie był wtedy dzieciakiem i więcej wiedział…
– Przepraszam – wydusił w końcu z siebie jakieś słowa Cian, kładąc po sobie płasko uszy, przy okazji też niwelując własną iluzję i będąc już w swojej oryginalnej postaci. Na jego słowa szkielet odwrócił głowę w jego kierunku, a wtedy obraz przed oczami starszego wilka zaczął się rozmazywać, aby po chwili uformować całkiem inny widok niż ten przed chwilą. Przed samcem ukazało się wspomnienie, o którym najchętniej by zapomniał. Bardzo starał się zepchnąć je w najdalsze fragmenty pamięci, jednak teraz wróciło żywsze niż kiedykolwiek.
Widział w nim jak dwa szczeniaki, radośnie się bawią, przebiegając po zawieszonym nad dwoma niezbyt wysokimi urwiskami pniem, gdy nagle jeden z nich ześlizguje się z pnia i spada. Po chwili drugi ze szczeniaków woła do swojego przyjaciela, który na szczęście mu odpowiada, a zaraz potem próbuje tam zejść, jednak podczas swojego zejścia potyka się i sam sturla się na samo dno do swojego kolegi. Pierwszy ze szczeniaków, który spadł, nie ma na sobie żadnych większych obrażeń, jedynie ułamany fragment poroża, jednak drugi z nich miał duże rozcięcie na tylnej łapie.
Cian cicho wzdycha, widząc ten obraz, zawsze uważał, że miał wtedy o wiele za dużo szczęścia, żałował, że ich role nie były odwrócone.
Po chwili obraz znowu się rozmywa, pokazując ponownie parę szczeniaków, lecz tym razem w nocy, które nie mogły wydostać się z kanionu, do którego wpadły, a mniejszy z nich widocznie miał coraz większe problemy z poruszaniem się oraz widocznie zaczął coraz bardziej słabnąć. Cian doskonale wiedział, co będzie na kolejnym obrazie, zamknął oczy, nie chcąc ponownie widzieć tego samego. Położył się na ziemi, zakrywając łapami swój pysk i czując jakby ziemia, wirowała pod jego łapami. Po tym leżał jakiś czas w bezruchu, ale później już zupełnie nic się nie działo. Postanowił więc, że otworzy oczy i — był znowu w lesie, który już zdążył poznać. Tereny watahy. Dalej będąc w szoku, rozejrzał się, aż jego wzrok nie zatrzymał się na dziwnej roślinie, którą zauważył też, zanim spotkał swojego ”sobowtóra”. W tym momencie do niego dotarło.
– Halucynacje – skomentował na głos, po czym odsunął się od rośliny. Z jednej strony cieszył się, że nic co się stało nie było naprawdę, ale z drugiej czuł dalej lekki ból w swojej
tylnej łapie. Zignorował go jednak i ruszył dość szybko w kierunku obozu, aby powiadomić innych, aby uważali na tę roślinę i lepiej jej nie dotykali. Jednak miał zamiar oszczędzić szczegółów czemu.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1187
Ilość zdobytych PD: 593 + 5% (30 PD) za długość powyżej 1000 słów
Nagrody za Quest: 450 PD +5 pkt siły, +4pkt sprytu, +2 pkt obrona
Obecny stan: 1416

Od Cian'a c.d Belief ~ Zapoznanie

– No! I takie podejście mi się podoba — zaśmiał się samiec — Przyda się trochę poznać miejsce, w którym przynajmniej na jakiś czas mam zostać — dodał, przy okazji lekko się przeciągając. Podróżował całą ostatnią noc i co by nie mówić, zimny deszcz i jeszcze chłodne nocne powietrze niezbyt do siebie pasowały. Czuł jak mimo ruchu, jego mięśnie odrobinę się zastały.
– Na jakiś czas? – zapytała Belief, powtarzając słowa po samcu. – Czyli nie masz zamiaru zostawać na stałe?
– Raczej, nie, planuje jak najwięcej pozwiedzać, zatrzymać się na jakiś czas tu i ówdzie, ale kto wie, może zmienię plany? – powiedział, przekręcając lekko głowę, co można by uznać za wilczą wersję wzruszania ramionami. Przez jakiś czas później oba wilki szły w dość niezbyt komfortowej z pewnością dla obojga ciszy. Cian większość drogi przed siebie starał się jednak po prostu zapamiętać charakterystyczne punkty, zapachy, konkretne wydeptane miejsca, bo co by nie mówić, może i był w połowie wilkiem, ale druga połowa niezbyt była przystosowana do podróży, ba mówiąc więcej, samiec miał absolutnie okropną orientację w terenie. Mimo to uwielbił zapuszczać się dalej, niż powinien, a później kombinować jak wrócić, jednak nie miał na razie zamiaru przekazywać tej informacji swojej nowej towarzyszce podróży. Tak naprawdę to wydawała mu się miła, jednak niezbyt wiedział, o czym ma z nią rozmawiać, co by nie mówić, w prawdzie to do tej pory nie spotkał za dużo wilków chcących z nim po prostu porozmawiać.
Gdy mijali niewielką kępę roślin, które wydawało mu się, że dobrze znał, zatrzymał się, aby przyjrzeć się ziołom, na co Belief również się zatrzymała, spoglądając zza ramienia drugiego wilka, co tak zwróciło jego uwagę.
– Wiesz co to za rośliny? – zapytała, obchodząc drugiego wilka i stając obok niego i również się pochylając, na co drugi wilk przytaknął głową.
– Mhm, tam skąd pochodzę, stosowano ich jako leków przeciwbólowych, dobrze, że akurat je zauważyłem, warto będzie zapamiętać, że tu rosną. Mogą się kiedyś przydać.
– Leków? Tak w sumie to, czym się tu będziesz u nas zajmować? - zapytała, przechylając lekko głowę na bok. - Byłam pewna, że już mamy dostateczną ilość medyków jak na ilość wilków w stadzie. - dodała po chwili, na co Cian podniósł głowę i po chwili zaczęli dalej iść we wcześniej obranym przez siebie kierunku.
– Coś w stylu medyka, ale bardziej w terenie, ratownik medyczny – odpowiedział po chwili, na co na pysku Belief pojawił się rozbawiony wyraz.
– No patrz! W takim razie będziemy razem pracować, jestem sanitariuszką!
– Samica zaśmiała się, zauważając, jaki to był śmieszny zbieg okoliczności, że akurat tego wilka musiała oprowadzić. Cian również się zaśmiał i po chwili zaczęli dyskutować na tematy związane właśnie z funkcjami, które przez siebie obrali. Po drodze wyszło również, że Cian zajmował się badaniem roślin, a Belief oprócz bycia sanitariuszką była też posłańcem. Im dalej szli, tym słońce zaczęło być coraz wyżej na niebie oraz powoli zaczynało się rozpogadzać. Przy okazji też przez ożywioną rozmowę samiec przestał na chwilę obserwować otoczenie dookoła i już zdążył stracić rachubę, gdzie w sumie jest. Liczył trochę po cichu, że Belief ma lepszą orientację w terenie niż on. Po kolejnej chwili marszu usłyszeli ciche szumienie wody w oddali.
– Widziałem, że w centrum obozu watahy jest wodospad i gdzieś po drodze chyba słyszałem jakieś jezioro. Dużo tu takich zbiorników? – zapytał samicy, nastawiając uszy, próbując ustalić, z jakiego konkretnie kierunku dochodził szum.
– Z tego, co wiem, trochę ich jest, ale sama jeszcze nie widziałam większości – powiedziała, również obracając uszy, próbując ustalić źródło dźwięku, a po chwili z wyraźnym pozytywnym skutkiem kierując się tam, na co Cian zrobił to samo. Przez chwilę oba wilki musiały przedzierać się przez gęste zarośla, przy czym byli już pewni, że zbliżają się do wody, bo szum stawał się coraz głośniejszy. Gdy w końcu wyszli z krzaków, odrobinę podrapani przez co ostrzejszą gałązkę przed nimi ukazało się średniej wielkości jezioro porośnięte gęsto z praktycznie każdej strony przez wysokie krzaki oraz wierzby. Na wodzie było widać dużo dopiero co otwierających się różowych kwiatów lilii wodnych oraz dzięki dużej przejrzystości wody pływające w niej ryby.
– W sumie niedługo słońce będzie już całkiem wysoko, co powiesz na przerwę na śniadanie? – zapytał z lekkim rozbawieniem w głosie Cian, spoglądając na ryby, a potem na Belief.

Belief?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 687
Ilość zdobytych PD: 343 PD
Obecny stan: 343 PD