Pierwsze promienie słońca oślepiły momentalnie Ereden'a, po tym jak rozwarł leniwie powieki. Zasyczał krótko i wycofał głowę poza granicę słonecznego światła. Dzisiaj, o ile jego pamięć go nie zawodzi, jego ojciec dał mu dzień wolny od wyczerpujących treningów, a tym samym dał możliwość na naukę tego, co lubił najbardziej. I dobrze, pomyślał przelotnie Ereden. Mięśnie ud, brzucha i przednich łap, czule dawały się we znaki tępym, dokuczliwym bólem. Kwas mlekowy zbytnio się w nich nagromadził - wypadałoby coś z tym zrobić, powiedział sam do siebie w myślach.
Wpierw jednak, zanim przystąpił do rozmasowywania obolałych mięśni, wziął się za żucie liści rozmarynu wraz z zielem kofeinowym, aby pobudzić swój organizm do całodziennej aktywności, bowiem nie czuł się zbyt wypoczęty. Nie po tych wszystkich treningach do późnej północy. Zioła te pomagały mu w równym stopniu, co nam, ludziom mały kubek mocnej parzonej kawy. Kiedy tak mielił pyskiem, rozejrzał się po wnętrzu jaskini i rychło zorientował się, że jest sam, wśród blasku pomarańczowego blasku fluorescencyjnych grzybek, które służyły wilkom za źródło światła. Kiedy zbyt gwałtownie ruszył łapą, ból upomniał się znacząco, Ereden zaklął cicho w myślach, zaciskając mocno szczęki.
~ Będę musiał nieco zwolnić z treningami - pomyślał gorzko. To prawda, Naharys potrafił wytrząść z niego wszystkie poty, że aż nie jeden raz obudził się na drugi dzień suchy, jak pustynia Nigearra. Wiedział, że czynił to wyłącznie dla jego dobra, lecz bywały takie momenty, gdy Ereden uważał, że jego ojciec nieco przesadzał. Jak w znanych mu czasach szczenięcych, gdy wraz z Shori i Sininen, uczył się pod jego okiem pisma i czytania. Żmudnie mu to szło, w przeciwieństwie do jego sióstr. Sininen potrafiła w szybkim tempie opanować alfabet i najważniejsze zasady gramatyki, a Shori... cóż... z jej umiejętnościami, była w stanie ułożyć własne Haiku. Co do Ereden'a - Naharys poświęcał synowi trzy godziny dziennie na naukę pisania i czytania, aż basior nie pojął podstawowych symboli i cyfr. Ciężko było mu się skupić, łatwo wytrącał się z równowagi, ale w ostatecznym rozrachunku, udało się! Osiągnął to, co wydawało się mu, nie do zdobycia. Potem już tylko zagłębiał się w przeróżnych lekturach, traktujących o ziołach, ich właściwościach - zwłaszcza tych trujących - pióra najmądrzejszych i najwybitniejszych autorytetów w dziedzinie zielarstwa. W nocy, przed snem z zamkniętymi oczami powtarzał sobie nazwy - zwłaszcza te skomplikowane, a co dopiero trudne do zapamiętania - trucizn i wymieniał po kolei objawy ich toczenia się w organizmie nieszczęśnika.
Marzył o tym, aby zostać paladynem - ale czemu miałby nie udoskonalać swego fachu? Trucizny są bardzo przydatne w walce, choć zdawał sobie sprawę, iż było to "nieczyste" posunięcie. Cały ich wilczy los potrafił być niesprawiedliwy. Kłody rzucane im pod łapy, często sprawiały, ba! Motywują ich do radzenia sobie w świecie, który opiera się na "nieczystych" zasadach. Taką filozofię obrał sobie Ereden.
Kiedy przełknął mocno pogryzione i przeżute liście, wszedł do przedsionka jaskini. Tam mieściło się niewielkie źródełko, gdzie można było spokojnie wziąć kąpiel. Ciepła woda spływała ze sklepienia groty z głośnym chlupotem.
~ Ciekawe, co tym razem ciotka Lonya dla mnie zaplanowała? - pomyślał Ereden, gdy z pazurami z pasją szorował gęste, białe futro na karku. Następnie ze staranną precyzją nałożył jabłkowy balsam na grzywkę, natarł nim miejsce za uszami i pod pachami - może wygląda to dość dziwnie, ale basior też musi jakoś o siebie zadbać, prawda? Ereden jednak nie był typem basiora, który lubił na sobie stary odór potu. Po załatwieniu wszystkich swoich potrzeb, Ereden opuścił jaskinię z typowym dla niego nastroju - ciekawym dzisiejszych wydarzeń, pełen energii i wyrwy. Wyrwy odziedziczonej po ojcu, rzecz jasna. Droga ciągnęła się mu dość krótko - w sumie, to bardzo dobrze. Nie lubił bowiem dłuższego przebywania na słońcu.
Kiedy zza wysokiego, ukwieconego w żółty dywan mleczy pagórka, ujrzał pierwsze kontury jaskini medyczki, nowy uśmiech kreślił się mu pod nosem. Uśmiech należący do kogoś, kto nie boi się wyzwań. Zanim zdążył przekroczyć próg lecznicy, dotarł do niego nieprzyjemny zapach leków i choroby, co też zareagował w dość osobliwy, opracowany przez siebie Eredeński sposób; Lewe ucho opadło mu nagle, a pysk wraz z prawym policzkiem zmarszczył się znacznie, przez co dolna powieka zasłoniła pół jego zielonego oka. Mimo wszystko, wstrzymując oddech, wszedł do środka. Połowa łóżek - bez zaskoczenia dla Ereden'a - była zajęta, a pacjentami zaś były różne wilki - wojownicy, którym nie poszczęściło się na treningu, ofiary bakterii wilczego tężca, czy też nieostrożni spacerowicze, którym los postanowił połamać im kilka kończyn, spadając z wysokości. Niefortunne stawianie kroków też wchodziło w grę.
Jednakże nie przyszedł tutaj, aby oglądać rannych i chorujących - kiedy w oczy rzuciła się mu para puszystych ogonów, popędził za nimi, aż do przedsionka, gdzie Ciocia Lonya magazynowała w nim zapas ziół.
- Ereden! - powitała siostrzeńca z szerokim uśmiechem - Co tam, byku? Cholera jasna, pamiętam, jakby to było wczoraj, jak plątał mi się pod łapami taki mały szczyl! A teraz? Spory kawał chłopa z ciebie wyrósł.
- Staram się nie zawieść cię, ciociu - odparł, zamykając waderę w silnym, szczerym uścisku - Trzeba Ci czego?
- Skoro już tu jesteś... trzeba pójść do Nabi. Skończył się nam zapas lawendy i słoiczków z sosnową żywicą. Ponadto wspominała coś, że potrzebna jej pomoc przy inwentaryzacji ziół. Jest niską waderą, więc ma problem z wysokościami. Dasz sobie z tym radę?
- Udam, że nie słyszałem tego pytania. Jasne, że dam radę - odparł z entuzjazmem Ereden.
- Krew ojca - skomentowała z uśmiechem Lonya - No, jakbyś był jego kopią.
- Nie zapominaj, że cięty język mam po matce. Słowa potrafią ciąć równie dobrze, co pazury i kły.
- Jasne, jasne, twardzielu. A teraz ruszaj!
I tak zaczęła się dzisiejsza przygoda Ereden'a. Wybiegł z lecznicy - będąc jednocześnie szczęśliwy, że nie musi znosić już tego wstrętnego zapachu lecznicy. Czasami zastanawiał się, jak Ciotka Lonya wytrzymuje w takich warunkach - i skierował się w stronę zagajnika, gdzie po jego drugiej stronie, mieściła się jaskinia botaniczki - Nabi.
Tam zapachy były nieco inne - w przeciwieństwie do woni w lecznicy, te w jaskini botaniczki, były dość łagodne, aromatyczne i doskonale zachodziły w pamięć. Zapach lawendy idealnie komponował się z wonią polnego bzu i parzonej mięty. Doznania stawały się dla basiora tak przyjemne, że mimowolnie zaczął merdać ogonem.
- Nabi?! - zawołał Ereden - Przysłała mnie Lonya! Mówiła, że masz problem z ziołami!
Nabi - drobna, niska wadera o pięknej kremowej sierści, wyłoniła się zza kamienistego filara. Jej urokliwe, naznaczone bielmem oczy miały wyjątkowo łagodny wyraz, który trafnie komponował się z delikatnym uśmiechem na smukłym pyszczku.
- Z kim mam... - zaczęła wadera, ale urwała w połowie zdania, po czym powiodła swym czułym nosem w powietrzu, aby przechwycić zapach basiora - Ah, to ty, Ereden. Miło, że przyszedłeś. Nie zabiorę Ci zbyt dużo czasu, obiecuję... no dobrze, może jestem niewidoma, ale kłamać nie potrafię... z tobą minie to szybciej, niż zwykle, ale i tak będziemy mieć sporo na głowie. Trzeba wyrachować, ile zostało nam sadzonek ziół, ale niektóre zawieszone są na górnych półkach jaskini, do których niestety nie dosięgnę.
- Nie ma sprawy, jakoś damy sobie radę - odparł pokrzepiająco Ereden - to od czego zaczniemy?
- Może najpierw przeliczmy, ile tej wiosny wyrosło ziół. Ile pozostało nam z poprzedniego roku. Ile nam pozostało suszu i z jakich roślin. Myślę, że do popołudnia damy radę.
- To na pewno. No to, ja biorę się za swoją część pracy - oznajmił basior, podchodząc do rzędu, gdzie Nabi z pełną pieczołowitością hodowała wrotycze.
W trakcie, gdy ten zajmował się tym, co mu przydzieliła Nabi, w pamięci recytował właściwości i wpływ na organizm chorego. Ereden lubił zajmować się dwoma rzeczami naraz. Łączyć przyjemne z pożytecznym. Wydawało mu się, że gdy zajmował czymś swoje myśli, wtem czas przemijał mu, niczym spadająca gwiazda. Nabi natomiast w tym czasie wzięła się za liczenie suszu. Ze względu na jej drobną posturę oraz niesprawność wzrokową, szło jej to nieco dłużej niż Ereden'owi, ale wadera mimo przeszkód, dawał sobie radę. Bo czemu nie?
- Ereden! - usłyszał nagle głos Nabi. W kierunku jej głosu, Ereden uniósł lewe ucho, które o dziwo zarejestrowało też jakiś nowy, obcy szmer. Młody basior odszedł od sadzonek wrotyczu i wyłonił się z półmroku, panującego w przedsionku. Jego czujny i surowy wzrok zarejestrował drugą waderę, drobnością dorównującą Nabi. Miała krótkie włosie, mieniąca się piaskową barwą, która też mocno przywodziła na myśl świecące słońce. Ponadto Ereden przechwycił jej woń, niebywale słodką i rozkoszną, dość nietypową w tych stronach - woń przepełniona była tropikami i soczystymi owocami, których Ereden jednak nie znał. Gdy podszedł bliżej, młody ściągnął oczy w dół, aby zachować kontakt wzrokowy z nową waderą. Lubił widzieć swoją rozmówczynię, a także w ten sposób okazywał, iż nie da się go tak łatwo owinąć wokół palca. Stwierdził jednak, że jej fiołkowe, przepełnione pewnym urokiem oczy, potrafiły zainteresować, przykuć do siebie uwagę. Oczarować, zahipnotyzować.
- Ereden'ie, spotkamy się następnym razem. Pomożesz naszej nowej alchemiczce. - oznajmiła niewidoma Nabi.
- A co z tobą? Dasz sobie z tym wszystkim radę? - zapytał Ereden, ześlizgując oczy z drobnej, piaskowej wadery na niewidomą botaniczkę.
- Ja... Poproszę o pomoc kogoś innego. Tak czy siak, dam sobie radę w niektórych sprawach.
- Dobrze - mruknął spokojnie Ereden, po czym znów obdarował piaskowowłosą waderę swym przenikliwym wzrokiem. Nabi zabrała jednak kilka chwil Ereden'owi, aby pomógł jej ściągnąć pozostałe warkocze suchych ziół, które zwisały z górnej części jaskini, po czym zostawiła dwójkę wilków samych w jaskini.
- Możemy ruszać? - zapytała prosto z mostu wadera o pięknych fiołkowych oczach. Czekała cierpliwie przed wejściem, spoglądając ciekawie na ruch Ereden'a, Przytaknął jedynie ruchem głowy, po czym bez słowa ruszył pewnymi krokami. Niezbyt wiele rozmawiali w trakcie wędrówki, która okazała się dla Ereden'a kolejnym obowiązkiem do spełnienia - w końcu dostał konkretne polecenie. Czas milczenia wykorzystywał na badawczej obserwacji nowo zapoznanej wadery. Poruszała się dość dumnie - co niezbyt spodobało się basiorowi. Zazwyczaj podobne zachowania kojarzyły mu się z czymś, co starsze wilki nazywają "wygórowane poczucie własnej wartości", ale ona nie wyglądała na taką. Owszem, w swym wyglądzie mogła się czym pochwalić - jej piękny, długi ogon, pieczołowicie zadbany i zaskakująco prężny. Czarujący wzrok fiołkowych oczu, które aż lśniły zachęcająco - zapewne każdy basior odczułby chęć zatopienia się w nich, gdyby okazały się one wodami bezkresnego morza na tle zachodzącego słońca. Wydawać się mogło, ale podziw, w jaki wprawiła go wadera swą urodą, przyniosła mu pewną ulgę - w sensie czuł się rozluźniony i spokojny. Każde towarzystwo wader tak działało na młodzieńca. W szczególności tych pięknych.
~ Ereden, ogarnij kuper, ona wygląda na starszą od ciebie!! Ona jest w wieku twojej matki, gdy cię rodziła! - skarcił się w myślach basior, po czym wstrząsnął energicznie głową. Myśli rozmyły się natychmiast. Wadera swym podziwem i fascynacją, wymalowanymi na smukłym pyszczku, dawała świadectwo Ereden'owi tego, że była oczarowana cudem natury, otaczającym ich zewsząd. Ereden widział, jak fiolet jej oczu zalśnił na widok rozpościerającej się złotej rzeki kwiecistości.
Ereden przyznał jednak, że mimo wszystko ciekawego towarzystwa, chciałby już wrócić do swych spraw. Kiedy zbliżali się do celu, na pysku Ereden'a nakreślił się widoczny uśmiech.
- To tutaj - oznajmił Ereden, wyciągając szyję, aby przeczesać wzrokiem głębokie dno boru, którego zbocze zaścielała leśna ściółka i wyrastające spod jej warstwy kwiecistości, nie zawierające w sobie żadnych leczniczych wartości. Na jego dnie zaś rósł cenny skarb i cel ich poszukiwań - melissa, dziko rosnąca w dodatku, a takie były najlepsze.
- Mógłbyś mi pomóc? - zapytała... Ereden z początku wziął to za pytanie, lecz po chwili zdał sobie sprawę, co wadera chciała mu przekazać -Potrzebuję większych zapasów, a szkoda iść kawał tylko po kilka gałązek.
Ereden nic nie mówiąc, kiwnął jedynie głową. Napiął mięśnie i w prężnym skoku znalazł się na dnie boru, lądując z gracją na lekko zgiętych łapach. ~ Ereden, nie popisuj się, tylko bierz, co masz brać i kończ już - Skarciłem go bez cienia litości.
Niebawem wadera dołączyła do niego. Ereden dostrzegł kątem oka jej poczynania; Oczy, dopiero teraz spostrzegł, że kryją się w nich zmęczenie... jakby wadera nie mogła ich zmrużyć od kilku dni. Wydawała się też niespokojna i uszczypliwa - wyczuwał to w jej głosie. Powiedzmy, że Naharys nauczył go pewnej sztuki rozpoznawania emocji, zaszyfrowanych w słowach. Była też tak mała, że bywały momenty, kiedy gęsta szata ziół pochłaniała ją całkowicie. Wyłaniała też od czasu do czasu głowę, z coraz to większym zbiorem melissy w smukłym, drobnym pyszczku... A gdyby Ereden położył się na niej, prawdopodobnie zakryłby ją całkowicie, swym stosunkowo większym ciałem. Ogonem też, gdyby się postarał... No, ale nic... kiedy uzbierali zadowalającą piaskowowłosą ilość zioła, nasza parka wilków skierowała się do jaskini mieszkalnej. A mianowicie, to była norka - prawdę mówiąc, to był cud, iż Ereden bez problemu zmieścił się w przejściu.
- Swoją drogą, nie przedstawiłem Ci się - zaczął basior, przerywając w końcu tę niezręczną ciszę między nimi - Jestem Ereden, uczę się tutaj na paladyna.
- Na paladyna? - odparła zaskoczona wadera - Co w takim razie robiłeś u botaniczki?
- Lubię łączyć obie pasje razem - powiedział tajemniczo uwodzicielskim tonem, który zaszyfrował w lekko znaczącym uśmiechu - A ty widzę, jesteś alchemiczką. Pociąga cię to, prawda?
- Tak, jest to mój i wyłącznie wybór. A tak poza tym, jestem Pawona Shanar. - przedstawiła się dumnie unosząc swój podbródek. Widział, że Pawona była dumna z tego, kim jest i skąd pochodzi. Ereden uśmiechnął się znów, choć w środku odczuł dość nieprzyjemne ukłucie.
~ Widzę, że i ona nie da sobie w kaszę dmuchać. Dumna i jakże zabójczo piękna. Pan Atrehu uważa, że o każdą waderę należy dbać, pieczołowicie spełniać każde ich zachcianki. Ja uważam jednak, że ta mała bestia, bez dyskusyjnie nie potrzebuje niczyjej opieki. Dumna, piękna i niezależna...
- No dobrze, Pawona - odparł po chwili Ereden. Jego oczy błysnęły dziko w umierającym świetle tlącego się ogniska - Gdzie mam Ci odstawić te zioła?
Pawona bez zbędnych słów, jednym ruchem swego uroczo pokaźnego ucha, wskazała młodemu schody na piętro, odsuwając jednocześnie kotarę z cienkiej jagnięcej skóry. Ereden nie rozglądał się zbytnio - do czasu oczywiście - aż spostrzegł kątem oka pokaźny zbiór zwojów, ułożonych jeden na drugim w starannie wyciętej wnęce skalnej w ścianie. Kiedy odstawił zbiór melisy we wskazane miejsce, postanowił przyjrzeć się bliżej biblioteczce Pawony, oczywiście jeśli nie miała ku temu nic przeciwko. Nie zauważył jednak, że towarzyszka, a zarazem Pani tej jaskini znajdowała się tuż za nim.
- To półka z powieściami - odezwała się, na co, Ereden zareagował dość nerwowo. Wzdłuż jego grzbietu przepłynął zimny dreszcz, a serce podskoczyło mu niebezpiecznie. Odwróciwszy się w stronę wadery, przez moment zajaśniał mu strach w oczach, lecz opanował się nagle. Wrócił do pewnej postawy; wyprostował się - był wcześniej skulony, bowiem ze strachu, uderzył głową o niskie sklepienie - a wzrok na nowo powrócił do poprzedniego wyrazu; surowego i przenikliwego.
- Wiem. Tylko się rozglądam - odparł spokojnie i zdecydowanie - Ładna kolekcja.
- Dziękuję. Może kiedyś pożyczę Ci jakiś łapopis - odpowiedziała po chwili. - To wszystko. Możesz iść. Dziękuję za pomoc. - I z tymi słowy, ułożyła swoją głowę na wygodnych futrach, wzdychając cicho. Zasnęła nagle, szybko, jak po zażyciu melisy, którą właśnie nazbierali. Leżała wyczerpana, pozbawiona sił i jakiejkolwiek świadomości. Normalnie, jak nakazuje zasada dobrego wychowania, Ereden powinien zabrać się stąd już dawno, ale nie mógł. Stał i przyglądał się drobnej sylwetce Pawony, na jej miarowo unoszącą się klatkę piersiową, rozczulająco zamknięte oczy. Jednakże siła ciekawości przyciągała młodzieńca, niczym magnez, ku pokaźnemu zbiorowi łapopisów wadery... W końcu, bez jakiegokolwiek namysłu, chwycił jeden na chybił trafił i zabrał się stąd. Nieelegancko, pomyślisz czytelniku. Ereden, owszem, czuł, że źle zrobił, ale ciekawość była silniejsza... która, ogólnie rzecz biorąc, popchnęła go do kradzieży.
~ Przecież nie zamierzam tego zabierać... przyjrzę się tylko i oddam jej to - starał sobie tłumaczyć Ereden. Z tymi myślami przemknął się do wyjścia, bezszelestnie niczym duch, tak jak uczył go ojciec. Po drodze minął starannie ułożone w tajemniczych naczyniach substancje i mikstury, zapewne znane wyłącznie Pawonie, bowiem nie potrafił porównać ich koloru, ani tym bardziej woni, do tego, co Ereden już znał. A uwierzcie lub nie, wiedział dość sporo, jak na swój niewyrośnięty wiek. Lecz sporo, czasami może nie wystarczać, bowiem gdy nadarzyła się Ereden'owi spokojna okazja, rozwinął skradziony pergamin i to, co wtedy tam ujrzał, nie zrozumiał z pisma ani słowa. W ogóle pismo, symbole miały inne kształty od tych, które znał; mógłby spokojnie nazwać je robaczkami, bo tylko z nimi skojarzyły się basiorowi owe szlaczki. W końcu wpadł na pewien pomysł! Porwał długi kawał skóry w pysk i popędził z nim, ile sił w nogach do jaskini. Tam znalazł swoją skórzaną torbę, opartą o jeden ze stalagmitów, po czym przerzuciwszy ją sobie przez szyję, obrał kierunek w stronę samotnie rosnącego dębu. Z rozłożystymi szeroko starymi gałęziami, górował nad doliną - można by pomyśleć, iż drzewo było starsze od samej doliny. Liście zaszeptały coś pod wpływem zachodniego spokojnego wiatru, szeleszcząc charakterystycznie. Ereden zbliżył się powolnymi, ale pewnymi krokami do giganta, wypatrując wzrokiem niewielkiej dziupli.
- Kra kakamiri - zawołał Ereden. Nie minęła chwila, a z mroku dziupli w pniu starego dębu, wyłoniła się sędziwa głowa białoczarnego kruka. Ptak przekręcił z ciekawością głową, spoglądając na młodzieńca, który cierpliwie czekał na odzew.
- Kraa! - wykrakał ptak.
- Yyyy... kakri kraa ma krakari kre korr kree... - urwał Ereden, szukając słowa w kruczym języku - który wbrew pozorom, wcale łatwy nie był. Cóż z tego, że prawie każde słowo zaczyna się na "k"? Szkopuł polegał na tym, że każde jedno słowo trzeba odpowiednio zaakcentować. Inaczej kruk nie zrozumie przekazu. Basior zrzucił z siebie torbę i wyłonił z jej trzewi długi rulon pergaminu. Szybkim ruchem łapy rozwinął skórę i przejeżdżając palcem po wypalonym piśmie, szukał zgubionych słów -... kreke kreem mokori... - dokończył.
Kruk zakrakał głośno, jako odzew akceptacji, po czym schował się we wnętrzu dębu, by pojawić się ponownie, z grubym starym rulonem jeleniej skóry. Od strony licowej wyścielona była gęstym brązowym futrem - był to oczywiście element dekoracyjny. Kruk złożył pismo u łap Ereden'a, po czym wrócił na swoje miejsce.
- Kra! - zaalarmował kruk.
- Dobrze, oddam Ci to w całości - odpowiedział wymijająco Ereden, po czym zwrócił się do ptaka w kruczym języku, aby podziękować i ukłonić się nisko. Sędziwy ptak odkłonił się, kiwając dziobem i skrył się w mroku dziupli.
- No dobrze, co my tu mamy - mruknął pod nosem basior, rozwijając pokryty starą sierścią wolumin, który skrywał w sobie teorię gramatyki języka Griffolk. Pod zawiłą teorią, został wypisany alfabet, mocno różniący się od tego, co znał. Wyobrazić więc sobie możecie, ile czasu młodemu zajęło nad rozszyfrowaniem tajemniczego zwoju. Na górnej części starej skóry był wypalony wizerunek małego jabłka z czaszką - już sam obraz mówił sam za siebie. To był złowieszczy zwój. Nie spodziewał się szczerze, że tak długo zajmie mu tłumaczenie traktatu - gdy skończył, uniósłszy głowę ku niebu, zdziwił się bardzo, widząc zniżające się słońce ku zachodowi - które i tak przyniosło mu połowiczne zwycięstwo. Za pomocą alfabetu Griffolk zdołał odczytać, że miał do czynienia z woluminem, opisującym najbardziej trujące drzewo na świecie, zwane przez botaników Manchineel, czyli "Drzewo śmierci". Mówi się, że jakikolwiek kontakt z nim, może grozić poważnym zatruciem...
~ To jak? Nawet patrzeć na nie nie można? - parsknął pod nosem Ereden, pocierając łapą zmęczone oczy. O bogowie... wydawało się, że mu czaszka paruje - przyznać musiał, że to wymagało sporego wysiłku umysłowego.
- Dobrze, że nie dostałem wodogłowia - mruknął do siebie, zabierając w pysk zwędzony Pawonie zwój, po czym szybkim truchcikiem zmierzał w do jej jaskini.
~ Jak mówiłem. Zamierzam jej to zwrócić - powiedział do siebie w myślach młodzik. Jednak... gdy wkroczył bez pardonu do jaskini Pawony (miał nadzieję, że wadera jeszcze śpi) gdzie stała ona. Fiołkowooka wadera o piaskowej barwie futra. Nie wyglądała na zachwyconą, widząc Ereden'a z jej własnym łapopisem w pysku. Można by powiedzieć... była wkur***na. Stał tak naprzeciw niej, bez słowa, wpatrywał się w skrzące agresywnie oczy Pawony, aż w końcu bezwolnie wypuścił wolumin z pyska.
- Pawona... - chciał zacząć, ale wadera przerwała mu, unosząc łapę.
<Pawona? Proszę, nie bij xD>
Ilość zdobytych PD: 1591 + 15% (239 PD) za długość powyżej 3000 słów
Obecny stan: 1830 PD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz