- Ciociu, co to takiego? - zapytał dość niepewnie malec.
- Odyniec, samiec dzika - odpowiedziała poważnie Lonya, po czym zaczynała się mu przyglądać dość badawczo.
- Wszystko w porządku? - zapytał, spoglądając na ciocię z przejęciem.
- Nie sądzę. Musiał zginąć tej nocy, to nie jest robota dla jednego wilka.
Skoro nie zrobił to wilk, w takim razie, to musiało być coś silniejszego i groźniejszego, skoro zostawił w zwierzęciu potworną dziurę w klatce piersiowej i brzuchu. Ereden spojrzał na rozwleczone jelita, jak na coś okropnie paskudnego, wzdrygnął się tylko, po czym odbił wzrokiem na groźnie wyglądające kły odyńca.
- To, co to mogło być?
Z tymi słowy zjechał z grzbietu ciotki i jak na malca, zleciał na lekko ugięte łapki - Lonyi oczywiście nie uszło to jej uwadze, wyglądała, jakby zakładała, że młody zaryje pyskiem o ziemię - po czym zbliżył się powoli do ciała, aby przyjrzeć się bliżej ranom na udzie i brzuchu odyńca.
Kiedy tak kroczył wokół martwego zwierza, odkrył, iż jego łapki są lepkie i brudne od starej, wsiąkniętej w ziemię juchy, na co zareagował cichym burknięciem.
- Hmm, nie wiem, ale nie powinniśmy tu dłużej być. Musimy kogoś zawiadomić - Ciocia Lonya uniosła głowę, wysoko jak mogła, zaczęła obserwować bacznie poszycie terenu, jakby swym czujnym wzrokiem szukała, choćby najmniejszych oznak czegoś, co mogłoby wydawać się niebezpieczne. Nic. Nie ujrzała, ani nie posłyszała - Malec słyszał, jak pisklaki jaskółek drą się w niebogłosy, domagając się pokarmu, w wysokich krzewach, ptaki urządzały sobie konkurs na piękniejszy trel, w oddali zaś jelenie przygotowywały się do rykowiska - ot, zwyczajne odgłosy natury, nic nadzwyczajnego. A mimo, pod tą iluzją naturalnego spokoju i harmonii, dało się wyczuć coś osobliwego - Ereden niestety tego nie potrafił wyczuć. Brak mu doświadczenia.
- Chodź Ereden, zaprowadzę Cię bezpiecznie do ojca, a potem będę musiała to komuś zgłosić.
Ereden jednak zatrzymał się na chwilę. Miał nadzieję ubłagać Ciotkę, aby ta zajęła się nim, przynajmniej jeszcze przez kilka godzin. Jednakże w tamtym momencie, Lonya nie przyjmowała odmów.
- Chcę zostać z tobą, chociaż na chwilę!
- Ta sprawa nie podlega dyskusji! Wracamy do twojego ojca!
W tonie poczuł, że nie warto było dyskutować z ciotką, więc nie pozostało nic innego, jak bez słowa zgodzić się na zamierzenia wadery. W trakcie ich długiej drogi, ciotka nie odzywała się słowem, chyba, że musiała odpowiedzieć bratankowi na typowo młodzieńcze pytania. Ruszyli spokojniejszą dla nich drogą, która wyprowadziła ich na skraj łąki, na której to wszystko się wydarzyło - a stamtąd do domu, to już prosta ścieżka, przechodząca przez zagajnik. Naharys czekał przed wejściem do lecznicy z wyraźnie zniecierpliwioną miną - bądź, co bądź, musiał zostać kilka chwil dłużej, aby odebrać syna, ale cóż...
- No już myślałem, że zamierzałaś go adoptować - powitał ich Naharys z teatralnie naburmuszoną miną, ale w rzeczywistości cieszył się, że zobaczył ją całą i zdrową, wraz z jego synem - Ereden był grzeczny?
Z tym pytaniem, Naharys spiorunował syna groźnym spojrzeniem, jakby z oczu szczeniaka wyczytał, że cała ta przygoda, to było jedno wielkie utrapienie dla siostry, jednakże wadera miała inne zdanie.
- Cały czas siedział przy mnie w lecznicy i bez narzekania zajmował się tym, co mu dawałam do pracy, z chęcią, sumiennie i bez narzekań. Po południu zabrałam go ze sobą do Nabi, aby poszukać odpowiednich ziół, jakich brakowało nam w składziku, a Ereden czytał sobie botaniczne zwoje, żeby się chłopakowi nie nudziło. Oczywiście, bywały chwilę, gdy musiałam go zrugać, ale poza tym, był grzeczny... - po zdanej relacji, Lonya uśmiechnęła się psotnie - Szczeniak zachowuje się lepiej, niż ty, powinieneś wziąć przykład z własnego syna.
- Ereden był grzeczny? - zapytał z niedowierzaniem Naharys, po czym znów wzrok przeniósł na swego syna - Młody, ile dałeś ciotce w łapę, za opowiadanie takich bzdur?
Ereden na widok uśmiechającego się lica ojca, zakołysał się wesoło, wyszczerzając swe szczenięce, niedorośnięte kiełki.
- Poza tym... - tutaj Lonya zmieniła nieco ton, wesoła i żartobliwa nutka, ustąpiła tory powadze i stanowczości. Ereden z początku myślał, że to nadal dotyczy jego sprawę - w końcu bywały chwile, gdy Ereden niezbyt dobrze się zachowywał przy pacjentach, odbiegających w jego mniemaniu, od normy wyglądu prawdziwego wilka, ale odetchnął z ulgą, gdy Lonya zaczęła nagle.
- Musisz coś zobaczyć! Myślę, że Alfa też to powinna zrobić. Nieopodal lasu stało się coś złego i podejrzanego, trzeba się tym zająć natychmiast, póki nie jest za późno.
Naharys kiwnął z powagą, po czym przemówił do Ereden'a stanowczo, uderzając ogonem o ziemię - zawsze tak robił, gdy ojciec chciał pokazać, że w tamtym momencie nie przyjmuje odmów.
- Synu, w jaskini jest Noiter, który opiekuje się dziewczynkami. Zostaniesz z nimi, a jeśli usłyszę znowu, że wykręciłeś numer z jakimś trującym zielem, osobiście wygarbuję Ci skórę!
- Nie krzycz na mnie, tato! Już nic takiego nie zrobię.
- Racja! Nie zrobisz już czegoś takiego, bo jak się ośmielisz...
- Naharys, może to nie czas i miejsce na reprymendę, ale musimy ruszać! - ponagliła go Ciotka Lonya.
- Zaniosę tylko małego do jaskini i możemy iść!
< Koniec wątku "Ujarzmić Diabła, czas zacząć nowy, pod tytułem "Druga Natura" >
<Ereden w wieku nastoletnim>
Miał rozpędzić się w stronę wysokiego głazu, z którego później miał wybić się w prężnym skoku, aby później wczepić się długimi pazurami w miękką korę młodej, wysokiej jabłoni, po czym musiał całą skondensowaną siłę w mięśniach ramion i ud wykorzystać do odbicia w lewo, ku wiszącemu owocu - Jak dotąd, przy ostatnich czterech razach, udawało się mu dotknąć go czubkiem nosa - Ciekawe, jak wypadnie mu następnym razem? Najważniejsze są te trzy albo cztery głębokie wdechy przed startem - Nie miał pojęcia, ale ten sposób oddychania pozwalał się mu odprężyć i spojrzeć na to ćwiczenie, z dość innej perspektywy. Powinno się udać! Kiedyś musi!
Z tymi myślami popędził w wiadomym celu, ku rosłemu głazowi, doskoczył do niego w trzech susach, po czym zwinnie i z kocią gracją, wdrapał się na szczyt, nie tracąc pędu. Następnie napiął mięśnie do granic możliwości swych tylnych łap i jak młoda pantera, wybił się od szorstkiej nawierzchni skały, aby potem wbić się pazurami w pień drzewa. Z zaciśniętymi mocno zębami próbował utrzymać się na pozycji - mięśnie niestety wydawały się mu zaraz trzasnąć, jak gumowy węzeł, a moc przyciągania ziemskiego, wcale nie poprawiała jego sytuacji. Ani na jotę. Ereden z trudem wymalowanym na pysku, wykręcił głowę w stronę jabłka, którym lekko kołysał popołudniowy, łagodny wiaterek. Jakby owoc, dyndając, chciał powiedzieć "Juhu! Tutaj jestem i czekam na ciebie!" Jak się można było oczywiście spodziewać, Ereden zleciał z drzewa, zanim zdążył się wybić. Nie próbował nawet krzyczeć, ale zamknął oczy, nim kolejny raz, jego bok zaliczył bolesne spotkanie z glebą. Ereden zaklął siarczyście, na głos, co nie uszło to słuchowi Naharys'a, który właśnie schodził do syna, z kamienistego wzniesienia - skąd miał dobre wejrzenie na trening basiora.
- Przekleństwa nic tu nie dadzą! Próbuj dalej!
- Ty też się tego uczyłeś?! Bo nie wierzę, że potrafiłbyś zdobyć się na taki wyczyn. Tego, to nawet sama ciotka Lonya nie umie!
Ku zdziwieniu Ereden'a, jego ojciec uniósł lekko brew, jakby nie przejął się wyznaniami syna.
- Ja nie potrafię? No to patrz i ucz się, młody, jak twój stary to robi! - odparł hardo Naharys.
Powtórzył całą trasę. Ereden jednak zauważył, jak jego ojciec wybijając się z kamienia, robi to z nadzwyczajną gracją i siłą, a gdy zaczepiwszy pazurami o pień, wykręcił zwinnie swój grzbiet, niczym rzucony w powietrze łosoś, po czym pochwycił owoc w stalowy uścisk swych szczęk. Całość zadania zakończył lądowaniem na lekko ugięte łapy, a zrobił to z taką finezją, że Ereden wręcz nie mógł wyjść z podziwu... a jednocześnie był wściekły. Naharys, trzymając w pysku owoc, poruszył prowokująco brwiami.
- Nie mówiłeś, że po skoku na drzewo, mam zrobić od razu! - warknął Ereden.
- Bo nie pytałeś - odparł Naharys, wypluwając owoc - masz, zjedz jabłko.
- Nie chcę twojego zasranego jabłka! - kłapnął wściekły Ereden.
Naharys, lekko zaskoczony wybuchem agresji syna, przekrzywił lekko głowę, wygiął usta w grymas zastanowienia.
- Synu, nie udało Ci się dzisiaj, uda się jutro. Albo pojutrze. Nie od razu watahę zbudowano, przecież wiesz.
- Nie o to chodzi! Ciągle każesz mi skakać po drzewach i zrywać owoce, przeskakiwać przez durne kamienie nad rzeką albo ciągle walczyć z głupimi badylami, w trakcie, gdy Shori i Sininen rozwijają swoje moce!
- Ah, tu cię boli - odparł przekonany Naharys - Nie odkryłeś swych mocy, bo to nie jest jeszcze czas.
Wiesz, ile ja miałem lat, kiedy odkryłem swoje pierwsze moce? Dwa lata!
- Ciotka powiedziała, że nieco młodziej, przed wiekiem nastoletnim.
Naharys opuścił ramiona przegrany, podrapał się powoli w szczękę.
- Powinienem dłużej z tobą spędzać czasu, niż wysyłać Cię do Lonyi.
Naharys oczywiście rzekł to w geście żartu, lecz Ereden był już tak wściekły, że każde inne słowo brał na poważnie - po prostu nie miał już nawet sił, aby zastanawiać się nad przekazem.
- Ciocia Lonya nic nie zrobiła! Nie zakażesz mi się z nią widywać!
Łaził w kółko, rzucając pod nosem przekleństwa, tak paskudne, że nawet sam Naharys się dziwił, skąd też poznał tak nieprzyzwoity zasób słów. Naharys wstał, spokojnym, aczkolwiek stanowczym krokiem, zbliżył się do syna. Objął go silną łapą wokół dobrze umięśnionego karku, ale Ereden strząsnął ją bezceremonialnie.
- Ereden, o co chodzi? - zapytał Naharys, tym razem stanowczym, dość surowym tonem dowódcy - Odpowiedz mi!
- A co Cię to obchodzi?! - warknął młodzieniec, obrzucając ojca gniewnym spojrzeniem, które nieco go przeraziło. Nie przez wyraz jego oczu, gdyż normalnie, nie zawracałby sobie tym głowy, lecz tym, co się z nimi stało; Zielonozłote pierścienie tęczówek zatopione były we wściekłej smolistej czerni. Na powiekach zakreślały się dziwne mroczne szramy, które jedynie podkreślały makabryczny charakter jego oczu - Interesuje cię tylko to, ile zrobię pompek, albo... czego się tak na mnie patrzysz?!
- Ereden, Co ci się stało? - zapytał zaniepokojony ojciec, zbliżając się do młodzieńca. Nakazał mu się nie ruszać, aby mógł palcami odgarnąć nieco powiekę z lewego oka, żeby się móc dokładnie przyjrzeć. Gałka oczna była kompletnie czarna, co jeszcze bardziej wprawiło w niepokój Naharys'a. Przyjrzał się dokładnie szramom na powiekach - w dotyku i wyglądem przypominały one, jakby naczynka wokół oczu basiora, wypełnione były roztopioną smołą, miast krwi.
- Co jest? - zapytał ożywionym tonem Ereden.
- Jak się czujesz? Boli cię coś?
- Nie. Czuję się tylko... jakby bardziej ożywiony i... silniejszy - Ereden odpowiadał lakonicznie, dość niepewnie, ale jedno, co było dla niego pewne, to to, że nie czuł żadnego bólu ani zmęczenia tym stanem. Poruszył żywo mięśniami ramion - wydawały się mu takie elastyczne i silne, mogące znieść największe obciążenia i wykonać dość spory wysiłek. Dziwne, że jakoś wcześniej nie zwrócił na ten stan żadnej uwagi, prawdopodobnie za bardzo był skupiony na swym gniewie.
- Idziemy do Lonyi. Ona cię zbada i stwierdzi, co Ci się mogło stać.
- Tato, nic mi nie jest! Czuję się wręcz znakomicie!
I z tymi słowy pobiegł z nową siłą w kierunku młodej jabłonki, z której miał zerwać wiadomy owoc - a zrobił to z przekonaniem, że tym razem nic nie stanie mu na przeszkodzie. Dotąd nie czuł się tak silny, niepowstrzymany! Niepokonany! Przekonał się na tym, gdy wybijając się od wyrastającego głazu - i Naharys mógł przysiąc, że widział, jak Ereden bez trudu wykonał kilka kroków wzdłuż pnia, tym samym zdołał złapać w zęby kolejne jabłko. Kiedy upadł na ziemię, zrobił to miękko i z gracją, godną mistrza zabójców. Kiedy młody potrząsnął swym futrem, w powietrzu dało się wręcz wyczuć elektryzującą energię, wylewającą się wraz z falującą na wietrze sierścią. Naharys zamrugał ze zdziwienia oczami, jakby usiłował upewnić się, że to, co przed chwilą zobaczył, nie jest wymysłem jego wyobraźni. Ereden wziął potężny kęs owocu, zmrużył lekko oczy, jakby rozkoszując się jego słodkim smakiem, po czym oblizał się z jego soku, który ściekał mu obficie z podbródka.
- Na ogon Soleil'a, Ereden, coś ty zrobił! Ja... o żesz...
Ereden spojrzawszy na ojca hardym spojrzeniem, wyrzucił jabłko za siebie, które głucho poturlało się z trawiastego pagórka.
- Nie trzeba czekać do jutra, czy na pojutrze, aby Ci pokazać, że potrafię, tato!
- Mimo tego chciałbym, aby twoja ciotka Cię obejrzała. Martwię się o ciebie, synu!
***
Ereden, po raz któryś z kolei próbował wytłumaczyć ojcu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku - gotów był nawet nazwać go histerykiem, ale prędko powstrzymał swój wściekły język. Opuścili więc dość młody lasek jabłoni, aby potem zawiłą ścieżką, kreślącą się wzdłuż dzikiego ostępu, dojść na niezbyt wysokie wzgórze, z którego to grzbietu, dostrzegli dokładny zarys lecznicy, gdzie obecnie krzątała się Lonya. W ten wiosenny kolorowy dzień, miała pod swym skrzydłem tylko dwóch, ale ciężko chorych pacjentów - jeden z poważnie złamaną kością udową, a drugi zaś zwijał się w gorączce pod stertami futer. Jednakże to nie był powód, aby młoda medyczka nie znalazła chwili na obserwację bratanka. Moment, kiedy Lonya z szokiem w oczach, dostrzegła w basiorze pewnych "zmian w wyglądzie", Ereden zapamięta na dość długo. To moment, kiedy nie widzi się już dobrej, bliskiej jemu sercu wadery, lecz kogoś, kto właśnie stanął oko w oko z najgroźniejszą bestią.
- Lo, musisz zerknąć na Ereden'a, z nim jest coś nie tak! - powiedział z nieudawanym przejęciem Naharys, a Lonya potrafiła wyczuwać takie rzeczy.
- Tato, setny raz, już sam nie przeliczę, mówię Ci, że nic mi nie jest! Czuję się zajebiście! - powiedział, prawie warknął Ereden, ale ten, jakby nie słuchając, pchnął go lekko w stronę ciotki.
W następnej chwili, Lonya przyglądała się badawczo jego źrenicom na tle smolistej czerni, zbadała palpacyjnie mięśnie, które w dotyku okazały się mocno napięte i równie twarde, co stop wytrzymałej stali, a oddech zaś był niewiarygodnie przyśpieszony, jakby Ereden właśnie dopiero co przebiegł dość spory maraton. Całokształt niespecjalnie napawał optymizmem, biorąc też pod uwagę fakt, iż tętno Ereden'a można by porównać do galopującego ogiera, któremu właśnie podano sterydy.
- Kiedy to się zaczęło u niego objawiać?
- Normalnie ćwiczyliśmy, niestety Ereden nie mógł sobie poradzić, więc zaprezentowałem mu na swym przykładzie, jak to się powinno robić... nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale Ereden wściekł się jakoś i to dość mocno. Dopiero w trakcie, gdy chciałem przemówić mu do rozumu, on spojrzał na mnie i... to już mu zostało, aż do teraz.
- Czyli myślisz, że mogło mu się to pojawić w trakcie gniewu? Hmmm... Ereden, jak się czujesz?
Ereden znudzony już tym pytanie, przewrócił zirytowany oczami.
- Ile razy mam powtarzać?! Czuję się dobrze! - warknął i tupnął wściekle łapą - zaczynacie mnie denerwować!
- Podniesiony poziom adrenaliny i kortyzolu - powiedziała Lonya, nie przestając się mu badawczo przyglądać - dawka oksytocyny powinna Ci pomóc, młody! Itami! Mamy jeszcze w zapasie leki stymulująco- uspokajające?
- Myślę, że mamy jeszcze w zapasie - odparła młoda, niska wadera, która pojawiła się nagle za rogiem wejścia do przedsionka jaskini.
- Zaaplikuj młodemu średnią dawkę, tak dla pewności, że to zadziała. Gdyby nie, wiesz co masz robić? Podwoić dawkę.
Ereden'owi było nie w smak, gdy kazano mu żuć te wszystkie ohydne zioła, połączone z jakimiś alchemicznymi wyciągami z dziwnie wyglądających alembików i flakoników - a czuł się przy tym niezwykle żałośnie, bowiem już jako nastolatek, czuł że potrafi już zadbać o siebie i swoje sprawy, co też nie powinno nikogo interesować ani przejmować. Wiedział jednak, że z własnym ojcem oraz ciotką dyskutować nie można, gdyż to wilki wielce uparte. Nie minęła nawet dobra minuta, jak mięśnie młodzieńca zaczęły się rozkurczać - wydawało mu się, jakby miękły - oddech stał się uregulowany, spokojny. Mimo wszystko, na ciało młodzieńca spadło ogromne zmęczenie - o dziwo fizyczne, jak i te psychiczne - czuł, jakby został wyprany ze wszystkich sił i energii życiowej. Kiwając głową na boki, przed oczami widział zdwojony obraz, mroczki i wszystko wydawało się takie zamazane, pozbawione szczegółów i konturów.
- Nie rozumiem - powiedziała po chwili Lonya - powinien się uspokoić, a wygląda, jakby miał zaraz paść z wycieńczenia... Naharys, łap go!
Biały wilk pochwycił Ereden'a w ostatniej możliwej chwili - młody dosłownie osunął się z łap, nie czując nawet, że traci kontrolę nad swym ciałem. Opadł ciężko w objęcia Naharys'a, który później, na polecenie Lonyi, załadował go na szpitalne łózko i zakopał pod stertę czystych futer.
Kiedy się ocknął, nie był pewien z początku, gdzie jest, lecz silny zapach ziół i lekarstw, chyżo mu o tym przypomniały. Lecznica wydawała się być zatopiona w lekkim letargu, albo to tylko sprawiała takie wrażenie, bowiem prócz głośnych i miarowych oddechów pogrążonych we śnie pacjentów, nie słyszał nic. Być może percepcja jego zmysłów została skutecznie przytępiała, albo na świecie panuje noc, w trakcie gdy inne wilki korzystają z zasłużonego odpoczynku. Nie był już pewien tego wszystkiego... Rozejrzał się wokół, mając jednocześnie ochotę wyskoczyć spod warstwy futer, lecz zmęczenie nadal odzywało się wyraźnie w bolących mięśniach. Kiedy chciał mrugnąć, potworne pieczenie odezwało się w oczodołach, więc szybko zamknął oczy, mając jednocześnie wielką ochotę, aby je potrzeć.
~ Cholera, co jest ze mną nie tak!? - pomyślał Ereden. W końcu dał za wygraną i ułożył głowę na prostych łapach, próbując zatopić się w objęcia morfeusza. Na próżno starał się zasnąć, więc w ciągu nocy, wiercił się z boku na bok, szukając dogodnych pozycji, lecz żadna inna nie wydawała się mu wygodna. W końcu trzasnął gniewnie ogonem i postanowił poszukać czegoś, co pomoże mu zasnąć. Niestety, na jego nieszczęście - bowiem piekące oczy łzawiły mu i cały ten obraz widział w zamazanych konturach - błądząc w mrocznym korytarzu, strącił na siebie flakon z podejrzanie śmierdzącą substancją. Zamroczyło basiora, gdyż naczynie roztrzaskało się w drobny mak na jego głowie, zatoczył niepełne koło w miejscu, po czym runął jak długi na kamienistą posadzkę.
- Lo, musisz zerknąć na Ereden'a, z nim jest coś nie tak! - powiedział z nieudawanym przejęciem Naharys, a Lonya potrafiła wyczuwać takie rzeczy.
- Tato, setny raz, już sam nie przeliczę, mówię Ci, że nic mi nie jest! Czuję się zajebiście! - powiedział, prawie warknął Ereden, ale ten, jakby nie słuchając, pchnął go lekko w stronę ciotki.
W następnej chwili, Lonya przyglądała się badawczo jego źrenicom na tle smolistej czerni, zbadała palpacyjnie mięśnie, które w dotyku okazały się mocno napięte i równie twarde, co stop wytrzymałej stali, a oddech zaś był niewiarygodnie przyśpieszony, jakby Ereden właśnie dopiero co przebiegł dość spory maraton. Całokształt niespecjalnie napawał optymizmem, biorąc też pod uwagę fakt, iż tętno Ereden'a można by porównać do galopującego ogiera, któremu właśnie podano sterydy.
- Kiedy to się zaczęło u niego objawiać?
- Normalnie ćwiczyliśmy, niestety Ereden nie mógł sobie poradzić, więc zaprezentowałem mu na swym przykładzie, jak to się powinno robić... nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale Ereden wściekł się jakoś i to dość mocno. Dopiero w trakcie, gdy chciałem przemówić mu do rozumu, on spojrzał na mnie i... to już mu zostało, aż do teraz.
- Czyli myślisz, że mogło mu się to pojawić w trakcie gniewu? Hmmm... Ereden, jak się czujesz?
Ereden znudzony już tym pytanie, przewrócił zirytowany oczami.
- Ile razy mam powtarzać?! Czuję się dobrze! - warknął i tupnął wściekle łapą - zaczynacie mnie denerwować!
- Podniesiony poziom adrenaliny i kortyzolu - powiedziała Lonya, nie przestając się mu badawczo przyglądać - dawka oksytocyny powinna Ci pomóc, młody! Itami! Mamy jeszcze w zapasie leki stymulująco- uspokajające?
- Myślę, że mamy jeszcze w zapasie - odparła młoda, niska wadera, która pojawiła się nagle za rogiem wejścia do przedsionka jaskini.
- Zaaplikuj młodemu średnią dawkę, tak dla pewności, że to zadziała. Gdyby nie, wiesz co masz robić? Podwoić dawkę.
Ereden'owi było nie w smak, gdy kazano mu żuć te wszystkie ohydne zioła, połączone z jakimiś alchemicznymi wyciągami z dziwnie wyglądających alembików i flakoników - a czuł się przy tym niezwykle żałośnie, bowiem już jako nastolatek, czuł że potrafi już zadbać o siebie i swoje sprawy, co też nie powinno nikogo interesować ani przejmować. Wiedział jednak, że z własnym ojcem oraz ciotką dyskutować nie można, gdyż to wilki wielce uparte. Nie minęła nawet dobra minuta, jak mięśnie młodzieńca zaczęły się rozkurczać - wydawało mu się, jakby miękły - oddech stał się uregulowany, spokojny. Mimo wszystko, na ciało młodzieńca spadło ogromne zmęczenie - o dziwo fizyczne, jak i te psychiczne - czuł, jakby został wyprany ze wszystkich sił i energii życiowej. Kiwając głową na boki, przed oczami widział zdwojony obraz, mroczki i wszystko wydawało się takie zamazane, pozbawione szczegółów i konturów.
- Nie rozumiem - powiedziała po chwili Lonya - powinien się uspokoić, a wygląda, jakby miał zaraz paść z wycieńczenia... Naharys, łap go!
Biały wilk pochwycił Ereden'a w ostatniej możliwej chwili - młody dosłownie osunął się z łap, nie czując nawet, że traci kontrolę nad swym ciałem. Opadł ciężko w objęcia Naharys'a, który później, na polecenie Lonyi, załadował go na szpitalne łózko i zakopał pod stertę czystych futer.
Kiedy się ocknął, nie był pewien z początku, gdzie jest, lecz silny zapach ziół i lekarstw, chyżo mu o tym przypomniały. Lecznica wydawała się być zatopiona w lekkim letargu, albo to tylko sprawiała takie wrażenie, bowiem prócz głośnych i miarowych oddechów pogrążonych we śnie pacjentów, nie słyszał nic. Być może percepcja jego zmysłów została skutecznie przytępiała, albo na świecie panuje noc, w trakcie gdy inne wilki korzystają z zasłużonego odpoczynku. Nie był już pewien tego wszystkiego... Rozejrzał się wokół, mając jednocześnie ochotę wyskoczyć spod warstwy futer, lecz zmęczenie nadal odzywało się wyraźnie w bolących mięśniach. Kiedy chciał mrugnąć, potworne pieczenie odezwało się w oczodołach, więc szybko zamknął oczy, mając jednocześnie wielką ochotę, aby je potrzeć.
~ Cholera, co jest ze mną nie tak!? - pomyślał Ereden. W końcu dał za wygraną i ułożył głowę na prostych łapach, próbując zatopić się w objęcia morfeusza. Na próżno starał się zasnąć, więc w ciągu nocy, wiercił się z boku na bok, szukając dogodnych pozycji, lecz żadna inna nie wydawała się mu wygodna. W końcu trzasnął gniewnie ogonem i postanowił poszukać czegoś, co pomoże mu zasnąć. Niestety, na jego nieszczęście - bowiem piekące oczy łzawiły mu i cały ten obraz widział w zamazanych konturach - błądząc w mrocznym korytarzu, strącił na siebie flakon z podejrzanie śmierdzącą substancją. Zamroczyło basiora, gdyż naczynie roztrzaskało się w drobny mak na jego głowie, zatoczył niepełne koło w miejscu, po czym runął jak długi na kamienistą posadzkę.
***
- Doprawdy masz niezłego guza! - skomentowała dość ostro ciotka Lonya, przykładając młodemu spory kawał lodu na miejsce między jego uszami - Co ci strzeliło do głowy, żeby kręcić się w medycznych zapasach, ty mały gnomie?
- Szukałem czegoś na sen - odparł ponuro basior, zaciskając zęby z bólu, tępo odzywającego się na czubie głowy.
- I w tym celu rozwaliłeś sobie na głowie pojemnik z olejkiem rycynusowym? Młody, teraz to Ci sierść wyrośnie, tak bujnie, jak w ogrodzie jordanowskim krzewy winogron!
- To chyba dobrze, prawda?
- O ile marzysz o czuprynie, to raczej dobrze - odparła ciepło Lonya - poza tym będziesz mieć zdrową skórę i włosy... ale o tym później. Chciałabym, abyś o czymś wiedział, Ereden.
Ereden uniósł głowę, chciał się uśmiechnąć, lecz pewna część duchowego siebie, skutecznie mu to uniemożliwiała. Miał złe przeczucia.
- Pamiętasz jeszcze tego pasożyta, który zaatakował Cię za szczeniaka?
Młody pokiwał głową z wyraźnie malującym się niepokojem na pysku.
~ Jakbym miał zapomnieć? Przez niego omal nie przekręciłem się na tamten świat! - pomyślał zaniepokojony Ereden.
- Otóż... gdy byłeś nieprzytomny, więc zbadałam dokładnie twoje ciało... a konkretnie twoją głowę i... cóż...
- No, wykrztuś to z siebie, ciociu! - powiedział Ereden, nie tracąc z wadery swych przenikliwych oczu.
-... mówiąc wprost. To siedzi w twojej głowie. Druga wersja pasożyta. Dziwnie zmienionego pasożyta... tego samego gatunku, ale przepoczwarzonego. Dzieje się to tak, gdy pierwotna wersja pasożyta złoży w żywicielu " awaryjne jajeczko". Z tego jajeczka wyrasta druga wersja pasożyta, ale mocno odmieniona od poprzednika. Wczoraj, wściekając się na ojca, wiesz dlaczego nagle poczułeś się taki silniejszy i sprawniejszy? Ponieważ ten pasożyt, usadowiony w twoim móżdżku, jest w stanie stymulować wszystkie procesy mięśniowe, powodując, że są one silniejsze, wytrzymalsze i zdolne do nadnaturalnych wysiłków. Stan jego aktywności wzrasta wraz z poziomem adrenaliny i kortyzolu we krwi.
- Skoro ten pasożyt jest dla mnie taki dobry, to dlaczego tak osłabłem po transie? - zapytał niepewnie Ereden.
- Ponieważ, jak sama nazwa wskazuje, pasożyt żywi się energią, wytworzoną w twoim ciele... aby móc funkcjonować, musi się żywić. Im dłużej znajdziesz się pod jego wpływem, tym więcej energii od ciebie zażąda, co też musisz z tym fantem uważać. To się może dość śmiertelnie dla ciebie skończyć. Możesz paść z wycieńczenia.
- A nie możesz go ze mnie jakoś usunąć?
Im więcej Ereden pytał, tym bardziej zaczynał powątpiewać w swoją przyszłość, wraz z otrzymanymi odpowiedziami.
- Cóż... gdybym to zrobiła... zrobiłabym z ciebie roślinę. Twój mózg i układ nerwowy uzależnił się od woli pasożyta. Gdybym tylko wiedziała, że to się tak może dla ciebie skończyć, wraz z tym pasożytem, usunęłabym też to cholerne jajeczko. Ereden, posłuchaj mnie! Musisz uważać na siebie. Musisz panować nad emocjami, bo to się może dla ciebie skończyć źle.
- To nie będzie takie proste - odparł ze zmartwieniem Ereden - Znasz mnie, ciociu. Bywam wybuchowy.
- Zupełnie, jak twój ojciec - skwitowała Lonya - Opowiadałam Ci, jak dla mnie próbował zabić swojego najlepszego przyjaciela?
Ereden pokręcił głową z zaprzeczeniem, uniósł lekko brew, wyraźnie zaciekawiony.
- Opowiesz mi tę historię? - zapytał.
- Może kiedyś... jak będziesz na to gotowy...
- Ale ja jestem gotowy, ciociu. Mam czas, nie mam zajęć. Mogę posłuchać.
- A w kwestii czasu, to mnie jakby go brak. Muszę zająć się pacjentami, ale spokojnie, kiedyś Ci o tym opowiem, ale nie teraz.
Usiadł Ereden z westchnieniem, uderzając ogonem o kamienną posadzkę i przyglądając się, jak jego ciotka zbiera bandaże, leki przeciwbólowe i wiklinowe naczynie z lodem.
- Skoro tak mówisz.
<Lonya?>
- Szukałem czegoś na sen - odparł ponuro basior, zaciskając zęby z bólu, tępo odzywającego się na czubie głowy.
- I w tym celu rozwaliłeś sobie na głowie pojemnik z olejkiem rycynusowym? Młody, teraz to Ci sierść wyrośnie, tak bujnie, jak w ogrodzie jordanowskim krzewy winogron!
- To chyba dobrze, prawda?
- O ile marzysz o czuprynie, to raczej dobrze - odparła ciepło Lonya - poza tym będziesz mieć zdrową skórę i włosy... ale o tym później. Chciałabym, abyś o czymś wiedział, Ereden.
Ereden uniósł głowę, chciał się uśmiechnąć, lecz pewna część duchowego siebie, skutecznie mu to uniemożliwiała. Miał złe przeczucia.
- Pamiętasz jeszcze tego pasożyta, który zaatakował Cię za szczeniaka?
Młody pokiwał głową z wyraźnie malującym się niepokojem na pysku.
~ Jakbym miał zapomnieć? Przez niego omal nie przekręciłem się na tamten świat! - pomyślał zaniepokojony Ereden.
- Otóż... gdy byłeś nieprzytomny, więc zbadałam dokładnie twoje ciało... a konkretnie twoją głowę i... cóż...
- No, wykrztuś to z siebie, ciociu! - powiedział Ereden, nie tracąc z wadery swych przenikliwych oczu.
-... mówiąc wprost. To siedzi w twojej głowie. Druga wersja pasożyta. Dziwnie zmienionego pasożyta... tego samego gatunku, ale przepoczwarzonego. Dzieje się to tak, gdy pierwotna wersja pasożyta złoży w żywicielu " awaryjne jajeczko". Z tego jajeczka wyrasta druga wersja pasożyta, ale mocno odmieniona od poprzednika. Wczoraj, wściekając się na ojca, wiesz dlaczego nagle poczułeś się taki silniejszy i sprawniejszy? Ponieważ ten pasożyt, usadowiony w twoim móżdżku, jest w stanie stymulować wszystkie procesy mięśniowe, powodując, że są one silniejsze, wytrzymalsze i zdolne do nadnaturalnych wysiłków. Stan jego aktywności wzrasta wraz z poziomem adrenaliny i kortyzolu we krwi.
- Skoro ten pasożyt jest dla mnie taki dobry, to dlaczego tak osłabłem po transie? - zapytał niepewnie Ereden.
- Ponieważ, jak sama nazwa wskazuje, pasożyt żywi się energią, wytworzoną w twoim ciele... aby móc funkcjonować, musi się żywić. Im dłużej znajdziesz się pod jego wpływem, tym więcej energii od ciebie zażąda, co też musisz z tym fantem uważać. To się może dość śmiertelnie dla ciebie skończyć. Możesz paść z wycieńczenia.
- A nie możesz go ze mnie jakoś usunąć?
Im więcej Ereden pytał, tym bardziej zaczynał powątpiewać w swoją przyszłość, wraz z otrzymanymi odpowiedziami.
- Cóż... gdybym to zrobiła... zrobiłabym z ciebie roślinę. Twój mózg i układ nerwowy uzależnił się od woli pasożyta. Gdybym tylko wiedziała, że to się tak może dla ciebie skończyć, wraz z tym pasożytem, usunęłabym też to cholerne jajeczko. Ereden, posłuchaj mnie! Musisz uważać na siebie. Musisz panować nad emocjami, bo to się może dla ciebie skończyć źle.
- To nie będzie takie proste - odparł ze zmartwieniem Ereden - Znasz mnie, ciociu. Bywam wybuchowy.
- Zupełnie, jak twój ojciec - skwitowała Lonya - Opowiadałam Ci, jak dla mnie próbował zabić swojego najlepszego przyjaciela?
Ereden pokręcił głową z zaprzeczeniem, uniósł lekko brew, wyraźnie zaciekawiony.
- Opowiesz mi tę historię? - zapytał.
- Może kiedyś... jak będziesz na to gotowy...
- Ale ja jestem gotowy, ciociu. Mam czas, nie mam zajęć. Mogę posłuchać.
- A w kwestii czasu, to mnie jakby go brak. Muszę zająć się pacjentami, ale spokojnie, kiedyś Ci o tym opowiem, ale nie teraz.
Usiadł Ereden z westchnieniem, uderzając ogonem o kamienną posadzkę i przyglądając się, jak jego ciotka zbiera bandaże, leki przeciwbólowe i wiklinowe naczynie z lodem.
- Skoro tak mówisz.
<Lonya?>
Ilość napisanych słów: 3711
Ilość zdobytych PD: 1855 + 15% (278PD) za długość powyżej 3000 słów
Obecny stan: 2133 PD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz