Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

sobota, 30 kwietnia 2022

Od Itami c.d Atrehu ~ Wzloty i upadki [+18]

Miała wrażenie, że w starciu ze wściekłym basiorem nie ujdzie żywa — ale po drugie, nie powinna się niczego obawiać ze strony przyjaciela. Atrehu to nie typowy egzemplarz przeciętnego faceta; nie pokazuje siły i czy dominacji, bijąc słabsze od siebie wadery, ani nie ucieka się do poniżań. Był bardzo wściekły i pewne granice, jakie wobec niej przekroczył, były w pewnym sensie do wybaczenia. Musiała mu wybaczyć, albowiem wiedziała, co czuł i z czym musiał się mierzyć jej przyjaciel, ale hej! Wszystko już zdołała załagodzić. Bogom dziękowała za tak cudowną moc i zdolności do leczenia. Niemal wyczuwalne było napięcie pod skórą basiora, mięśnie były twarde niczym skała. W trakcie, gdy się nim opiekowała, ten zdołał się na zwierzenia i wyjaśnił jej, co się stało.
- Siedzieli w tym oboje — ale tak czy siak, zakończyło się to spotkanie ciepłymi objęciami. Tak, z policzkiem przy piersi Atrehu, waderę znużył nagły sen — dosłownie, resztki sił uleciało z niej, jak woda z wyciśniętej gąbki. Sen miała dość spokojny, trwał w najlepsze, ale niezbyt długo. Wraz z grzmotem, wadera podskoczyła i ku jej zdziwieniu, walnęła o wilgotną ziemię — nie mogła pojąć, jakim cudem znalazła się na grzbiecie basiora, bo przecież obudziłaby się, gdyby poczuła, że Atrehu planuje coś wobec niej — kolejny grzmot sprawił, że przestała zastanawiać się nad podobnymi rzeczami i skryła się w cieniu Atrehu.
- Za... zabierz mnie stąd, proszę! - przyjaciel rozglądał się dokładnie. Itami widziała wszędzie mroczne sylwetki drzew, rozjaśniane od czasu do czasu fleszem wściekłych piorunów. Deszcz zaczął siec coraz mocniej, mocząc im obojgu sierść — Itami zaczęła dygotać z zimna, jak osika na mrozie, lecz dalej trwała przy Atrehu, licząc, że wpadnie na jakiś pomysł. Rudy miał władzę nad przestrzenią, mógł ich przenieść w dowolne miejsce — No, prawie w dowolne miejsce — czemu więc tego nie robi?! - burknęła w myślach Itami.
- Znam już pewne miejsce. To nie daleko! - odezwał się przyjaciel.
- Prowadź, byle szybko!
Z tymi słowy, Atrehu i jej przyjaciółka ruszyli sprintem. Z racji tego, że basior był o wiele większy od wadery i kroki przez niego stawiane, były dla wadery dość problematyczne w ich dotrzymaniu, ale przyjaciel był wobec niej wyrozumiały. Zdawać się mogło, że pogoda grała im na nosie, albowiem im bliżej byli kryjówki, tym deszcz był coraz bardziej zajadły. Kiedy dotarli do celu, byli przemoknięci do suchej nitki — Z Itami dosłownie wylewał się wodospad lodowatej deszczówki, która wprawiała jej ciało w straszliwe drżenie. Atrehu odnalazłszy wzrokiem oczy Itami, zachichotał, próbując poprawić jej nastrój, lecz stanowczo jej nie było do śmiechu.
- Chodź, ogrzeję Cię! - Atrehu położył się grzbiecie, w najcieplejszym kącie lisiej norki — swoją drogą, tak bardzo była zajęta ucieczką przed deszczem, że nie zwróciła najmniejszej uwagi, jak taki rosły basior przecisnął się przez otwór norki. Jednakże propozycja przyjaciela wydawała się Itami dość... szukam słowa... zaskakująca, o! I dość dwuznaczne do tego stopnia, że wadera zalała się intensywnym rumieńcem, co nie uszło uwadze Atrehu — zareagował ciepłym i zachęcającym uśmiechem, który w gruncie rzeczy mógł oznaczać cokolwiek. Itami zadrżała, ale tym razem nie z zimna, a przyczyna owego stanu była nie do wypowiedzenia, z powodu braku zakresu słów, mogących racjonalnie opisać to wszystko. Byli tylko przyjaciółmi! I nic poza tym, nie powinno ich łączyć! Atrehu jednak miał inne poglądy na ten temat. Podeszła do basiora. Jej ruchy bioder były zmysłowe, przepełnione kocią gracją, a jej oczy, mimo tego zdradzały jej chęć bliskości i ciepła jego masywnego ciała. Kiedy ułożyła się na jego obszernej piersi, basior zamknął ją w objęciu mocnych łap, przewracając się na prawy bok. Uda Atrehu zakryły jej kształtne biodra, a przednie zaś pozwoliła sobie przytulić do siebie, aby karmić się jego ciepłem, pomimo iż był on mokry w równym stopniu, co ona. Wtuliła głowę w bujną sierść jego szyi, rozkoszując się ciepłem, zaczęła też wiercić swymi biodrami, jakby próbując przeniknąć bardziej w głąb futra przyjaciela, co też (oczywiście nieświadomie) doprowadziła do tego, co ma zaraz nastąpić. Atrehu zesztywniał na moment, lecz chwilę później odzyskał fason, po czym polizał namiętnie Itami w szyję. Zamruczała zmysłowo. Chciałaby, aby ta chwila trwała w nieskończoność, tyle ciepła i uczucia w jednym, aż przyjemne ciarki przeszywały ją wzdłuż kręgosłupa.
- To, co teraz? - zapytał nagle Atrehu z dość typowym dla niego tonem — uwodzicielskim i zadziornym. Itami zabrała powoli głowę z jego szyi i spojrzawszy w jego płomienne oczy, zarumieniła się ich ożywionymi i szalejącymi płomieniami.
- A co ma być? - odparła pytaniem niepewna Itami.
- No wiesz... skromna, ale ciepła norka. Jesteśmy sami, na dworze leje deszcz, nikt nam nie będzie przeszkadzał...
Itami momentalnie zrozumiała, do czego Atrehu zmierza, w końcu z tego słynie w tej watasze — cóż utalentowany romantyk i kochanek mógłby w tej sytuacji zaproponować? Wspólną grę w myszki? Jednak Itami zrozumiała, że nie jest w stanie już tego zrobić z Atrehu. Nie z nim. Nadal skrywała w sobie tę część poczucia winy — Jakby zachowała się wobec Tsumi? Ona pewnie gdzieś siedzi sama w jaskini, opłakując swe nienarodzone szczeniaki i zdeptaną miłość, w trakcie, gdy ona zabawia się z jej byłym. To nie było na miejscu.
~ Ohh — chciała wydać z siebie wadera, gdy Atrehu delikatnie i zmysłowo przejechał łapą wzdłuż jej biodra, zatrzymując się przy pośladku.
- Atrehu, nie, proszę... ja nie mogę...
- Dlaczego? Nie ufasz mi? - zapytał Atrehu, nie tracąc w głosie swego uwodzicielskiego i rozkosznego barytonu — melodia dla jej uszu.
- Ufam Ci, ale...
Urwała w połowie zdania, gdy basior chwycił ją delikatnie za podbródek, aby ta spojrzała ponownie w jego oczy. Nadal płonęły ożywionym ogniem namiętności.
- No więc w czym problem? W naszej watasze byłbym twoim Alfą, a tutaj... Betą, nie masz powodu, aby mi nie ufać — mruknął, przerywając wypowiedź rozedrganymi wydechami — po prostu... uczyńmy tę chwilę naszą wspólną przyjemnością.
- Atrehu... - powiedziała Itami, nadal będąc przeciwna temu wszystkiemu - ja nie mogę...
Normalnie Itami pomyślałaby, że Atrehu trzaśnie łapą gniewnie, jak to w zwyczaju robią potomkowie Alf, gdy nie dostają tego, czego chcą - w sumie, mogłoby tak być. Atrehu teraz był Betą, a ona, zwyczajną szarą medyczką na stanowisku delty, lecz on wykazywał wobec niej ciepłą cierpliwość. Przykładem tego był nagły pocałunek, który w dalszym ciągu, uniemożliwił waderze dokończyć zdania. Smakował jej usta z pożądaniem, jakby były zaledwie słodkim i soczystym owocem. Samiec rozwarł pocałunkiem jej usta, aby potem ich języki mogły zacząć swe tańce. Potem z rosnącą rozkoszą dotarł do jej gardła, jego usta wręcz pchały się, aby móc nim sięgnąć nieco głębiej. Wbrew wszystkiemu - wbrew temu, co sobie wcześniej postanowiła, Itami poczuła, jak wraz z przyjemnym ciepłem w okolicy podbrzusza, zaczyna wilgotnieć. Dosłownie. Kiedy odsunął usta od jej mokrych warg, jego oczy były mętne i opanowane żądzą.
- Atrehu... - mruknęła stłumionym tonem.
- Spokojnie - odparł Atrehu. Wraz z jego głosem, przestrzeń jakby eksplodowała tajemniczą energią, wywodzącą się z jego ust. Tak brzmiał jego głos, od dawien dawna, stosowany przez wilczych władców, aby podporządkować sobie poddanych i skierować na siebie ich uwagę. Tak też było w tym przypadku. Ciałem wadery wstrząsnął dreszcz na sam jego wydźwięk, jej wzrok stał się nagle zamglony, dając Atrehu stu procentową pewność, że jest mu oddana - Nie masz powodu, aby mi nie ufać.

<  UWAGA, DALSZA CZĘŚĆ ZAWIERA SCENY PRZEZNACZONE DLA DOROSŁYCH. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ >

Od Noiter’a c.d. Copycat ~ Coś nowego

- Poczekaj chwilę, ubrudziłeś się krwią. – powiedziała wadera i nim Noiter zdążył się zapeszyć, ta polizała go po prawym poliku.
W głowie Noiter’a została zasiana paniczna pustka. Nie wiedział jak na to zareagować, więc tylko zaczerwienił się jak truskawka w samym środku lata.
- Wszystko dobrze? – spytała zmartwiona.
~ Czy wszystko dobrze? Moje serce jest jak szalone, a w żołądku skaczą motyle. Czy to dobrze? Tego jeszcze nie wiem ~ pomyślał nerwowo. Po chwili ciszy zorientował się, iż jednak wypadałoby na to odpowiedzieć.
- T-tak! Nawet wspaniale. Tak jak t- Znaczy, nie żebym mówił, że jesteś wspaniała – panika zaczynała mu uderzać do głowy – Ale nie, przecież nie twierdzę, że nie jest wspaniała, bo jesteś, ale nie w takim sensie. Znaczy- Wiesz co, przypomniałem sobie, że muszę… sprawdzić co u Yneryth’a! Czy wrócił cały z patrolu. Może się spotkamy u mnie w jaskini, za dwa dni? Wieczorem? Będę czekał! – wypalił. Nie czekając na odpowiedź, uciekł z miejsca zbrodni, którą była jego niezgrabność.
~ Zrobiłem z siebie błazna… Czemu nie poczekałem na to, co ma do powiedzenia? Spanikowałem, bo to było zdecydowanie za blisko. Dotychczas jedynie jako szczeniak mama zlizywała mi krew z pyska, po posiłku… Wzięła mnie z zaskoczenia, to tyle, nic takiego. Teraz muszę wymyślić co zrobić za dwa dni. Czy dam radę?~

< Następnego dnia >
- Co ja mam zrobić Yn? Totalnie spanikowałem i teraz mam problem, gdyż nie wiem co robić. A co jeśli ona mnie nie polubi? Ja… Nie wiem, czy jestem wystarczająco dobry. – żalił się znajomemu, leżąc na swoich plecach, wpatrując się w chmury.
- Yyh – Ciężko wzdycha – Masz w takim razie mały problem. Ja na twoim miejscu nie stresowałbym się zbytnio. Moim życiem rządzi los, wychodzę z założenia, że co ma być, to będzie. Losu i tak nie oszukasz, więc rozluźnij się trochę. Moim zdaniem powinieneś spróbować.
- Ale co powinienem zrobić? Nigdy nie próbowałem zdobyć czyjegoś serca. Co mam robić?
Starszy wilk wyglądał jakby, nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
– Hmm, chyba dać z siebie wszystko, nie znam się na miłości. Szczerze nie miałem nigdy takiego problemu. To są moje początki interakcji z innymi.
– Chwila, czyli mówisz, że mam po prostu być sobą? – zapytał, słysząc to, co chciał słyszeć – Wiesz co, masz rację! Dam z siebie wszystko! Dzięki Yneryth jesteś najlepszy!
Noiter tego nie wiedział, lecz tamten zdziwił się, że jego wymijającą odpowiedź pomogła w jakikolwiek sposób.
- Nie ma za co, chyba. Bądź sobą rogaczu.

< Następnego dnia – wieczór >
Skrzydlaty rogacz usiadł zmęczony. Cały dzień sprzątał swoją jaskinię, a raczej organizował ją tak, by wyglądała na porządne miejsce, a nie pokój wielkiego szczeniaka. Upchnął wszystkie zabawki do magazynu, wyciągnął skóry, na których można siedzieć no i przytachał wielki pniak na sam środek głównego pomieszczenia. Zasłonił także pracownie zasłonami oraz przyniósł świeże kwiaty, by zamaskować zapach fermentujących farb. Na pniaku miał przygotowane jedzenie, na które składało się mięso, świeżo zebrane grzyby i odrobina ziół dla smaku. Miał także przygotowany deser, na który składały się wczesne owoce leśne. Przygotował także tematy rozmowy, jak i również opowieści, które mogłyby się spodobać waderze. Nie wiedział, jakie lubi, więc przygotował opowieść o dwóch zakochanych wilkach, z różnych watach oraz coś lżejszego, czyli historię o wilku, który w nocy zamieniał się w lisa. Dodatkowo przed jej przyjściem umył się, uczesał futro i swój ogon oraz ogarnął skrzydła, a także wypolerował rogi. Był gotowy, najbardziej jak mógł. Siadł przed wejściem do swej jaskini, czekając na jej przybycie. Pogrążył się w myślach, spoglądając na wschodzący księżyc, który wyglądał jak jej uśmiech. Westchnął melancholijnie, jakże za nią tęsknił. Nie zauważył nawet, jak ten czas szybko zleciał i nim się obejrzał, usłyszał czyjeś kroki dochodzące z niedaleka. Ostatni raz poprawił łapą końcówki skrzydeł, po czym wstał gotów by przywitać swoją wybrankę.
- Witaj! Dotarłaś! Jakże się z tego cieszę! Wyglądasz bosko!– odparł szczerze, nim dotarło do niego, co powiedział. Postanowił zmienić temat, nim znów zmieni się w pomidora. - Posiłek już czeka. Chcesz zjeść czy wolałabyś najpierw wybrać się na spacer? Znam kilka wprost magicznych miejsc w pobliżu, ale jeśli jesteś głodna, to wszystko już na stole czeka.

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 663
Ilość zdobytych PD: 331
Obecny stan: 459

Od Naharys'a: Quest III | XII | X | ~ |Zaraza | Spojrzenie | Halucynacje|

- Źle, spróbuj jeszcze raz! - zawołał Naharys, stojąc na skalistym wzniesieniu. W dole niewielkiej, porośniętej mchem i paprocią kotlinki, leżał Ereden, dysząc i sapiąc ciężko, po tym, jak czwarty raz z rzędu oberwał od drewnianego manekina. - Musisz wyrobić sobie wprawę. Paladyn musi być zwinny, wiedzieć, kiedy uderzyć, a kiedy się wycofać. Spróbuj jeszcze raz.
Ereden, mimo westchnięć i warknięć, powstał na równe, choć obolałe łapy. Zerknął gniewnie na ojca, jakby ten chciał się upewnić, czy nadal nad nim czuwa — Niestety, Naharys obserwował go badawczo i ponaglał syna do dalszego treningu.
- No dobra, chodź no tu, ty durny manekinie! - warknął Ereden, stawiając ku wysokiej beli, uzbrojonej w równie grube odgałęzienia. Magia, pobudzająca kawał drewna do ruchu, zmusiła do obrotu manekina — bardzo szybkiego obrotu, ale Ereden zdołał z wyuczoną gracją ominąć ciosu z góry, przewidział atak z dołu, który zapewne ściąłby go z nóg. Wykonawszy przewrót na lewy bok, przeturlał się z kocią zwinnością, aż nastolatek poczuł przez chwilę, jak energia owładnęła jego ciałem. Niektóre ciosy wymagały od młodzieńca bardziej wyrafinowanych uników — Ereden, chcąc uniknąć porządnego ciosu w skroń, zadarł głowę do tyłu, uginając jednocześnie tylne łapy pod sobą. Kij omal nie otarł się o jego podbródek, lecz zabrakło mu czasu na natychmiastową reakcję, więc dolna odnoga ścięła go z łap. Młody wydał z siebie zduszony krzyk — starał się, aby nie okazać przed ojcem słabości, ale jego wykrzywione w grymas bólu lico, wyraźnie go zdradzało. Naharys jednak uśmiechnął się i pokiwał głową z aprobatą.
- Na dziś wystarczy. Wyrabiasz się młody — powiedział spokojnie Naharys — Ale przed tobą jeszcze wiele nauki.
Ereden, wstając z trudem na równe łapy, zadarł głowę do góry, aby spojrzeć ojcu w jego jadowicie zielone oczy, i miał wrażenie, że przez chwilę patrzy na siebie. Może dlatego, że Ereden miał ten sam kolor oczu, z lekką domieszką złota.
- Może sam zejdziesz i pokażesz, na co cię stać, staruszku? - zapytał z prowokującym uśmiechem Ereden.
- Nie pozwalaj sobie, szczylu! Aż tak stary to nie jestem! - odparł ze śmiechem Naharys. Basior z finezją zeskoczył ze wzniesienia i wylądował obok syna, wzbijając wokół siebie słabą chmurę kurzu.
~ Powoli przybierał męski wygląd — pomyślał przelotnie Naharys, spoglądając na widoczne mięśnie, które intensywnie pracowały pod skórą syna — miał dzisiaj za sobą porządny trening. Skoki po kamieniach w rwącym nurcie rzeki, zabawa z wahadłem od południa, a teraz trening z obrotowym manekinem. Z aprobatą obserwował wyrabiający się w synu refleks, jego zwinność dało się wyczuć nawet w powietrzu, wraz z zapachem jego potu. Co prawda, brakuje mu nieco finezji i klasy, ale Naharys postanowił, że zadba o to. Ponadto jego syn nabierał powoli północnej urody i wzrostu — podejrzewał, że swym wdziękiem oczaruje niejedną waderę, co też uśmiechnął się na tę myśl.
- Czemu tak wykrzywiasz usta? - spytał Ereden, uśmiechając się nieznacznie i ze zdziwieniem przyglądał się ojcu.
- Nie no, tak bez powodu. Chodź, zobaczymy, co robią twoje siostry.
Ereden wyciągnął lewy kącik ust do góry.
- Założę się, że Shori uczy się latania u Noiter'a albo szkoli się u Atrehu. A Sininen pewnie u swego nauczyciela strategii, tato, błagam cię, nie patrz tak na mnie. Wyuczyłem się ich planu dnia na pamięć.
- Zaczynam podejrzewać, że wyrosłeś mi na jakiegoś stalkera. Kręci cię to, czy jak?
Ereden zaśmiał się, podrywając lekko do tyłu głowę.
- Szczerze, nie muszę nim być. Przecież widzę i analizuję. To nic trudnego.
- Dobrze, w takim wypadku, idziemy do Shori sprawdzić, jak jej idą lekcje latania. Tylko żeby znów nie trafiła do nas z połamanymi skrzydłami.
- Tak jak ostatnio, dwa tygodnie temu? Wiedziałem, że Shori lubi latać z głową w chmurach, ale nie przypuszczałem, że dosłownie!
Ereden zmienił się - pomyślał Naharys, ale jedynie, co pozostało mu, po szczenięcych niesfornych latach, to niewyparzony język i skłonności do buntowniczego pyskowania. Z początku nie potrafił zostawić tego bez reakcji i starał się wyplenić z Ereden'a ten niezbyt przyjemny nawyk, ale po jakimś czasie zrozumiał - bunt i płomień w języku to też część jego tożsamości.
Dalsza droga przez las minęła im dość spokojnie, sumiennie spożytkowana na rozmowie o sprawach watahy - Alfa Rene postanowiła opuścić tymczasowo watahę w sprawach, wykraczających poza tereny innej, dobrze znanej ich Pani stada. Atrehu, odkąd spędził z Lonyą przyjemną chwilę w jego rodzinnej watasze - i odkąd pogodził się z nim - zaczął coraz częściej ją odwiedzać. Był w stanie zrozumieć, iż Lonya, mimo zamiłowań do swego zawodu, była też waderą wymagającą uwagi i uczucia - Atrehu idealnie zaspokajał te dwa aspekty, zapraszając ją na wspólne spacery albo kolacje. Zdawało się też tak, że odbywały się one w towarzystwie Naharysa i Itami.
Zbliżało się już późne popołudnie, z południowego frontu nadciągał przyjemnie ciepły wietrzyk, słońce, przybierające powoli pomarańczowy kolor, sunęło się mozolnie w stronę zachodniego horyzontu - wszystko wokół wydawało się leniwe i spokojne we wiosenne ciepłe dni. Odprężeni i zadowoleni panowie, bez wszelkich zbędnych przygód i wypadków, dotarli najpierw do Atrehu - rudy basior musiał już skończyć uczyć Shori, bo znaleźli ich w dość niecodziennej sytuacji. Rudy leżał na brzuchu z szeroko rozstawionymi przednimi łapami, Shori zaś siedząc na jego masywnym grzbiecie, pogrywała mu wesołą, choć niezbyt staranną melodyjkę na flecie.
- Co tam u was? - zaczął z uśmiechem Naharys, stojący po jego prawicy Ereden zachichotał cicho.
- Tato, Atrehu wystrugał mi flet! Sama nie wiem, skąd on to umie i jakim sposobem to zrobił, ale jest na prawdę fajny! Czy mogłabym go zatrzymać?
Atrehu wykrzywił usta w miły i ciepły uśmiech, dość znaczny, jakby uśmiechał się do własnej córki.
- Pewnie, że tak! Nie pytaj się, tylko bierz.
Miodem dla oczu Naharys'a było zobaczyć, jak Shori uśmiecha się z radości i przytuliła do siebie instrument, jakby to była zaledwie ukochana maskotka z pluszu i wełny. Podszedł bliżej do basiora, Ereden podążał krok za nim.
- Atrehu, nie wiedziałem, że w swoich łapach masz taki talent! - powiedział zaczepnym tonem Naharys.
- Bo ty jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. No! Tatuśku, zwracam Ci córę i widzimy się jutro. Shori, powtórzysz to, co dzisiaj Cię nauczyłem?
- Pewnie! Będę się uczyć, wraz z tatą...
- A ja pomogę! - dopowiedział dumnie Ereden.
Shori, chcąc nie chcąc, posłała swemu przybranemu bratu salwę głośnego śmiechu.
- Ostatnio, jak mi pomagałeś, omal nie skręciłeś sobie kolana, bo tak wywijałeś tymi łapami, a mówiłam Ci, a Atrehu mi, że przy pozycji obronnej, trzeba stać nieruchomo.
- No cóż... zdarza się. Ereden, idź z siostrą potrenować - powiedział Naharys - Mam z Atrehu pewną sprawę u cioci Lonyi. Bądźcie grzeczni i żebym nie musiał nikomu dawać szlabanu!
- Oj tato! - wymamrotali jednocześnie oburzonym tonem, lecz Naharys wiedział, iż nastolatkowie sobie z nim niewinnie pogrywają - Przecież nic takiego nie robimy.
I z tymi słowy młodsi odeszli dobrze im znaną ścieżką, prowadzącą nad spokojnie płynącą rzekę, aby tam oddać się swobodnym i spokojnym treningom, w trakcie gdy dwóch dorosłych basiorów zawędrowało w stronę watahowej lecznicy. Zbliżał się wczesny wieczór, a co znaczyło, że Lonya wraz z jej słodką pomocnicą Itami, miały nieco mniej do roboty - bowiem większość pacjentów albo już się wysypia po całym dniu kuracji, albo zwolniło się do swych jaskiń, by na drugi dzień znów coś złamać, ale to już nieważny, drobny szczególik pracy jego przybranej siostry. Jak zawsze, nie trzeba było dochodzić do progu lecznicy, aby poczuć przenikliwy zapach choroby, leków i ziół, których Naharys z całego serca nie znosił. To przypominało mu chwile każdej zszywanej rany, okropny smak każdego zjedzonego ziela i widok prawie każdej złamanej kości, która swym ostro zakończonym końcem, przebijała się przez krwawiącą ranę - ale hej! Przecież z takowego powodu, nie będzie sobie odmawiał przyjemności spotkania się z najdroższą jego sercu, niezbyt rozgarniętą waderą! Dzisiejsze spotkanie okazało się mieć jednak podłoże służbowe, gdyż na wstępie Lonya, bez zbędnych uprzejmości, wprowadziła ich do przedsionka jaskini, gdzie leżał pogryziony wilk. Basiory pierwszy raz widzieli typa na oczy - prawdopodobnie jakiemuś samotnemu wędrowcowi nie bardzo dopisało szczęście i napadło go coś, w pobliżu granic ich watahy. Rene krzywo patrzyła na marnotrawienie zasobów leczniczych dla obcych, ale cóż... czego oczy nie widzą, temu serce nie żal, jak mawiała matka. Poszkodowany miał okropne ślady ugryzień - co dziwne, nie pozostawił je żadne drapieżnik, odpowiadający kształtom zębów i rozstawie szczęk. Został pogryziony przez roślinożercę. Ze starych, niezagojonych ran mocno sączył się ropny wysięk, martwa tkanka i mięśnie, otwarte przez dłuższy czas na kontakt z bakteriami, zaczynały po prostu gnić ~albo to efekt pogryzienia? . Ponadto biedakiem wstrząsał stan zapalny - gorąc z jego ciała aż nagrzewał powietrze wokół, a przynajmniej tak się wydawało Naharys'owi.
- Co go tak załatwiło? - spytał Atrehu, podchodząc bliżej. Szybko jednak tego pożałował, gdy poczuł wydzielający się z ran odór zgnilizny.
- Zastosuję jeszcze terapię larwami muchy - mruknęła Lonya, przyglądając się pacjentowi.
- Terapię... czym? - burknął Atrehu, jakby nie dosłyszał.
- Terapia larwami muchy plujki - odezwał się Naharys - Miałem to kiedyś.
- Do głębokich ran wsypuje się larwy muchy plujki, jak trafnie sprecyzował mój brat, w celu zapobiegnięcia obumierania zdrowych tkanek. Bakterie gnilne i martwa tkanka to wspaniała pożywka dla tych żyjątek.
Atrehu dostał kompletny wytrzeszcz oczu, po tym, co usłyszał od dwójki wilków, po czym zwrócił się do swego towarzysza.
- Miałeś larwy muchy w swych ranach?
- Miałem. Całkiem przyjemne uczucie, jak one poruszą się pod bandażem.
Atrehu przybrał nagle taki wyraz, jakby miał zaraz wszystkim pokazać, co jadł na obiad, ale Lonya wtrąciła szybko.
- Pomińmy ten wspaniały temat na inny dzień, mamy problem do rozwiązania. Coś grasuje nam po lasach, i co jest bardzo zastanawiające, wcale to nie jest drapieżnik. Ślady zostawiły siekacze roślinożercy. Obstawiam na jelenia albo łosia. Normalnie nasz pobratymiec zostałby kopnięty albo odepchnięty porożem, ale to, że został przez nie pogryziony, już odbiega od normy.
- Twierdzisz, że... został pogryziony przez jelenie? - spytali jednocześnie obaj panowie.
- Nie inaczej. Miałabym do was wielką prośbę.., czy moglibyście upolować jednego z tych oszalałych osobników? Podejrzewam, że któreś z tych zwierząt wymaga ścisłych badań i obserwacji. Upolujcie mi dwa osobniki. Jednego chcę martwego, a drugi ma być żywy! - odrzekła Lonya z powagą, z naciskiem na ostanie słowo.
- Coś jeszcze Ci trzeba? - zapytał Naharys.
- Na razie ta jedna sprawa. Później się zobaczy, co wyniki badań ukarzą. Ruszajcie w drogę.
Słońce już prawie zanikło za zachodnim horyzontem, na którego tle kreśliły się czarne zarysy wzgórz, a dolinę zaczął ogarniać nocny mrok. Jednakże nasz Kapitan i Dowódca watahowych skrytobójców - basiory do zadań specjalnych - nie widzieli w tym najmniejszego problemu. Naharys nie bał się już zostawiać szczeniaki samych - były już na tyle dorosłe, że potrafiły zadbać o swoje dobro. Ewentualnie poprosiłby Noitera o dopatrzenie ich bezpieczeństwa. Pobiegli więc ku granicy sosnowego lasu - Naharys szedł krok obok ramienia Atrehu - po drodze rozmawiając spokojnie na temat owego wilka, rzekomo pogryzionego przez roślinożerców.
- Nieźle go załatwiły te chwastojady - mówił Atrehu - Jeden dorosły wilk i takie rany? Nieźle musiał wkurzyć te jelenie.
- Ale zauważ, że żaden roślinożerca nie zostawia takich ran. Wyglądało to przynajmniej na to, jakby jelenie urządziły sobie polowanie. W miejscach ugryzień widoczne były brakujące fragmenty mięsa. Myślisz, że te jelenie mogłyby się... wściec czymś?
- Nie wiem, stary - odparł Atrehu - ale jedno mnie zastanawia... co takiego zmusiło roślinożerców do ataku na drapieżnika? Wirus albo jakaś bakteria? Albo jakiś pasożyt.
- Weź mi nie mów o pasożytach - Naharys wzdrygnął się na myśl o jednym, który zaatakował jego syna. Momentalnie w jego umyśle zostały odtworzone obrazy z wiadomego dnia. Podłużne, pokryte chitynowym pancerzykiem ciałko z widocznym brakiem odwłoku. Do tego uzbrojona w długie, ostre żuwaczki jama gębowa, a nad nimi para złowrogich, pustych, szkarłatnych oczu. Atrehu, widząc znaczące iskierki w oczach przyjaciela, zmieszał się lekko i dopowiedział.
- Wybacz, nie chciałem. Nie wiedziałem.
- Jest spoko. Serio. Chodźmy zabić jednego, a potem przechwycimy drugiego. Będzie łatwiej.
I z takim też planem weszli do zatopionego w mroku lasu, ale dla ich oczu, czułych i przenikliwych, nie był to problem - dla zwyczajnego człowieka, byłaby to ciemna i przerażająca przestrzeń, lecz oni widzieli obraz lasu, jakby był on przedstawiony za dnia - a ich nosy wietrzyły każdy podejrzany zapach. Dało się wyczuć niosącą się w powietrzu woń żywicy, stary, ale nadal intensywnie wyczuwalny zapach, pozostawiony przez niedźwiedzia na sędziwej, wysokiej sośnie. ~ Musiał się tutaj długo ocierać swym grzbietem - pomyślał przelotnie Naharys. Ot, nic nie znacząca myśl. Wszystko szło by zgodnie z planem, gdyby jednak Naharys nie poznał się na pewnym uczuciu, że są śledzeni - być może to był jedynie wymysł, wykreowany przez jego wyobraźnię. Las w środku zbliżającej się nocy, skutecznie ją pobudzał. Zboczywszy z często uczęszczanej ścieżki, zatopili się głębiej w leśną knieję, kierowani instynktem i podejrzanym zapachem, który mógł przywodzić na myśl dwie rzeczy; Szaleństwo i chorobę. Tylko wilk przy niezdrowych zmysłach mógłby się nie zaniepokoić takim stanem rzeczy. Można by pomyśleć, iż mieli do czynienia z pewną bezwzględną siłą i pustym szaleństwem - takim motywem mogą się też kierować roślinożercy. Odwieczne prawo natury zostało w dziwaczny sposób nagięte i trzeba to, jak najszybciej naprawić. Inaczej równowaga w przyrodzie może zostać naruszona, a to też może prowadzić do drakońskich strat.
Nagle kątem oka, Naharys dostrzegł dziwny przebłysk dwóch malutkich punkcików, przyczajonych w mroku - normalnie nie było to dla niego problem, wyostrzyć wzrok i spostrzec, że stała przed nim niska, dorodna sarna, która przyglądała się im w dość nietypowy dla siebie sposób. W ogóle dziwne, że potrafiła dostrzec dwóch dorosłych drapieżników, w gęstej nieprzeniknionej zasłonie mroku. Spoglądała na basiorów bez strachu - powiedziałoby się, że strach ustępował miejsca pustej rządzy i brutalnej nienawiści. Roślinożerca mlasnął jęzorem.
- No i jest nasz pierwszy cel - powiedział Naharys - rzeczywiście, coś jest nie tak.
- No to, na co czekamy? - zapytał zniecierpliwiony Atrehu.
- Na pierwszy ruch - odparł opanowany Naharys. A mianowicie starał się zachować, jak na wprawionego wojownika przystało. Wojownik myśli taktycznie - winien wiedzieć, kiedy poczekać, a kiedy zaatakować, aby zdobyć nad wrogiem przewagę - poza tym, jesteśmy od niej silniejsi.
Rosnące napięcie sprawiło jednak, że chwilami Naharys tracił swe chłodne opanowanie i cierpliwość, i myślał o tym, aby to jemu przypadł ten "pierwszy ruch". W tamtym momencie sarna odwróciła się zwinnie i wybiła się w prężnym skoku, znikając za wysoką skalną wychodnią.
- Za nią, Exan! - zawołał Atrehu, wybiegając przed siebie. Naharys ruszył za nim. W jednym momencie, Naharys zaczął zauważać pewien problem w tej całej zabawie - sarna nie bała się ich. Przyglądała się im przez dobrą minutę. Jej usta dziwacznie wykrzywiały się w szaleńczy uśmiech. O ile to można było nazwać uśmiechem... Naharys złapał Atrehu za ogon i zatrzymał go.
- Co jest? - zapytał lekko zirytowany - już ją prawie złapaliśmy.
- Coś mi tu nie gra - oznajmił poważnie Naharys - sarny się tak nie zachowują... no wiesz. Jej reakcja na nasz widok. Powinna uciekać, a przyglądała się nam, jak ciele w namalowany cycek. Zaczynam podejrzewać, że ona... prowadziła nas w pułapkę.
- Sarna? Nas prowadziła w pułapkę? Nie no, aż na tyle rozumu, to ona nie ma... - odparł rozbawiony rozmyślaniami przyjaciela. Atrehu nagle zastrzygł nerwowo uszami, wyciągnął szyję do granic możliwości, jakby posłyszał jakiś dziwny dźwięk. Naharys, nic nie mówiąc, wziął z niego przykład i zaczął nasłuchiwać. Nic. Jedynie, co słyszał, to harce jeży w zaroślach i donośna orkiestra świerszczy w polnej trawie. Mimo tego, przeczucie że są obserwowani, powróciło na nowo. To już nie była zwyczajna obserwacja... Naharys'a dopadło nagłe, nieprzyjemne uczucie zaszczucia. Zdał sobie też sprawę, w obecnej sytuacji, to on i Atrehu są ofiarami. A gdzieś w mrocznej gęstwinie, wśród sylwetek drzew, czaił się łowca. Albo grupa łowców. W tej sytuacji, która wbrew pozorom, zaczynała wszystkim przypominać scenę z jakiegoś horrorowego filmu o szalonych zwierzętach, nie pozostało nic innego naszym bohaterom, jak powoli spenetrować las nieco głębiej i dokładniej.
~ Nie podoba mi się to. Ani trochę mi się to nie podoba... Hmmm...
Naharys zatrzymał się znowu, tym razem wyczuwając w powietrzu coś znajomego. Bardzo znajomego.
- Ereden! Co ty tu robisz? - warknął Naharys.
Nastolatek wyłonił się zza kurtyny ostrokrzewu z królikiem w zakrwawionym pysku. Rzucił łup pod łapy ojca.
- W końcu mi się udało. Zrobiłem tak, jak mnie uczyłeś...
- Co ty tu, do jasnej cholery, robisz?! - przerwał mu ostro Naharys.
- No jak to co? Trenuję polowanie, jak chciałeś, tato.
- Ale nie o takiej porze i nie w tym miejscu! Tutaj jest niebezpiecznie!
Ereden, jakby przeniósł ciężar ciała na lewą łapę, uniósł brew ze zdziwienia i rozejrzał się, jakby młody chciał wypatrzyć wspomniane przez ojca niebezpieczeństwo, po czym parsknął hardo.
- Co ty, tato. Blekotu się najedliście z panem Atrehu?
Z tymi słowy, odpowiedział mu nagły huk pioruna. Ereden podskoczył w miejscu, skulił się ze strachu, wytrzeszczając szeroko oczy i chowając głowę między ramiona.
- No pięknie... jeszcze burzy nam tu brakowało... - burknął zirytowany Naharys - Ereden! Posłuchaj mnie teraz uważnie, to nie są ćwiczenia, weź królika i wracaj do domu. Podziel się nim z siostrami i czekajcie tam na mnie, rozumiesz? Zrozumieliście żołnierzu?!
- Tak jest, kapitanie! - młody zasalutował, stając jednocześnie na baczność.
Młodzik miał już się schylić i zabrać zdobycz, gdyby nie to, że nagle, cała trójka wilków poczuła, jak, wokół ich tylnych łap, owija się coś mrocznego, bezkształtnego i niewidocznego. Następnie poczuli, jak ich stopy gwałtownie odrywają się od podłoża. Obraz przed oczami Naharys'a jakby zawirował gwałtownie, po czym oglądał go góry nogami - jakby zamienił się w dorodną półtuszę, zawieszoną na katowskim haku. Atrehu zaczął rzucać przekleństwa, Ereden warczał przeciągle, rozchylając policzki i ukazując rząd młodzieńczych zębów. Jedynie Naharys wiedział, że w takowych sytuacjach, należało zachować spokój - chociaż i takowa sytuacja wystawiała go na ciężką próbę charakteru. Miał ochotę krzyczeć, warczeć i przeklinać, ale z drugiej strony wiedział, że to skończy się bezowocnym zmęczeniem.
- Uspokójcie się i obserwujcie teren! Ereden, pamiętasz czego Cię uczyłem? Uspokój się i wytęż wzrok, zrób z nich użytek. Wypatruj wszystkiego, co wyda Ci się podejrzane.
- W tej pozycji niewiele zdziałam - odparł po chwili samczyk - Co nas w ogóle schwytało? Panie Atrehu, może się pan teleportować?
Atrehu zaklął paskudnie.
- Cholera, nie mogę! Coś skutecznie blokuje moje zdolności.
Z lewej dało się usłyszeć cichy, aksamitny kobiecy chichot - dobiegał on od strony mrocznego pagórka, porośniętego ostrokrzewem. Basiory odwrócili głowę w tamtym kierunku, prócz Atrehu, gdyż wisiał w przeciwnym kierunku od tego, co działo się za jego plecami. Nerwowo poruszał głową, warczał i szamotał się, jak schwytany w sieć łosoś.
- Tak, tak! Szamotaj się moja ofiaro. To doda temu wszystkiemu rozkosznego uroku.
Rudy basior warknął.
- Gdzie ty, ku***, jesteś?! Pokaż się! Zobaczymy, czy jak rozerwę ci gardło, będziesz mieć ochotę na śmiechy! Pokaż się, mówię!
Śmiech wadery powtórzył się, tym razem nieco głośniej, dosłownie, jakby zmniejszała swój dystans między basiorami.
- Atrehu, Atrehu... miłośnik wader i wspaniały kochanek, aż dziw, że jest w stanie się tak odnosić do damy. Oj, niegrzeczny chłopczyk.
Atrehu zdębiał na moment. Przestał się szamotać i przeklinać, a na jego pysku, gniew ustąpił grozie i nieprzyjemnemu zaskoczeniu. ~ Skąd ona zna jego imię i jego zwyczaje? - Pomyślał zaniepokojony Naharys.
- Zaraz, kim jesteś i skąd wiesz, jak się nazywam? - zapytał po chwili Atrehu z napięciem.
Wadera nie odpowiedziała od razu, tylko śmiała się głośno. Coraz głośniej. I nagle pojawiła się tuż obok, po prawicy Atrehu. Nie była imponująco wysoka - można by spokojnie rzec, że osiągała rozmiary, zbliżone do młodego lisa, lecz miała czyste wilcze geny. Była też nad wyraz piękna, a jej złote, skrywające w sobie tajemną rozkosz tęczówki, idealnie dodawały uroku kremowobiałej sierści.
- Obserwuję waszą watahę, więc wiem, co nieco o was. Na przykład też to, że podobno macie kłopot z problematycznymi roślinożercami. Próżny wasz trud, albowiem nic nie jest w stanie im pomóc. No, tu może przesadziłam. Jest jeden sposób, aby wybudzić zwierzęta z morderczego transu, ale to nie będzie wcale takie proste, jak myślicie.
- Kim ty jesteś, do cholery?! - warknął Ereden.
- Proszę, proszę... taka młoda gorąca krew! Spodobałbyś się mojej córce, wilczku. - mruknęła rozkosznie tajemnicza wadera, podchodząc do rozzłoszczonego Ereden'a. Samczyk wyszczerzył groźnie kły.
- Jeśli jest taka sama, jak jej matka, wybacz, ale nie skorzystam z okazji zaproszenia ją na kolację - odciął się młodzik.
- Czego od nas chcesz? - odezwał się w końcu Naharys.
- Co z wami, chłopcy? Myślałam, że wszyscy faceci są tacy wyluzowani i zabawni, a jak na razie słyszę same pytania. Eh, no dobrze, widzę, że w takim stanie nie porozmawiam z wami na spokojnie.
Basiory, w następnym momencie, poczuli jak ich tylne łapy zostały uwolnione spod jarzma tajemniczej siły, której prawdopodobnie władczynią była ta wadera. Opadli z hukiem na zaścieloną przez suche igiełki ziemię.
- Cholera jasna! - burknął pod nosem Ereden, rozmasowując sobie obolałe ramię.
- Łagodniej się nie dało? - wymamrotał gniewie Atrehu, podnosząc się z ziemi i strzepując ze swojego rudego futra opadłe igiełki.
Naharys powstał, otrząsnął się po upadku i wzrokiem odnalazł tajemniczą waderę, która w następnej chwili pojawiła się tuż obok jego lewicy. Niemal stykali się ramionami, ponadto granatowoczarny basior poczuł dość miłe ciepło, jakie wadera emanowała ze swego drobnego, aczkolwiek zgrabnego ciała. Zaczął się zastanawiać, czy ona przypadkiem nie posiadała władzy nad przestrzenią, podobnie jak Atrehu, ale jej moce były niebywale bezdźwięczne. Niemożliwe do posłyszenia dla zwyczajnych uszu.
- Jestem Rashima. Już odpowiedziałam na wasze pytanie, chłopcy. Teraz kolej na was. Co was tutaj sprowadza?
Naharys zdziwił się pytaniem wadery; Po pierwsze, kim ona jest, aby o coś takiego pytać? Po drugie, to oni powinni zadać to pytanie, wszak byli na terytorium ich watahy... a przynajmniej się im tak wydawało.
- Jak to co? To my powinnyśmy zapytać o to ciebie. Co robisz na terenach Watahy Renaissance? - zapytał bojowym tonem Ereden, wyprzedzając swego ojca.
- Jesteście pewni, że nadal jesteście na właściwym terenie? - zapytała z łagodną ironią wadera - Wchodząc do tego lasu, automatycznie przekroczyliście granicę waszej Watahy. Ponawiam więc pytanie; Co was tutaj sprowadza?
- Czemu mielibyśmy Ci o tym mówić? - odpowiedział pytaniem Naharys.
- Dość pytań! Ja odpowiedziałam na wasze, teraz wasza kolej. - W głosie wadery dało się posłyszeć nutkę zniecierpliwienia i lekko odczuwalnego gniewu.
- Musimy złapać i zdiagnozować dolegliwość okolicznych roślinożerców, na podstawie ich symptomów oraz obserwacji. Co jakiś czas, trafiają do nas wilki, z watahy, jak i te obce, z paskudnymi śladami ugryzień. Rany te po krótkim czasie ropieją i dochodzi do stanów zapalnych. Musimy znaleźć sposób, na wyleczenie jeleni z tego szaleństwa.
- Ah, a więc o to Wam chodzi - odparła w zamyśleniu wadera. Następnie, niczym wonne powietrze, przeniosła się do miejsca, obok prawego ramienia Atrehu. Spojrzawszy na basiora dość znacząco, przejechała swą drobną łapką po masywnych mięśniach ramienia oraz przedramienia rudego basiora.
- A w zamian za moją pomoc, co otrzymałabym w zamian? - zapytała, nie spuszczając oczu z czerwieniących się policzków Atrehu. Jej tęczówki oraz źrenice błysnęły tajemniczą mocą, gdy odwróciła głowę w stronę Naharys'a, nie zamierzając nawet poprzestać na masażu mięśni spiętego Atrehu.
- Co masz na myśli? - spytał Naharys, lecz nagle poczuł, jak Ereden trąca go skrycie w łokieć. Basior skierował oczy na zaniepokojonego syna. Jego oczy same zdradzały, że coś tu nie gra. Za prośbą syna, nachylił ku niemu lewe ucho.
- Tato, mamy problem... czytałem coś o takich waderach, jak Rashima - Ereden szepnął mu do ucha - Ona jest sukkubem. Atrehu nie może się poddać jej mocy. Ona go tym zabije.
- Zaraz, czym ona jest?! - odparł szeptem Naharys - za dużo czytasz i coś Ci się pomyliło...
- Sukkubem i nic mi się nie pomyliło... - odparł przez zaciśnięte zęby - Spójrz na jej oczy. Widzisz? Świecą się, ponadto da się wyczuć energię, jak się w nie wpatrzysz. Tak Sukkuby zdobywają swe ofiary. Musimy ją powstrzymać!
- Masz jakiś pomysł, synu?
Ereden pokręcił głową, wykrzywiając usta w grymas bezradności. Naharys natomiast uśmiechnął się znacząco do syna, puścił mu oczko i mruknął.
- Ale ja mam... No dobrze, co więc chcesz w zamian, Rashimo?
- Potrzebuję... od Atrehu... hmmm, jakby to ująć... wyczuwam w nim płynącą krew władców. Idealny gen, który może przekazać moim przyszłym szczeniętom...
Atrehu aż zamurowało z wrażenia, a Ereden, jakby wiedząc już, co chce osiągnąć ojciec, cicho obserwował sytuację.
- Hmmm, a czemu on? A nie na przykład...- odparł z udawaną urazą Naharys -... ja.
Sytuacja, aż sama się prosiła o salwę śmiechu, gdy widzieli, jak durna mina rysuje się na ustach Atrehu, ale Ereden bez problemu się powstrzymywał. Aby ostrzec Atrehu przed planem, jakim obmyślił wraz z synem, niepostrzeżenie mrugnął do Atrehu, ale ten, jakby nie rozumiejąc, przekrzywił lekko głowę.
- Czyżby utalentowany wojownik i zdolny oficer zaproponował mi własne nasienie? Cóż za rozkoszna oferta - mruknęła melodyjnym, wręcz czarującym tonem, a gdy zbliżała się w stronę mrocznego basiora, jej policzki zalały się ostrym rumieńcem. A w tym czasie, Ereden, korzystając z nieuwagi demona, podkradł się do Atrehu.
- Zastawiliśmy na nią pułapkę. Zrobiliśmy to, abyś nie poddał się jej urokowi. To sukkub! Zrób dokładnie to, co obmyśliłem wraz z ojcem. Użyj głosu, Atrehu.
Z tymi słowy, rudowłosy basior spoważniał nagle, jakby przed chwilą się dowiedział, że moment temu groziła mu niechybna śmierć. Co też było prawdą. Z tego, co Ereden wyczytywał; Sukkuby uwodzą basiory, nieświadomych zagrożenia, jakie może ze sobą nieść spółkowanie z demonem - który swoją drogą, zabija przyszłych ojców ich nienarodzonych, plugawych szczeniąt. Tym właśnie sukkubem jest Rashima - tak po skrócie Ereden wyjaśnił, jakie zagrożenie ściągnął na siebie Naharys, Atrehu przybrał w tonie władczą nutę.
- Mimo tego, doprowadzisz nas do lekarstwa!
Sukkub spojrzawszy na Atrehu, zaśmiała się prowokująco.
- A czemu miałabym to zrobić, nie uzyskawszy wcześniej za to nagrody?
Atrehu tupnął energicznie łapą.
- Ponieważ, JA ALFA! Ci tak rozkazuję! Prowadź nas do ziela, albo pożałujesz!
Wydawać się mogło, iż przestrzeń eksplodowała, powietrze wypełniło się obezwładniającą mocą głosu, który wręcz zmuszał do uległości przed wolą dominującego. Naharys dosłownie miał ochotę paść na kolana, uniżyć przed swym przyjacielem głowę i spełnić każde jego żądanie... nawet to niemoralne. Lecz moc nie dotknęła go, tak mocno, jak sukkuba, wszak to w jej kierunku był on skierowany. Rashima westchnęła głośno, zauroczona głosem Atrehu, pokłoniła się nisko, mrucząc takowe słowa.
- Jak rozkażesz... Dla ciebie wszystko, panie...
Jej oczy nie lśniły już złotem, lecz mętną bursztynową barwą, utraciwszy przy tym swą tajemniczą moc. Ponadto, gdy Atrehu używał głosu, mocno akcentował każde słowo, które brzmiało o ton niżej, z charakterystyczną męską chrypką.
Naharys i Ereden potrząsnęli mocno głowami, łapiąc się przy tym za czoło. Młodzik zamrugał parę razy, poklepał się kilka razy po policzku, chcąc jak najszybciej wyzwolić się spod uroku Atrehu.
- Dobra robota, Atrehu. Szczerze Ci powiem, że sam miałem ochotę pójść i zabawić się w zielarza - przyznał po chwili Naharys, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
- A ja wylizać Ci łapy - dodał zmieszany Ereden.
Atrehu, jakby trochę zakłopotany wyznaniami basiorów, przekrzywił usta w nieśmiały uśmiech, czerwieniąc się przy tym, jak wadera po odsłuchaniu niezwykle pieszczotliwego komplementu. Rudowłosy nerwowo podrapał się w potylicę. Zauroczony sukkub ruszył bez słowa przed siebie strużką, zawijającą między krzewami dzikich jagód, a potem z biegiem czasu, pnącą się ku wysokiemu wzgórzu. Takowy teren był nieco zubożały, jeśli chodzi o drzewa, ale za to, na pewno nie brakowało wrzos i krzaków, bogatych w słodkie, dziko rosnące maliny i jagody. Rashima przez ten czas, nie uraczyła żadnego basiora, choćby krótką rozmową - tylko szła i węszyła. Naharys nawet przez myśl nie mógł przypuszczać, że z demonem pójdzie im nadzwyczaj łatwo - sądził, że podobne twory wykazują się odpornością na takowe uroki, cechują się wyjątkową inteligencją oraz sprytem. A teraz? Z dawnej, urokliwej uwodzicielki pozostał tylko mętny błysk w oczach. Dawna gracja w jej smukłych i ponętnych łapach już zniknęła, a jej chodu brakowało kociej finezji, jaką prezentowała wcześniej. Atrehu nie spuszczał z oczu wadery ani na moment... miał nieufny wyraz pyska, a oczy wydawały się płonąć. Bardzo mocnym ogniem.
~ Atrehu, ty bestio, nie znałem Cię od tej strony. - pomyślał z psotnym uśmiechem Naharys.
Ereden kręcił co jakiś czas głową - prawdopodobnie nadal znajdował się pod lekkim wpływem mocy Atrehu, ale jakoś starał się nie okazywać tego. Próbował uwidaczniać swą siłę i wytrzymałość. W końcu Rashima znalazła to, co było im bardzo potrzebne - wymagało to jednak zagłębienia się do wnętrza wykopanej przez lisy, opuszczonej norki, gdzie owa roślina upodobała sobie ciemne, wilgotne i ciasne miejsce. A więc stała tak, z wypiętym wysoko kształtnym zadem. Wyglądało to tak dwuznacznie, że Atrehu próbował wszystkich swoich sił, aby się powstrzymać przed rzuceniem się na sukkuba, jak na kawał dobrego mięsa. A powstrzymywał się długo i mężnie. Rashima wyłoniła w końcu głowę z ciasnej norki, z długim, rozgałęzionym w wiele łodyg zielem, którego kwiaty przybierały kształt wyszczerbionego dzbanuszka. Miały niebieski, połyskujący kolor, wydzielający rozkoszny, słodki zapach. Podchodząc z nim do Atrehu, wykonała wdzięczny ukłon i wręczyła ziele basiorowi z pyska do pyska.
- Skoro macie już to, co chcieliście, to czy mogę liczyć na jakąś zapłatę? - pomimo uroku, Rashima miała tyle odwagi, aby upomnieć się o swoje.
- Taak,,, - zaczął dość niepewnie Atrehu, spojrzał znacząco na Naharysa i jego syna, po czym dokończył hardo - Dostaniesz to, na co zasługujesz...
I z tymi słowy, Atrehu poprosił, aby Naharys i Ereden pozostawili go, sam na sam z niebezpieczną demonicą. Naharys ufał, iż Atrehu wie co robi, dlatego zabrał ze sobą Ereden'a, choć w tyle głowy podejrzewał, że to się dla którejś ze stron bardzo źle skończy.

***
- Co on tam tyle robi? - wymruczał zniecierpliwiony Ereden, podparty o pień wysokiej sosny, od czasu do czasu się rozglądając. Miał przeczucie, że gdzieś w mroku, czai się zło w postaci wściekłej zwierzyny. W najgorszym przypadku kolejnego, niebezpiecznego sukkuba. Naharys natomiast, dla zabicia czasu, obserwował lot sowy, która wcześniej wyfrunęła spod gęstej zasłony igieł, aby dopaść swą świeżo wypatrzoną ofiarę. ~ Ciekawe, jak to jest być łowcą, uposażonym w skrzydła. Ereden pewnie wyśmiałby mnie za to marzenie, ale cóż...Pomarzyć zawsze można. Po chwili, od zachodniej strony, coś zaszeleściło. I spod mrocznej kurtyny krzewów, wyłoniła się ruda czupryna, w której utkwiły drobne sosnowe igiełki. Atrehu był dziwnie zadowolony z siebie. I bardzo usatysfakcjonowany, co niezwykle zaniepokoiło Naharysa.
- Gdzieś ty był?
Atrehu mrugnął, jakby jego słowa przywróciły go na ziemię.
- Z sukkubem - odparł krótko.
- Coś ty z nią zrobił? - zapytał Ereden,
- Nic, a co miałem jej zrobić? Dałem jej tylko to, na co zasłużyła.
Naharys i Ereden spojrzeli po sobie, z lekkim niepokojem w oczach, a w całej tej sytuacji, nie wiadomo, kogo im było bardziej szkoda. Atrehu czy tej demonicy.
- A co takiego jej zrobiłeś?
- Użyłem ponownie głosu i kazałem jej, żeby poszła w cholerę, jeleniom dawać... No wiecie co.
Prawdę mówiąc, Naharys był wielce zaskoczony postępowaniem - Atrehu, ten wielki romantyk i wspaniały pasjonat kobiecych piękności, słynący z niepohamowanego libido, zrezygnował z okazji spółkowania z piękną waderą! Ten fakt niezwykle zaskoczył Naharys'a, a Ereden natomiast zareagował dość komicznie. Młody wywalił oczy na orbitę, szczęka lekko mu opadła - Naharys myślał, że jego syn będzie musiał zbierać ją z ziemi. W następnym momencie, Ereden krztusił się ze śmiechu, wijąc się w dodatku na ziemi.
- To, co zrobiłeś, jest przekomiczne! I takie wstrętne, ale dobre! - wykrztusił z siebie młody z wezbranymi łzami w zielonozłotych oczach.
- Co prawda, mogłem zrobić coś o wiele gorszego, ale...
- Tak - odezwał się Naharys - pewne sprawy należy zostawić domysłom. No to tak, pozostało nam jeszcze zapolować na te jelenie. Ereden, skoro już tu jesteś, chcesz z nami zostać?
Ereden powstał na równe łapy, opanował oddech i wytarł łzy z powiek.
- Jeszcze się pytasz, tato? Pewnie, że zostaję!
Będąc w komplecie, basiorom było niezwykle dobrze ze sobą, że takowy fakt uśpił doszczętnie ich czujność. Ereden'owi nie zamykał się pysk, ani na moment. Gdyby mógł, przegadałby całą noc, ale dzięki stanowczości ojca, szybko powściągnął swój język. Dopiero po jakimś czasie przypomnieli sobie, iż tutejsi roślinożercy, przez dziwny wirus, czy pasożyt - Naharys skrzywił się na myśl o tym -zachowują się w sposób dość osobliwy. Ereden pochylił się, obejrzał dokładnie trop odciśniętych w miękkiej ziemi racic, pozwolił receptorom w nozdrzach zidentyfikować zapach - starał się przy tym wczuć w prawdziwego łowcę, tak jak uczył go Naharys. Zapach zdradził, że byk kręcił się tu niedawno, poza tym, świadczyły też temu dziwne szramy w pniu drzewa. Tutaj musiał ostrzyć końcówki swego poroża - pomyślał Ereden. Był z nim drugi, młodszy od niego byk. Bardzo młody, bowiem zdradzały to pozostawione resztki zapachu scypuły w zranionej korze.
- Muszą być kilometr od nas - podsumował Ereden - Jeden starszy, drugi bardzo młody... zaraz... - przerwał młodzieniec, przybliżając nos do wilgotnej ziemi - jeden jest ranny... w nogę. Konkretnie to krwawi z uda. Młodszy musiał się pokłócić z tym starszym samcem.
- No, muszę Ci przyznać, że dobrze się spisałeś, młody. Robisz postępy - powiedział z aprobatą Naharys - no to ruszajmy.
I cała trójka popędziła na zachód, zanurzając się coraz to głębiej w leśną dolinę. Grupka ukrytych zza gęstą zasłoną gałęzi sów obserwowały snujące się cienie między drzewami, wyraźnie słyszały ich głośne oddechy.
- Swoją drogą, nie nauczyłem cię, jak w pełni wykorzystywać potencjał swego węchu. Gdzie się tego nauczyłeś? - zapytał Naharys.
- Czytałem sporo o technikach myśliwskich. Tato, nawet sobie nie wyobrażasz, ile można się dowiedzieć w starych manuskryptach u Rene.
- Spotykałeś się z Alfą? - zapytali jednocześnie zaskoczone basiory.
- Pożyczałem od niej zwoje. To tyle. - odparł Ereden - Pozwalała mi przeglądać swoją biblioteczkę w poszukiwaniu tego, co mnie zainteresuje. Rene jest bardzo wyrozumiała i doradzała mi, co nieco, od jakiego manuskryptu zacząć, aby nie pogubić się w tych wszystkich rozdziałach.
Musicie przyznać, że Naharys mógł czuć pełną dumę ze swojego syna, za to, jak poważnie bierze pod uwagę swój własny samorozwój oraz lepszy stosunek do innych wilków. Dawniej Naharys spodziewałby się, że Ereden w życiu nie zbliżyłby się do ich Alfy, z powodu jej skrzydeł. Dopiero znana im choroba zmieniła basiora nie do poznania - był świadkiem jego rozejmu z Shori oraz ich częstszych rozmów i zabaw. Nieco gorzej mu szło z Sininen - waderka, każdą próbę zdobycia przebaczenia przez Ereden'a, traktowała jak przejaw podstępu z jego strony. Z góry zakładała, że dozna kolejnych krzywd. Nie ufała mu, ani nie raczyła go żadnym słowem. Ograniczała się do lakonicznych odpowiedzi, jeśli musiała już coś powiedzieć.
Nagle Naharys zatrzymał się gwałtownie. W powietrzu, niosącym ze sobą zapachy podpowiedziały mu, że znajdują się już niedaleko. Dosłownie kilka metrów dzieliło ich od celu - Tak, zapach krwi rannego samca był coraz silniejszy. Poza tym był on dość nietypowy. Zamiast metalicznej woni, czuł coś, co przywodziło mu na myśl zepsucie, rozkład, zgnilizna. Kiedy wyłonili swe głowy zza zasłony ostrokrzewu, zobaczyli takowy obraz; Dwójkę dorosłych jeleni - jeden starszy, a drugi, jak zdiagnozował po zapachu Ereden, nieco młodszy - pochylających się nad drobną kałużą czarnej, gęstej niczym szlam juchy, wypływającej z rozharatanej tętnicy dzika. Zwierzę umierając, kwiliło cicho i poruszało kończynami w konwulsyjny sposób. Jelenie wręcz chłeptały krew, jak najsłodszy nektar - ta scena to ostateczne świadectwo kompletnego szaleństwa wśród roślinożerców.
-... co do... - zaczął Ereden, ale tym samym, na swe własne nieszczęście, ściągnął uwagę jeleni. Zwierzęta, gdy wbiły w basiorów swój wzrok, który ziejąc pustą agresją i rządzą, oblizały jedynie swe pyski z cieknącej juchy i... czekały. Na co? Tego niestety nie wiedział nikt. Ten najmłodszy ze scypułą, pokręcił nerwowo głową, szarpiąc powietrze porożem. Zaryczał głośno. Brzmiało to podobnie do zwyczajnych ryków samca jelenia w trakcie rykowiska, lecz takowy dźwięk był przepełniony zimną furią. Ereden drgnął lekko, dźgnięty szczypcami lęku w okolicy serca, które z resztą, mało brakowało, a wyskoczyłoby mu przez gardło. Naharys'owi nie uszło to uwadze i starał się pokrzepić syna.
- Spokojnie, Ereden. Wzbudzając w sobie strach, więcej błędów popełnisz w trakcie walki, a jego zapach rozdrażni przeciwnika. Oddychaj głęboko, skup się i myśl.
Atrehu nie trzeba było mówić, co i jak - kierując się strategicznym umysłem, zaczął zachodzić jelenie od lewej flanki, a prawą zajął się Ereden, w trakcie gdy Naharys krocząc w stronę frontu, prowokował jelenie do ataku seriami głośnych warknięć. Kłapał pyskiem, ukazując rząd ostrych zębów - chciał całą uwagę roślinożerców skupić na sobie, w trakcie, gdy Ci dwaj zaatakują ich boki.
Dało się słyszeć głośne, puste stukanie o ziemię, przez ciągłe wściekłe tupanie racic - Z nozdrzy jeleni wydobywał się obłok pary, oddychając przy tym głośno, niczym wściekłe byki.
Pierwszy wystartował najstarszy z samców, nadstawiając poroże do zabójczej szarzy. Naharys czekał na odpowiedni moment. Niemal czuł wibracje drżącej ziemi od wściekłego biegu przeciwnika - tumany ziemi i kurz wzbijały się spod racic jelenia, który rycząc, pobudził pewnikiem już cały las w promieniu kilku mil. Kiedy był już w połowie drogi od celu, jeleń wybił się w prężnym skoku, na co Naharys wyczekiwał cierpliwie. Basior odskoczył z gracją do tyłu, tkając z mroku trzy silne macki; Jedna owinęła się wokół brudnego od juchy pyska, druga omotała dookoła mięsistą i mocną szyję, a ostatnia zaś skrępowała przednie i tylne kończyny. Wykorzystawszy przy tym całą swą siłę woli, przygniótł ogromne cielsko do ziemi z głośnym hukiem. Teraz to już tylko prosta droga zadania śmiertelnego ciosu... gdyby nie fakt, że w tamtym momencie został powalony przez szarżującego młodzika, który zadał mu porożem cios w brzuch i żebra. Naharys poczuł paraliżujący ból, miał wrażenie, że wszystkie jego wnętrzności wywróciły się do góry nogami - dosłownie miał ochotę zwymiotować swoimi własnymi flakami. Zarył grzbietem o ziemię, turlając się przy tym, jak rozpędzona piłka. Młodzik doskoczył do niego i zatopił swe zęby w ramieniu basiora, rozerwał mocną szczęką skórę i fragment mięśnia jednym porządnym szarpnięciem.
- Zabieraj swój ryj od mojego ojca! - warknął Ereden, szarżując na młodzika. Rozpędził się do odpowiedniej prędkości i wybijając się w powietrze, staranował napastnika ciosem wszystkich swych kończyn w brzuch, po czym z łoskotem upadł na bok.
- Aghh! Skur**el dziabnął mnie! - wysyczał z bólu Naharys, spoglądając na obficie krwawiącą ranę w lewym ramieniu. Jeleń musiał uszkodzić zębami ważne naczynie krwionośne, bo jucha lała się obficie z jego ramienia, znacząc czerwienią liście ostrokrzewu.
Atrehu przypadło zadanie śmiertelnego ciosu spętanemu mrokiem jeleniowi, co też bez wahania uczynił, a ten młodszy został otępiony mocą Naharys'a. Ereden wziął się za natychmiastowe tamowanie krwawienia prymitywnym opatrunkiem z liści dzikiego czosnku, a ranę zaś zabezpieczył naturalnym środkiem dezynfekującym - żywicą z kory sosny. Całość związał mocnym pędem lian, nie za mocno, aby nie zakłócić prawidłowego krążenia. Naharys przyjrzał się opatrunkowi i z dumą pochwalił syna.
- Ereden, jesteś pewien, czy aby nie minąłeś się z powołaniem? Aplikuj na medyka! - powiedział z zachwytem Exan.
- Nie, to dla bab! Wolę coś ekstremalnego! - odparł zadowolony Ereden.
- A zielarstwo to niby męskie zajęcie? - zaatakował go obok Atrehu, podnosząc znacząco brew. Młody migiem zmazał z pyska zachwyt i zastąpił nim zmieszanie, ale Naharys szybko postanowił ratować sytuację.
- Bycie zielarzem jest równie męskie i potrzebne, co w przypadku wojownika - odparł, puszczając oczko w stronę syna. Basior wstał na równe łapy.
- No dobrze, skoro już wszystko mamy. Wracamy z powrotem do watahy. Ja i Atrehu weźmiemy się za tego żywego, bo bardziej wyrywny, a ty, Ereden, dasz sobie radę z martwym?
Młodzik jak zwykle był pewny siebie i charyzmatycznym basiorem, ale Naharys rozpoznał w iskierkach jego oczu, że nie tym razem. W takim razie Naharys i Ereden zajmą się żywym, a Atrehu zostawili tego martwego. Rudy był bardzo silny, jak ocenił Exan, więc nie będzie to dla niego żadnego problemu.

***

 Zaszli w końcu do lecznicy. Naharys spętał mrokiem młodzika, przy czym światło musiało być ograniczone, aby nie pogarszać stanu jego mocy. Na pierwszy strzał poszedł martwy jeleń - Według diagnozy Lonyi, sierść jelenia była martwa, ledwo trzymająca się skóry, gdzieniegdzie był już ich brak. Truchło cuchnęło, jakby było zabite kilka, kilkanaście dni temu. Naharys mógł przysiąc, że podobny zapach rozkładu czuł w trakcie walki, ale ogarnięty bojowym szałem, nie zwracał na takowe szczegóły najmniejszej uwagi. Po wstępnych zewnętrznych oględzinach, Naharys zaproponował trepanację czaszki - zabieg, polegający na wykonaniu niewielkich otworów w niektórych miejscach czaszki zwierzęcia, aby zdiagnozować pewne zmiany w mózgu. To dało im odpowiedź - lekkie naruszenie struktury czaszki jelenia spowodowało, że przestrzeń lecznicy wypełnił śmiertelnie obrzydliwy fetor. Lonyę aż odrzuciło na bok, zatykając łapą pysk, Ereden musiał wybiec, aby powstrzymać się przed zwymiotowaniem, a Atrehu... na jego nieszczęście nie zdążył. To samo Naharys. 
- Na bogów, co za smród! - wystękała Lonya, nie mogąc złapać powietrza - Panowie, proponuję wyjść na zewnątrz z nim. Nie sądzę, że będziemy w stanie pracować w takich warunkach. 
Przedtem jednak, wadera dała basiorom po skórzanej masce, ergonomicznie dopasowanej do wilczego pyska. Jej wnętrze wypełniono wonnymi olejkami i leczniczymi zapachami, które miały nie dopuszczać do nozdrzy porażającego fetoru. Naharys przyznał, że maska na pysku wcale nie ułatwiała mu pracy, bowiem trafił na taką, która nie była dopasowana do rozmiarów jego głowy, ale zapach olejków robił wspaniałą robotę. Kiedy przenieśli trupa na zewnątrz, pierwsze co Lonya uczyniła, to otworzyła zwierzęciu czaszkę jednym, potężnym uderzeniem lodowego kolca, wystającego ze szczytu jej ogona. To, co wtedy Naharys ujrzał, miał ochotę jeszcze raz zwrócić wszystko na ziemię, gdyby miał co; Wydawało się, że mózg jelenia się rusza. Wyglądał, jak jedna wielka zbieranina drobnych rzęsek, które ostatecznie okazały się obrzydliwymi i oślizgłymi larwami jakiegoś tajemniczego insektoida. Wypełzały z bruzd mózgowych, leniwie ociągały się po wpół zjedzonej warstwie tkanki mózgowej, a gdy jego siostra dokopała się do móżdżku, ujrzeli, że coś w nim tkwi. Kształtem przypominał odwłok, wyposażony w długie, kręte i zakrzywione na końcu szczypce. Naharys ocenił, że to coś, jakimś cudem, utkwiło w głąb móżdżku i to coś... - jakimś magicznym, albo biologicznie ustosunkowanym sposobem, kierowało tym jeleniem, który w rzeczywistości był już dawno martwy. Zakręciło mu się w głowie. 
- Panowie, chyba mamy do czynienia z kolejnym pasożytem. 
- Czy to ten, który mnie zaatakował, ciociu? - zapytał Ereden. 
Lonya pokręciła przecząco głową, przyglądając się bliżej odwłokowi insektoida. 
- Ten jest nieco inny. W świecie nauki, nazywa się on neurolakiem, nie bez powodu. Ty, Ereden, swojego złapałeś przez nos, a ten biedny skur**el, musiał go zjeść wraz z zieleniną. Przez żołądek przebił się do aorty, skąd wraz z krwią, popłynął do mózgu, gdzie stamtąd prostą drogę miał do móżdżku. Ale przed wszczepieniem się w niego, jak widzicie, złożył jajeczka w bruzdach, otworze między półkulami mózgowymi. Świeżo wyklute larwy żywcem zżerają mózg ofiary, do czasu aż nie umrze. W cudzysłowie, aż umrze... znaczy się... inaczej. Ten jeleń był martwy, ale podstawowe czynności życiowe sztucznie podtrzymywał ten pasożyt. Móżdżek jest operatorem ruchu mięśni - tylko w taki sposób mógł się poruszać, pożywiać się i... zabijać. 
- To coś, jak zombie? - zapytał Ereden, drapiąc się w tył głowy. 
- Coś koło tego. Ale jest jeden szkopuł. Nas wilków nie jest w stanie zainfekować, bowiem jest to odmiana, która atakuje tylko roślinożerców. Jego mięsożerny odpowiednik, dzięki bogom, nie występuje w tym klimacie. 
- A to zioło, które... - zapytał Ereden, ale przyciśnięty wzrokiem ojca, wolał nie zdradzać zbyt wielu szczegółów ciotce -... znaleźliśmy. 
- Nie wiem, skąd wam przyszło do głowy, aby je zerwać, ale trafiliście w dziesiątkę, panowie. Te dzbanuszkowate kwiaty magazynują w sobie naturalny zabójczy środek na każdą bakterię, wirus... zabija nawet pasożyty, dlatego tej rośliny nie imają się żadne choroby. Zielarze nazywają ją "nieśmiertelnikiem". Jestem jednak ciekawa, jak go zdobyliście, panowie? 
- Cóż...em... - Naharys, drapiąc się w podbródek, unikał wzroku Lonyi, Atrehu poczuł zaś takie zakłopotanie, iż jego wyraz był nie do opisania. Tylko Ereden zachował zimną krew. 
- Szczęśliwy traf. Po prostu. 
- I ja mam w ten "szczęśliwy traf" uwierzyć? - odparła z przyjaznym uśmiechem, poczochrała bratanka po bujnej czuprynie. - Okej, nie chcecie mówić, nie mówcie. 
W pewnym momencie, rana Naharys'a zaczęła jakoś dziwnie go dokuczać - pod tym pojęciem krył się najzwyczajniejszy w świecie ból i uczucie uwierania. Ponadto skóra zaczęła go swędzieć i drażnić, jakby została oblana słabym kwasem. ~ Nie powinno się raczej nic dziać! - pomyślał nagle Naharys, drapiąc się w okolicę, niezakrytą opatrunkiem. Ereden wiedział, co robić. Żywica sosny powinna zdezynfekować ranę i dać jej zdrowe warunki do zasklepienia się - czyżby się w czymś pomylił? 
 W końcu zdjął liście dzikiego czosnku z ramienia i to, co zobaczył, posiwiał momentalnie. Rana zaczęła mu obrzydliwie ropieć, brudzić paskudnie, jakby zraniono go brudnym narzędziem. 
- Lonya! - zawołał zaniepokojony Naharys - Powinnaś spojrzeć na to. 
Jego siostra, z goła wydająca się opanowaną waderą, która w życiu widziała już niejedno, lecz na ten widok, wytrzeszczyła z niepokoju oczy. 
- Wydawało mi się, że dobrze cię opatrzyłem, tato! - wystrzelił nagle Ereden na widok paskudzącej się rany. 
- I dobrze Ci się wydawało, tylko do jasnej cholery, jakim prawem... o kuźwa... Naharys, czujesz coś? 
- Hmmm... czuję też lekkie zawroty głowy. Jakbym się dopiero, co napił porządnego samogonu. 
- Tato, proszę Cię, nie odpływaj nam tutaj! - Ereden potrząsnął ojcem. 
- Spadaj! Nigdzie nie odpływam i takich planów raczej nie mam. Ale... cholera jasna, coś trzeba z tym zrobić.  
 Kiedy Lonya zaczęła na nowo opatrywać ranę brata, zawroty głowy znacznie przybrały na sile - momentami zaczął kiwać głową na boki, mięśnie mimo jego woli, zaczęły się napinać w okolicy ugryzienia, szyi i żuchwy. Żwacze wręcz drżały mu widocznie. Do tego dochodziło uczucie rozbicia i zmęczenia psychofizycznego - dosłownie czuł się, jakby miał zaraz obumrzeć. 
- Naharys... wszystko,.... okej... nah.... - Słowa przyjaciela miały wydźwięk, jakby Naharys zanurzył głowę pod wodą. Stracił kontrolę nad świadomością. Mętnym i nieobecnym wzrokiem spoglądał na wszystkich, obraz miał kompletnie zamazany. W końcu upadł bezwładnie na ziemię, jak zwalona kłoda, tracąc przytomność. 

***

Kiedy otworzył oczy, pierwsze co ujrzał, to wszechogarniające światło. Jaskinia była kompletnie oświetlona, albo jakiś jej przedsionek, Naharys nie był w stanie stwierdzić. Dosłownie, jakby światło słoneczne, całą swą mocą wpadało do środka, przez pokaźnych rozmiarów otwór w sklepieniu, gdyby takowy istniał. Czuł się, jakby przestrzeń była jedną wielką próżnią - Gdy wstawał, zamiast słyszeć ocieranie się sierści, drapania pazurów o skalistą nawierzchnię, dźwięki wokół były przytłumione, a gdy chciał nabrać wdechu, wydawało mu się, że jest w totalnym bezdechu. Mimo tego, się nie dusił. Rozejrzał się wokół; ściany były szare, wilgotne, gdzieniegdzie porośnięte grzybem i jakimś tajemniczym porostem, przed sobą widział niewielkich rozmiarów źródełko, do którego wpływała woda - zapewne gdzieś znajduje się podziemny potok, z którego pochodziła. Mimo tego, żadnego dalszego korytarza, ani drogi do wyjścia nie widział. W tamtym momencie czuł się, jakby to miejsce stało się jego ostoją spokoju i szeroko pojętym schronieniem. Przed czym? Tego basior niestety nie wiedział i nie spodziewał się, iż odpowiedź sama przyjdzie mu z nieba. Usiadł na brzegu źródła, nachylił się nieznacznie, aby przyjrzeć się sobie w odbiciu; Kreśliły się na powierzchni znajome mu rysy twarzy o surowej, ale wcale niebrzydkiej północnej urodzie. Obejrzał się ze wszystkich stron, jakby chciał się upewnić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Zbliżył swój pysk do tafli, aby przyjrzeć się swoim oczom; bursztynowe tęczówki wydawały się pływać w roztopionym złocie, lśniące nieskazitelnym spokojem, ale też skrzące zapalczywością. Nagle jego odbicie zamazało się pod wpływem uronionej kropli ze szczeliny w sklepieniu, a gdy fale rozchodzące się wokół zaniknęły, Naharys obok swego odbicia ujrzał kolejne. Należące do obcemu mu wilka. 
~ Co jest... 
Z początku, jakby niedowierzając własnym oczom, cofnął się od źródełka i spojrzał na bok. Przyglądała się mu para ciemnozielonych, ciekawskich oczu należących do kremowowłosego basiora o byczym, mocno umięśnionym karku i silnych, rosłych łapach. Sądząc po jego zwalistej posturze, konfrontacja okazać by się mogła nie lada wyzwaniem, ale Naharys nie martwił się o walkę - był lepiej wyszkolony i bardziej potężniejszy od niego, ale też nie może lekceważyć możliwego przeciwnika. Lecz obcy basior na niego nie wyglądał. Siedział tylko i przyglądał się mu z ciekawością. 
- Kim jesteś? - chciał zapytać, ale słowa wyparowały, zanim zdążył je wymówić. Następnie chciał krzyknąć "Co jest do kur** nędzy!" ale sytuacja się powtórzyła. A basior, jak się mu przyglądał, tak nie chciał spuścić z niego swych pięknych oczu. 
- Chcesz o czymś porozmawiać?-Odezwał się głos w jego głowie. Być może, Naharys nie zareagowałby zdziwieniem, gdyby nie to, że tajemniczy basior mówiąc, nie otwierał ust. Poza tym jego głos był czysty, wzbudzający w słuchaczu zaufanie i uwagę. 
- Tak, chciałem... - kolejna próba wypowiedzenia jakichkolwiek słów zakończyła się fiaskiem. Kremowowłosy basior pokręcił głową z lekko znaczącym uśmiechem na pysku, po czym zbliżył się do Naharys'a, jakby chciał mieć z nim lepszy kontakt wzrokowy. 
- Nie musisz używać ust, aby się ze mną porozumieć - Ponownie ten sam przyjemny głos zadźwięczał w głowie Naharys'a. 
~ To jakiś rodzaj telepatii? - pomyślał przelotnie Naharys, ale basior, jakby słysząc jego myśli, odparł z aprobatą. 
- Tak! To, co pomyślisz, automatycznie przekłada się w słowa, jakie chcesz wypowiedzieć. - odparł wilk. 
- Kim jesteś i co to za miejsce?- Zapytał w myślach Naharys, choć z każdą wybitą chwilą, czuł się coraz bardziej głupio. W sumie, kto od razu przywykł do komunikowania się w myślach, z wilkiem, z którym dopiero co przełamał pierwsze lody. 
- To... - odpowiedział basior i przeczesał wzrokiem całą okolicę jaskini -... nazywa się Granica życia i śmierci. To oznacza, że zawisłeś między światem żywych i umarłych. Od razu ci mogę powiedzieć, że nie jesteś tutaj bezpieczny. Odczułeś spokój i ciszę? To jedynie pozór. Jeśli umrzesz tutaj, zginiesz także w realnym świecie. Uważaj na siebie, przyjacielu.
- Umiem o siebie zadbać, ale dziękuję. Doceniam troskę, mimo, że znamy się od minuty. -
 Odparł szorstko Naharys. - Jestem Naharys. Kim jesteś i jak się tu znalazłeś? 
- Jestem Joel -
Przedstawił się basior, nie tracąc miłego, czarującego tonu - Jak tutaj się dostałem, nie jestem w stanie ci tego w racjonalny sposób wytłumaczyć, bowiem to, co się tutaj dzieje, nie można opisać w żadnym języku znanym innym wilkom...
~
Jestem w stanie śmierci klinicznej? - mruknął w myślach Naharys, ale zapomniał, że Joel go może usłyszeć, więc pojął, że nawet w głowie musi dobierać słowa dość ostrożnie. 
- Nie rozumiem, o jaki stan Ci chodzi, przyjacielu, ale powtarzam jeszcze raz. Uważaj na siebie.
Naharys też zaczął się zastanawiać, o jakie niebezpieczeństwo chodziło Joel'owi - jaskinia wygląda, jakby była pozbawiona wszelkich dróg i otworów. Można by rzec, że są uwięzieni w jednej wielkiej klatce wewnątrz jakiejś góry bądź ogromnej skały. Ponadto atmosfera i próżnia, jaka wypełniała to miejsce, zaczęło utwierdzać Naharys'a w przekonaniu, że to wszystko może się dziać w jego głowie. Śmierć kliniczna, stan kiedy poza mózgiem, wszelkie inne oznaki życia zostały zatrzymane - Ciekawe więc, co może się mu stać? Być może przyjdzie się mu zmierzyć z własnymi lękami, które wolał, aby nie ujawniały się poza granicę podświadomości. Każdy ma jakieś lęki i obawy - Nawet on. 
- Czekałam na ciebie... -Odezwał się po chwili kolejny głos. O dziwo, dla basiora, bardzo znajomy głos. Miała go tylko jedna osoba, którą kochał nad życie... i której powierzyłby wszystko. Kiedy Naharys odwrócił się - a zrobił to powoli - jego oczom ukazała się ona... 
Na środku jaskini stała ONA! Pina! Wadera jego życia. Matka jego szczeniąt, ukochana Elskerine! Miał ogromną ochotę podbiec do niej, uchwycić ją w mocnym uścisku, podnieść i obcałować każdy cal jej drobnego ciała. Miał ochotę zwariować ze szczęścia na jej widok. Tak samo piękna i urocza, jak przed tajemniczym zniknięciem... piękna do tego stopnia, aż poczuł przyjemne ciepło w okolicy podbrzusza... Dawno nie czuł bliskości i ciepła jej ciała, potrzebował jej czułości i uczucia, jakim obdarzała go nocami. 
~ Pina, skarbie ty moje. Diamencie jedyny, tęskniłem za tobą bardzo... -Pomyślał spontanicznie Naharys, podbiegając do wadery. Bardzo, ale to bardzo chciał ją dotknąć, przekonać się, że jest tą prawdziwą Piną, a nie jakąś bardzo dobrą iluzją. Kiedy jego palec musnął jej drobnej szyi - gdzie lubił składać namiętne pocałunki - po prostu przeniknął, jakby futro i skóra wadery była zbudowana z powietrza. Basior nagle odczuł, jak wielki płomień radości został nagle zgaszony przez strumień zimnego żalu i smutku. Usiadł przed jej obliczem, spojrzał bliski rozpaczy w oczy Piny. 
~ Tak mi cię brakuje, Pina... Żałuję, że nie byłem przy tobie, aż do końca... może, gdybym nie był zajęty obowiązkami Kapitana, ty może byłabyś przy mnie, przy dzieciach... a teraz... nie mam pojęcia, czy ty w ogóle żyjesz. 
Pina stała tylko i słuchała. Naharys wziął kilka przerywanych wdechów i nagle kilka kropli łez popłynęły mu po policzku. Zamknął oczy i po prostu drżał z rozpaczy. Wartki strumień łez rozlewał się z jego podbródka. Pina stała i obserwowała. 
- Nic mi nie jest, kochanie. Tam, gdzie jestem, jest mi dobrze. - Wadera jego życia zbliżyła się znacznie, wtuliła się w jego futro - o dziwo Naharys to poczuł - ten otworzył oczy i przyjrzał się zdumiony jej drobnemu ciału. Na nowo poczuł drobny płomień szczęścia i nadziei. Chciał ją przygarnąć mocniej do siebie swą łapą, ale przeniknęła przez jej ciało - w rezultacie poczuł swój własny dotyk. 
- Co mam zrobić, abyś wróciła do mnie? - Zapytał z nadzieją Naharys.  
Pina uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Jej pyszczek nie wyrażał żadnych emocji, to samo oczy, jakby od dawien dawna płomyczek dawnego życia zgasł bezpowrotnie. Pozostał jej tylko ich kolor i blask. Nic więcej. Pina przemówiła, tym razem już nie swoim głosem. 
- Umrzeć... 
Z tymi słowy, oblicze Piny rozmyło się i znacznie powiększyło do byczych rozmiarów. Dawne ciało Piny, wtulające się w jego ciało, zamieniło się w ogromną, czarną łapę, która nagle zacisnęła się na jego szyi. Dziwne, zamazane monstrum uniosło go bez problemu, wzmacniając nacisk na krtań. Naharys, prócz tego, że tym razem znalazł się w realnym bezdechu, to jeszcze wydawał z siebie zduszone jęki, machając bezradnie tylnymi łapami. W następnej chwili leciał już, wyrzucony z dość ogromną siłą w stronę skalnej ściany. Siła uderzenia musiała być bardzo mocna - gdy gruchnął zdrowo plecami o ścianę, ta rozwaliła się w drobne kamienie. W efekcie, Naharys, turlając się po nierównej nawierzchni jaskini, znalazł się w innym przedsionku. Co dziwne, wszystkie jego organy wewnętrzne miały się dobrze, a kości w nienaruszonym stanie. Jedynie, co paraliżowało go do dalszego ruchu, to potworny ból grzbietu i szyi. 
- Wstawaj, Naharys! Wstawaj, nie walcz z tym. Z tym się nie da wygrać, musisz uciekać! -Szarpał nim Joel i starał się pomóc mu wstać. Naharys próbował wszelkich sił, ale nawet przy najmniejszym ruchu łapy, ból obezwładniał go skutecznie - A bezkształtna bestia snuła się ku nim niestrudzenie. W końcu Joel, jakby nabrał w sobie całą swą siłę, poderwał Naharys'a na swój grzbiet - a zrobił to tak, jakby ważył tyle, co wór pierza. Basior podrygiwał bezwładnie na grzbiecie, zgodnie z rytmem biegu Joel'a, lecz gdy ten zatrzymał się nagle i bez ostrzeżenia, zleciał z niego, uderzając z łoskotem o ziemię. 
- Ughhh... - chciał wystękać Naharys. 
~ Ślepy zaułek - warknął Joel - No, to już po nas..
Naharys poniósł głowę - jego oczom ukazał się rozmazany kształt, który z każdym jego ruchem, stawał się coraz większy. Zbliżał się i zbliżał, rozwierając pewną część jego ciała, co musiało być śmiertelnie niebezpiecznymi szczękami. 
~ Nie tym razem... -Odrzekł Naharys. Kiedy zetknął się z Joelem łapami, Naharys wykonał natychmiastowy gest ogonem, aby siebie i swego kompana przemienić w obłok mroku. Bez problemu wyminęli pędzące monstrum i zawrócili, szukając jakiejś innej drogi ucieczki. Niestety, droga prowadziły tylko w dwie strony; do punktu wyjścia i ślepego zaułka, gdzie obecnie ryczał wściekle bezkształtny potwór. 
~ Nie ma innej drogi! - poskarżył się Naharys - Zostaliśmy w punkcie bez wyjścia!
- Wiem, ale nie musi tak być - odparł Joel, stając obok niego, gdy odzyskał cielesną formę. 
- Co masz na myśli? - rzucił pośpiesznie, spoglądając w stronę kremowowłosego basiora. 
Jednakże Joel nie chciał odpowiedzieć od razu, wstał jedynie, wyszedł na środek jaskini i zawył; Normalnie, jak do księżyca, wył z wysoko uniesioną głową. Naharys doskoczył do towarzysza jedynym susem, chcąc go uspokoić, ale gdy tak przyglądał się skalnym ścianom jaskini, ujrzał tworzące się szczeliny, drobne kamienne odłamki upadały na nawierzchnię - Wydawać się mogło, że Joel próbuje wytworzyć dla nich inne przejście, ale sam jeden nie dawał sobie z tym rady, dlatego Naharys dołączył o niego. Ich wycia połączyły się ze sobą w jedną, głośną symfonię, która w stanie była skruszyć najtwardszą skałę. Pęknięcia stawały się coraz to wyraźniejsze, szczeliny zaczynały się poszerzać, aż w końcu skalna ściana runęła przed nimi, rozsypując się na setki drobnych kamieni. 
- Dobra robota! - powiedział Joel i ruszył pośpiesznie w stronę nowo powstałej szczeliny w ścianie. Naharys'a nadal dręczył ból w grzbiecie, ale dał radę biec - nie tak szybko, jak wcześniej, ale był w stanie dotrzymać Joel'owi kroku. Chwila wystarczyła, aby poczuli złowrogi oddech bestii na swych karkach. Napięcie, spowodowane, że deptał im po ogonach, sprawiało, że Naharys tracił jasność myślenia. Korytarz wydawał się ciągnąć w nieskończoność, zakręcał ostro na boki, zmuszał do biegu pod górę, a potem omal na tyłkach nie zjechali w dół - byleby uciec potworowi. I tak bogom dziękować, że mieli gdzie uciekać. Ucieczka ucieczką, ale z powodu tej ciągłej gonitwy, zaczął tracić siły w łapach. 
Zdziwić się można było, gdy nagle Naharys poczuł, że jego łapy lekko odrywają się do ziemi - a potem miał wrażenie jakby biegł w powietrzu. Z początku pomyślał, że w jakiś irracjonalny, magiczny sposób biegnie nad przepaścią. Dopiero po niedługiej chwili zorientował się, że z jego łopatek wyrastają skrzydła. Tak, mój drogi czytelniku, z twoim wzrokiem wszystko w porządku! Skrzydła. Długie, mroczne jak jego sierść w porze nocnej - leciał, mimo tego, że korytarz był na to zbyt wąski, jednak leciał. Skrzydłami obijał o nierówne, porowate ściany. Tak więc, korzystając z takowej ekstrawaganckiej możliwości, chwycił Joela pod pachy i pomknęli razem przez nonstop ciągnący się korytarz.
- Jakim cudem? - Pomyślał zaskoczony i zdumiony zarazem Naharys. 
- To twoja moc? - Zapytał Joel
- No właśnie, że nie! To dziwne miejsce... 
Nie do kończył swej myśli, bowiem gdy tak pokonali dość spory dystans, oczom Naharys'a ukazało się coś dziwnego; Mały, migocący punkcik, coś jakby światełko świetlika, lecz ono było jasne, niczym słoneczny blask. Nie zastanawiając się zbyt długo, przyspieszył lot, wychodząc temu czemuś na spotkanie. Myśl o blasku stała się tak mocna, że niemal wytrącił kompletnie potwora ze swojej głowy. Skrzydła chlastały kamienistą nawierzchnię ścian, rozsypując wokół ich odłamki, które wydawały się drażnić ścigającego ich monstrum. Światło stawało się coraz wyraźniejsze... coraz bliższe... Byli już tak blisko, że można by oślepnąć od siły jego blasku... I nagle cisza. 

***

 Naharys zerwał się nagle, jak oblany wodą kot, zyskując przytomność. Zorientował się, że musiał spaść z łóżka, a potem poczuł ten dobrze mu znajomy zapach lecznicy. Zapach, którego nie znosił. Ból w ramieniu odezwał się silnym bólem, bowiem na nie musiał upaść; przy okazji zniszczył zawodowej roboty opatrunek z jakichś leczniczych liści, które znała tylko Lonya i tkaniny z pajęczyny, nasączonej leczniczymi i wonnymi olejkami. Na szczęście szwy nie puściły, chociaż tyle dobrze. Potem jego uszy zarejestrowały znajomy głos (swoją drogą, miał nadzieję, że nie cierpi już na jakieś halucynacje czy coś. Miał nadzieję, że wybudził się ze śmierci klinicznej). To była Lonya. O bogowie! Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo ucieszył się na jej widok. Mimo tego, iż nie była to Pina, Lonya nie była jakimś jego wymysłem, czy skrywanym pragnieniem, była prawdziwa! Żywa! Namacalna! Naharys, mimo odrętwienia, jakie toczyło jego organizm, podniósł się z trudem i rzucił się w ramiona swojej siostrze. Czule, ale silnie przycisnął waderę do swojego ciała - Tak bardzo cieszył się, że w końcu może poczuć ciepło czyjego ciała, cieszyć się jej zapachem herbaty i mięty. Bo była żywa! 
- Bracie, puść mnie, bo niechybnie poślesz mnie na tamten świat... Ughh... że też bogowie dali Ci tyle w parze, a tak mało pod czerepem! Omal mnie nie udusiłeś! - krzyknęła Lonya, masując sobie szyję. 
- Lonya... nawet nie wiesz, jak ja się cieszę na twój widok - powiedział rozradowany. 
- Widzę! Widzę też, że coś Ci zryło pod tym beretem. Słuchaj, jak jeszcze raz wywiniesz nam taki numer, to nie trzeba mi będzie zapchlonego jelenia, żeby potem rzucić cię do piachu! - warknęła Lonya, ale zaraz potem uśmiechnęła się miło, tym razem to ona objęła Exana, nieco delikatniej niż on - Też się cieszę, że cię mamy wśród żywych. 
- Tato! - zawołał Ereden, który widocznie, wraz z Atrehu, wracali z polowania, bo każdy z basiorów trzymał po dwa zające w pyskach. Martwe zwierzęta dyndały im ogonkiem w dół, bowiem trzymali je za długie uszy. Samczyk rzucił kolację (albo śniadanie, nie miał pojęcia, na ile stracił przytomność) i zarzucił się ojcu na szyję. Zaraz potem zaczął go okładać ciosami w zdrowe ramię. 
- Nienawidzę cię! Nie cierpię z całego serca! Dlaczego to zrobiłeś! Bałem się, że już cię straciłem! Dziewczynki płakały za tobą, bo myślały, że spotkało cię to samo, co mamę! Nienawidzę cię, nienawidzę!!! 
- Ereden, uspokój się! - warknęła Lonya - To nie jego wina! 
Naharys cieszył się jednak, bo to był tylko tymczasowy napad złości u samczyka. Musiał tylko ochłonąć na dworze, a przy nim czuwał Atrehu. Został sam z Lonyą. 
- Bogowie... całe szczęście, że się wybudziłem... dłużej bym tego nie wytrzymał... ile byłem nieprzytomny? 
Lonya zaczęła wyliczać na palcach jednej łapy. 
- Cztery... pięc... - Uniosła drugą łapę i zaczęła odliczać - siedem dni. 
Naharys wywalił oczy. Siedem dni straconego życia! 
- O ja pier**lę... ominęło mnie coś? 
- Stworzyłam antidotum dla roślinożerców. Tych zarażonych, co prawda, wyratować się już nie dało, ale przynajmniej obroni te, które są narażone na kontakt z pasożytem. Taka profilaktyka. Wszystko już jest okej. W siedem dni się uwinęłam! Mój nowy rekord pobity! - zaśmiała się głośno Lonya. 
- Widziałem Pinę... - zaczął też, gdy pomyślał o niej. Radości też zaczął towarzyszyć smutek i... pustka, jaką kiedyś wypełniała miłość Piny. - Była przy mnie. Ściskałem ją... raczej, ona mnie, ale... widziałem ją taką, jaką ją zapamiętałem. Cholera, strasznie mi ją brakuje. 
- Wiem, braciszku, wiem - odparła i dla pocieszenia, objęła ponownie brata - ale to były tylko zwidy. 
- Cóż - burknął cicho - przynajmniej znowu tworzymy wielką parę singli. 
- Brat i siostra, znowu razem! - zawołała ze śmiechem Lonya, ale widząc zasmucone lico brata, pogładziła go lekko zewnętrzną stroną łapy, po jego policzku. 
- Będzie dobrze, bracie. Zobaczysz. 
- Chciałbym, żeby do mnie wróciła. Do dzieci. Dziewczynki mają koszmary. Sini jakoś nie odkrywa ich przede mną, ale co innego Shori. Co noc, to scena, gdzie Pina zostaje porwana przez dziwne coś... przysiągłem sobie, że już nie zapytam ich o sny. Nie chcę rozdrapywać ran, które się jeszcze nie zagoiły i nadal mocno krwawią. Chciałbym, żeby to było snem. Głupim i nic nie znaczącym snem. Od czasu jej zniknięcia, wydaje mi się, że pewnego dnia wróci do nas. Stanie w wejściu do jaskini i powie "Cześć wam! Tęskniliście?" ale... to tylko zwyczajna złuda. Czasami oskarżam się o takowe myślenie, że ona już po prostu nie żyje. Mam tylko nadzieję, że znajduje się teraz w lepszym miejscu, niż ten... przepełniony łzami, troskami i wszelakim gównem padół. Jak myślisz? 
- Wiem tylko - odparła z przekonaniem - Że była najszczęśliwszą waderą pod słońcem, mając u boku takiego basiora. Co prawda, nie jesteś ideałem faceta, bo przyłazisz ciągle spocony po treningach i łazisz nachlany...
- Odezwała się, abstynentka - rzekł ze śmiechem Naharys. 
-... ale, jesteś najlepszym wzorem męstwa i odwagi. Miała pewność, że przy tobie nic się jej nie stanie. Że na każde jej zawołanie o pomoc, skoczysz w ogień, aby ją ratować. 
- Kocham cię, wiesz? - powiedział po chwili milczenia - Nie wiem, czy przeżyłbym, gdybym stracił i ciebie, Lo. Tak, jak Pina, jesteś moim światem. 
- No, już mi tutaj nie słódź, bo dostanę zaraz cukrzycy, a potem pozwę cię do Rene! - burknęła z udawaną złością, Naharys wiedział, że zaraz się uśmiechnie - Teraz chodź do Ereden'a i dziewczynek. Myślę, że oni w tym momencie, potrzebują Cię najbardziej! 


PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 10134
Ilość zdobytych PD: 5067 PD + 100% (5067 PD) za długość powyżej 10 000
Nagroda za Questy:  1050 PD  | +7 siła | +9 inteligencja  | +4 spryt | +2 obrona | +5 kondycja, 
Obecny stan: 11184 PD

niedziela, 24 kwietnia 2022

Od Sininen c.d Pawony ~ "Mango i Strateg"

Dorastająca wadera w okresie nastoletnim w zasadzie nie posiadała czegoś takiego jak życie społeczne. Przebywanie wspólnie z innymi wilkami było dla niej stanowczo za głośne, głównie z powodu rozwijającego się wrażliwszego słuchu, nie mogła tylko powiedzieć czy to ją bardziej męczyło, czy irytowało. Zaczynała mieć mieszane uczucia czy żywioł powietrza to faktycznie rodzinna radość od strony matki, czy tylko jej tak bardzo życie daje po tyłku. Chore zamiłowanie losu. I oto ona, ciemna samica w pozie półleżącej aktualnie robiła sobie solowy program z zakresu ćwiczeń na podstawie użycia białych oraz czarnych kamyczków z prowizorycznie narysowaną pazurem łapą mapą, o nieco zmodyfikowanych obszarach, mających na celu testowanie przy określonych niekorzystnych warunkach pogodowych.
Drobna przyjemność z hartowania własnego umysł, który miała zamiar męczyć stanowczo znacznie bardziej jeszcze następny dzień z powodu nocnych ćwiczeń z poprzedniego dnia — nauka latania i powietrznych stylów walk miał swój nieprzyjemny finał w postaci groźnego upadku w grunt, skutkiem tego był utrzymujący się paskudny ból w skrzydłach, odczuwała ten dyskomfort nawet w obecnej drugiej formie. Ten duszek, który znalazł się przy niej, zdiagnozował brak wszelakich złamań, ale dość poważne obicia i poturbowania, zalecił nieużywanie prawdziwej formy przez kilka dni. Z samego rana podczas ćwiczeń z ojcem doszedł kolejna fatalnie wyglądająca kontuzja, przez co miała problemy ze stawaniem na przedniej łapie z powodu kolejnego stłuczenia. Nawet krew z jej nosa leciała w znacznie większej ilości niż do tej pory.
Zdecydowanie to nie był jej szczęśliwy tydzień.
Wzrastająca temperatura tylko wywoływała wilki ze swoich grot na radosne cieszenie się potęgą wiosny w sposób integracyjny. Na wszystkie bóstwa tego świata. Nastolatce zajęło sporo czasu, nim znalazła kąt pozbawiony obecności innych i do tego z dala od nich w celu zmasowanego ćwiczenia umysłu w ciszy, naprawdę. Tylko ona, jej zabawki (w postaci zwojów, kamieni czy czego tam jeszcze) i niezmącony spokój na ciche snucie uwag pod adresem własnym...
- Nad czym tak myślisz młoda damo? - Obcy głos tuż za nią spowodował jej wzdrygnięcie całego ciała. Po obejrzeniu się dostrzegła całkiem nieznaną jej postać z lekkim uśmiechem. - Ach co za maniery. Jestem Pawona Shanar. Nowa alchemiczka watahy, ale możesz mówić mi po prostu Pawona. A Ty?

I nagle cały jej spokój sytuacyjny poszedł się pierniczyć.
Nosz kur...

- W porządku... - Odezwała się zwyczajnie. Skoro akurat pojawiła się nowa sylwetka i mogła zapomnieć o spokojnej samotności, należało uważnie przemyśleć przekazanie informacji, które najlepiej byłyby jedynie neutralne. - Jestem Sininen i grałam w taką grę logiczną.
- Gra logiczna mówisz? Lubię takie. Są rozwijające i pozwalają się zrelaksować. Mogę? - Zapytała się, na co dostała lekki znak głowy. Podczas gdy nowa analizowała przedmioty wspomnianej gry, młodsza uważnie przeanalizowała ją. Ostrożne działania to już był jej nawyk, jeśli nie sposób bycia. Pawona odezwała się dopiero po chwili, w momencie podniesienia głowy i ponownego spoglądania na ciemną — To dowódcy, a to wojska, tak?
- Owszem.
- Gdybym była dowódca czarnych, przesunęłabym siły w tę stronę. Oczywiście, jeśli uznamy, że jest to równinna łąka. Wtedy doszłoby do starcia, w wyniku którego jestem w stanie dostać się do dowódcy białych. Widzisz? Z tej strony jednostki są rzadziej rozmieszczone. Można je wyminąć.
„Całkiem nieźle jak na kogoś spoza grona strategów” pomyślała Sininen, ponieważ dosłownie minutę przed daniem o sobie znać przez drugą, niedbale posypała kamienie na grunt, który zamierzała nieco zmienić na raczej górzysty. Tamta miała łeb na karku.
- Masz rację. A co byś zrobiła w takiej sytuacji? - Ułożyła kamienie dokładnie tak jak jej mentor na pierwszej lekcji, czym sobie zasłużył wewnętrzny wyraz pyska ówczesnego szczenięcia pełnego niedowierzania w jej potencjał, który zwyczajnie uderzył w dumę.
- Wystawiłabym smoka.
- A jeśli nie masz wsparcia smoka? Wilki raczej się z nimi nie lubią. - odezwała się z uwagą o solidnym podłożu wiedzy międzygatunkowej.
- Poszukałabym alchemika z jakimś dymem obezwładniającym albo skrytobójcy, który prześlizgnąłby się między Twoimi wojownikami. - powiedziała przy widocznym zastanowieniu się. - Masz jakiś inny pomysł Sininen?
No proszę. Jakże miło spotkać umysł, który faktycznie został skalany myślą informacji wiedzy wojennej. Naturalnie, w życiu nie powiedziałaby czegoś takiego na głos. Zamiast tego, fizycznie nawet nie uniosła brwi.
- Masz na myśli inne propozycje ataku czy sugestia zmiany zajęcia? - Nawet po tym pytaniu, Pawona nie wydawała się mieć czegoś przeciw niej, jednak Sininen nie traciła gardy.
- Ta pierwsza opcja. Skoro bawisz się w to, z pewnością masz głębszą wiedzę.
- Ach- mruknęła, kątem oka zerkając na niedbale rozłożone kamyczki. W bokach ją uwierało, ale samica umiała doskonale maskować ból. Dowodem było to, jak jakiś czas temu ukryła przed ojcem fakt niemal skatowanego drugiego boku, efekt innego brutalnego upadku podczas dania się zaskoczyć w locie. Ow, to serio bolało, samo wspomnienie przywoływało mentalny ból. - Sprawny atak skrzydlatych wilków z powietrza.
- Hm? - Teraz Pawona wydawała się bardziej niż pochłonięta przez tę wizję. - Co przez to rozumiesz?
- Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wilki typu szybkiego lotu mogłoby bez problemowo przeprowadzić zmasowany atak na siły wroga. - powiedziała tonem przyzwyczajenia, co dla osobników niebędących zaznajomionych w pewnego rodzaju sortu relacji koegzystencji w militariach, zabrzmiałoby to, jak wywyższanie się lub całkowite olanie rozmówcy. Ta jednak starsza samica obok zdawała się mieć trochę oleju w głowie.
- Ach, faktycznie. Zupełnie nie wzięłam tego pod uwagę. Wyglądasz na wilka mocno analitycznego. - dodała po krótkiej chwili.
- Dziękuję. - odparła krótko, by zaraz sprawnie zgarnąć swoje zabawki do prostego woreczka i, po przewiązaniu go, rzucić sobie lekko na grzbiet w celu odniesienia ich. Szczęśliwie przedmiot ułożył się między dwoma największymi bólowymi miejscami.
Poradzi sobie, da radę na spokojnie. Chce i będzie twarda. Trochę bólu przecież ją nie rozłoży na łopatki niczym ona z nauczycielem zwoje u niego na kamiennym stole. Nie ruszyła się jeszcze z miejsca, jej wzrok ponownie spoczął na nowo poznanej członkini watahy.
- Jeśli chcesz poznać stopniowo pozostałych mieszkańców, sugeruję iść na twoje prawo i po wyjściu z zagajnika na północ, bez problemu trafisz przynajmniej na dwoje wilków. Jeśli wolisz od razu większą grupę, kieruj się na lewo i cały czas prosto.
- Nie odprowadzisz mnie? - Zapytała takim tonem, jakby dodatkowo chciała puścić jej oczko. Na Sininen nie zrobiło to wrażenia.
- Wracam na zajęcia, nie mam możliwości. - odparła po prostu.
Pawona zachichotała cicho.
- Nie wyglądasz mi na przedstawiciela pokroju motyl społeczny.
- Mam swoje sprawy do robienia. - grzecznie ucięła żartobliwy temat z uwagi.
- Oj, pracoholiczka. Kiedy zamierzasz odpocząć i dobrze się bawić? - Zapytała głośniej rozbawiona Pawona, kiedy to ciemna już była metr od niej podczas kierowania się do mentora.
- Pewnie po śmierci. - odpowiedziała nieco głośniej.

Pawona? Sini jest niefortunnie zajęta :D

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1041
Ilość zdobytych PD: 520 + 5% (26 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 546

sobota, 23 kwietnia 2022

Od Atrehu c.d Itami ~ Wzloty i upadki (Dopisek do: W głowie się nie mieści) + "Szał rozpaczy" [+16]

< Dopisek do: W głowie się nie mieści >
W drodze powrotnej było dość... Nerwowo rzekłbym. Szliśmy w kompletnej ciszy. Mało kto z kimś rozmawiał. Nie było to przyjemne. Źle się czułem. I chyba nie tylko ja. Tsumi szła u boku Piny, kompletnie mnie ignorując. Wyglądała na smutną i zmęczoną. Chwiała się lekko na łapach. Oczywiście odmówiła, gdy zaproponowałem, że wezmę ją na grzbiet. Jest uparta jak osioł. Dopóki daje radę, nie pozwoli sobie zanadto pomóc. Pragnąłem ją też pocieszyć i zapewnić, że wszystko się jakoś ułoży. Nie wiedziałem tylko, w jaki sposób. Nie chciałem obiecywać jej za wiele. Nie ma nic gorszego niż fałszywe przysięgi. Wadera wydawała się to rozumieć. Z pewnością jednak rozczarowało ją moje zachowanie. Wcale się nie dziwiłem, sam byłem na siebie zły, wściekły. Nie tak to miało wyglądać. W głowie wszystko wyglądało inaczej. Spokojniej. Bardziej... prostoliniowo. Nie tak zagmatwanie, jak obecnie.
Westchnąłem ciężko, zerkając dyskretnie w jej stronę. Wyczuła to. Mimo tego nie spojrzała mi w oczy. Serce zatrzepotało mi nieprzyjemnie. Liczyłem, że jakoś z tego wybrnę. Potrzebowałem tylko trochę czasu. Wolności, w ciszy. Z dala od problemów. By móc wszystko przemyśleć. Podjąć decyzję. Tylko... jeszcze nie teraz.
Późną nocą dotarliśmy na miejsce. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem znajome tereny. Uśmiech mimochodem zagościł na moim pysku. Byliśmy z powrotem — w domu. Przyjemne ciepło opatuliło mnie jak kocykiem. Zerknąłem na moich towarzyszy. Ciemne worki pod oczyma świadczyły o ich zmęczeniu. Pewnie nie wyglądałem lepiej. Byłem jednak nieco bardziej pozytywnie nastawiony. Miałem nadzieję, że sytuacja się teraz zmieni. Że jutro, maksymalnie za tydzień wrócimy do tego, co było wcześniej. Wiem, że to czcze marzenie, jednak tego właśnie pragnąłem. Najbardziej na świecie. By cofnąć czas i zmienić bieg historii. Gdybym tylko był w stanie to uczynić. Niestety, to nie było w mej mocy. Nie miałem takich zdolności. Pozostało mi zatem starać się zażegnać kryzys.
Naharys i Pina już dawno poszli w swoją stronę. Co będą czekać na innych? Pina jest w bardziej zaawansowanej ciąży. Droga powrotna była niebezpieczna. Męcząca i długa. Nadszarpnęła jej nerwy. Mogło to się skończyć poronieniem. Lepiej tego uniknąć. Nikt nie życzył jej tego cierpienia. Czekanie na Bogini wie jeden co, byłoby zatem bezcelowe. Zresztą, po co mieliby to robić? Nic ich nie trzymało. A w domu czekało na nich miękkie posłanie. I ciepło. Nie to, co tu — na dworze. Mimo wiosny wiatr nie był zbyt przychylny. Z południa nadciągały zimne prądy, targając naszym futrem, niczym liśćmi na wietrze. Robiło się nieprzyjemnie. I ta cisza. Wprawiała w podły nastrój.
Chcąc nieco rozluźnić atmosferę, zaproponowałem Tsumi, że ją odprowadzę. W końcu nie powinna chodzić tak późną porą po lesie. Zwłaszcza że już wcześniej źle się czuła. W jej stanie należy być ostrożnym. Nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało. O wypadek nie trudno. I zwierzęta. Dziki na przykład albo niedźwiedzie. Mogłyby ją zaatakować i zranić. Lub nawet zabić. Nie mogłem do tego dopuścić. Byłem gotowy się kłócić, byleby się zgodziła. Wadera o dziwo przyjęła moją propozycję od razu. Uśmiechnęła się nawet delikatnie. Wypuściłem powietrze z płuc. Odetchnąłem głęboko. Zrobiło mi się cieplej na sercu. To był dobry znak. Może nie wszystko stracone. Jeśli taki gest sprawił jej radość, to następny również powinien. Krocząc obok niej, celowo ustawiłem się po jej lewej stronie. Właśnie stamtąd wiał najsilniejszy wiatr. Przyjmowałem jego ciosy. Byłem niczym tarcza, zasłaniająca jej drobne ciałko. Choć było mi zimno, nie powiem, ale jej beze mnie byłoby jeszcze zimniej. I to mnie nieco napędzało do działania. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do mnie — Tsumi to karzełek. Niziutki i malutki. Nie obrażając karzełków oczywiście. Nic nie miałem do jej wzrostu. Była dzięki temu słodsza. I mogłem ją chronić. Polować dla niej. Już niedługo zresztą wielu rzeczy nie będzie w stanie zrobić sama. Ciąża to w końcu nie tylko przyjemności.
- Atrehu? - zatrzymałem się nagle na dźwięk swojego imienia. Spojrzałem na nią nieco zdezorientowany. Czekała na coś, wpatrzona przed siebie. Chwilę zajęło mi ogarnięcie, o co chodziło. Znajdowaliśmy się już przy jej jaskini. Co było dziwne. Tak szybko szliśmy? Czy to ja tak długo dumałem w obłokach?
- Ah... jesteśmy na miejscu.
- Na to wygląda. - żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Chyba. Ja na pewno nie wiedziałem. Było niezręcznie. I nieco nerwowo. Cisza się przedłużała. Nic się nie zmieniało. Mijały kolejne sekundy. Myśl Atrehu. Użyj tego swojego mózgu. Mógłby się czasem na coś przydać.
- To ten, no... - brawo, mistrz operacji pierwszego stopnia. Popisałeś się. Bardzo. Należy się jakaś nagroda. Najlepiej tytuł kompletnego idioty.
- Tak...
- Sprawdzę, czy coś się nie zalęgło. - powinni mi dać medal za pomysłowość. W sumie to bardzo ważna kwestia. Nie było nas bardzo długo, a ten teren nie był chroniony. Mało kto tędy przechodził. Zawsze więc jakiś zwierz mógł wybrać sobie tę norkę, na swój nowy domek. Koniecznie musiałem sprawdzić, czy jest bezpiecznie.
- Nie trzeba, mogę to zrobić sama.
- Nie, ty wejdź tak, by nie było Ci zimno. Ja się zajmę resztą. - nie czekając na jej protesty, wszedłem do środka. Pomimo mroku, idealnie dostrzegałem każdy szczegół. Ściany, podłoże i to, co się na nich znajdowało. Wszelkie przeszkody omijałem bez problemu. Pomagały mi też grzyby, rzucające wątły, zielonkawy blask. Nie pamiętałem ich nazwy. Śmierdziały. Jak to grzyby. Były jednak przydatne. I całkiem przyzwoicie komponowały się w środku. Przytulnie i ciepło. Dlatego z uwagą penetrowałem każdy kąt. Zwinnie i szybko. Nic się przede mną nie ukryje. Stanąłem pośrodku jaskini. Tam, gdzie byłem w stanie wyczuć wszystko. Każde zagrożenie. Nieproszonego gościa. Przede mną rozpościerały się trzy odnogi. Każda do innego pomieszczenia. Zaciągnąłem się nosem. Wziąłem głęboki wdech. Pachniało kurzem. Zdecydowanie dawno nikogo tu nie było. Kręciło mnie w nozdrzach.
- Apsik!
- Na zdrowie. - odwróciłem się w stronę Tsumi z mordem w oczach. Nie powinno jej tu być. Jeszcze nie skończyłem. Co prawda nie wyczułem niczyjego zapachu... Zawsze mi jednak powtarzano, że lepiej dmuchać na zimne. Nigdy nie wiadomo.
- Co ty tu robisz? Kazałem Ci zostać!
- Daj spokój, gdyby coś tu było, wyczułbyś to w promieniu kilometra. I jestem zmęczona. - przyjrzałem się waderze z niepokojem. Rzeczywiście źle wyglądała. Ledwo widziała na oczy. Słaniała się na łapach. Nie powstrzymało jej to jednak. Wyminęła mnie, kierując się do swojego posłania. Runęła na nie, kompletnie wyczerpana. Mój gniew opadł. Westchnąłem przeciągle. Podszedłem ostrożnie, przypatrując się, jak śpi.
- Idź. - szepnęła jeszcze, nim całkowicie oddała się w objęcia Morfeusza. Stałem chwilę nad nią, nie mogąc się ruszyć. W końcu jednak zrobiłem w tył zwrot.

*
Czekała mnie długa podróż do domu. Byłem wyczerpany. I głodny. Jedzenie to jednak najmniejszy problem. Zawsze mogłem coś na szybko upolować. Coś innego jednak zaprzątało mi myśli. A raczej ktoś. Lonya. Martwiłem się o nią. Nie wiedziałem, czy dotarła bezpiecznie. Wyruszyła w końcu przed nami. Sama. Nie usnę, dopóki nie sprawdzę, co z nią. Chcąc jednak oszczędzić na czasie, przymknąłem oczy. Skupiłem się najmocniej, jak tylko w tej chwili byłem w stanie. Poczułem znajome uczucie. Czas i przestrzeń jakby się rozwierały. Łamały na drobniejsze kawałeczki, pozwalając mi na szybką zmianę miejsca. Trwało to może z kilka sekund. Wszystko wróciło do normy. Rozejrzałem się i z uśmiechem stwierdziłem, że się udało. Znajdowałem się blisko jaskini Lonyi. Pobiłem swój rekord teleportacji.
- Super! - Cześć i chwała naszym Bóstwom. Za nasze wszystkie zdolności. Złożyłem szybki ukłon w stronę nieba, po czym żwawo ruszyłem przed siebie. Wystarczyła minutka, a byłem na miejscu. Cicho przemknąłem do wnętrza jaskini. Od razu opatuliło mnie przyjemne ciepło. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo padnięty byłem, ale jeszcze nie teraz. To nie miejsce na sen. Potrząsnąłem głową, sunąc niczym cień. Wiedziałem mniej więcej, gdzie ma swój pokój. Wyczuwałem jej obecność. Uśmiech sam zagościł na mym pysku. Serce zaczęło bić szybciej, gdy ujrzałem ją, zwiniętą w kłębek. Wyglądała słodko, gdy spała. Oddychała spokojnie i miarowo. Zbliżyłem się, sprawdzając, czy wszystko w porządku. Nie dostrzegłem ran, zadrapań. Sama wadera wyglądała naprawdę dobrze. Odetchnąłem z ulgą. Nic jej nie było. Dotarła bezpiecznie. Ze szczęścia czule i delikatnie pocałowałem ją w czółko.
- Śpij dobrze. - szepnąłem, zaciągając się jej słodkim aromatem. Cudowna woń herbaty była tak przyjemna. Pobudzała moje zmysły. Oblizałem nieco wyschnięty pysk. Musiałem wyjść. Teraz.
- Atrehu... - spojrzałem na nią, wystraszony, że mogła się obudzić. Nic się jednak nie stało. Tylko... AWWW. Wypowiedziała moje imię przez sen. Myśli o mnie. Jakie to słodkie. Zrobiło mi się zarówno gorąco, jak i zimno. Stan euforii trwał w najlepsze. Nic co dobre, nie może jednak wiecznie trwać. Zmusiłem się, by po cicho opuścić jaskinię. Nim zwariuję z pragnienia i ją obudzę. To byłoby już chore. Nie jestem taki. Świeże powietrze ostudziło nieco moje zapędy. Nic jednak nie mogłem poradzić na uczucia, które się we mnie kłębiły. Powinienem już iść. Zimno mi. Więc co tu jeszcze robię? Z cichym westchnieniem ruszyłem do domu. W samotności. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Było dobrze. Tak myślałem. Moimi towarzyszami były dźwięki lasu. Pohukiwanie sowy i świerszcze, śpiewające swą pieśń. Koncertowałem się na nich. Odganiałem nieprzyzwoite myśli. To pomagało.
Przymknąłem na chwilę oczy. Rozkoszowałem się uczuciem spokoju. Głęboki wdech pomógł mi uspokoić skołatane serce. Z zainteresowaniem rozglądałem się na boki. Było... inaczej, niż zapamiętałem. Gdy wyruszaliśmy, panowała chyba jesień. Lub jej początki. Obecnie natomiast była wiosna. Chyba. Nie umiałem dokładnie stwierdzić. Było ciemno. Bardzo. Księżyc stał wysoko ponad chmurami, rzucając wątły blask na otaczający mnie świat. Drzewa szeleściły pod naporem delikatnego wiatru. Liście szumiały wśród ich konarów. Zimne prądy ubiegłej zimy wciąż sunęły w moim kierunku. Czułem, jak wprawiają moją sierść w taniec. Wraz z tym przyszły i wonie. Zapach kwiatów przyjemnie łaskotał moje nozdrza.
- Dość długo nas nie było - stwierdziłem, mijając znajome mi drzewa i krzewy. Uśmiechałem się do nich, jakby były żywymi istotami. Wariowałem. Musiałem być bardziej zmęczony, niż początkowo sądziłem.

**
Droga dłużyła się niemiłosiernie. Byłem wykończony. Wypompowany. Łapy paliły, pragnąc postoju. ~ Jeszcze troszeczkę — myślałem, dostrzegając upragniony cel. Jeszcze tylko kilka metrów. Doczłapałem do swej jaskini, z trudem stawiając kolejne kroki. U wejścia stanąłem, nieco niepewny swego. Tę noc, jak i kolejną spędzę zapewne sam. Tsumi unikała mnie przez całą drogę. Nie chciała rozmawiać, nawet na mnie nie zerkała. Jakbym nie istniał. Wcale jej się nie dziwiłem. Choć to bolało. I nie było przyjemne. Rozumiałem jej zachowanie, a raczej starałem się zrozumieć. Zachowałem się jak kutas. Wyjawiła mi, że jest w nadziei. Ze mną. W jej łonie rosną nasze szczeniaki. Krew z mojej krwi. Powinienem się cieszyć. Wziąć ją w uścisku, zapewniając o swej radości. Bo każda ciąża to powód do świętowania. To cud. Bez tego nie było nas na świecie. Nikogo. Tsumi zapewne miała nadzieję, że wtulę się w nią, pocałuje. Zacznę mówić do jej jeszcze płaskiego brzuszka. Że będzie dobrze. Ja jednak zrobiłem wszystko wspak. Nie spełniłem jej oczekiwań. I nie zrobiłem też niczego, by poprawić nasze relacje. A przecież byłą w ciąży. Z moimi szczeniakami. Co właśnie powtórzyłem po raz kolejny. Jakby nie było to pewne. A przecież jest. Niedługo wadera zostanie matką. Ja ojcem. Będziemy rodziną. To... powinno dać mi do myślenia. Postanowiłem, że porozmawiam z nią nazajutrz. Szczerze, bez ogródek. I, mimo że to nie miłość, zamierzałem się jej oświadczyć. Choć wiedziałem, że nie chce litości. Wiem, że wolałaby, abym zrobił to z miłości. Na tę chwilę jednak nie byłem w stanie. Mogłem zrobić jednak coś innego. Siądę na tyłek i tylko jej będę wierny. Zaopiekuje się nią. Dam dom i bezpieczeństwo. Ptasiego mleczka jej przy mnie nie zabraknie. Może kiedyś pokocham ją tak, jak nasze nienarodzone szczenięta...
Mimochodem wróciłem myślami do swojego przyjaciela. Naharys nie odzywał się w ogóle. Mogłem dostrzec tylko jego złowieszcze spojrzenia i niejednokrotne słyszałem prychnięcia. Ilekroć wymijał mnie bądź był w pobliżu, zachowywał się agresywnie. Nawet Pina nie była w stanie go powstrzymać. Żadne argumenty do niego nie przemawiały. Nienawidził mnie. W końcu zrezygnowana trzymała go z dala ode mnie, rzucając tylko współczujące spojrzenia w moim kierunku. Dziwiłem się, że nikomu o tym nie powiedział. Zapewne nie chciał narażać Tsumi na stres. Wywoływanie kłótni nie leżało w jego naturze. Chyba. Eh, popaprane to wszystko.
- Atrehu? - odwróciłem się, usłyszawszy swoje imię. Nie spodziewałem się nikogo ujrzeć o tej porze. Był środek nocy. I do tego było zimno jak diabli. Kto to mógłby być?
- Kim jesteś? - zapytałem, przyjrzawszy się nieco przybyszowi. Była to wadera. Z pewnością. Stała blisko drzew, opatulona mrokiem. Nie czułem jednak zagrożenia. Nie chciała walczyć. Nie była kimś złym. Zrobiła krok w moją kierunku i w końcu mogłem zobaczyć więcej. Jej futro było w kolorze szarości z domieszką czekolady. Chyba. Tak mi się wydawało. By się upewnić, potrzebowałbym światła dnia. Jedno wiedziałem na pewno. Nie znałem jej. Musiała być nowa. Zresztą, minęło kilka miesięcy, odkąd opuściliśmy watahę. Wiele się musiało zmienić. Tylko, skąd mnie zna?
- Jestem Copycat, nowa czujka nocna i Atakująca w watasze. Jesteś Atrehu, prawda? - nasze spojrzenia się skrzyżowały. Dostrzegłem błysk w zielonych oczach samicy. Gdy podeszła bliżej, moim oczom ukazały się jej rany. Była poraniona w wielu miejscach. Nie wiedziałem, czy odniosła je w walce, czy ktoś zwyczajnie się nad nią znęcał. Nie chciałem jednak wyjść na wścibskiego. Mogłem zrazić ją pytaniami.
- Tak, to ja. Czego potrzebujesz? - Copycat uśmiechnęła się nieśmiało. Musiałem przyznać, miała ładny uśmiech. Taki wesoły. Mimo jej wyglądu. Znaczy, mnie tam nie przeszkadzały jej blizny. I z nimi wyglądała pięknie. W sensie... chodziło mi o to, że atrakcyjna z niej waderka. Puszyste, ostro zakończone uszy sterczały wysoko. Nie była taka wysoka, jak z początku myślałem. Raczej średniego wzrostu. Miała krótki ogon i smukłą sylwetkę. Sposób chodzenia dużo powiedział mi o jej charakterze.
- Alfa prosiła, by przyszedł do niej jutro z samego rana.
- Renesmee Cię przysłała? - głupie pytanie, wiem, ale co poradzić, że nie do końca kontaktuje z rzeczywistością. Byłem śmiertelnie zmęczony i jeszcze zawracają mi tyłek. Jakbym nie miał ważniejszych rzeczy na głowie. Miałem tylko nadzieję, że wyśpię się do rana. Nawet jeśli się nieco spóźnię, nie powinna mnie winić. Rene jest wyrozumiała. Zrozumie.
- Owszem. Wiedziała, że jeśli wrócicie nocą, to będę miała możliwość przekazania Ci wiadomości.
- Rozumiem, dziękuję. - pokiwałem głowę, nie bardzo wiedząc, co teraz zrobić. Copycat mnie jednak ubiegła, żegnając się krótko skinieniem, po czym wróciła do swoich obowiązków. Patrzyłem, jak znika między drzewami. Niczym cień. Była... ciekawą postacią, nie powiem. Nie miałem czasu, zastanawiam się nad czymkolwiek. Zmęczenie mnie dopadło. Dobiło. Wszedłem do domu, rzucając się na swoje posłanie. Dawno mnie tu nie było. Co nieco śmierdziało kurzem. Później to ogarnę. Zamknąłem oczy, zasypiając niemal natychmiast.
***
< Awans na Bete - Nazajutrz ~ Popołudnie >
Po spotkaniu z Renesmee miałem mieszane uczucia. Powiedzieć, że byłem zszokowany, byłoby w tej sytuacji zwyczajnym niedopowiedzeniem. Znaczy, nie że się przestraszyłem. ~ Co to, to nie. Ja się niczego nie boję. - Alfa nie była na mnie zła. Mimo, iż się spóźniłem. Bardzo. Dochodziło południe, gdy wszedłem do jej groty. Ewidentnie potrzebowałem budzika. Sam nie potrafiłem wstać o określonej porze. Może dlatego się ze mną nie cackała. Nie byłem przygotowany na taki zestaw informacji i to tak w krótkim czasie. Było dokładnie tak samo, gdy Tsumi oznajmiła mi, że jest w ciąży. Nie wiedziałem, jak zareagować. Stałem niczym drzewo. Z tą różnicą, że mną nie poruszał wiatr. Dreszcze przebiegały mi wzdłuż kręgosłupa. Myśli krążyły jak szalone, nie mogąc pojąć tego wszystkiego. Teraźniejsza sytuacja była podobna. Nie taka sama, oczywiście. Z Renesmee nic mnie nie łączyło. Choć szkoda, bo piękna z niej wadera. Spojrzenie jej zielonych oczu zawsze jest intensywne. Mocne, twarde i takie zaciekawione. Alfa na swój sposób była bardzo tajemnicza, ale nie sposób odmówić jej uroku. Opiekowała się wszystkimi, dbała o porządek. Miała na głowie więcej, niż ja przez całe swoje życie. Wadera była także bystra i wiedziała, gdzie uderzyć. Co powiedzieć, by wygrać. Wiedziałem o tym. Użyła tej techniki na mnie. I zadziałało. Nie bawiła się ze mną. I z delikatnym uśmiechem oświadczyła swą wolę. Jakby było to oczywiste i tak zawsze miało być. Uznała, że jestem godny i świetnie sobie poradzę. Nie powiem, podniosła mi tym moje i tak duże Ego. Wyprostowałem się dumnie i napuszyłem, jakbym szedł na paradę. Ku prychnięciu Nahary'a, który również tam był i któremu nie było to w smak. No, mniejsza o niego.
Renesmee awansowała mnie na Betę. Swojego doradcę, powiernika i przyjaciela. Od dziś miałem załatwiać wszystkie sprawy z nią. Wspólnie. Być na każde jej skinienie i wezwanie. Do tego podstawowe rzeczy, których musiałem doglądać, jak pilnowanie porządku w watasze i zwiady. Treningi z wojownikami. Miałem też być wszędzie i mieć oczy dookoła głowy. W pierwszej chwili mnie zatkało. Dlaczego właśnie ja? W jaki sposób miałem to wszystko ogarnąć? Nie starczy mi dnia! Niby nic takiego. Nawał obowiązków nie specjalnie mi przeszkadzał. Tylko, gdzie tu czas na jedzenie, czy choćby sen? O odpoczynku mogłem zatem tylko pomarzyć. Nie ma jednak co narzekać. Z pewnością sobie poradzę. Chyba... Prawdopodobnie potrwa, nim wdrążę się we wszystko. To nic takiego. Dlaczego zatem tak dziwnie się czułem? Ten niepokój i kołatanie serca. ~ Dobrze wiesz, dlaczego. - odezwał się cichy głosik w mojej głowie. Tak, mniej więcej wiedziałem, z jakiego powodu jest mi źle. Byłem alfą, synem swego ojca. Co zaznaczam przy każdej możliwej, nadającej się do tego okazji. I nie byłbym sobą, gdybym i teraz o tym nie wspomniał. Wcale tego nie chciałem. Te myśli przychodziły same. Widocznie, takie geny.
Eh. Nie rozumiałem siebie. Nie jestem aż tak nadęty. W sensie o ile moja pozycja tutaj jest daleka do mej wrodzonej, tak moje prawdziwe „ja” ukazuje się co chwilę, próbując dominować. Nie byłem z tego faktu zadowolony. Nie chciałem wracać do przeszłości. Zamierzałem porzucić wspomnienia o pierwszym domu i skupić się na „tu i teraz". Z drugiej strony to po prostu część mnie. Od kiedy dowiedziałem się prawdy o sobie, zastanawiałem się, jakby to było, gdybym wrócił. Jakby skończyło się moje spotkanie z rodziną?
Walka z Lupusem, czy doszłoby do niej? Czy wataha uznałaby mnie za przywódcę? Stanęliby u mego boku? Nie zrobiłem przecież nic złego. Moim jedynym błędem było podkulenie ogona. Gdybym tego jednak nie zrobił, zabiliby mnie. Westchnąłem głęboko w duchu. To nie miało sensu. Nic nie miało. I do tego awans na betę. Nowe obowiązki, które na mnie czekały. Ciąża Tsumi, mój romans z Lonyą i kłótnia z Naharysem...
Na samą wzmiankę o basiorze poczułem ukłucie w sercu. Wciąż mnie nienawidził. Tolerował, bo musiał. Jego spojrzenie było jednak nieprzyjemne. Odczułem to wyraźnie przed chwilą. Renesmee i jego wezwała, by awansować na Gammę. Teraz mieliśmy spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu.
To nie będzie łatwe. Mam wrażenie, że rzucimy się sobie do gardeł. No cóż, wciąż nie wybaczył mi romansu z jego siostrą. Byłem zatem bardziej niż pewny, iż zaprzeczy wszystkiemu. Temu, że jestem odpowiednią osobą do tego stanowiska. Myślałem, że powie coś w stylu: „On się nie nadaje na Betę! To pieprzony Kasanowa, który nie potrafi utrzymać kutasa w ryzach". Jakim więc zdziwieniem było dla mnie, gdy niespodziewanie się uśmiechnął? Nie zrobił tego, co myślałem, że uczyni. Ba, pogratulował mi na koniec, gdy Rene wróciła do swoich obowiązków. My również postanowiliśmy to uczynić. Tzn. on wyszedł pierwszy, bez słowa pożegnania. Ja tuż po nim. Ledwo wyszedłem z jej jaskini. Na chwiejnych łapach. Nie zwróciłem nawet uwagi, kiedy znalazłem się na zewnątrz. Z wrażenia pokręciłem łbem, przymykając przy tym oczy. Nie wierzyłem, że ta sytuacja miała miejsce, choć tak właśnie było. To, co się wydarzyło, stało się naprawdę. Nie było tylko snem. Snem, który sobie wymyśliłem. To była jawa. Wciąż to do mnie nie docierało. I nie, że mam coś przeciwko temu awansowi. Stanowisko głównego bety to przywilej, który posiadają nieliczni. Zaufanie Renesmee, jakim mnie obdarzyła, jej pewność w moje umiejętności. W to, że podołam. Powinienem być przecież zadowolony. Ranga wyżej w sforze. Z jednej strony cieszyłem się, że mnie doceniono. Z drugiej, to było... niespodziewane. Ba, byłem kompletnie zdezorientowany. Nie wiedziałem, co mam myśleć i czuć. To, czym mnie uraczono, walczyło z pytaniami, na które nie zyskałem odpowiedzi. Do tego nie zapytała mnie o zgodę. Nie, nasza kochana Alfa podjęła decyzję za mnie. Po prostu oświadczyła mi, że ma być tak, a nie inaczej. Nie wiedziałem nawet, czy tego chcę Teraz to już jednak za późno na rezygnację. Przyjąłem stanowisko, nawet się nie zgadzając i postanowiłem wypełniać swoje obowiązku najlepiej, jak potrafiłem. I to zaczynając od teraz!
****
< Miesiąc później ~ "Szał rozpaczy" >
Miesiąc. Upłynął pieprzony miesiąc od powrotu do watahy. Czas, który przeznaczyłem na wdrążenie się w obowiązki jako Beta. Na treningi z młodocianymi wilkami, na naukę z Shori oraz na penetrowaniu terenów watahy. I rozmowy. Wiele rozmów z naszą Renesmee. O wszystkim i o niczym. O sprawach ważnych i tych małostkowych. Gawędziliśmy nawet o pogodzie. I minionej zimie. I deszczowej wiośnie. O wszystkim, co tylko przyszło nam do głowy. Czas mijał nam w przyjemnej atmosferze. Nie pamiętam już, kiedy byłem taki... zadowolony, szczęśliwy? Wszystko było dobrze, nic złego się nie działo. Nie myślałem i nie czułem. Do tego zbliżyłem się do Renesmee. Polubiła mnie. Chyba. Możliwe, że tak było. Choć niekiedy doprowadzałem ją do gorączki. I to bez erotycznych podtekstów. Co jest dziwne, bo byliśmy naprawdę blisko. Przez długi czas. Zdawałoby się, że coś się skrzyło. Migotało między nami. Do niczego nie doszło oczywiście. Nie próbowałem zaciągnąć Alfy do łóżka. A i ona nie wydawała się chętna. Zwyczajnie dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Zdawałem jej też raporty z każdego dnia. O każdej nieprawidłowości, błędzie i wykroczeniu. Wadera okazała się milsza i bardziej przyjacielska, niż na początku się wydawało. Wcześniej była chłodna, nieco zdystansowana. Byłem nowy, nic dziwnego. Nie ufała mi. Teraz jednak byłem jej Betom. Najbliższym przyjacielem. Liczyła się z moim zdaniem i wdrążała w swoje problemy. A ja słuchałem. Dziękowała również za każdym razem, że tak sumiennie wykonuje swoje zadania. Nie wiedziała tylko, z jakiego powodu to robiłem. Nie pytała, więc nie wyprowadzałem jej z błędu. Każdemu wydawało się, że jestem rzetelny. Idealna prawa ręka Alfy. Wierny i pracowity. Spędzałem wiele godzin na wykonaniu wszystkiego. Nieraz ledwo widziałem na oczy. Nikt jednak nie znał prawy. Nikt nawet nie przeczuwał, że to tylko gra. Ucieczka od prawdziwych problemów. Cięższych decyzji. Tych, które niedługo miały zmienić całe moje życie. Bo w końcu dojrzałem do nich. Podjąłem decyzję. Tylko nie wiedziałem, jak mam to zrobić.
Byłem zwyczajnym tchórzem. Omijałem przez długi czas z daleka to, czym powinien zając się już dawno. Od miesiąca bowiem nie widziałem się z Tsumi. Unikałem jej jak ognia. Jakby była pasożytem, czymś złym i niegodziwym. A przecież wcale tak nie było. W niczym nie zawiniła. Nic mi nie zrobiła. To ja zachowałem się jak dzieciak. Kompletny palant. Tchórzliwy szczyl, który nie dorósł. Wziąłem, co chciałem i tak, jak powiedział Naharys: Nie dałem nic w zamian. Bo troska i opieka, to nie to samo, co miłość i wierność. Schrzaniłem po całości. I przyjdzie mi za to płacić. Nie powinien był tak długo zwlekać. Wadera była przecież w ciąży z moimi szczeniakami. To były moje dzieci, które niedługo powitają nowy świat. Jej brzuszek z pewnością jest już widoczny. Musi. A mnie przy niej nie ma. Bo z niepewności nie wiedziałem, co mam robić. Wiem, że plotę bez sensu, ale... Nie kocham jej. Jestem tego świadom. Nie jest to miłość taka, jaka powinna być. Taka, która sprawiłaby, że chciałbym spędzić z nią resztę życia. U jej boku, jako partner. Jestem przegrywem. Śmieciem. Nie tak powinien zachowywać się przyszły alfa. Ale... Lubię ją, owszem. Spędziliśmy razem cudowne chwile. Wspólne spacery, polowania, ale także upojne noce. Zabawy, które skończyły się, jak się skończyły. W ciąży. I nie zamierzałem od tego dłużej uciekać. Byłem gotowy. Spędziłem miesiąc na podejmowaniu decyzji. Jakby to było wielkie halo. Nic złego się przecież nie stanie. Oświadczę się Tsumi. Stanę się jej partnerem. Ona mą Panią. Tylko jej będę wierny.
Na samą myśl poczułem dziwne ukłucie. Me serce należało do innej. Nie do Tsumi. Wiedziałem jednak, że nie mam wyboru. Nie chciałem wyjść na kutasa. Casanowę, który tylko pieprzy. Skoro byłem w stanie się z nią kochać, będę też w stanie zająć się swoim potomstwem. Zaopiekuję się nią i nimi. Będę najlepszym partnerem i tatą, jaki tylko istnieje. Lepszym od mego ojca. Co prawda nie był wcale taki zły, tylko... traktował mnie zupełnie inaczej, niż Lupusa. Ni to jak kogoś gorszego, ni to jak kogoś równego. Raczej tak, jakby był mną rozczarowany. Porównywał mnie do brata i chyba był zły, że to ja odziedziczyłem po nim zdolności. Lupus zaś nie miał nic z alfy. Siła, którą posiadaliśmy, otrzymywało tylko pierwsze narodzone szczenię. A ja byłem drugi. Był tego pewien. Wyszło jednak zupełnie inaczej. Lupus nie był nawet jego dzieckiem. Tylko ja. Byłem pierwszym i to ja... Eh... Zresztą, nie mam czasu się nad tym głowić. To przeszłość. A muszą się skupić na przyszłości. Na tym, co zamierzam zrobić.

*****
Westchnąłem ciężko, siedząc na małej górce nieopodal gór. W dole rozpościerał się przepiękny widok. Tereny watahy, jak okiem sięgnąć, znajdowały się tuż przede mną. Ciągnęły się aż za horyzont. W miejscu, w którym znikało słońce każdego wieczoru. Teraz ta migocząca gwiazda znajdowała się tuż nade mną, przyjemnie muskając mnie swymi językami. Ciepło promieniowało po całym mym ciele, ogrzewając je i pieszcząc. Delikatny wiaterek rozwiewał futro, zmuszając do powolnego tańca. Nabrałem głębokiego wdechu. Wstałem, gotowy do działania. Żadne myśli nie zaprzątały mi już głowy. Miałem czysty umysł, spokojnie sunący po niebie. Puściłem się biegiem, ruszając od razu w stronę mojego przeznaczenia. Ze zdobytych Informacji wynikało, że Tsumi nie opuszczała jaskini przez kilka dni. Dobrze, łatwiej ją znajdę. Przyśpieszyłem. Krok za krokiem, łapa za łapą. Coraz szybciej i coraz dalej. Sprawnie wymijałem drzewa, przeskakiwałem nad rozwalonymi kłodami. Przedzierałem się przez zarośla. Będąc blisko jej jaskini, zaciągnąłem się wonią lasu. Wyczułem ją. Była niedaleko. Błyskawicznie skręciłem w lewo, ku jej zapachowi. Jeszcze tylko chwila. Zwolniłem, wychodząc zza gęstwiny krzewów. Dostrzegłem ją. Uśmiechnąłem się szeroko na jej widok.
- Dzień dobry Tsumi, jak się dziś masz? - zapytałem, podchodząc do niej. Zwolniłem jeszcze bardziej. Coś było nie tak. Nie wyglądała na... szczęśliwą, że mnie widzi. W jej oczach dostrzegłem dziki błysk. Zacisnęła zęby. Z jej gardła wydobył się warkot. Przyjrzałem się jej. Jej brzuch był płaski. Zmarniała. Bardzo. Do tego te cienie pod oczami jakby od płaczu. Czy ona płakała? Może nie jadła? Coś ją dręczyło lub ktoś zrobił jej krzywdę, a ja głupi nic w tym kierunku nie uczyniłem?! A jeśli dzieciom coś się stało? Co, jeśli nie rozwijają się prawidłowo? ~ To nie czas i miejsce na myślenie, ona źle się czuje! - skarciłem się w myślach. Z duszą na ramieniu, zrobiłem jeszcze jeden krok. Tym razem mniej pewny swego. - Martwiłem się, jak przez te kilka dni nie wychodziłaś. Potrzebowałaś nacieszyć się spokojem, prawda?
- Zamilcz. - po raz pierwszy odezwała się do mnie takim tonem. Nie, ona zasyczała. Jej głos nie był jej głosem. Nie przesłyszało mi się. Ten był jakiś... zbyt twardy, lodowaty. Nienawistny. Wzdrygnąłem się. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Cofnąłem o krok. Czas stanął w miejscu. A wraz z nim także i ja. Niczym zamrożona figura, nie potrafiłem wykonać ruchu. Stałem jak kołek, wpatrując się w nią. Uśmiech zszedł mi z pyska. Serce zaczęło szybciej bić. Nie rozumiałem, co tu się odwala. Złe przeczucia zaczęły krzyczeć mi gdzieś z tyłu głowy. Działo się coś potwornego! Tylko co?!
- To wszystko twoja wina. Jak śmiesz mi się pokazywać na oczy?! Ty męska zdradziecka szujo! Ufałam ci! - krzyk Tsumi niósł się echem po lesie. Zaraz, co? Jaka zdradziecka szujo? Moja wina? Co ja jej niby zrobiłem?! O co tu chodzi? Ma okres, czy to wina hormonów?! Próbowałem jej przerwać, ale uciszyła mnie jednym spojrzeniem. Syknęła na mnie z nienawiścią. Cofnąłem się, znowu. To nie była Tsumi.
- Jesteś łajdakiem. Każdą tak traktujesz? - każd... Nastroszyłem uszu, domyślając się automatycznie, o co chodzi. Czyżby dowiedziała się o moim romansie z Lonyą? Nawet jeśli, nie byliśmy wtedy oficjalnie razem. Nie powinna mieć do mnie o to pretensji. I w jaki sposób ją niby traktowałem? Opiekowałem się nią. Przez cały czas. Dawałem ciepło i bezpieczeństwo!
- Najpierw czułe słówka, a potem do przelecenia na jedną noc, może dwie? Zero odpowiedzialności za swoje czyny. Nawet gdy powiedziałam ci o ciąży, ty... - jej głos się załamał. Spuściłem wzrok. Miała racje, źle wtedy zareagowałem. Byłem tak bardzo zły, wściekły. Wyładowałem na nią swą złość. Nie powinienem był. Chciałem przeprosić, wytłumaczyć się, lecz jej dalsze słowa, głęboko wbiły się w mój umysł.
- Wiem co cię łączy z Itami. - znów poczułem to przedziwne zimno, wzdrygnąłem się. - Wiem, co robiliście. A ja głupia chciałam ci wyznać miłość, podczas gdy ty sobie ją bzykałeś... - spojrzałem na nią nieco z urazą. Po pierwsze, ja pieprzę, a nie bzykam. Albo się kocham. Zależy, czy jest delikatność, czy ostrość. Po drugie, z jakiej racji mi to wypomina? Nie byliśmy i nie jesteśmy parą. Wiedziała, na co się pisze! Nic nas poza seksem nie łączyło! Nic. Dobrze nam było razem, jednakże niczego sobie nie obiecywaliśmy. Nie było szalonych wyznań miłości ani przysięgi wierności. Czego ona zatem oczekiwała?
- Żałosne, doprawdy żałosne. I to nie tylko ja, ale i twoje zachowanie. Każdą kolejną waderę zamierzasz puknąć? Kretynie, czy kiedykolwiek wziąłeś pod uwagę uczucia każdej z osobna? - nie, nie wziąłem, bo żadna nie dała mi do zrozumienia, że chce partnera na całe życie! Myślałem, że to jasne, jak słońce. Widocznie się myliłem. - Myślisz, że każda będzie ucieszona z takiego numerka? Nawet jeśli niską się cenią, dalej chcą więcej. A ty im tego nie dajesz, wręcz odbierasz. Jesteś dokładnym przeciwieństwem tego, co się szuka u drugiej połówki. Nie jesteś wart czegokolwiek. - jej słowa bolały. Nie zgadzałem się z nią. Miałem ochotę warknąć, ale się powstrzymałem. W duchu jednak przewróciłem oczyma. Wyolbrzymia problem. Jesteśmy zwierzętami, w naszej naturze zakodowany jest seks. I zawsze będzie. Nie zmuszałem żadnej z moich przyjaciółek. Wszystkie potwierdziły, że tego pragną. Nigdy nie powiedziały, że chcą czegoś więcej. Na Boginię i Ojca, miałem do tego prawo! Nosz do k*rwy nędzy, cała ta konwersacja nie miała sensu. A nie przepraszam, nie mogę tego nawet tak nazwać, gdyż to ona głównie gada. I mnie wyzywa bez końca, a ja niczego złego nie zrobiłem! Mogła od razu powiedzieć, że chce ze mną być. Zamiast mi teraz wypominać skoki w bok!
- Haha, wiesz co? Nawet nie musisz się martwić o swoje młode. Poroniłam, przez ciebie. Zniszczyłeś mi wszystkie moje najgłębsze marzenia. Odebrałeś mi wszystko, czego pragnęłam, ale hej... - w głowie zaczęło mi szumieć. Ja... k*rwa... Nie... Nie wierzę, to się nie stało. Ona... poroniła. Naszych szczeniąt już nie ma! Nie docierało to do mnie. Słyszałem w umyśle jednak jej słowa. Wciąż i wciąż dźwięczało mi to zdanie „Poroniłam, przez ciebie". Jak to przeze mnie? Co ja takiego zrobiłem? Znaczy, owszem ignorowałem ją przez miesiąc, walcząc z samym sobą... ale to nie ja spowodowałem, że je straciła. To nie moja wina. Nic nie zrobiłem! A może, to był właśnie problem? Nie pomogłem, nie byłem przy niej. Jestem kretynem, idiotą. Łotrem... - Ojej, czyżby cię to bolało? - jak we mgle słyszałem jej szyderczy ton. Przesłodzony, z kpiną wymalowaną na pysku. - Pewnie duma, co? A wiesz co? Gówno mnie to obchodzi. - warknęła na mnie ponownie. Nie zareagowałem. Nie potrafiłem. Zrobić cokolwiek... to było za dużo. Tyle straconych dni na podjęcie decyzji. Chciałem dobrze. Mieliśmy być razem i wspólnie wychowywać nasze młode... A ich już nie ma. Nie ma, nie ma! - Przeleciałeś mnie przynajmniej raz, kiedy już miałeś Itami na boku. A może to ja byłam tą drugą? Bez różnicy. Nawet nie jest mi cię szkoda w tym stanie. Dupcz sobie dalej Itami i kolejne, przecież tylko to się dla ciebie liczy. Żal mi jedynie twoich podbojów, zwłaszcza po zorientowaniu się przez nie co sam sobą reprezentujesz. Ja umywam od tego łapy. Nie zamierzam cię już widzieć na oczy kiedykolwiek. - Ostatnie zdania wypowiedziała z mocą. Nienawiścią i pogardą. Przeszła obok mnie. Zignorowała. Czułem się... pusto... Odeszła. A wraz z nią wszystko, co z nią związane... A mnie poniosły łapy. Jak najdalej. Byle nie myśleć. Byle nie czuć. Moje dzieci nie żyją. Moje maleńkie szczeniaki nie powitały nowego świata. I nigdy już nie powitają.

******
< Wzloty i upadki >
Ból rozsadzał ciało od środka. Głowa pulsowała. Mięśnie błagały o rozluźnienie. Jęczałem głośno, łkając, sapiąc i warcząc. Bezsilność i strach otaczały mnie zewsząd. Czułem, jakby w moim wnętrzu wybuchł wulkan. Było mi na przemian zimno i gorąco. Paliło w gardle, nie mogłem złapać oddechu. Miotałem się w konwulsjach. Łzy ciekły strumieniami, kapiąc i rozbijając się o podłoże. Niknęły błyskawicznie, wsiąknięte przez glebę. Pozostały tylko ślady. Małe kleksy. Nic poza tym. Gdyby tak wszystkie problemy mogły nagle wyparować. Zniknąć i nie wrócić.
Cisza i pustka owładnęły mnie. Szum w uszach zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Dusiłem się, szlochając w bezdennej pustce umysłu. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłem w takim stanie. Nic do mnie nie docierało. Gniew miotał mną na wszystkie strony. Czułem żal i złość. ~ Nic złego nie zrobiłem! Jestem niewinny! To nie przeze mnie poroniła! - warknąłem, łapiąc głęboki haust powietrza. Byłem taki żałosny. I słaby. Wzrokiem omiotłem okolice. Znałem to miejsce. Chyba. Nie byłem pewny. Drzewa w lesie zawsze wyglądają tak samo. Tu też się nic od siebie nie różniło. No, poza skałką na niewielkim wzniesieniu. W dole rozpościerał się widok na dalsze tereny watahy. Odległe od domu.
Strop nie był stromy, podszedłem do krawędzi. Zamknąłem oczy. To by było takie proste. Po co mi ten ból? Nie jestem nikomu potrzebny, nie mam niczego. Nic mnie już tu nie trzymało. Czułem tylko pustkę. Jakby mi czegoś brakowało. Dlaczego zatem nie potrafiłem ze sobą skończyć? Pomysł niczym zaćma przyszedł i odszedł. Już po chwili nie wiedziałem, co dokładnie chciałem uzyskać. O czym myślałem, podchodząc do krawędzi. Cofnąłem się. Już nie szlochałem. Łzy rozpaczy przestały cieknąć. Zastąpiła je niepohamowana złość. Otarłem oczy wierzchem łapy. Zawarczałem donośnie, a mój głos niósł się echem. Zacisnąłem mocno zęby. Pazury wbijałem głęboko w ziemię przy każdym kroku. Pozostawiałem wyraźne ślady, kręcąc się w kółko.
Czemu zawsze ja? Dlaczego to nie mógłby być ktoś inny? Z jakiej racji to mnie rzucano ciągle kłody pod łapy, jakbym był jakimś popychadłem. Kimś, na kim można się bez przerwy wyżywać! Przeklęty los, cholerne przeznaczenie! Mogliby dać mi wszyscy święty spokój! Najpierw brat wygania mnie z domu, potem dowiaduje się, kim tak naprawdę jestem. Własna matka wyruchała mnie na wszystkie strony. Zdradziła mnie i sforę! Naharys odwrócił się ode mnie, bo spółkowałem z jego siostrą. Jakby miał coś tutaj do powiedzenia, byliśmy dorośli! Renesmee postanowiła obarczyć mnie tyloma obowiązkami, że ledwo dychałem, a sama bawiła się ze swym synem.
Japierdole, a teraz Tsumi poroniła i całą winę zwaliła na mnie, bo przespałem się z Itami w czasie, kiedy MY nie byliśmy nawet razem! O to miała do mnie niby pretensje? Co ona sobie myślała, że oddając swoje ciało, nagle stanę się jej jedynym!? Nic sobie nie obiecywaliśmy! Może jednak od razu powinienem jej się oświadczyć przy naszym pierwszym spotkaniu, ówcześnie wyznając miłość po grób, zamiast bawić się w dżentelmena!? Dobre sobie!
Co rusz odtwarzałem w głowie naszą „konwersację”, a raczej wyzwiska, jakimi mnie uraczyła. I te głupie pytania, które zadawała. Złość buchnęła na nowo. Moje oczy zmieniły kolor. Nie zgadzałem się z jej opinią, w ogóle. Jedynie moja reakcja na wieść o ciąży była przegięciem, cała reszta to stek bzdur! Co ma mój romans z Itami do jej poronienia? Że niby ze stresu straciła młode? Bo nie byłem jej wierny? Jak mógłbym być, skoro nie byliśmy parą!? Tylko się pieprzyliśmy! Nie było wyznań miłości i obietnic! Mogła wcześniej zaznaczyć, że chce mnie dla siebie! A tymczasem ona...
Tsumi była zrozpaczona i wkurzona po utracie dzieci, ale na Boginie, to także były i moje maleństwa! Czy ona myślała, że nie mam uczuć?! Że nic nie znaczyły dla mnie moje szczeniaki? Tak się cieszyłem, że niedługo się pojawią. Przez cały miesiąc przygotowywałem się do roli ojca. Zbierałem wszelaki informacje. Dopytywałem Rene, jak to było, gdy Niko był malutki. Zagadywałem inne samice, a nawet odważyłem się zapytać Naharys'a. Choć ten tylko prychnął tylko na mnie, zaciskając przy tym zęby. I wszystko na nic, bo ta... ught... ~ Nie Atrehu, nie jesteś taki, nie wyzwiesz w swoim marnym życiu żadnej wadery. Miała prawo być wstrząśnięta... Ja rozumiem wszystko, ale nie to, że się na mnie wyżyła! Zawsze się coś musi spieprzyć.
- Jak mogła... Nic jej nie obiecywałem... Nie jestem niczemu winien... - jak mantrę powtarzałem te słowa w kółko. Jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Sam siebie próbowałem przekonać, że nie jestem temu winien.
- Atrehu... - super, jeszcze jej tu brakowało. Po jaką cholerę tu przychodziła?! By mnie dobić? Pokazać, że dobrze mi tak? A może zacznie się użalać nad moim biednym losem, bo przecież wielkiemu Atrehu, zawsze mężnemu i silnemu nagle grunt usuwa się spod łap!?
- Czego chcesz? - syknąłem wściekle w jej stronę. Nie byłem w nastroju do pogaduszek. Nie miałem ochoty się z nikim widzieć. Pragnąłem być sam! Dlaczego tak trudno to zrozumieć?! - Niczego od ciebie nie chcę, idź w cholerę i zostaw mnie w spokoju!
- Nigdzie nie pójdę. Nie teraz! - warknąłem na jej słowa, wytrącony z równowagi. Jeszcze będzie mi tu pyskować małolata! Czego ona nie rozumie? Czy nie widzi, co się ze mną dzieje? Wie przecież doskonale, że mogę jej zrobić krzywdę. Byłem wściekły, agresywny. Przeważałem nad nią dosłownie wszystkim. Wystarczyłby jeden cios, nawet nie silny, a leżałaby martwa. Nie zrobiłem tego oczywiście. Nie zrobiłem jej nic. I chyba nie byłbym w stanie. Nigdy nie byłem. Co innego silny basior, z którym można konkurować, a co innego mała, słaba samica. Na dodatek taka, która nie potrafi polować. Poza tym wadery się chroni, one tego potrzebują. Należy o nie dbać i dawać im wszystko, czego zapragną. I nie należy niczego oczekiwać w zamian. Na końcu i tak Cię wyrolują, zmieszają z błotem i jeszcze wytrą Tobą podłogę. Zbyt wiele razy przez to przechodziłem.
Wbiłem puste spojrzenie w jeden punkt. Powrót do wspomnień. Tych sprzed wygnania, w jego trakcie, aż do rozmowy z Tsumi. Obrazy na nowo przelatywały przed oczyma. Zacisnąłem zęby. Jej nienawistne spojrzenie, słowa wypowiedziane z pogardą. K*urwa, ja nie chcę ich widzieć!
- Nic jej nie obiecywałem... - szepnąłem zrezygnowany, zataczając kolejne kółko. Czułem się wyprany, rozmemłany. Zmęczony całą tą sytuacją. Tym bagnem. Jak nikt pragnąłem zniknąć. Otworzyłem oczy, które nie wiem, kiedy zamknąłem. Znikąd na mej drodze pojawiła się Itami. Usiadła jak gdyby nigdy nic. Zatrzymałem się. Spojrzałem na nią z góry, wściekły, że stanęła mi na drodze. Ten upór w jej oczach, zacięta mina. Warknąłem, klnąc przy tym siarczyście. Chyba niedostatecznie się wyraziłem, skoro wciąż tu jest.
- Atrehu, powiedz, co się stało?- Nie twój interes, smarkulo. Zostaw mnie! - z tymi słowami przeszedłem nad nią, ciesząc się w duchu z jej niskiego wzrostu. Serce zabiło mi jednak mocniej. Poczułem dziwny dreszcz. Załaskotało mnie między łapami. Zrobiło mi się goręcej. Płonąłem. Zacisnąłem uda, trąc je o siebie. Niemożliwe. Chyba. Chociaż... Tak, zdecydowanie to było to. Musiałem zahaczyć. Czymś o Itami. Rumieniec wpełzł na policzki. Myśli zmieniły swój tor lotu. Na chwilę wszystko przestało mieć znaczenie. Potrząsnąłem głową, odganiając nieczyste pragnienia. Dawno nie pieprzyłem. Pościłem od tak dawna. Od gorącej nocy z Lonyą. Moje ciało domagało się bliskości. Hormony buzowały w żyłach. Uch, mmmm... Oblizałem pysk. Przełknąłem ślinę. Uf. Musiałem się uspokoić. Natychmiast. Nim zrobię coś głupiego. Nie, żebym nie chciał, ale... nie w tej chwili. Nie w takiej okoliczności. Nie po tych wydarzeniach. Wziąłem głęboki wdech. Niewiele to pomogło, ale zawsze jednak coś...
Znienacka poczułem uderzenie. Niezbyt silne, ale wystarczające. Coś we mnie dosłownie wbiegło. Zachwiałem się, cofając o krok. Mój błąd. Bardzo zła decyzja. ~ Itami, co ty? - chciałem zapytać, lecz zamiast słów, z mojego gardła wydobył się krzyk. Nie zdążyłem chwycić się gałęzi. Sturlałem się po zboczu. Zahaczając o ostre krzewy, wylądowałem pod drzewem. Wszystko trwało może z kilka sekund. Prawdopodobnie. Nie wiem. W głowie mi szumiało, widziałam potrójnie. Okolica wirowała. Obraz był zamazany. Bolało. Gniew za to wyparował. Coś go ze mnie wyrwało. Czułem odrętwienie, dziwny spokój. Wybudziłem się z letargu. Nade mną stała Itami. Kolejny powód mej nieszczęsnej niedoli. Z jakiegoś jednak powodu nie potrafiłem się już gniewać. Byłem spokojny. Niczym wolno płynący strumyk.
- Coś ty mi zrobiła?
- Tśśś... Już dobrze. - nie wiedziałem, co mi zrobiła, ale byłem jej za to wdzięczny. Przewróciłem się na brzuch, pozwalając przyjaciółce na powolne, zmysłowe ruchy. Wadera dosłownie masowała moje obolałe ciało. Rozluźniłem się. Czas jakby się zatrzymał. Nic nie miało znaczenia. Tylko ja i Itami. Wszystko inne odeszło w niepamięć. Zrelaksowałem się. Zamruczałem zmysłowo. Na tyle cicho, by tego nie usłyszała. Kątem oka spojrzałem na nią. Skupiona na swojej pracy, zręcznie naciskała na mięśnie. Wyczułem, jak jej energia faluje. Obudziła w sobie zdolności. Zanim mnie wygnano, jeszcze ich nie znała. Była za mała. Teraz już jest dorosła. I potrafi nad nimi panować. W sumie nie pytałem nigdy, jakie posiadła. Będę musiał to nadrobić. Później. Teraz liczyła się błoga cisza. I masaż. Było tak błogo. Nie chciałem, by to się kiedykolwiek skończyło. Nic co dobre, nie może jednak wiecznie trwać. Ciszę przerwała oczywiście wadera. Wypowiedziała pytająco moje imię. Byłem świadom, o co chce zapytać. Westchnąłem, zakopując pysk w jej miękkie futro. Nie chciałem do tego wracać. Wiedziałem jednak, że nie odpuści.
- Co się stało? Co cię tak wnerwiło? - nie odpowiedziałem od razu. Długo zbierałem myśli. Od czego miałem zresztą zacząć? Nie wiedziałem, co już wiedziała, a co powinna wiedzieć. Czy ujawnianie wszystkiego miało sens? Nie chciałem i jej stracić. Wiedziała o moim romansie z Tsumi. Wszyscy wiedzieli. Czy wiedziała też o Lonyi? I czy mimo tego i ona liczyła na coś więcej? Westchnąłem, patrząc w niebo.
- Ughh... Wszystko moja wina. Opuściła mnie, ale z drugiej strony nic sobie nie przyrzekaliśmy... - szepnąłem, nie bardzo wiedząc, co dalej. Ból powrócił, choć już nie tak silny, jak wcześniej... Żal i smutek w moim głosie były wyraźnie wyczuwalne. Pozwoliłem słowom płynąć. - Najbardziej jednak wściekam się, że nie potrafiłem nic zrobić w kwestii jej poronienia... jakimś cudem udało się dowiedzieć jej o nas i naszym występku. - o ile można to tak nazwać, bo przecież seks to nic złego. - To ją dobiło.
- Więc i ja czuję się winna. - wadera nieśpiesznie zeszła ze mnie, po czym spojrzała na mnie. - Wszystko w porządku? - nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo i po co? Zamiast tego wstałem, uśmiechając się do łagodnie.
- Przeżyję. Jakoś to przeżyję. - niespodziewanie Itami wtuliła się we mnie, kompletnie mnie tym zaskakując. Moje serce zabiło mocniej na ten czuły dotyk. Na chwilę zesztywniałem, po czym przygarnąłem ją do siebie. Ciepło jej ciała było kojące dla duszy. Pozwoliłem nam tak trwać. Nie, ja chciałem, by to trwało. Potrzebowałem tego niczym życiodajnego powietrza. Uśmiechnąłem się nawet, czego zapewne nie widziała. Była taka malutka, drobniutka. Gdy stałem, sięgała mi ledwo do ramienia. Teraz jednak bez problemu wtulała się w mą pierś, muskając mnie przy tym łapami. Cudowne uczucie. Zamknąłem na chwilę oczy.
- Atrehu? - odsunąłem się tylko minimalnie, by na nią spojrzeć. Jej słodki zapach dotarł do moich nozdrzy. Zaciągnąłem się nim. Był subtelny, delikatny. Kojący i uwodzicielski zarazem. Nasze oczy się spotkały. Tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by na nowo wzniecić płomień pożądania. Poczułem znajomy gorąc. Zerknąłem na jej wargi. - Wiesz, że... jesteś moim przyjacielem. Niezależnie od tego, co się stało. Współczuję Tobie i Tsumi. Bardzo, ale to bardzo mi przykro. Chciałabym jakoś cofnąć czas. Wiesz, ja również czuję się winna...
- Nie obwiniaj się o to. - przerwałem jej stanowczo, nim powiedziała o kilka słów za dużo. Nie powinna czuć się winna. Nic złego nie zrobiła. - To była moja... Ehhh, nieważne. Zapomnij o tym. - potrząsnąłem łbem, przyciągając ją do siebie mocniej. Chciałem poczuć je ciepło. Ciało przy ciele. Pozwoliłem sobie chłonąć każdą chwilę, nie przejmując się nikim i niczym. Pragnąłem po prostu być. Tu i teraz. Nie ważne, jak długo by to trwało.

*******
Słońce zaczęło zachodzić, zrobiło się zimno. Znaczy nie mnie, lecz Itami. Pomimo darmowej grzałki w postaci mojego ciała, trzęsła się delikatnie. Oddychała bardzo spokojnie i miarowo. Z jej uchylonego pyska wydobywała się para. Polizałem ją za uchem, zamruczała zmysłowo. Otarła się głową o mą pierś, poprawiając swoje ułożenie.
- Czas iść. - szepnąłem, zdając sobie sprawę, że wadera usnęła. Uśmiechnąłem się rozczulony. Również byłem zmęczony, oczy same się zamykały. Nie chciałem jednak spać na zewnątrz. Zbierało się na deszcz. Chłodny wiatr targał naszymi futrami. Słońce już dawno znikło, zasłonięte przez ciemnoszare chmury. Starałem się osłonić jej ciało przed zimnem. Pomyślałem jednak, że nie ma lepszego miejsca na sen, niż sucha, ciepła i przyjemna grota. Tylko w jaki sposób mam ją tam zaprowadzić, jednocześnie jej nie budząc? Nie wiedziałem, ale musiałem chociaż spróbować. I być na tyle szybki, by wszystko przebiegło bez zakłóceń.
Spojrzałem na waderę i okolicę, analizując naszą sytuację. Miałem kilka opcji, lecz tylko jedna wydawała mi się wykonalna. Odsuwając się sprawnie, błyskawicznie znalazłem się pod nią. Pozwoliłem jej głowie opaść na mój kark. Skupiłem swoją energię, przekierowując ją na przyjaciółkę. Używając w niewielkiej ilości elementu przestrzeni, zdołałem teleportować Itami na mój grzbiet.
Miałem ochotę skakać z radości. Udało się, za pierwszym razem! Wiedziałem, że to sukces nad sukcesami. Do tej pory byłem w stanie przenosić tylko siebie z miejsca na miejsce. Widocznie stałe treningi na coś się przydają. Podniosłem się z ziemi, kierując się powoli w stronę jej jaskini. Była dużo bliżej od mojej i z całą pewnością zmieścimy się oboje. Starałem się zbytnio nie wiercić, lecz ciężko utrzymać ciało w pionie, schodząc ścieżką w dół.
Kapło mi na nos. Strzepnąłem kroplę deszczu. Po niej niestety pojawiła się kolejna, beztrosko uderzając o moją głowę. Super. Nie uciekniemy przed deszczem. Spojrzałem w górę. Niebo przecięła błyskawica, rozświetlając okolicę, a po niej nastąpił potężny grzmot. Itami zerwała się z mojego grzbietu z krzykiem. Spadła z mojego grzbietu.
- Spokojnie, to tylko bur... - wadera schowała się pode mną, trzęsąc się jak osika na wietrze. Bała się burzy? Chyba, możliwe. Nie wiem. Wyglądała na przestraszoną. Nie dziwiłem się jej. Obudziła się na zewnątrz przez huk i błyski. Ja sam pewnie bym się bał.
- Za... zabierz mnie stąd, proszę! - rozglądnąłem się dookoła. Wszędzie drzewa, ale nigdzie nie widziałem lepszego schronienia. Westchnąłem nieco zrezygnowany. Gdzie mam ją zabrać? W głowie zaświeciła mi się myśl. Wpadłem na pomysł. Przypomniało mi się, że takowa sytuacja już była. Gdy szliśmy do watahy Naharysa. Zrobiłem po prostu to samo, co poprzednim razem. Zamknąłem oczy, skupiając swoją moc na otoczeniu. Wyciszyłem wszelkie dźwięki. Promień energii wystrzelił, ukazując mi widok, jakby z lotu ptaka. Widziałem każde wgłębienie, dziurkę, a nawet zwierzęta w okolicy. Moc przestrzeni jest potężna i posiada wiele możliwości. Jedną z nich jest wykrywanie suchych miejsc. Błyskawicznie zlokalizowałem niewielką grotę nieopodal. Zapewne pozostawiona przez lisy, stanowiła dla nas jedyną dostępną opcję.
- To nie daleko, dasz radę iść?
- Prowadź, byle szybko! - ruszyliśmy sprintem, a im bliżej byliśmy, tym szybciej pogoda się pogarszała. Byliśmy już nieco zmoknięci, gdy dotarliśmy do celu. Spojrzałem na Itami, wyglądała uroczo. Mokra, woda lała się z niej strumykiem. Wiedziałem, że nie wyglądam lepiej. Nasze spojrzenia się spotkały, oboje zachichotaliśmy. Zaraz jednak Itami zatrzęsła się z zimna. Dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa.
- Choć, ogrzeje Cię! - sugestywnie położyłem się na grzbiecie, w najcieplejszym kącie jaskini. Spojrzała na mnie z rumieńcem, powoli sunąć w moim kierunku. Ruchy jej bioder były zmysłowe, a oczy utkwione w moich, skrzyły się błękitnym blaskiem. I czymś jeszcze, co znałem aż za dobrze.

Itami? Co ty na to?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 7688
Ilość zdobytych PD: 3844 + 70% (2691 PD) za długość powyżej 7000 słów.
Obecny stan: 6535