Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

sobota, 23 kwietnia 2022

Od Atrehu c.d Itami ~ Wzloty i upadki (Dopisek do: W głowie się nie mieści) + "Szał rozpaczy" [+16]

< Dopisek do: W głowie się nie mieści >
W drodze powrotnej było dość... Nerwowo rzekłbym. Szliśmy w kompletnej ciszy. Mało kto z kimś rozmawiał. Nie było to przyjemne. Źle się czułem. I chyba nie tylko ja. Tsumi szła u boku Piny, kompletnie mnie ignorując. Wyglądała na smutną i zmęczoną. Chwiała się lekko na łapach. Oczywiście odmówiła, gdy zaproponowałem, że wezmę ją na grzbiet. Jest uparta jak osioł. Dopóki daje radę, nie pozwoli sobie zanadto pomóc. Pragnąłem ją też pocieszyć i zapewnić, że wszystko się jakoś ułoży. Nie wiedziałem tylko, w jaki sposób. Nie chciałem obiecywać jej za wiele. Nie ma nic gorszego niż fałszywe przysięgi. Wadera wydawała się to rozumieć. Z pewnością jednak rozczarowało ją moje zachowanie. Wcale się nie dziwiłem, sam byłem na siebie zły, wściekły. Nie tak to miało wyglądać. W głowie wszystko wyglądało inaczej. Spokojniej. Bardziej... prostoliniowo. Nie tak zagmatwanie, jak obecnie.
Westchnąłem ciężko, zerkając dyskretnie w jej stronę. Wyczuła to. Mimo tego nie spojrzała mi w oczy. Serce zatrzepotało mi nieprzyjemnie. Liczyłem, że jakoś z tego wybrnę. Potrzebowałem tylko trochę czasu. Wolności, w ciszy. Z dala od problemów. By móc wszystko przemyśleć. Podjąć decyzję. Tylko... jeszcze nie teraz.
Późną nocą dotarliśmy na miejsce. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem znajome tereny. Uśmiech mimochodem zagościł na moim pysku. Byliśmy z powrotem — w domu. Przyjemne ciepło opatuliło mnie jak kocykiem. Zerknąłem na moich towarzyszy. Ciemne worki pod oczyma świadczyły o ich zmęczeniu. Pewnie nie wyglądałem lepiej. Byłem jednak nieco bardziej pozytywnie nastawiony. Miałem nadzieję, że sytuacja się teraz zmieni. Że jutro, maksymalnie za tydzień wrócimy do tego, co było wcześniej. Wiem, że to czcze marzenie, jednak tego właśnie pragnąłem. Najbardziej na świecie. By cofnąć czas i zmienić bieg historii. Gdybym tylko był w stanie to uczynić. Niestety, to nie było w mej mocy. Nie miałem takich zdolności. Pozostało mi zatem starać się zażegnać kryzys.
Naharys i Pina już dawno poszli w swoją stronę. Co będą czekać na innych? Pina jest w bardziej zaawansowanej ciąży. Droga powrotna była niebezpieczna. Męcząca i długa. Nadszarpnęła jej nerwy. Mogło to się skończyć poronieniem. Lepiej tego uniknąć. Nikt nie życzył jej tego cierpienia. Czekanie na Bogini wie jeden co, byłoby zatem bezcelowe. Zresztą, po co mieliby to robić? Nic ich nie trzymało. A w domu czekało na nich miękkie posłanie. I ciepło. Nie to, co tu — na dworze. Mimo wiosny wiatr nie był zbyt przychylny. Z południa nadciągały zimne prądy, targając naszym futrem, niczym liśćmi na wietrze. Robiło się nieprzyjemnie. I ta cisza. Wprawiała w podły nastrój.
Chcąc nieco rozluźnić atmosferę, zaproponowałem Tsumi, że ją odprowadzę. W końcu nie powinna chodzić tak późną porą po lesie. Zwłaszcza że już wcześniej źle się czuła. W jej stanie należy być ostrożnym. Nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało. O wypadek nie trudno. I zwierzęta. Dziki na przykład albo niedźwiedzie. Mogłyby ją zaatakować i zranić. Lub nawet zabić. Nie mogłem do tego dopuścić. Byłem gotowy się kłócić, byleby się zgodziła. Wadera o dziwo przyjęła moją propozycję od razu. Uśmiechnęła się nawet delikatnie. Wypuściłem powietrze z płuc. Odetchnąłem głęboko. Zrobiło mi się cieplej na sercu. To był dobry znak. Może nie wszystko stracone. Jeśli taki gest sprawił jej radość, to następny również powinien. Krocząc obok niej, celowo ustawiłem się po jej lewej stronie. Właśnie stamtąd wiał najsilniejszy wiatr. Przyjmowałem jego ciosy. Byłem niczym tarcza, zasłaniająca jej drobne ciałko. Choć było mi zimno, nie powiem, ale jej beze mnie byłoby jeszcze zimniej. I to mnie nieco napędzało do działania. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do mnie — Tsumi to karzełek. Niziutki i malutki. Nie obrażając karzełków oczywiście. Nic nie miałem do jej wzrostu. Była dzięki temu słodsza. I mogłem ją chronić. Polować dla niej. Już niedługo zresztą wielu rzeczy nie będzie w stanie zrobić sama. Ciąża to w końcu nie tylko przyjemności.
- Atrehu? - zatrzymałem się nagle na dźwięk swojego imienia. Spojrzałem na nią nieco zdezorientowany. Czekała na coś, wpatrzona przed siebie. Chwilę zajęło mi ogarnięcie, o co chodziło. Znajdowaliśmy się już przy jej jaskini. Co było dziwne. Tak szybko szliśmy? Czy to ja tak długo dumałem w obłokach?
- Ah... jesteśmy na miejscu.
- Na to wygląda. - żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Chyba. Ja na pewno nie wiedziałem. Było niezręcznie. I nieco nerwowo. Cisza się przedłużała. Nic się nie zmieniało. Mijały kolejne sekundy. Myśl Atrehu. Użyj tego swojego mózgu. Mógłby się czasem na coś przydać.
- To ten, no... - brawo, mistrz operacji pierwszego stopnia. Popisałeś się. Bardzo. Należy się jakaś nagroda. Najlepiej tytuł kompletnego idioty.
- Tak...
- Sprawdzę, czy coś się nie zalęgło. - powinni mi dać medal za pomysłowość. W sumie to bardzo ważna kwestia. Nie było nas bardzo długo, a ten teren nie był chroniony. Mało kto tędy przechodził. Zawsze więc jakiś zwierz mógł wybrać sobie tę norkę, na swój nowy domek. Koniecznie musiałem sprawdzić, czy jest bezpiecznie.
- Nie trzeba, mogę to zrobić sama.
- Nie, ty wejdź tak, by nie było Ci zimno. Ja się zajmę resztą. - nie czekając na jej protesty, wszedłem do środka. Pomimo mroku, idealnie dostrzegałem każdy szczegół. Ściany, podłoże i to, co się na nich znajdowało. Wszelkie przeszkody omijałem bez problemu. Pomagały mi też grzyby, rzucające wątły, zielonkawy blask. Nie pamiętałem ich nazwy. Śmierdziały. Jak to grzyby. Były jednak przydatne. I całkiem przyzwoicie komponowały się w środku. Przytulnie i ciepło. Dlatego z uwagą penetrowałem każdy kąt. Zwinnie i szybko. Nic się przede mną nie ukryje. Stanąłem pośrodku jaskini. Tam, gdzie byłem w stanie wyczuć wszystko. Każde zagrożenie. Nieproszonego gościa. Przede mną rozpościerały się trzy odnogi. Każda do innego pomieszczenia. Zaciągnąłem się nosem. Wziąłem głęboki wdech. Pachniało kurzem. Zdecydowanie dawno nikogo tu nie było. Kręciło mnie w nozdrzach.
- Apsik!
- Na zdrowie. - odwróciłem się w stronę Tsumi z mordem w oczach. Nie powinno jej tu być. Jeszcze nie skończyłem. Co prawda nie wyczułem niczyjego zapachu... Zawsze mi jednak powtarzano, że lepiej dmuchać na zimne. Nigdy nie wiadomo.
- Co ty tu robisz? Kazałem Ci zostać!
- Daj spokój, gdyby coś tu było, wyczułbyś to w promieniu kilometra. I jestem zmęczona. - przyjrzałem się waderze z niepokojem. Rzeczywiście źle wyglądała. Ledwo widziała na oczy. Słaniała się na łapach. Nie powstrzymało jej to jednak. Wyminęła mnie, kierując się do swojego posłania. Runęła na nie, kompletnie wyczerpana. Mój gniew opadł. Westchnąłem przeciągle. Podszedłem ostrożnie, przypatrując się, jak śpi.
- Idź. - szepnęła jeszcze, nim całkowicie oddała się w objęcia Morfeusza. Stałem chwilę nad nią, nie mogąc się ruszyć. W końcu jednak zrobiłem w tył zwrot.

*
Czekała mnie długa podróż do domu. Byłem wyczerpany. I głodny. Jedzenie to jednak najmniejszy problem. Zawsze mogłem coś na szybko upolować. Coś innego jednak zaprzątało mi myśli. A raczej ktoś. Lonya. Martwiłem się o nią. Nie wiedziałem, czy dotarła bezpiecznie. Wyruszyła w końcu przed nami. Sama. Nie usnę, dopóki nie sprawdzę, co z nią. Chcąc jednak oszczędzić na czasie, przymknąłem oczy. Skupiłem się najmocniej, jak tylko w tej chwili byłem w stanie. Poczułem znajome uczucie. Czas i przestrzeń jakby się rozwierały. Łamały na drobniejsze kawałeczki, pozwalając mi na szybką zmianę miejsca. Trwało to może z kilka sekund. Wszystko wróciło do normy. Rozejrzałem się i z uśmiechem stwierdziłem, że się udało. Znajdowałem się blisko jaskini Lonyi. Pobiłem swój rekord teleportacji.
- Super! - Cześć i chwała naszym Bóstwom. Za nasze wszystkie zdolności. Złożyłem szybki ukłon w stronę nieba, po czym żwawo ruszyłem przed siebie. Wystarczyła minutka, a byłem na miejscu. Cicho przemknąłem do wnętrza jaskini. Od razu opatuliło mnie przyjemne ciepło. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo padnięty byłem, ale jeszcze nie teraz. To nie miejsce na sen. Potrząsnąłem głową, sunąc niczym cień. Wiedziałem mniej więcej, gdzie ma swój pokój. Wyczuwałem jej obecność. Uśmiech sam zagościł na mym pysku. Serce zaczęło bić szybciej, gdy ujrzałem ją, zwiniętą w kłębek. Wyglądała słodko, gdy spała. Oddychała spokojnie i miarowo. Zbliżyłem się, sprawdzając, czy wszystko w porządku. Nie dostrzegłem ran, zadrapań. Sama wadera wyglądała naprawdę dobrze. Odetchnąłem z ulgą. Nic jej nie było. Dotarła bezpiecznie. Ze szczęścia czule i delikatnie pocałowałem ją w czółko.
- Śpij dobrze. - szepnąłem, zaciągając się jej słodkim aromatem. Cudowna woń herbaty była tak przyjemna. Pobudzała moje zmysły. Oblizałem nieco wyschnięty pysk. Musiałem wyjść. Teraz.
- Atrehu... - spojrzałem na nią, wystraszony, że mogła się obudzić. Nic się jednak nie stało. Tylko... AWWW. Wypowiedziała moje imię przez sen. Myśli o mnie. Jakie to słodkie. Zrobiło mi się zarówno gorąco, jak i zimno. Stan euforii trwał w najlepsze. Nic co dobre, nie może jednak wiecznie trwać. Zmusiłem się, by po cicho opuścić jaskinię. Nim zwariuję z pragnienia i ją obudzę. To byłoby już chore. Nie jestem taki. Świeże powietrze ostudziło nieco moje zapędy. Nic jednak nie mogłem poradzić na uczucia, które się we mnie kłębiły. Powinienem już iść. Zimno mi. Więc co tu jeszcze robię? Z cichym westchnieniem ruszyłem do domu. W samotności. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Było dobrze. Tak myślałem. Moimi towarzyszami były dźwięki lasu. Pohukiwanie sowy i świerszcze, śpiewające swą pieśń. Koncertowałem się na nich. Odganiałem nieprzyzwoite myśli. To pomagało.
Przymknąłem na chwilę oczy. Rozkoszowałem się uczuciem spokoju. Głęboki wdech pomógł mi uspokoić skołatane serce. Z zainteresowaniem rozglądałem się na boki. Było... inaczej, niż zapamiętałem. Gdy wyruszaliśmy, panowała chyba jesień. Lub jej początki. Obecnie natomiast była wiosna. Chyba. Nie umiałem dokładnie stwierdzić. Było ciemno. Bardzo. Księżyc stał wysoko ponad chmurami, rzucając wątły blask na otaczający mnie świat. Drzewa szeleściły pod naporem delikatnego wiatru. Liście szumiały wśród ich konarów. Zimne prądy ubiegłej zimy wciąż sunęły w moim kierunku. Czułem, jak wprawiają moją sierść w taniec. Wraz z tym przyszły i wonie. Zapach kwiatów przyjemnie łaskotał moje nozdrza.
- Dość długo nas nie było - stwierdziłem, mijając znajome mi drzewa i krzewy. Uśmiechałem się do nich, jakby były żywymi istotami. Wariowałem. Musiałem być bardziej zmęczony, niż początkowo sądziłem.

**
Droga dłużyła się niemiłosiernie. Byłem wykończony. Wypompowany. Łapy paliły, pragnąc postoju. ~ Jeszcze troszeczkę — myślałem, dostrzegając upragniony cel. Jeszcze tylko kilka metrów. Doczłapałem do swej jaskini, z trudem stawiając kolejne kroki. U wejścia stanąłem, nieco niepewny swego. Tę noc, jak i kolejną spędzę zapewne sam. Tsumi unikała mnie przez całą drogę. Nie chciała rozmawiać, nawet na mnie nie zerkała. Jakbym nie istniał. Wcale jej się nie dziwiłem. Choć to bolało. I nie było przyjemne. Rozumiałem jej zachowanie, a raczej starałem się zrozumieć. Zachowałem się jak kutas. Wyjawiła mi, że jest w nadziei. Ze mną. W jej łonie rosną nasze szczeniaki. Krew z mojej krwi. Powinienem się cieszyć. Wziąć ją w uścisku, zapewniając o swej radości. Bo każda ciąża to powód do świętowania. To cud. Bez tego nie było nas na świecie. Nikogo. Tsumi zapewne miała nadzieję, że wtulę się w nią, pocałuje. Zacznę mówić do jej jeszcze płaskiego brzuszka. Że będzie dobrze. Ja jednak zrobiłem wszystko wspak. Nie spełniłem jej oczekiwań. I nie zrobiłem też niczego, by poprawić nasze relacje. A przecież byłą w ciąży. Z moimi szczeniakami. Co właśnie powtórzyłem po raz kolejny. Jakby nie było to pewne. A przecież jest. Niedługo wadera zostanie matką. Ja ojcem. Będziemy rodziną. To... powinno dać mi do myślenia. Postanowiłem, że porozmawiam z nią nazajutrz. Szczerze, bez ogródek. I, mimo że to nie miłość, zamierzałem się jej oświadczyć. Choć wiedziałem, że nie chce litości. Wiem, że wolałaby, abym zrobił to z miłości. Na tę chwilę jednak nie byłem w stanie. Mogłem zrobić jednak coś innego. Siądę na tyłek i tylko jej będę wierny. Zaopiekuje się nią. Dam dom i bezpieczeństwo. Ptasiego mleczka jej przy mnie nie zabraknie. Może kiedyś pokocham ją tak, jak nasze nienarodzone szczenięta...
Mimochodem wróciłem myślami do swojego przyjaciela. Naharys nie odzywał się w ogóle. Mogłem dostrzec tylko jego złowieszcze spojrzenia i niejednokrotne słyszałem prychnięcia. Ilekroć wymijał mnie bądź był w pobliżu, zachowywał się agresywnie. Nawet Pina nie była w stanie go powstrzymać. Żadne argumenty do niego nie przemawiały. Nienawidził mnie. W końcu zrezygnowana trzymała go z dala ode mnie, rzucając tylko współczujące spojrzenia w moim kierunku. Dziwiłem się, że nikomu o tym nie powiedział. Zapewne nie chciał narażać Tsumi na stres. Wywoływanie kłótni nie leżało w jego naturze. Chyba. Eh, popaprane to wszystko.
- Atrehu? - odwróciłem się, usłyszawszy swoje imię. Nie spodziewałem się nikogo ujrzeć o tej porze. Był środek nocy. I do tego było zimno jak diabli. Kto to mógłby być?
- Kim jesteś? - zapytałem, przyjrzawszy się nieco przybyszowi. Była to wadera. Z pewnością. Stała blisko drzew, opatulona mrokiem. Nie czułem jednak zagrożenia. Nie chciała walczyć. Nie była kimś złym. Zrobiła krok w moją kierunku i w końcu mogłem zobaczyć więcej. Jej futro było w kolorze szarości z domieszką czekolady. Chyba. Tak mi się wydawało. By się upewnić, potrzebowałbym światła dnia. Jedno wiedziałem na pewno. Nie znałem jej. Musiała być nowa. Zresztą, minęło kilka miesięcy, odkąd opuściliśmy watahę. Wiele się musiało zmienić. Tylko, skąd mnie zna?
- Jestem Copycat, nowa czujka nocna i Atakująca w watasze. Jesteś Atrehu, prawda? - nasze spojrzenia się skrzyżowały. Dostrzegłem błysk w zielonych oczach samicy. Gdy podeszła bliżej, moim oczom ukazały się jej rany. Była poraniona w wielu miejscach. Nie wiedziałem, czy odniosła je w walce, czy ktoś zwyczajnie się nad nią znęcał. Nie chciałem jednak wyjść na wścibskiego. Mogłem zrazić ją pytaniami.
- Tak, to ja. Czego potrzebujesz? - Copycat uśmiechnęła się nieśmiało. Musiałem przyznać, miała ładny uśmiech. Taki wesoły. Mimo jej wyglądu. Znaczy, mnie tam nie przeszkadzały jej blizny. I z nimi wyglądała pięknie. W sensie... chodziło mi o to, że atrakcyjna z niej waderka. Puszyste, ostro zakończone uszy sterczały wysoko. Nie była taka wysoka, jak z początku myślałem. Raczej średniego wzrostu. Miała krótki ogon i smukłą sylwetkę. Sposób chodzenia dużo powiedział mi o jej charakterze.
- Alfa prosiła, by przyszedł do niej jutro z samego rana.
- Renesmee Cię przysłała? - głupie pytanie, wiem, ale co poradzić, że nie do końca kontaktuje z rzeczywistością. Byłem śmiertelnie zmęczony i jeszcze zawracają mi tyłek. Jakbym nie miał ważniejszych rzeczy na głowie. Miałem tylko nadzieję, że wyśpię się do rana. Nawet jeśli się nieco spóźnię, nie powinna mnie winić. Rene jest wyrozumiała. Zrozumie.
- Owszem. Wiedziała, że jeśli wrócicie nocą, to będę miała możliwość przekazania Ci wiadomości.
- Rozumiem, dziękuję. - pokiwałem głowę, nie bardzo wiedząc, co teraz zrobić. Copycat mnie jednak ubiegła, żegnając się krótko skinieniem, po czym wróciła do swoich obowiązków. Patrzyłem, jak znika między drzewami. Niczym cień. Była... ciekawą postacią, nie powiem. Nie miałem czasu, zastanawiam się nad czymkolwiek. Zmęczenie mnie dopadło. Dobiło. Wszedłem do domu, rzucając się na swoje posłanie. Dawno mnie tu nie było. Co nieco śmierdziało kurzem. Później to ogarnę. Zamknąłem oczy, zasypiając niemal natychmiast.
***
< Awans na Bete - Nazajutrz ~ Popołudnie >
Po spotkaniu z Renesmee miałem mieszane uczucia. Powiedzieć, że byłem zszokowany, byłoby w tej sytuacji zwyczajnym niedopowiedzeniem. Znaczy, nie że się przestraszyłem. ~ Co to, to nie. Ja się niczego nie boję. - Alfa nie była na mnie zła. Mimo, iż się spóźniłem. Bardzo. Dochodziło południe, gdy wszedłem do jej groty. Ewidentnie potrzebowałem budzika. Sam nie potrafiłem wstać o określonej porze. Może dlatego się ze mną nie cackała. Nie byłem przygotowany na taki zestaw informacji i to tak w krótkim czasie. Było dokładnie tak samo, gdy Tsumi oznajmiła mi, że jest w ciąży. Nie wiedziałem, jak zareagować. Stałem niczym drzewo. Z tą różnicą, że mną nie poruszał wiatr. Dreszcze przebiegały mi wzdłuż kręgosłupa. Myśli krążyły jak szalone, nie mogąc pojąć tego wszystkiego. Teraźniejsza sytuacja była podobna. Nie taka sama, oczywiście. Z Renesmee nic mnie nie łączyło. Choć szkoda, bo piękna z niej wadera. Spojrzenie jej zielonych oczu zawsze jest intensywne. Mocne, twarde i takie zaciekawione. Alfa na swój sposób była bardzo tajemnicza, ale nie sposób odmówić jej uroku. Opiekowała się wszystkimi, dbała o porządek. Miała na głowie więcej, niż ja przez całe swoje życie. Wadera była także bystra i wiedziała, gdzie uderzyć. Co powiedzieć, by wygrać. Wiedziałem o tym. Użyła tej techniki na mnie. I zadziałało. Nie bawiła się ze mną. I z delikatnym uśmiechem oświadczyła swą wolę. Jakby było to oczywiste i tak zawsze miało być. Uznała, że jestem godny i świetnie sobie poradzę. Nie powiem, podniosła mi tym moje i tak duże Ego. Wyprostowałem się dumnie i napuszyłem, jakbym szedł na paradę. Ku prychnięciu Nahary'a, który również tam był i któremu nie było to w smak. No, mniejsza o niego.
Renesmee awansowała mnie na Betę. Swojego doradcę, powiernika i przyjaciela. Od dziś miałem załatwiać wszystkie sprawy z nią. Wspólnie. Być na każde jej skinienie i wezwanie. Do tego podstawowe rzeczy, których musiałem doglądać, jak pilnowanie porządku w watasze i zwiady. Treningi z wojownikami. Miałem też być wszędzie i mieć oczy dookoła głowy. W pierwszej chwili mnie zatkało. Dlaczego właśnie ja? W jaki sposób miałem to wszystko ogarnąć? Nie starczy mi dnia! Niby nic takiego. Nawał obowiązków nie specjalnie mi przeszkadzał. Tylko, gdzie tu czas na jedzenie, czy choćby sen? O odpoczynku mogłem zatem tylko pomarzyć. Nie ma jednak co narzekać. Z pewnością sobie poradzę. Chyba... Prawdopodobnie potrwa, nim wdrążę się we wszystko. To nic takiego. Dlaczego zatem tak dziwnie się czułem? Ten niepokój i kołatanie serca. ~ Dobrze wiesz, dlaczego. - odezwał się cichy głosik w mojej głowie. Tak, mniej więcej wiedziałem, z jakiego powodu jest mi źle. Byłem alfą, synem swego ojca. Co zaznaczam przy każdej możliwej, nadającej się do tego okazji. I nie byłbym sobą, gdybym i teraz o tym nie wspomniał. Wcale tego nie chciałem. Te myśli przychodziły same. Widocznie, takie geny.
Eh. Nie rozumiałem siebie. Nie jestem aż tak nadęty. W sensie o ile moja pozycja tutaj jest daleka do mej wrodzonej, tak moje prawdziwe „ja” ukazuje się co chwilę, próbując dominować. Nie byłem z tego faktu zadowolony. Nie chciałem wracać do przeszłości. Zamierzałem porzucić wspomnienia o pierwszym domu i skupić się na „tu i teraz". Z drugiej strony to po prostu część mnie. Od kiedy dowiedziałem się prawdy o sobie, zastanawiałem się, jakby to było, gdybym wrócił. Jakby skończyło się moje spotkanie z rodziną?
Walka z Lupusem, czy doszłoby do niej? Czy wataha uznałaby mnie za przywódcę? Stanęliby u mego boku? Nie zrobiłem przecież nic złego. Moim jedynym błędem było podkulenie ogona. Gdybym tego jednak nie zrobił, zabiliby mnie. Westchnąłem głęboko w duchu. To nie miało sensu. Nic nie miało. I do tego awans na betę. Nowe obowiązki, które na mnie czekały. Ciąża Tsumi, mój romans z Lonyą i kłótnia z Naharysem...
Na samą wzmiankę o basiorze poczułem ukłucie w sercu. Wciąż mnie nienawidził. Tolerował, bo musiał. Jego spojrzenie było jednak nieprzyjemne. Odczułem to wyraźnie przed chwilą. Renesmee i jego wezwała, by awansować na Gammę. Teraz mieliśmy spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu.
To nie będzie łatwe. Mam wrażenie, że rzucimy się sobie do gardeł. No cóż, wciąż nie wybaczył mi romansu z jego siostrą. Byłem zatem bardziej niż pewny, iż zaprzeczy wszystkiemu. Temu, że jestem odpowiednią osobą do tego stanowiska. Myślałem, że powie coś w stylu: „On się nie nadaje na Betę! To pieprzony Kasanowa, który nie potrafi utrzymać kutasa w ryzach". Jakim więc zdziwieniem było dla mnie, gdy niespodziewanie się uśmiechnął? Nie zrobił tego, co myślałem, że uczyni. Ba, pogratulował mi na koniec, gdy Rene wróciła do swoich obowiązków. My również postanowiliśmy to uczynić. Tzn. on wyszedł pierwszy, bez słowa pożegnania. Ja tuż po nim. Ledwo wyszedłem z jej jaskini. Na chwiejnych łapach. Nie zwróciłem nawet uwagi, kiedy znalazłem się na zewnątrz. Z wrażenia pokręciłem łbem, przymykając przy tym oczy. Nie wierzyłem, że ta sytuacja miała miejsce, choć tak właśnie było. To, co się wydarzyło, stało się naprawdę. Nie było tylko snem. Snem, który sobie wymyśliłem. To była jawa. Wciąż to do mnie nie docierało. I nie, że mam coś przeciwko temu awansowi. Stanowisko głównego bety to przywilej, który posiadają nieliczni. Zaufanie Renesmee, jakim mnie obdarzyła, jej pewność w moje umiejętności. W to, że podołam. Powinienem być przecież zadowolony. Ranga wyżej w sforze. Z jednej strony cieszyłem się, że mnie doceniono. Z drugiej, to było... niespodziewane. Ba, byłem kompletnie zdezorientowany. Nie wiedziałem, co mam myśleć i czuć. To, czym mnie uraczono, walczyło z pytaniami, na które nie zyskałem odpowiedzi. Do tego nie zapytała mnie o zgodę. Nie, nasza kochana Alfa podjęła decyzję za mnie. Po prostu oświadczyła mi, że ma być tak, a nie inaczej. Nie wiedziałem nawet, czy tego chcę Teraz to już jednak za późno na rezygnację. Przyjąłem stanowisko, nawet się nie zgadzając i postanowiłem wypełniać swoje obowiązku najlepiej, jak potrafiłem. I to zaczynając od teraz!
****
< Miesiąc później ~ "Szał rozpaczy" >
Miesiąc. Upłynął pieprzony miesiąc od powrotu do watahy. Czas, który przeznaczyłem na wdrążenie się w obowiązki jako Beta. Na treningi z młodocianymi wilkami, na naukę z Shori oraz na penetrowaniu terenów watahy. I rozmowy. Wiele rozmów z naszą Renesmee. O wszystkim i o niczym. O sprawach ważnych i tych małostkowych. Gawędziliśmy nawet o pogodzie. I minionej zimie. I deszczowej wiośnie. O wszystkim, co tylko przyszło nam do głowy. Czas mijał nam w przyjemnej atmosferze. Nie pamiętam już, kiedy byłem taki... zadowolony, szczęśliwy? Wszystko było dobrze, nic złego się nie działo. Nie myślałem i nie czułem. Do tego zbliżyłem się do Renesmee. Polubiła mnie. Chyba. Możliwe, że tak było. Choć niekiedy doprowadzałem ją do gorączki. I to bez erotycznych podtekstów. Co jest dziwne, bo byliśmy naprawdę blisko. Przez długi czas. Zdawałoby się, że coś się skrzyło. Migotało między nami. Do niczego nie doszło oczywiście. Nie próbowałem zaciągnąć Alfy do łóżka. A i ona nie wydawała się chętna. Zwyczajnie dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Zdawałem jej też raporty z każdego dnia. O każdej nieprawidłowości, błędzie i wykroczeniu. Wadera okazała się milsza i bardziej przyjacielska, niż na początku się wydawało. Wcześniej była chłodna, nieco zdystansowana. Byłem nowy, nic dziwnego. Nie ufała mi. Teraz jednak byłem jej Betom. Najbliższym przyjacielem. Liczyła się z moim zdaniem i wdrążała w swoje problemy. A ja słuchałem. Dziękowała również za każdym razem, że tak sumiennie wykonuje swoje zadania. Nie wiedziała tylko, z jakiego powodu to robiłem. Nie pytała, więc nie wyprowadzałem jej z błędu. Każdemu wydawało się, że jestem rzetelny. Idealna prawa ręka Alfy. Wierny i pracowity. Spędzałem wiele godzin na wykonaniu wszystkiego. Nieraz ledwo widziałem na oczy. Nikt jednak nie znał prawy. Nikt nawet nie przeczuwał, że to tylko gra. Ucieczka od prawdziwych problemów. Cięższych decyzji. Tych, które niedługo miały zmienić całe moje życie. Bo w końcu dojrzałem do nich. Podjąłem decyzję. Tylko nie wiedziałem, jak mam to zrobić.
Byłem zwyczajnym tchórzem. Omijałem przez długi czas z daleka to, czym powinien zając się już dawno. Od miesiąca bowiem nie widziałem się z Tsumi. Unikałem jej jak ognia. Jakby była pasożytem, czymś złym i niegodziwym. A przecież wcale tak nie było. W niczym nie zawiniła. Nic mi nie zrobiła. To ja zachowałem się jak dzieciak. Kompletny palant. Tchórzliwy szczyl, który nie dorósł. Wziąłem, co chciałem i tak, jak powiedział Naharys: Nie dałem nic w zamian. Bo troska i opieka, to nie to samo, co miłość i wierność. Schrzaniłem po całości. I przyjdzie mi za to płacić. Nie powinien był tak długo zwlekać. Wadera była przecież w ciąży z moimi szczeniakami. To były moje dzieci, które niedługo powitają nowy świat. Jej brzuszek z pewnością jest już widoczny. Musi. A mnie przy niej nie ma. Bo z niepewności nie wiedziałem, co mam robić. Wiem, że plotę bez sensu, ale... Nie kocham jej. Jestem tego świadom. Nie jest to miłość taka, jaka powinna być. Taka, która sprawiłaby, że chciałbym spędzić z nią resztę życia. U jej boku, jako partner. Jestem przegrywem. Śmieciem. Nie tak powinien zachowywać się przyszły alfa. Ale... Lubię ją, owszem. Spędziliśmy razem cudowne chwile. Wspólne spacery, polowania, ale także upojne noce. Zabawy, które skończyły się, jak się skończyły. W ciąży. I nie zamierzałem od tego dłużej uciekać. Byłem gotowy. Spędziłem miesiąc na podejmowaniu decyzji. Jakby to było wielkie halo. Nic złego się przecież nie stanie. Oświadczę się Tsumi. Stanę się jej partnerem. Ona mą Panią. Tylko jej będę wierny.
Na samą myśl poczułem dziwne ukłucie. Me serce należało do innej. Nie do Tsumi. Wiedziałem jednak, że nie mam wyboru. Nie chciałem wyjść na kutasa. Casanowę, który tylko pieprzy. Skoro byłem w stanie się z nią kochać, będę też w stanie zająć się swoim potomstwem. Zaopiekuję się nią i nimi. Będę najlepszym partnerem i tatą, jaki tylko istnieje. Lepszym od mego ojca. Co prawda nie był wcale taki zły, tylko... traktował mnie zupełnie inaczej, niż Lupusa. Ni to jak kogoś gorszego, ni to jak kogoś równego. Raczej tak, jakby był mną rozczarowany. Porównywał mnie do brata i chyba był zły, że to ja odziedziczyłem po nim zdolności. Lupus zaś nie miał nic z alfy. Siła, którą posiadaliśmy, otrzymywało tylko pierwsze narodzone szczenię. A ja byłem drugi. Był tego pewien. Wyszło jednak zupełnie inaczej. Lupus nie był nawet jego dzieckiem. Tylko ja. Byłem pierwszym i to ja... Eh... Zresztą, nie mam czasu się nad tym głowić. To przeszłość. A muszą się skupić na przyszłości. Na tym, co zamierzam zrobić.

*****
Westchnąłem ciężko, siedząc na małej górce nieopodal gór. W dole rozpościerał się przepiękny widok. Tereny watahy, jak okiem sięgnąć, znajdowały się tuż przede mną. Ciągnęły się aż za horyzont. W miejscu, w którym znikało słońce każdego wieczoru. Teraz ta migocząca gwiazda znajdowała się tuż nade mną, przyjemnie muskając mnie swymi językami. Ciepło promieniowało po całym mym ciele, ogrzewając je i pieszcząc. Delikatny wiaterek rozwiewał futro, zmuszając do powolnego tańca. Nabrałem głębokiego wdechu. Wstałem, gotowy do działania. Żadne myśli nie zaprzątały mi już głowy. Miałem czysty umysł, spokojnie sunący po niebie. Puściłem się biegiem, ruszając od razu w stronę mojego przeznaczenia. Ze zdobytych Informacji wynikało, że Tsumi nie opuszczała jaskini przez kilka dni. Dobrze, łatwiej ją znajdę. Przyśpieszyłem. Krok za krokiem, łapa za łapą. Coraz szybciej i coraz dalej. Sprawnie wymijałem drzewa, przeskakiwałem nad rozwalonymi kłodami. Przedzierałem się przez zarośla. Będąc blisko jej jaskini, zaciągnąłem się wonią lasu. Wyczułem ją. Była niedaleko. Błyskawicznie skręciłem w lewo, ku jej zapachowi. Jeszcze tylko chwila. Zwolniłem, wychodząc zza gęstwiny krzewów. Dostrzegłem ją. Uśmiechnąłem się szeroko na jej widok.
- Dzień dobry Tsumi, jak się dziś masz? - zapytałem, podchodząc do niej. Zwolniłem jeszcze bardziej. Coś było nie tak. Nie wyglądała na... szczęśliwą, że mnie widzi. W jej oczach dostrzegłem dziki błysk. Zacisnęła zęby. Z jej gardła wydobył się warkot. Przyjrzałem się jej. Jej brzuch był płaski. Zmarniała. Bardzo. Do tego te cienie pod oczami jakby od płaczu. Czy ona płakała? Może nie jadła? Coś ją dręczyło lub ktoś zrobił jej krzywdę, a ja głupi nic w tym kierunku nie uczyniłem?! A jeśli dzieciom coś się stało? Co, jeśli nie rozwijają się prawidłowo? ~ To nie czas i miejsce na myślenie, ona źle się czuje! - skarciłem się w myślach. Z duszą na ramieniu, zrobiłem jeszcze jeden krok. Tym razem mniej pewny swego. - Martwiłem się, jak przez te kilka dni nie wychodziłaś. Potrzebowałaś nacieszyć się spokojem, prawda?
- Zamilcz. - po raz pierwszy odezwała się do mnie takim tonem. Nie, ona zasyczała. Jej głos nie był jej głosem. Nie przesłyszało mi się. Ten był jakiś... zbyt twardy, lodowaty. Nienawistny. Wzdrygnąłem się. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Cofnąłem o krok. Czas stanął w miejscu. A wraz z nim także i ja. Niczym zamrożona figura, nie potrafiłem wykonać ruchu. Stałem jak kołek, wpatrując się w nią. Uśmiech zszedł mi z pyska. Serce zaczęło szybciej bić. Nie rozumiałem, co tu się odwala. Złe przeczucia zaczęły krzyczeć mi gdzieś z tyłu głowy. Działo się coś potwornego! Tylko co?!
- To wszystko twoja wina. Jak śmiesz mi się pokazywać na oczy?! Ty męska zdradziecka szujo! Ufałam ci! - krzyk Tsumi niósł się echem po lesie. Zaraz, co? Jaka zdradziecka szujo? Moja wina? Co ja jej niby zrobiłem?! O co tu chodzi? Ma okres, czy to wina hormonów?! Próbowałem jej przerwać, ale uciszyła mnie jednym spojrzeniem. Syknęła na mnie z nienawiścią. Cofnąłem się, znowu. To nie była Tsumi.
- Jesteś łajdakiem. Każdą tak traktujesz? - każd... Nastroszyłem uszu, domyślając się automatycznie, o co chodzi. Czyżby dowiedziała się o moim romansie z Lonyą? Nawet jeśli, nie byliśmy wtedy oficjalnie razem. Nie powinna mieć do mnie o to pretensji. I w jaki sposób ją niby traktowałem? Opiekowałem się nią. Przez cały czas. Dawałem ciepło i bezpieczeństwo!
- Najpierw czułe słówka, a potem do przelecenia na jedną noc, może dwie? Zero odpowiedzialności za swoje czyny. Nawet gdy powiedziałam ci o ciąży, ty... - jej głos się załamał. Spuściłem wzrok. Miała racje, źle wtedy zareagowałem. Byłem tak bardzo zły, wściekły. Wyładowałem na nią swą złość. Nie powinienem był. Chciałem przeprosić, wytłumaczyć się, lecz jej dalsze słowa, głęboko wbiły się w mój umysł.
- Wiem co cię łączy z Itami. - znów poczułem to przedziwne zimno, wzdrygnąłem się. - Wiem, co robiliście. A ja głupia chciałam ci wyznać miłość, podczas gdy ty sobie ją bzykałeś... - spojrzałem na nią nieco z urazą. Po pierwsze, ja pieprzę, a nie bzykam. Albo się kocham. Zależy, czy jest delikatność, czy ostrość. Po drugie, z jakiej racji mi to wypomina? Nie byliśmy i nie jesteśmy parą. Wiedziała, na co się pisze! Nic nas poza seksem nie łączyło! Nic. Dobrze nam było razem, jednakże niczego sobie nie obiecywaliśmy. Nie było szalonych wyznań miłości ani przysięgi wierności. Czego ona zatem oczekiwała?
- Żałosne, doprawdy żałosne. I to nie tylko ja, ale i twoje zachowanie. Każdą kolejną waderę zamierzasz puknąć? Kretynie, czy kiedykolwiek wziąłeś pod uwagę uczucia każdej z osobna? - nie, nie wziąłem, bo żadna nie dała mi do zrozumienia, że chce partnera na całe życie! Myślałem, że to jasne, jak słońce. Widocznie się myliłem. - Myślisz, że każda będzie ucieszona z takiego numerka? Nawet jeśli niską się cenią, dalej chcą więcej. A ty im tego nie dajesz, wręcz odbierasz. Jesteś dokładnym przeciwieństwem tego, co się szuka u drugiej połówki. Nie jesteś wart czegokolwiek. - jej słowa bolały. Nie zgadzałem się z nią. Miałem ochotę warknąć, ale się powstrzymałem. W duchu jednak przewróciłem oczyma. Wyolbrzymia problem. Jesteśmy zwierzętami, w naszej naturze zakodowany jest seks. I zawsze będzie. Nie zmuszałem żadnej z moich przyjaciółek. Wszystkie potwierdziły, że tego pragną. Nigdy nie powiedziały, że chcą czegoś więcej. Na Boginię i Ojca, miałem do tego prawo! Nosz do k*rwy nędzy, cała ta konwersacja nie miała sensu. A nie przepraszam, nie mogę tego nawet tak nazwać, gdyż to ona głównie gada. I mnie wyzywa bez końca, a ja niczego złego nie zrobiłem! Mogła od razu powiedzieć, że chce ze mną być. Zamiast mi teraz wypominać skoki w bok!
- Haha, wiesz co? Nawet nie musisz się martwić o swoje młode. Poroniłam, przez ciebie. Zniszczyłeś mi wszystkie moje najgłębsze marzenia. Odebrałeś mi wszystko, czego pragnęłam, ale hej... - w głowie zaczęło mi szumieć. Ja... k*rwa... Nie... Nie wierzę, to się nie stało. Ona... poroniła. Naszych szczeniąt już nie ma! Nie docierało to do mnie. Słyszałem w umyśle jednak jej słowa. Wciąż i wciąż dźwięczało mi to zdanie „Poroniłam, przez ciebie". Jak to przeze mnie? Co ja takiego zrobiłem? Znaczy, owszem ignorowałem ją przez miesiąc, walcząc z samym sobą... ale to nie ja spowodowałem, że je straciła. To nie moja wina. Nic nie zrobiłem! A może, to był właśnie problem? Nie pomogłem, nie byłem przy niej. Jestem kretynem, idiotą. Łotrem... - Ojej, czyżby cię to bolało? - jak we mgle słyszałem jej szyderczy ton. Przesłodzony, z kpiną wymalowaną na pysku. - Pewnie duma, co? A wiesz co? Gówno mnie to obchodzi. - warknęła na mnie ponownie. Nie zareagowałem. Nie potrafiłem. Zrobić cokolwiek... to było za dużo. Tyle straconych dni na podjęcie decyzji. Chciałem dobrze. Mieliśmy być razem i wspólnie wychowywać nasze młode... A ich już nie ma. Nie ma, nie ma! - Przeleciałeś mnie przynajmniej raz, kiedy już miałeś Itami na boku. A może to ja byłam tą drugą? Bez różnicy. Nawet nie jest mi cię szkoda w tym stanie. Dupcz sobie dalej Itami i kolejne, przecież tylko to się dla ciebie liczy. Żal mi jedynie twoich podbojów, zwłaszcza po zorientowaniu się przez nie co sam sobą reprezentujesz. Ja umywam od tego łapy. Nie zamierzam cię już widzieć na oczy kiedykolwiek. - Ostatnie zdania wypowiedziała z mocą. Nienawiścią i pogardą. Przeszła obok mnie. Zignorowała. Czułem się... pusto... Odeszła. A wraz z nią wszystko, co z nią związane... A mnie poniosły łapy. Jak najdalej. Byle nie myśleć. Byle nie czuć. Moje dzieci nie żyją. Moje maleńkie szczeniaki nie powitały nowego świata. I nigdy już nie powitają.

******
< Wzloty i upadki >
Ból rozsadzał ciało od środka. Głowa pulsowała. Mięśnie błagały o rozluźnienie. Jęczałem głośno, łkając, sapiąc i warcząc. Bezsilność i strach otaczały mnie zewsząd. Czułem, jakby w moim wnętrzu wybuchł wulkan. Było mi na przemian zimno i gorąco. Paliło w gardle, nie mogłem złapać oddechu. Miotałem się w konwulsjach. Łzy ciekły strumieniami, kapiąc i rozbijając się o podłoże. Niknęły błyskawicznie, wsiąknięte przez glebę. Pozostały tylko ślady. Małe kleksy. Nic poza tym. Gdyby tak wszystkie problemy mogły nagle wyparować. Zniknąć i nie wrócić.
Cisza i pustka owładnęły mnie. Szum w uszach zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Dusiłem się, szlochając w bezdennej pustce umysłu. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłem w takim stanie. Nic do mnie nie docierało. Gniew miotał mną na wszystkie strony. Czułem żal i złość. ~ Nic złego nie zrobiłem! Jestem niewinny! To nie przeze mnie poroniła! - warknąłem, łapiąc głęboki haust powietrza. Byłem taki żałosny. I słaby. Wzrokiem omiotłem okolice. Znałem to miejsce. Chyba. Nie byłem pewny. Drzewa w lesie zawsze wyglądają tak samo. Tu też się nic od siebie nie różniło. No, poza skałką na niewielkim wzniesieniu. W dole rozpościerał się widok na dalsze tereny watahy. Odległe od domu.
Strop nie był stromy, podszedłem do krawędzi. Zamknąłem oczy. To by było takie proste. Po co mi ten ból? Nie jestem nikomu potrzebny, nie mam niczego. Nic mnie już tu nie trzymało. Czułem tylko pustkę. Jakby mi czegoś brakowało. Dlaczego zatem nie potrafiłem ze sobą skończyć? Pomysł niczym zaćma przyszedł i odszedł. Już po chwili nie wiedziałem, co dokładnie chciałem uzyskać. O czym myślałem, podchodząc do krawędzi. Cofnąłem się. Już nie szlochałem. Łzy rozpaczy przestały cieknąć. Zastąpiła je niepohamowana złość. Otarłem oczy wierzchem łapy. Zawarczałem donośnie, a mój głos niósł się echem. Zacisnąłem mocno zęby. Pazury wbijałem głęboko w ziemię przy każdym kroku. Pozostawiałem wyraźne ślady, kręcąc się w kółko.
Czemu zawsze ja? Dlaczego to nie mógłby być ktoś inny? Z jakiej racji to mnie rzucano ciągle kłody pod łapy, jakbym był jakimś popychadłem. Kimś, na kim można się bez przerwy wyżywać! Przeklęty los, cholerne przeznaczenie! Mogliby dać mi wszyscy święty spokój! Najpierw brat wygania mnie z domu, potem dowiaduje się, kim tak naprawdę jestem. Własna matka wyruchała mnie na wszystkie strony. Zdradziła mnie i sforę! Naharys odwrócił się ode mnie, bo spółkowałem z jego siostrą. Jakby miał coś tutaj do powiedzenia, byliśmy dorośli! Renesmee postanowiła obarczyć mnie tyloma obowiązkami, że ledwo dychałem, a sama bawiła się ze swym synem.
Japierdole, a teraz Tsumi poroniła i całą winę zwaliła na mnie, bo przespałem się z Itami w czasie, kiedy MY nie byliśmy nawet razem! O to miała do mnie niby pretensje? Co ona sobie myślała, że oddając swoje ciało, nagle stanę się jej jedynym!? Nic sobie nie obiecywaliśmy! Może jednak od razu powinienem jej się oświadczyć przy naszym pierwszym spotkaniu, ówcześnie wyznając miłość po grób, zamiast bawić się w dżentelmena!? Dobre sobie!
Co rusz odtwarzałem w głowie naszą „konwersację”, a raczej wyzwiska, jakimi mnie uraczyła. I te głupie pytania, które zadawała. Złość buchnęła na nowo. Moje oczy zmieniły kolor. Nie zgadzałem się z jej opinią, w ogóle. Jedynie moja reakcja na wieść o ciąży była przegięciem, cała reszta to stek bzdur! Co ma mój romans z Itami do jej poronienia? Że niby ze stresu straciła młode? Bo nie byłem jej wierny? Jak mógłbym być, skoro nie byliśmy parą!? Tylko się pieprzyliśmy! Nie było wyznań miłości i obietnic! Mogła wcześniej zaznaczyć, że chce mnie dla siebie! A tymczasem ona...
Tsumi była zrozpaczona i wkurzona po utracie dzieci, ale na Boginie, to także były i moje maleństwa! Czy ona myślała, że nie mam uczuć?! Że nic nie znaczyły dla mnie moje szczeniaki? Tak się cieszyłem, że niedługo się pojawią. Przez cały miesiąc przygotowywałem się do roli ojca. Zbierałem wszelaki informacje. Dopytywałem Rene, jak to było, gdy Niko był malutki. Zagadywałem inne samice, a nawet odważyłem się zapytać Naharys'a. Choć ten tylko prychnął tylko na mnie, zaciskając przy tym zęby. I wszystko na nic, bo ta... ught... ~ Nie Atrehu, nie jesteś taki, nie wyzwiesz w swoim marnym życiu żadnej wadery. Miała prawo być wstrząśnięta... Ja rozumiem wszystko, ale nie to, że się na mnie wyżyła! Zawsze się coś musi spieprzyć.
- Jak mogła... Nic jej nie obiecywałem... Nie jestem niczemu winien... - jak mantrę powtarzałem te słowa w kółko. Jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Sam siebie próbowałem przekonać, że nie jestem temu winien.
- Atrehu... - super, jeszcze jej tu brakowało. Po jaką cholerę tu przychodziła?! By mnie dobić? Pokazać, że dobrze mi tak? A może zacznie się użalać nad moim biednym losem, bo przecież wielkiemu Atrehu, zawsze mężnemu i silnemu nagle grunt usuwa się spod łap!?
- Czego chcesz? - syknąłem wściekle w jej stronę. Nie byłem w nastroju do pogaduszek. Nie miałem ochoty się z nikim widzieć. Pragnąłem być sam! Dlaczego tak trudno to zrozumieć?! - Niczego od ciebie nie chcę, idź w cholerę i zostaw mnie w spokoju!
- Nigdzie nie pójdę. Nie teraz! - warknąłem na jej słowa, wytrącony z równowagi. Jeszcze będzie mi tu pyskować małolata! Czego ona nie rozumie? Czy nie widzi, co się ze mną dzieje? Wie przecież doskonale, że mogę jej zrobić krzywdę. Byłem wściekły, agresywny. Przeważałem nad nią dosłownie wszystkim. Wystarczyłby jeden cios, nawet nie silny, a leżałaby martwa. Nie zrobiłem tego oczywiście. Nie zrobiłem jej nic. I chyba nie byłbym w stanie. Nigdy nie byłem. Co innego silny basior, z którym można konkurować, a co innego mała, słaba samica. Na dodatek taka, która nie potrafi polować. Poza tym wadery się chroni, one tego potrzebują. Należy o nie dbać i dawać im wszystko, czego zapragną. I nie należy niczego oczekiwać w zamian. Na końcu i tak Cię wyrolują, zmieszają z błotem i jeszcze wytrą Tobą podłogę. Zbyt wiele razy przez to przechodziłem.
Wbiłem puste spojrzenie w jeden punkt. Powrót do wspomnień. Tych sprzed wygnania, w jego trakcie, aż do rozmowy z Tsumi. Obrazy na nowo przelatywały przed oczyma. Zacisnąłem zęby. Jej nienawistne spojrzenie, słowa wypowiedziane z pogardą. K*urwa, ja nie chcę ich widzieć!
- Nic jej nie obiecywałem... - szepnąłem zrezygnowany, zataczając kolejne kółko. Czułem się wyprany, rozmemłany. Zmęczony całą tą sytuacją. Tym bagnem. Jak nikt pragnąłem zniknąć. Otworzyłem oczy, które nie wiem, kiedy zamknąłem. Znikąd na mej drodze pojawiła się Itami. Usiadła jak gdyby nigdy nic. Zatrzymałem się. Spojrzałem na nią z góry, wściekły, że stanęła mi na drodze. Ten upór w jej oczach, zacięta mina. Warknąłem, klnąc przy tym siarczyście. Chyba niedostatecznie się wyraziłem, skoro wciąż tu jest.
- Atrehu, powiedz, co się stało?- Nie twój interes, smarkulo. Zostaw mnie! - z tymi słowami przeszedłem nad nią, ciesząc się w duchu z jej niskiego wzrostu. Serce zabiło mi jednak mocniej. Poczułem dziwny dreszcz. Załaskotało mnie między łapami. Zrobiło mi się goręcej. Płonąłem. Zacisnąłem uda, trąc je o siebie. Niemożliwe. Chyba. Chociaż... Tak, zdecydowanie to było to. Musiałem zahaczyć. Czymś o Itami. Rumieniec wpełzł na policzki. Myśli zmieniły swój tor lotu. Na chwilę wszystko przestało mieć znaczenie. Potrząsnąłem głową, odganiając nieczyste pragnienia. Dawno nie pieprzyłem. Pościłem od tak dawna. Od gorącej nocy z Lonyą. Moje ciało domagało się bliskości. Hormony buzowały w żyłach. Uch, mmmm... Oblizałem pysk. Przełknąłem ślinę. Uf. Musiałem się uspokoić. Natychmiast. Nim zrobię coś głupiego. Nie, żebym nie chciał, ale... nie w tej chwili. Nie w takiej okoliczności. Nie po tych wydarzeniach. Wziąłem głęboki wdech. Niewiele to pomogło, ale zawsze jednak coś...
Znienacka poczułem uderzenie. Niezbyt silne, ale wystarczające. Coś we mnie dosłownie wbiegło. Zachwiałem się, cofając o krok. Mój błąd. Bardzo zła decyzja. ~ Itami, co ty? - chciałem zapytać, lecz zamiast słów, z mojego gardła wydobył się krzyk. Nie zdążyłem chwycić się gałęzi. Sturlałem się po zboczu. Zahaczając o ostre krzewy, wylądowałem pod drzewem. Wszystko trwało może z kilka sekund. Prawdopodobnie. Nie wiem. W głowie mi szumiało, widziałam potrójnie. Okolica wirowała. Obraz był zamazany. Bolało. Gniew za to wyparował. Coś go ze mnie wyrwało. Czułem odrętwienie, dziwny spokój. Wybudziłem się z letargu. Nade mną stała Itami. Kolejny powód mej nieszczęsnej niedoli. Z jakiegoś jednak powodu nie potrafiłem się już gniewać. Byłem spokojny. Niczym wolno płynący strumyk.
- Coś ty mi zrobiła?
- Tśśś... Już dobrze. - nie wiedziałem, co mi zrobiła, ale byłem jej za to wdzięczny. Przewróciłem się na brzuch, pozwalając przyjaciółce na powolne, zmysłowe ruchy. Wadera dosłownie masowała moje obolałe ciało. Rozluźniłem się. Czas jakby się zatrzymał. Nic nie miało znaczenia. Tylko ja i Itami. Wszystko inne odeszło w niepamięć. Zrelaksowałem się. Zamruczałem zmysłowo. Na tyle cicho, by tego nie usłyszała. Kątem oka spojrzałem na nią. Skupiona na swojej pracy, zręcznie naciskała na mięśnie. Wyczułem, jak jej energia faluje. Obudziła w sobie zdolności. Zanim mnie wygnano, jeszcze ich nie znała. Była za mała. Teraz już jest dorosła. I potrafi nad nimi panować. W sumie nie pytałem nigdy, jakie posiadła. Będę musiał to nadrobić. Później. Teraz liczyła się błoga cisza. I masaż. Było tak błogo. Nie chciałem, by to się kiedykolwiek skończyło. Nic co dobre, nie może jednak wiecznie trwać. Ciszę przerwała oczywiście wadera. Wypowiedziała pytająco moje imię. Byłem świadom, o co chce zapytać. Westchnąłem, zakopując pysk w jej miękkie futro. Nie chciałem do tego wracać. Wiedziałem jednak, że nie odpuści.
- Co się stało? Co cię tak wnerwiło? - nie odpowiedziałem od razu. Długo zbierałem myśli. Od czego miałem zresztą zacząć? Nie wiedziałem, co już wiedziała, a co powinna wiedzieć. Czy ujawnianie wszystkiego miało sens? Nie chciałem i jej stracić. Wiedziała o moim romansie z Tsumi. Wszyscy wiedzieli. Czy wiedziała też o Lonyi? I czy mimo tego i ona liczyła na coś więcej? Westchnąłem, patrząc w niebo.
- Ughh... Wszystko moja wina. Opuściła mnie, ale z drugiej strony nic sobie nie przyrzekaliśmy... - szepnąłem, nie bardzo wiedząc, co dalej. Ból powrócił, choć już nie tak silny, jak wcześniej... Żal i smutek w moim głosie były wyraźnie wyczuwalne. Pozwoliłem słowom płynąć. - Najbardziej jednak wściekam się, że nie potrafiłem nic zrobić w kwestii jej poronienia... jakimś cudem udało się dowiedzieć jej o nas i naszym występku. - o ile można to tak nazwać, bo przecież seks to nic złego. - To ją dobiło.
- Więc i ja czuję się winna. - wadera nieśpiesznie zeszła ze mnie, po czym spojrzała na mnie. - Wszystko w porządku? - nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo i po co? Zamiast tego wstałem, uśmiechając się do łagodnie.
- Przeżyję. Jakoś to przeżyję. - niespodziewanie Itami wtuliła się we mnie, kompletnie mnie tym zaskakując. Moje serce zabiło mocniej na ten czuły dotyk. Na chwilę zesztywniałem, po czym przygarnąłem ją do siebie. Ciepło jej ciała było kojące dla duszy. Pozwoliłem nam tak trwać. Nie, ja chciałem, by to trwało. Potrzebowałem tego niczym życiodajnego powietrza. Uśmiechnąłem się nawet, czego zapewne nie widziała. Była taka malutka, drobniutka. Gdy stałem, sięgała mi ledwo do ramienia. Teraz jednak bez problemu wtulała się w mą pierś, muskając mnie przy tym łapami. Cudowne uczucie. Zamknąłem na chwilę oczy.
- Atrehu? - odsunąłem się tylko minimalnie, by na nią spojrzeć. Jej słodki zapach dotarł do moich nozdrzy. Zaciągnąłem się nim. Był subtelny, delikatny. Kojący i uwodzicielski zarazem. Nasze oczy się spotkały. Tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by na nowo wzniecić płomień pożądania. Poczułem znajomy gorąc. Zerknąłem na jej wargi. - Wiesz, że... jesteś moim przyjacielem. Niezależnie od tego, co się stało. Współczuję Tobie i Tsumi. Bardzo, ale to bardzo mi przykro. Chciałabym jakoś cofnąć czas. Wiesz, ja również czuję się winna...
- Nie obwiniaj się o to. - przerwałem jej stanowczo, nim powiedziała o kilka słów za dużo. Nie powinna czuć się winna. Nic złego nie zrobiła. - To była moja... Ehhh, nieważne. Zapomnij o tym. - potrząsnąłem łbem, przyciągając ją do siebie mocniej. Chciałem poczuć je ciepło. Ciało przy ciele. Pozwoliłem sobie chłonąć każdą chwilę, nie przejmując się nikim i niczym. Pragnąłem po prostu być. Tu i teraz. Nie ważne, jak długo by to trwało.

*******
Słońce zaczęło zachodzić, zrobiło się zimno. Znaczy nie mnie, lecz Itami. Pomimo darmowej grzałki w postaci mojego ciała, trzęsła się delikatnie. Oddychała bardzo spokojnie i miarowo. Z jej uchylonego pyska wydobywała się para. Polizałem ją za uchem, zamruczała zmysłowo. Otarła się głową o mą pierś, poprawiając swoje ułożenie.
- Czas iść. - szepnąłem, zdając sobie sprawę, że wadera usnęła. Uśmiechnąłem się rozczulony. Również byłem zmęczony, oczy same się zamykały. Nie chciałem jednak spać na zewnątrz. Zbierało się na deszcz. Chłodny wiatr targał naszymi futrami. Słońce już dawno znikło, zasłonięte przez ciemnoszare chmury. Starałem się osłonić jej ciało przed zimnem. Pomyślałem jednak, że nie ma lepszego miejsca na sen, niż sucha, ciepła i przyjemna grota. Tylko w jaki sposób mam ją tam zaprowadzić, jednocześnie jej nie budząc? Nie wiedziałem, ale musiałem chociaż spróbować. I być na tyle szybki, by wszystko przebiegło bez zakłóceń.
Spojrzałem na waderę i okolicę, analizując naszą sytuację. Miałem kilka opcji, lecz tylko jedna wydawała mi się wykonalna. Odsuwając się sprawnie, błyskawicznie znalazłem się pod nią. Pozwoliłem jej głowie opaść na mój kark. Skupiłem swoją energię, przekierowując ją na przyjaciółkę. Używając w niewielkiej ilości elementu przestrzeni, zdołałem teleportować Itami na mój grzbiet.
Miałem ochotę skakać z radości. Udało się, za pierwszym razem! Wiedziałem, że to sukces nad sukcesami. Do tej pory byłem w stanie przenosić tylko siebie z miejsca na miejsce. Widocznie stałe treningi na coś się przydają. Podniosłem się z ziemi, kierując się powoli w stronę jej jaskini. Była dużo bliżej od mojej i z całą pewnością zmieścimy się oboje. Starałem się zbytnio nie wiercić, lecz ciężko utrzymać ciało w pionie, schodząc ścieżką w dół.
Kapło mi na nos. Strzepnąłem kroplę deszczu. Po niej niestety pojawiła się kolejna, beztrosko uderzając o moją głowę. Super. Nie uciekniemy przed deszczem. Spojrzałem w górę. Niebo przecięła błyskawica, rozświetlając okolicę, a po niej nastąpił potężny grzmot. Itami zerwała się z mojego grzbietu z krzykiem. Spadła z mojego grzbietu.
- Spokojnie, to tylko bur... - wadera schowała się pode mną, trzęsąc się jak osika na wietrze. Bała się burzy? Chyba, możliwe. Nie wiem. Wyglądała na przestraszoną. Nie dziwiłem się jej. Obudziła się na zewnątrz przez huk i błyski. Ja sam pewnie bym się bał.
- Za... zabierz mnie stąd, proszę! - rozglądnąłem się dookoła. Wszędzie drzewa, ale nigdzie nie widziałem lepszego schronienia. Westchnąłem nieco zrezygnowany. Gdzie mam ją zabrać? W głowie zaświeciła mi się myśl. Wpadłem na pomysł. Przypomniało mi się, że takowa sytuacja już była. Gdy szliśmy do watahy Naharysa. Zrobiłem po prostu to samo, co poprzednim razem. Zamknąłem oczy, skupiając swoją moc na otoczeniu. Wyciszyłem wszelkie dźwięki. Promień energii wystrzelił, ukazując mi widok, jakby z lotu ptaka. Widziałem każde wgłębienie, dziurkę, a nawet zwierzęta w okolicy. Moc przestrzeni jest potężna i posiada wiele możliwości. Jedną z nich jest wykrywanie suchych miejsc. Błyskawicznie zlokalizowałem niewielką grotę nieopodal. Zapewne pozostawiona przez lisy, stanowiła dla nas jedyną dostępną opcję.
- To nie daleko, dasz radę iść?
- Prowadź, byle szybko! - ruszyliśmy sprintem, a im bliżej byliśmy, tym szybciej pogoda się pogarszała. Byliśmy już nieco zmoknięci, gdy dotarliśmy do celu. Spojrzałem na Itami, wyglądała uroczo. Mokra, woda lała się z niej strumykiem. Wiedziałem, że nie wyglądam lepiej. Nasze spojrzenia się spotkały, oboje zachichotaliśmy. Zaraz jednak Itami zatrzęsła się z zimna. Dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa.
- Choć, ogrzeje Cię! - sugestywnie położyłem się na grzbiecie, w najcieplejszym kącie jaskini. Spojrzała na mnie z rumieńcem, powoli sunąć w moim kierunku. Ruchy jej bioder były zmysłowe, a oczy utkwione w moich, skrzyły się błękitnym blaskiem. I czymś jeszcze, co znałem aż za dobrze.

Itami? Co ty na to?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 7688
Ilość zdobytych PD: 3844 + 70% (2691 PD) za długość powyżej 7000 słów.
Obecny stan: 6535

Brak komentarzy

Prześlij komentarz