Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

poniedziałek, 28 lutego 2022

Od Atrehu c.d Shori ~ Nowy dom

Duch lasu to potężna i pradawna istota, która nam — zwykłym istotom naziemnym nie ukazuje się ot, tak. Jakim więc szokiem dla nas było ujrzenie go, wyłaniającego się z lasu, w całej swej majestatycznej okazałości i to w ciągu dnia? Z tego, co wiedziałem, jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by ktokolwiek doświadczył zaszczytu bycia tak blisko niego. W całej historii watahy były tylko dwa przypadki spotkania z owym duchem i wszystkie polegały tylko na dostrzeżeniu go, przechadzającego się spokojnie wśród drzew. Tym razem jednak było zupełnie inaczej. Frontowy kontakt był pierwszym i jedynym. Dlatego było to tak bardzo niepokojące. Sam fakt, że tu jest, napawał mnie lękiem. Nie wiedziałem, co się dzieje i czego chce. Na domiar złego miałem niejasne przeczucie, że jemu nie chodzi o mnie. A skoro nie o mnie, to o Shori, która wpatrywała się w niego wielkimi oczyma. Nie dostrzegłem w nich jednak strachu, co mnie samego totalnie zszokowało. Była spokojna i opanowała. Oddychała tylko szybko. Jak zaczarowana, rzekłbym. Do tego ta nagła cisza, jaka zapanowała po jego pojawieniu się. Ptaki przestały śpiewać, nie słyszałem nawet dzięcioła, stukającego dziobem o korę drzewa. Otoczenie było wyciszone, jakby nagle usnęło. Słychać było tylko nasze oddechy i szybkie bicie serc.
Poczułem nieprzyjemny dreszcz, przebiegający mi wzdłuż kręgosłupa. Coś się szykowało, coś złego. Wiedziałem to, było to tak jasne, jak wschodzące słońce. Dlaczego tak było? Na to pytanie nie znałem odpowiedzi. Patrząc jednak na ducha, dostrzegałem fragmenty jego myśli. A może to były wspomnienia? Wizje? Jakim cudem?! Obrazy były przerażające, okropne, a jednocześnie takie zachwycające. Przyciągały, kusząc, by sprawdzić, co będzie dalej. Widziałem pożogę i krew oraz ogień. Dużo ognia. To z nim wszystko się łączyło. Tylko, co to oznaczało i dlaczego to widziałem? Nie zdążyłem się jednak nad tym zastanowić. Zawał serca nastąpił chwilę później. Myślałem, że umrę, serce tak szybko mi zabiło. Shori znalazła się raptem przede mną. Jakby została przeteleportowana. Była tuż za mną, pstryk i już jej tam nie było. Wybałuszyłem oczy, zdając sobie sprawę, co się dzieje. Strach o jej życie wygrał ze zdrowym rozsądkiem. Próbowałem ją zasłonić, lecz nie zdołałem się nawet zbliżyć, albowiem Duch zagrodził mi drogę. Shori powstrzymała moje dalsze próby, spoglądając w moim kierunku. Ten dziwny spokój w jej oczach przeszedł jakby na mnie. Pozostał jedynie blady strach i niezrozumiałe myśli. Coś musiało się stać. To nie było normalne. Czego Duch chce od mojej protegowanej? Dlaczego teraz, tak nagle? Wparował znienacka, burząc spokój tego miejsca.
Niebezpieczeństwo musiało być bliskie. Powód, dla którego wyszedł nam naprzeciw, ukazując przy tym swą pierwotną formę, czego również zazwyczaj nie robi. Byłem bardziej niż zaniepokojony tym faktem i tym, że taka sytuacja w ogóle miała miejsce. Było mi na przemian zimno i gorąco, ale nie o siebie się bałem, lecz o Shori. Duch szeptał coś do niej w dziwnym języku, lecz nie zrozumiałem z tego kompletnie niczego. Wyglądało to tak, jakby rzucał jakiś czar. Co prawda my wilki nie musimy używać słów. Po prostu myślimy o tym, co chcemy uzyskać, a moc sama przez nas przechodzi. Duch natomiast używał mocy oraz kontaktu wzrokowego. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Fascynujące i przerażające doświadczenie.
Przyjrzałem mu się dokładniej. Przypominał coś jakby jelenia, ale stworzonego z natury. Jego ślepia o pustych oczodołach wpatrywały się otępiałe w Shori. Duch przybliżył się do niej, po czym zniknął tak nagle, jak się pojawił. Dosłownie wyparował, pach, był i go nie ma. Jeszcze przez chwilę wstrzymywałem oddech, po czym wypuściłem go ze świstem. Odetchnąłem głęboko, nabierając ponownie powietrza do płuc. Poczułem nagłą ulgę. Poszedł sobie chyba. Cieszyłem się z tego, jak dziecko, lecz nieprzyjemne uczucie doskwierało w dalszym ciągu. Jakby jednak nie odszedł, tylko czaił się w mroku, obserwując nas z boku. Nie miałem zamiaru tego roztrząsać. Całą uwagę skupiłem na Shori. Doskoczyłem do wadery, dokładnie sprawdzając, czy wszystko w porządku. Była w szoku i ewidentnie się bała. Do tego mamrotała coś do siebie. Na pytanie, czy słyszałem, odpowiedziałem, że nie. Bo nie, nie słyszałem. Wiedziałem jednak, że coś tam szeptał, tylko co?
- Dobrze się czujesz? -zapytałem, przybliżając się nieco. - Powinienem coś słyszeć? Duch lasu wyglądał, jakby rzucał jakiś urok... - Shori znienacka odskoczyła ode mnie jak poparzona. Przerażonym wzrokiem spoglądała w moim kierunku. Co się dzieje do cholery?! Zaniepokojony i przestraszony jej zachowaniem, stałem jak kołek w jednym miejscu. Bojąc się wykonać jakiś ruch, który mógłby pogorszyć sytuację. Shori uspokoiła się po chwili i podchodząc do mnie, spojrzała głęboko w moje oczy.
- Gwiazda, ogień, strzeż się... Nie wiem, co to znaczy. Nie zrozumiałam i nie zapamiętałam reszty tekstu. Był w innym języku. Mam złe przeczucia co do tego, a to spotkanie musiało być ostrzeżeniem. - z wrażenia aż przysiadłem na ziemi. W mojej głowie panował totalny chaos bądź jak ktoś kiedyś mi powiedział — totalna degrengolada. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Bałem się nie mniej niż ona, lecz jak to ja, starałem się znaleźć też dobre strony tego medalu. Nic wielkiego się przecież nie stało. Ot tak pojawił się starożytny Duch lasu, coś tam poszeptał, postraszył i zniknął. Możliwe, że przez długi czas nic się nie stanie, bo jakby nie przeczuwałem niebezpieczeństwa. Miałem raczej wrażenie, że bomba wybuchnie w przyszłości, gdy Shori będzie starsza. Gdy jej moce uaktywnią się całkowicie, a ona sama nauczy się z nich korzystać. Analizując jednak po kolei zdarzanie, można przypuszczać, że nie ma się zbytnio o co martwić. Na razie nie wiedzieliśmy, o co tu w ogóle chodziło. Jakaś ścieżka ognia, po której kroczy Shori. Przeznaczenie, które musi się dopełnić. O co mogło jednak chodzić z gwiazdą? Ogień to wiadomo. Trawi wszystko, czego się dotknie, więc ma związek z tym, co widziałem. Śmierć i jałowa ziemia, pozbawiona roślinności. Pierwszy element się jednak nie zgadzał z widzianymi przeze mnie obrazami. Starałem się skupić jak najbardziej, analizując w kółko wszystko, co przed chwilą nastąpiło. Co rusz odtwarzałem w umyśle to, czego doświadczyłem i widziałem. Niby nie trwało to długo, jednakże szczegółów było mnóstwo. I ciężko było mi się skupić w tym miejscu. Jakby jakaś mroczna siła nie pozwalała na dotarcie do prawdy. Do jakich wniosków więc doszedłem? Raczej do żadnych. Z jednym musiałem się jednak zgodzić. Ewidentnie duch związany był z moją protegowaną. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu czułem dziwną więź, łączącą tę dwójkę. Jakby byli splątani niewidzialnymi nićmi. Wciąż jednak coś nie dawało mi spokoju. Cichy głosik bił na alarm, uaktywniając wszelakie zmysły, które posiadałem.
- Chodźmy stąd. - spojrzałem na zdezorientowaną waderę, po czym bez słowa złapałem ją za kark. Pisnęła cicho, zszokowana moim czynem. Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tym. Jak najszybciej chciałem opuścić to miejsca. Jak najdalej, byleby to przedziwne uczucie zniknęło. Niepokój i mroczna aura otaczały nas z każdej strony. Z tego powodu posadziłem Shori na swoim grzbiecie, nakazując jej się mocno trzymać. Wbiła swe ostre pazurki w moją skórę. Nie powiem, zabolało. Zacisnąłem nieco szczękę, gdyż ból wbijania mi ostrych szponów był nie do zniesienia. Wadera zamachała skrzydłami, sygnalizując gotowość. Westchnąwszy głośno, wystartowałem gwałtownie, o mało nie upuszczając jej przy tym.
- Trzymaj się! - manewrowałem między drzewami niczym zawodowy sprinter. Znałem tu każdy zakamarek, nic nie miało prawda ukryć się przed moimi zmysłami. Słuch wyłapywał każdy szmer, a czujny wzrok dostrzegał najdrobniejsze szczegóły. Przyśpieszyłem jeszcze bardziej, osiągając maksymalną znaną mi prędkość. Oczy z trudem rejestrowały zmieniające się otoczenie. Wszystko przypominało smugę mijanych przez nas miejsc. Poruszałem się coraz szybciej, koncentrując się całkowicie na drodze. Może dlatego nie zauważyłem tego, co się działo. Shori zaczepiła się o moje futro, prawie rozrywając mi skórę, po czym wyprostowała się dumnie, rozkładając swoje majestatyczne skrzydła na całą długość. Wiatr smagał jej drobne ciałko. Jak się okazało, za szybko biegłem. Prąd znienacka wzbił waderę w górę, daleko poza moim zasięgiem. Straciłem przyczepność z podłożem, lecąc kilka metrów do przodu. Nie zdążyłem nawet krzyknąć, gdy moje ciało zaczęło się toczyć ze zbocza.
- Shori!

Shori? Czy przyszedł czas na naukę latania? xD

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1282
Ilość zdobytych PD: 641 + 10% (64 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 7803

Od Yneryth’a: Quest II | VI~ W pułapce | w opałach + c.d Pełnia

< okres między pełniami >
Stan fizyczny basiora był fatalny, wszyscy dziwili się, że udało mu się wrócić. Pod futrem miał sporo okaleczeń. W innych miejscach brakowało sierści. Na bokach futro było po przypalane, skóra i ciało były lekko spieczone. Oparzenia nie były jednak poważne. Ślady pazurów napastnika były płytkie, oznaczało to, że nie powinien mieć pamiątki w postaci blizn. Sam wilk nie czuł jednak poważnego bólu, zdawało mu się, że to wyczerpanie. Mięśnie nie współpracowały, tak jakby sobie tego życzył. Każdy ruch wywierał na nim ból łap i tułowia. Napinająca się skóra rozrywała brutalnie, jeszcze niezagojone strupy i rany. Ten ból był najgorszy. Czuł, że najlepiej byłoby położyć się plackiem w bezruchu. Psychika po starciu zdążyła się już ustabilizować. Nie czuł wobec siebie żadnych przewinień. Co prawda, dopuszczenie się kanibalizmu dalej go brzydziło. Myśląc o tamtych chwilach, próbował na początku wyprzeć się rzeczywistości. Prawda była jednak inna i bolesna. Po kilku dniach i analizowaniu tamtej sytuacji uznał, że nie zrobił nic złego. Traktował to, jak kolejną lekcję życia, brutalną i pouczającą. Zaufanie nie odpowiedniej osobie może wiązać się z konsekwencjami tego błahego czynu. Teraz podsumowując tamtą sytuację, jest z siebie dumny, dał radę rozpruć coś, co los rzucił mu pod nogi, kłodę, która toczyła się z dużym pędem w jego kierunku.
Rehabilitacje, o ile można tak to nazwać, prowadziła Lonya. Na początku było to nudne i niedające większych skutków. Yneryth oczekiwał znacznie szybszej kuracji. Nie godził się na leżenie i odpoczywanie. Na początku musiał opłukiwać swoje rany wodą z pobliskiego źródła. Tamtejsza woda miała ponoć magiczne zdolności regeneracyjne. Sam pomysł „boskiej wody” śmieszył go i rozweselał. Zależało mu jednak na zdrowiu, wykonywał więc też zalecenia. Po jakimś czasie musiał przerzucić się na jedzenie ziół i okładanie świeżymi liśćmi. Po tygodniu czuł się już znacznie lepiej. Mógł chodzić, biegać i polować. Treningi robił rzadziej, niż dotychczas mu się zdarzało. Odpuścił ponad połowę swoich własnych treningów w nurcie rzeki. Szczerze mówiąc, obawiał się, że z zakwasami nie do końca, może to poprawić sytuację. Obiecał sobie, że jak tylko wyzdrowieje, nadrobi je.
Yneryth czuł się już dobrze, był zdrowy zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Znów mógł kontynuować kult swojego ja. Pierwszego normalnego dnia, od razu wybrał się do swojej rzeki. Obietnica była jednak obowiązująca, nie było czasu na obijanie się i plotkowanie z innymi. Od razu udał się biegiem ku wodospadowi. Dziś miał zacząć trenować coś nowego. Nurt w rzece był raczej prostolinijny, co prawda, miejscami rzeka skręcała się jak wąż, w takich miejscach prąd wyginał się w łuk. Z zewnętrznej strony woda płynęła szybko i wartko, z drugiej zaś znacznie spokojniej. Tam, gdzie się udawał, woda spadała z wodospadu, rozbijała się i rozpryskiwała w różnych kierunkach. Wilk zakładał, że w tamtym miejscu woda będzie stanowiła większy opór, gdyż siła rzeki i wodospadu działały razem, a ich naciski działały pod wieloma kątami.
Biały wilk stał już pod wodospadem, wpatrując się w krystalicznie opadające masy wodne. Powietrze w tym miejscu było bardzo wilgotne. Spowodowane było to parą wodną, wznoszącą się z podstawy wodospadu. Przed rozpoczęciem treningu basior podziwiał niebo. Było ono błękitne, czyste, choć było widać pojedyncze chmurki. Słońce świeciło i oświetlało całą krainę. Promienie ciała astralnego wywoływały wyczuwalne ciepło powietrza. Czuć można było wiosenne ocieplenie. Nie rozmyślając o przyjemnościach, wszedł jednak ostrożnie do koryta rzeki. Różnica była ewidentnie wyczuwalna. Nie był pewien czy jest to spowodowane przez jego „wakacje”, czy przez różnicę sił w wodzie. W fazie testów chodził ostrożnie wzdłuż koryta. Gdy znał już mniej więcej dno, zdecydował się na coś bardziej odpowiadającego mu. Miał pomysł, jak poćwiczy siłę i kondycję. Aktualnym zdaniem, które musiał wykonać, było przepłynięcie na drugą stronę. Początki były ciężkie, bardzo powoli szło mu z pokonywaniem odległości. Czasem musiał płynąć, gdyż nie sięgał do dna. Kilka kółek potem, był zmęczony i wypoczęty mentalnie. Trening pozwalał mu się skupić na tym, co jest tu i teraz, a nie na wielkich planach na przyszłość i obowiązkach członka watahy. Wychodząc z wody, przypomniał sobie o tym, na co pozwoliła mu jego magia ostatnio. Uznał, że warto byłoby się dowiedzieć jak jej używać. Trening na następny dzień miał więc zaplanowany. Następnego dnia miał zamiar zrozumieć działanie nowej umiejętności.

< jakiś czas później >
Yneryth dumie przechadzał się lasem, patrolując pobliskie tereny. Świeżo wzrastające krzewy przysłaniały mu pole widoczności. Ściółka leśna była już sucha i zróżnicowana. Noce wartowanie nudziło go nie miłosiernie. Chodził bez większego celu, po prawie tych samych miejscach. Z nudów zaczął się zastanawiać, nawet co robi Kotori. Większość zwierząt już dawno spała. Mijając miejsca szczególne, przypominał sobie co się w nich działo. Doszedł dziś nawet do miejsca, gdzie spotkał Naharysa, tamten dzień, odmienił jego życie. Do tej pory wilk nie wie, czy to środek do jego celu. Tutaj, na razie jest obiecująco. Wspomnieniami przeskoczył do halucynacji. Wszystkie wydarzenia układały się w nieznany dla niego kształt. Widział nie wiele, ale tyle wystarczy, by zadać odpowiednie pytanie tu i tam. Żółtooki wychodząc z lasu, zakończył swoje rozmyślania, miał teraz coś ważniejszego do roboty. Widział, że dziś czeka go coś nadzwyczajnego. Głosy w głowie znów zaczynały się odzywać, a on zaś zmieniać kolor. Ubarwienie płynnie przelewało kolory. Wilk znajdujący się już na prostej drodze do wybrzeża, gdzie kończył patrole, był zupełnie innym wilkiem niż ten z lasu. Basior kontrolnie zwrócił swój wzrok ku niebu, nie mylił się. Na niebie było widać księżyc w pełni. Biały talerz kierował cudze promienie prosto w żółte oczy. Yneryth lekko się uśmiechnął, Górna warga podniosła się i ukazała kły. Obrócił się gwałtownie i zaczął swój pęd z powrotem do watahy. Zmierzał tam z jednego powodu. Ostatnio zrozumiał, że dobrze byłoby powiedzieć komuś o zniknięciu, tak na w razie czego.
Znajdował się już w pobliżu wilka, któremu musiał ufać, chociaż nie był zmuszany. Ów zapach znał bardzo dobrze. Czarny był w niewielkiej odległości. Teraz błękitny wilk, wyskoczył znikąd na plecy drugiego. Rogaty ewidentnie lekko się wystraszył.
- Mam sprawę. – Zaczął pewnym siebie głosem.
- W czym mogę ci pomóc? – Odpowiedział Noiter, ewidentnie zdziwiony, że Yneryth potrzebuje pomocy.
- Wyruszam w odległą podróż, powiedzmy, że czegoś szukam. Chciałem tak tylko powiedzieć, że jak mnie długo nie będzie, to pewnie przydałaby mi się pomoc. – Miał problem, aby wymówić ostatnie słowo.
- Sam? Dokąd? – Lekko zdziwiony.
- Raczej sam, chyba że chcesz iść ze mną. – Udawał, że nie usłyszał drugiej części.
- Jeśli mogę, to pójdę z tobą.
- No to w drogę. – Obrócił się i biegiem popędził do koryta rzeki.
Oba wilki znajdowały się w miejscu, gdzie Yneryth’a zaatakowały halucynacje. Basior stanął napięty i zaczął się skupiać. Używał głosów w głowie jak kompasu. Głosy cichły tylko w momencie skupienia nad własnym losem. Były głośniej, gdy nadchodziło niebezpieczeństwo. Znikały podczas snu. Kręcący się wilk zlokalizował kierunek. Tym razem, nie miał pojęcia, dokąd ma zmierzać, znał tylko kierunek. Zaciekawiony Noiter zapytał:
- Co robiłeś ?
- Hmmm, najłatwiej będzie, gdy ci powiem, że myślałem, dokąd się udamy.
- Czyli?
- Aaaa słyszę w głowie głosy, ona kierują moim losem, tak by zachować prawidłowy ciąg naturalny. Znaczy, nie wiem, czy tak jest, tak mi się wydaję, nie rozumiem ich czasem. – Urwał wypowiedź, ruszając przed siebie.
Oba wilki kierowały się na północ, a dokładniej, odbili od rzeki w lewo pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Miękka wiosenna trawa ugniatała i kładła się pod ich łapami. Ślad wyglądał nadzwyczajnie. Dwie proste nierównomiernie pofalowane, o różnej szerokości. Obraz wilków, lekko zanurzonych w trawie, wędrujących w nieznane. Dopełnieniem była kurtyna. Niebo było ciemnobłękitne, rozjaśnione świecącymi gwiazdami i księżycem. Wędrowali nieustannie, czasem robili krótkie przerwy. Yneryth wiedział już, że każdy nadmiar siły może mu pomóc w możliwej niepomyślnej sytuacji. Idąc, rozmawiali, by zabić ciszę i niezręczną sytuację. Co jakiś czas Noiter wzlatywał na skrzydłach, by je rozprostować i odciążyć łapy.

< Półtora dnia potem >
Yneryth nagle zatrzymał się, głosy zaczęły lekko wibrować, mu w głowie. Spojrzał w kierunku nie bardzo oddalonego lasu. Zaciekawił się nagłą zmianą.
- Stój. – Powiedział szorstko.
- Coś nie tak ? – Zapytał zaniepokojony.
Biały nie odpowiedział na to pytanie. Zamknął oczy, znów wczuwał się w otoczenie. Jego intuicja nie dawała mu powodu do obaw. Uśmiechnął się, wyglądało to na dobry znak. Co prawda nie rozszyfrował jeszcze sposobu działania dziwnych głosów, lecz on był pewien siebie.
- Chyba wszystko jest okej, ale zachowaj ostrożność. – Tajemniczo odpowiedział po chwili.
- Hmm nie pocieszyłeś mnie. – Noiter lekko był napięty i zestresowany.
- Idę przodem, masz być dziesięć metrów za mną. – Mówił, znikając w gąszczu.
Las nie wydawał się być niebezpieczny. Wyglądał tak jak każdy inny. Widoczna była jednak mała różnica, którą zauważyli po pewnym czasie. Ta część lasu wydawała się być pusta. Nie czuli zapachu zwierzą. Panowała całkowita cisza, było zdecydowanie za cicho. Przodujący rozglądał się, szukał jakichkolwiek znaków życia. Skupienie opuściło go po zobaczeniu świeżych śladów misia. Niektóre drzewa były podrapane wielkim łapskami. Stan drzew był fatalny, kora była potargana i pokruszona jak suche jesienne liście. Biały przystanął, czekał, aż Noiter dojdzie do niego.
- Uważaj, gdzieś w pobliżu może być miś. Na wszelki wypadek idziemy bliżej, nie ma co kusić losu.
Szli znów obok siebie. Jeden obok drugiego w niedalekiej odległości. Dystans był odpowiedni, by w razie czego mogli się bronić. Po kilku minutach zbliżali się do strumyka leśnego. Mały ciek wodny wyglądał jakoś dziwnie. Wydawał się jakby lekko świecić. Yneryth jednak nic sobie z tego nie robił. Szedł stałym tempem. Jego łapa dotknęła wody. Nie minęła nawet sekunda. Mina Noiter’a była zaniepokojona, a zarazem lekko uśmiechnięta. Jasna woda zgasła nagle, błyskawicznie światło opuściło ciecz. Oświetlenie zaczęło się razem kumulować i wiązać. Rozbłysk oślepił oboje. Gdy Yneryth otworzył oczy, leżał skrępowany przez jakieś magiczne więzy. Próbował kłami chwycić je i rozerwać. Nie sięgał jednak do nich. Bezradny przestał się wiercić. Czekał zdenerwowany, aż Noiter mu pomoże i wydostanie go z pułapki. Leżąc, zrozumiał, czemu jest tu tak mało zwierząt, większość pewnie również weszła w strumyk i skończyła jako strawa. Jedno było pewne jakiś wilk, posiadający talent magiczny, tak przypuszczał wilk, porozstawiał sidła. Czarny po otrzepaniu się z oślepienia podbiegł do białego. Złapał magiczną kreację zębami, a z drugiej pazurami. Szarpnął nią kilka razy, za czwartym udało się. Przednie łapy żółtookiego były wolne, wtedy jego pazury pokrył lód. Agresywnie machnął lewą łapą prosto w świetlistą strukturę, jedno uderzenie wystarczyło. Teraz już błękitny powstał i powiedział cicho:
- Tu nie jest bezpiecznie, znikamy.
Skrzydlaty nie zrozumiał, obrócił się i zaczął powrót do domu.
- Nie o to chodziło, idziemy dalej, ale musimy zniknąć przed innymi.
- Aaaa, teraz rozumiem.
Yneryth na jego oczach zaczął znikać. Rogaty wzniósł się o skrzydłach do góry. Stanął na jednym z drzew i rozmył się w cieniu korony. Starszy wyczuwał każdy ruch pobratymca. Wiedział, dokładnie gdzie się znajdował. Miał tylko wątpliwości, czy młody wie, gdzie on jest. Zastanawiał się, po co wilkom sidła. Miał ochotę zapytać o to osobiście właściciela. Przypuszczał, że blask po aktywacji nie służył jako oślepienie, wręcz przeciwnie, miał dać znak, że ofiara już czeka. W bezpiecznej odległości od strumyka stanął i obrócił się w jego kierunku.
- Stój, poczekajmy, zobaczymy, co się wydarzy.
Minęło może pięć minut, do strumyka podszedł jakiś wilk. Wyglądał na takiego, co musi używać zasadzek, by przeżyć. Jego postura nie była pewna siebie. Wilk był średniego wzrostu, niezbyt masywnie zbudowany. Yneryth przyglądał mu się przez chwilę. Musiał pogadać z nieznajomym w sprawie strumyka, a zarazem czy wie coś o wilkach z talentem lodu. Podszedł do drzewa, na którym siedział rogacz. Uderzył łapą w pień, po czym powiedział:
- Nie wychylaj się, załatwię sprawę. – Od razu po wypowiedzianych słowach ruszył naprzód.
Noiter siedział na drzewie przyczajony i schowany przed obcym. Błękitny wilk stał kilka metrów od drobnego wilka. Yneryth zastanawiał się, jak zareaguje, gdy usłyszy jego głos. Nieznajomy kremowy wilk usłyszał głos znikąd. Obrócił się kilka razy ze zdenerwowaniem i złością. Biały nie wypowiedział słów pokojowo.
- Czemu używasz pułapek ? Kim jesteś? – Z pewnością jakby znajdował się na swoim terenie.
Kremowy nie odpowiedział. Po krótkim zastanowieniu uderzył przednimi łapami o ziemię. Blask światła rozszedł się błyskawicznie. Iluzja żółtookiego rozmyła się, jakby jej nie było.
- Teraz możemy rozmawiać. – Ze złością rzucił.
- Hmm ciekawie, czyli to twoja sprawka?
- Nie twoja sprawa, czyje są, ale myślę, że lekko zabłądziłeś, przychodząc tu sam.
Rozbłysk światła ujawnił Yneryth’a i Noiter’a, czarny był jednak tak schowany, że nawet bez niewidzialności nie dało się go dostrzec. Starszy zrozumiał, że ma problem. W powietrzu czuł zapach innych wilków. Nie rozumiał, czemu wcześniej ich nie wyczuł. Nie zdążył się nawet zastanowić nad zaistniałą sytuacją. Za jego plecami stały już dwa wilki. Te nie były już takie delikatne. Oba były dość dobrze zbudowane. Przez głowę przeszedł mu pomysł nad ewentualną obroną lub atakiem. Obrócił się do posiadacza magii, opuścił go entuzjazm, gdy przy tamtym stały kolejne dwa.
- Hmm, skoro jestem tu sam, a was jest piątka, mam chyba lekki problem. Dobrze rozumiem? – Jego głos dalej był pewien arogancji i pewności, była w nim jednak nutka, którą miał zauważyć czarny. Był to znak, by się nie wychylał nieważne co.
- Nie wierzę, że jesteś sam, na nie swoim terenie i jeszcze tak pogrywasz? – Wtrącił jeden z wilków za nim.
- A co miałbym zrobić ? – Zapytał ironicznie.
- Okazać szacunek i się poddać. – Odpowiedział agresywnym głosem kremowy.
- To żart ? – Zaśmiał się pod nosem.
- Nie, masz niewiele czasu, decyduj.
- Nie mam wyboru. – Yneryth napinał już przednie łapy.
- Bierzemy go, może jak zgłodnieje, będzie bardziej rozmowny.
Po tych słowach cztery asystujące wilki ruszyły w jego kierunku. Oczy wilka zaświeciły złotym blaskiem. Lód powoli pokrywał jego przednie kończyny. Wykonał dwa uniki, mijając się ze skaczącymi na niego wilkami. Łapa i pazury były już gotowe. Yneryth obrócił się, z impetem uderzając jednego z przelatujących obok w tułów. Tamten wilk runął na ziemie kawałek dalej, jego tułowie pokrywał lód. Obolały wilk podniósł się, kawałek zmarzliny zmniejszył znacznie jego szybkość. Nie wiele musiał czekać na odwet. Basior dostał smagnięty łapą w prawy tylny bok. Błękitny przesunął się o metr w prawo z siłą uderzenia. Yneryth wrzał od środka wypełniony gniewem i złością. Wilk, który go uderzył, natychmiastowo został unieruchomiony kamiennymi kolcami. Yneryth’owi z cudem udało się, go nimi nie okaleczyć. Bał się, znów zabijać pobratymców.
- Dość. – Powiedział gwałtownie chudy obserwator. Jego głos był teraz zupełnie inny. Pełny gorzkiego posmaku, ale wypełniony zarazem jakąś dziwną słodkością.
Rozbłysk przerwał gwałtownie mocno napiętą sytuację. Otworzywszy oczy, Yneryth leżał już spętany na ziemi. Świetlne więzy znów go owinęły. Wilk nie mogąc się uwolnić, szarpał przednimi łapami, próbując przeciąć je lodowym darem. Próżne były jednak jego starania, więzadła były nie do rozerwania. Szamotanie się wilka przerwało uderzenie jednego z silniej zbudowanych. Leżący basior przestał się szamotać, wyglądało, jakby zemdlał. Siedzący na drzewie wilk zatrzasnął się. Nie miał siły się ruszyć, wiedział, że podzieliłby los drugiego.

< Jakiś czas potem >
Obudził się, leżał na zimnych kamieniach. Podłoże było wilgotne i śliskie. Otwierając oczy, zauważył, że leży pośrodku jakiejś małej jaskini. Ciemność spowijała okolice, było tam jednak źródło światła. Wyjście z groty było zaryglowane świetlistymi prętami. Yneryth zdał sobie sprawę z sytuacji, w której się znajdował. Ból głowy przypominał mu o tym, jak się tu znalazł. Zbliżył się do kraty, a ona rozbłysła jak, gdyby chciała go ostrzec. Wkurzony basior nacisnął mocno na podłożę. Myślał tylko jak rozpruć tamtego wilka. Miał po dziurki w nosie, czucia się jak na smyczy. Skupił się, gdyż wiedział, że może się wydostać. Chwile po tym kawał skały rozbił dwa ze świetlistych prętów, po czym wyszedł z uwięzi pod osłoną iluzji. Chodził po terenie nieznanej mu watahy i obserwował ich zachowania. Wilków co prawda nie było dużo, lecz sam nie dałby sobie rady. Po pewnym czasie wyczuł ten zapach. Woń kremowego unosiła się w powietrzu i gładziła jego nos. Podążał za zapachem z chęcią co najmniej zemsty. Tamten wilk leżał na małym wzniesieniu i odpoczywał, nieświadomy o tym, co jest nieuniknione. Yneryth stał tuż obok niego i zastanawiał się, co zrobi. Wtedy zobaczył to, czego potrzebował. Niżej, pełno było wilków, kilka wader, pięcioro szczeniaków, i trzy samce. Wszystkie jakby oddawały pokłon przed swoją alfą. Tamten wilk nie był masywny ani chudy, był średniego wzrostu, miał jednak długą sierść tak jakby grzywę. Dumnie chodził i z uśmiechem witał się z innymi. Biały już wilk uderzył raz a porządnie łapą tego śpiącego, aby upewnić się, że nie będzie przeszkadzał. Nokaut chudego błyskawicznie wyłączył wszystkie świetliste elementy, a pobliskie wilki zaczęły lekko panikować. Sam alfa warknął stanowczo, po czym wszystkie stanęły na swoim miejscu i słuchały poleceń. W tamtym momencie już wiedział, z kim ma rozmawiać. Odchodząc, od nieprzytomnego uśmiechał się, myśląc o tym, że tamten pewnie uważał się za równie silnego. Yneryth kierował swoje kroki przed alfę, miał zamiar porozmawiać. Puścił ze swojego uścisku lewitujący piasek, w którym się krył. Znów skoncentrował się na swojej misji, nic nie było dla niego teraz ważniejsze. Myśli o rodzinie napędzały go jak rozpalona furia. Kroki nie były już dostojne, szedł normalnie bez większego stresu.
- Chcę rozmawiać z alfą. – Powiedział donośnym głosem, zza pleców większości wilków.
- Znalazła się i zguba. Kim jesteś i czego chcesz ? – Mówił, nie odwracając się.
- Jestem Yneryth i chciałem porozmawiać, a nie walczyć, tak, jak tamte nierozsądne wilki. – Mówił oschle.
- Uważaj na słowa, nie masz tu siły przebicia, a ja nie będę słuchał rozkazów obcego. – Lekko zgryzł pysk i obrócił się w połowie.
- Myślę, że to ty nie masz wyboru, nie chce walczyć, ale to twoi poddani będą cierpieć, przez twoją niechęć do współpracy. – Głos zmienił się na lekko szorstki.
- Chcesz się przekonać ? – Powiedział zdenerwowany.
Kamienna skała przebiła na wylot pobliskie drzewo. Kora odprysła w wielu kierunkach. Drzewo po uderzeniu pękło w pół i runęło za Yneryth’em. Wilk zaświecił swoimi oczyma i ponowił.
- Może porozmawiamy ? – Lekko zwątpił w swoje zachowanie, ta sytuacja prosiła się o walkę.
- No dobra, porozmawiajmy, ale po tym wynosisz się stąd. Jasne ? – Widać było złość i bezsilność alfy.
- Pewnie.
Yneryth poszedł za tym drugim, obawiał się, że mimo wszystko zostanie oszukany, zostawał więc w stanie gotowości. Idąc w nieznany kierunek, myślał, co stało się z czarnym. Niepokoił go fakt, że on mógł zostać tam sam i bezbronny. Doszli do wielkiego kamienia w centrum lasu. Dowodzący tymi terenami basior zapytał wprost. Jego pytanie było szczegółowe i punktowe. Zapytał, czego Yneryth tu szuka. Odpowiedź była nagła.
- Szukam informacji o wilkach z talentem lodu, każdy wilk z tym darem jest mi potrzebny w pewnym celu. – Odparł biały.
- Nie mamy tu wilków o takich zdolnościach. Mamy jednego wilka z talentem światła, zdążyłeś już poznać Zephyrah’a.
- Chyba go nie polubiłem, a szkoda, mogliśmy pogadać i miałbyś mnie już z głowy.
- Po co ci wilki z określonym darem ?
- Załóżmy, że szukam swojej historii. Skoro jesteś alfą, masz sporą wiedzę prawda ?
- Zgadza się, wiem to i owo.
Yneryth zakreślił na ziemi jeden z najbardziej zapamiętanych znaków z sennego ołtarza. - Znasz go ?
- Jest to znak symbolizujący drogę. – Alfa zrobił dziwną minę, zastanawiał się chyba, po co to białemu.
- Okej dobrze wiedzieć. – Żółtooki nie pamiętał z marszu wszystkich znaków, zapytał więc jeszcze tylko o jeden. – A ten ?
Symbol wyglądał dziwnie, wyglądał trochę jak cyfra pięć, górna część była jednak wydłużona i pogrubiona. Cały znak był bardzo sztywny i ostry. Nie był ani trochę podobny do wcześniejszego.
Grzywiasty zastanowił się chwilę. – Nie jestem pewien, jest on nawiązaniem do niebios. Nie mam jednak pojęcia w jakim sensie. Przykro mi. Po co ci te znaki ? – Zapytał z dużą ciekawością.
- A tak przy okazji pytam, w moich okolicach nie są one znane, więc korzystam. Ostatnie pytanie stoi?
- Okej, a potem znikasz.
- Są gdzieś w pobliżu lodowe jaskinie albo góry pokryte wieczną zmarzliną ?
- Są takie na wschód stąd. Choć nazwałby to bardziej lodową pustką i krainą wiecznego mrozu.
- Dziękuję za odpowiedzi, już odchodzę.
Wilk miał dziwne przeczucie, że wszystko poszło za łatwo. Pomimo początkowych problemów, alfa był bardzo przyjazny i miły. Pomógł i nawet dał coś od siebie. Yneryth odchodząc, nawet przeprosił. Wszystko wyglądało na idealny koniec, lecz było jednak inaczej. Z lasu wyłonił się wcześniej wspomniany Zephyrah. Wydzielała się z niego złość, było tak blisko, a już by go tu nie było. Los jednak chciał inaczej. Zephyrah rzucił twardo, chciał pojedynku między sobą a przybyszem. Alfa zapytał tylko, czy Yneryth zgadza się.
- Pewnie, jeśli on tego chce, to ja też. – Odpowiedział z uśmiechem.
- A więc niech się zacznie pojedynek. – Na koniec słów zawył ku niebu.
Biały wilk uważał ten pojedynek jako żart, był pewien, że wygra i to z łatwością. Stał na wprost kremowego i czekał na jego ruch. Zephyrah zaczął świecić coraz jaśniej i jaśniej. W pewnym momencie, gdy już żarzył się od światła, otworzył pysk. Z jego paszczy wystrzelił świetlisty promień. Z ziemi podniosła się lodowa ściana, która miała osłonić Yneryth’a. Światło rozprysło się po powierzchni ściany, a ona sama jakby implodowała. Wilk był zadziwiony siłą pobratymca. Pojedynek nie musiał więc być aż tak łatwy. Wiedząc, na co stać rywala, miał już plan. Zdaniem basiora wystarczało unieruchomić wilka i znów go znokautować solidnym uderzeniem. Zaczął więc swój taniec, dookoła przeciwnika, w celu zmniejszenia jego skupienia, wokół siebie. Wilki walczyły ze sobą magicznie przez nie długi etap. Obydwoje byli już lekko zmęczeni. Zephyrah miał dość przepychanek. Jego łapy nagle lekko zaczęły emitować blask. Drugi raz Yneryth nie dał się na to nabrać. Zamknął oczy i zmroził swoje łapy i pazury. Lód na łapach był innego koloru niż zwykle, tym razem był jakby ciemniejszy. Samiec przetarł ostrą krawędzią o kamień, w celu z piłowania lekko ostrych krawędzi. Nie chciał przelewu krwi. Oba zaczęły szarżę w swoich kierunkach. Biały wyskoczył w powietrze naokoło metr. Kremowy pochylił się w lewo i zaczął już wykonywać zamach prawą łapą. Przedramię Yneryth’a zderzyło się z Zephyrah’em z impetem. Wystąpiła nagła eksplozja, oba wilki zostały odrzucone w brutalny sposób. Świetlisty uderzył w drzewo. Lodowy nie miał jednak tyle szczęścia, on poszybował prosto w ciernisty krzew. Oboje potrzebowali czasu, aby pozbierać się. Pierwszy wstał biały, wyszedł z krzaka ubrudzony własną krwią. Pocięty był kolcami krzewu. Jego futro zmieniało kolor wraz z przejściem jego miny na pysku. Kremowy wstał, uderzenie musiał odebrać mu sporo siły, poruszał się znacznie wolniej. To była idealna okazja.
- Hhaha teraz ja ci pokażę, moje sidła. – Powiedział ironicznie.
- A nie mów... - Nie zdążył dokończyć.
Kamienne kolce unieruchomiły go, zaraz po tym ściągnęły siłowo do ziemi. Nacisk musiał być duży, gdyż nawet alfa ewidentnie drgnął. Wyglądało to tak jakby, kamienie miały wycisnąć życie z wilka.
- To koniec powiedział stanowczo.
Po tych słowach kamienne kolce zamieniły się w kwarcową chmurę, a Yneryth uderzył tak samo jak ostatni łapą solidnie o głowę kremowego. Zephyrah znów leżał nieprzytomny.
- To już chyba na mnie pora. – Powiedział, znikając w świeżym piachu.
*
Błąkając się po lesie, wrócił do miejsca, w którym rozdzielił się z Noiter’em. Tak jak przewidywał Rogaty, siedział spięty na jednym z drzew. Yneryth wyłonił się ze swojej kreacji i rzekł.
- Już jestem, przepraszam, że tak długo. Muszę ci kiedyś opowiedzieć.
-Jesteś cały? – Zapytał zmartwiony widokiem krwi na białym.
- Tak, ale lepiej znikajmy stąd, zanim Zephyrah wstanie.
- Kto ?
- A to ten wilk od sideł, chyba się nie polubiliśmy. – Wspomniał rozbawiony. – Opowiem ci po drodze zgoda ?
- Stoi. – Powiedział z uśmiechem, zeskakując z drzewa.
- Choć, musimy wrócić z powrotem do domu. Nie ma co marnować czasu.
*
Oboje szli obok siebie. Biały opowiadał, czego się dowiedział, oraz wtajemniczył czarnego w swoje odkrycie, a zarazem rozwinął, po co tu przybyli. Skrzydlaty słuchał z ciekawością, jego emocje rysowały się na jego pyszczku. Historia opowiadana przez Yneryth’a była koloryzowana, przekręcił kilka szczegółów, nie wspominał o znakach ze snu. Większość historii była jednak prawdziwa, tylko walka z Zepyrah’em była zupełnie inna. W opowieści biały miał zdecydowanie jednostronny pojedynek, lecz prawda była inna. Tamto wspomnienie kończy się dla obojga, zachodzącym słońcem w oddali. Niebem pełnym odcieni pomarańczowego i delikatnej czerwieni. Cała podróż zbliżyła do siebie oboje. Zdawać się mogło, że samotnik w końcu komuś zaufał. Noiter stał się już chyba jego pełno prawnym przyjacielem. Idąc, nie było między nimi już niezręcznej ciszy, a wręcz przeciwnie, rozmawiali o wielu rzeczach, przeszkadzał im niestety głód, po całym dniu bez jedzenia. Jedzenie również nie dzieliło ich. Postanowili …

C.D.N

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 3918
Ilość zdobytych PD: 1959 + 15% (294 PD) za długość powyżej 3000 słów.
Nagroda za Quest: 700 PD +3 pkt zwinność, +2 pkt inteligencja, +10pkt obrona 
Obecny stan: 6684 PD

niedziela, 27 lutego 2022

Od Noiter'a c.d Yneryth'a ~ Niespodzianka

Noiter tylko z zaskoczeniem mógł patrzeć, jak Yn wpada poprzez okno do pierwszego lepszego okna. Gdy odzyskał czucie w łapach, podszedł do okna, patrząc przez nie w dół. Nie rozpoznawał tej krainy, musiała być nowa. To się zdarzało czasami, w miarę rzadko, ale jednak. Skupił się na ramie, kładąc na niej swoje łapy. Po chwili widok się zmienił, pokazując ciemny gęsty las. Bez namysłu przeszedł przez nie, ruszając, by znaleźć swojego przyjaciela. Przemierzał las, kierując się przeczuciem. Po chwili zobaczył go przed sobą, podbiegł więc zadowolony, wychodząc z lasu.
- Jesteś cały? – spytał z troską.
- Niestety tak, jeszcze się ze mną pomęczysz. - Powiedział z uśmiechem tamten. Noiter odetchnął z ulgą. Cieszył się, że nic mu się nie stało. Jednak spokój ten nie potrwał długo, gdyż przerwały go wstrząsy ziemi. Coś nadchodziło.
- Nie wiem jak ty, ja chyba zniknę. – Stwierdził basior, znikając w iluzji.
- To dobry plan. - Ten wskoczył w cień nieznanego drzewa, przykładem białego.
Po chwili krycia się zaczął mu wyjaśniać, jak działają sny na tym poziomie. Musieli znaleźć coś w stylu środka krainy, gdzie bariera między obecnym światem a głównym snem była najcieńsza. Był tam portal, który prowadził z powrotem do jaskini Noitera, którą sam lubił nazywać swym leżem. To, czego nie zdążył powiedzieć przyjacielowi, to to, że zazwyczaj był chroniony przez strażnika snu. Otrząsnął się z myśli, to nie był czas na to. Przed nimi pojawił się niedźwiadek, który zdawał się ich szukać wzrokiem. Czarny upewnił się, że to mieszkaniec snu, nim opuścił schronienie cienia, musiał wiedzieć, że to nie jeden z NICH. Po rozmowie z nim upewnił się w przekonaniu, że to może być nie kto inny, jak Przewodnik Snu. Gdy z lasu wydobył się chór strasznych głosów, które trudno było umieścić w innej przegródce niż zagrożenie, przestraszony od razu wskoczył do wody. Obserwował Yneryth’a, który niechętnie wchodził do wody, gdy zza jego pleców, nagle wyskoczył jeden z NICH.
- Za tobą! - krzyknął Noiter z przerażeniem w głosie.
- Wejdź do wody! Szybko ! - Wrzeszczał misio. Yneryth upadł, wykonując unik, następnie wturlał się do wody. Cały był upaprany w mule, wodzie i piasku. Przed nim w całej swej okazałości, stał ON – jeden z Koszmarników. Ten, miał formę czarnego jak noc, ogromnego, dzikiego kota. Z jego obnażonych zębów, ściekała indygowa ślina, która skapywała na ziemię, wtapiając się w nią, zostawiając ciemne plamy, a wokół niego unosił się smolisty dym. Noiter z przerażeniem, rzucił się do przodu, tworząc tarczę z pobliskich cieni, w ostatnim momencie odgradzając siebie od NICH. Z trudem utrzymywał tarczę, gdy Koszmarnik się na nią rzucił z wściekłością.
- Uciekaj! – krzyknął do białego. Ten jednak stał jak wryty.
- BIEGNIJ! – Ryknął na niego głośno, mając nadzieję, że go posłucha. Podziałało. Rzucił się zaraz za nim, w głąb bagna, porzucając tarczę, gdyż kosztowała go zbyt dużo energii. Biegł obok misia, tuż za Yn’em. Spytał niedźwiadka:
- Jaka jest ich słabość?! Powiedz mi!
- Woda. Myślisz, że dlaczego prosiłem was, byście weszli do wody? Dla zabawy? – spytał ten z sarkazmem.
- Nie popisuj się, tylko biegnij. Tam! Nie ma drzew, tylko głęboka woda! Nie będą miały jak się tam dostać – krzyknął, pokazując na duży liść lilii wodnej, która ledwo mogła ich pomieścić. Dopadli do niej, wdrapując się z wody. Koszmarnik został na drzewie, czając się z góry, wraz ze swoimi kumplami. Tego właśnie się obawiał. Mieli ogromnego pecha, trafiając na nie tak szybko, kosmicznie nawet, by powiedział. Zaczął wiosłować łapami, oddalając się od drzew, kierując na dalszą wodę. Gdy upewnił się, że są bezpieczni, zaczął opowiadać Ynerythowi, z czym dokładnie się mierzą:
- Posłuchaj. Każdy sen z pierwszego szczebla to jedna z wielu krain, którą odwiedzają śniący. Zazwyczaj śpiący opuszcza ją, gdy nadchodzi czas by się obudzić. Jednak my, weszliśmy inną drogą, więc obowiązują nas inne zasady. Nie możemy umrzeć, ale możemy utknąć gdzieś na tak długi czas, dopóki nie obudzimy się z głodu i pragnienia, co może potrwać tydzień. W normalnym świecie. Tutaj to zajmie inną ilość czasu. Może to być tydzień, może to być rok. W snach czas płynie inaczej. Naszym zadaniem, jak już ci mówiłem, jest znaleźć Portal, on nas stąd wyciągnie. Znajduje się on w sercu krainy, ale jest pewien problem. Jest on pilnowany zazwyczaj przez Strażnika. Może on nam pozwolić przejść, ale może też być temu przeciwny i z nami walczyć. Tego nie chcemy, ale możemy się na to przygotować. Nasze moce na dużo się tutaj nie zdadzą, jednak od tego mamy Przewodnika. – Tu przerwał, wskazując na misia – Ten malec, wie, gdzie znajduje wyjście, się broń, zdolna do pokonania Strażnika i Koszmarników. Koszmarniki to te wielkie mroczne stwory, powstają one z negatywnej energii śpiących. Przybierają różne kształty i rozmiary, ale gdy cię złapią, to po tobie. Pogrążasz się w koszmarach na tak długo, aż się nie obudzisz. Nie wiesz, co to robi z głową. – tu zaczął się rozklejać.
– Nie chce tego znowu przeżyć… Nie chcę! – powiedział z łzami w oczach. Pogrążył się we wspomnieniach. Nie były one miłe. Pierwszy i ostatni raz, spotkał je podczas swojego najwcześniejszego wypadu do snów z pierwszej warstwy, który wykonał przypadkiem. Przez długi czas błądził w wysokim labiryncie kamiennych drzew. Każde rosło blisko siebie, przez co nie dało się między nimi przecisnąć. Bardzo długo błądził po nich, znajdując tylko szkielety małych zwierząt i śmieszne czarne liście wystające wokół. W końcu dotarł do przedziwnej struktury kamiennej, która była oblepiona wielkimi czarnymi pnączami. Podszedł do niej z niepewnością, zmęczony i pełen nadziei. W środku była wielka roślina, która otwarła swoje paszcze, gdy podszedł bliżej. Próbował uciec, jednak ta schwytała go do swej wielkiej, ohydnej gęby, więżąc go w środku. Próbował walczyć, jednak został zamknięty w ciemności. Następne przyszły koszmary. Był palony w wielkim ogniu nienawiści i… Przerwał gwałtownie wspominanie, nie miał teraz na to siły. Rozpłakał się.
- Przepraszam… wiem, że jestem słaby, ale ja nie chcę tam wrócić. Ja tego nie wytrzymam. Nie wiesz, jak to jest, jesteś zamknięty w swoich najgorszych koszmarach, kręcisz się w nich, w kółko i w kółko i w kółko… – pociągnął nosem – To jest okropne, nikt na to nie zasługuje. Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Myślałem, że pójdziemy do drugiego szczebla, tam są moje sny, ale teraz wylądowaliśmy tutaj… To moja wina! – wyrzucił sobie w płaczu.

<Yneryth?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1014
Ilość zdobytych PD: 507 + 5% (25 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1040

Od Atrehu c.d Lonyi | Naharys'a | Piny | Tsumi ~ W głowie się nie mieści [+16]

„Kac morderca, nie ma serca” - pomyślałem, jęknąwszy głośno w pustą przestrzeń swojej jaskini. Byłem sam, co wcale mnie nie dziwiło, aczkolwiek gdzieś w zakamarkach podświadomości, miałem nadzieję, że mimo wszystko obudzę się przy Lonyi. Spędziliśmy wszakże bardzo miły wieczór, zakończony cudownym seksem i romantyczną atmosferą. Odprowadziłem ją do jej jaskini, lecz znalezienie jej później okazało się ponad moje siły i zdolności. Otumaniony trunkiem nie kontrolowałem swojego ciała i przez przypadek wparowałem nie do tej jaskini, co trzeba. Zostałem z niej oczywiście grzecznie wyrzucony ku uciesze Naharys'a, któremu wspólna zabawa w kotka i myszkę bardzo się spodobała. Ganialiśmy się nawzajem przez pół nocy, nim oboje padliśmy ze zmęczenia. Utkwił mi jednak w pamięci moment, o którym wolałbym zapomnieć. Ten dupek mnie pocałował! Na wszystkie świątynie Bogów i samych Panów Naszego życia, on wziął w posiadanie moje usta i mu się to spodobało! Gdy ja w szoku nie potrafiłem się ruszyć, tak on bezczelnie pozwolił sobie na więcej. Otrząsnąwszy się w końcu, odsunąłem łeb jak najdalej. Na nic się zdało opłukanie ust, niejasne wrażenie i sama wiedza, iż to się stało, była przerażająca. Nigdy więcej! Nie jestem homo, interesują mnie tylko waderki. Nie wiem, czy byłbym w stanie zbliżyć się do samca w TEN sposób, aczkolwiek może warto spróbować? Tylko na Wielką Matkę nie z własnym przyjacielem. Jemu bym życie powierzył bądź oddał swoje, lecz ciało w żadnym razie nigdy nie będzie do niego należeć. Naprawdę dziwne mają zwyczaje, witać przyjaciół pocałunkiem. Co prawda sama świadomość, że jesteśmy jakby rodziną, wprawiała mnie w dobry nastrój. Naharys był zatem nie tylko przyjacielem, co stał się bratem. Z moim własnym nigdy się nie układało, dlatego cieszyłem się, że mam jego. I oby tej przyjaźni nic nie zabiło. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Zdałem sobie wówczas sprawę, iż Lonya była przecież siostrą Naharys'a... Siostrą, którą po pijaku, ale jednak zaciągnąłem do łóżka. Na samo wspomnienie poczułem przyjemne ciepło, lecz zaraz pokręciłem głową. Fantazja mnie ponosiła. Nie mniej jednak spałem z nią, czego on mi nie daruje.
- Atrehu, w coś Ty się wpakował... - mruknąłem z krzywym uśmiechem, czując potężny lęk. Strach przed utratą tego, czego dopiero co doświadczyłem. Akceptacja, przyjaźń, poczucie stabilizacji. Mogłem to wszystko stracić przez swoją głupotę. Nie mniej nie żałuję, że to się stało. Lonya była niezwykła i z jakiegoś powodu nie potrafiłem o niej zapomnieć. Było mi na przemian gorąco i zimno, jakbym miał się rozchorować. Serce biło mi szybko na myśl o niej i jej uśmiechu. Przypomniało mi się też, iż kiedyś też się tak czułem względem innej wadery. Czyżby to miało być właśnie to, o czym myślałem, że zapomniałem? Ponownie potrząsnąłem łbem, krzywiąc się przy tym. Tępy ból i pulsowanie dokuczało mi od pobudki. A mogłem obudzić się przy Lonyi. Ona z pewnością by coś zaradziła. Mimo prób nie znalazłem groty, a przecież odprowadzałem waderę do samego wejścia. Najwidoczniej coś nie chciało, bym się tam znalazł. Nawet mój czuły nos nie był w stanie wychwycić zapachu herbaty z miętą w gwarze stu innych woni. Nie pozostało mi zatem nic innego, jak ułożyć się w przydzielonym mi miejscu. Nie czułem się jednak zbyt dobrze, odwykłem bowiem od samotnych nocy. Zawsze ktoś mi towarzyszył, lecz tym razem byłem sam. Nie można było jednak mówić o ciszy, gdyż z zewnątrz dobiegały mnie głośne rozmowy członków watahy. Mimo trwania do późna imprezy, życia tutaj kręciło od samego rana. Uśmiechnąłem się delikatnie. Byłem ciekaw, ile osób jest pół-tomnych i przeżywa potężny ból głowy. Mimo wszystko musieli wykonać codzienne obowiązki. Pod tym względem miałem zatem dobrze, bo będąc gościem, nie wymagano ode mnie niczego. Mogłem zatem spać do wieczora, lecząc tego cholernego kaca. Teraz jednak myślę, że to dobrze. Miałem bowiem czas na przemyślenia i wspomnienia. Nikt mi nie przeszkadzał i choć najchętniej odwlekłbym to w czasie, musiałem się w końcu zmierzyć z konsekwencjami swoich czynów. Na samą myśl było mi słabo. Czułem nieprzyjemne uczucie, do tego serce galopowało mi w piersi. Nie życzyłbym nikomu takich uczuć. Wracając jednak do tematu i w sumie powodu tego wszystkiego. Tsumi była w ciąży, nosiła pod sercem moje szczeniaki. Nie planowaliśmy tego, ale stało się. Niczyja wina, że spłodzone zostały mimo braku rui. Najwidoczniej tak miało być. Tak chcieli sami Bogowie i byłem im niezmiernie wdzięczny za ten dar. Szkoda tylko, że Tsumi nie poczekała do rana, by mi to oświadczyć. Gdyby tylko zaczekała, dała mi chwilę, bym wytrzeźwiał. Mogła mi to przecież powiedzieć rano, gdy alkohol wyparuje z mojego ciała. Gdy będę mógł trzeźwo spojrzeć na sytuację. Nie byłoby wtedy takiego harmideru. Nie zachowałbym się jak ostatni ciołek, odtrącając ją i nasze młode. Wszak chciałem mieć szczeniaki, a i owszem, nie teraz, lecz one już są w jej brzuchu. W drodze na ten świat. Niedługo urosną i wyjdą powitać swoje nowe życie. Bez względu na wszystko, zamierzałem przy tym być. Tylko, czy Tsumi przyjmie moje przeprosiny i pozwoli uczestniczyć w dorastaniu naszych szczeniąt? Wiem, zachowałem się wczoraj jak dupek, drań i nic mnie nie usprawiedliwia. Alkohol również nie. Byłem tak bardzo zły na siebie. Nie rozumiałem, dlaczego tak zareagowałem, przecież (powtórzę się dla jasności) chciałem mieć dzieci. I niedługo będę je miał. Teraz mam ochotę skakać z radości, lecz jeśli pomyślę o pierwszej swojej reakcji, cała ta pozytywna energia natychmiast się ulatnia. Nadzieja na wybaczenie i to, że Tsumi przyjmie moje przeprosiny, podnosiła mnie na duchu. Nie poddam się tak łatwo. Nawet jeśli to nie miłość, to jestem gotów być przy niej i przy naszych młodych. Nawet jeśli miałbym oświadczyć się Tsumi. Oczywiście nie z litości czy tego, że będziemy mieli dzieci. Byłem pewny, że zakochalibyśmy się w sobie. Już teraz uczucie jest dość głębokie, choć nie potrafię nazwać to miłością. Przywiązanie, chęć opiekowania się nią, troska i pragnienie zapewnienia jej wszystkiego, co potrzeba. Chciałbym, by była szczęśliwa nawet kosztem mojego własnego szczęścia. Widzieć ją codziennie uśmiechniętą i zadowoloną. Tak, byłem w stanie jej to dać. Tylko nie tutaj. Poczekam, aż wrócimy do watahy Renesmee i tam wszystko się dokona. Nie wiem co prawda, co uczynię w sprawie mojej własnej watahy i Lupus'a, lecz nie chciałem się na tym teraz roztrząsać. Byłem za słaby, by pokonać starszego brata, a co dopiero, by dać radę całej watasze. Nie chciałem z nikim walczyć, oni byli moją rodziną. To matka była wszystkiemu winna. Zmanipulowała sforę, oskarżając mnie o zabójstwo ojca, którego nie zabiłem. Ba, nawet mnie tam nie było. Dlaczego zatem to uczyniła? Jeszcze jedna sprawa nie dawała mi spokoju. Coś o wiele ważniejszego. Dlaczego faworyzowała Lupus'a, skoro był dzieckiem z gwałtu? Na domiar złego to ja okazałem się być Alfą, prawowitym dziedzicem i jedynym synem Aarona. Skoro ona to wiedziała, w jakim celu posadziła mego brata? Ukrywając prawdę przed mym ojcem, a na końcu postępując w ten sposób? Po części znałem odpowiedzieć, ale puzzle w układance nie całkiem się chciały ułożyć. Miałem przeczucie, że to Lupus zabił Aarona, a Loravani mu w tym pomogła. Tylko po co? Jaki mieli w tym interes i dlaczego stałem się kozłem ofiarnym? Musiałem się tego dowiedzieć, ale... jeszcze nie teraz. Najpierw ostry trening. By wrócić do Sol Rojo, nie wystarczy mi sam spryt. Muszę być silniejszy i zwinniejszy oraz posiadać potężniejsze zdolności. Gdy będę gotowy, pokażę temu sukinsynowi, gdzie jego miejsce. Obawiałem się jednak, że ze sfory nie zostanie już nic. Źle nią zarządza, członkowie uciekają w popłochu, a skoro już tak się dzieje, jest po prostu źle. Bardzo niedobrze. Oby tylko nie było za późno...
Było wczesne popołudnie, zapewne coś bliżej wieczora, więc przespałem bite pół dnia po wczorajszej imprezie. Łapiąc się za bolący łeb, mocno zacisnąłem przy tym powieki. Czułem się, jakby rozdeptało mnie stado jeleni. Do tego pulsujące skronie i problemy z koncentracją. ~ Więcej nie pije, przysięgam. Jeśli kiedykolwiek dotknę alkoholu, niech Bogowie posiadają mnie w swej opiece. Nie mogąc już jednak wytrzymać, z trudem podniosłem się do pionu. Jak się okazało, zbyt szybko to zrobiłem. Ból zaatakował gwałtownie, prawie zwalając mnie z łap. Poczłapałem do wyjścia, przymykając oczy przez oślepiające światło zachodzącego dnia. Purpurowe niebo powoli zmieniało się ciemny granat, by na końcu całkowicie stracić swój kolor. Już niebawem zastąpi go czerń i biel, rozświetlonych miliardów gwiazd. Musiałem się pośpieszyć, nim umrę z bólu. Właśnie tak się czułem. Jakbym miał dokonać żywotu. Na moje szczęście w oddali dostrzegłem znajomą kitę. Moje serce zagalopowało po niebie. Nie bacząc na nic i na nikogo, pognałem w stronę Lonyi. Im bliżej byłem, tym wyraźniej ją widziałem. Siedziała na pagórku, z głową skierowaną ku zachodzącemu słońcu. Światło padało więc na jej ciało, rozświetlając sylwetkę i tworząc swego rodzaju aureolę. Ucieleśnienie bogini. Zwolniłem nieco, wyprostowując się i z delikatnym uśmiechem, przysiadłem tuż obok.
- Witam piękną panią. - puściłem do niej oczko, na co zareagowała chichotem.
- Witam przystojnego pana. Dobrze spałeś? - jej głos był niczym lekarstwo dla duszy. I pewnie uznałbym to za cud, gdyby z tego powodu przestała mnie boleć głowa, lecz...
- Ja właśnie w tej sprawie. - jęknąłem, kładąc swój łeb u jej łap. - Błagam, powiedz, że masz coś na kaca!
- Hehe, ktoś tu się dobrze bawił i teraz cierpi. - wyszczerzyła swe ząbki, głaszcząc mnie delikatnie po głowie. ~ Przyjemnie... - zamruczałem, przymykając oczy.

Lonya?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1502
Ilość zdobytych PD: 751 + 10% (75 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 7098

Od Lonyi: Quest I ~ Lisek

Ostatnimi czasy, sporo rzeczy się wydarzyło. Kłopoty z Eeredenem, poronienie Tsumi, kilku nowych, Artehu.. i jeszcze te szalone zwierzaki z obłędem w oczach. W jakich czasach przyszło nam żyć, że nawet sarny atakują, nikomu niewadzącego wilka?
Nie mniej, dzień wolny spędzony na świeżym powietrzu, z dala od wszystkich, dobrze mi zrobi. Tak, to nie jest zbyt rozsądne oddalać się od reszty członków, kiedy byle lisurka rzuci się na mój pysk, z chęcią wydrapania mi gałek ocznych, ale czasem każdemu przyda się odrobina dreszczyku, prawda?
Na ów "dreszcz" nie trzeba było długo czekać. Chwilę po tym, gdy zostawiłam ostatniego członka watahy daleko poza zasięgiem wzroku, krzaki zadrżały krótko. Zamarłam w miejscu, próbując wypatrzyć, kto kryje się w liściach.
"Weź się w garść, Lo. Krzaka się boisz?" skarciłam się w myślach, stawiając kolejne kilka kroków. Z ostatnim, krzaki znowu zadrżały, a z wnętrza wydobył się wysoki warkot, godny rozjuszonego szczura. Dobrze znałam ten dźwięk- i to na pewno nie był szczur. Pewnie odgarnęłam zarośla, próbując odnaleźć sprawcę całego zdarzenia.
Zamarłam, widząc przed sobą małą, brudną kulkę, wpatrującą się we mnie szarymi ślepiami.
-Nic Ci nie zrobię, już dobrze- próbowałam uspokoić małego liska, na co ten zaprzestał zdawkowego powarkiwania. Zamiast tego zalał się łzami, nadal nie wykonując żadnego ruchu.
Miałam w tym momencie czas, aby ocenić jego posturę. Na oko 3 tygodnie, wychudzony, brudny i ranny. Cholera wie, ile on tam siedział.
Wyjęłam malca z zarośli, aby wrócić z nim po własnych śladach. Był, a w zasadzie była za lekka jak na swój wiek. Trzeba było jej pomóc i to zaraz.
Wpadłam do jamy, układając starannie lisicę na stercie skór, aby dokładniej ocenić jej obrażenia.
"Złamana noga, stłuczenia, liczne skaleczenia i... ja pier**le"
W uszach zadźwięczało mi jak po oberwaniu przez głowę czymś ciężkim. Brunatne zabarwienie na boku szczeniaka było mieszanką błota i jej własnej krwi. W boku ziajała dziura, a w niej radośnie stołowały się pierwsze larwy.
Porcja makowego naparu trafiła z trudem do pyska małej, aby chwilę później mocno ją znieczulić. Nie na długo, ale wystarczyło, aby oczyścić ranę z robactwa. Każda kolejna czynność wykonywana na małej była dla niej niczym przyjemnym. Mimo to nawet nie miała siły na płacz. Po prostu leżała, patrząc nieobecnym wzrokiem w ścianę.
Próbowałam zagaić do pacjentki, jednak ta nadal wpatrywała się w ścianę, nie fatygując się nawet, aby spojrzeć w moją stronę chociaż raz.
-Jak się nazywasz?
Cisza.
-Skąd wzięłaś się w tych krzakach?
Również cisza.
Niezależnie od pytania, zawsze napotykała mnie ta sama odpowiedź- Cisza.
Cały dzień czuwałam przy małej, namawiając ją, chociaż do kęsa... właściwie czegokolwiek, ciągle próbując wyciągnąć z niej informacje.
-Tara- słaby głosik wydobył się z jej pyska, kiedy świadkiem tego był już księżyc.
-A twoi rodzice?- zapytałam nieśmiało, chwilę po tym, gdy sama przedstawiłam samiczce swoje imię.
-Nie żyją- mała była nadwyraz spokojna. -Matka zagryzła moje rodzeństwo, mnie też próbowała, ale wtedy....
Gestem przerwałam małej, która oficjalnie jest sierotą. Cholera co tu zrobić?
Emocje targały mną, jak młodymi gałązkami na wietrze. Patrzyłam, jak mała leży bez ruchu, tym razem wodząc oczami po grocie, jednak spojrzenie nadal pozostawało puste, bez wyrazu. Zupełnie jakby nie było w nich życia.
Długo zastanawiałam się nad losem Tary, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nie wiem jeszcze, jak długo myśli krążyły wokół niej, zanim sama zasnęłam. Obudziłam się o poranku, tuż obok niej, nadal leżącej w tej samej pozycji, w której zasypiała. Trąciłam ją lekko, chyba tylko dla pewności... Ciało Tary leżało bez ducha na posłaniu z lekko rozwartym pyskiem. Kolejny kwadrans siedziałam nad jej ciałem, wpatrując się w chłodne, szare oczy.

PODSUMOWANIE:
Ilość napisanych słów: 587
Ilość zdobytych PD: 293
Nagroda za Quest: 250 PD  + 2 pkt inteligencja, +1 spryt 
Obecny stan: 3392 PD

sobota, 26 lutego 2022

Od Lonyi c.d Naharys ~ Zakute Łby

Młody Niko wrócił następnego dnia do swojej prawowitej opiekunki, która zdumiona patrzyła to na rozgadanego szczeniaka, to na nas, nieco spiętych jej spojrzeniem. Mały basior zdawał się nie zauważać tego w spojrzeniach, bowiem cały czas, zdawał relację z pobytu pod naszą opieką.
- ... Lonya wtedy musiała zniknąć i Naharys nauczył mnie jak kłamać... znaczy, jak wykrywać tych, co kłamią.... A potem Lonya nauczyła mnie robić napar z maków... - młody zasypywał Alfę potokiem słów, na co ta przytakiwała, próbując dojść do słowa.
Na marne zdały się jej próby, dlatego z cierpliwością wysłuchała raportu malca, a ja w duszy błagałam, aby Niko nie poruszył historii o intykorze. Jakżeby mógł tego nie zrobić? Oczywiście, że musiał dodać "I kiedy Lonya bandażowała Naharysa, opowiedzieli mi, jak zabili intykorę.."
"No to mogiła! Ona nas wypatroszy sarnią racicą"
Alfa uciszyła malca. W końcu jej się to udało, bo ten na moment zamilkł, aby nabrać kolejny haust powietrza. Obiecała wysłuchać całej historii wieczorem, bo teraz miała sprawę do nas.
Niko powędrował kawałek dalej, oczywiście nie zapominając pożegnać się z nami, jak towarzysze żegnają się po wspólnej przygodzie.
- Widzę, że jednak nie najgorsze z was niańki. - zaśmiała się. - Może powinnam poprosić Tsumi, aby przyuczyła was swojego fachu.
- Twierdzisz, że jeden z dwóch lekarzy i palladyn powinni się przebranżowić, aby na zmianę pilnować jednego szczeniaka? - Exan podłapał żart wadery, jednak ta, zamiast kontynuować, ponownie pokazała swoją twarz przywódczyni.
- Mam nadzieję, że czegoś was ta lekcja nauczyła. Mimo iż był to rodzaj kary, powinnam wam też podziękować. Niko nigdy nie mówił tak wiele w obecności innych wilków. No nic, pora na mnie, ta sławna opowieść o intykorze nie może czekać. - westchnęła cicho, jakby właśnie dowiedziała się o nadprogramowym obowiązku, który zburzył jej plany na przyjemny wieczór w kadzi z ciepłą wodą i muzyką przygrywaną przez najsławniejszych wykonawców.
Nie pozostało nam nic, jak pokłonienie się alfie i odetchnięcie po dobie opieki nad szczeniakiem, który kto wie... może w przyszłości zajmie miejsce Rene i to on będzie sprawował rządy nad przyszłymi pokoleniami.

***

Nadeszła długo wyczekiwana wiosna. Spotkania moje i brata stały się nieco rzadsze, jednak podczas nich staraliśmy się tak nie rozrabiać w obawie przed kolejną życiową lekcją, jaką zgotowaliby nam inni. Już ta jedna z opieki nad szczenięciem nam wystarczyła i.. O jakże się przydała, ponieważ mój brat doczekał się potomstwa. - jeden z powodów, dla których mój brat nie często miał przyjemność odwiedzać mnie sam. Trudno było mi oswoić się z myślą, że zostałam ciotką dwóch.. A raczej trzech malców, nad którymi piecze sprawował Exan wraz ze swoją partnerką. Obydwoje zmęczeni chociaż szczęśliwi cieszyli się z roli bycia rodzicami.
- Po raz ostatni mówię, Ereden uspokój się! - wzburzony głos Naharysa była słychać nawet na zewnątrz groty, w której po dźwiękach można było wnioskować, że toczy się.. Dosłownie mała wojna domowa.
Cicho weszłam do środka, cudem unikając lecącego w moją stronę poroża. Niemalże brakowało tego epickiego ujęcia, gdzie ostre końce wbijają się w skalną ścianę, dygocząc jeszcze przez kilka chwil.
- Znowu rozrabiasz, mały potworze? - zaśmiałam się, widząc mojego jedynego bratanka.
Oczy wszystkich obecnych w jamie, skierowały się w moją stronę. W oczach brata przez moment dostrzegłam ulgę, ale jednocześnie zawstydzenie, całą sytuacją. Sinien i Shori pomachały radośnie ogonami, jednak nie odważyły się podejść w moją stronę, bo ich brat już radośnie biegł ku mnie.
Mimo że cała ta radosna gromadka była dla mnie ważna, to Ereden zajmował szczególne miejsce w moim sercu. Ten nieznośny mały szczeniak, za nic miał zdanie innych członków stada i zawsze szukał okazji, aby dać innym w skórę swoimi wybrykami, chociaż zdarzało się, że robił to nieświadomie.
- Jesteś w końcu, myślałem, że już do mnie nie przyjdziesz! - Ereden skakał wokół mnie, dopraszając się o uwagę.
- Jak mogłabym o Tobie zapomnieć? Chcesz dzisiaj iść do lecznicy?
Maluch wydał z siebie okrzyk zachwytu, ale ten zaraz został stłumiony, przez oburzonego Exana.
- Nigdzie dzisiaj nie wyjdziesz!
- Ale tato..
- Żadnych "ale"! Jaskinia wygląda, jak chlew i już Ci zapowiedziałem, że za takie zachowanie wobec sióstr masz szlaban, dopóki ich nie przeprosisz. - zagrzmiał, marszcząc brwi.
-Naharys, pomówimy, przez chwilę? - wkroczyłam do rozmowy, prosząc brata na zewnątrz. - SAMI!
Ostatnie słowo rzuciłam dobitnie w kierunku bratanka, który już gotowy był wyjść za nami. Naburmuszony, klepnął zadem o podłoże, z trudem przyjmując odmowę.
Exan zaraz po zejściu z pola widzenia swoich pociech, wypuścił głośno powietrze z płuc. W jednej chwili na jego twarzy pojawił się ledwo widoczny grymas, który zdradzał zmęczenie i może... odrobinę rezygnacji.
- Nie mam już sił do tego szczeniaka. - zaczął pierwszy.
- Ereden to trudny, ale dobry dzieciak.
- Zgodzę się, ale nie potrafię nad nim zapanować od kiedy nauczył się chodzić. Dokucza dziewczynom, nie słucha się... o reszcie nawet nie wspomnę. Już nie wiem jak mam do niego dotrzeć, a jest coraz gorzej. On ma zaledwie kilka tygodni, a co będzie, gdy skończy 6 miesięcy? - gdyby mógł, zapewne uderzyłby łapą w pień, tak, że skruszyłoby korę, albo kończynę. Chwała za brak drzewa w promieniu metra.
- Nie mogę obiecać Ci, że będzie dobrze. Sam dobrze wiesz, ile kłopotów było z nami i Asdanem.
- Lonya, on nie ma pohamowań. W porę go uciszyłem, zanim nazwał Rene... ech, nawet lepiej nie powtarzać. I tylko dlatego, bo ma skrzydła. Rozumiesz? Renesmee. Któregoś dnia chyba tak mu przegarbuję skórę, że będzie przez miesiąc chodzić z podkulonym ogonem.
- I co to zmieni? Chcesz go zastraszać, czy wychować? - brat widocznie wziął sobie do serca moje słowa, bo na moment spuścił wzrok ze wstydu. - Widać, że jesteś już tym wszystkim zmęczony, dlatego tak mówisz. Wezmę go do lecznicy na trochę, potem może zostać u mnie na noc.
- Mam go nagradzać, za takie zachowanie?! Zapomnij, on dzisiaj nigdzie nie idzie.
- Posłuchaj, jesteś jego ojcem, więc zrobisz, co uważasz za słuszne. Wezmę go do lecznicy, tam mały czymś się zajmie, trochę wyciszy. Porozmawiam z nim w wolnej chwili o tym incydencie. Jemu chyba też dobrze zrobi noc poza domem. Przemyśli wszystko na spokojnie, wiesz, że tak będzie, to mądry szczyl. Na pewno nie zmieni swojego postępowania diametralnie, ale przynajmniej może nie będzie wykazywać takich destrukcyjnych poczynań, jeżeli nadal będzie chciał mi pomagać. Ten mały diabeł, nie będzie słuchać nikogo, w kim nie widzi autorytetu, a ty ten autorytet stracisz, jeżeli nie pozwolisz sobie pomóc.
- Ech, sam nie wiem... dlaczego akurat Ciebie tak się słucha? - przewrócił oczami, dumając nad tym co powinien zrobić.
- Może to dzięki mojemu urokowi osobistemu? - zaśmiałam się, trącając brata. - Zastanów się. Wiesz, że da wam dzisiaj popalić, jeśli go uziemisz. Tak będziesz miał szansę trochę odpocząć psychicznie z dziewczynami.
- Wiesz, że nie cierpię, kiedy masz tyle racji, prawda? - na pysku Exana, pierwszy raz zagościł uśmiech.
- Wiem, ale i tak nie potrafisz beze mnie żyć. Jeśli potrzebujesz czasu do namysłu, przejdź się, a ja zajmę się całą trójką.

<Exan?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1104
Ilość zdobytych PD: 552 + 5% (28 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 2849 PD

Od Dusława c.d. Naharys ~ Trudne początki

Po miłej rozmowie z nowo poznaną waderą stanęli nareszcie przed Alfą. Zostali sami.
Dusław przedstawił się jej, wyjaśnił, kim jest i skąd się tu wziął, opowiedział o tym, jak wpadł w pułapkę oraz o obietnicy, którą złożył Lonyi. To było dosyć dużo na raz i Rene potrzebowała chwili, by się zastanowić. Gdy ta minęła, wróciła do niego, mówiąc, że podjęła decyzję. Został oficjalnie przyjęty do stada. Gdy już miał odchodzić, ta go zatrzymała:
- Poczekaj moment, gdzie tak pędzisz? Mam dla ciebie pierwsze zadanie. Musimy sprawdzić, z jakiej gliny jesteś ulepiony. Idź na plac treningowy, znajdziesz tam pewnie wilka imieniem Naharys. Zgłoś się do niego, jako nowy kadet, powiedz, że kazałam mu cię ocenić. Wszystko jasne? To leć.
Usłyszawszy pozwolenie, nie czekał, tylko ruszył na poszukiwania placu treningowego. Oczywiście duma nie pozwoliła mu wspomnieć, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduję ono. Przecież to nie może być trudne, prawda?

3 godziny później
- Nareszcie na miejscu! – powiedział, przeciągając się, stojąc przed wejściem na plac treningowy.
~ Choć, gdyby nie ten biały basior, to pewnie bym jeszcze szukał ~ pomyślał, przypominając sobie wilka, który wskazał mu drogę. Był trochę ponury i niezbyt przyjazny, ale każdy ma gorsze dni.
Odsunął jednak rozmyślenia na bok, był tu w jasnym celu. Wszedł na plac, zwracając uwagę wszystkich wokół.
- Szukam Naharysa, jest tutaj? – spytał głośno, rozglądając się czy ktoś zareaguje.
- To ja – biały basior, który wyglądał okazale, wyszedł na środek – Czego chcesz?
- Przysłała mnie Alfa. Mam poddać się ocenie, czy coś w tym stylu – lekko przekręcił słowa Rene.
Jego rozmówca tylko się uśmiechnął radośnie. Dusław przełknął głośno ślinę. Ta mina mu się zdecydowanie nie podobała, co go spotka?

Naharys?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 269
Ilość zdobytych PD: 134
Obecny stan: 134

Od Naharysa c.d Atrehu | Lonyi | Piny | Tsumi ~ W głowie się nie mieści [+16]

Po zakończonej ceremonii zaślubin, młoda para w oka mgnieniu została "oblężona" szczerymi życzeniami wojowników, łzami szczęścia wader, a w szczególności tej jedyne, która była najważniejsza sercu Naharysa, zaraz po Pinie. Jego matka uwięziła go w swym ciepłym uścisku. Naharys przyznał, że bardzo mu brakowało jej obecności, zapachu jej futra i bliskości jej matczynego serca. Następnie przyszła kolej na ojca, który z dumą i aprobatą położył swą łapę na ramieniu syna, a jego twardy i surowy wzrok mówił tym razem " Jestem z ciebie dumny". Po rytualnym złożeniu życzeń, wilki przystąpiły do ogólnej imprezowej walki o najlepsze miejsca do trunku i pustoszenia stołu z jedzeniem, a nad tym wszystkim górował świeżo upolowany jeleń. Było blisko przed północą, gdy pozostały już po nim jedynie bielące w świetle księżyca kości i zalegające na nich ścięgna. Imprezowicze, podładowani mocą alkoholu, bawili się w najlepsze, zależnie od stanu i funkcji. Oficerowie siedzieli w ścisłym gronie, popijając silne trunki i cicho między sobą rozmawiając, wojownicy i wojowniczki, zgromadzeni wokół ogromnego ogniska, śpiewali weselne pieśni, kołysząc się do rytmu melodii - płomień był tak wysoki, że wydawać się mogło, iż sięgał aż do niebiańskiego sklepienia. Kapłani i kapłanki wraz z zielarzami, wrzucali w płomienie zioła, które poddane procesowi spalania, wydzielały przyjemne zapachy, niczym kadzidła. Nauczyciele usadowieni w gronie szczeniąt i najmłodszego pokolenia wojów, snuli opowiadania i historie o walkach i bohaterskich czynach, toczących się na tychże terenach. Młodzi dorośli zaś, niektórzy ogarnięci imprezowym szałem, uprawiali namiętną miłość - ale bądź co bądź, nikt nie zwracał na nich uwagi. No prócz jednej parki, która uwijała się w miłosnym tańcu, a reszta im dopingowała. - Naharys wiedział, że takowe imprezy często kończą się spłodzeniem szczeniąt.
Pina nie mogła uwolnić się od zalotników do tańca, a Naharys zaś od wader, które chętnie brały go w dzikie pląsy. Wszędzie wokół czuł mieszaninę wielu zapachów, basiorów, wader i ich kwiatów, wetkniętych za uszy - Każda też starała się o symboliczny pocałunek od pana młodego w policzek - wierzono bowiem, że takowy rytuał pozwoli przynieść w życiu wadery szczęście w miłości. Po wytańczeniu i wycałowaniu wszystkich wader, usiadł w końcu obok swej panny młodej. Dyszeli oboje ze zmęczenia, ale też mieli wymalowane szczęście na pyskach. Naharys poprawił zmierzwioną grzywkę wadery jej życia, następnie pocałował ją ciepło w usta. Długo i namiętnie. Chciał w ten sposób pokazać jej, jak bardzo ją kochał oraz to, że należała tylko do niego i nikogo innego. A on należał do niej i do żadnej innej.
Po wybiciu północy, większość imprezowiczów leżała koło ogniska, złożonych mocą alkoholu, a ci, co mieli siły zachować przytomność umysłu, tańczyli ze swymi partnerami, bądź słuchali śpiewów w cieple płomieni, kiwając się zgodnie z rytmem. Szczeniaki wraz z rodzicami poznikały już w swych jaskiniach, a powietrze wokół było wypełnione mocną wonią kadzideł, że aż szło dostać zawrotów głowy. Pina z wiadomych przyczyn nie tknęła ani kropli alkoholu, jednakże miast tego, wypijała litry smakowitej wody, podawanej przez zielarkę - zwała się to woda Midereweth, którą podaje się ciężarnym waderom, aby zapewnić płodu szybki i zdrowy rozwój w łonie matki. Po tym, szczeniaki mają rodzić się z silnymi i wytrzymałymi organizmami. Poza tym, Pina wyglądała na bardzo zmęczoną, więc odprowadził ją do jaskini sypialnej, gdzie zakopał ją pod stertę przyjemnie ciepłych futer.
Z kolei Naharys zwrócił się w kierunku jaskini rodziców, aby pobyć z nimi przez kilka chwil, nie widzieli się bowiem od wielu dni!
W drodze minął Tsumi, która widocznie wyglądała na mocno podirytowaną, a za nią siedział Atrehu, który niezbyt dobrze się trzymał. Był lekko pijany, ale też lekko zdenerwowany.
- Atrehu? - odezwał się Naharys.
- Co tym razem!? Cokolwiek się stało, ja nic nie zrobiłem! - wrzasnął, jak opętany na zdezorientowanego Naharysa. Podnosząc nieco brew, zapytał dość spokojnie.
- Stało się coś?
- Tak, k***a, stało się wszystko jednej nocy, jakby to powalone życie nie mogło rozłożyć mi tego na raty!
Po jego wyrazie pyska, Naharys stwierdził, że i basior był wyczerpany, a także z jego płomiennych oczu wyczytał ból, kłębiący się w głębinach jego duszy. Naharys podszedł do niego, usiadł i klepnął rudego przyjacielsko w ramię.
- Pogadamy o tym przy trunku?
Naharys wstał, ponaglił go swymi złotymi oczami, których własny blask rozświetlał się wokół mrocznych powiek.
- Tak... - wymruczał z wyraźną rezygnacją, po czym poczłapał za nim ze spuszczoną nisko głową, ze wzrokiem wbitym we własne łapy.
Znaleźli sobie miejsce otoczone półokręgiem przez rosnące dziko krzewy, podnieśli leżące na ziemi porzucone puste kozie rogi po poprzednich imprezowiczach, po czym zaczerpnęli nieco miodu z kamiennego zbiornika. Atrehu nie próbował wiele pić, bowiem wystarczyła odrobina dobrego, mocnego miodu, aby poprawił się mu nastrój. Naharys też był lekko zaskoczony jego słabą tolerancją do alkoholu.
- Wow, stary, ledwo wziąłeś kilka łyków i już odpadasz z gry?!
Atrehu pokręcił nieco głową.
- Nigdy nie piłem - przyznał się basior - Ale w jedną noc to wszystko dla mnie zbyt wiele - dodał i zanurzył pysk w słodkim miodzie.
- Coś się stało? - zapytał Naharys z ciekawością, ale też ze zmartwieniem. Może szczerze i z łapą na sercu przyznać, iż zależało mu na przyjacielu.
- Wszystko i nic.
- A możesz jaśniej, stary? - dopytał Naharys.
Atrehu westchnął ciężko, zerknął do rogu i napił się jeszcze trochę.
- Po prostu... eh, okazuje się, że moja osoba nieco ma związek z twoją rodzinną watahą, Exan.
A to dopiero nowość dla naszego bohatera, bowiem Naharys uniósł brwi i zaczął się przyglądać rudemu basiorowi z żywą ciekawością.
- Moja matka... Lorevani, wiesz... ona pochodzi stąd... podobno niezłe było z niej ziółko, bo trwale zapisała się w pamięci twoich rodziców. Twoja matka mi to wszystko opowiedziała. Za czasów rządu ówczesnego Alfy, który przymusowo wiązał wilki w pary.
- No, to wiem, ale co dalej? - drążył Naharys. Wypróżnił swój róg i beknął przeciągle.
- No więc... moja matka została zgwałcona przez swojego przyszłego partnera, którego szczerze nie kochała. Ten... skur***l, co jej to zrobił, spłodził mojego parszywego brata, Lupusa. I wtedy olśniło mnie, że nie jest pierworodnym mojego ojca.
Naharys otworzył usta z zaskoczenia, bowiem połapał się, do czego Atrehu pije.
- Czyli, chcąc nie chcąc... to ty dziedziczysz władzę po ojcu, stary.
Atrehu spojrzał na przyjaciela, lekko chwiejąc głową. Alkoholu było za dość, jak na rudowłosego basiora.
- Tak, ale moja matka nie raczyła mi tego powiedzieć, ani wspomóc, gdy ta świńska pluskwa oskarżyła mnie o zabójstwo Alfy. Lorevani poparła Lupusa, a tym samym ja stałem się czarną owcą... Ehmm, idę się odlać.
Atrehu wstał, omal przy tym się nie wywracając. Chwiejnymi krokami podszedł do jednego z rosnących w pobliżu krzewów i uniósł lekko lewą łapę. Strumień złotego moczu spłynął po zielonych liściach, uginały się pod jego naporem.
- No więc... a co z twoją matką, Atrehu? Dlaczego to zrobiła?
Atrehu wzruszył ramionami.
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Leję na nią, tak samo, jak na ten krzak.
Basior wstrząsnął penisem, aby strącić ostatnie krople na ziemię, po czym wrócił na miejsce.
- Cholera, strasznie dobry macie tutaj miód. Napiję się jeszcze i idę spać.
- Wiesz... - zaczął znowu Naharys - Skoro twoja matka pochodzi stąd, zostawiła tutaj po sobie swoje korzenie... to oznacza, że ty jesteś prawie, jak swój, Atrehu. Moja wataha, jest jakby twoją watahą, a także domem.
Słowa Naharysa były szczere i w głębi duszy cieszył się, że wbrew pozorom, Atrehu miał pewne powiązania z Watahą Midereweth. Basior dostrzegł to i spojrzał w złote oczy Exana, uśmiechając się wdzięcznie.
- Dzięki stary... ja nie wiem, co powiedzieć...
Atrehu poczuł nacisk Exana na swym ramieniu, jej ciepły uścisk na futrze.
- A co tu mówić? Jesteśmy rodziną... znaczy się, nie wiążą nas więzy krwi, ale ta wataha, to twoja rodzina. Pewnie cała wataha już o tym wie, skoro moi rodzice posiadają takową wiedzę. Twoja rodzina może uważać cię za zdrajcę. Lej na nich... prawdziwą rodzinę masz tutaj, stary.
- No nie wiem, Exan - odparł niepewnie Atrehu - kocham swoją rodzinę, a zwłaszcza moją siostrę. Moją małą siostrzyczkę, Asui. Została z tymi potworami i chcę ją uwolnić od nich.
- Uwolnisz. Na pewno uwolnisz.
- Wiesz? Fajna jest twoja rodzina. Potrafi pokazać ciepło równie dobrze, co mój ojciec, ale on nie żyje. Twoja matka, gdy mi to wszystko opowiedziała, objęła mnie, jak syna. Nawet od własnej matki nie dostałem tyle ciepła, co od Eloney. Uwierzyła w moją niewinność. Nie wierzy, że byłbym w stanie zabić ojca.
- I ja podtrzymuję jej decyzję - przyznał Naharys. Przyglądał się basiorowi z podpartą łapą o policzek -Nie uważam cię za mordercę.
- Tak? Na prawdę tak myślisz? Za kogo mnie więc uważasz?
Naharys parsknął śmiechem.
- Za nienormalnego, zafiksowanego na punkcie kobiecych tyłków, rekordowym jeb**ą świata
Z tymi słowy spadł z siedzenia i zaczął niepohamowanie tarzać się ze śmiechu. Atrehu dołączył do niego, a ich śmiechy odbijały się echem po okolicy - okazało się też, że byli w tym momencie jedynymi, wytrwałymi imprezowiczami w watasze. Reszta padła od nadmiaru alkoholu przy gasnącym już ognisku, albo pochowała się w zakamarkach jaskiń.
- A jeśli chodzi o jeb**ie, to... dowiedziałem się, że będę miał z Tsumi szczeniaki. Nawet nie wiem, jak to się mogło stać... znacz się, wiem... eh... pieprzyliśmy się tyle razy, ale wtedy myślałem o kolejnym razie, a nie o konsekwencjach... rozumiesz mnie?
- Rozumiem - odparł Naharys, wstając z ziemi - Ty się chyba nigdy nie zmienisz.
- Nigdy! - przyznał i wypiął dumnie pierś - Kapitan Jeb**a melduje, że spełnił swój obowiązek.
Naharys zarzucił głowę do tyłu i eksplodował głośnym śmiechem.
- Atrehu, ty już nie pijesz. Cholera, co ten miód z ciebie robi, koleś!
- Nie, noc jeszcze młoda, wypróżnimy jeszcze po rogu i idziemy spać.
- Racja.
Jak postanowili, tak uczynili - Atehu i Exan zderzywszy się swymi naczyniami, rozlali wokół złocisty płyn i rozkoszując się w smaku trunku, basiory wypróżnili rogi jednym haustem.
Gdy Naharys odłączył naczynie od ust, spojrzał na Atrehu przyjaznym i ciepłym wzrokiem, który mógł mówić wiele "Jesteś najlepszym kumplem, jakiego miałem" A potem pomyślał o nim, jak o bracie. Bracie, który pomimo różnił się swymi więzami krwi, był tą osobą, której mógł powierzyć swą duszę i życie. Z tymi myślami przybliżył się do basiora.
- Atrehu...
Rudowłosy samiec nie zdążył zareagować, ani odpowiedzieć na odzew przyjaciela, bowiem ten wbił się w jego usta swymi. Atrehu tkwił w miejscu z narastającym szokiem, po czym odepchnąwszy od siebie równie pijanego Naharysa, zaczął wycierać z wargi ślinę pozostawioną przez przyjaciela, która smakowała, jak dwójniak.
- CO JEST, KUR** MAĆ! - Atrehu krzyknął ogłuszająco - Co to miało być, do ch**a?!
- Powitanie brata w rodzinie - Zachichotał głośno basior.
- Macie porąbane zwyczaje - odparł Atrehu, biorąc łyk dwójniaka, aby nim wypłukać usta i język. - Nigdy więcej tego nie rób! Przenigdy.
- Ma się rozumieć - rzekł Naharys. Wstał, otrząsnął granatowe futro i mijając przyjaciela, powiedział - Ale po twoich ustach, już wiem, dlaczego wadery tak są chętne na twe całusy.
I z tymi słowy zacmokał prowokująco.
- Spadaj, zboczeńcu! - zawołał ze śmiechem Atrehu.
- Pozwij mnie do sądu, Kapitanie Jeb**o.
I tak pod gołym niebem, pod wysoko królującym księżycem w pełni, dwa dorosłe basiory ganiały za sobą, jak niewyrośnięte szczeniaki, których jeszcze nie odłączono od matczynej piersi, oczywiście w rolę ścigającego wcielił się Atrehu, który stwierdził z podziwem, iż Naharysa nie tak łatwo pokonać. Z kolei zaś Exan poczuł, jak w jego sercu, na nowo budzi się szczenięca dusza, przez dłuższy czas pozostawiona w uśpieniu i zapomnieniu.
- Mam cię! - zawołał Atrehu, gdy basior, wybijając się w prężnym i szybkim skoku, wskoczył basiorowi na grzbiet. Naharys ugiąwszy się pod jego ciężarem, wydał z siebie głośne "Łooł!!" i zarył brodą o wilgotną ziemię. - Ciesz się, że padłeś przed majestatem Alfy!
- Spadaj! Alfa od siedmiu boleści się znalazł! - skomentował ze śmiechem Naharys.
- Milcz, zdrajco i proś o łaskę, a być może nie wtrącę cię do więzienia! - zawołał teatralnie władczym tonem, podkreślając przy tym szlacheckie brzmienie. - Jestem Alfą!
- Powtórz to sto razy, a może stanie się to prawdą! - odparł z chytrym uśmiechem Naharys.
- Osz ty!
I tak niewinnie wyglądająca zabawa szczeniąt w ciele dorosłych basiorów trwała prawie do późnej godziny nad ranem, gdy niebo na wschodniej stronie poczęło się robić jasnozłote.

<Atrehu/Lonya?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1942
Ilość zdobytych PD: 971 + 10% ( 97 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 12253 PD

piątek, 25 lutego 2022

Od Atrehu c.d Loyi | Naharys'a | Piny | Tsumi ~ W głowie się nie mieści [+16]

Spokój i harmonia. To właśnie czułem teraz, po nieziemskim kochaniu się z Lonyą. Tak, śmiało mogę nazwać to kochaniem się, nie seksem. Seks to dla mnie walka ciał, w której znaczącą rolę odgrywa doświadczenie. Tak zwane dopełnienie się dwóch dusz, splecionych ze sobą w erotycznym tańcu. Bez zahamowań, bez hamulców, szybko i mocno. Tu natomiast nie można było nawet o tym mówić, o czym przekonałem się dogłębnie. I spodobało mi się nowe doznanie, bardzo. Zasmakowałem w nim. Mógłbym to powtórzyć, choćby i zaraz, lecz patrząc na zmęczoną waderę, uśmiechnąłem się tylko delikatnie. Wyglądała uroczo, ale biła z niej siła, której nijak nie potrafiłem zinterpretować. Niby taka nieśmiała, a jednocześnie pewna siebie i zdecydowana. Dwie sprzeczne cechy, które nadają zupełnie nowy kształt. Sprawiają, że inaczej postrzegam jej osobę. Jednakże myślenie o tym teraz jest bez sensu. W sumie myślenie o czymkolwiek nie ma prawa bytu. Nie teraz, nie po tym, co się stało. Nawet bolesna prawda, jakiej doświadczyłem, się nie liczyła. Wszystkie myśli wyparowały. Moja matka, jej historia, a nawet Lupus. Nie potrafiłem się skupić. Wciąż przeżywałem erotyczną igraszkę, powstrzymując się przed wzięciem jej ponownie. Mógłbym pokazać jej nowe ruchy. Może pozwoliłbym, by to ona mnie ujeżdżała, podskakując na mym kutasie. Wiele opcji żeśmy nie przetestowali. Nie posmakowałem jej soków, nie pokazałem magii języka, wijącego we wnętrzu i drażniącego perłę jej kobiecości. ~ Ogarnij się, dajże jej wytchnąć! - sapnąłem cicho w duchu. Może za jakiś czas powrócę do tych myśli, a na razie skupię całą uwagę na mojej towarzyszce. Mocniej przyciągając jej ciało do siebie, wtuliłem pysk w zagłębienie szyi, zaciągając się przy tym delikatnie wonią jej futra. Uwielbiałem jej zapach. Kojący i przyciągający zarazem. Mógłbym się nim upajać jak alkoholem albo i jeszcze mocniej. Narkotyzująca woń herbaty i aromat mięty koił mój umysł. Przestałem myśleć, nie liczyło się nic, poza tą chwilą. Miałem wrażenie, że wzbijam się w chmury. Żeby nie spaść, złożyłem delikatny pocałunek na czole Lonyi. Następnie z czułością polizałem lisi pyszczek, uważnie sprawdzając jej reakcje. Wadera spojrzała na mnie spode łba, chyba nie bardzo wiedząc, co robić. Nie po raz pierwszy zresztą. Zauważyłem, że już wcześniej się wahała, a raczej nie wiedziała, jak ma postąpić. Była niedoświadczona i zagubiona. Podobało mi się to i schlebiało, że na takim etapie mogę być zarówno kochankiem, jak i nauczycielem. Taka rola jak najbardziej mi odpowiadała. Co prawda skoro już o tym wspomniałem, to nasza relacja można się zmieniła. Wcześniej nie byliśmy tak blisko ze sobą. Teraz wszystko będzie inaczej...
To nie tak, że chciałbym móc zjeść ciastko i mieć ciastko, bo to niemożliwe, ale co dokładnie oznaczało dla Lonyi to, co się między nami wydarzyło? Czy oczekuje czegoś więcej, a może pod wpływem alkoholu i całej tej sytuacji nie myślała racjonalnie i tak naprawdę nigdy nie pozwoliłaby mi się do siebie zbliżyć? Nie chciałbym, żeby tego żałowała, aczkolwiek tego się właśnie najbardziej bałem. No, może nie bałem, ale niepokoiłem faktem, że mogła właśnie tak się czuć. Jeśli mi nazajutrz powie, że do tego nie powinno nigdy dojść, czy będę miał coś na swoją obronę? Nic, a nic. Byłem wstawiony, to prawda, lecz nie jest to usprawiedliwieniem. Ma prawo uznać to za wykorzystanie, w końcu skorzystałem z tego, co mi oferowała. Wziąłem zatem wszystko, dając od siebie, ile tylko mogłem. Pragnąłem tego od dłuższego czasu i z pewnością dostrzegła to w mych oczach. Wyraźnie zaznaczałem żądzę i chęć posiadania. Zgodziła się tak jakby. Nic nie powiedziała, nawet nie szepnęła. Zamiast tego pocałowała mnie. Wcześniej przez dłuższą chwilę miałem wręcz wrażenie, jakby chciała, aby ktoś inny podjął za nią decyzję. I choć bardzo miałem na to ochotę, nie mógłbym tego uczynić. To jej ciało, więc tylko ona sama mogła zdecydować, komu je odda. ~ Nie, odda, tu nie pasuje, Atrehu wstydziłbyś się w ogóle tak to nazywać. - Obecnie jednak nic innego nie przychodziło mi do głowy. Z pewnością mam na myśli co innego, tylko muszę pogłówkować. Trudno to jednak uczynić, gdy alkohol buzuje w ciele, powodując ograniczenie umysłowe i zaćmę. Wracając jednak do wadery, nic nie wskazywało na to, że jest niewinna. Zaskoczyła mnie ta druga strona jej duszy, o której dotąd nie wiedziałem. Odkryłem zupełnie inną Lonye, bardziej nieśmiałą, niepewną, a jednocześnie gorącą i spragnioną. Właśnie, spragnioną. Ona również mnie pragnęła. Spośród wszystkich samców w całej watasze i poza tymi terenami wybrała właśnie...mnie. Ta wiedza powodowała szybsze bicie serca. Schlebiało mi to. Moje ego sięgnęło zenitu. Zwłaszcza w momencie, gdy wbiłem się w nią po raz pierwszy. Gdy jej cienka błonka pękła pod naporem mojego pchnięcia. Ekstaza, jaką poczułem, porównać mogę jedynie do wybuchu wulkanu. Byłem jej pierwszym.
Gdybym mógł jednak coś zmienić, śmiało stwierdzę, że nie zmieniałbym nic. Idealnie zgraliśmy nasze ruchy. Lonya bez pytania, czy słowa sprzeciwu się dostosowywała, a raczej to ja kierowałem naszymi ciałami, nadawałem tempo. Przyzwalała na to, zmysłowo kołysząc biodrami. Jakby nie był to jej pierwszy raz. Instynkt mówił jej, co ma robić, jak się ułożyć, by było dobrze. Intrygująca z niej samiczka. Próbowała przejąć kontrolę, nie mogłem jakowoż na to pozwolić. Mogłoby zaboleć, gdyby źle się ruszyła, a tego chciałem za wszelką cenę uniknąć. Nienawidziłem, gdy ktoś przeze mnie cierpiał. Chciałem, by zapamiętała każdy szczegół. By przyswoiła sobie doznania. Uczucie rozszerzających się ścianek w jej wnętrzu, błoga rozkosz, gdy uderzając w jej stateczny Punkt, próbowała umknąć w bok. Na koniec zaciśnięcie się cipki na spuchniętym prąciu. Przejmując pałeczkę, postanowiłem, wznieś ją na wyżyny. I mam nadzieję, że się udało.
Jest taka urocza, a jej jęki wciąż szumią mi w uszach. Dostałem lekkich dreszczy. Niezwykle piękna. Ponownie na moim pysku zagościł uśmiech. Wpatrując się w bursztynowe oczy, musnąłem nosem jej nos.
- O czym myślisz? - zapytałem szeptem, złączając nasze łapy ze sobą. Pozwoliła mi na ten subtelny gest, miałem nawet wrażenie, że spodobały się jej te drobne gesty. To, do czego doszło między nami, w niczym nie przypominało wszystkich razy, jakich doświadczyłem. Było lepiej, cudowniej, bardziej namiętnie i słodko. Pokochałem to uczucie i naprawdę miałem nadzieję na rundę drugą. Szczerze powiedziawszy, miałem na uwadze to, że doświadczenie było nikłe, aczkolwiek nie spodziewałem się, że zerowe. Lonya była dziewicą. ~ Właśnie, była. Już nie jest i to z mojego powodu. - uśmiechnąłem się mimochodem sam do siebie, wpatrując się w przytuloną do mnie waderę. Była naprawdę niezwykła i sama w sobie jest wspaniała. Do jej zalet dodałem kilka punktów, które z całą pewnością będę miał na uwadze.
- O niczym szczególnym. - Jej cichy głosik przypominał raczej pisk. Domyśliłem się, że była zażenowana i kompletnie pogubiona. Spojrzałem na nią, ale uparcie odwracała wzrok.
- Żałujesz? - Lonya w końcu spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem determinację i zdenerwowanie. Mruknęła złowrogo, po czym zdzieliła mnie w łapą w łep. - Auć, za co?
- Za głupie pytanie. - rozmasowując bolesne miejsce, starałem się wyłapać jej humor. Nie, żebym się czegoś obawiał. Oczywiście Lonya nie byłaby sobą, gdyby od razu odpowiedziała. Zamiast tego wstała, po chwili znajdując się nade mną. Jęknąłem w duchu, wyobrażając sobie powtórkę. Wadera miała jednak inne plany. Składając delikatny pocałunek na mych ustach, wycowała się. Tym razem jęknąłem dosadnie tak, by usłyszała. Uśmiechnęła się niewinnie, opatulając się ogonami. - Odprowadzisz mnie?
- Chcesz już wracać? - podniosłem się z ziemi, podchodząc nieco bliżej. Kiwnęła nieznacznie głową, wpatrując się w dół, ku miejscu zabawy, które teraz już opustoszałe, przypominało raczej pobojowisko. Kilkoro członków watahy wciąż śpiewało przy ognisku, kiwając się przy tym na boki.
- Już po imprezie. I nieco mi zimno.
- Mogę Cię rozgrzać. - mój głos stał się miękki, a wyczuwalna chrypka drażniła jej słuch. Przygryzła wargę, wpatrując się zaćmionym wzrokiem w moje usta.
- Nie dziś...

***

Po odprowadzeniu Lonyi do jej kwatery jeszcze przez długi czas stałem u wejścia. Jak wmurowany nie potrafiłem się ruszyć choćby o krok, tępo wpatrując się ciemność. Nie, nie odrzuciła mnie, nie powiedziała też niczego, co mógłbym uznać za bolesne. Ba, zamiast tego w ostatniej chwili odwróciła się do mnie, wbijając się w moje usta. Pocałunek choć słodki, obiecujący, dawał do zrozumienia, że może być ostatni. Nie chciałem, by tak właśnie się stało. W sumie sam nie wiedziałem, czego chcę. Jedynie myśl, że igram z ogniem, nie dawała mi spokoju. Jakiś cichy głosik szeptał mi koło ucha niepokojące słowa. Wprawiał mnie w zakłopotanie. Sprawiał, że wątpiłem w swoje działania. Itami, Tsumi, teraz Lonya. Wcześniej moja była, która jednakże wcale nie pozwoliła, bym się z nią kochał, gdyż "musiałem zasłużyć" (czego nie dokonałem) oraz Meridit, nasza watahowa dupodajka, o czym, że daje każdemu, dowiedziałem się po fakcie. Moje doświadczenie było plusem, ale także i minusem. Nie traktowałem bowiem seksu jak czegoś długotrwałego. Nie myślałem o konsekwencjach. Nie wiedziałem nawet, czy kocham. Zresztą pojęcie miłości było mi obce. Stało się tak za sprawą mojej byłej narzeczonej, która wystawiła mnie dla brata. Brata, który źle rozporządzając watahą, wprowadzał chaos i zamęt. Nie taka jest rola przywódcy stada. Tyle że on nim nie jest. Tylko, czy zdaje sobie z tego sprawę? Gdzieś w odmętach świadomości znam odpowiedź na to pytanie. Nie potrafiłem jednak wypowiedzieć tego na głos.
- Atrehu? - odwróciłem się na dźwięk swojego imienia. Tuż za mną stała Tsumi, ze zmartwieniem wymalowanym na pyszczku.
- Tsumiś. Dobrze się bawiłaś? - uśmiechnąłem się do niej, podchodząc bliżej. Wadera nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na mnie zaniepokojona. Uśmiech zamarł mi na pysku. Coś było nie tak. - Wszystko w porządku?
- Przejdźmy się. - nie czekając na mnie, ruszyła z powrotem w stronę ogniska. Nie powiem, zdziwiło mnie jej zachowanie. I niezbyt spodobało, dlatego w kilku susłach dogoniłem ją i zrównując się z nią, spojrzałem na nią uważnie.
- Co się stało?
- Ja... nie wiem, jak ci to powiedzieć. - zagrodziłem jej drogę, stając naprzeciwko niej. Przysiadłem na ziemi, zachęcając ją do mówienia.
- Po prostu powiedz.
- To nie takie proste.
- Nawet jeśli to jestem pewny, że we dwójkę damy sobie z tym radę.
- Chodzi o to, że... ja... jestem...
- Śmiało. Wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko. - Tsumi nabrała głęboko powietrza do płuc, po czym wypuściła je ze świstem. Jej spojrzenie było niepewne, a zachowanie nerwowe. Dreptała łapą w ziemi, rumieniąc się przy tym. Uparcie unikała mojego spojrzenia. Zupełnie jak Lonya. Obydwie były do siebie podobne, a jednocześnie tak różne. W jednej uwielbiałem słodkość, ale i opiekuńczość. Druga okazała się nieśmiała w różnym stopniu, co odważna. Obydwie wojowniczki, twardo stąpające po ziemi. Dlaczego zatem teraz, tak nagle wszystko się zmieniło?
- Dobra, jestem w ciąży! - wadera zapowietrzyła się, wydobywając z siebie te słowa. Następnie oddychając szybko, spojrzała na mnie kątem oka. A ja, jak kołek wbity w ziemie, tak jak przed chwilę przed jaskinią Lonyi, stałem i nie mogłem się ruszyć.
- Co? - sens słów i informacje nie chciały się przyswoić. Tsumi była w ciąży. Spodziewała się potomstwa. Znaczy, że... O K*RWA! - Ale...
- Co, że co? Chyba wiesz, jak się robi dzieci?! - gdyby wzrok mógłby zabijać, już leżałbym martwy. Obdarty ze skóry, a później powieszony do wyschnięcia na suszarce. Oczywiście, że wiedziałem, jak rodzą, znaczy, robi się dzieci. Poprzez seks... a takowy konsumowałem z Tsumi wiele razy... Naszła mnie nagła myśl, a raczej wspomnienie, że niedawno o tym właśnie myślałem. I tego się obawiałem, po jej wizycie u lekarza. Niby nic złego się nie działo, a jednocześnie trzymała mnie w niepewności. I teraz przyszedł według niej czas, na wyjaśnienie tej kwestii. Teraz gdy alkohol wciąż buzuje w moich żyłach. Po gorącym seksie z Lonyą i jej dziwnym zachowaniu na koniec. Po dowiedzeniu się prawdy o sobie, swojej rodzinie i tym, że własna matka wyruchała mnie bez mydła, pozwalając na moje wygnanie, broniąc jednocześnie sprawcy zabójca jej męża, a mojego ojca. Pogmatwane to wszystko, że O BOGOWIE, dopomóżcie, bo psychicznie sobie nie poradzę!
- No tak... tylko... No wiesz. - jąkałem się bez końca, próbując wymyślić cokolwiek. Nic jednak nie przychodziło mi do tego pustego łba. Chciałem mieć dzieci, owszem, ale nie teraz. Nie z nią. W sensie, z nią też, ale... Eh, sam nie wiem, jak mam z tego wybrnąć. Wdepnąłem w bagno i znikąd pomocy. ~ Genialnie, Atrehu, ty tępy ośle!
- Nie, nie wiem. Nie cieszysz się? - w oczach Tsumi dostrzegłem gorzkie łzy, które, choć nie wydostały się na zewnątrz, spowodowały ból w mym sercu. Nie chciałem jej ranić, ale nigdy nie należałem do kłamców. Musiała znać prawdę.
- Oczywiście, że się cieszę! - gestykulując łapami w powietrzu, spojrzałem na nią niepewnie. - Tylko nie spodziewałem się, że to nastąpi już teraz... Ja się nie nadaje na ojca! Poza tym niedługo pewnie opuszczę watahę. Dowiedziałem się kilka rzeczy i muszę skorygować tę wiedzę.
- Przemyśl to. - słowa Tsumi kłuły jak igły wbijane w ciało. Szpilki, o ostrych krawędziach, zatapiane w miękką skórę. Boleśnie, krótko, ale za to często. Tak się właśnie teraz czułem. - Nie wszystko kręci się wokół Ciebie. - Do tego nie zdążyłem niczego powiedzieć, gdyż wadera oddaliła się wkurzona. Nie, ona nie była wkurzona, tylko porządnie wkurwiona. I to ja byłem tego powodem. Nie chciałem, by ktokolwiek ucierpiał. Żyłem chwilą, nie myśląc o konsekwencjach, więc teraz mam za swoje.
- Atrehu? - po raz kolejny odwróciłem się na dźwięk swojego imienia. Tym razem jednak nie tyle, co zirytowany, co przestraszony.
- Co tym razem!? Cokolwiek się stało, ja nic nie zrobiłem! - jak opętany wrzasnąłem na zdezorientowanego przyjaciela. Ten spojrzał na mnie tylko, podnosząc jedną brew do góry.
- Stało się coś?
- Tak, k*rwa i wszystko jednej nocy, jakby to powalone życie nie mogło rozłożyć tego na raty! - spojrzałem na niego nieco wykończony psychicznie, po czym westchnąłem.
- Pogadamy o tym przy trunku?
- Tak... - z widoczną rezygnacją, poczłapałem za Naharysem tylko jemu znanym kierunku. To będzie długa noc, a ja jestem strzępkiem nerwów...

Naharys?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2190
Ilość zdobytych PD: 1095 + 20% (219 PD) za długość powyżej 2000 słów.
Obecny stan: 6272

Od Lonyi c.d Artehu | Naharys'a | Piny | Tsumi ~ W głowie się nie mieści [+16]

W ciszy przyglądała się na zamyślonego samca. Wyglądał, jakby skrupulatnie analizowała każde, nawet najmniej istotne słowo, wypowiedziane przez rodziców Lonyi, a odpowiedzi rozpaczliwie szukał nawet w wielkim księżycu.
- Artehu? - zaczęła, jakby chciała sprawdzić, czy jej towarzysz nadal jest obecny z nią duchem.
- Wybacz, nie jestem w nastroju do świętowania i nie wiem, czy będę dobrym kompanem na zabawie- samiec rzucił smętnie, ponownie odwracając wzrok, który tym razem wbił się w biesiadników.
- W porządku, nie przejmuj się. - uśmiechnęła się delikatnie, po czym zajęła miejsce tuż obok niego, pozwalając, by ich barki się stykały.
Złote ślepia dwójki teraz razem obserwowały bawiących się na dole. Siedzieli wysoko, tak, że ich spojrzenie mogło objąć znaczną część terenów, które należały do watahy.
W pewnym momencie Artehu przerwał milczenie, wydając z siebie śmiech. Zapewne jeden z gości musiał go rozbawić, chociaż Lonya wolała nie zagłębiać się w sprawę. Zamiast tego ułożyła głowę na piersi... Alfy. Musiała przywyknąć do tej myśli, zapewne tak samo, jak on sam.
Zatonęła w biszkoptowym futrze, zamykając przy tym oczy. Alkoholowe trunki otuliły jej umysł, przez co posunęła się do tak śmiałego kroku, chociaż zmysł słuchu jeszcze nie uległ przytępieniu. Do jej uszu dotarł cichy dźwięk pociągania nosem, jakby samiec próbował złapać jakiś trop, albo... zapach. W tejże chwili poczuła, jak rytm serca rudego wilka przyspiesza. Zamarła w bezruchu, wyczekując na jego dalsze kroki, na co ten bezceremonialnie otarł się o jej łeb, czule liżąc za uszami. Czuła pewność, a przy tym niezwykłą delikatność w ruchach samca. Odchyliła głowę, nadal pozwalając na pieszczoty Artehu, dając mu dostęp do swojej szyi.
W jej głowie pojawiła się setka myśli, gdy towarzysz kontynuował muskanie jej ciała.
"C-co ja robię?", "Czy to w porządku?"... można wymieniać bez końca, chociaż na upartego wiele z nich powtarzało się na przemian, przy tym przecząc sobie nawzajem. W jej głowie toczyła się batalia między resztkami zdrowego rozsądku, tłumionego przez procenty, a chęcią brnięcia tą drogą.
- Wiesz, Atrehu... - wbiła spojrzenie w kompana, który na moment zastygł w bezruchu. Wodził jedynie wzrokiem po jej ustach, wyczekując na to, co powie.
Nadal wtulona w jego futro, zaczęła odczuwać skrępowanie. Nie wiedziała jak ubrać w słowa dalszą część zdania. Czy warto było w ogóle zaczynać rozmowę? Skarciła się w myślach, tym samym spuszczając wzrok.
- Boisz się? - szepnął cicho. Głos miał wyjątkowo ciepły, spokojny. - napawał uczuciem bezpieczeństwa. Czuła, jak jego ślepia wpatrują się w czubek jej głowy, albowiem wzrok skryła w jego piersi.
Bała się oczywiście... ale poruszyć. Nie wiedziała co zrobić dalej. Przecież jest dorosła, ale pierwszy raz od dawna chciała, aby ktoś podjął decyzję za nią. Przygryzła wargę ze zdenerwowania. Czuła, że to ostatni moment na podjęcie decyzji. Zebrała w sobie resztki odwagi, podsycane trunkiem. Wyprostowała się, opierając przednie łapy na barkach samca, dzięki czemu zrównała się z jego pyskiem. Ten bez słowa czekał na deklaracje wadery, jednak ta nie wydała z siebie, ani słowa. Zamiast tego przystawiła swoje usta, do jego składając na nich delikatny i długi pocałunek. Stawał się on z jej strony coraz pewniejszy. - do tego stopnia, że pchnęła Artehu, który plecami opadł na soczystą, bujną trawę. Lonya niespiesznie usadowiła się na jego brzuchu, układając przednie łapy po bokach samca. Wisiała tak nad nim, muskając ogonami okolicę jego miednicy. Ten wpatrywał się w waderę, nie pozostając jej dłużną, albowiem jego łapy, delikatnie wodziły po jej sierści. Czuła płynącą z tego przyjemność. Zacisnęła uda na bokach kochanka. Teraz czuła, że może go tak nazywać. Czuła to tak wyraźnie, jak stanowcze pociągnięcie w okolicy karku. - to Artehu chcący ponownie zmniejszyć odległość między ich pyskami. Zdawało się, że teraz samiec nie przyjmie odmowy, nawet gdyby zaczęła protestować. W żadnym wypadku nie zamierzała tego robić. Chciała jedynie, aby chwila trwała wiecznie. W końcu samiec wydał z siebie cichy jęk, wypuszczając przy tym powietrze z płuc. Lonya, spojrzała na jego wyraz pyska. W pierwszej kolejności zjeżyła się, myśląc, że coś go zabolało. Tak nie było, a przynajmniej nie to zdradzał jego grymas. Wyglądał na wyjątkowo zrelaksowanego. Zrozumiała czemu. Zapomniała o ogonach, które jakby same przejęły kontrole nad swoimi ruchami i ocierały się o sfery erogenne. Uśmiechnęła się nieśmiało do samca, który w tym momencie zrzucił ją z siebie. Teraz to on wisiał nad Lonyą, odbierając jej prawo do kontrolowania sytuacji.
Nie protestowała, wręcz zdradziła swoim spojrzeniem poczucie ulgi. Samiec odczytał to z jej pyska. Miał przecież wiele podbojów miłosnych na swoim koncie. W takich chwilach zapewne czytał z wader jak z otwartych ksiąg, a przynajmniej takie wrażenie odczuła ruda.
Samiec pewnie, chociaż jak zwykle czule składał pocałunki na jej ciele. Na dłuższą chwilą utkwił przy jej szyi, gdzie nadal składał pocałunki, a ciało wadery reagowała dreszczem. W końcu przygryzł delikatnie jej skórę. Lonya wydała z siebie nieco głośniejszy jęk. Nie dlatego, że ugryzł ją za mocno. W tej chwili samiec wszedł w nią i dopiero teraz zorientował się, skąd taka reakcja wadery.
- Nie wiedziałem. - spojrzał na nią, jakby chciał ją przeprosić.
Jej sekret wreszcie wyszedł na światło dzienne. Artehu stał się pierwszym samcem, którego Lonya dopuściła tak blisko. Zaczęła nabierać szybciej powietrza do płuc, robiąc to przy okazji nieco głośniej niż zwykle. Zdradziło to jej zdenerwowanie, które tak długo starała się ukryć.
Nie wiedziała, czy powinna coś powiedzieć. Przygryzła jedynie wargę, nieśmiało przyciągając samca. Dała mu tym samym znak, że nie powinien przestawać. Dostając przyzwolenie, nadal kontynuował pieszczoty, tym razem zmieniając taktykę. Już wcześniej wydawało się, że był wyjątkowo delikatny, jednak w tej stał się tak czuły, że sama Lonya nie podejrzewałaby go o taką opiekuńczość. Spojrzeniem nakazał samicy bezruchu i kosztowania tej chwili. Ruchy jego bioder były wyjątkowo powolne i głębokie, a każdy z nich doprowadzałam waderę do rozkoszy, która co jakiś czas wydawała z siebie cichy dźwięk. Patrzyła na niego swoimi złotymi ślepiami. Dokładnie badała każdy skrawek jego ciała, napotykając co jakiś czas jego spojrzenie, gdy na moment odrywał się od pocałunków, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ten rytuał trwał dłuższą chwilę... znaczną chwilę, póki nie chwyciła go za biodra. Przyciągnęła go stanowczo, jakby prosiła o więcej.
Artehu zerknął na nią z wyraźnym zadowoleniem, śmiejąc się przy tym z Lo i jej nieco pokracznego gestu, który zapewne można byłoby wytłumaczyć nieśmiałością. Ta już chciała go skarcić, ale w tym momencie młodszy basior wcisnął się w nią tak, jak sobie tego życzyła jeszcze kilka sekund temu. Ciało wadery wygięło się, a ona sama ponownie złapała wielki haust powietrza. Wbiła pazury w boki samca, nie kontrolowała już swoich ruchów. Czuła tylko co samiec z nią robi i ani myślała mu w tym teraz przeszkadzać. Jego ruchy znowu przyspieszyły, a pocałunki nie ustawały.
Zaklęła w myślach, widząc pysk samca, który teraz zdawał się ją delikatnie drażnić, wykorzystując swoje doświadczenie. To był moment, w którym chciała się wywinąć, by pokazać mu... co w zasadzie? Sama chciała nieco podrażnić jego ciało, by i on wił się w ekstazie, jednak jej plan spalił na panewce, w najmniej odpowiednim dla niej momencie. Uwolniła się z uścisku samca, który pozwolił jej się unieść, ale szybko zrozumiała, że to nie jej spryt jej to ułatwił. - to on pozwolił jej zmienić pozycję, po to, aby ponownie przygwoździć ją do parteru brzuchem.
- Innym razem. - rzucił zawadiacko wprost do jej ucha, by chwilę po tym je przygryźć.
- Skąd niby wiesz, że będzie następny raz?
Nie odpowiedział jej, bo właśnie w tej chwili jej to udowodnił, kolejnym wejściem w nią, na co ta ponownie wydała z siebie dźwięk rozkoszy. Już nawet nie próbowała się uwolnić, nie po tym, jak Artehu chwycił zębami za jej kark. Pozostało jej tylko wbić pazury w ziemię, albowiem tylko na tyle pozwalało jej własne ciało. Samiec jakby znał ciało Lonyi, albowiem każde jego muśnięcie wzbudzało w niej przyjemność. Pozwalał sobie na coraz więcej, bezwstydnie dotykając, czego tylko chciał. Jej żeber, miednicy, ud... co tu dużo mówić? Jej umysł skupił się na doznaniach, płynących z tej chwili, czuła, że basior doprowadza jej ciało do momentu szczytowania. Zamarła na moment z niemym krzykiem wymalowanym na ustach. Przymknęła oczy, nie pozwalając, by w tej chwili samiec, ani na ułamek nie przestawał jej dotykać. Robił wszystko, co chciała, a może... To on robił to, na co miał ochotę?
Zastygła w bezruchu, kiedy on jak gdyby nigdy nic wsuwał całe swoje prącie. W końcu wszystkie mięśnie, które przez kilka chwil były sztywne, nagle się rozluźniły. Artehu patrzył, jak dreszcz otula ciało Lonyi, która opada zmęczona, napełniając swoje płuca do granic możliwości powietrzem. Patrzyła na swojego towarzysza, który ułożył się tuż obok niej.
Uśmiechnął się ciepło, przysuwając ją do siebie, delikatnie zaciągając się jej zapachem.
- Wszystko w porządku? - spytał, po chwili, gdy oddech Lo się unormował.
- Teraz o to pytasz? - zaśmiała się cicho.
- Wcześniej nie wyglądałaś, jakbyś potrzebowała przerwy.
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć na tę uwagę. Poczuła, jak jej pysk oblewa rumieniec, którego za żadne skarby nie chciała pokazać Artehu. Tak jak wcześniej skryła się przed jego wzrokiem, chowając się w jego piersi. Basior zarechotał, przytulając ją jeszcze mocniej. Lo sprzedała mu kuksańca w żebra. - wróciła stara Lonya.
- Następnym razem tak łatwo Ci nie pójdzie. Lepiej się pilnuj. - fuknęła, chociaż w jej tonie nie było ani krzty złości.
- Oczywiście. - rzucił z ironią w głosie.
Lo wiedziała, że dalsza próba konwersacji działała na jej niekorzyść. Czuła, jakby cały jej umysł był zamglony po tym, co przed chwilą się stało. Cóż, więc innego zostało jej, jak zamilknąć?
Zapewne istniała czynność, która w tej chwili byłaby właściwa, jednak dla samej wadery cisza była najbardziej rozsądna w tej sytuacji. Artehu sam nie naciskał przez długi czas na rozmowę. Pozwalał partnerce na oswojenie się i przeanalizowaniem sytuacji, co z resztą robiła. Czuła się swobodnie w szczelnym uścisku samca. Wręcz bała się wykonać gwałtowniejszy ruch, aby nie spłoszyć go swoim zachowaniem. Zamiast tego, jeszcze bardziej przysunęła się do samca, ocierając pysk o jego odsłoniętą szyję.

<Naharys? Artehu?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1604
Ilość zdobytych PD: 802 PD + 5% (40 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 2269 PD