Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

niedziela, 27 lutego 2022

Od Atrehu c.d Lonyi | Naharys'a | Piny | Tsumi ~ W głowie się nie mieści [+16]

„Kac morderca, nie ma serca” - pomyślałem, jęknąwszy głośno w pustą przestrzeń swojej jaskini. Byłem sam, co wcale mnie nie dziwiło, aczkolwiek gdzieś w zakamarkach podświadomości, miałem nadzieję, że mimo wszystko obudzę się przy Lonyi. Spędziliśmy wszakże bardzo miły wieczór, zakończony cudownym seksem i romantyczną atmosferą. Odprowadziłem ją do jej jaskini, lecz znalezienie jej później okazało się ponad moje siły i zdolności. Otumaniony trunkiem nie kontrolowałem swojego ciała i przez przypadek wparowałem nie do tej jaskini, co trzeba. Zostałem z niej oczywiście grzecznie wyrzucony ku uciesze Naharys'a, któremu wspólna zabawa w kotka i myszkę bardzo się spodobała. Ganialiśmy się nawzajem przez pół nocy, nim oboje padliśmy ze zmęczenia. Utkwił mi jednak w pamięci moment, o którym wolałbym zapomnieć. Ten dupek mnie pocałował! Na wszystkie świątynie Bogów i samych Panów Naszego życia, on wziął w posiadanie moje usta i mu się to spodobało! Gdy ja w szoku nie potrafiłem się ruszyć, tak on bezczelnie pozwolił sobie na więcej. Otrząsnąwszy się w końcu, odsunąłem łeb jak najdalej. Na nic się zdało opłukanie ust, niejasne wrażenie i sama wiedza, iż to się stało, była przerażająca. Nigdy więcej! Nie jestem homo, interesują mnie tylko waderki. Nie wiem, czy byłbym w stanie zbliżyć się do samca w TEN sposób, aczkolwiek może warto spróbować? Tylko na Wielką Matkę nie z własnym przyjacielem. Jemu bym życie powierzył bądź oddał swoje, lecz ciało w żadnym razie nigdy nie będzie do niego należeć. Naprawdę dziwne mają zwyczaje, witać przyjaciół pocałunkiem. Co prawda sama świadomość, że jesteśmy jakby rodziną, wprawiała mnie w dobry nastrój. Naharys był zatem nie tylko przyjacielem, co stał się bratem. Z moim własnym nigdy się nie układało, dlatego cieszyłem się, że mam jego. I oby tej przyjaźni nic nie zabiło. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Zdałem sobie wówczas sprawę, iż Lonya była przecież siostrą Naharys'a... Siostrą, którą po pijaku, ale jednak zaciągnąłem do łóżka. Na samo wspomnienie poczułem przyjemne ciepło, lecz zaraz pokręciłem głową. Fantazja mnie ponosiła. Nie mniej jednak spałem z nią, czego on mi nie daruje.
- Atrehu, w coś Ty się wpakował... - mruknąłem z krzywym uśmiechem, czując potężny lęk. Strach przed utratą tego, czego dopiero co doświadczyłem. Akceptacja, przyjaźń, poczucie stabilizacji. Mogłem to wszystko stracić przez swoją głupotę. Nie mniej nie żałuję, że to się stało. Lonya była niezwykła i z jakiegoś powodu nie potrafiłem o niej zapomnieć. Było mi na przemian gorąco i zimno, jakbym miał się rozchorować. Serce biło mi szybko na myśl o niej i jej uśmiechu. Przypomniało mi się też, iż kiedyś też się tak czułem względem innej wadery. Czyżby to miało być właśnie to, o czym myślałem, że zapomniałem? Ponownie potrząsnąłem łbem, krzywiąc się przy tym. Tępy ból i pulsowanie dokuczało mi od pobudki. A mogłem obudzić się przy Lonyi. Ona z pewnością by coś zaradziła. Mimo prób nie znalazłem groty, a przecież odprowadzałem waderę do samego wejścia. Najwidoczniej coś nie chciało, bym się tam znalazł. Nawet mój czuły nos nie był w stanie wychwycić zapachu herbaty z miętą w gwarze stu innych woni. Nie pozostało mi zatem nic innego, jak ułożyć się w przydzielonym mi miejscu. Nie czułem się jednak zbyt dobrze, odwykłem bowiem od samotnych nocy. Zawsze ktoś mi towarzyszył, lecz tym razem byłem sam. Nie można było jednak mówić o ciszy, gdyż z zewnątrz dobiegały mnie głośne rozmowy członków watahy. Mimo trwania do późna imprezy, życia tutaj kręciło od samego rana. Uśmiechnąłem się delikatnie. Byłem ciekaw, ile osób jest pół-tomnych i przeżywa potężny ból głowy. Mimo wszystko musieli wykonać codzienne obowiązki. Pod tym względem miałem zatem dobrze, bo będąc gościem, nie wymagano ode mnie niczego. Mogłem zatem spać do wieczora, lecząc tego cholernego kaca. Teraz jednak myślę, że to dobrze. Miałem bowiem czas na przemyślenia i wspomnienia. Nikt mi nie przeszkadzał i choć najchętniej odwlekłbym to w czasie, musiałem się w końcu zmierzyć z konsekwencjami swoich czynów. Na samą myśl było mi słabo. Czułem nieprzyjemne uczucie, do tego serce galopowało mi w piersi. Nie życzyłbym nikomu takich uczuć. Wracając jednak do tematu i w sumie powodu tego wszystkiego. Tsumi była w ciąży, nosiła pod sercem moje szczeniaki. Nie planowaliśmy tego, ale stało się. Niczyja wina, że spłodzone zostały mimo braku rui. Najwidoczniej tak miało być. Tak chcieli sami Bogowie i byłem im niezmiernie wdzięczny za ten dar. Szkoda tylko, że Tsumi nie poczekała do rana, by mi to oświadczyć. Gdyby tylko zaczekała, dała mi chwilę, bym wytrzeźwiał. Mogła mi to przecież powiedzieć rano, gdy alkohol wyparuje z mojego ciała. Gdy będę mógł trzeźwo spojrzeć na sytuację. Nie byłoby wtedy takiego harmideru. Nie zachowałbym się jak ostatni ciołek, odtrącając ją i nasze młode. Wszak chciałem mieć szczeniaki, a i owszem, nie teraz, lecz one już są w jej brzuchu. W drodze na ten świat. Niedługo urosną i wyjdą powitać swoje nowe życie. Bez względu na wszystko, zamierzałem przy tym być. Tylko, czy Tsumi przyjmie moje przeprosiny i pozwoli uczestniczyć w dorastaniu naszych szczeniąt? Wiem, zachowałem się wczoraj jak dupek, drań i nic mnie nie usprawiedliwia. Alkohol również nie. Byłem tak bardzo zły na siebie. Nie rozumiałem, dlaczego tak zareagowałem, przecież (powtórzę się dla jasności) chciałem mieć dzieci. I niedługo będę je miał. Teraz mam ochotę skakać z radości, lecz jeśli pomyślę o pierwszej swojej reakcji, cała ta pozytywna energia natychmiast się ulatnia. Nadzieja na wybaczenie i to, że Tsumi przyjmie moje przeprosiny, podnosiła mnie na duchu. Nie poddam się tak łatwo. Nawet jeśli to nie miłość, to jestem gotów być przy niej i przy naszych młodych. Nawet jeśli miałbym oświadczyć się Tsumi. Oczywiście nie z litości czy tego, że będziemy mieli dzieci. Byłem pewny, że zakochalibyśmy się w sobie. Już teraz uczucie jest dość głębokie, choć nie potrafię nazwać to miłością. Przywiązanie, chęć opiekowania się nią, troska i pragnienie zapewnienia jej wszystkiego, co potrzeba. Chciałbym, by była szczęśliwa nawet kosztem mojego własnego szczęścia. Widzieć ją codziennie uśmiechniętą i zadowoloną. Tak, byłem w stanie jej to dać. Tylko nie tutaj. Poczekam, aż wrócimy do watahy Renesmee i tam wszystko się dokona. Nie wiem co prawda, co uczynię w sprawie mojej własnej watahy i Lupus'a, lecz nie chciałem się na tym teraz roztrząsać. Byłem za słaby, by pokonać starszego brata, a co dopiero, by dać radę całej watasze. Nie chciałem z nikim walczyć, oni byli moją rodziną. To matka była wszystkiemu winna. Zmanipulowała sforę, oskarżając mnie o zabójstwo ojca, którego nie zabiłem. Ba, nawet mnie tam nie było. Dlaczego zatem to uczyniła? Jeszcze jedna sprawa nie dawała mi spokoju. Coś o wiele ważniejszego. Dlaczego faworyzowała Lupus'a, skoro był dzieckiem z gwałtu? Na domiar złego to ja okazałem się być Alfą, prawowitym dziedzicem i jedynym synem Aarona. Skoro ona to wiedziała, w jakim celu posadziła mego brata? Ukrywając prawdę przed mym ojcem, a na końcu postępując w ten sposób? Po części znałem odpowiedzieć, ale puzzle w układance nie całkiem się chciały ułożyć. Miałem przeczucie, że to Lupus zabił Aarona, a Loravani mu w tym pomogła. Tylko po co? Jaki mieli w tym interes i dlaczego stałem się kozłem ofiarnym? Musiałem się tego dowiedzieć, ale... jeszcze nie teraz. Najpierw ostry trening. By wrócić do Sol Rojo, nie wystarczy mi sam spryt. Muszę być silniejszy i zwinniejszy oraz posiadać potężniejsze zdolności. Gdy będę gotowy, pokażę temu sukinsynowi, gdzie jego miejsce. Obawiałem się jednak, że ze sfory nie zostanie już nic. Źle nią zarządza, członkowie uciekają w popłochu, a skoro już tak się dzieje, jest po prostu źle. Bardzo niedobrze. Oby tylko nie było za późno...
Było wczesne popołudnie, zapewne coś bliżej wieczora, więc przespałem bite pół dnia po wczorajszej imprezie. Łapiąc się za bolący łeb, mocno zacisnąłem przy tym powieki. Czułem się, jakby rozdeptało mnie stado jeleni. Do tego pulsujące skronie i problemy z koncentracją. ~ Więcej nie pije, przysięgam. Jeśli kiedykolwiek dotknę alkoholu, niech Bogowie posiadają mnie w swej opiece. Nie mogąc już jednak wytrzymać, z trudem podniosłem się do pionu. Jak się okazało, zbyt szybko to zrobiłem. Ból zaatakował gwałtownie, prawie zwalając mnie z łap. Poczłapałem do wyjścia, przymykając oczy przez oślepiające światło zachodzącego dnia. Purpurowe niebo powoli zmieniało się ciemny granat, by na końcu całkowicie stracić swój kolor. Już niebawem zastąpi go czerń i biel, rozświetlonych miliardów gwiazd. Musiałem się pośpieszyć, nim umrę z bólu. Właśnie tak się czułem. Jakbym miał dokonać żywotu. Na moje szczęście w oddali dostrzegłem znajomą kitę. Moje serce zagalopowało po niebie. Nie bacząc na nic i na nikogo, pognałem w stronę Lonyi. Im bliżej byłem, tym wyraźniej ją widziałem. Siedziała na pagórku, z głową skierowaną ku zachodzącemu słońcu. Światło padało więc na jej ciało, rozświetlając sylwetkę i tworząc swego rodzaju aureolę. Ucieleśnienie bogini. Zwolniłem nieco, wyprostowując się i z delikatnym uśmiechem, przysiadłem tuż obok.
- Witam piękną panią. - puściłem do niej oczko, na co zareagowała chichotem.
- Witam przystojnego pana. Dobrze spałeś? - jej głos był niczym lekarstwo dla duszy. I pewnie uznałbym to za cud, gdyby z tego powodu przestała mnie boleć głowa, lecz...
- Ja właśnie w tej sprawie. - jęknąłem, kładąc swój łeb u jej łap. - Błagam, powiedz, że masz coś na kaca!
- Hehe, ktoś tu się dobrze bawił i teraz cierpi. - wyszczerzyła swe ząbki, głaszcząc mnie delikatnie po głowie. ~ Przyjemnie... - zamruczałem, przymykając oczy.

Lonya?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1502
Ilość zdobytych PD: 751 + 10% (75 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 7098

Brak komentarzy

Prześlij komentarz