UWAGA, TYLKO DLA WYTRWAŁYCH CZYTELNIKÓW. JEŚLI INTERESUJE CIĘ GŁÓWNA HISTORIA, POMIŃ PIERWSZĄ POŁOWĘ <3
Korzystając więc z tej wycieczki, z uśmiechem na pysku chłonąłem ten niecodzienny krajobraz, gdyż wszystko tu zachwycało swym majestatem. Wsłuchiwałem się w melodyjny śpiew ptaków i wesołą gawędź rozmów i śmiechów, a także motywujących i karcących okrzyków trenujących wraz z ich trenerami. W większości były to samice, co nie tyle mnie zdziwiło, ile zaciekawiło. ~ Takie przecudne widoku już na starcie. - pomyślałem, oblizując lubieżnie swój pysk. Jaki samiec przeszedłby obok tego obojętnie? Byłem ciekaw, kogo jeszcze spotkamy po drodze i czy będzie to równie intrygujące, jak te piękne, ponętne samiczki.
- Fajnie tu macie. - przyznałem, dostrzegając po chwili wartowników na skalnych półkach, którzy dokładnie lustrowali okolicę. Zapewne obserwują każdy na ruch, nawet wtedy, gdy tego nie widzimy.
Ogółem od progu dostrzegłem różnice. Nic tu nie było podobne do tego, co do tej pory znałem. Wadery brały czynny udział w treningach i widać było, że to nie byle panienki, a potężne wojowniczki, które nie jednego dorosłego samca sprowadziłyby do parteru. Na dodatek wiele z nich wyglądało groźnie i nawet śmiem przypuszczać, że potrafiłyby zabić wzrokiem. Mimo tej wiedzy nie przejmowałem się zbytnio i dalej bezczelnie podziwiałem ich wdzięki. Szczupłe, wysportowane dziewczyny o niebywale zróżnicowanym wyglądzie, spoglądały w naszym kierunku z uśmiechem. Uśmiechem, który oczywiście odwzajemniałem, bo czemuż by nie? Naharys widząc, jak przyglądam się ich wojowniczkom, od razu się zatrzymał i spojrzał mi głęboko w oczy.
- To nasze najlepsze wojowniczki. Widzisz te ubarwienia na pysku albo udzie? - ruchem łba wskazał na małą grupkę. Nie od razu dostrzegłem to, o czym mówił, ale aby nie wyjść na jelenia, kiwnąłem nieznacznie głową. - To oznacza, że zasłużyły się w niejednej bitwie. Dlatego radzę ci, gdy przyjdzie ci do głowy zagadnąć którąś, trzymaj ptaszka na uwięzi, inaczej szybko go stracisz. - spojrzałem na niego, jak na idiotę, po czym teatralnie zakryłem dolną część ciała ogonem. Nie, żeby robiło mi to większą różnicę, ale i tak skrzywiłem się lekko. Myśl, że mógłbym stracić swoją męskość... aż mnie ciarki przeszły. Basior poklepał mnie w bok ze śmiechem.
- Wydają się odważne, twarde... - oczywiście, mnie interesują tylko niskie, dość nieśmiałe samice, o delikatnym wyglądzie, aczkolwiek chyba nie miałbym nic przeciwko małemu romansowi z wojowniczką. Byłaby to odmiana od tego, czego już doświadczyłem. Z drugiej strony nie sądziłem, by któraś była mną zainteresowana na tyle, by mi się oddać. Sytuacji nie pomagał fakt, że nawet jakbym chciał, to nie mógłbym ze względu na Tsumi, z którą przecież na tę wyprawę wyruszyłem. Dlatego z ciężkim westchnieniem została mi tylko obserwacja. No i nie oberwę po łbie. Nikt nie zabroni mi patrzeć na zgrabne, spocone ciała wader, sprawnie wymieniające ciosy na arenie. No, może poza wyżej wspomnianą waderą, która jak zauważyłem, zerkała na mnie morderczym wzrokiem. To wcale nie tak, że się obśliniłem na widok ponętnych kształtów... O, nie, co to, to nie, ja się nie ślinię. Ja tylko... podziwiam. Właśnie! Choć nie mogę powiedzieć, że uroda niektórych samic na mnie nie działa. ~ Eh, dlaczego płeć piękna przyciąga mnie jak magnes?
- Nasi wojownicy są najlepsi. Wierzymy bowiem, że śmierć w trakcie walki, to śmierć chwalebna, zapewniająca nam miejsce w niebie, gdzie toczy się wieczna bitwa, a po niej, huczna impreza. Taka myśl sprawia, że nasi wojownicy nie boją się śmierci. A gdy ona nadejdzie, z pasją spoglądają jej w oczy.
- Ciekawe. - tylko to udało mi się powiedzieć, nim z impetem oberwałem po łbie od Tsumi. Ahr, za co!? Spojrzałem na nią z wyrzutem, na co oczywiście nie zareagowała, tylko w dalszym ciągu zabijała mnie wzrokiem. ~ Nigdy nie zrozumiem wader. - pomyślałem, masując obolałe miejsce. Byłem na tym tak skupiony, że dopiero po chwili zrozumiałem sens słów swojego przyjaciela.
- Czyli, że jesteś jakby synem Alfy? - zapytałem, przyglądając się mu. Jeśli jego rodzice są przywódcami, to Naharys automatycznie również przejmuje to stanowisko. No, Naharys'a powinien, gdyż Lonya jest adoptowana. Nie mniej jednak należy do rodziny i z całą pewnością jest jej częścią, więc i jej należy się tytuł. To, skąd pochodzi, nie ma tu najmniejszego znaczenia. W sumie nie wiem, czemu w ogóle o tym myślę. Potrząsnąłem delikatnie głową.
- Nie. Alfy mają w sobie coś, czego nie mają moi rodzice. Nie mają tego, co masz ty, Atrehu. Tej mocy, której używają Alfy, gdy przemawiają w stronę poddanych. - owszem, posiadam ów głos, choć jest to sprzeczne z genetyką, gdyż tylko pierwsze dziecko odziedzicza ten gen, a tak się składa, że ja jestem drugi. Nie wiem do dziś, dlaczego otrzymałem go ja, a nie mój starszy brat. To on jest następcą i Alfą sfory. Po zabójstwie ojca zajął jego miejsce. Nie ważne, że kompletnie się do tego nie nadaje, czemu świadczy, chociaż opowieść Itami i jej matki. Ja miałem być jego betą... właśnie, miałem. To jest dobre określenie.
- Dlaczego więc nie ma u was Alfy?
- Bo poprzedni został zdetronizowany. - odpowiedziała Lonya, odwracając się w moją stronę. Zdetronizowany, oznaczy siłą usunięty ze stanowiska. Cóż takiego zrobił? - Tyranizował i brutalnie zarządzał swą watahą. Uznawał, że jest ponad prawem, gdyż to on je ustala. A robił to tak, aby jemu było najłatwiej. W końcu wilki wkurzyły się, wzięły sprawy we własne łapy i zrzuciły Alfę z tronu, uważając go jednocześnie za niegodnego ich zaufania i poświęcenia. Pewnie teraz gdzieś jego dusza błąka się w czeluściach piekieł.
- Kurcze, wszystko jest tutaj takie różnorodne. - uśmiechnąłem się wesoło, by nieco rozładować napięcie. Chyba podziałało, gdyż dalsza droga minęła nam w ciszy, ale nie była to jakaś nieznośna, czy krępująca cisza. Każdy pogrążony był w swoim świecie. Ja w sumie też. Myślałem, jak by to było, gdybym nie został wygnany. Gdyby ojciec żył. Czy dało się uniknąć tego, do czego doszło? Zapewne nie. Eh, miałem nie myśleć o przeszłości, rzucić ją wstecz i zacząć żyć od nowa. Z nową kartą w nowej watasze. Dlaczego zatem zamiast tego, ciągle powracam do wspomnień, użalając się nad sobą i skamląc jak jakiś zraniony piesek? Owszem, swoje przeszedłem, lecz tego już nie ma. Nie ma co gdybać, trzeba złapać byka za rogi i iść dalej. No cóż... łatwo powiedzieć, trudniej zrobić...
W pewnym momencie dostrzegłem, jak jakiś wielki samiec podbiega do naszej grupki i z siłą niedźwiedzia przytula Naharys'a i Lonye. Miałem wrażenie, że połamie im kości, ale na całe szczęście, nic się takiego nie stało. Nie było słychać charakterystycznego chrupnięcia kości, więc byłem pewny, że nic im nie będzie. To musiał być przywódca stada i ojciec moich przyjaciół. W sumie, jakby się bliżej przyjrzeć, Exan jest do niego podobny. Zwłaszcza spojrzenie mają takie same. Basior zmierzył nas ciekawym wzrokiem, po czym uśmiechnął się delikatnie.
- Miło was widzieć, moje dzieci. Kogo do nas przyprowadziłeś? - jego spojrzenie zatrzymało się na Pinie, która jak to ona, zarumieniła się po koniuszki uszu. Następnie zerknął na mnie, przy czym zmarszczył delikatnie brwi, a uśmiech zamarł mu na pysku. Szybko się jednak otrząsnął, wracając spojrzeniem do swojego syna.
- Tato, chciałbym ci przedstawić moją elskerine. Moją ukochaną Pinę. - starałem się dać im chwilę, gdyż następne wydarzenia z pewnością nie będą dotyczyć mnie, czy Tsumi. Jednocześnie z zazdrością spoglądałem na tę scenkę. Jeszcze nie tak dawno, raptem półtora roku temu, ja sam przedstawiałem swoją narzeczoną rodzicom. Co prawda, nie przyjęli tego tak ciepło... Ojciec wydawał się zły, z widoczną niechęcią zerkał na moją ukochaną. Matka natomiast po raz pierwszy tak jawnie ukazała swoje kły. Stanąłem w jej obronie, zaślepiony uczuciem. Byłem wściekły, że nie przyjęli jej. Pamiętam, jak się wtedy pokłóciliśmy. Ojciec próbował przemówić mi do rozsądku, że to nie dziewczyna dla mnie. Zwyzywał ją, co doprowadziło mnie do szału. Wkurzony odwróciłem się od niego, pragnąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Zapomniałem tylko, z kim mam do czynienia. Aaaron nie był tylko moim ojciec, ale również moim Alfą. Przywódcą stada, którego tak jawnie zlekceważyłem. Nie zamierzał się ze mną cackach. Do dziś czuję jego ostre kły, boleśnie wbite w mój kark. Podniósł mnie jak szmacianą lalkę, po czym zamknął w ciemnej celi. Oberwałem po łbie i zostałem skarcony przez matkę. Kilka dni spędziłem jedynie o wodzie. Sam, bez osób trzecich, miałem czas na przemyślenia. Buntowałem się, a jakże. Krążyła we mnie krew Alfy, nie byłbym sobą, gdybym odpuścił. Nie mniej jednak by wyjść, musiałem się ukorzyć. Przeprosiłem więc swoich rodziców, ukazałem uległość. Dopiero po śmierci ojca zrozumiałem, dlaczego się w ten sposób zachował. Wszystko stało się dla mnie jasne w momencie, gdy moja ukochana stanęła u boku mojego brata i bezczelnie mnie wyśmiała. Na oczach całego stada wyraźnie pokazała, że Lupus jest jej, a ona jego. Znienawidziłem ich oboje. Ból jednak przyćmił mi umysł, czułem się upokorzony i zraniony. Zamiast walczyć, poddałem się. Podkuliłem pod siebie ogon, pozwalając na wygnanie mnie. Bez walki, bo jak miałem walczyć? Wszyscy wierzyli, że naprawdę to zrobiłem. Z zawiści i zazdrości...
Głośny śmiech przywrócił mnie do rzeczywistości. Spojrzałem na przywódcę tej watahy oraz jego piękną partnerkę. Od razu dało się dostrzec podobieństwo. Tak, zdecydowanie są rodziną. Uśmiechnąłem się wesoło. Przypomniałem sobie jednak wzrok Romar'a, gdy po raz pierwszy na mnie spojrzał. Serce zabiło mi mocniej. Dziwnie się czułem i nie wiedziałem, co jest tego powodem. Jakbym przeczuwał coś złego, tylko co? Nie byłem pewny, czy to z powodu nowego miejsca, okolic, faktu, że nie znam tu nikogo. Czy po prostu coś ze mną było nie tak. Uczucie zniknęło po dłuższej chwili, ale nie całkowicie. Starałem się o tym nie myśleć, skupiając całą uwagę na tu i teraz.
Po wstępnych uściskach otrzymaliśmy zgodę na zwiedzanie terenów. To znaczy ja i Tsumi, gdyż pozostali jej nie potrzebowali. Rozdzieliliśmy się zatem, ruszając rozbawieni i spragnieni przygód. Pierwszym przystankiem miała być arena, gdzie trenują wojownicy. Nie uszliśmy nawet do połowy, gdy Tsumi szepnęła, że źle się czuje.
- Co się dzieje? - zapytałem, czule liżąc ją po pyszczku. Wadera zrobiła się delikatnie blada, miałem wrażenie, że zaraz zemdleje. Złapałem ją więc, usadawiając ją na mym grzbiecie, po czym spytałem pierwszego napotkanego wilka, gdzie tu mają lecznice. Po wskazaniu miejsca docelowego ruszyłem pędem w tamtą stronę. Panikowałem, jakby nie wiadomo co się działo. Prawdą jest jednak, że martwiłem się o Tsumi. Źle wyglądała. Wolałem zatem dmuchać na zimne. W mig dotarłem do lecznicy, od progu wołając jakiegoś lekarza. Medyk podszedł do nas i od razu zabrał Tsumi na badania. Wadera poprosiła, bym nie czekał na nią, tylko poszedł zwiedzać. Jak mógłbym to zrobić? Zamiast tego, pokiwałem głową na znak, że w porządku, a tak naprawdę wyszedłem z jaskini, by poszukać Piny. Nie chciałem jej martwić, ale tylko ona mogła zadbać o swoją mentalną siostrę. Pomyślałem zatem, że będzie do najlepsza opcja. Wróciłem zatem w miejsce, gdzie się rozdzieliliśmy, ale ich nie było. Zamiast tego spotkałem Eloney, czyli matkę Naharys'a. Wadera wskazała mi kierunek, w jakim udała się nasza parka. Miałem jednak wrażenie, że była nieobecna duchem. Ona również dziwnie zareagowała na moją obecność. Przyglądała się mi z nieukrywaną ciekawością i ciut tak, jakby zobaczyła ducha. Nie wiedziałem, jak mam to wszystko rozumieć, ale nie chciałem też się nad tym rozwodzić. Podziękowałem za informacje, pędem ruszając w odpowiednie miejsce. Oczywiście, jak na złość, nie znalazłem ich w tamtym miejscu. Dowiedziałem się jednak, że Pina źle się poczuła, więc Exan zabrał ją do lecznicy. Czyli wychodzi na to, że mogłem nie ruszać się od Tsumi, sami by przyszli. Nieco już sfrustrowany, ruszyłem w drogę powrotną. Okoliczne wilki obserwowały mnie z zaciekawieniem. Nie przejmowałem się tym jednak. Mijałem każdego z wysoko uniesioną głową i wyprostowanymi plecami.
Tsumi nie chciała wyjaśnić mi, co powiedział jej medyk. Uznała, że to niespodzianka i powie mi dopiero później po imprezie. Jedynie, czego się dowiedziałem to to, że nie jest to nic złego i powinienem być nawet zadowolony. Nie byłem tym zachwycony, nie lubiłem, gdy ktoś coś przede mną ukrywał, lecz co mogłem zrobić? Zgodziłem się więc na taki układ. Po pewnym czasie nawet o tym zapomniałem, skupiając całą uwagę na zwiedzaniu. Chłonęliśmy otoczenie jak gąbka wodę. Wszystko nas zachwycało. W pewnym momencie spotkaliśmy nawet Lonye, która podarowała mojej towarzyszce piękny kwiat.
- To nasz zwyczaj, znany jeszcze z naszych szczenięcych lat. Podczas przyjęć z okazji zaręczyn wadery przyozdabiają swoje głowy kwiatem. Natomiast przyszłe panny młode otrzymują bogato zdobiony wianek. Zapewne Naharys nie wspomniał wam o tym, prawda?
- Musiało mu wypaść z głowy. - Tsumi zaśmiała się delikatnie, po czym spojrzała na mnie. Ja, jak to ja, nie mogłem trzymać języka za zębami i skomplementowałem obie panny. Lonyi pasował ten bukiet, który miała za uszami. Wyglądała naprawdę uroczo, tak niecodziennie. Emanowała z niej jakaś nieznana mi dotąd siła. Podobało mi się to uczucie, a jeszcze bardziej ona sama. Musiałem przyznać, że po raz pierwszy spojrzałem na nią jak na samicę, a nie siostrę mojego najlepszego przyjaciela. Lonya była naprawdę piękną waderą. Do tego jej oczy migotały jak świetliki nocą, a ogony falowały w rytm jej kroków. Pożegnała się z nami, po czym ruszyła w dalszą drogę. Odprowadziwszy ją wzrokiem, nabrałem ochotę na małe tere fere. Bezczelnie zbliżyłem się do Tsumi, liżąc ją za uchem. Spojrzała na mnie tymi swoimi oczyma i już wiedziałem, co zaraz nastąpi. Uwielbiam ją!
OFICJALNE ZAKOŃCZENIE WĄTKU ~ CZAS POZNAĆ TEŚCIÓW | ROZPOCZĘCIE: W GŁOWIE SIĘ NIE MIEŚCI
Było już po zmroku, gdy Pina wraz z Naharysem, pojawili się przy palenisku, by rozpocząć to, co nieuniknione. Coś, co na zawsze zmieni ich świat do góry nogami, z czego nie będą mogli się wyplątać ot, tak. Coś, co połączy ich dusze na zawsze. Oficjalne zamążpójście bądź też tak zwane zrękowiny. Młoda para stanęła przy wielkim palenisku, skąd mieli bardzo dobry widok na całą publiczność. Naharys czule obejmował swoją piękną partnerkę, co rusz muskając zębami płatek jej ucha i szepcząc coś po cichu. Sądząc, po jej reakcji i jego uśmiechu, były to miłosne wyznania. Coś, czego nie widuje się zbyt często, albo to ja jestem jakiś zacofany i nie potrafię obserwować. Nie mniej jednak ich wymiana czułościami była słodka do porzygu. Z jakiegoś jednak powodu nie mogłem odwrócić wzroku. Podobało mi się, że się w ten sposób zachowują. To jest ich noc i ich zasady. Ten widok naprawdę mnie urzekł, wyglądali bowiem tak nieziemsko ze sobą. Oboje emanowali szczęściem i spokojem. Uśmiechnąłem się szeroko. Jeśli oni są szczęśliwi, to ja również jestem. Ich szczęście, to też także i moje. Nie ważne, że mnie to nie dotyczy, jestem ich przyjacielem.
Przywódca watahy stanął na przodzie wszystkich. Każdy bacznie obserwował jego poczynania i czekał z drinkiem, by hucznie rozpocząć imprezę. Romar dumnie się wyprostował i z rozczulonym uśmiechem wygłosił krótką, acz urzekającą mowę, jak to jest szczęśliwy, mogąc mieć tak wspaniałą synową, jaką jest Pina. Wadera stała się nie tylko członkiem ich rodziny, ale także i całej watahy. Została przyjęta ciepło i z uczuciem. Do tego miała u boku swego ukochanego i jak się dowiedziałem, była w ciąży! Szczęka dosłownie mi opadła, myślałem, że będę zbierał ją z podłogi, a w sercu zagościło nieznane mi dotąd ciepło. Pina spodziewa się potomstwa, Naharys zostanie ojcem. Niedługo na świecie pojawią się pierwsze maluchy. Do rozwiązania wprawdzie daleko, ale już teraz miałem ochotę skakać ze szczęścia. Już ja im pokażę, jakim wspaniałym wujkiem potrafię być. Co prawda nie miałem zbytniego kontaktu z maluchami, ale jestem pewny, że z pomocą ich rodziców, nabiorę doświadczenia. Kto wie, może kiedyś sam założę rodzinę.
Z pewnością wyznaczę tę dwójkę jako chrzestnych mych szczeniąt. Może pozwolę im nawet wybrać imiona, jeśli mi się spodobają. No, nie ma co zbytnio wybiegać w przyszłość. Na razie nie zapowiada się, bym miał zostać ojcem. I tu moje spojrzenie powędrowało do Tsumi. Zastanawiałem się bowiem, czy chciałaby mieć ze mną młode. Co prawda nie miała rui i nie jesteśmy parą, nasz związek nie jest zatwierdzony, ani w sumie sami nie wiemy, co nas dokładnie ze sobą łączy poza seksem... z drugiej strony kochaliśmy się wiele razy i to bez zabezpieczeń. Czy jest zatem możliwość, by bez rui Tsumi mogła zaciążyć? Bo jeśli tak, to mogę mieć, delikatnie mówiąc przechlapane. To znaczy, chcę mieć szczeniaki, ale... jeszcze nie teraz. Jest za wcześnie, nie nadaje się na ojca, poza tym mam wiele niedomkniętych spraw. Jestem agresywny i impulsywny, mógłbym zrobić naszemu potomstwu krzywdę.
Westchnąłem ciężko, kręcąc przy tym głową. Serce zabiło mi mocniej, bo jakby... pieprzę się z nią, korzystam z jej ciała, a ona odpłaca mi się tym samym, lecz czy coś poza tym między nami jest? Martwię się o nią, chcę ją chronić i dbać o jej dobro. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, czy ją kocham tak, jak Naharys kocha Pinę. To chyba jeszcze nie to, ale może niedługo. Na razie jest dobrze tak, jak jest. Na samo wspomnienie naszych idealnie zgranych ciał, dostałem przyjemnych dreszczy.
Chcąc nieco ochłonąć, ponownie spojrzałem na swoich przyjaciół, by dokładnie zapamiętać każdy szczegół. Chciałem wspominać tę imprezę jeszcze przez wiele lat, może nawet do później starości.
- Wyglądają razem cudownie. - odwróciłem wzrok od młodej pary, skupiając się na mojej towarzyszce. Była nieco zamyślona i nieobecna. Wszystko zaczęło się od wizyty u medyka. Nie chciała mi powiedzieć, co dokładnie się stało, ale jedno wiedziałem. Było to na tyle poważne, gdyż Tsumi ewidentnie traciła kontakt z rzeczywistością. Widziała, ale nie pamiętała. Piła, ale nie smakowała. Jakby była tu tylko ciałem. Każdą moją próbę poprawienia jej humoru, czy nawet moją troskę, zbywała. Dlatego starałem się nie wracać do tego, aczkolwiek martwiłem się o nią.
Nieznacznie kiwnąłem głową, posyłając jej przy tym perskie "oczko". W pełni zgadzałem się z jej słowami. Nasi przyjaciele stanowili nie tylko piękną, ale i cudowną parę. Niech im się wiedzie. Niech płodzą potomstwo i żyją w dostatku. Tego właśnie im życzyłem.
- Atrehu? - spojrzałem na Tsumi, która z delikatnym uśmiechem, rozglądała się na boki.
- Idę do nich. Jako mentalna siostra, muszę być blisko Piny. I nie chce mi się siedzieć tu jak kołek. - skrzywiłem się lekko na ostatnie zdanie, które mogła sobie jednak darować. Miała co nieco racji, gdyż rzeczywiście staliśmy jak kołki, podczas gdy inni tańcowali, pili i żartowali do rozpuchu. Odprowadziłem zatem wzrokiem tę słodkość, po czym rozglądnąłem się na boki.
Wolno sączyłem swojego drinka, co by mi zbyt szybko do głowy nie uderzył. Nigdy nie piłem, dlatego możliwość uchlania się po kilku kieliszkach była aż nadto pewna. Nie wiedziałem, w jaki sposób będę się zachowywał. Pamiętam jednak, co działo się z moim dawnym znajomym, który na urodzinach swojej kuzynki, upił się do nieprzytomności. Musieliśmy go z ekipą zaciągnąć siłą do jaskini, gdyż wariat kompletnie postradał zmysły. Nie dość, że z nami walczył, kiwając się na wszystkie strony, to jeszcze mówił dziwne rzeczy, które nie mieściły się w głowie. Kompletne bzdury i niezrozumiały bełkot. Do tej zwrócił zawartość swojego żołądka na posłanie, po czym w nim usnął. Przez miesiąc nikt się do niego nie zbliżał, a i on sam unikał kontaktów z innymi. Żenada...
Nie przepadałem za tego typu imprezami. Owszem, lubiłem towarzystwo, muzykę i wygibasy na parkiecie, ale nic tutaj nie przypominało spokojnej balangi. Każdy bawił się na swój sposób. Pary ocierały się o siebie w erotycznym tańcu, wszędzie było widać spocone i splecione ze sobą ciała biesiadujących. To one tak mnie fascynowały. Ponętne kształty piękny wader, wyginających się w rytm muzyki, wręcz ociekających seksem. I, mimo że żadna nie była mną zainteresowana, nie przeszkadzało mi to w gapieniu się na nie. Jedna z nich szczególnie zwróciła moją uwagę. Była to niewielka, biała niczym śnieg waderka o zielonych jak świeżo ścięta trawa oczach. Sama na parkiecie, gdyż odrzucała wszelkie zaloty i próby zaproszenia ją do tańca. Ona sama była sobie partnerem. Wywijała i ruszała się w magicznym tańcu. Szło się cudownie, wręcz nie mogłem odwrócić wzroku.
- Gdzie Tsumi? - wolno obróciłem się w stronę Lonyi, która z błogim uśmiechem przysiadła tuż obok. W jej łapce znajdował się trunek, aczkolwiek różnił się od mojego. Pachniał inaczej i miał inny kolor. Mój był niebieski, a jej ciemnobrązowy.
- Kto wie... może właśnie jest zadeptywana w tym tłumie.
- Powinieneś lepiej jej pilnować. - jej spojrzenie zrobiło się niezwykle figlarne. Ewidentnie robiła sobie żarty. W porządku, podejmę tę grę. - Z jej rozmiarami o to nie trudno.
- Jesteś niewiele wyższa od niej, może uda ci się ją wypatrzeć pod łapami zgromadzonych. - rzuciłem żartobliwie, taksując ją swoimi oczami. I tak jak już wcześniej mówiłem, była naprawdę niezwykle piękna. Na początku naszej znajomości nie widziałem w niej jednak kobiety, a zwyczajnie siostrę swojego przyjaciela. Teraz jednak sytuacja jest z grubsza inna. Jesteśmy sam na sam. No, może nie zupełnie, ale jednak nie ma nigdzie Naharys'a. I nie patrzę na nią pod pryzmatem swojego przyjaciela, a pod zupełnie innym kątem. Wiem, plecę już głupoty. Język mi się plączę, czuję, jak alkohol uderza mi do głowy. Byłem dość śmiały, chociaż ja chyba zawsze taki byłem.
- No, aż się prosisz o kopniaka. - ~ O Ty, Ty! Lisica mnie szturchnęła! Zaśmiałem się głośno, po czym teatralnie się ukłoniłem. Był to niezwykle subtelny gest, ale jednak oznaczał wiele.
- Pani wybaczy, nie zamierzałem urazić.
- W ramach przeprosin oferuję taniec. Prawdopodobnie to pozwoli Ci na odzyskanie mojej sympatii. - ~ T..taniec?! Ja nie umiem tańczyć! Znaczy, kiedyś się uczyłem, ale to było za szczeniaka. Teraz, po tylu latach miałbym ponownie to zrobić?
- Nie często mam okazję tańczyć. Wolę jednak tu posiedzieć. - próbując się jakoś wymigać, uśmiechnąłem się przepraszająco. Wadera jakby jednak tego widząc, perfidnie na mnie spojrzała.
- Nie wydziwiaj. Nie godzi się odmawiać waderze w potrzebie. - z uśmiechem oddaliła się, by po chwili wirować w tańcu w rytm muzyki. Ciało poruszało się z gracją i pewnością siebie. Puchate gony raz przeszywały powietrze niczym bicz, drugim zaś ocierały się o podłoże, wzbijając tumany kurzu. Były to raptem drobinki, tworząc wokół niej ala aureolę. ~ Zjawiskowe. - szepnąłem w myślach, oblizując przy tym pysk. Jej ruchy były płynne i zwinne, a przy tym tak kobiece i wyzywające. Właśnie, ostatnie określenie pasuje tu najbardziej. Wyzywające, a zwłaszcza w momencie, gdy odwróciła się w moją stroną z perfidnym uśmieszkiem. ~ A to przebiegła lisiczka! - pomyślałem ze śmiechem, nie spuszczając z niej oczu. Sam przed sobą musiałem przyznać, że wyglądała naprawdę kusząco. I tylko ślepiec by temu zaprzeczył. Co prawda nie wypada, ale przecież mam z nią tylko zatańczyć. To jeszcze nic nie znaczy, prawda? Przełknąłem ślinę, ruszając w jej kierunku. Kąciki jej warg uniosły się w górę. Wiedziała, wiedziała, że podejdę. W sumie, jak mógłbym nie podjąć się rzuconego mi wyzwania?
- Nie trzeba było Cię długo namawiać.
- Ktoś Cię musi pilnować. Lepiej, żeby i Ciebie nie zadeptano. - szepnąłem jej do ucha, pozwalając, by moje ciało samo prowadziło mnie w tańcu. Na początku szło mi raczej ślamazarnie, nie było co zaprzeczać. Mieszałem ruchy, acz nie wywróciłem się na piaszczystym podłożu ani nie nadepnąłem jej na łapę. Poza tym Lonya to wykwintnie wyrozumiała osoba. Cierpliwie znosiła błędy, które popełniałem. Nie poprawiała mnie, po prostu pozwoliła, bym oddał się całkowicie basom. Bym pozwolił im przejąć kontrolę. Wsłuchałem się, odpłynąłem. Wyluzowałem nieco, pozwalając sobie płynąć. Od razu widać było różnicę. Zmysłowo i erotycznie, coraz bardziej pozwalałem sobie na śmielsze ruchy. Ze zdziwieniem odkryłem, że idealnie się synchronizowaliśmy. Lonya to naprawdę cudowna tancerka. Pełna wdzięku i pasji, która mnie w niej pociągała. Do tego ten jej nieziemski zapach, przyjemnie drażniący wszystkie zmysły. Nasze ciała ocierały się o siebie delikatnie w rytm muzyki. Pieściłem opuszkami łap jej kark, plecy, schodząc kolistymi ruchami ku ogonowi. Pozwalała mi na to. Ba, sama zaczęła przesuwać łapą po mojej piersi i muskać mój pysk swymi ogonami, co rusz zahaczając o wystające wąsiki. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.
Nie wiedziałem, co to za piosenka, ale o dziwo potrafiłem się w nią wczuć. Nie dziwota, z taką partnerką to nietrudne. Uśmiechnąłem się tajemniczo, głęboko patrząc w jej oczy. Na chwilę znalazłem się jak gdyby nad Lonya. Niecny plan zagościł w moim umyśle. Wykorzystując tę sytuację, lekko podgryzłem jej płatek ucha, po czym syknąłem do jego wnętrza. Zadrżała, włoski na jej ciele najeżyły się, a oddech nieco przyśpieszył. Jej spojrzenie się zmieniło, stało się tak samo mętne, jak moje. Nie uzyskawszy odmowy, pozwoliłem, by mój język zahaczył o jej policzek. Nie chciałem poprzestać tylko na tym i coś czułem, że Lonya również. Potwierdziła swoje pragnienie, zerkając na moje usta. W jej źrenicach coś błysło, coś, co mnie przyciągało. Czas stanął w miejscu, miałem wrażenie, że jestem tylko ja i ona. Dwoje lisich mieszańców, splecionych ze sobą jak sznur. Otarłem się zmysłowo o jej bok, używając przy tym swoich elektrycznych mocy. Włoski stanęły jej lekko dęba, powodując przyjemne uczucie ciepła. Pozwoliłem, by prąd przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, aż po czubki puchatych ogonów. Jej zapach gwałtownie się zmienił, poczuła to. Jej ciało reagowało na moją bliskość, napięło się w oczekiwaniu. Dostrzegłem też wyraźnie rumieńce na policzkach. Przybliżyłem się jeszcze bardziej, zmniejszając tym odległość między nami. Patrzyła na mnie oczekująco. Była ciekawa, co zrobię i na co sobie pozwolę. Widziałem wyzwanie w jej oczach, dokładnie śledziła każdy mój ruch. Zamarła w oczekiwaniu. Przyciągaliśmy się jak dwa magnesy. Magnesy, które za chwilę połączy coś więcej, niż zwykły dotyk.
- Widzę, że zabawa się podoba. - oboje odskoczyliśmy od siebie gwałtownie, po czym odwróciliśmy się w stronę głosu. Niedaleko nas stał nie kto inny jak Romar wraz ze swoją żoną Eloney. Oboje uśmiechnięci od ucha do ucha, przyglądali nam się w skupieniu. Ojciec Lonyi z delikatną konsternacją, jakby wiedząc, co zamierzaliśmy właśnie zrobić, a raczej, do czego miało dojść. Nie wiedziałem, czy był bardziej zły, zaskoczony, czy zadowolony. Ciężko było to stwierdzić po jego minie. Nikt jednak nic nie powiedział, dlatego nieco uspokojony przysiadłem na ziemi. Lonya tymczasem podbiegła do swoich rodziców, tuląc ich do siebie mocno. Miałem jednak wrażenie, że nie są tu przez przypadek. Z jakiegoś niewyjaśnione dla mnie powodu, ponownie poczułem ten dziwny niepokój. Do tego sposób, w jaki na nas zerkali. No, głównie na mnie, bo ich spojrzenie na Lonyi się zmienia. Staje się ciepłe i takie wzruszone. Nie wiedziałem zatem, czy przypadkiem czegoś nie schrzaniłem. Owszem, przyłapali nas, ale przecież do niczego jeszcze nie doszło. W sensie nie pocałowaliśmy się, acz miałem na to ochotę od dłuższego czasu. Co nie zmienia faktu, że mogło im się to nie spodobać i dlatego nam przerwali, nim doszło do czynu. Mógłbym tak gdybać, ale i tak coś mi tu nie grało. To kolejny raz, gdy tak na mnie patrzą. Jakby coś o mnie wiedzieli, o coś mnie podejrzewali. To było jednak niemożliwe, nikt nie zna mojej przeszłości poza kilkoma wilkami z watahy. Jak mogłoby to wycieknąć, skoro ich tu nie ma?
- Bardzo. Dobry trunek, idealna muzyka i oczywiście towarzystwo pięknej pani. - przy ostatnim mój głos się nieco zmienił. Stał się miękki i kokieteryjny. Wyraźnie słychać było wciąż istniejącą chrypkę w gardle. Wypowiedziałem to zdanie, praktycznie mrucząc, ignorując natarczywy wzrok Romar'a. Spojrzałem na Lonye, która jakby wiedząc, o co mi chodzi, zaśmiała się wesoło. Wiedziała, że to tylko gra i podjęła ją.
- Potwierdzam. - uśmiechnęła się niewinnie w ich stronę i było to ostatnie, co nastąpiło. Nikt się nie odzywał, nikt nic nie mówił. Cisza stawała się powoli krępująca. Patrzyliśmy tylko na siebie, ale nie mogąc tego wytrzymać, podrapałem się za uchem i jakby nerwowo zaśmiałem.
- Więc... Co was do nas sprowadza? - Pytanie zawisło w powietrzu, lecz nie od razu otrzymałem na nie odpowiedź. Na początku Romar i Eloney zerknęli na siebie, jakby potwierdzając, czy na pewno chcą coś zrobić. Przełknąłem gule w gardle, obawiając się tego.
- Ehm... tak, w sumie to tak. Tylko... - basior zacinał się, niepewny tego, co chce powiedzieć. Na pomoc przyszła mu jego żona.
- Czy Twoja rodzicielka nie ma czasem na imię Loravani? - tym razem to mnie kompletnie zatkało. Skąd oni wiedzieli? Skąd znali moją matkę? Czego chcieli? Dlaczego i po co tu przyszli? W pierwszej chwili nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem potwierdzić, ale mój pysk otwierał się, to zaraz zamykał. W końcu warknąłem na siebie w myślach, przywołując tym samym do porządku.
- Owszem, tak właśnie jej na imię. Skąd ją znacie?
- My... to znaczy. Jesteś jej pierwszy synem? - Lonya patrzyła na nich kompletnie zdezorientowana. Ja krótko mówiąc, także. Nie rozumiałem, o co tu chodziło i dlaczego wypytują o moją matkę.
- Nie, mam starszego brata Lupusa, który po śmierci naszego ojca, przejął jego stanowisko.
- Po śmierci waszego ojca. - Tym razem to oni wyglądali na zdezorientowanych. A im głębiej w las, tym sytuacja stawała się nie do zniesienia. W końcu nie wytrzymałem.
- Przepraszam, ale czy możecie przestać bawić się w te słowne przepychanki i wyjaśnić, skąd znacie moją matkę i dlaczego tak...
- Loravani pochodzi z naszej watahy. - gdyby oczy mogły wyjść z orbit, z pewnością byłyby już gdzieś na drodze mlecznej, wielkie jak spodki.
- Ehm... co? - Eloney westchnęła ciężko, po czym zaproponowała, byśmy odeszli kawałek dalej i porozmawiali. Jak zahipnotyzowany szedłem za nimi, nie bardzo rozumiejąc, co tu się właśnie odwaliło. Co mieli na myśli, że moja matka jest stąd? W sensie wiedziałem, że mama nie urodziła się w Sol Rojo, ale nigdy bym nie przypuszczał, że może pochodzić z watahy Naharysa.
*
Para zatrzymała się pod wielkim dębem, które konary uginały się pod naporem wiosennych liści. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na ten drobny szczegół. Było zdecydowanie cieplej, niż kiedy opuściliśmy terytorium watahy. Z tego, co pamiętałem, była wtedy końcówka jesieni. Pierwsze płatki śniegu zaczynały dopiero opadać na naszą krainę. Tu natomiast była już wiosna, ale to nie możliwe, byśmy tak długo podróżowali. Jedyna opcja to taka, że leżą w innym równiku niż my i zimna skończyła się dużo szybciej. Nie wiedziałem zatem, co zastaniemy po powrocie.- No dobrze, to może ja zacznę i wyjaśnię ci wszystko od podstaw. Prosiłabym, tylko abyś mi nie przerywał i cierpliwie wysłuchał wszystkiego do końca. - spojrzałem na Eloney, ale nie powiedziałem ani słowa. Zamiast tego kiwnąłem delikatnie głową, dając jej tym znać, że nie będę przeszkadzać. Lonya usadowiła się obok mnie i również nastawiła uszu. Wyglądało na to, że zrozumiała już po części, o czym będzie ta rozmowa. - Okey... Loravani urodziła się tutaj kilka wiosen temu i jest córką Embrion'a i Sol, których od dawna tu nie ma, bo opuścili watahę i zamieszkali na drugim krańcu kontynentu. - już chciałem przerwać, ale samica uciszyła mnie łapą. Do tego spojrzała na mnie karcąco, co wcale mi się nie spodobało. Nie byłem przecież małym szczeniakiem. - Nie spotkasz zatem swoich dziadków, ale uwież mi na słowo, nie chciałbyś mieć z nimi kontaktu.
- Dlaczego?
- Tego dowiesz się za chwilę, choć sam musisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wracając jednak do temu. Nie wiem, czy wiesz, być może Lonya i Naharys opowiadali Ci o Alfie, który wcześniej sprawował tu władzę.
- Owszem, ponoć bardzo źle zarządzał sforą, wręcz ją tyranizował i robił, co chciał.
- Zgadza się. Miał też w zwyczaju wybierać partnerów dla wader, które wkroczyły według niego w wiek rozrodczy i siłą łączył ich w pary.
- Przymusowe śluby?! - myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko w opowieściach dla niegrzecznych dzieci, ale to była jawa, nie bajka. Koszmar. Powoli domyślałem się już, czego się zaraz dowiem,
- Twoja matka została przydzielona jednemu wojownikowi, który za nic zakazy i konstytucję.
- Nie rozumiem.
- Prawo stanowiło, że aż do oficjalnego ślubu samica miała pozostać czysta. - wyjaśniła Lonya, uśmiechając się blado. - Nikt nie mógł jej dotknąć, żaden samiec nie miał prawa jej posiąść. To samo dotyczyło przyszłego partnera. - ~ Hmm... Biel i czystość. Takie prawo ustalono dawno temu i większość władców się z tym zgadzała. Miało to zapobiec gwałtom, porwaniom i rozprzestrzenianiu się prostytucji. Samice były wydawane za mąż, często za dużo starszych od siebie samców. Miało to też podtekst polityczny, polegający na władzy, bo kto ma władzę, będzie w stanie zadbać o wszystkie potrzeby danej wybranki. Zapewni dobrobyt i jako osoba doświadczona, wdrąży w nadchodzące nowe, dorosłe życie. Były jednak tego minusy. O tym jednak za dużo musiałbym myśleć. Muszę się skupić na tu i teraz, by zrozumieć całą tę sytuację.
- W porządku, to ma sens. Jak zrozumiałem, moja matka została oddana jakiemuś gościowi, ale ten za nic miał prawo. Co macie na myśli?
- Abdul zgwałcił Loravani, nim Ci się oficjalnie połączyli. - z wrażenia aż wstrzymałem oddech i Lonya także. Romar natomiast spuścił wzrok i zrobił się jakby mniejszy. - Nie to jednak jest najgorsze. Zrobił to w czasie, gdy była uważana jeszcze za szczeniaka. I, mimo że nie była gotowa, zaszła w ciążę.
- Co takiego!? - tym razem podniosłem się do pozycji pionowej. Najeżony jak jeż, wyszczerzyłem swoje kły. Serce waliło mi w piersi, czułem potworny gniew. Jak on śmiał tknąć moją matkę?! Nie ważne, że nie było mnie wtedy na świecie, zajebie ścierwo, rozszarpie na kawałki! - Gdzie jest ten sukinsyn!?
- Nie żyje, został, jakby to powiedzieć, zdezintegrowany. - spojrzałem niezrozumiale, marszcząc przy tym brwi. - Uśmiercony w potworny sposób.
- Dostał to, na co zasłużył. - szepnąłem już nieco uspokojony. Sprawiedliwości stało się zadość... Moment! - Co? Czekaj, wróć. Moja matka była z nim w ciąży?! - dopiero teraz dotarł do mnie sens tych słów. To by znaczyło, że... Że Lupus nie jest dzieckiem mego ojca. Nie jest Alfą! Dlatego nie posiada głosu, stąd brak zdolności przywódczych. Jest tylko w połowie moim bratem...
- Tak... Loravani opuściła watahę tuż po tym, jak dowiedziała się o ciąży i ślad po niej zaginął.
- Wychodzi na to, że mój starszy brat nie powinien przejmować władzy nad watahą.
- Jaką watahą?
- Sol Rojo. - Romar nabrał głęboko powietrza, jakby od dłuższego czasu nie oddychał.
- Jesteś synem Aarona? - nie zdołałem nic powiedzieć, więc kiwnąłem tylko głową. - Wataha Sol Rojo była naszymi sprzymierzeńcami, a z samym Aaronem łączyła nas przyjaźń. Współczuję Ci jego straty, to był wielki przywódca.
- Dziękuję. - spuściłem głowę od natłoku myśli. Nie chciałem tu być, nie chciałem o tym wiedzieć. Jedyny plus z tego, że puzzle w tej popieprzonej układance, nareszcie zaczynają do siebie pasować. Nadal jednak wciąż mi coś nie pasowało.
- Jaka była moja matka? - zapytałem Eloney, uśmiechając się do niej blado.
- Cóż... nie byliśmy aż tak blisko, bym mogła to dokładnie stwierdzić. Wiem jednak, że wiele osób jej nie ufało, lubiła wodzić za nos i często kłamała. - przekrzywiłem głowę w bok, nieco oszołomiony. To nie był obraz, jaki zapamiętałem. - Nie wiem, co siedziało w jej głowie. Twoja reakcja jednak potwierdza, że zostałeś okłamany. Skoro Loravani wiedziała o ciąży, to dlaczego Twój brat jest przywódcą watahy, skoro nie jest synem Aarona. Co ty tu robisz Atrehu?
- Nie wiem... ja... to znaczy... - łzy napłynęły mi do oczu, ale nie chciałem, by ktoś je dostrzegł. Wciąż jednak widziałem spojrzenia całej watahy. Oskarżające, pełne frustracji i nienawiści.
- Aaron został ponoć zabity w swojej jaskini podczas snu przez kogoś z watahy. Gdzie w tym czasie była Loravani? - zerknąłem na Romar'a z nagłą konsternacją. To pytanie od dłuższego czasu krążyło mi po głowie.
- Była z nim... wi...musiała widzieć sprawcę, ale skoro tak, to dlaczego oskarżyła o to mnie!? - nastała dziwna cisza, przed którą wszyscy znowu wstrzymali oddechy. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że powiedziałem o kilka słów za dużo.
- Nie, Atrehu. Nie ty jesteś mordercą. - spojrzałem na matkę Lonyi jakby nieobecny. Wierzyła w moją niewinność? - Twoja dusza, choć zraniona, nie ma w sobie ciemności. Jest czysta. Gdybyś to ty zabił, z pewnością nie reagowałbyś w ten sposób. Nie brałbyś tego za coś wielkiego i nie przejmowałbyś się losem swojej matki. Wierzymy, że jesteś niewinny.
- Dziękuję. - szepnąłem wzruszony, nie ukrywając już łez. Choć żadna nie opuściła moich oczu, oni widzieli. Eloney podeszła do mnie, zamykając mnie w swym uścisku. Wtuliłem się w nią. Tak mi tego brakowało. Lubiłem to ciepło, które emanuje od matek. Mimo że Eloney nie jest moją mamą, to poczułem miłość, jaką tylko mamy mogą ofiarować. Po dłuższej chwili się odsunąłem.
- Co zamierzasz?
- Jeszcze nie wiem, muszę to wszystko przemyśleć. - uśmiechnąłem się już uspokojony, po czym wyprostowałem dumnie plecy. Byłem Alfą, synem Aaarona z watahy Sol Rojo. Nawet jeśli nie zamierzałem walczyć z bratem o to, co mi się należy, zamierzałem doprowadzić tę sprawę do końca.
Rodzice Lonyi zostawili nas samych. Musieli wrócić do reszty, by doglądać porządków. Stałem na skarpie, z dala od wścibskich spojrzeń innych. Zamyślony wpatrywałem się w okrągły księżyc, jasno oświetlający okolicę.
- Atrehu? - odwróciłem się powoli w stronę mojej towarzyszki.
- Wybacz, nie jestem w nastroju do świętowania i nie wiem, czy będę dobrym kompanem na zabawie.
- W porządku, nie przejmuj się. - uśmiechnęła się delikatnie, po czym przysiadła tuż obok mnie. Stykaliśmy się barkami, co było niezwykle intymne dla nas obu. Powietrze było wręcz nasycone elektrycznością, która między nami przepływała. Żadno z nas nic jednak nie mówiło. Zamiast tego obserwowaliśmy zabawę w dole, która rozkręciła się na dobre. Pijani, rozweseleni biesiadnicy nie widzieli już nic poza swoim trunkiem. Tańczące pary wyginały się w czymś, co miało chyba przypominać taniec, lecz z tej perspektywy, wyglądało to raczej dość zabawnie. Parsknąłem śmiechem, dostrzegając kiwającego się na boki samca.
W pewnym momencie Lonya niespodziewanie przytuliła się do mej piersi. Wyglądało to tak, jakby układała się do snu, a miałem być jej prywatną poduszką. Była tak blisko, że mogłem poczuć jej zapach. W moje nozdrza wdarła się woń cytryny, ale nie to mnie tak zaciekawiło. Wcześniej zdawało mi się, że czułem cytrusy. Teraz jednak udało mi się rozpoznać brzoskwinie i jabłko. Gdzieś w tym wszystkim znalazła się również nutka mięty. Lonya pachniała jak herbata! Aromatyczna herbata, która koiła wszystkie zmysły. Może to głupie, ale właśnie przez jej woń, zacząłem się nagle łasić. Otarłem się o jej łeb, liżąc ją za uszami. Odchyliła delikatnie głowę, dając mi tym samym lepszy dostęp. Czule obejmowałem jej ciało. Chciałem, by była blisko.
- Wiesz, Atrehu... - spojrzenie, jakim mnie obdarzyła, nie widziałem u niej nigdy. Jej oczy były tak samo zamglone. I może tym razem, nikt nam nie przeszkodzi. - pomyślałem, wpatrując się w jej usta. Ona ma zdecydować, czy tego chce.
Lonya? Wybacz, że tak długo. Sama widzisz, nadmiar weny♥
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 6198
Ilość zdobytych PD: 3099 + 60% (1859 PD) za długość powyżej 6000 słów.
Obecny stan: 4958
Brak komentarzy
Prześlij komentarz