Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

czwartek, 3 lutego 2022

Od Naharysa: Quest V |IV| IX|~ Niezwykłe zdarzenie | Starzec |Na ratunek|

Zima odeszła już na dobre, a na miejsce śniegu, ziemia wzbogaciła się w kolorową kwiecistość i gęstą zieleń, którą zrodziła na nowo - Ponadto, szczeniaki miały okazję podziwiać loty jaskółek, które według starodawnego powiedzenia, miały zwiastować nadejście tej pięknej pory roku. A co za tym szło? Wiele zwierząt powstało, wybudzone z zimowej hibernacji ~ pomyślał Naharys, gdy w oddali ujrzał przemijające otępiałym krokiem cielsko niedźwiedzia, pięćdziesiąt metrów stąd. Ponadto, gdzie kamieniem rzucić, rosły różnorodne gatunki ziół i medyczki oraz zielarze nie będą musieli zawracać głowę Nabi, a i ona będzie mogła uzupełnić niektóre ingrediencje, potrzebne, aby przygotować się na nadejście kolejnej zimy. Oby nie była tak długa i mroźna, jak tamta. W ten niedzielny dzień, pomimo wolnego czasu od militarnych obowiązków, Naharys nudził się niemiłosiernie, więc tego słonecznego dnia, gdy dolina na dobre obrosła w zieleń, wybrał się na plac treningowy, dla zabicia czasu i formy - Niech mięśnie pamiętają! Droga do innej części terenu treningowego, zakreślała się szerokimi zawijasami, ciągnącymi po zboczu wysokiego wzgórza, ale takie było jej założenie - Zazwyczaj młodzi wojownicy pędzili nią w biegu, aby wyrobić sobie kondycję i siłę mięśni - ale mimo tego, basior pokonał ją spokojnym chodem, nucąc pod nosem tajemniczą melodyjkę. Jak zakładał plac był pusty - rząd drzew stał samotnie, a w ich cieniu były schronione nieaktywne kukły bojowe - aktywują się, gdy napędzająca ich magia wyczuje, czy trenujący znajduje się w pobliżu. Gdy Naharys podszedł do jednej z nich, kukła, w postaci grubego kija, uzbrojonego w mocne odgałęzienia (których trenujący musiał unikać - w ten sposób wojownicy uczyli się refleksu i umiejętności przewidywania tego, co z pozoru może wydawać się nieprzewidywalne) drgnęła groźnie. Zaczęła ruch od powolnych wymachów swymi kijami, aby przyzwyczaić i przygotować trenującego do coraz to zawrotniejszych ataków. Poza podstawowymi atakami na prawo i lewo, kukła była zaczarowana też w takim sposób, że potrafiła dźgać swą ofiarę - Naharys miał okazje się przekonać o tym w pierwszych chwilach treningu, na tym całym ustrojstwie - potem żebra bolały co najmniej przez tydzień. W trakcie, Naharys usłyszał jakiś dziwny dźwięk, który skutecznie wytrącił go z równowagi, a potem stracił skupienie na celu, co przypłacił solidnym kuksańcem w biodro. Ponadto, w powietrzu roztaczał się solidny, wyrazisty metaliczny zapach. Zbliżony do krwi, albo to rzeczywiście była krew. Zaniepokojony poszedł w ślad za wonią, która prowadziła go w stronę lasu, będącego jednocześnie granicą watahy Rene - nie miał zbyt dobrych przeczuć. Kto by miał, gdyby wyczuwał w swym otoczeniu taki zapach. Zapach to niezbyt dobre określenie. Fetor chciałoby się rzec. Gdy dotarł do skraja lasu, gdzie wydeptana przez zwierzęta droga, zanurzała się w głąb lasu, który wzywany mocą wiosny, powracał na nowo do życia. Kroki stawiał dość ostrożnie, bezszelestnie, aby nie zwrócić na siebie niepotrzebnej nikomu uwagi jakiegoś potencjalnego zagrożenia - zapach krwi już był tak silny, że wszystkie zwierzęta łowne zwiewały w promieniu kilku kilometrów.
Naharys pamiętał swoje ostatnie doświadczenie z takim zjawiskiem, gdy był jeszcze szczeniakiem, ledwo sięgającym swemu starszemu bratu, Asdanowi, do ramion. Wtedy tłumaczono mu, dlaczego tak się stało - szumowiny i wyjęte spod prawa gnidy, zebrane w grupki, śmiertelnie zagrażały innym watahom, gdyż jak to mu tłumaczono - taka była ich natura. A dla takich przypadków, jego ojciec, Ramar, przewidywał jedną, najsurowszą karę. Krwawy orzeł.
Naharys natknął się na niewyraźne plamy krwi, które brukały miękką ziemię oraz pobliską zieleń, a gdy spojrzał w górę, ujrzał takowy widok. Dwóch, a może trzech, być może czterech wilków zwisało ponad konarami drzew, przywiązanych mocno rzemieniem za kończyny do najbliższych gałęzi z wyraźnie zdartą skórą na grzbiecie i zaciągniętą tak, aby sprawiało wrażenie szeroko rozpostartych skrzydeł orła. Im bardziej Naharys zagłębiał się w las, tym więcej "orłów" dostrzegał wśród gałęzi - niektórzy już nie żyli, a trafiali się tacy, co dogorywali w męczarniach, wydając z siebie jedynie ciche odgłosy agonii. Kruki krążyły nad koronami drzew, wykonując swój powietrzny taniec z donośnym krakaniem - niektóre przebiły się przez niepełny baldachim gałęzi i przycupnęły na zwłokach. Rwały swymi mocnymi dziobami porządne płaty krwawego mięsa z wyciętej wzdłuż rany na grzbiecie, a bywały też takie, co pożywiały się tymi ledwo żywymi. Wtedy przypomniało mu się, kim były te wilki - powstał nawet żartobliwa i niewinna groźba dla niegrzecznych szczeniąt, które zachowywały się niestosownie. " Bądź grzeczny, inaczej czteroskrzydły kruk cię porwie". Ta banda była fanatycznymi wyznawcami wiary w czteroskrzydłego kruka, mówiąca, iż śmierć jest początkiem czegoś nowego, a niekoniecznie końcem wszystkiego. A co oznacza, że ta grupka zabijała w imię wiary i groźnej doktryny, którą wchłonęły ich chore umysły.
Naharys odkąd pamięta, jego rodzinna wataha miała z nimi wyraźne problemy, gdyż przyczyniali się do zniknięć ich najlepszych wojowników, ponadto zagrażali licznymi grupami, dlatego jego ojciec, Ramar, nakazał wzmożoną gotowość do obrony klanu do ostatniego wojownika. Wataha nie tylko dbała o bezpieczne terytorium, gdyż jeszcze wyżej ceniła sobie życie ciężarnych wader - Nosiły w swym łonie nowe pokolenie wojowników. Więc to bardziej z myślą o nich, Ramar zdecydował się na ostateczny krok - totalna, bezlitosna eksterminacja. Wojownikom z północy trudno było dorównać, nawet w tak licznej grupie, siali postrach na polu bitwy, a litość była im nieznana. I takowy obraz braku litości, Naharys mijał z niemym szokiem na pysku, na który, od czasu do czasu, skapywały krople krwi zabitych "orłów". I głębiej zachodził w las, tym bardziej zaczął słyszeć czyjeś śmiechy i głośne szmery rozmów, ale wśród nieznośnego fetoru juchy, rozpoznał znajomy zapach - bardzo znajomy zapach z rodzinnych stron. Co jednak robili tu wojowie jego ojca? Może nadarzy się okazja, że zobaczy się z nim ponownie? Chwila moment zapomniał o zwisających trupach i przyspieszonymi krokami, śmiało zagłębiał się w las, gdzie światło słoneczne stawało się coraz bardziej przytłumione. Stawało się coraz ciemniej, mrocznie. ~ Jakbym się zanurzał w odmęt szaleństwa, w którym się właśnie znalazłem.
- Gdybyś widział, jak ten zdychał ostatni. Wywieszamy delikwenta, jak resztę, niczym bańkę bożonarodzeniową, a ten nic, rozumiesz? Nie wydał z siebie ani pisku. Myśleliśmy, że ten już dawno umarł, ale wiesz... gdy wyłamywaliśmy mu ostatnie żebro, słyszeliśmy, jak bije mu serce. Żył i miał się dobrze, nawet nie krzyczał. Tak sobie myślę, że ten, to chyba jakiś szczególny przypadek. No wiesz? Lubi sobie pocierpieć, a gdy Rodjolf stanął nad nim, aby się trochę z niego po naigrawać, ten skur***el, zlał się mu na łeb. Czaisz to? Po prostu zeszczał się na niego, jak gdyby nigdy nic. I teraz siedzi, jak ten idiota w rzece i myje się już drugą godzinę.
- A ten, co wisi - żyje? - zapytał wilk do drugiego, dość cichym, ale charakterystycznym głosem z chrypką.
- Nie. Od kilku minut, kruki sobie na jego truchle ucztę urządzają.
- Masz rację. Ten typ chyba lubił sobie za życia trochę pocierpieć... Hej, kto tam idzie?! - odezwał się ten, co usłyszał cichy szmer, dobiegający zza gęstwiny krzaków głogu.
- To tylko ja - odparł pokojowo Naharys - Cześć chłopaki.
- Naharys! - zawołał niski wilk, stojący obok tego kościstego, ale wysokiego basiora, przywitali go z uśmiechem - No stary nie uwierzy nam, że do nas wpadłeś! Jak tam życie, co z twoją sunią? Macie już szczenięta?
Naharys jednak niechętnie chciał odpowiadać na wszystkie zadawane mu pytania, bowiem nie bardzo na tym mu zależało , więc wymijająco, zadał pytanie.
- Co tu się dzieje?
Basiory spojrzały po sobie, robiąc przy tym poważne i mordercze miny, a w ich oczach, Naharys dostrzegł żywe blaski pogardy oraz wściekłości.
- Dorwaliśmy bandę kruków i jak widzisz, rozprawiliśmy się z nimi na cacy. Stary jest z nami, mamy niedaleko obóz. Jak chcesz, chodź z nami, jestem pewien, że się ucieszy na twój widok.
*
Naharys wiedział, że wilki lubiły zwracać się do jego ojca, per "stary" albo "starszy" bowiem uważał to, za najłagodniejszą formę spouchwalania się ze swoimi wojami. Umiał docenić każdego, kto wiernie służy pod jego rozkazami. I tak samo traktował każdego, jak syna, a wrogów i dezerterów zaś, nie tolerował i niszczył ich bez litości. Nigdy także nie pozwoli sobie na chwilę zniewagi, ale też nie musi się o nią martwić - otaczał się bowiem gronem wiernych i dobrych wojowniczych synów. Każdemu wojownikowi wolno było usiąść w towarzystwie generała, wypić róg dobrego miodu, zjeść upolowanej dziczyzny i podzielić się opowieściami, przy wesoło trzaskającym ogniu. To najbardziej kochał w swym ojcu - Każdego traktował na równi z pozostałymi i nie wynosił się ponad nich z powodu swej rangi. A jeśli już mowa o ognisku, to przy jednym siedziała spora grupka wilków w towarzystwie ojca, który właśnie wraz z pozostałymi, wsłuchiwał się w śpiew wadery. Trafiali się też inni, co usadowieni poza jasnym kręgiem ogniska, popijając miodu, szeptem rozmawiali ze sobą, aby nie zagłuszyć śpiewu. Naharys od razu wrócił wspomnieniami do szczenięcych lat, gdy prawie każdej nocy, wilki urządzały pokaźne ogniska, przy których można było wygadać się przyjaciołom, towarzyszom walki i kochanym waderom ze swych problemów i trosk. Przy pieczonym udźcu rozśpiewać się wraz ze zgromadzonymi, ruszając się w rytmie piosenki - Naharys pamiętał, że zawsze, ale to zawsze, na takie zgromadzenia zabierał ze sobą Lonyę, po codziennych treningach. I gdy rodzice wyrażali na to zgodę, co na szczęście często się to zdarzało, gdy wzorowo sprawdzali się na poligonie.
- Naharys! - wyrwał go z rozmyślań głos ojca, a wraz z nim, cała zgormadzona koło niego grupa wojów. Jego oczom przedstawiał się widok uśmiechniętych lic znajomych ze szczenięcych lat oraz dumę i szczęście w wyrazie ojca, który przywoływał go gestem do siebie. Naharys nie mógł sobie jednak pozwolić na upust szczęścia przy wszystkich, dlatego podszedł do swego rodziciela i powitał go jedynie kiwnięciem przepełnionym szacunkiem.
- Witaj tato! - I zwrócił się do pozostałych. - Cześć wam!
Basiorowi odpowiedział gromki odzew wielu wilków, których nie w sposób mógł zliczyć.
- Co tu się stało, tato? - zapytał Naharys, gdy atmosfera wokół niego, nieco się uspokoiła i przybrała bardziej miarowy charakter. Ojciec spojrzał na niego dość stanowczo, aczkolwiek w jego oczach dało dostrzec nutkę smutku i... niepokoju? Naharys nie był jednak tego pewien.
- Posłałem do twej władczyni, Rene, gońca z informacją, że zamierzamy przejść koło jej watahy, aby przechwycić tych fanatyków, co z resztą widziałeś, poszło nam nadzwyczaj dobrze. Nasze straty są znikome - straciłem zaledwie dwóch wojów, zostali godnie pochowani i uczczeni pamięcią. Moja druga część wojska zrobiła przemarsz na drugą stronę doliny rzeki Ysny, aby kontynuować pościg za pozostałościami fanatycznej zgrai, która ma na swym sumieniu dwa wymordowane watahy i podejrzewam, że... - przerwał i wykonawszy dość zmartwioną minę, wskazał podbródkiem w stronę granic watahy Rene. - Ta wataha byłaby ich kolejnym celem.
- Kto umarł? - zapytał Naharys.
- Nie chcę cię martwić. Vico i twój przyjaciel z dzieciństwa, Huttjorn.
Naharys pamiętał wiecznie zadziorną minę na ustach postawnego basiora, którego nie w sposób było z kimś pomylić, z powodu makabrycznej pręgi na mlecznobiałej sierści - pamiątka po starciu z grizzly. Basior pamiętał, jak z pasją chwalił się nią i zdobywał serca i sympatię wielu wader, a także jego zapalczywość w oczach, brązowych niczym świeżo wykopana ziemia. Pamięć też zachowała mu wspomnienia wspólnych treningów - tylko z Huttjornem potrafił połączyć wyczerpujące ćwiczenia na poligonie z zabawą. Wiecznie śmiali się z własnych porażek i wspólnie gratulowali sobie sukcesów, których inni mogli jedynie pozazdrościć. Naharys czuł w nim miłość braterską i rzeczywiście - traktowali się, jak bracia. I teraz ubolewa nad jego śmiercią, jak po bracie.
Wspominał sobie też wydarzenia i wiedział, że Huttjorn pałał niezwykłą sympatią do Lonyi, ale wiedząc, że ona i... Philis. Potrafił uszanować jej decyzję. Szlag by to wszystko strzelił!
- Czy mógłbym zobaczyć jego grób? - zapytał Naharys, próbując ukryć przygnębienie, ale nie tym razem. Wylała się ona z jego pyska, niczym wodospad silnym strumieniem.
Wojowie znaleźli dla niego piękne miejsce na pochówek - w cieniu wysokiego, starego dębu - spoczywał obok Vico - basiora, którego nie bardzo kojarzył. Na ukwieconej łące, wśród wysokiej trawy, szarpanej przez łagodny, wiosenny wicherek z południa, ogarniętej przez nieskazitelny spokój - każdy wojownik marzy o takim miejscu na pochówek. Przy jego grobie jednak siedział ktoś, kogo nie spodziewał się za żadne skarby spotkać.
Między nagrobkami siedziała dziwna, nieznajoma postać. Wilk widać, że był już ledwo u kresu swego ziemskiego żywota, bowiem widniejąca starcza biel, przyprószała zniszczoną przez czas jego szarą szorstką sierść. Na dźwięk ich kroków, uniósł swe naznaczone bielmem oczy, jakby chcąc wypatrzeć przybyszów, ale nie mógł. Staruszek był niewidomy. Naharys przyjrzał się mu wyraźnie - wilk był tak stary, że wydawało mu się, iż jego wiek był tak sędziwy, jak istnienie świata. Sierść w niektórych miejscach mu zwyczajnie odpadła, odsłaniając paskudnie wyglądającą skórę, pomarszczoną i wysuszoną jak dobry papirus. Ponadto był bogaty w liczne blizny i trudno gojące się rany, tak samo stare, jak on sam, co dawało świadectwo, iż staruszek przeżył wiele wojen i zasłużył się w nich. W watasze Naharysa, takie osoby otaczano szczególnie troskliwą opieką, bowiem wierzy się, że senior jest tak samo ważny, co ciężarna wadera. Doświadczenie i życiowa wiedza była u nich niezwykle cenna. Naharys już miał się zapytać, kim jest ów starzec, ale jego ojciec uprzedził go szybko.
- Tatoru, i jak? Jesteś w stanie zobaczyć, gdzie oni są? - zapytał z pełnym szacunkiem.
Tatoru nie spoglądał na nich, jakby lustrował wzrokiem błękit nieba, które zaścieliły gęste, białe chmury, przysłaniające również złoty talon słońca, wymamrotał tylko.
- Idźcie tam, gdzie zima nigdy nie jest końcem wszystkiego... węszcie tam, gdzie powietrza nie ma, a dolina strachem przesycona... tam znajdziecie tych, których szukacie. Proszę was też o pomoc... moją rodzinę, kruki zdziobały i życia pozbawiając, zamknęli ich w niesławie i pogardzie, w kopule nicości i wiecznego strachu. Nie umrę w spokoju, gdy myślę, że oni cierpią. W stanie śmierci i nieśmierci...
Naharys nie miał bladego pojęcia, o czym też starzec mówił, a nawet był gotów stwierdzić, że wilk od starości dostał pomieszania w zmysłach, ale z drugiej strony, nie należało z niego drwić. Był to bowiem bardzo sędziwy, bardzo mądry wilk. Nie znał nikogo, kto mógłby mówić zagadkami i wymyślnymi zdaniami.
- Tato, nic nie rozumiem. - odparł lekko zakłopotany Naharys, ale nie wiedział sam, czy słusznie.
- Nie turbuj się tym zbytnio. Tatoru będzie prowadził, a tobie daję następujące zadanie. Przydzielę ci pod dowództwo kilku wojów, myślę, że będą zachwyceni moim wyborem. Tatoru będzie przy tobie i pokieruje was do miejsca, które nam w tak wyrafinowany sposób zdradził. Słuchaj się go, a w razie czego, pamiętaj o przymierzonym ci dowodzeniu. Pamiętasz, co Ci mówiłem za szczeniaka? Bycie dowódcą, to nie tylko siedzenie i wydawanie rozkazów. Wojownicy pod twym dowództwem są też twymi braćmi i bierzesz odpowiedzialność za ich życie. Czasem jeden wilk może przesądzić o zwycięstwie lub klęsce. Zapamiętaj to sobie.
- Dobrze, tato, zapamiętam. - odparł Nagharys.
Stary basior nie odstępował go ani na krok, bowiem Naharys stanowił dla niego dodatkową siłą, a także był dla niego oczami - musiał wszystko starcu dokładnie opisywać, aby Tatoru mógł stwierdzić, czy zmierzają w dobrym kierunku. Za nimi szła grupa bojowników, których przydzielił Naharysowi ojciec pod swe dowództwo. Naharys z początku pomyślał też, że jego podopieczni będą mieli, co do tego pomysłu, pewne wątpliwości. Pierwszy raz był przywódcą w akcji i nie wiedział, czy wilki z jego rodzinnej watahy mu zaufają, ale w efekcie, basiory przyjęły tę wiadomość z entuzjazmem. Były z nimi też dwie wadery - wyszkolone i doświadczone wojowniczki. Widać to było nawet, po ubarwieniach na ich sierści - jedna nawet, widząc nieco przygnębioną i smutną minę, podeszła do basiora, zrównała chód po jego lewicy i z tymi słowy, przybliżyła się nieznacznie.
- Naharys? Czemu u ciebie taka ponura gęba? Nie cieszysz się, że przyjąłeś dowodzenie?
Basior spojrzał na swoją towarzyszkę - była bardzo młoda, ale sądząc po czerwonych symbolach, znaczących jej policzki, smukłe ramiona i ponętne udo, Exan zdał sobie sprawę, że miał do czynienia z uzdolnioną wojowniczką.
- Straciłaś kiedyś kogoś, kto był dla ciebie, jak rodzony brat? - zapytał.
Wadera, jakby została strzelona w pysk, zmazała natychmiast uśmiech i zastąpiła go posępnym wyrazem.
- Oh, nie jeden raz i podejrzewam, że na pięciu się nie skończy. Tak, straciłam w swoim życiu pięciu basiorów, których opłakiwałam, jak własnych braci. Piłam z nimi, tańczyłam, a z jednym nawet się kochałam. Wiesz co, dowódco? Ale oni dla mnie są żywi, tutaj! - uśmiech na nowo zawitał na smukłym pyszczku, gdy wskazała palcem łapy miejsce, gdzie biło jej serce. - Jeśli nie zginęli w moim sercu, pozostaną żywi, aż do mojej śmierci.
Teraz zrozumiał i ponownie pomyślał o swym mentalnym bracie Huttjornie. Tak, on jednak nie umarł, gdyż nadal go pamiętam. - pomyślał Naharys i spojrzał ponownie na waderę, którą obdarował nagłym uśmiechem, na co ta, zareagowała dziewczęcym chichotem, a jej piękne, piwne oczy mówiły mu wyraźnie "Cieszę się, że mogłam pomóc".
- Jak ci na imię? - spytał Naharys.
- Eley - odpowiedziała.
- Eley, ja... dziękuję ci bardzo.
Miłą i jakże przyjemną chwilę, między basiorem, a młodszą od niego waderą, przerwało zawodzenie starego wilka, który zatrzymał się nagle.
- Dziesięć kroków stąd, dalej, niż rzut kością, pustą i łamliwą... Już niedaleko... gdzie okiem puszczyka sięgnąć...
- Dobrze, dobrze już! - Naharys uspokoił staruszka. - Zrozumieliśmy cię dokładnie.
Miejsce wskazane przez starca było dość dziwne, wyobcowane i jakby... nietypowe? Tak, Naharys użył dobrego słowa, bowiem teren otoczony zewsząd kośćmi przeróżnych zwierząt, zarósł obfitą roślinnością, a tamtejsza trawa była tak wysoka i gęsta, gdyż docierało do niej światło słońca. I zza kurtyny wysokiej trawy, Naharys i pozostałe wilki słyszały szmery rozmów, a gdy zanurzył częściowo pysk w zieleń, spostrzegł grupkę trzech, może czterech wilków. Bardzo charakterystycznych osobników o długim i smukłym pysku, upodobniającym się do kruczego dzioba, oczy, przepełnione dzikością i pustą chęcią zniszczenia, naznaczone były pod powiekami mrocznymi symbolami, których znaczenia Naharys nie do końca rozumiał.
- To oni! - szepnął jeden z wojowników, gdy zbliżył się niepostrzeżenie, między staruszkiem a Naharysem. - Zbiegłe niedobitki. Jest ich niewiele, zajmiemy się nimi bez najmniejszego problemu.
- Moment! - sprzeciwił się Naharys, bowiem wolał mieć pewność, że liczebność wroga nie jest wielka. Rozejrzał się dookoła, a bywały chwile całkowitego ryzyka, gdy basior wyłaniał głowę poza linię wysokości trawy. Z dłuższej obserwacji wynikało, że nigdzie więcej nie ma dodatkowej liczby wrogów, więc, odwróciwszy się w stronę swych wojów, wydał swój pierwszy rozkaz.
- Zaatakujemy z zaskoczenia. Guton, weź ze sobą trzech wilków i zajdźcie ich od lewej flanki, ja natomiast zabiorę Eley i pozostałych na prawo. Tirso, pozostaniesz i będziesz strzegł Tatoru. Wszystko jasne? To do dzieła!
I tak skończyła się ta opowieść na tym, że Naharys i jego grupka bezlitośnie rozbiła grupkę niedobitków - niebezpiecznych fanatyków, którzy siali postrach od północy, aż po zachodnie krainy, ale Naharys nie pozwolił ich wszystkich zabić. Z potyczki zostało dwóch, rannych, ale ledwo dyszących.
- Wytnijmy im krwawego orła! - warknęła Eley, a reszta wojów z głośną aprobatą zgodziła się z nią.
- Każdy zasługuje na drugą szansę, ale to od nich zależy, czy tę szansę wykorzystają, czy dalej będą podążać drogą bezmyślnego mordu.
I w trakcie dalszych sprzeczek, staruszek wyłonił się zza gęstej trawy i nie zwracając na nikogo uwagi, zaczął intensywnie kopać w ziemi, swymi styranymi i zniszczonymi starością łapami. Szło mu to ślamazarnie, ale dawał sobie radę. Gdy skończył, wyłonił z wnętrza ziemi kilka drobnych kamyków, które potem przekazał Naharysowi.
- Moi bliscy zostali pomszczeni. To miejsce bowiem było sanktuarium mego ludu... sanktuarium, które zostało spaczone przez zło, ale te kamienie... mi już nie będą potrzebne, gdyż na co ulatującej duszy ziemskie skarby? Tobie się bardziej przydadzą, weź je, proszę.
Staruszek podsunął drżącą łapą cztery kamienie szlachetne, każde różniące się kolorytem. Jeden był czerwony, jak świeża krew, drugi lśnił zielenią, trzeci był żółtocytrynowy i ostatni, ten najbardziej cenny o miał fiołkową barwę. Naharys musiał przyznać, że były bardzo piękne, bo w słonecznym świetle, biło od nich mocą, aczkolwiek nikt nie miał pomysłu, jak wykorzystać powierzone skarby.
- I co ja mam z nimi zrobić, starcze? - zapytał Naharys.
- Tego już mi nie wiadomo, zależy to od twej woli i umysłu. Mi one już nie będą potrzebne. Duchy przodków mnie wzywają. Żegnajcie, przyjaciele.
Z tymi słowy, Tatoru odwrócił się i nie spojrzał już na nich, ani na moment, ale Naharysowi przed długi czas zachowają się w pamięci, jego zmęczone, naznaczone bielmem ślepia. Zniknął w gęstwinie krzewów i nie zobaczyli go już nigdy więcej.
Naharys zorientował się, że było wczesne popołudnie, niebo stało się czyste, błękitne i dziwnie spokojne, jak na ten dzień. Dzień, który na długo zakleszczy się w jego pamięci, ale był on też przepełniony dobrymi, jak i tymi smutnymi zwrotami. Zwrotami, których wolał nigdy w życiu nie przeżywać. Nadal myślami błądził wokół poległego Huttjorna - kiedy ostatnio go widziałem, był zdrowym i dorodnym basiorem, mającym szansę u większości wader. Mógł pewnego dnia ze swoją wybranką serca stworzyć przepiękną rodzinę, podobnie, jak on i wydać na świat liczne owoce ich miłości, ale ten czas zabrał mu go bezpowrotnie. Leży na dnie ziemi i użyźnia ją sobą - będę cię odwiedzać codziennie, bracie. Posadzę pod twym grobem nawet krzew goji, które tak wielce podziwiałeś, będę opowiadał moim dzieciom o tobie. ~ Pomyślał z nagłym uśmiechem, ale niestety tylko do tego się ograniczył. Żyjemy i umieramy, czasem ktoś dożyje podeszłego wieku, ciesząc się powszechnym szacunkiem wśród młodzieńców, którym przy ognisku bajano opowiadania o niezliczonych przygodach, albo większość z nich umrze młodo. Bywa tak, że większość też nie dożyje okresu, dla wszystkich tak ważnego i oczywistego, jak śnieg zimą. Okresu założenia rodziny. Los wojownika jest niezwykle okrutny i niesprawiedliwy ~ Dawno nie widziałem Huttjorna, a już muszę go żegnać. Przynajmniej już nie cierpi, wolny od zmartwień i strachu o własne życie. Naharys był już pewien, że gdzieś walczy w wiecznej bitwie dusz, a wieczorami zasiada wraz z innymi poległymi do hucznej uczty, aby nabrać sił na walkę następnego dnia.
*
Przerwał rozmyślania, gdy usiadł ponownie przed grobem przyjaciela, za sobą słyszał zaś spokojne oddechy wojowników, przysiadujących zaraz obok niego. Niemal czuł ich ciepło, bijące z ich ciał i ta zapalczywa wyrywność do walki, ale mimo tego, basior chciał zostać sam.
- Guton, możecie wracać do mojego ojca. Przekażcie mu, że misja wykonana. - powiedział swój ostatni rozkaz. Kto wtedy chciał, ten mógł wracać z powrotem do obozu, ale jak się okazało, Eley została przy jego prawicy, Naharys dopiero wtedy zobaczył, że wzrostem mogłaby przewyższyć Pinę. Była o głowę od niej wyższa, a jej sierść, koloru ciekłej rtęci, falowała zdrowym blaskiem.
- Czemu nie wracasz do obozu? - zapytał spokojnie Naharys.
- To miejsce jest takie spokojne - odparła niemalże szeptem, jakby się spodziewała, że zmarli powstaną z grobu na dźwięk jej słodkiego głosu. - Kim był dla ciebie Huttjorn?
- To... długa historia i być może kiedyś ci ją opowiem. Ale nie teraz, nie w tym momencie. Sama rozumiesz.
- Rozumiem. - potwierdziła Eley, nie spuszczając wzroku z nagrobków. Wiatr nadciągający z południa stawał się nieco mocniejszy, przez co rozniecał drobne pyłki w powietrzu, powodując kąśliwy problem z oddychaniem, ale przez swe przemyślenia, nie interesował się tym w najmniejszym stopniu. Eley ku miłemu zaskoczeniu basiora, złożyła przy nagrobku przyjaciela kwiat arenarii, jak i również zmarłemu obok.
- Niech walczą i cieszą się ciepłem wiecznej wieczerzy. - wymruczała wadera.
- Niech walczą i cieszą się ciepłem wiecznej wieczerzy. - powtórzył Naharys z rosnącym ciepłem w sercu, układając obok arenarii drogocenne kamienie, którymi obdarował go starzec. ~ Tobie należą się bardziej niż mi. - Pomyślał Naharys.
Powstali z zamiarem powrotu do obozu, gdy nagle usłyszeli czyiś krzyk, dobiegający zza grzbietu wysokiego wzgórza, pokrytego gęstą warstwą wrzosów. Bez wahania ruszyli w pościg za krzykiem, który narastał z każdą sekundą, brzmiał on szaleńczo, przepełniony panicznym strachem. Przebili się przez wysoką trawę i pędem, przecięli na skos wrzosowisko, aby następnie ujrzeć takowy widok.
Drobna wilczyca, przylegająca do wysokiej skalnej ściany, nie miała wyraźnie szans na żadną ucieczkę, a po jej długiej, bujnej grzywce, Naharys od razu rozpoznał Tsumi, a do niej zbliżał się ociężałymi krokami, monstrualnych rozmiarów, rozdrażniony niedźwiedź. Poderwawszy się z miejsca, nasi bohaterowie ruszyli z odsieczą wystraszonej waderze, wykrzykując pogardliwe zwroty w stronę zwierzęcia, aby odwrócić do wadery jego uwagę. Naharys i Eley bez słowa porozumieli się między sobą i pędem wykonali następującą taktykę; Wadera zaszła ogromnego niedźwiedzia od tyłu i drażniła go kęsami po tylnych łapach, a Naharys zaś dbał o to, aby zarówno Tsumi, jak Eley nic się nie stało. Dwoma susami podbiegł do przerażonej wadery i jednym stalowym chwytem, poderwał ją z ziemi i zawlókł w bezpieczne miejsce, następnie dołączył do Eley i odciągnęli rozsierdzone zwierzę na bezpieczną odległość.
- Nie wiedziałem, że razem stworzymy taki zgrany team. - Pochwalił Naharys srebrnowłosą waderę, na co ta zareagowała sprośnym uśmiechem.
- Nie masz pojęcia, w jakich sytuacjach moglibyśmy się zgrać, słonko. - z tymi słowy puściła w jego stronę perskie oczko, na co basior zalał się intensywnym rumieńcem. ~ Dobrze, że Tsumi tego nie słyszy, inaczej już pędziłaby do Piny z wieścią.
- Mam kumpla, który być może zainteresowałby się tobą. Jesteś niska, masz niewinny wygląd... schrupałby cię na śniadanie i zostawiłby ciebie trochę na kolację. - skomentował Naharys, posyłając jej miły uśmiech.
- Będziesz musiał mnie z nim kiedyś zapoznać - odparła z wyraźną chęcią.
- Masz moje słowo.
W oddali jednak usłyszeli wściekły ryk znajomego im już niedźwiedzia, dlatego przyspieszając kroku, zwrócili się w stronę obozu.


PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 4020 
Ilość zdobytych PD: 2010 + 40% ( 804 PD) za długość powyżej 4000 słów
Nagroda za Quest: 400 PD +5 pkt inteligencja, +3 pkt zwinność, +4 pkt kondycja, 350 PD +3 pkt siła, +3 pkt obrona, +2 pkt spryt, 400 PD +7 pkt obrona, +6 pkt inteligencja, +2 pkt spryt
Obecny stan: 3964 PD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz