Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

sobota, 31 grudnia 2022

Od Yneryth’a c.d. Belief/Noiter ~ "Misja ratunkowa"

Biały basior do tej pory raczej nie zdążył się rozerwać. Walka z jaszczurami, nie usatysfakcjonowała go tak, jak sobie to wyobrażał. Niemal każdy wilk wchodził mu w drogę, próbując, jak oni to nazywali "pomagać”. W głowie samiec wyobrażał sobie, jak przez przypadek przebija swoich pobratymców w ferworze walki. Wizje te ograniczyły go do wywierania nacisku w sposób ściśle fizyczny.
Po całym zamieszaniu, z rozczarowaniem rozejrzał się po okolicy, widząc pobojowisko spływające krwią i kawałkami wyszarpanego miejsca. Yneryth jednak bardziej przejął się śladami pozostawionymi na biernie żyjącym otoczeniu. Walka nie przytoczyła mu tyle nie zadowolenia, co całe te "emocjonalne” głupoty. Lekko mówiąc, nie mógł się powstrzymać, by przerwać im tą jakże słodką pogawędkę. Zdawało się, że pobratymcy zrozumieli, o co mu chodziło i niemalże od razu udali się kontynuując dalszą część swojego planu.
Żółtooki wysłuchał całego tego jakże teatralnego występu, lecz gdy zdawało mu się, że to już koniec, Osear się lekko zdenerwował. Mówił coś tam o jakiś wyborach i innych głupotach, może gdyby basior bardziej się na tym skupił, to wiedziałby, o co mu chodziło. Niestety, lecz to nie był jeszcze koniec. Osear zdematerializował się, wilk dosłownie sam otoczył całą brygadę. W tamtym momencie Yneryth poczuł, że będzie jeszcze okazja, by się wykazać. Samcowi pojawiła się gęsia skórka i znaczne podekscytowanie. Zaczął napinać się, by być gotowym na następną rudne. Nim zdążył się rozluźnić, chmura się zmaterializowała, a Osear uderzył go od boku. Yneryth, jak zdmuchnięty przez wiatr odleciał z miejsca, zatrzymując się dopiero na ścianie jaskini. Uderzając o kamień, wilkowi lekko zakręciło się w głowie, przynajmniej tak mu się zdawało. Czarna mglista chmura wypełniała jaskinie, wręcz wyciekając z niej na zewnątrz. Żółte oczy ledwo dostrzegały w niej pozostałych pobratymców. Z konturów jedynie wyróżniali się dwaj skrzydlaci i wadera. Yneryth zatrzymał się pod ścianą z lekkim bólem głowy, próbując przeanalizować na nowo sytuację. Z tego miejsca nie był w stanie dostrzec Osear, jedynym pewnikiem jego obecności były warczenia i wykrzyknienia, nie zapominając o odgłosach uderzeń oraz zderzeń pazurów. Ten zły dosłownie pojawiał się z mgły i zaraz zmów znikał niespostrzeżony. Nie było jak z nim walczyć. Haos rozprzestrzeniający się do uszu Yneryth’a znacznie odcinał go od możliwości skupienia się. Odchodząc od ściany w głąb walki, znów oberwał, teraz przesuwając się jedynie po ziemi. Taka walka, nie miała dla niego żadnego sensu. Za każdym otrzymanym ciosem słabł, zresztą tak jak jego sojusznicy. Rozjuszony tchórzliwością, a zarazem sprytem czarnego, wykrzyknął.
- Nie tylko ty umiesz się chować! – Biały zaciskając łapy na podłożu, zaczął robić to, co szło mu najlepiej. Skała, na której stali zaczęła pękać, rozchodząc się do bocznych ścian. Z pęknięć zaczęły wyłaniać się kamyczki, które podnosząc się nad szczelinę, rozpadały się w skalny pył. Piach owinął całą szóstkę. W tym momencie jaskinia zdawała się dosłownie pusta. Wypełniona jedynie ciemną zawiesiną. – Ciekawe jak zaatakujesz z ukrycie coś, czego nie widzisz. Belief, Noiter, Aries, Manu, Farim, nie ruszajcie się!
Dało się słyszeć jedynie kaszlnięcie Belief, której piach wpadł w nozdrza i podrażnił nieco gardło. Nie wszyscy znali Yneryth’a, ale musieli mu w tym momencie zaufać. Pozostali w bezruchu, mimo wahań, tylko Bel mocno wierzyła, że biały samiec doskonale wie, co robi. Osear zaśmiał się ochrypłym głosem, po czym zawył. Drżące wycie dobiegło do uszu bohaterów, nie polepszając ich morali. Głos ten, dosłownie wprawił powietrze w drżenie. Ciemna powietrzna masa zaczęła się mieszać, aż w pewnym momencie, niczym fala przelała się przez wilki, wylewając na zewnątrz jaskini. Yneryth podniósł wzrok, widząc już to, co powinien. Nie zdając sobie sprawy, że sam znów jest widoczny, ruszył ku niemu. Będąc tuż przy nim, rozszerzył swoją szczękę i złapał go za kark, gwałtownie zaciskając, na nim swoje zęby. Obrócił się i przerzucił bokiem postać. Osear z trzaskiem uderzył o jeden ze zwisających z sufitu stalaktytów. Po uderzeniu wystrzeliła z niego niczym z rozdeptywanej purchawki, mgła. Upadając na ziemie, Osear zmienił swoją formę. Czarne kolory zaczęły znikać z jego futra, a łapy blakły. Wszyscy zdziwili się, gdy zobaczyli leżącego i krwawiącego Farima.
- Myślałeś, że tak łatwo wam pójdzie? – Zapytał wychodzący z tłumu Farim. Wychodząc z grupy, jego futro też zaczęło zmieniać kolor. Zdawać by się mogło, że jego futro pali się i blaknie, a ciemny dym unosi znad jego ciała. – Skoro jednego już mamy z głowy, chyba mogę zacząć się starać.
Czas nagle zaczął przyspieszać, a wydarzenia dookoła traciły sens. Yneryth błyskawicznie poczuł przeszywający jego grzbiet chłód. Nie zdążył zareagować ani nic powiedzieć, pazury jednego z nieznanych mu lepiej wilków przejechały po nim, drąc skórę, niczym zęby bobra młode drzewo. Zaraz po przeszywającym bólu wyminął go rudy basior, od razu kierując się w stronę Osear. Tamten nawet się nie ruszył. W odpowiednim momencie wykonał zwód i przewinął się nad rudym, lądując gładko na swoich nogach. Machnął głową i skierował wzrok przeciwko reszcie. Oczy wypełniły się ciemnym kolorem, a on sam stanął w miejscu. Powietrze w jaskini zaczęło jakby gęstnieć, stawiając opór. Noiter wraz z Ariesem od razu zaczęli próbować się poruszyć, było to jednak na daremne. Grawitacja zaczęła dociążać ich ciała, dociskając ich do podłoża. Jako pierwsi na ziemie opadł Manu i Yneryth. Zanim upadał Belief i dwójka skrzydlatych. Ciało jeszcze żyjącego Farima zaczęło rozlewać się po podłodze. Krew wypływała jak woda z górskiego źródła. Czas uciekał, a bohaterowie zaczęli zdawać sobie sprawę, że jeżeli nic się nie wydarzy, to również skończą jak, z trudem wstrzymujący się od piszczenia Farim. Belief przesuwała powoli łapami po skalnym podłożu, próbując doczołgać się do jedynego stojącego i szczęśliwego tu wilka. Yneryth będąc na przedzie, nie był w stanie dostrzec walczących z rzeczywistością znajomych. Widział jedynie Manu, który spoglądał albo na niego, albo na Oseara, oczami wypełnionymi nienawiścią. Biały rzucił okiem na ledwo żywego Farima, który umierał właśnie jakby nie patrzeć przez niego. Pysk żółtookiego rozwarł się, ukazując zębiska, obie łapy zaczęły się napinać, a pazury trzeć o wilgotną od krwi podłogę. Oczy basiora rozlśniły, a on sam podniósł się do pół siadu.
- To koniec. – Powiedział oziębłym tonem. – Błyskawicznie lodowy kolec wyrósł od lewego boku Oseara, przebijając go na wylot, wychodząc szyją.
Od razu po tym, ciśnienie w jaskini wróciło do normalności. Noiter i Aries wręcz wystrzelili z podłoża. Belief wraz Manu wstali, Manu od razu skierował się do reszty. Yneryth gładko wstając, zaczął iść prosto ku Osearowi. Łapy zaczęły zamarzać, wyżej niż dotychczas. Praktycznie cała prawa łapa pokryła się ciemnym lodem. Basior, kończąc, cały ten jakże problematyczny dzień, uderzył pełną łapą w głowę, czarnego. Trzask pękającego lodu, od razu doszedł do pozostałych, przerywany jedynie krzykiem.
- Nie, nie możesz! Nie masz prawa!
Ciało Oseara bezwładnie prześliznęło się po zakrwawionej podłodze, zatrzymując się dopiero na ciele Farima. Yneryth dalej przepełniony złością powiedział krótko.
- Mamy go z głowy. Powinniście zająć się przyjacielem, choć nie wiem, czy to cokolwiek da. – Rozgląda się po jaskini, patrząc na strugę płynącej i powoli zastygającej krwi.
Belief wraz Ariesem od razu rzucili się ku Farimowi w celu pomocy. Manu wystrzelił ku Yneryth’owi naładowany nie do końca przyjacielskimi zamiarami. Noiter zareagował intuicyjnie.
- To nie jego wina, zostaw go.
Biały rzucił spojrzenie biegnącemu ku niemu Manowi.
- Chyba na mnie pora. – Oczy przestały lśnić, wracając do normalnego koloru, po czym basior rozpłynął się w powietrzu.
Manu znów przeleciał przez swój cel, ponownie zatrzymując się bez powodzenia. Biały zniknął, lecz było widać odciskające się w krwi łapy, oraz pozostawiane krwawe ślady na suchym podłożu, kierujące się ku wyjściu.

END (Kontynuacja nastąpi w jednym z opowiadań)

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1208
Ilość zdobytych PD: 604 + 10% (60 PD)
Obecny stan: 815

Od Nasari c.d Shani ~ Zimny prysznic

Nasari stała zdenerwowana na brzegu przypatrując się szarej nieznajomej. I pomyśleć, że dosłownie na chwilę opuściła swoją jaskinię i już spotykają ją takie przygody. Nie była z tego powodu zadowolona, gdyż bardzo nie lubiła niespodzianek. Tak samo nie lubiła, gdy ktoś, nie ważne, czy znajomy, czy nie, obserwuje ją z ukrycia, ale... ta konkretna nieznajoma prawdopodobnie uratowała ją przed atakiem węża. Niemiło byłoby więc w tej sytuacji pouczać ją niczym matka swojego niesfornego szczeniaka. Naraziła dla niej swoje zdrowie, a wręcz życie. Czuła, że w tej sytuacji po prostu nie ma prawa być na nią zła.
- Wszystko w porządku? - Nasari w końcu zebrała myśli do kupy i wydusiła z siebie to jedno pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?
- J-Ja... Jestem Nasari... I od kilku dni jestem członkinią watahy Renaissance. - Różowooka była wyraźnie zakłopotana. Co powinna teraz zrobić? - Uhm, czekaj, pomogę ci.
Wadera wyciągnęła swoją białą łapę ku Shani, a ta skorzystała z pomocy, oplatając swoją łapę wokół jej i podnosząc się z wody. Powoli i ostrożnie wyszła na brzeg, po czym otrzepała swoje futro z nadmiaru wody. Wtedy Nasari miała okazję lepiej przyjrzeć się nowo poznanej wilczycy. Jej wzrok od razu przykuły jej oczy- dwukolorowe tęczówki bardzo wyróżniały się na tle jej szarego futra. Poza tym jednak nic nie zwróciło szczególnie uwagi czarnofutrej, lecz zdała sobie sprawę z tego, że Shani jest od niej wyższa i nieco masywniejsza. Wprawiło ją to w typowy dla niej niepokój, swój długi ogon owinęła wokół łap, jej postura uległa lekkiemu zgarbieniu, a uszy opuściła nieco na kark. Wiedziała, że właściwie nie ma powodu, aby obawiać się Shani, zwłaszcza po tym, gdy ta uratowała ją przed żmiją. Mimo to rozum nakazał jej zachować gotowość na ucieczkę, tak na wszelki wypadek.
Nie chciała jednak ignorować faktu, iż Shani obserwowała ją z ukrycia, a kto wie? Może nawet śledziła ją od dłuższego czasu?
- Wybacz, że o to spytam. - chciała jakoś delikatnie zacząć temat. - ale właściwie, dlaczego mnie śledziłaś?
- Nie śledziłam cię, chociaż rozumiem, że mogło to tak wyglądać. - Shani wypowiedziała te słowa z wyczuwalnym zakłopotaniem, odwracając na chwilę wzrok. - Przyszłam tu tylko poszukać pewnych owoców i przypadkiem natrafiłam na ciebie. Wiesz, obcy wilk na terytorium watahy potrafi przysporzyć problemów. Mam nadzieję, że rozumiesz...
Nasari kiwnęła głową na znak zrozumienia. Nie pierwszy raz przynależała do jakiejś grupy wilków i wiedziała, że nie każdy przybysz ma dobre zamiary. Shani jedynie chciała przekonać się, czy Nasa nie zagraża jej pobratymcom, co dla skrzydlatej było zrozumiałe, nawet jeśli była odrobinę zszokowana tymi podejrzeniami. Szara wadera uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz od tego momentu zapanowała głucha cisza. Wilczyce patrzyły na siebie w milczeniu, odwracając co jakiś czas wzrok.
- Wspominałaś coś o jakichś owocach, prawda? - cicho wypaliła Nasari.
- O-oh, tak. - to pytanie jakby obudziło nieco Shani. - Szukałam belladonny do mojego... uhm lekarstwa. Aczkolwiek patrząc na okolice, wątpię, aby coś się jeszcze ostało.
- Czyli jesteś medyczką? - Nasia z zainteresowaniem przekrzywiła nieco łeb. Shani kiwnęła głową twierdząco. - Mhm... Ale faktycznie z tymi owocami się trochę spóźniłaś. Chodzę tutaj już dłuższy czas i zauważyłam, że wszystkie już leżą na ziemi, a ich kolor i zapach nie świadczą dobrze o ich stanie.
Shani rozejrzała się, po czym ciężko westchnęła. Wyglądała na zrezygnowaną, a Nasari zrobiło się jej szkoda. Bardzo chciała jej pomóc, choć w pierwszej chwili nie wiedziała, jak ma to zrobić. Przecież nie zwróci owocom ich dawnego stanu i właściwości, a nowych jej nie wyczaruje. No ale chwila, przecież jest alchemiczką, a w swojej jaskini wszelkich ziół, kamieni szlachetnych i innych surowców ma bez liku. W końcu alchemia nawet ta opierająca się na magii dzieli pewne cechy z medycyną. Powinna mieć w swoich zapasach odpowiednio przechowane kilka sztuk belladonny.
-Wiesz, jestem alchemiczką, więc w swojej jaskini mam pewne zapasy różnych ziół czy owoców. Możemy się przejść i rzucić na nie okiem. Powinnam mieć jeszcze dobre parę sztuk belladonny. - wypaliła Nasa niemal jednym tchem.
Równocześnie po rzuceniu tej propozycji w jej głowie pojawiła się myśl:
- Cholera, Nasari, coś ty odwaliła… Właśnie zaprosiłaś do swojej jaskini praktycznie obcą ci osobę.
Czarnofutra spięła całe swoje ciało i z niepewnością co do podjętych przez siebie decyzji czekała na reakcję Shani.

Shani? Wybacz, że tak długo to trwało, ale wena poszła na spacer ^^'

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 696
Ilość zdobytych PD: 348
Obecny stan: 348

niedziela, 4 grudnia 2022

Od Shani do Nasari ~ Zimny prysznic

Brunatny płyn zabulgotał w drewnianym naczyniu, uwalniając do atmosfery zapach zgniłych jaj. Shani zmarszczyła nos, nie przerywając jednak pracy. Wiedziała, że to obowiązkowy punkt na drodze do uzyskania odpowiedniego wywaru. Cóż, tak przynajmniej mówiły księgi. Wilczyca nigdy wcześniej nie przygotowała tej konkretnej mieszanki, nie widziała bowiem zastosowania dla specyfiku. Pasta z kruszonych ziół, poddanych wspólnej fermentacji, nie miała prawa osiągać lepszego efektu w leczeniu infekcji układu moczowego niż prosty sok z żurawiny. Dziś jednak coś tchnęło medyczkę. Medykament, z wyjątkiem właściwości antyseptycznych, zawierał w sobie również zioła pobudzające produkcję moczu, przeciwbólowe i zmniejszające obrzęki. Shani nie mogła zrozumieć, jakim cudem autor receptury sam nie wpadł na pomysł, który wilczyca zamierzała zrealizować. Przecież dodanie niewielkich ilości belladonny – owocu o właściwościach przeciwskurczowych – uczyniłoby ze specyfiku idealny lek na kolki nerkowe, ułatwiający wydalenie bolesnych kamieni. Wystarczyło tylko…
Wzrok Shani napotkał pustkę. Nie może być! Wśród części roślin (a nawet kilku fragmentów ciał drobnych zwierząt) podwieszonych pod sklepieniem jej norki, w jednym z miejsc panowała ciemność. Nicość. Shani przygryzła język, wypowiedziawszy pod nosem krótkie przekleństwo. Wstyd jej było przed samą sobą. Zawsze tak pieczołowicie dbała o zapasy, a tu proszę! W jej zbiorach brakowało tak podstawowego składnika, jak belladonna.
Wilczyca odstawiła miseczkę ze specyfikiem z powrotem w ciepłe miejsce w rogu swojej jaskini, w specjalnie przygotowanym zagłębieniu omijanym przez wpadający do pomieszczenia wiatr. Nakryła naczynie skórą z królika i przesypała liśćmi, licząc, że pomoże to zachować odpowiednią temperaturę.
Wyszła na dwór. Dreszcz przeszył jej ciało, gdy zimny wiatr spenetrował futro, docierając do skóry. Pogoda nie była ostatnio łaskawa. Ochłodzenie przyszło nagle, nie dając stworzeniom czasu na wytworzenie gęstszej okrywy. Takie warunki atmosferyczne nie zwiastowały sukcesu w kwestii poszukiwania owoców, które najpewniej już dawno opadły. Wadera nie pozwoliła więc sobie na optymizm, co jednak nie przeszkodziło w podjęciu próby. W końcu wiedziała, gdzie szukać tych roślin i nie było to tak daleko.
Gdy dostrzegła cel swej wędrówki na horyzoncie, opuszki jej łap były już zimne i boleśnie zwiastowały, iż niedługo pokryją je drobne pęknięcia. Że też nie posmarowała ich przed wyjściem jelenim łojem… No cóż, przynajmniej będzie miała nauczkę na przyszłość.
Shani pewnym krokiem wkroczyła do małego, wierzbowego zagajnika. Kiedy więc dostrzegła niespodziewany ruch – w jej polu widzenia mignęło coś… różowego? – niezdarnie wskoczyła w krzaki, robiąc przy tym nieco hałasu.
Zwierzę znieruchomiało na chwilę. Ogromny, puchaty ogon, zwieńczony różowym akcentem, zatoczył w powietrzu krąg, odsłaniając jego właścicielkę. Shani przywarła do ziemi, chcąc lepiej się ukryć. Miała przed sobą wilka… chyba. Wiatr jej nie sprzyjał, zanosząc woń medyczki prosto do nozdrzy nieznajomego (tudzież nieznajomej), nie udzielając jednocześnie żadnych wskazówek szarej. Shani widziała kruczoczarne futro pokrywające drobne, zgrabne ciało. Dostrzegła białe i różowe znaczenia oraz… troje oczu, które wpatrywały się prosto w nią. Nie, dwoje oczu i coś pomiędzy, czego medyczka nie była w stanie określić z tej odległości. Shani nigdy nie widziała tak osobliwie wyglądającej wilczycy, nie mogła jednak odmówić jej urody.
- Ekhm. To nieuprzejme tak podglądać – odezwała się nieznajoma.
Futro na jej ciele zmierzwiło się, a na pyszczku wymalowana była podejrzliwość. Jej napuszony ogon zdawał się teraz jeszcze większy, jednak to nie on przykuł uwagę Shani.
- Żmija! – Krzyknęła medyczka, szykując ciało do skoku.
- Wypraszam sob…
Shani już była w powietrzu, by następnie wylądować ze szczękami zaciśniętymi na szyi gada. Jednocześnie poczuła rozdzierający ból w swej lewej łapie, który wytrącił ją z równowagi. Shani, wciąż trzymając żmiję w pysku, przekoziołkowała kilka metrów przed siebie, wpadając do lodowatej wody z głośnym chlupnięciem. Po początkowym szoku podniosła się, otrzepała futro i wyszła na brzeg, gdzie czekała przejęta nieznajoma.
- Wszystko w porządku? – Zapytała, przekrzywiając głowę.
Shani polizała łapę jak kotek, który się myje. Była podejrzanie ucieplona. Medyczka jednak nie chciała się do tego przyznać, unikała więc obciążania kończyny, gdy była obserwowana. Do jej nozdrzy dotarł teraz zapach nieznajomej – wyczuła w nim wilki z watahy. Prawdopodobnie wilczyca była tu nowa.
Shani zdała sobie sprawę, że jej szczęki wciąż mechanicznie trzymają martwego gada. Wypluła go na bok, by uwolnić pysk. Czemu wąż nie hibernował teraz, w środku zimy? Wilczyca nie miała czasu szukać w głowie odpowiedzi na to pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?

Nasari? ^^

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 688
Ilość zdobytych PD: 344
Obecny stan: 344

Od Yneryth’a c.d. Naharysa ~ Pokłosie

Biały, jak każdego dnia korzystał z uroków znanego mu otoczenia. Chodził i analizował dogłębnie okolice, których jeszcze nie miał wyrytych na pamięć. Czynność ta oddalała jego myśli od zdarzeń z ostatniego czasu. Stąpając po liściach, rychło zwiastujących nadejście lodowatego powietrza, otrząsnął się. Śnieg nie kojarzył się mu już tak dobrze, jak wcześniej. Teraz z chęcią wypaliłby sobie te wspomnienia ze swojej głowy. Może stracenie świadomości miało mu tylko pomóc. Zagmatwany swoimi teoriami, nie zauważył, że już był przy wejściu na swoją polanę. Podniósł wzrok ku wzniesieniu. Oczy nabrały gwałtownie całkiem normalnego spojrzenia. Charakterystyczne bez emocjonalne spojrzenie zauważyło kogoś, kogo wcale nie chciało zobaczyć.
- Wybornie, tylko tego mi brakowało. – Powiedział sam do siebie, chwilę przystając w miejscu. Po chwili znów ruszył, wyrywając zza siebie drobiny piasku i drobnych kamieni.
Wilk pod kurtyną doszedł do drzewa, licząc na to, że Naharys może sam zrezygnuje i wróci do siebie. A on sam będzie mógł cieszyć się błogą samotnością. Stojąc chwile w jego pobliżu, zorientował się, że nie ma na co liczyć. Naharys nie należał do tych, co sobie odpuszczają. Wychodząc z kamuflażu, zapytał.
– Co tu robisz?
- Wiesz... - podjął Naharys, zerkając ciekawsko na jabłoń, jak gdyby rodziła diamenty, zamiast jabłek. - Cieszę się powietrzem, podziwiam widoczki i winszuję uzdrowienia jabłoni.
- Brzmi jak, gdyby ci się nudziło. – Lekko przechylił głowę.
- Nie, na prawdę, gratuluję Ci uzdrowienia jabłoni. To bardzo... miłe z twojej strony. Miłe dla natury. - Nic nie mówiąc, dalej patrzył się w jego kierunku. Naharys wykręcił głowę w bok, wlepiając wzrok gdzieś w dal.
- Masz coś jeszcze do omówienia? - Obracając się w kierunku, z którego przyszedł.
- A czy trzeba coś omawiać, aby się spotkać? Chciałem tylko zobaczyć, jak Ci idzie opieka nad jabłonią. - Odparł spokojnie biały wilk.
- Jak widzisz dostatecznie dobrze. Ciężko nazwać przypadkiem, że akurat tu się spotkaliśmy. - Złośliwie się uśmiechnął. Po czym odszedł tam, skąd przyszedł.

END

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 303
Ilość zdobytych PD: 151
Obecny stan: 151

środa, 30 listopada 2022

Od Sininen c.d Naharysa ~ "Zapomniana melodia"

Wspominanie i opowiadanie tamtego wydarzenia nigdy nie mogła nazwać przyjemnością i na wieki pozostanie jej kajaniem się — pokuta po wieki. To była tylko jej wina za to, że matki nie było z nimi, nawet jeśli znacznie po czasie zorientowała się, w kogo kreatura tak w zasadzie celowała. W tamtej chwili umysł musiał być otumaniony od adrenaliny i strachu, dalej trudno było jej to jasno i precyzyjnie określić. A jednak znowu znajdowała się w objęciach ojca, który w milczeniu ją pocieszał i starał się pomóc w łataniu rozwalonej po raz kolejny psychiki biednego dziewczęcia, Chmureczka podobnie. A ona? Przecież nie zasługiwała na to wsparcie, nie po tym, jak dowiedzieli się kluczowego szczegółu z porwania. Jakim cudem i dlaczego u licha traktowali ją jak ofiarę? Przecież to była tylko jej wina!
- Myślę, że oni coś kombinują! - Dopiero te słowa niejako sprowadziły ją na ziemię, gdyż znowu myślami błądziła we własnym umyśle. Ach, musieli rozmawiać o przybyszach i ich intencjach. Nic dziwnego, że rozmowa przekształciła się w niejaką naradę rodziny.
- A ty, Chmureczko? - Kolejne pytanie ojciec skierował w stronę najstarszej z trójki dzieci.
- Sama nie wiem. Może powinniśmy się przynajmniej dowiedzieć, o co chodzi z porwaniem Sini, dlaczego zamiast tego, mama została porwana?
- A ty, Sini? Co o tym myślisz?
Najmłodsza dobrą chwilę nie odzywała się, przez co Shori nieco nachyliła się w celu zobaczenia czy druga z sióstr przypadkiem nie usnęła w ramionach ojca od nadmiaru emocji, co ostatnimi czasami zdarzało się jej w postaci nagłego odpłynięcia.
- Część faktów się zgadza, część nie została wyjaśniona. - Mruknęła cicho bez ponoszenia głowy. - Jak dla mnie mówią prawdę i są na tyle zdesperowani, że podzielą się innymi ważnymi szczegółami całkiem szybko.
- Skąd ta pewność? - Zapytała się Shori. Być może nieco niepewnie, chociaż Nen w swoich osądach nigdy się nie myliła.
- Samo charakterystyczne umaszczenie jest dobrym dowodem. Znają też sporo szczegółów — odparła bez zmieniania tonacji głosu. Nabrała więcej powietrza w płuca, nim ponownie zabrała głos. Tym razem skierowała je do głowy rodziny. - Wygląda to mocno podejrzanie, wiem. To wygląda na zbyt chory przypadek losu i czasu.
- Czyli wszyscy jesteśmy zgodni, by dowiedzieć się więcej. Wolę nie zgłębiać się w ich plan nagłego przybycia i wyciągnięcia nas w ich tereny. Zwłaszcza was — dodał, spoglądając na siostry.
- Ale o co im chodziło z nami? - Zapytała się Shori, aż było słychać, jak nieco unosi brwi podczas zadawania pytania.
- Spoglądali głównie na skrzydła — odpowiedziała Nen w trakcie odsuwania się od ojca. Dopiero wtedy podniosła wzrok znad ziemi w kierunku starszej siostry. - Ma to jakiś związek, skoro tak bardzo potrzebują obecności którejś z nas, możliwie nawet obu.
- Prawie że tylko was — potwierdził Naharys. Zaraz zmarszczył brwi. - Ani na jotę mi się to nie podoba. Jako ojciec, wolałbym zamknąć ten temat i pogonić intruzów. Niestety, jako kapitan nie mogę tego tak zostawić.
- Konfrontacja? - Shori i Ereden zapytali się chórem. Największy wzrostem i rangą potwierdził to ruchem głowy.
- Pójdę z tobą — odezwała się nagle Sininen, co było rzadkością, żeby dobrowolnie przejmowała stery.
- Co? Nie! Tato, Sini zostaje — powiedziała nieco zdenerwowana Shori. Młodsza pokręciła głową.
- To najsensowniejsze rozwiązanie — odpowiedziała jej młodsza. - Ich najmłodszy kompan nie odważy się zaatakować ponownie, raz. Cała trójka wyraźnie jest zainteresowana w nas i skrzydłami, to dwa. A trzy, wygląda na to, że nie zamierzają nas w ogóle zranić. Poznali nas najszybciej i przekonali się, że nie warto z nami zadzierać. Powinniście zostać w jaskini, będziesz miała zapewnioną ochronę siostro. Wybacz, ale z wojennego punktu widzenia jesteś najsłabsza z naszego grona — głos Nen był, prawie że chłodny w kalkulacjach i niestety trzeba było przyznać jej rację. Ach te wyraźne sygnały bycia jedynym strategiem w watasze.
Shori wyraźnie próbowała się wykłócać, ale nie mogła przebić żelaznej logiki najmłodszej z rodziny, przez co zaraz westchnęła pokonana.
- Nie wątpię, że nie umiesz się bronić kochanie. - Odezwał się ciepło ojciec. - Ale Sini ma rację, Ereden zapewni ci bezpieczeństwo w razie kryzysu.
- Dlaczego się ot tak zgodziłeś na to, żebyście poszli sami do nich? - Teraz wtrącił się jedyny syn. Biały spojrzał na niego.
- Sprawa w znaczącej mierze dotyczy Sininen, która wykorzystując swój umysł, jasno wskazała kierunek celu przybyłych. Poza tym widziałem ją w akcji i nie w sposób nie uznać ją za wojownika. Dodatkowo nie wiem, czy zauważyłeś, ale to głównie ona ich interesowała od początku. Jak bardzo bym chciał temu zaprzeczyć, Sini jest solidną kartą przetargową w działaniu.
- Mówiąc kolokwialnie, do wykorzystania?
- Wolałbym tego tak nie nazywać — westchnął ciężko ojciec. Zaraz zwrócił się ku błękitnej. - Ruszamy moja droga?
- Chodźmy — kiwnęła głową. Obaj mieli rację: Sini zdawała się być świetnym materiałem do wyciągnięcia ważnych informacji przed podjęciem ogólnej decyzji w domostwie.

- Nie jesteś zła za to określenie? - Zapytał ojciec znaczny kawałek od opuszczenia jaskini. Pokręciła głową, gdyż miał tam rację. A nawet jeśli, zabranie ze sobą Nen było najrozsądniejszym wyborem pośród jego dzieci: była najspokojniejsza, z chłodnym opanowaniem badała sytuacje i potrafiła z nich wyjść prawie bez szkód, do tego faktycznie była świetna w walce, a także niemal bez słów rozumiała się z ojcem, także na linii zawodowej. Nagle westchnął. - Nawet nie wiesz, jak mi jest przykro, że tak potoczyło się twoje wolne.
- Nie przejmuj się ojcze. Sprawy watahy i rodzinne są ważniejsze — odparła, w myślach za to dodała "niż prywatnie odpoczynek". Najwyraźniej ojciec to wychwycił, gdyż zestrzygł uszami mimo braku zmiany wiatru i odgłosach dobiegających zewsząd. Oj, zdecydowanie wiele jeszcze minie nim uda się przemówić do rozsądku Sininen o odpowiednim odpoczynku, a nie dalszym popadaniu w skrajny pracoholizm.
Po bliżej nieokreślonym czasie do wyostrzonych uszu wadery dotarły odgłosy rozmowy trzech wilków. Zaraz podążyła głową w tamtym kierunku.
- Tam są — wskazała ruchem skrzydła w konkretną stronę. Faktycznie, zamierzali nocować na granicy w taki sposób, że miało to nie wzbudzać żadnego niepokoju w innych członkach watahy, którzy chyba nawet nie wiedzieli o ich nagłym przybyciu i obecności.
- Załatwmy to sprawnie — rzekł ku niej ojciec, po czym oboje ruszyli tamtym na ponowne spotkanie, tym razem w celu zdobycia informacji.
- Nie myślałem, że wyjdziecie nam na spotkanie, nawet jeśli w duchu na to liczyłem — odezwał się brązowy wilk. Adgur odezwał się po zauważeniu nadciągającej dwójki zza głazu. Mimo spokojnej figury ciała i spojrzenia, Sini niejako czuła pewnego rodzaju błysk w jego aurze. Letho i Saariel spojrzeli w ich kierunku, by zaraz zmienić zajmowane pozycje na siedzące. Definitywnie wyglądało na to, że wszelkie sprawy przybycia były załatwianie przez młodszego z braci, zdawał się odgrywać tę samą rolę, co ona sama.
- Przejdźmy do konkretów — odparł chłodno Naharys po zatrzymaniu się w komfortowej odległości między nimi, która wynosiła cztery metry. Adgur nie skomentował tego, najpewniej również badał grunt, na jakim się znalazł z przybyłymi. - Podajcie mi sensowne powody, by wierzyć, że jesteście spokrewnieni z Piną.
- Masz jej po swojej prawicy — odpowiedział mu Adgur, spoglądając na Sininen. - Identyczne rozłożenie umaszczenia jak u niej. Iskrzące się oczy jak u innych wader z naszej rodziny.
- Nie wierzę, że nie powiedziała chociaż raz, że twoja córka jest uderzająco podobna do naszej przodkini — dodał od siebie Letho po zbliżeniu się do brata. Obaj cały czas patrzyli na jedyną samicę w towarzystwie i najwyraźniej ich siostrzenicę. Nagle byli jeszcze metr bliżej. - Kropka w kropkę. Nie mówiąc już o tym, jak bardzo fizycznie przypomina matkę.
- Pina nie miała skrzydeł — zauważył sensownie ojciec wadery. Tamci pokręcili głowami.
- Prawda, ale zakładamy, że pojawiają się co drugie pokolenie u wader, jak w przypadku reszty rodzin w naszych stronach, ewentualnie skala mocy miesza w tym swoje palce. Nigdy nie ukrywała, że nie ma imponującego zasobu magicznego.
Chociaż ojciec nie wydawał się wzruszony, stojąca przy nim córka wychwyciła drobną zmianę w jego aurze. Kojarzyła, że słyszała żartowanie mamy odnośnie do jej mocy, gdzie Sini już za szczeniaka miała znacznie większe niż ona. Kolejne rzeczy, które przechylały szalę sprawy na korzyść przybyłej trójki.
- Załóżmy, że zaczynam wierzyć, że jesteście jej braćmi — odezwał się po chwili Naharys. Wbił wzrok w tamtych, prawie bezlitośnie ich lustrował. - Powiedzcie, o co chodzi z waszym przybyciem i koniecznością zabrania mojej rodziny do was?
- Tato, nie ma sensu zwlekać — żachnął się Saariel w trakcie dźwigania się do nich. - Chcą konkretów, aż za nadto to widać.
Mimo słów opisujących i skierowanych pod adresem tutejszego kapitana, cały czas obserwował Sininen. Trzy pary oczu na niej nie wzbudzały szczególnej zachęty do bratania się, absolutnie nic z tych rzeczy.
- Skoro tak — powiedział Adgur dobitnie, gdyż najmłodszy z nich najwyraźniej zburzył jego zbudowany sens sytuacyjny. Młodszy nieco się wzdrygnął. - Potrzebujemy waszej pomocy, zwłaszcza córek. Jesteśmy na skraju wojny z inną watahą, a potrzebujemy, by wadera czystej krwi wiatru wykonała rytuał uświęcający. Moja córka nie może temu podołać z uwagi na brak mocy oraz brzemienność.
- Skąd wiedzieliście o nas? - Nen w końcu zabrała głos od momentu przybycia.
- Twoja matka wysłała szept wiatrem, że założyła własną rodzinę — odparł jej Letho. - Ilość i płeć szczeniąt również.
- Czegoś nie rozumiem. - Wtrącił Naharys. - Nie możecie wrobić w to zadanie kogoś od was?
- Niestety nie. Naszą nadzieją była Pina i jej córki.
- Dlaczego? - Naciskał biały basior.
- Ponieważ Pina była naszą uświęconą kapłanką żywiołu, któremu wataha jest poświęcona. Wiatru — odparł Adgur.

Cdn.

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 1479
Ilość zdobytych PD: 739 + 200% (1478)
Obecny stan: 4098

Od Belief c.d. Yneryth/Noiter’a ~ „Misja ratunkowa” (+16)

W tym samym czasie Belief z Ynerythem znaleźli dogodny punkt oczekiwań na postępy Noitera. Było to wzgórze, nieopodal terenów stada czarnego wilka, z którego było widać las i część odsłoniętych polan, które były otoczone z każdej strony wielkimi bagnami. Było to terytorium Oseara oraz Ariesa, który był tam uwięziony. Samica stała długo na wzniesieniu i spoglądała w dół, widząc w oddali jakieś wilki. Bardzo mocno im współczuła, ale jeszcze bardziej cieszyła się, że ich koszmar wkrótce się zakończy. Zerknęła kątem oka na swojego przyjaciela, który intensywnie usiłował w tym czasie znaleźć im jakąś bezpieczną kryjówkę. Uśmiechnęła się do siebie, po czym usiadła i wróciła do obserwacji terenów watahy. Delikatny nocny wietrzyk, smagał jej poplątane błotem futro. Samica westchnęła, bowiem martwiła się całym sercem o Noitera. Znała go zaledwie od dziś, ale jednak jej instynkt i wrodzona troskliwość nakazywała jej martwić się o swoich współtowarzyszy. Nie tylko o Noitera się troskała. Martwił ją również Yneryth. Sprowadziła tu ich oboje do pomocy w walce ze złem. Ale czy słusznie postąpiła? Czy nie powinna wziąć więcej wilków? Czy dadzą sobie radę w trójkę? Belief pogrążyła się w niepewnościach, które zaprzątnęły jej głowę. Nie było już odwrotu. Przybyli taki kawał drogi, że nierozsądnie byłoby teraz się wycofać. Bała się, lecz stłumiła strach w sercu, przełykając ślinę. Przecież jest po naszej stronie jeszcze wataha, która o niczym innym nie pragnie jak o wyzwoleniu. "Damy radę... na pewno" pomyślała, jednak w tym samym momencie ktoś wytrącił ją z zamyślenia.
- Belief? Belief! - Dopiero dwukrotne wypowiedzenie jej imienia, spowodowało, że samica zwróciła się w stronę samca. Jednak jego widać nie było. Biała otrzeźwiała i zaczęła zastanawiać się, czy aby wilk znów nie użył jednej ze swych sztuczek z iluzją.
- Yn, potrzebujemy prawdziwego schronienia. - rzekła nieco smutno jak na nią.
- No przecież takowe znalazłem. Schyl się, tutaj jestem.
Posłusznie wykonała polecenie i faktycznie pod jedną z bujnych iglastych drzewek zobaczyła parę oczu należących do białego samca.
- Oh, wybacz, już idę. - rzekła, wstała, po czym obeszła drzewko na około i położyła się, po czym wczołgała się pod jego bujną suknię. Oparła się o pień drzewa bokiem i spojrzała na samca. Nie było tam zbyt wiele miejsca, więc oboje położyli łby na łapach i oddali się leniwemu oczekiwaniu.

W tym samym czasie Aries, który odprowadzał Timbada, czuł się okropnie. Mimo iż nowy samiec wyglądał na wrednego typa, coś mu jednak w tym wszystkim nie pasowało.
- Kolejny nieszczęśnik.. Och Ariesie, bardzo ubolewam. Tak bardzo chciałem mu powiedzieć, aby uważał na naszego alphę... tak bardzo chciałem. - jęczał biały samiec.
- Wiem Timbadzie. Ja również mam ochotę powiedzieć o tym każdemu nowemu, ale kara, która nas za to spotyka, jest gorsza niż cokolwiek na tym świecie.
Biały samiec zatrzymał się i spojrzał z dołu Ariesowi prosto w oczy.
- Czy Ty wierzysz w to, że Twoja siostra przybędzie nas uratować?
Samiec przez moment wydawał się, jakby dostał w pysk czymś ciężkim i twardym. Wypuścił powietrze ze świstem. "Właściwie to dawno jej nie widziałem, może się zmieniła... może nie dopełni obietnicy" Pomyślał, po czym naprędce odparł białemu.
- Ależ oczywiście. Wiara Timbadzie to ostatnie co nam pozostało, więc należy trzymać się każdej, najdrobniejszej nadziei. - zaśmiał się na koniec i dodał myśl, która przyszła mu do głowy. - Być może teraz właśnie nas ratuje. - zażartował, jednak widząc minę przyjaciela, odpuścił i westchnął. - Wybacz. - spojrzał mu w oczy głęboko i szczerze. - Jestem przekonany, że Belief przybędzie. Jej imię zobowiązuje do dotrzymania obietnicy, w którą my tak mocno wierzymy.
Biały chwilę pomyślał, po czym przytulił po przyjacielsku Ariesa.
- Dziękuję Ci skrzydlaty wilku za tak pokrzepiające słowa. Bez Ciebie my już dawno byśmy się poddali. Jesteś naszą iskierką w tym wielkim mroku.
- Nie ma sprawy. A teraz idź Timbadzie do swoich synów i dodaj im otuchy, bo tego z pewnością najbardziej potrzebują.
Biały kiwnął głową i ruszył prędko w stronę swojego domu. Wydawałby się teraz zupełnie innym samcem. Pełnym odwagi i hartu, a nie tym samym, który przed chwilą trząsł się cały podczas łatania ran Retiona w jaskini Oseara.
Aries odprowadził go wzrokiem i gdy zniknął mu z oczu w cieniu swej groty, szary odwrócił się. Stwierdził bowiem że to dobry moment, aby wrócić w pobliże groty Oseara i sprawdzić co się dzieje. Czuł w kościach, że coś się szykuje. Że być może będzie komuś potrzebna jego pomoc. Jak pomyślał, tak też zrobił.
Kiedy zbliżał się do groty, poczuł dziwny i niepokojący zapach. Jakby coś się paliło albo gotowało. Lecz tutaj na bagnach to naprawdę dziwna sytuacja. Samiec przyspieszył odruchowo, szybko kierując swoje łapy w kierunku głównej jaskini. Gdy dotarł na miejsce, nie mógł uwierzyć, w to, co widzi. Z groty Oseara wydobywał się błękitny dym. Ostatnim razem coś takiego widział, kiedy był młodym szczeniakiem i pokazywano mu magiczne sztuczki. Wciągnął woń w nozdrza. Pachniało bagniście, ale i nieco inaczej jakby ziołowo. Zerwał jakiś liść i zatkał sobie nim nos, po czym odważył się, by wejść do środka groty. Na głównej hali, dokładnie tam, gdzie jeszcze niedawno, Timbad opatrywał rany strudzonemu wędrowcowi, leżeli oni. Retion i Osear. Aries nie mógł uwierzyć, w to, co właśnie zobaczył. Machnął skrzydłem, by odgonić kłębki dymu sprzed oczu, co pozwoliło mu zobaczyć dziwny krąg z ogniskiem pośrodku. Czyżby jakiś rytuał? Czyżby marzenia Oseara się spełniły? Być może, ale to, co Ariesowi najbardziej zadziałało teraz w głowie to alarm. Przecież Osear leżał, nieważne z jakiego powodu, ale spał jak mops i to była ta chwila, w której powinni zaatakować jaszczury, który w tej chwili nie były kontrolowane. Aries otwarł szeroko oczy i natychmiast odwrócił się i wybiegł z groty, po czym rozwinął skrzydła i poleciał w stronę centrum watahy. Gdy stał już na ziemi, zawył donośnie, co sprawiło, że pozostałe wilki wyszły ze swoich domostw.
- Co się Stało? Nie wolno nam wyć! - krzyknął Timbad, który zasłonił łapą swoją córkę, która ciekawsko również wyjrzała z jego groty.
- To nasza szansa, musimy zaatakować jaszczury. Teraz! Szybko! - krzyczał Aries, jakby kompletnie postradał zmysły.
- Na pewno? - spytała jedna z samic, która była wojowniczką.
- Na pewno Isir. Osear zasnął z tym nowym, chyba jakiś rytuał... szybko, bo nie wiadomo ile mamy czasu.
Wilki zawyły radośnie i rozpierzchły się we wszystkich kierunkach. Szczenięta oddano pod opiekę partnerce Timbada, białego medyka. Ona jako jedyna pozostałaby chronić ich dzieci. Aries biegł przodem wraz z Timbadem oraz szarym. - Farimem i rudym. - Manu, z którymi najczęściej przyszło mu pracować. Wbiegli na bagna i atakowali wszystko, co choć trochę przypominało jaszczury. Cała wataha Oseara rzuciła się niczym jedno ciało na wielką wojnę przeciwko bestiom swojego władcy.

**

Do nozdrzy białej dobiegła dziwna woń. Jakby zioła, kwiaty i chwasty... zaraz, zaraz... kwiaty!
Podniosła gwałtownie łeb do góry, co spowodowało szum, gdyż włożyła głowę w igliwie. - Noiter! - szepnęła bardzo głośno i poderwała się do przodu, zostawiając za sobą zamglonego znudzeniem w oczekiwaniu i nieco zaskoczonego samca. Biała, wydostawszy się z zarośli podeszła na szczyt wzniesienia, z którego było widać zalesione terytorium Oseara. Samica odwróciła się do Ynerytha.
- Czujesz? Tak pachniały kwiaty Noitera. Jestem przekonana, że daje nam sygnał. - Po chwili ujrzeli wydobywający się z lasu gęsty błękitno niebieski dym.
- Albo na obiad będziemy jeść Noiter'a. - lekko się uśmiechnął
Spojrzała na samca i skarciła go wzrokiem.
- To nie czas, na żarty Yn. Chodź, musimy iść. - Poczekała aż samiec, wygrzebie się, spod choinki. - Biegnij za mną, dam znać stadu, a potem wspólnie ruszymy na jaszczury.
- Już idę. - Biały wygrzebał się powoli spod choinki, po czym otrzepał się z igieł i ruszył w ślad, za białą towarzyszką.
Zbiegali z górki bardzo szybko, biała biegła, jakby miała zaraz potracić łapy. Nawet na treningu u Naharysa nie biegła aż tak szybko i intensywnie. Teraz walczyła przecież nie tylko o uwolnienie wilków z watahy, ale przede wszystkim walczyła o Noitera, nowego przyjaciela. Zacisnęła zęby i przeskoczyła z gracją zwalony pień, który pojawił się na jej drodze. Słyszała tętent łap za sobą, co świadczyło o tym, że jej towarzysz dotrzymuje jej kroku. Teraz kierowali się w stronę centrum watahy. Wadera, wbiegając już w ten teren, zdała sobie sprawę, że jest zbyt cicho i zbyt pusto. Zbyt pusto. W końcu zatrzymała się, obserwując uważnie pobliskie groty i nory. Yneryth uważnie obserwował wyraźne ślady po jeszcze niedawno obcujących w tej okolicy wilkach. Zniżył łeb i zaczął wąchać.
- Gdzie są wszyscy? - spytał po chwili.
- Nie mam pojęcia. - Samica bezradnie wypatrywała oczu, które zazwyczaj obserwowały każdy jej krok, gdy była w pobliżu. Jednakże bezskutecznie. Nagle jej uwagę przykuło chrząknięcie Ynerytha. Spojrzała na niego, a gdy ten dał jej znak, by spojrzała przed niego, ujrzała starszą od siebie waderę, a wokoło jej łap pokaźne stado młodych szczeniąt.
- Belief? Czy to naprawdę Ty? - Spytała obca samcowi samica, spoglądając na niego raz po raz nieufnie.
- Tak! To ja, co tu się stało? Gdzie się wszyscy podziali?
- Czyli... Ty nie wiesz? -spytała i cofnęła się krok w głąb groty, schylając głowę ze smutkiem.
- Co się stało? Opowiedz mi, proszę!
- Aries.... Aries nam obiecywał, że przybędziesz, ale chyba już za późno.
Wadera była przekonana, że Osear wpędził wilki w pułapkę specjalnie, wyczuwając obecność Belief.
- Nie rozumiem, dlaczego za późno? Wszystko szło zgodnie z planem. - Odezwał się Yneryth zirytowanym tonem.
- Gdzie jest Aries? - Ponowiła pytanie Belief, tym razem jednak była o wiele bardziej przekonująca i stanowcza.
- Aries przybiegł tu przed chwilą i oznajmił, że Osear zasnął razem z jakimś nowym przybyszem. I że to szansa jedyna na pokonanie jaszczurów. - Na twarzach pary wilków pojawiły się uśmiechy. " Czyli Noiter wykonał misję" - Nie rozumiem. Co was bawi? To na pewno pułapka, jesteśmy zgubieni.
Belief spojrzała na Ynerytha, po czym posłała samicy pokrzepiający uśmiech.
- O nic się nie martw Pani. Jeszcze tego poranka wasze stado będzie uwolnione.
- Nie wiesz o czym, mówisz. młoda damo.
- Wiem aż za dobrze.
- To była część naszego planu. - dodał Yneryth.
- Uśpienie czujności Oseara, by móc zabić jaszczury a później stoczyć z nim walkę... równą walkę.
- Ale... - zaczęła stara wadera, jednak Belief nie dała jej dokończyć.
- Musimy biec, pomóc waszemu stadu w walce z tymi paskudami. Zostań tu i pełnij straż nad waszymi dziećmi. Niech w Twojej myśli będą wasi najwspanialsi wojownicy.
Yneryth wymienił się z Belief porozumiewawczym spojrzeniem, po czym nie dając już wilczycy prawa głosu, odwrócili się i pobiegli w kierunku bagien.
- Oh... powodzenia kochani. - Wadera zniżyła łeb do szczeniąt i weszła do groty, by położyć się i ogrzać swoim ciałem szczeniaki, które tłumnie ją otoczyły, szukając ciepła w tę zimną noc.
Bel i Yn znów biegli. Nie było czasu do stracenia, toteż starali się nie robić już żadnych przerw. Do ich uszu zaczęły dobiegać odgłosy walki. Zaraz po tym wbiegli na niewielką polanę, gdzie rozgrywały się sceny niczym z prawdziwej wojny. Wilki różnych umaszczeń rozszarpywały ciała potężnych, lecz nieco niegramotnych jaszczurów na strzępy. Zdecydowanie wilki prowadziły do zwycięstwa.
- Popatrz, jakie są otumanione.
- Huh? - spojrzał na nią, ledwie powstrzymując się od rzucenia się do walki.
- Bez Oseara, są jakieś takie... jakby nie wiedziały, co się dzieje.
- To chyba lepiej dla nas. - posłał jej uśmiech, po czym spojrzał na jaszczura, który nadbiegał w stronę Belief i rzucił się na niego, nim on zdążył zrobić cokolwiek. Belief natychmiast odskoczyła, warcząc i pomogła samcowi powalić przeciwnika. Jednak zza drzew przybiegały kolejne i kolejne zwabione zapachem krwi i dźwiękami walk. Nie były trudnymi przeciwnikami, toteż szło całkiem sprawnie. Belief rzuciła się na dwa kolejne, zręcznie unikając ich ciosów ogonami, zaś Yneryth pognał na większe stadko. Użył swojej zdolności z odłamkami lodu, którymi obrzucił kilka z nich. Pokaleczone, stały się jeszcze łatwiejszymi przeciwnikami. Walka trwała. Wiele wilków żyjących na bagnach angażowało się z całych sił, podczas gdy Osear i Noiter leżeli w wielkiej grocie otoczeni szczelnie błękitnym dymem, pachnącym kwiatami z bagien. Osear co jakiś czas podrygiwał łapami, zupełnie tak jak pies, gdy śni o czymś bardzo intensywnie. Zapewne za sprawą Noitera, który potrafił bardzo dobrze to kontrolować.
Kiedy wilki wybiły wszystkie jaszczury na polanie, rozdzielono się, by sprawdzić każdy zakamarek terenów. Dobijano każdą bestię, jaką tylko znaleziono w sporym promilu od terenów ich stada, by żaden na tych bagnach nie przetrwał. Gdy już ukończono akcję, wilki powróciły do centrum watahy. Na samym końcu przybyła Belief z Ynerythem. Aries wyszedł z tłumu im naprzeciw.
- Oh siostrzyczko. - Przytulił ją, nie zważając na to, że wszyscy byli brudni od krwi bestii, jak i swoich. - Przez chwilę wątpiłem, że faktycznie się zjawisz.
- Nie mogłam pozwolić cierpieć tylu wspaniałym istotom. No i Tobie braciszku.
- Kim jest Twój przyjaciel?
- To jest Yneryth. Ufam mu, ponieważ przeżyliśmy już wspólnie jedną przygodę. Jest z nami jeszcze wilk, który leży z Osearem.
- Retion? Nie wyglądał na przyjaznego. - zmartwił się skrzydlaty samiec.
Bel zaśmiała się cicho i spojrzała na Ynerytha, który stał niewzruszony jak miał w zwyczaju.
- Będziesz miał jeszcze okazję go poznać, może zmienisz o nim zdanie.
- Wybaczcie, ale nie czas i nie pora na pogaduszki. Nasz słodki przyjaciel czeka. - przerwał im Yneryth.
- Słodki? - przekrzywił głowę Aries.
Yneryth, jedynie wyszczerzył kły w uśmiechu i ruszył wraz z Belief w stronę jaskini Oseara. Aries wezwał do siebie Manu i Farima. Najdostojniejszych wojowników, po czym ruszyli za swymi wybawcami. Teraz czekała ich już tylko walka z głównym bosem. - Osearem. Szli w milczeniu przez dłuższy czas. Dopiero gdy dotarli na miejsce i stali przed grotą, odezwał się większy szary wilk, Farim:
- To, musimy zaczekać, aż się obudzą?
- Czy zabijamy go we śnie? - dodał rudy.
- Manu!... To, że on z nami pogrywał, nie znaczy, że my tego chcemy. Po tylu latach, przemocy wobec całej naszej watahy, pragnę jedynie zemsty. Pragnę zatopić kły w jego gardzieli i poczuć jak jego duch odchodzi.
- Racja.
- Zabicie go we śnie oznaczałoby wielki ból dla naszego przyjaciela. - Wtrącił się Yneryth. - Musimy stanąć do otwartej walki.
Samica kiwnęła głową.
- A więc chodźmy.
Weszli do środka i stanęli w kole, pośrodku mając dogasające ognisko oraz leżących samców. Wszyscy w napięciu oczekiwali wielkiej pobudki.
W końcu nadszedł ten moment. Najpierw obudził się Noiter. Spojrzał zamglonym wzrokiem po grocie, widząc kilkoro wilków, bardziej i mniej sobie znanych, po czym wymamrotał powoli.
- Ugh... Zrobiliście swoje? Udało się?
- Udało się, Noiter wspaniale się spisałeś. - oznajmiła dumnie Belief.
- Dobrze... - wymamrotał i potrząsnął głową, dochodząc powoli do siebie, przypominając sobie wydarzenia. - Bądzcie gotowi, może być ciężko! - krzyknął, krzywo stając na łapy, widząc, że zaraz po jego obudzeniu, drgnął również Osear. Otworzył najpierw jedno później drugie oko, po czym podniósł łeb.
- O cholera! Śniło mi się, że... - przerwał bowiem, zdał sobie sprawę, z tego, że nie ma w nim mocy. Mocy która, dawała mu potęgę. Potęgę nad jego dziećmi, nad jaszczurami. - Co się stało? - zaczął nerwowo spoglądać na siebie, jakby szukał jakiejś cząstki samego siebie, która mu nagle uciekła.
Wszyscy przyglądali mu się w milczeniu. Nawet Noiter znieruchomiał, znajdując się naprzeciw niego.
- Już wiem, to Twoja wina, to ten zasrany rytuał, który chyba Ci się nie udał Retion!
- Oj, nie pamiętasz chyba końcówki swojego pięknego snu. - powiedział skrzydlaty, zadowolony, że jego przyjaciele nie poznają całej prawdy. Uśmiechnął się. - Rytuał, był zmyślony. A te kwiatki? Jak pewnie wiesz, działają dobrze na sen, ale nic poza tym. No, chyba że dla kogoś, kto potrafi, powiedzmy, wejść w twoje sny... Przyznaje się do winy. Choć ja tylko wcisnąłem odpowiednie guziczki, a resztę zrobiłeś za mnie sam. Choć twój przyjaciel był męczący... - Noiter znów się rozgadał, jednak wrócił do rzeczywistości, widząc karcący wzrok Yna. - W dużym skrócie, ty przegrałeś, my wygraliśmy, oddaje głos innym.
Czarny zaczął warczeć gardłowo i nieprzyjemnie. Dopiero teraz dostrzegł, że nie są sami z Retionem. Spostrzegł znajome pyski oraz jednego nieznanego białego samca.
- Dalej Farim, czego tak stoicie? Aries? Manu? Brać ich! Są dla nas zagrożeniem.
- Nie zagrożeniem, lecz wybawieniem Panie. - rzekł ze stoickim spokojem Farim, najstarszy i największy z samców.
- To koniec, nadszedł dzień wyzwolenia! - zagaił Manu, stojący obok Farima.
- Myślałeś, że wiecznie będziesz władał tymi bagnami, a wilki poprzez cierpienie będą Ci posłuszne? - Odezwała się Belief, która stała za plecami Oseara. Ten odwrócił się do niej, a jego oczy zaświeciły się jaskrawofioletowym blaskiem. Wciąż drzemała w nim moc i siła, jaka posiada wilk, cień. Choć brakowało w nim ducha, który dawał mu największą potęgę i władzę nad bestiami z bagien.
- Belief, śliczna Belief. Ty też przeciwko mnie?
Biała spojrzała na Ynerytha, później na swojego brata, na koniec prosto w oczy Oseara.
- Nie mów tak do mnie. - warknęła cicho, lecz stanowczo, jeżąc przy tym sierść na grzbiecie.
- Widzę, że tak stawiacie sprawę. No cóż... nie pozostawiacie mi wyboru. - Osear nagle po prostu zniknął, dematerializując się w cień i kopcący się dym. Oplótł się pomiędzy wilkami, po czym pojawił się ponownie, tym razem wgryzając kły w jednego ze stojących tam samców. Osear rozpoczął atak i tym samym ostateczną walkę.

Yneryth? Jak potoczy się walka? Który wilk rozpocznie Twój odpis z zębami Oseara w tyłku? (xD)

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2719
Ilość zdobytych PD: 1359 + 200% (2718 PD)
Obecny stan: 4077

wtorek, 29 listopada 2022

Od Sininen c.d Shori ~ "Oszroniony ogień"

Rok przeleciał niczym w mgnieniu oka, stanowczo za szybko dla co niektórych, którzy nie byli w stanie się z tym faktem pogodzić. Było bardziej niż pewne, że ojciec pewnej gromady w liczbie sztuk trzech musiał przyswoić fakt, że jego dzieci nie są już malutkimi puchatymi pełnej słodyczy (oraz ciętego języka po mamusi), a pełnoprawnymi dorosłymi wilkami, które zamiast słodkich stały się dojrzałe i piękne w tym swoim osiągniętym cyklu życia (do tego momentami także pyskate, również po mamusi). Chociaż mieszkali w dalszym ciągu we wspólnej rodzinnej jaskini, byli pogrążeni we własnych sprawach, każdy żył swoim życiem.
Nie w sposób było wyobrazić sobie zaskoczenie bezskrzydłej wadery na usłyszenie tęsknoty w głosie starszej siostry za czasami dzieciństwa, które najwyraźniej bardzo jej ich brakowało. Kiedy wszystko było prostsze, co?
- Wiesz… wiem, że Cię to raczej nie bawi, ale czy mogłybyśmy pozbierać razem muszelki i bursztyny? Może znajdziemy coś ciekawego. Plaża jest dość rozległa i chyba nigdy jeszcze nie przeszłyśmy jej całej wzdłuż i wszerz.
Czy Chmureczka czuła się zaniedbana więzią, które obie dzieliły między sobą? Jakże do tego mogło dojść? Przecież stojąca tu ów Chmureczka zasługiwała na wszystko, co najlepsze! Sininen od zawsze powtarzała sobie w duchu, że świat może się walić, wilki srać, ale jej siostra będzie po wieki wieków amen szczęśliwa.
Mniejsza spojrzała w stronę bezkresnego horyzontu, przypominając sobie wiele chwil, które podzielały harmonicznie ich młode serca. Wspomnienia grały własną piękną melodię, które jedynie one były w stanie usłyszeć i pojąć cały ich sens. Pozwoliła sobie przymknąć na krótką chwilę oczy, doskonale słysząc, chociażby radosny śmiech starszej siostry na łące pełnej kwiatów podczas plecenia wianków i założenia sobie nawzajem kolorowych koron, których zapach wzbogacał powietrze tamtej pory roku. W końcu odwróciła głowę ku białej samicy z łagodnym, acz bystrym spojrzeniem.
- Myślę, że... to świetny pomysł. Jak zawsze, siostro.
- Naprawdę? Nie masz nic przeciwko? Nie musisz iść w sprawach zawodowych? Masz "czas wolny"? - Zaskoczenie w głosie Shori było więcej niż namacalne. Nic dziwnego: całą rodzina była naocznymi świadkami, jak najmłodsza pracuje bez przerwy, jak jakaś chora maszyna. Nawet nie musiałaby się zakładać jaki "pieszczotliwy" pseudonim do niej przywarł od pracoholizmu. Nen tymczasem w dalszym ciągu nie uważała się za dostatecznie dość dobrą, dlatego pozostawała dla siebie w pełni surowa w tematach kształcenia się dla stawania się przykładnym i przydatnym członkiem watahy.
- Oczywiście, że nic nie mam przeciwko. - Odparła spokojnie ta młodsza z wader. - Uszczęśliwi cię to, prawda?
- Tak — potwierdziła biała, skinąwszy głową bez zrywania kontaktu wzrokowego.
- Zatem tym bardziej się zgadzam.
- Nigdy nie zrozumiem twojego toku rozumowania. - Shori odezwała się teatralnie, wzdychając po chwili ciszy. Zaraz jednak zaśmiała się tak czysto perliście, że Nen sama lekko się uśmiechnęła na usłyszenie tego raju dla uszu. - No to co, Sini? Chodźmy!
- Mamy trochę do przejścia — zgodziła się z nią cicho młodsza.
Na plaży nie było nikogo, a nawet jeśli, nikt nie byłby w stanie naruszyć ten bliski moment obu sióstr między sobą, zupełnie jakby odcięły się od rzeczywistości i znalazły się we własnym świecie. Nic innego nie liczyło się dla nich jak oglądanie radosnego wyrazu na pyszczku u drugiej, ciesząc się słodką chwilą. W takich chwilach jak ta, siostry nie widziały świata poza sobą, co tylko dodawało wyjątkowości ich zamiłowania do siebie, nawet jeśli nie był jednej krwi. Sini zawsze powtarza, że Shori jest jej prawdziwą siostrą i nie zawaha się niczego w celu obrony jej oraz godności. Shori nawet raz zażartowała po treningu z nią i usłyszeniu tych słów, że mniejsza stanowi jednoosobową brygadę rozwalającą i współczuje każdemu, kto będzie ją miał za wroga — już pal licho sześć, że ojciec jednego razu po usłyszeniu raz jej pyskatości stwierdził po prostu, że bardzo wdała się w matkę (podobno aż mu się łezka zakręciła).
Chociaż myśli błądziły po umyśle młodej, nie zadręczała się nimi w tamtym momencie. Widok rozweselonej Shori, która dosłownie wyglądała, jak rozciągnięta wersja siebie za szczeniaka było jedynym jej obrazem. Kto by pomyślał, że mimo ładnego dorośnięcia już, skubana będzie miała swój moment powrotu do dzieciństwa. Początkowo szła, jak na dojrzałą waderę przystało, by już po kilku minutach biec przed siebie z donośnym śmiechem i skakać nad wodą.
- Co ja z tobą czasami mam — powiedziała cichym żartobliwym tonem podczas słuchania pisków starszej podczas skakania nad falami.
- Oj, nie bądź taka Sini! Nie możesz być wiecznie sztywna!
- Że ja jestem co?
- Sztywna! Też musisz trochę się zabawić! - Mówiąc to, Shori wycelowała w nią swoim skrzydłem. - Nawet nie wiesz, jak mnie świerzbi czasem, żeby cię prawie wytargać na spotkanie czy drobną imprezę. Jesteś młoda, piękna i piekielnie zdolna, tylko nie dostrzegasz tego! Osobiście dopilnuje tego, żebyś też miała trochę radochy w życiu.
- To zabrzmiało trochę jak groźba, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? - Sini zapytała bez pardonu.
- Bo tak jest — odparła równie bezpośrednio druga.
- Och?... Siostro, co ty... Siostro, proszę! Nie!
Nie spodziewając się, że starsza ją prędko dopadnie, zaraz była ciągnięta w stronę wody. Shori naturalnie ignorowała jej dźwięczne protesty, dziarsko ciągnąc młodszą z suchego lądu, by na końcu ją dosłownie rzucić w morską pianę, skutecznie przy tym ją mocząc do cna.
- Zatem wszystkie chwyty dozwolone, co? - Kiedy wynurzyła się, z ociekając zewsząd z niej wodą i tym spojrzeniem, Shori odebrała to jako jedyny sygnał do brania łapy za pas, gdyż mogła tylko się domyślać, co młodsza jej zrobi w zamian za ten jakże uroczy gest.
- Przapraszaaaaam! Nie rób mi krzywdyyyyy! - Piszczała starsza podczas ucieczki od Sini. Oczywiście obie wiedziały, że nigdy sobie krzywdy nie zrobią, jednak dopadła je taka euforia, że było słychać tylko piski tej białej.
Było chyba jasne, że w biegu czy byle prędkości, Shori nie miała szans z Sini, która wówczas jej to dobitnie przypomniała — ona również dosłownie rzuciła siostrę w większą nadchodzącą falę.
- Zboczyła nieco z zamierzonego kursu — niższa powiedziała cicho do siebie, oglądając jak ostatnie z piór w skrzydłach siostry, znika w wodzie. Odliczyła równo trzy sekundy i idealnie o czasie Shori wynurzyła się. Zaraz podjęły dalszą zabawę.
W końcu ogłosiły remis, czy raczej zawieszenie broni, żeby móc legnąć sobie na piasku w celu podsuszenia się. Naturalnie umilały sobie czas rozmową, choć raczej to Shori mówiła, a Sini przysłuchiwała się jej, ale nie miał nic przeciwko temu staremu rozłożeniu. Kiedy w końcu futra w pewnej części podeschły, ponowiły przechadzkę po plaży, tym razem bardziej po piachu. Linia brzegowa miała bardzo ładne rzeczy do zaoferowania, przez to obie po dobrym kwadransie miał w małych kieszonkach trochę kolorowych muszelek różnej wielkości oraz kilka bursztynów.
- Już widzę nas w naszyjnikach z tymi cudeńkami — odezwała się uroczo, bo dziecięco, Shori.
- Do twarzy ci w nich będzie — potwierdziła cichym głosem Sini.
- To jak, siadamy do tego?
- Ja odpadam. Dobrze wiesz siostro, że moje zdolności manualne w tych kwestiach są okropne. Pamiętasz tamto plecenie wianków?
- Oj Sini, na pewno się poprawiłaś!
- To moja słabość przez życie. Nic się nie zmieniło, próbowałam — dodała, cicho parskając.
- Nie daj się prosić, no chodź. Na pewno nie będzie tak źle, a poza tym, liczą się chęci.
Już kilkanaście minut później obie podniosły głowy znad prób zrobienia naszyjników ze znalezionych morskich skarbów.
- Wow... Okej, nie kłamałaś. - Powiedziała Shori, spoglądając na wszystkie próbne muszelki, obecnie porozwalane całkiem.
- Mówiłam — Nen wzruszyła ramionami. Całe szczęście nie użyła tych ładnych sztuk. Spojrzała za to na naszyjnik starszej siostry. - Całe szczęście ty masz artystyczne łapy za nas dwie.
- Ach tak?
- Oczywiście — kiwnęła głową. - Każda twoja ręczna robótka jest piękna.
- Sini! - Shori pisnęła i jak za starych dobrych czasów, rzuciła się na szyję młodszej siostry, która nie miała nic przeciwko temu zachowaniu, gdyż znała postępowanie białej oraz była do niego przyzwyczajona. Kiedy wyższa nieco się cofnęła, obie zachichotały cicho.
- To jak, idziemy dalej przed siebie? - Zapytała Nen najdroższą krewną.

<Shori?>

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 1255
Ilość zdobytych PD: 627 + 200% (1254 PD)
Obecny stan: 1881

niedziela, 27 listopada 2022

Od Noitera c.d. Belief/Yneryth’a ~ „Misja ratunkowa” [+16]

Noiter uśmiechnął się, po tym, jak Yn przeszedł swoim krokiem władczy i poczucia wyższości. Poczekał, aż się oddali od nich tak, żeby ich nie słyszał. Po czym zwrócił się do swojej nowej przyjaciółki:
- Widzisz, plan działa! Już podejrzewa nas o jakieś niecne działania. Choć muszę przyznać, że nie bez powodu zaproponowałem bagno… - powiedział, brzmiąc, jakby z lekką skruchą przyznając się do niewinnej manipulacji sytuacją, rozglądając się przy tym po ziemi w okolicach kamienia, na którym stał – Chciałem upiec dwie wiewiórki na jednym ogniu, wiesz, o co mi chodzi prawda, Belief? Tylko teraz muszę je znaleźć…
Samica przekrzywiła lekko łeb, wpadając w niemałą zadumę. Troszkę to wszystko, choć łatwe z pozoru, wydawało jej się teraz nieco skomplikowane. W końcu poznała ona Noitera zaledwie tego samego dnia i jeszcze nie wiedziała, czego się powinna po nim spodziewać. Zwłaszcza że Yneryth przedstawił go jako groźnego osobnika, na którego wcale nie wyglądał. Belief milczała dłuższą chwilę i dopiero usłyszawszy swoje imię, oprzytomniała:
- Ach tak, znaczy... domyślam się, o co chodzi, ale nie wiem, czy Yneryth również nie wytnie nam psikusa. - zrobiła pauzę. - on chyba nawet to lubi.
- Naaah, nie wierzę w to! - powiedział, przeskakując na inny kamień. - Znam go już trochę czasu, Yn nie robi psikusów! Yn się tylko mści w mniej lub bardziej brutalny sposób, hahaha... - zaśmiał się szczerze, co jednak dla Bel mogło brzmieć jak niezbyt stabilny śmiech.
- Psikus czy mszczenie się? - dodała zamyślona, jednak z delikatnym uśmiechem. - Jednako wygląda to w jego wykonaniu. - również zaśmiała się pod nosem cicho. Nie dane jej było rozmyślać głębiej, gdyż skrzydlaty krzyknął radośnie:
- AHA! Znalazłem! - powiedział, sięgając łapą pod pień i wyciągając parę smętnie wyglądających kwiatów. Zaczął wyjaśniać. - Rosną tylko na bagnach, a są niezwykle przydatne... Do różnych celów.
W relacji na jego krzyk, Bel zastrzygła uchem w jego stronę i zmusiła się do spojrzenia wprost na niego i się zatrzymała. – Na przykład, do jakich celów? - spytała, obserwując z zaciekawieniem roślinkę.
- A takie różne ciekawe. - odparł wymijająco, chowając kwiatek pod swoje skrzydła ułożone na plecach, mrugając do Bel psikuśnie. - Niczego nie widziałaś, jakby ktoś pytał. A teraz w drogę, musimy dogonić naszą śnieżynkę! - zakrzyknął, przeskakując na kolejny głaz.
Ta kiwnęła głową, nie mając innego wyjścia, westchnęła cichutko i ruszyła dalej przed siebie, starając się nieco przyspieszyć kroku, mimo otaczających mokrych utrudnień. Po przejściu przez bagno, czy tam jego przeskoczeniu, jeśli chodzi tu o Noitera, zastali wylegującego się Ynerytha, oczekujących ich z bezmiernym znudzeniem. Po jego głosie słychać było, że był podejrzliwy i zezłoszczony spotkaniem z błotem.
- Błoto? Prawie go tam nie było, jeśli nie twój krzyk, to mógłbym przejść suchą łapą! Wystarczyło chcieć – powiedział zadowolony z siebie rogacz – Świetna zabawa swoją drogą. Poza tym zobacz jakie widoki! Cudow… – stwierdził, rozgarniając bujne zarośla łapą, odsłaniając… więcej błota. Stał tam zbaraniały, nim Belief mu wskazała na drugą stronę dyskretnie. Przeszedł, jakby nic się nie stało, na drugą stronę i odsłonił zarośla ukazujące dolinę zalaną światłem zachodzącego słońca. Na samym jej końcu ukrytą w cieniu naturalnych formacji znajdował się cel ich podróży.
- Kiedy ty byłeś zajęty, my z Bel doszliśmy do wniosku, że to nie pora na wielkie wejście, skoro ma to być niespodzianka! Podobno mają tu problem z jaszczurkami, którymi trzeba się zająć przed rozmową z tym Osaerem? Oseame? Nie ważne, miał dziwne imię, ale liczy się to, co mam zrobić ja! Jak Bel powiedziała, wykonam najlepszego psikusa i zadbam o to, żeby dobrze się wyspał hihi! - wytłumaczył Noiter.
- Spróbuj nie uśpić i nas, przy okazji. - Odpowiedział tamten, odwracając się w kierunku Belief.
Ta zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona i dodała — No i żebyś Ty nam nie zasnął Noiterku, bo bez Ciebie sobie nie poradzimy! - posłała mu szczere i nieco rozbawione spojrzenie.
Chciał wyprowadzić ją z błędu, ale gdzieś w głębi głowy, ten cichy głos, który milczał już od tak dawna, zagłuszony przez falę zmian, wrócił, podszeptując mu okropną myśl. „Dowie się o tobie i co dalej? Co, jeśli też znała kogoś, kto umarł na śpiącą zarazę? Tak, przecież to wydarzyło się daleko stąd, ale co jeśli jednak? Nie ważne jak dobrze udajesz przed sobą, wiesz przecież, że na początku się ciebie bała. Tak jak inni. Może miała powód? Może nie być tak szczęśliwie, jak to było z Ynerythem”. Otrząsnął się.
- Oczywiście, że nie zasnę, dopóki nie zrobię swojego wielkiego psikusa. A resztę zrobimy zgodnie z planem. Powinniśmy się rozstać teraz prawda? Z całej zabawy nici, jeśli poczuje twój zapach na mnie, prawda Bel? – stwierdził radośnie rogacz.
- Oczywiście — mówiąc to, samica zatrzymała się jednocześnie, pozwalając Noiterowi oddalić się nieco. Rozejrzała się w poszukiwaniu Ynerytha, gdyż musieli się gdzieś schować i poczekać aż Noiter "załatwi” sprawę, by mogli działać.
- Okej, ale jest jeszcze jedna sprawa, coś, co musimy zrobić, żeby plan mógł się udać – podszedł do Ynerytha – Potrzebuje, żebyś mnie uderzy-
- Jeju, czekaj, ja się w to nie mieszam. Nie chcę być narażony na Copycat. – odezwał się biały basior, cały czas stojący obok wadery, na czyjego słowa ta podskoczyła w strachu, spodziewając się, że ten już tam stał. Szybko jednak się otrząsnęła, gdy usłyszała część o uderzeniu — Jak to uderzyć? Nie ciągnęłam was taki kawał, żebyście tutaj teraz ze sobą walczyli!
- Nie z całą siłą oczywiście. Wiesz, tylko tak, żeby było widać ślady walki. Mam wyglądać jak ktoś, kto potrzebuje pomocy, ale nie jak ktoś, kto jest zbyt słaby, by marnować na niego czasu. Prawda? Więc zrób coś, wykaż się kreatywnością!
- Myślę, że nie potrzebujesz mojej pomocy. Biegaj w kółko i zadziała.
- Haha, bardzo zabawne, serio, ale staram się wczuć w rolę. Mogę ich przekonać, że jestem groźny, ale ranny, okej? Aktorem jestem świetnym, nie zapominaj — powiedział, brzmiąc odrobinę jak nie Noiter. Zbyt... Sucho. Zaraz jednak wrócił do siebie — Ale spokojna twoja rozczochrana, to tylko jeden wielki akt, jeden z najlepszych psikusów! Jednak żeby zadziałał, potrzebuje twojej pomocy. - widząc, że ten się wacha, znów zmienił lekko ton, tym razem na drwiący — No, chyba że jesteś cykor, który nie umie dobrego ciosu zadać, wtedy to co innego. Udowodnij choć raz, że umiesz zrobić coś dobrze i wal!
Biały wilk jakby sprzeciwiając się prowokacji, odpuszcza. - Bel możesz go uciszyć, głowa mnie zaczyna boleć.
Noiter zdążył tylko otworzyć usta, chcąc kontynuować prowokację, jednak biały tylko czekał, aż rogacz zacznie mówić, uderzając go błyskawicznie w pysk, tak mocno, że aż zatoczył się pod uderzeniem i splunął na ziemię, lekko zdziwiony. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Podszedł do Ynerytha:
- Dzięki za pomoc, ale — Przywalił mu z czaszki — Jednak to wygląda, jakbym oberwał po kłótni z ukochaną, a nie w prawdziwej walce. Postaraj się lepiej!
Nie przyjął tego dobrze. Natychmiastowo przygwoździł czarnego do ziemi za pomocą kamieni. Po czym zaczyna ciąć jego ciało własnymi pazurami.
- Mam nadzieję, że drugi raz nie powtórzysz swojego zachowania.
- Spokojnie, nie planuje tego, ale osiągnąłem cel, nieprawdaż? – powiedział, wyciągając ociekający krwią cień z boku przyjaciela, po czym wytarł go w swoje futro, przed puszczeniem wolno – Teraz wygląda, jakbym miał prawdziwą walkę, więc możesz już przestać, twoje pazury są zbyt głęboko-
- Hmmm. – Yneryth jeszcze go nie puścił. Wyciągnął swoje pazury i przeciągnął nimi po lewym skrzydle rogacza, tak by było to widoczne, lecz bez większej szkody dla jego sprawności — Od razu lepiej, w końcu skrzydła to bardzo łatwy cel.
- Racja, przecież normalnie trzymałbym je luźno — przyznał, lekko się szamocząc, nerwowy, że Yn dotyka jego skrzydeł — Możesz już mnie wypuścić? Im szybciej ruszę, tym lepiej.
- Musisz jeszcze poczekać. Musimy się jeszcze oddalić. Choć Bel musimy się zmyć. – Samiec odchodzi, zostawiając spętanego Noiter'a przygwożdżonego do ziemi. Ta tylko kiwnęła głową. Widok walczących na niby samców nie był dla niej miłym doświadczeniem, więc rzuciła tylko krótkie „Powodzenia Noiter”, po czym ruszyła w ślad, za białym basiorem. Chwilę po zniknięciu przyjaciół z jego widoku, kamienie się poluzowały. Gdy ten upewnił się, że jego grupa odeszła, usiadł na moment, by przetrwać ból. Nie było to dla niego żadna nowość, musiał tylko wrócić pamięcią do starych czasów, założyć na chwilę maskę nicości, tą, którą dostał od Niego. Nosił ją z trudem, bał się wręcz jej, gdyż wiązały się z tym wspomnienia, lecz wciąż jednak ona go wołała. Chciałby powiedzieć, że nienawidzi tej maski kameleona, ale skłamałby. Dawała mu ona poczucie bezpieczeństwa i kontroli, w takich właśnie sytuacjach. Nie zakładał ją od dłuższej chwili, nie od czasu, gdy mógł być Noiterem, tym samym, którego kochała ona. Czy jednak był to prawdziwy on? To nie jednak nie było teraz ważne, jedyne co się liczyło w tej sytuacji to zrobienie psikusa, który pomoże jego przyjaciołom. Nie robił tego dla siebie, lecz dla nich. Jednak… kto powiedział, że zabawa i obowiązek się nie mogą mieszać? Ten jeden ostatni raz, wyjątkowo, dopuści tę część do głosu, chociaż w części. Uśmiechnął się powoli, rozciągając skrzydła, ukazując leżącą pod nimi torbę z kwiatami na wierzchu. Torba zostaje założona z uśmiechem na pysku. Jakiego rodzaju jest to uśmiech? Kogoś, kto ma do zorganizowania cudowny występ, z całą masą nowych kukiełek.
Po dojściu, na tereny watahy Oseara, tuż po zajściu ostatnich promieni słońca, realnie zmęczony Noiter, z trudem stawiał kroki, poprzez gęste zarośla, których gałęzie okropnie smagały jego rany, jednak on nie zwracał na nie uwagi. Z tego, co słyszał od Belief, jego cel cenił sobie siłę i żerował na słabości. W dodatku rogacz musi sprzedać swój akt, a nie ma nic ważniejszego niż udany ‘psikus’. Czuł już obce wonie bardzo mocno, więc wiedział, że jest na miejscu. Czuł też ten dziwny zapach, który krył swoją prawdziwą naturę przed zwyczajnym podróżnikiem. Pachniało jak… nie sen. Nie umiałby tego lepiej wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie miał zetknięcia ze snem w takim stopniu jak on. Rozpoznałby ten zapach wszędzie, ale to nie był on. Jednak nic innego nie pachnie w ten sposób, więc cała ta sytuacja była podejrzana, lecz powinna być bezpieczna dla niego, jeśli zachowa ostrożność. Gdy tak rozmyślał, poczuł, że zapach się zbliża — przywiał mu go wiatr. Pora na wstęp. Wleciał na drzewo i usadowił się na grubej gałęzi starego dębu. Nie minęło dużo czasu, nim do jego uszu dotarło głośne tłuczenie łap po ziemi, przedzierający się przez gęste zalesienie. Poprawił się na gałęzi, upewniając się, że ładunek jest bezpieczny. Wkrótce dostrzegł swojego przeciwnika w słabym świetle księżyca. Wyglądało jak jaszczurka, ale znacznie większą i brzydsza. Do tego czuł bijącą od niej dziwną energię i z bliska zrozumiał po części, czym był ten dziwny zapach. Ta siła więziła ją w stanie załamanej prawdziwości, wpływała na ich zmysły, pokazując, to co było potrzebne, zmieniając uczucia na obce. Zrobiło mu się żal tego stworzenia, ale jednocześnie uświadomił sobie, że jest przez to wielokrotnie groźniejsze. Nie dał jednak temu się wybić z rytmu, wiedząc, że może być obserwowany i zachował się tak, jak charakter tego wymagał:
- Zostaw mnie w spokoju, stworze! Ostrzegam, skończy się to dla ciebie źle. – warknął groźnie.
Zwierzę kontynuowało swój atak na drzewo, bezmyślenie. W pewnej chwili jednak, jakby za natchnieniem, przypomniało sobie, że potrafi się wspinać. Powoli darło się w górę. Skrzydlaty jednak tylko czekał, aż stworzenie będzie wystarczająco wysoko, gdy wykonał swój plan, używając cieni, by odepchnąć stwora od pnia drzewa w momencie, gdy ten przechodził między gałęziami i miał słabą równowagę. Tylko patrzył, jak stwór opada w dół, dobre 30 metrów, głową skierowaną w dół, jednak odwrócił wzrok na moment przed uderzeniem. Gdy usłyszał tylko głośny trzask, otworzył ponownie oczy, widząc ciało jaszczura na ziemi. Nie miał pewności czy jaszczur żyje, nie znał tego gatunku. Wiedział, że za chwilę nadejdzie ich więcej, ale zwykły podróżnik by o tym nie wiedział. Zszedł więc z drzewa i ruszył dalej przed siebie. Wkrótce nadbiegły kolejne jaszczury. Próbował utrzymać maskę jeszcze trochę, jednak przerażenie wzięło uwagę i ta powoli zaczęła spadać. Panika pojawiła się w jego głowie, przez co popełnił błąd i nie zauważył jaszczura wyłaniającego się zza zakrętu. Został staranowany przez rozpędzonego gada, ale zdążył się przekręcić tak, by upadek nie zrobił mu większej krzywdy. Spostrzegł norę, pod leżącym wrakiem drzewa i skorzystał z okazji, rzucając się w dół, wciskając w ciasną przestrzeń. Odetchnął na moment, jednak panika szybko wróciła, gdy zorientował się, iż gady zaczęły rozkopywać ziemię. Próbował się cofnąć, jednak odkrył, iż skrzydłami dotyka ściany, jedynie odruchowo zakrył skrzydłami pysk. Nim zdążył coś wymyślić, usłyszał piski, odgłosy pazurów przerywających mięso oraz tupot uciekających stóp. Uspokoił się, wiedząc, co to znaczy. Nadszedł czas by się popisać. Usłyszał niski, chropowaty głos, który przywodził mu na myśl grzechot rozłupywanych kości:
- Możesz wyjść przybyszu, przegnałem te przeklęte stwory.
Rysy rogacza natychmiast się utwardziły, sprawiając wrażenie, jakby miał doświadczenie wypisane na pysku. Wyszedł z nory, mocnymi, lecz zgrabnymi ruchami, pewnymi siebie w każdym calu, odgarniając korzenie. Obrzucił swojego wybawcę najgroźniejszym spojrzeniem w swoim arsenale, przez dłuższy czas utrzymując kontakt wzrokowy, nim po chwili ukłonił się z gracją i wyniosłością.
- Dziękuję Ci twą pomoc nieznajomy, zostałem wzięty z zaskoczenia. Twe imię?
- Możesz mi mówić Osear. - przedstawił się łaskawie cienisty wilk z białymi łatkami na łapach. Skrzywił się na chwilę, oceniając rany skrzydlatego — Wyglądasz, jakbyś potrzebował pomocy. Zaprowadzę cię do naszej watahy, załatamy cię… twoje imię?.
- Retion. – odparł wyniośle, powstrzymując ochotę nazwania go Panem -Jesteś pewien? Już raz przyszedłeś mi w potrzebie, a ja jestem tylko prostym podróżnikiem.
- Nonsens, ten rejon i tak jest zbyt niebezpieczny. Jak pójdziesz teraz samotnie, to umrzesz pewnie straszną śmiercią. Odpoczniesz trochę, a może akurat ci się u nas spodoba
- Skoro tak powiadasz, powinienem zaufać więc mojemu wybawcy. Jeszcze raz wyrażam swą wdzięczność, choć muszę przyznać, jestem ciekaw, jak przegoniłeś zagrożenie?
- Nie lubię się chwalić, ale nie bez powodu dowodzę watahą mój drogi. - wybuchnął śmiechem, w którym dało się wyczuć nutkę czegoś niepokojącego. - Ale nie bądź taki skromny. Widziałem, jak urządziłeś jednego z tych gadów. Jesteś może wojownikiem?
- Oh nie mój wybawco, żaden ze mnie wojownik – powiedział skromnie, jednocześnie brzmiąc jakby, nie była to cała prawda – Jestem podróżnikiem, który zna kilka sztuczek. Jestem zwykłym bajarzem, strzegącym historii i… zapomnianej wiedzy.
- Twoje rany – powiedział, prowadząc czarnego w stronę swoich terenów mieszkalnych – Nie wyglądają mi one na robotę jaszczurów. Mam też całkiem sprawny nos i czuję ten słaby zapach innego wilka. Zmieszany ze starszą krwią. Wyjaśnisz mi to?
- Nie ma czego wyjaśniać. Zatrzymałem się w miejscu, w którym nie doceniają takich jak ja. Mrok przeraża wielu – odparł poważnie.
- Ale mnie nie – odparł natychmiastowo i szczerze Osear – Mrok to droga do celu, lecz niewielu go zna. Ty i ja wcale się nie różnimy tak bardzo, wiem dokładnie, co czujesz. Nie chciałbyś o tym opowiedzieć komuś, kto to rozumie?
Noiter w środku poczuł, jakby coś starało się przygasić się światło w jego głowie. Myśląc szybko, postanowił zrobić coś ryzykownego. Zgasić wszelki blask, zostawiając jedynie mały promyk świecy, zamykając się szczelnie w środku.
- Tak… Nawet nie wiesz Osearze, jak ciężko być takim jak my. Ja po prostu widzę, że czasami tylko mroczna droga, prowadzi do światła na końcu tunelu, jeśli wiesz, o co mi chodzi. — powiedział Retion głosem, w którym słychać było nutkę szaleństwa — Ciemność jednak żąda ofiar, a kim jestem ja, by jej ich odmówić?
- Hm, a więc taki z ciebie typ – mruknął pod nosem Osear. Chciał spytać o coś jeszcze, gdyż byli już niedaleko miejsca docelowego, jednak nagle ktoś im przeszkodził, wyłaniając się z krzaków.
- Ah, Aries, jakie wspaniałe wyczucie – stwierdził Osear, starając się ukryć irytację – Odprowadzam tutaj tego właśnie młodego podróżnika do mojej jaskini, w celu lepszego zapoznania. Uwierzysz, że samodzielnie pozbył się, bez najmniejszego zadrapania, jaszczura? Ah, gdzie moje maniery, poznajcie się. Aries – Retion, Retion – Aries. – przedstawił ich sobie.
Aries bez wahania wyczuł, że coś tu nie gra. Samiec wyglądał dość nietypowo i do tego w jego zapachu można było wyczuć znajomy pierwiastek. „Czyżby to obiecana odsiecz?” pomyślał naprędce, po czym złożył skrzydła i zachowując się całkowicie naturalnie, ukłonił się w stronę zbliżającego się Oseara i jego nowego towarzysza. - Witaj Retionie w naszych szeregach. - posłał mu nieco współczujący uśmiech, jak to miał w zwyczaju. Choć czuł podekscytowanie, to zachowywał się całkowicie normalnie. Nie mógł sobie teraz pozwolić na żaden błąd. - Faktycznie interesujące, tutejsze bestie są bardzo sprytne. - W istocie takie nie były, ale Aries wiedział, że nie może ich krytykować w obecności Oseara.
Retion tylko zimno spojrzał na niego, przeszywając go wzrokiem, w którym było coś nienaturalnego, bardzo nieprzyjemnego, obcego wręcz. Osear zwrócił się do Ariesa:
- Potrzebuje, żebyś znalazł kogoś, kto może Retiona połatać, przyprowadź medyka do mojej jaskini.
Basior pomyślał chwilę i skarcił się za poprzednią myśl i nadzieję ratunku, najwidoczniej był w błędzie kolejny raz. Przecież jego siostra nie sprowadziłaby na ratunek kogoś w takim stanie. Spojrzał na Retiona i widząc dopiero teraz jego rany, skinął głową w stronę gościa. - Oczywiście. Zaraz go przyprowadzę. - Aries odwrócił się naprędce, po czym zniknął im szybko z oczu.
Cienisty basior ruszył dalej, dając znać rogatemu, że to już niedaleko. Zaczął ponownie rozmowę, podchwytliwym pytaniem:
- A więc poznałeś Ariesa… Polubiłeś go?
- Z całym szacunkiem Osearze, ale wymieniliśmy tylko jedno zdanie. – powiedział grzecznie Retion – Jednak… Jeśli mam się podzielić swoimi odczuciami, to nie wydaje mi się, żebym go polubił.
Ten obdarzył go oceniającym wzrokiem, po czym przyznał:
- Jeśli ja mam być szczery, to sam go nie lubię. Trzymam go tylko dlatego, że potrzebuje siły roboczej. Dobrze podtrzymuje morale innych. Wiesz, przynajmniej na coś się przyda, a jak nie, to zawsze można go zastąpić.
- Czy gdybym dołączył do stada, to też bym był zastępowalny? – spytał poważnie rogacz. Jego rozmówca przez chwilę milczał.
- To zależy od tego, czy jesteś przydatny… Na razie dużo mi o sobie nie powiedziałeś Retionie. Muszę więcej wiedzieć o wilkach, jeśli mam zdecydować ich wartość, a ty wyglądasz mi na obiecującego kandydata, lecz jeśli będziesz milczał…
- Co byś chciał wiedzieć?
- Co ci się dokładniej przytrafiło? Czym się zajmujesz i co zrobiłeś, że cię tak potraktowali? – powiedział, przychylając się do młodzika z czarującym uśmiechem, mówiącym ‘’Zaufaj mi”.
- Cóż… Nie powiedziałbym tego komukolwiek innemu, ale czuję, jakbym mógł się tobie zwierzyć, gdyż myślę, że jesteś kimś, kto zrozumie – odparł Retion, „przełamując się” – Dołączyłem do watahy niejakiej ‘Rene’. Żadna z typowych posad do mnie nie pasowała, więc wybrałem coś prostego. Zawsze uwielbiałem dzielić się swoją wiedzą o mistycznym i tajemnym świecie, którzy inni tylko widzieli jako legendy i mity. Jednak taka wiedza wymaga swojej ceny… Jeden pewien bardzo irytujący młodzik próbował mnie otruć, po odkryciu mojego prawdziwego ja. Przetrwałem, jednak niewiernych spotyka smutny los, któremu tylko odrobinkę pomogłem. Nikt niczego nawet nie podejrzewał, gdyby nie jego wścibska siostra. Próbowałem im wytłumaczyć, lecz oni nie rozumieli. Zaatakował mnie ktoś, kto wydawał się to rozumieć, lecz oszukiwać samego siebie. Nie miałem z nim szans, gdyż moim sposobem walki nie jest bezpośredniość. Zgubiłem jednak pogoń na bagnach, na których zostałem przez jakiś czas.
- Widzę więc… Jestem bardzo ciekawy co do twojej wiedzy, o której wcześniej wspomniałeś. – zatrzymał się, wskazując łapą na pokaźną jaskinię, lekko zalaną mrokiem. – Wejdź do środka i czuj się jak u siebie, będziemy mogli sobie na spokojnie porozmawiać na wszystkie ciekawe tematy.
Retion posłuchał, rozglądając się na boki. Główna komnata jaskini, która wyglądała na przytulną, lecz także dawała wrażenie… sztucznej? Nie było w niej jednak nic, co by mogło wywołać zwątpienie w jej przyjemne zimno. Jednak ze skrytej odnogi, Retion wyczuwał coś dziwnego, nieznajomego, lecz jednocześnie wołającego go po cichu. Udawał jednak, że nic nie czuje, układając się pod ścianą przy wejściu. Tuż za nim wszedł pewnie Osear, spoczywając naprzeciwko. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, od strony wejścia dało się usłyszeć czyjeś kroki.
U wejścia groty pojawił się skrzydlaty samiec, w towarzystwie białego, nieco wystraszonego wilka. Był to tutejszy medyk, który wyraźnie lękał się wejścia do groty, jednak Aries wydawał się uspokajać, nieco mniejszego białego towarzysza. Po chwili weszli oboje, Aries zrobił jednak miejsce, by medyk mógł wyjść nieco naprzód. - Oto i nasz medyk, Timbad. - rzucił z lekkim uśmiechem Aries, po czym usiadł obok wyjścia. Natomiast biały ukłonił się do Oseara i spytał nieco drżącym głosem: - W czym mogę pomóc? - Jego sierść była umazana nieco zaschniętą krwią, której nie zdążył jeszcze najwidoczniej obmyć.
Osear przybrał swój najbardziej obłudny uśmiech, witając przybysza:
- Ach, Timbadzie jak dobrze, że jesteś! Jak widzisz, mamy gościa, który wymaga pilnej opieki medycznej. Wypadałoby, żebyś mu pomógł, prawda?
Biały przełknął ślinę, lekko zestresowany, zerkając na wielkiego ciemnego rogacza, który nie wyglądał zbyt przyjaźnie.
- J-już się robi — wydukał cicho, podchodząc do rannego. Zaczął oglądać jego obrażenia, starając się go nie dotykać zbytnio. - Potrzebowałbym go opatrzyć i *ymm* zastosować zioła. Mam wszystko... Chyba?
- A więc to zrób — rozkazał Osear, starając się ukryć irytację.
- Oczywiście, już, tak — biedny biały wilk, przygotował swoje materiały, starając się opanować emocje. Wszystko szło dobrze, do momentu, w którym medyk postanowił zdjąć torbę z pacjenta, chcąc zobaczyć czy nie ma pod nim ran. Retion zerwał się, agresywnie odtrącając Timbada, który potknął się, zataczając do tyłu.
Aries rozłożył odruchowo skrzydła na ułamek sekund, po czym pomógł biednemu medykowi się podnieść. Nie czekali długo na komentarz.
- Co robisz ofermo!? Miałeś go leczyć, a nie zgrywać ofiarę. - warknął nieco niecierpliwie Osear, a medyk podszedł ponownie do rannego wilka, tym razem już nie dotykając jego torby. Retion westchnął, spoczywając ponownie, by móc dać się opatrzyć. Wyjął zioła i w miejsca które tego najbardziej wymagały, zaczął je bez słowa przykładać i po prostu robić swoje. Aries wówczas uważnie przyglądał się sytuacji. Lubił białego wilka i martwił się o niego, ponieważ doskonale wiedział, przez jakie okrucieństwa z łap Oseara przebrnął. Widać było, że Timbad jest zestresowany i robi wszystko w pośpiechu, jakby od tego miało zależeć jego życie. Widoczne było, że pod wpływem nerwów jego precyzja mocno spadła, tracąc delikatność całkowicie. Retion pozostawał jednak niewzruszony jak głaz, pełen chłodu i czegoś dziwnego. Dwa skrzydlate basiory nawiązały ze sobą kontakt wzrokowy i Aries poczuł się, jakby zaglądał w mroźną głębię oceanu. Na chwilę coś mu mignęło, jakby zobaczył tam jakiś błysk współczucia, jednak natychmiastowo on zgasł, zostawiając wilka, niepewnego czy tego sobie tylko nie uwidział. Wkrótce Timbad skończył łatanie, odchodząc jak najszybciej od rannego.
- Możecie odejść — oznajmił Osear, odprawiając ich łapą. Ci posłuchali z pokorą, odchodząc prędko. Na odchodnym Retion tylko dostrzegł kątem oka, jak skrzydlaty wspiera swojego białego przyjaciela, który wyglądał jakby za chwilę, miał się przewrócić ze stresu. To było tak-
- A więc Retionie, teraz gdy jesteśmy sami, powiedz mi towarzyszu niedoli – powiedział Osear z iskrą w oku – Mówiłeś coś o zakazanej, tajemnej wiedzy… O co dokładnie ci chodziło?
Po chwili milczenia odparł cicho:
- O wiedzę, którą przekazali nam przodkowie, a my obróciliśmy ją w oszustwo. Każdy z nas zna legendy, mity, opowieści… lecz większość sądzi, że to kłamstwa, zwykłe bajki wymyślone dla dzieci lub historyjki mające przekazać morał. Jednak magia jest wokół nas, czeka na kogoś, kto potrafi słuchać i odkryć prawdę chowającą się za opowieścią. Tym kimś jestem ja.
- Czyli mówisz, że – wymsknęło się z nadzieją w głosie Osearowi, którą jednak szybko zataił – Załóżmy, że poszukuje czegoś specyficznego z mocą zdolną zaburzyć naturalny bieg rzeczy. Czy wiesz coś o takich przypadkach?
- Oczywiście, że tak, musisz być dokładniejszy, jeśli chodzi ci o coś specyficznego.
- Otóż ja i moja wataha poszukujemy czegoś specjalnego. Czegoś, co może przywrócić kogoś, kto już nie jest z nami.
- Ach, wskrzeszanie zmarłych, dawno nie słyszałem tego tematu. Oczywiście, że znam sposoby, ale… jesteś pewien, że ten, kogo chcesz przywrócić, tego chce?
- Jak to czy jestem pewien, oczywiście, że tak! – oburzył się Osear.
- Wierzę ci, spokojnie, ale – uspokoił go Retion, po czym wyjaśnił – Istnieje pewien artefakt, lecz żeby go użyć, należy być czystym. A ty, Osearze, takowy nie jesteś, pętają cię więzy słabości. Jednak nim się zezłościsz – uprzedził go rogacz – Mam dla ciebie też dobre wieści. Istnieje rytuał, który może cię oczyścić. Mam nawet rzadkie rośliny w mojej torbie, potrzebne do jego przeprowadzenia. Jednak moim zdaniem musisz jeszcze poczekać, zazwyczaj do rytuału, potrzebny jest ogrom treningu swojego umysłu oraz swej duszy.
- Czyli mógłbyś przeprowadzić go teraz? – spytał ostro Osear, podchodząc do Retiona.
- Oczywiście, ale rzekłem jasno, musisz czek-
- NIKT NIE BĘDZIE KAZAŁ MI CZEKAĆ! – ryknął mroczny alfa, odrzucając swoją grę w miłego gospodarza na bok. Rzucił się na rannego rogacza i przyszpilił go do ziemi, nim ten zdążył jakkolwiek zareagować. Przycisnął swoją łapę do rany na skrzydle swojej ofiary, cedząc powoli – Zapomniałeś. Swojego. Miejsca. Wiem lepiej, na co jestem gotów. Teraz przygotujesz rytuał. Natychmiast. Zrozumiano?!
Retion tylko przytaknął cicho, bez jakichkolwiek dźwięków. Został wypuszczony z bolesnego uścisku. Natychmiast wyciągnął kwiaty ze swojej torby, swoją najładniejszą miseczkę, którą zdołał przemycić, brunatną farbę oraz kilka kolorowych kryształów. Rozłożył je w kręgu, rysując między nimi linie i symbole, które wyglądały na losowe. Następnie rozpalił małe ognisko, na środku kręgu. Właśnie miał przystąpić do miażdżenia kwiatów, gdy Osear go zatrzymał.
- Tak, Osearze?
- Pokaż mi te kwiaty.
- Nie ufasz mi… Dobrze – rzekł z uśmiechem Retion, podając mu kwiaty do inspekcji.
Osear nie był mistrzem z zielarstwa, jednak nawet on wiedział, że te kwiaty są bezużyteczne. Poprawiają jedynie jakoś snów, sprawiając, że sny są bardziej swobodne. Nic groźnego, jednak co jeśli mają jakąś ukrytą truciznę?
- Ty też zjesz jednego – oznajmił Osear, podając mu kwiaty z powrotem. Rogacz tylko się zaśmiał.
- Mój drogi, one nie są do jedzenia – powiedział dziwnym tonem Retion, wsypując je do ognia. – One są do wdychania. A teraz wygodnie się ułóż, to będzie prawdziwa podróż.
- Jaka podróż? O czym… Ty mówisz? – groźny wilk ugiął się pod ciężarem swoich łap, lądując na ziemi. – Kwiaty…
- Oh, o podróży w głąb ciebie, przyjacielu! – powiedział radośnie skrzydlaty wilk. – I nie obwiniaj kwiatów, to nie one cię uśpiły. To byłem ja. A teraz słodkich snów, mój gniewny koleżko. Miłego seansu!
Osear bezsilnie odpłynął w krainę snów, zastygając z grymasem na twarzy.
- Ufff, to było trudne, ale się namęczyłem. Nie sądziłem, że może być aż tak trudny, moja wina. – zaśmiał się Noiter, wychodząc przed jaskinie, by zebrać drewno. Musiał się pospieszyć, gdyż za chwilę potrzebował dołączyć do Oseara, gdyż inaczej ten by się obudził. Szybko zgarnął chrust i inne palne rośliny, układając je w bezkształtną kupę. Wrócił się w pędzie do jaskini, wracając z ogniem. Użył go, by podpalić stos. Następnie sięgnął do torby i rzucił jakiś proszek w ognisko. Natychmiast zaczął się wydalać silny, błękitny dym.
- To powinno być odpowiednim znakiem – wydyszał zmęczony, po czym popędził z powrotem do swojej ofiary. Rzucając ostatnim wzrokiem na wyjscię, westchnął, po czym zagłębił się w bezdenne otchłanie nieprzytomności Oseara w celu stoczenia kolejnej walki. Zrobił, co mógł. Był tylko ciekaw, jak jego przyjaciele sobie radzą…

Belief? Niemożliwe wiem!

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 4301
Ilość zdobytych PD: 2150 + 200% (4300 PD)
Obecny stan: 6450

niedziela, 13 listopada 2022

Od Itami do Ðarögon ~ Czerń i Kły

Jesień to czas chorób, selekcji naturalnej - z dnia na dzień, w lecznicy przybywało coraz to więcej chorych. Liczba chorych na grypę zwiększała się, aż można by zaryzykować stwierdzeniem, że wybuchła jakaś tajemnicza epidemia. To tylko jesienne objawy, nic innego. 

Koło południa przygarnęła do siebie pewnego wysokiego, dość silnie zbudowanego basiora o oczach tak błękitnych, jak morska toń. Po przebytym treningu został kontuzjowany, ale Naharys nie chciał zdradzić, jak to się stało - odwrócił tylko pysk, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć młodej medyczce. 
Przedstawił się jako Drago - Itami musiała przyznać, że imię choć krótkie, było trudne do wymówienia. Mimo tego, starała się pozostawić bez komentarza tę nagłą enigmatyczność ze strony białego basiora, po czym przystąpiła do podstawowych badań. 
Basior miał zwichniętą łapę - bardzo mocno zbudowaną łapę, sama nie wiedziała, jakiej siły trzeba użyć, aby zwichnąć taką kończynę, grubością przypominającą dorodny pień dębu. Kiedy chwyciła delikatnie obolałą kończynę, Drago zmarszczył z bólu wargi, błysnął kłami. 
- Nie będę kłamać, będzie boleć, jak cholera, ale jeśli nic nie zrobię, uraz będzie pogłębiać zniszczenia w obrębie stawu. Jesteś gotowy na nastawienie? 
Basior skierował na waderę swój wzrok - dało się z nich wyczytać obojętność i dystans, a z drugiej strony zaś, skrywało się za nimi ciepło. 
- Rób, co musisz, medyczko - odpowiedział o dziwo tonem dość spokojnym, jak na tę sytuację. Itami bez zbędnych słów, chwyciła za kończynę, pociągnęła i szarpnęła w stronę odpowiednią miejscu stawu, posłyszała charakterystyczne chrupnięcie i syk bólu Drago.
- No i widzisz? Gładko poszło. A teraz usztywnię ci kończynę i podam leki przeciwbólowe. Chyba nie masz nic przeciwko? 
- Nie - odparł lakonicznie Drago. 
- Okej... - odparła krótko, bowiem wyczuła, że basior nie należał do osób zbyt rozmownych. Słyszała, że to płatny morderca. Tacy... cóż... 
Potrafią być skryci, tak samo, jak skrycie zabijają. A niektórym wychodzi to równie dobrze, co oddychanie. Zbliżywszy się do wysokiej wnęki w ścianie jaskini, próbowała dostać się do ziół, przynoszących ukojenie w bólu, uspokajające szalejące myśli... 
- Pomóc? - usłyszała czyiś głos obok. Odwróciwszy się, na pierwszy rzut oka spostrzegła mocno zbudowaną klatkę piersiową, pokrytą kruczoczarną sierścią, aczkolwiek wyczuwała pod nimi pracę mięśni oddechowych. Uniosła głowę wyżej, aby spojrzeć na surowe błękitne oczy basiora. Nawet nie posłyszała, jak ów osobnik się do niej zbliża. Wewnętrznie skuliła się ze wstydu, lecz wyprostowała się znacznie, starając się wytrącić z równowagi. 
- Ale... 
Zanim zdołała dokończyć zdanie, basior wzniósł się na dwóch tylnych łapach, zdrową łapą wsparł się o wnękę poniżej, a pyskiem sięgnął po zalegające na najwyższej wnęce zioła, dla pewności zgarnął wszystkie w zęby. 
-... dziękuję - dokończyła zszokowana wyczynem  Dragon'a. Kiedy stanął dęba, wydawał się jej wielce ogromny... na tyle, że jej cień mógłby zakryć ją całą. Na własne oczy widziała, jak mięśnie ud czarnowłosego pracują intensywnie, biła z nich niewyobrażalna siła. Przyjęła roślina z jego pyska do swojego, czując przy tym jego tajemniczy, aczkolwiek interesujący zapach.  Drago wrócił na swoje miejsce, czekał w milczeniu na dalszą część leczenia. 
Aczkolwiek nie umknęło jej uwadze fakt, że od czasu do czasu, dziwnie się jej przyglądał. Obserwował każdy jej ruch, musiała przyznać, iż niezręczność wytrącała ją z rytmu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła, lecz błękitne oczy basiora miały w sobie coś...piorunującego. Energia drżała w nim, aż po szczyt jego wysokiej, bujnej czarnej grzywy. 
- Proszę, to powinno pomóc - oznajmiła, owijając zwichniętą kończynę bandażem, którego wprzód nasączyła ziołowym wywarem, potem okryła go warstwą delikatnego, bawełnianego opatrunku. 
- Powinno być dobrze. Mam nadzieję, że lubisz zapach lawendy?
- Powinno być dobrze - powtórzył basior. 
Kiedy zakończyła bandażować dodatkową warstwę bandażu, umyła łapy w zimnej wodzie, skierowała wzrok w stronę basiora. 
- Dobrze się czujesz w watasze? - zapytała wadera, odbiegając na bardziej neutralny temat. 
-Aktualnie trudno mi powiedzieć jak się czuje jestem tu od niedawna - odparł, odrywając oczy od wadery, aby potem je wlepić w punkt przed sobą. Jego mina wydawała się niewzruszona, obojętna. 
- Poza zwichniętą kończyną, widzę, że nie narzekasz na nudę. Jak ci minął trening?
-Jak zwykle robię postępy, uczę się nowych rzeczy i je doskonale. - odparł tonem dość spokojnym, opanowanym. 
- To się powinno chwalić - odparła ciepło Itami. Wstrząsnęła łapami, rozchlapując kropelki wody na wszystkie możliwe strony. 
- A ty ćwiczysz coś? - to pytanie lekko zaskoczyło waderę, odebrało mowę. A cóż ona mogłaby trenować, poza wzbogacaniem swego umysłu o nową wiedzę medyczną, która może pomóc jej w wykonywaniu swych obowiązków. Żeby jednak nie wypaść na ignorantkę w jego oczach, rzuciła szybko. 
- Lubię biegać! 
- Długie biegi są bardzo dobrze, szczególnie do polowań - odparł tonem dość obojętnym. 
- W polowaniach... cóż... nie jestem zbyt dobra. Nie mam do tego talentu. - rzekła szczerze medyczka.
- Zatem do czego masz talent? 
Usta medyczki wykrzywiły się tajemniczy uśmiech, chwyciła za naczynie, wypełnione wywarem z kurkumy i koziołkiem lekarskim, poleciła basiorowi, aby upił kilka łyków. 
- Do tego, co każda medyczka. W ratowaniu życia. 
- A jeśli ktoś odmówiłby ci pomocy, bądź prosił abyś go otruła ? - Oczy basiora błysnęły żywo, zmrużył je lekko. To pytanie, przyznam wam, wybiło z pantałyku Itami, a nad odpowiedzią zastanawiała długo. Za długo, aby odpowiedzieć. 
- Rozumiem... - mruknął basior - trudne pytania wymagają odpowiedzi dość przemyślanych. 
- Nie o to chodzi, po prostu... moja natura jest skierowana na pomaganie, bez względu na to, czy ktoś życzy mi źle, czy też... wręcz odwrotnie.
- A jeżeli by zależało od tego życie kogoś innego ? - spytał basior, Itami uniosła lekko lewe ucho na brzmienie niepewności w tonie basiora. Westchnęła tylko, znów zastanawiając się nad odpowiedzią. Musiała wręcz przyznać, że trafił się jej dość osobliwy pacjent. 
- Nawet medyk musi wybierać, czyje życie jest ważniejsze - odpowiedziała, aczkolwiek niezbyt pewnie się czuła. Dla niej, jako medyczki, co prawda z niewielkim stażem, każde życie powinno być rzeczą priorytetową, bez względu na wyjątki. 
- Rozumiem - odparł cicho basior, wracając oczami we wcześniej obserwowany punkt przed sobą. 
- Wielu próbowało nauczyć mnie polowania - przyznała po chwili - każdy mistrz załamywał łapy przez moje beztalencie. Czy może... chciałbyś...
Basior znowu obdarzył ją wzrokiem... tym razem dość osobliwym. Mierzył w nią błękitem swych oczu, wydawać się mogło, że tylko czekał na te słowa - wiedziała bowiem, że każdy marzył, aby opuścić trzewia tej jaskini. 
- ... mnie nieco nauczyć polowania? - dokończyła w końcu. 

<Ðarögon?>

PODSUMOWANIE: 
Ilośc napisanych słów: 983 
Ilość zdobytych PD: 491 + 200%  (982 PD)
Obecny stan: 1473 PD 

Od Ereden'a c.d Sininen ~ "Tam, gdzie opadnie bitewny pył"

 Ereden w końcu wstał, przeciągnął się leniwie, aż mu w kręgosłupie trzasnęło, lecz Sininen nawet nie drgnęła. Samiec znał swoją siostrę i wiedział, że mimo, iż głowę zaprzątała sobie w tym momencie nauką, jej czujność trwała nadal. Dzisiaj postanowiła nigdzie nie wychodzić - rozpoznał to po jej przemianie. Nie musiał nawet nikogo pytać o zależność jej przemian ze skrzydlatej postaci na tę drugą... obserwacje same wysunęły mu odpowiedź przed nos. Zwinął wszystkie, cenne dla niego zwoje, wsunął je w głąb zakurzonej półki stojaka, tam gdzie ich miejsce, po czym skierował się do odnogi, która prowadziła do części jadalnianej jaskini. Napił się trochę, ukradkiem zaś spojrzał na kamienne naczynie, stojące nieopodal. 
- Przynieść ci coś do picia? - miał ochotę zapytać, lecz wiedział, że Sini nie odpowie. Od czasu porwania ich matki, Sininen nie odezwała się do niego ani słowem. Ba! Gdyby nie rozmowy z ojcem, których był świadkiem, w ogóle zapomniałby, jak brzmi jej głos. Zaspokoiwszy pragnienie, wyszedł z jaskini, mijając swoją siostrę - chyba zorientowała się, że wychodzi, bowiem całe jej ciało rozluźniło się nagle, dostrzegł to dość wyraźnie. 
Spotkał ojca w towarzystwie Belief - Ereden słyszał, że wadera była jego nowym nabytkiem do treningu. Ereden ukłonił się uprzejmie i przywitał waderę ciepłymi słowami - basior nie tylko mógł pochwalić się północną urodą, lecz także bezbłędnymi manierami, o które zadbała Pawona. Odkąd jego spotkania z piaskową fenką rozszerzyły się od jego ostatniego incydentu z nią, jego dawne prostackie zwyczaje poczęły zanikać. 
- Ty jeszcze nie u Nabi? Wspominała coś, że dzisiaj potrzebuje cię u siebie - powiedział ojciec, nie patrząc na niego. Skupiony był na mknących w rzecznej toni rybach, próbował chwycić jedną w pysk. 
- Pójdę do niej za chwilę - odparł bez przekonania Ereden. - Chciałbym z tobą pobyć chwilkę... 
Naharys uniósł lekko brew, kiwnął przyzwalająco po czym poklepał miejsce obok siebie. Wadera oznajmiła, że nie będzie im przeszkadzać, po czym podniosła się z miejsca i potruchtała w stronę poligonu, gdzie zazwyczaj ojciec trenował rekrutów. Ereden usiadł, nie będąc pewien, jak zacząć rozmowę... w sumie, nawet nie zastanawiał się, jak ją zacząć. Wyczekał na odpowiedni moment i zanurzył pysk w rzeczną toń, z sukcesem chwytając mocno w zęby wyrywającą się rybę. Machała szaleńczo płetwą, rozwierała i zamykała na przemian pysk, jakby się dusiła. 
- Nieźle, synu - pochwalił go Naharys. - Czy przyszedłeś tylko po to, aby zdeptać moją dumę? 
Ojciec zaśmiał się, tuląc Ereden'a do siebie. Przyjął od niego rybę, oznajmiając, że będzie z niej wyśmienity obiad. Po schwytaniu trzech bądź czterech ryb, Ereden w końcu wypalił. 
- Tato, jak długo Sini będzie mnie od siebie odtrącać? 
- Ah, ty nadal o tym? - Naharys mruknął cicho, rysując na ustach grymas zmartwienia. - Pamiętasz moją radę? 
- Tak! - rzekł basior, rezygnacyjnie obracając oczami. - Mam dać jej czas, ale... ile? Nie mam zamiaru przez całe życie czuć się winnym za swoje szczenięce wybryki. Chciałbym podejść do niej, powiedzieć te głupie "przepraszam", ale ona mnie odtrąca! 
- Dla ciebie może być to głupie słowo - odparł ojciec. - Dla niej może oznaczać coś więcej. Możesz przepraszać ją, ile chcesz, ale jeśli nie powiesz tego szczerze. Synu, powiem Ci coś... czasami szczere słowa znaczą więcej, o wiele więcej, niż sobie możesz wyobrazić, niż jedno, wypowiedziane dla świętego spokoju. Prawda, szczera prawda, bywa czasem jak cierń w tyłku, a też czasem, niczym iskierka. Prawda boli, prawda ociepla... ale lepsza prawda, niż zwyczajne kłamstwo. 
- Ale... ja chcę jej powiedzieć szczerze, że żałuję! 
- Musisz z tym poczekać. Ostrzegałem cię. Staram się ją poskładać do całości. Każdy kiedyś potrzebuje czasu dla siebie, aby przemyśleć... 
- Więc ile mam czekać, aż ona przemyśli? Aż okulawiejemy  ze starości? 
- Cierpliwości, synu - odparł Naharys ciepłym tonem. - Cierpliwości, ale i też dobrych chęci. Niech Sini zauważy, że się starasz. 
Ereden wciągnął nerwowo powietrze w płuca do granic możliwości, po czym wypuścił je z głośnym, gardłowym warknięciem, spojrzał we własne odbicie w nurcie płynącej rzeki. 
- Tak będzie, tato... 
Naharys uśmiechnął się, przy tym zachichotał pod nosem, obejmując syna wokół szyi, przygarnął go do siebie. Ojciec lubił okazywać ciepło wobec swych dzieci. 
- Brakuje mi mamy - zwierzył się Ereden, odchodząc od tematu. - Nadal zastanawiam się, czy ona...
- ... ja też. - odparł Naharys. Ereden usłyszał, jak na wzmiankę o swej matce, a o jego ukochanej waderze, serce podskoczyło nagle. Jakby ono także tęskniło. Ereden odsunął policzek od piersi ojca, nic już więcej nie powiedział. 

***
Jesień była w tym roku dość spokojna. Ereden dorobił się dodatkowej, grubej warstwy futra w okolicy szyi, tworząc w ten sposób puchaty, biały kołnierz. To samo na klatce piersiowej, grzbiecie i ogonie. 
 Wiatr, ciągnący od zachodu, poganiał puchate chmury na błękitnym niebie, słońce raziło nieubłaganie, liście mknęły w powietrznym tańcu. Ereden zaklął cicho, bo babie lato zaplątało mu się między uszy. 
Sininen siedziała w swej bezskrzydłej formie, zatopiona w lekcjach strategii do tego stopnia, że zdawała się być odizolowana od otaczającego ją świata. Stała się dojrzałą waderą, piękną, zabójczo skuteczną. A jej ciągłe treningi kształciły w niej więcej, niż można sobie wyobrazić. Można by rzec, że Sini sięgała prawie niemal miana "żołnierza doskonałego". 
Obserwował ją nadal, oddalony na pewną odległość, aby nie mogła go dostrzec, ani tym bardziej wyczuć - wiatr pędził w przeciwną stronę. Myśli miał te same, a rezultat niezmienny. Jak podejść do Sini, powiedzieć choćby samo "przepraszam". Serce podskoczyło mu na samą myśl. Wahał się... to posunięcie wręcz graniczyło z panicznym strachem... Nie krył strachu.  
- Bądź basiorem! - warknął sam na siebie w myślach. Jego wewnętrzny ton wręcz zabrzmiał pogardliwie wobec siebie samego. Nadal będziesz skrywał się w krzakach, jak tchórz, czy może coś łaskawie zrobisz, do cholery jasnej!
Nawet to nie pomogło. Miał rację. Jestem tchórzem, pomyślał gorzko. 
Wyszedł z krzaków, lecz nie uczynił tego w celu podjęcia próby zagadania do siostry, lecz skierował się w przeciwną stronę, ze spuszczonymi uszami. Ogon smętnie obijał się, to na lewo, to na prawo, a w głowie Ereden'a zaczęła rodzić się wściekłość. Szaleńcza wściekłość, której nie w sposób mógł kontrolować - jego mięśnie napinały się mocno. Boleśnie wręcz... pasożyt uaktywnił się w jego głowie. Jego wzrok zaczął dostrzegać więcej szczegółów, słuch wyostrzył się kilkukrotnie, a siłą w łapach mógł dorównywać niedźwiedziowi... i gniew, który domagał się wyładowania. 
Pazury cięły raz po raz korę starego dębu... cios za ciosem sprawiał coraz to większą satysfakcję. Gniew marszczył policzki, ukazując długie, śmiertelne kły, błyskały w świetle słońca. Ereden, jak niedźwiedź, stanął dębem na dwóch tylnych łapach i najsilniej, jak potrafił, uderzył w pień, aż większa jej część drewna oderwała się, ukazując wnętrze drzewa. Nie poczuł nawet bólu skręconej kończyny, ale wiedział, że złym pomysłem będzie ponowne uderzenie. Pozostało mu więc dyszeć ciężko... znosić ciążący proces furii, jaki wzmógł u niego pasożyt za sprawą adrenaliny - wręcz buzowała w jego żyłach. 
Uniósł głowę, zerknął na postać, która pojawiła się nagle. Jego oczy, napełnione czernią, wypełnione szaleństwem, które aż wylewało się na porysowane szramami powieki, zarejestrowały obecność Sininen. Cholera! Odwrócił się od niej, próbując powstrzymać dalszy wybuch furii. Nie chciał, aby widziała go w takim stanie. Nie potrafił. 

<Sininen?>

 PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1130
Ilość zdobytych PD: 565 + 200% (1130 PD) 
Obecny stan: 1695 PD