Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

sobota, 30 kwietnia 2022

Od Naharys'a: Quest III | XII | X | ~ |Zaraza | Spojrzenie | Halucynacje|

- Źle, spróbuj jeszcze raz! - zawołał Naharys, stojąc na skalistym wzniesieniu. W dole niewielkiej, porośniętej mchem i paprocią kotlinki, leżał Ereden, dysząc i sapiąc ciężko, po tym, jak czwarty raz z rzędu oberwał od drewnianego manekina. - Musisz wyrobić sobie wprawę. Paladyn musi być zwinny, wiedzieć, kiedy uderzyć, a kiedy się wycofać. Spróbuj jeszcze raz.
Ereden, mimo westchnięć i warknięć, powstał na równe, choć obolałe łapy. Zerknął gniewnie na ojca, jakby ten chciał się upewnić, czy nadal nad nim czuwa — Niestety, Naharys obserwował go badawczo i ponaglał syna do dalszego treningu.
- No dobra, chodź no tu, ty durny manekinie! - warknął Ereden, stawiając ku wysokiej beli, uzbrojonej w równie grube odgałęzienia. Magia, pobudzająca kawał drewna do ruchu, zmusiła do obrotu manekina — bardzo szybkiego obrotu, ale Ereden zdołał z wyuczoną gracją ominąć ciosu z góry, przewidział atak z dołu, który zapewne ściąłby go z nóg. Wykonawszy przewrót na lewy bok, przeturlał się z kocią zwinnością, aż nastolatek poczuł przez chwilę, jak energia owładnęła jego ciałem. Niektóre ciosy wymagały od młodzieńca bardziej wyrafinowanych uników — Ereden, chcąc uniknąć porządnego ciosu w skroń, zadarł głowę do tyłu, uginając jednocześnie tylne łapy pod sobą. Kij omal nie otarł się o jego podbródek, lecz zabrakło mu czasu na natychmiastową reakcję, więc dolna odnoga ścięła go z łap. Młody wydał z siebie zduszony krzyk — starał się, aby nie okazać przed ojcem słabości, ale jego wykrzywione w grymas bólu lico, wyraźnie go zdradzało. Naharys jednak uśmiechnął się i pokiwał głową z aprobatą.
- Na dziś wystarczy. Wyrabiasz się młody — powiedział spokojnie Naharys — Ale przed tobą jeszcze wiele nauki.
Ereden, wstając z trudem na równe łapy, zadarł głowę do góry, aby spojrzeć ojcu w jego jadowicie zielone oczy, i miał wrażenie, że przez chwilę patrzy na siebie. Może dlatego, że Ereden miał ten sam kolor oczu, z lekką domieszką złota.
- Może sam zejdziesz i pokażesz, na co cię stać, staruszku? - zapytał z prowokującym uśmiechem Ereden.
- Nie pozwalaj sobie, szczylu! Aż tak stary to nie jestem! - odparł ze śmiechem Naharys. Basior z finezją zeskoczył ze wzniesienia i wylądował obok syna, wzbijając wokół siebie słabą chmurę kurzu.
~ Powoli przybierał męski wygląd — pomyślał przelotnie Naharys, spoglądając na widoczne mięśnie, które intensywnie pracowały pod skórą syna — miał dzisiaj za sobą porządny trening. Skoki po kamieniach w rwącym nurcie rzeki, zabawa z wahadłem od południa, a teraz trening z obrotowym manekinem. Z aprobatą obserwował wyrabiający się w synu refleks, jego zwinność dało się wyczuć nawet w powietrzu, wraz z zapachem jego potu. Co prawda, brakuje mu nieco finezji i klasy, ale Naharys postanowił, że zadba o to. Ponadto jego syn nabierał powoli północnej urody i wzrostu — podejrzewał, że swym wdziękiem oczaruje niejedną waderę, co też uśmiechnął się na tę myśl.
- Czemu tak wykrzywiasz usta? - spytał Ereden, uśmiechając się nieznacznie i ze zdziwieniem przyglądał się ojcu.
- Nie no, tak bez powodu. Chodź, zobaczymy, co robią twoje siostry.
Ereden wyciągnął lewy kącik ust do góry.
- Założę się, że Shori uczy się latania u Noiter'a albo szkoli się u Atrehu. A Sininen pewnie u swego nauczyciela strategii, tato, błagam cię, nie patrz tak na mnie. Wyuczyłem się ich planu dnia na pamięć.
- Zaczynam podejrzewać, że wyrosłeś mi na jakiegoś stalkera. Kręci cię to, czy jak?
Ereden zaśmiał się, podrywając lekko do tyłu głowę.
- Szczerze, nie muszę nim być. Przecież widzę i analizuję. To nic trudnego.
- Dobrze, w takim wypadku, idziemy do Shori sprawdzić, jak jej idą lekcje latania. Tylko żeby znów nie trafiła do nas z połamanymi skrzydłami.
- Tak jak ostatnio, dwa tygodnie temu? Wiedziałem, że Shori lubi latać z głową w chmurach, ale nie przypuszczałem, że dosłownie!
Ereden zmienił się - pomyślał Naharys, ale jedynie, co pozostało mu, po szczenięcych niesfornych latach, to niewyparzony język i skłonności do buntowniczego pyskowania. Z początku nie potrafił zostawić tego bez reakcji i starał się wyplenić z Ereden'a ten niezbyt przyjemny nawyk, ale po jakimś czasie zrozumiał - bunt i płomień w języku to też część jego tożsamości.
Dalsza droga przez las minęła im dość spokojnie, sumiennie spożytkowana na rozmowie o sprawach watahy - Alfa Rene postanowiła opuścić tymczasowo watahę w sprawach, wykraczających poza tereny innej, dobrze znanej ich Pani stada. Atrehu, odkąd spędził z Lonyą przyjemną chwilę w jego rodzinnej watasze - i odkąd pogodził się z nim - zaczął coraz częściej ją odwiedzać. Był w stanie zrozumieć, iż Lonya, mimo zamiłowań do swego zawodu, była też waderą wymagającą uwagi i uczucia - Atrehu idealnie zaspokajał te dwa aspekty, zapraszając ją na wspólne spacery albo kolacje. Zdawało się też tak, że odbywały się one w towarzystwie Naharysa i Itami.
Zbliżało się już późne popołudnie, z południowego frontu nadciągał przyjemnie ciepły wietrzyk, słońce, przybierające powoli pomarańczowy kolor, sunęło się mozolnie w stronę zachodniego horyzontu - wszystko wokół wydawało się leniwe i spokojne we wiosenne ciepłe dni. Odprężeni i zadowoleni panowie, bez wszelkich zbędnych przygód i wypadków, dotarli najpierw do Atrehu - rudy basior musiał już skończyć uczyć Shori, bo znaleźli ich w dość niecodziennej sytuacji. Rudy leżał na brzuchu z szeroko rozstawionymi przednimi łapami, Shori zaś siedząc na jego masywnym grzbiecie, pogrywała mu wesołą, choć niezbyt staranną melodyjkę na flecie.
- Co tam u was? - zaczął z uśmiechem Naharys, stojący po jego prawicy Ereden zachichotał cicho.
- Tato, Atrehu wystrugał mi flet! Sama nie wiem, skąd on to umie i jakim sposobem to zrobił, ale jest na prawdę fajny! Czy mogłabym go zatrzymać?
Atrehu wykrzywił usta w miły i ciepły uśmiech, dość znaczny, jakby uśmiechał się do własnej córki.
- Pewnie, że tak! Nie pytaj się, tylko bierz.
Miodem dla oczu Naharys'a było zobaczyć, jak Shori uśmiecha się z radości i przytuliła do siebie instrument, jakby to była zaledwie ukochana maskotka z pluszu i wełny. Podszedł bliżej do basiora, Ereden podążał krok za nim.
- Atrehu, nie wiedziałem, że w swoich łapach masz taki talent! - powiedział zaczepnym tonem Naharys.
- Bo ty jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. No! Tatuśku, zwracam Ci córę i widzimy się jutro. Shori, powtórzysz to, co dzisiaj Cię nauczyłem?
- Pewnie! Będę się uczyć, wraz z tatą...
- A ja pomogę! - dopowiedział dumnie Ereden.
Shori, chcąc nie chcąc, posłała swemu przybranemu bratu salwę głośnego śmiechu.
- Ostatnio, jak mi pomagałeś, omal nie skręciłeś sobie kolana, bo tak wywijałeś tymi łapami, a mówiłam Ci, a Atrehu mi, że przy pozycji obronnej, trzeba stać nieruchomo.
- No cóż... zdarza się. Ereden, idź z siostrą potrenować - powiedział Naharys - Mam z Atrehu pewną sprawę u cioci Lonyi. Bądźcie grzeczni i żebym nie musiał nikomu dawać szlabanu!
- Oj tato! - wymamrotali jednocześnie oburzonym tonem, lecz Naharys wiedział, iż nastolatkowie sobie z nim niewinnie pogrywają - Przecież nic takiego nie robimy.
I z tymi słowy młodsi odeszli dobrze im znaną ścieżką, prowadzącą nad spokojnie płynącą rzekę, aby tam oddać się swobodnym i spokojnym treningom, w trakcie gdy dwóch dorosłych basiorów zawędrowało w stronę watahowej lecznicy. Zbliżał się wczesny wieczór, a co znaczyło, że Lonya wraz z jej słodką pomocnicą Itami, miały nieco mniej do roboty - bowiem większość pacjentów albo już się wysypia po całym dniu kuracji, albo zwolniło się do swych jaskiń, by na drugi dzień znów coś złamać, ale to już nieważny, drobny szczególik pracy jego przybranej siostry. Jak zawsze, nie trzeba było dochodzić do progu lecznicy, aby poczuć przenikliwy zapach choroby, leków i ziół, których Naharys z całego serca nie znosił. To przypominało mu chwile każdej zszywanej rany, okropny smak każdego zjedzonego ziela i widok prawie każdej złamanej kości, która swym ostro zakończonym końcem, przebijała się przez krwawiącą ranę - ale hej! Przecież z takowego powodu, nie będzie sobie odmawiał przyjemności spotkania się z najdroższą jego sercu, niezbyt rozgarniętą waderą! Dzisiejsze spotkanie okazało się mieć jednak podłoże służbowe, gdyż na wstępie Lonya, bez zbędnych uprzejmości, wprowadziła ich do przedsionka jaskini, gdzie leżał pogryziony wilk. Basiory pierwszy raz widzieli typa na oczy - prawdopodobnie jakiemuś samotnemu wędrowcowi nie bardzo dopisało szczęście i napadło go coś, w pobliżu granic ich watahy. Rene krzywo patrzyła na marnotrawienie zasobów leczniczych dla obcych, ale cóż... czego oczy nie widzą, temu serce nie żal, jak mawiała matka. Poszkodowany miał okropne ślady ugryzień - co dziwne, nie pozostawił je żadne drapieżnik, odpowiadający kształtom zębów i rozstawie szczęk. Został pogryziony przez roślinożercę. Ze starych, niezagojonych ran mocno sączył się ropny wysięk, martwa tkanka i mięśnie, otwarte przez dłuższy czas na kontakt z bakteriami, zaczynały po prostu gnić ~albo to efekt pogryzienia? . Ponadto biedakiem wstrząsał stan zapalny - gorąc z jego ciała aż nagrzewał powietrze wokół, a przynajmniej tak się wydawało Naharys'owi.
- Co go tak załatwiło? - spytał Atrehu, podchodząc bliżej. Szybko jednak tego pożałował, gdy poczuł wydzielający się z ran odór zgnilizny.
- Zastosuję jeszcze terapię larwami muchy - mruknęła Lonya, przyglądając się pacjentowi.
- Terapię... czym? - burknął Atrehu, jakby nie dosłyszał.
- Terapia larwami muchy plujki - odezwał się Naharys - Miałem to kiedyś.
- Do głębokich ran wsypuje się larwy muchy plujki, jak trafnie sprecyzował mój brat, w celu zapobiegnięcia obumierania zdrowych tkanek. Bakterie gnilne i martwa tkanka to wspaniała pożywka dla tych żyjątek.
Atrehu dostał kompletny wytrzeszcz oczu, po tym, co usłyszał od dwójki wilków, po czym zwrócił się do swego towarzysza.
- Miałeś larwy muchy w swych ranach?
- Miałem. Całkiem przyjemne uczucie, jak one poruszą się pod bandażem.
Atrehu przybrał nagle taki wyraz, jakby miał zaraz wszystkim pokazać, co jadł na obiad, ale Lonya wtrąciła szybko.
- Pomińmy ten wspaniały temat na inny dzień, mamy problem do rozwiązania. Coś grasuje nam po lasach, i co jest bardzo zastanawiające, wcale to nie jest drapieżnik. Ślady zostawiły siekacze roślinożercy. Obstawiam na jelenia albo łosia. Normalnie nasz pobratymiec zostałby kopnięty albo odepchnięty porożem, ale to, że został przez nie pogryziony, już odbiega od normy.
- Twierdzisz, że... został pogryziony przez jelenie? - spytali jednocześnie obaj panowie.
- Nie inaczej. Miałabym do was wielką prośbę.., czy moglibyście upolować jednego z tych oszalałych osobników? Podejrzewam, że któreś z tych zwierząt wymaga ścisłych badań i obserwacji. Upolujcie mi dwa osobniki. Jednego chcę martwego, a drugi ma być żywy! - odrzekła Lonya z powagą, z naciskiem na ostanie słowo.
- Coś jeszcze Ci trzeba? - zapytał Naharys.
- Na razie ta jedna sprawa. Później się zobaczy, co wyniki badań ukarzą. Ruszajcie w drogę.
Słońce już prawie zanikło za zachodnim horyzontem, na którego tle kreśliły się czarne zarysy wzgórz, a dolinę zaczął ogarniać nocny mrok. Jednakże nasz Kapitan i Dowódca watahowych skrytobójców - basiory do zadań specjalnych - nie widzieli w tym najmniejszego problemu. Naharys nie bał się już zostawiać szczeniaki samych - były już na tyle dorosłe, że potrafiły zadbać o swoje dobro. Ewentualnie poprosiłby Noitera o dopatrzenie ich bezpieczeństwa. Pobiegli więc ku granicy sosnowego lasu - Naharys szedł krok obok ramienia Atrehu - po drodze rozmawiając spokojnie na temat owego wilka, rzekomo pogryzionego przez roślinożerców.
- Nieźle go załatwiły te chwastojady - mówił Atrehu - Jeden dorosły wilk i takie rany? Nieźle musiał wkurzyć te jelenie.
- Ale zauważ, że żaden roślinożerca nie zostawia takich ran. Wyglądało to przynajmniej na to, jakby jelenie urządziły sobie polowanie. W miejscach ugryzień widoczne były brakujące fragmenty mięsa. Myślisz, że te jelenie mogłyby się... wściec czymś?
- Nie wiem, stary - odparł Atrehu - ale jedno mnie zastanawia... co takiego zmusiło roślinożerców do ataku na drapieżnika? Wirus albo jakaś bakteria? Albo jakiś pasożyt.
- Weź mi nie mów o pasożytach - Naharys wzdrygnął się na myśl o jednym, który zaatakował jego syna. Momentalnie w jego umyśle zostały odtworzone obrazy z wiadomego dnia. Podłużne, pokryte chitynowym pancerzykiem ciałko z widocznym brakiem odwłoku. Do tego uzbrojona w długie, ostre żuwaczki jama gębowa, a nad nimi para złowrogich, pustych, szkarłatnych oczu. Atrehu, widząc znaczące iskierki w oczach przyjaciela, zmieszał się lekko i dopowiedział.
- Wybacz, nie chciałem. Nie wiedziałem.
- Jest spoko. Serio. Chodźmy zabić jednego, a potem przechwycimy drugiego. Będzie łatwiej.
I z takim też planem weszli do zatopionego w mroku lasu, ale dla ich oczu, czułych i przenikliwych, nie był to problem - dla zwyczajnego człowieka, byłaby to ciemna i przerażająca przestrzeń, lecz oni widzieli obraz lasu, jakby był on przedstawiony za dnia - a ich nosy wietrzyły każdy podejrzany zapach. Dało się wyczuć niosącą się w powietrzu woń żywicy, stary, ale nadal intensywnie wyczuwalny zapach, pozostawiony przez niedźwiedzia na sędziwej, wysokiej sośnie. ~ Musiał się tutaj długo ocierać swym grzbietem - pomyślał przelotnie Naharys. Ot, nic nie znacząca myśl. Wszystko szło by zgodnie z planem, gdyby jednak Naharys nie poznał się na pewnym uczuciu, że są śledzeni - być może to był jedynie wymysł, wykreowany przez jego wyobraźnię. Las w środku zbliżającej się nocy, skutecznie ją pobudzał. Zboczywszy z często uczęszczanej ścieżki, zatopili się głębiej w leśną knieję, kierowani instynktem i podejrzanym zapachem, który mógł przywodzić na myśl dwie rzeczy; Szaleństwo i chorobę. Tylko wilk przy niezdrowych zmysłach mógłby się nie zaniepokoić takim stanem rzeczy. Można by pomyśleć, iż mieli do czynienia z pewną bezwzględną siłą i pustym szaleństwem - takim motywem mogą się też kierować roślinożercy. Odwieczne prawo natury zostało w dziwaczny sposób nagięte i trzeba to, jak najszybciej naprawić. Inaczej równowaga w przyrodzie może zostać naruszona, a to też może prowadzić do drakońskich strat.
Nagle kątem oka, Naharys dostrzegł dziwny przebłysk dwóch malutkich punkcików, przyczajonych w mroku - normalnie nie było to dla niego problem, wyostrzyć wzrok i spostrzec, że stała przed nim niska, dorodna sarna, która przyglądała się im w dość nietypowy dla siebie sposób. W ogóle dziwne, że potrafiła dostrzec dwóch dorosłych drapieżników, w gęstej nieprzeniknionej zasłonie mroku. Spoglądała na basiorów bez strachu - powiedziałoby się, że strach ustępował miejsca pustej rządzy i brutalnej nienawiści. Roślinożerca mlasnął jęzorem.
- No i jest nasz pierwszy cel - powiedział Naharys - rzeczywiście, coś jest nie tak.
- No to, na co czekamy? - zapytał zniecierpliwiony Atrehu.
- Na pierwszy ruch - odparł opanowany Naharys. A mianowicie starał się zachować, jak na wprawionego wojownika przystało. Wojownik myśli taktycznie - winien wiedzieć, kiedy poczekać, a kiedy zaatakować, aby zdobyć nad wrogiem przewagę - poza tym, jesteśmy od niej silniejsi.
Rosnące napięcie sprawiło jednak, że chwilami Naharys tracił swe chłodne opanowanie i cierpliwość, i myślał o tym, aby to jemu przypadł ten "pierwszy ruch". W tamtym momencie sarna odwróciła się zwinnie i wybiła się w prężnym skoku, znikając za wysoką skalną wychodnią.
- Za nią, Exan! - zawołał Atrehu, wybiegając przed siebie. Naharys ruszył za nim. W jednym momencie, Naharys zaczął zauważać pewien problem w tej całej zabawie - sarna nie bała się ich. Przyglądała się im przez dobrą minutę. Jej usta dziwacznie wykrzywiały się w szaleńczy uśmiech. O ile to można było nazwać uśmiechem... Naharys złapał Atrehu za ogon i zatrzymał go.
- Co jest? - zapytał lekko zirytowany - już ją prawie złapaliśmy.
- Coś mi tu nie gra - oznajmił poważnie Naharys - sarny się tak nie zachowują... no wiesz. Jej reakcja na nasz widok. Powinna uciekać, a przyglądała się nam, jak ciele w namalowany cycek. Zaczynam podejrzewać, że ona... prowadziła nas w pułapkę.
- Sarna? Nas prowadziła w pułapkę? Nie no, aż na tyle rozumu, to ona nie ma... - odparł rozbawiony rozmyślaniami przyjaciela. Atrehu nagle zastrzygł nerwowo uszami, wyciągnął szyję do granic możliwości, jakby posłyszał jakiś dziwny dźwięk. Naharys, nic nie mówiąc, wziął z niego przykład i zaczął nasłuchiwać. Nic. Jedynie, co słyszał, to harce jeży w zaroślach i donośna orkiestra świerszczy w polnej trawie. Mimo tego, przeczucie że są obserwowani, powróciło na nowo. To już nie była zwyczajna obserwacja... Naharys'a dopadło nagłe, nieprzyjemne uczucie zaszczucia. Zdał sobie też sprawę, w obecnej sytuacji, to on i Atrehu są ofiarami. A gdzieś w mrocznej gęstwinie, wśród sylwetek drzew, czaił się łowca. Albo grupa łowców. W tej sytuacji, która wbrew pozorom, zaczynała wszystkim przypominać scenę z jakiegoś horrorowego filmu o szalonych zwierzętach, nie pozostało nic innego naszym bohaterom, jak powoli spenetrować las nieco głębiej i dokładniej.
~ Nie podoba mi się to. Ani trochę mi się to nie podoba... Hmmm...
Naharys zatrzymał się znowu, tym razem wyczuwając w powietrzu coś znajomego. Bardzo znajomego.
- Ereden! Co ty tu robisz? - warknął Naharys.
Nastolatek wyłonił się zza kurtyny ostrokrzewu z królikiem w zakrwawionym pysku. Rzucił łup pod łapy ojca.
- W końcu mi się udało. Zrobiłem tak, jak mnie uczyłeś...
- Co ty tu, do jasnej cholery, robisz?! - przerwał mu ostro Naharys.
- No jak to co? Trenuję polowanie, jak chciałeś, tato.
- Ale nie o takiej porze i nie w tym miejscu! Tutaj jest niebezpiecznie!
Ereden, jakby przeniósł ciężar ciała na lewą łapę, uniósł brew ze zdziwienia i rozejrzał się, jakby młody chciał wypatrzyć wspomniane przez ojca niebezpieczeństwo, po czym parsknął hardo.
- Co ty, tato. Blekotu się najedliście z panem Atrehu?
Z tymi słowy, odpowiedział mu nagły huk pioruna. Ereden podskoczył w miejscu, skulił się ze strachu, wytrzeszczając szeroko oczy i chowając głowę między ramiona.
- No pięknie... jeszcze burzy nam tu brakowało... - burknął zirytowany Naharys - Ereden! Posłuchaj mnie teraz uważnie, to nie są ćwiczenia, weź królika i wracaj do domu. Podziel się nim z siostrami i czekajcie tam na mnie, rozumiesz? Zrozumieliście żołnierzu?!
- Tak jest, kapitanie! - młody zasalutował, stając jednocześnie na baczność.
Młodzik miał już się schylić i zabrać zdobycz, gdyby nie to, że nagle, cała trójka wilków poczuła, jak, wokół ich tylnych łap, owija się coś mrocznego, bezkształtnego i niewidocznego. Następnie poczuli, jak ich stopy gwałtownie odrywają się od podłoża. Obraz przed oczami Naharys'a jakby zawirował gwałtownie, po czym oglądał go góry nogami - jakby zamienił się w dorodną półtuszę, zawieszoną na katowskim haku. Atrehu zaczął rzucać przekleństwa, Ereden warczał przeciągle, rozchylając policzki i ukazując rząd młodzieńczych zębów. Jedynie Naharys wiedział, że w takowych sytuacjach, należało zachować spokój - chociaż i takowa sytuacja wystawiała go na ciężką próbę charakteru. Miał ochotę krzyczeć, warczeć i przeklinać, ale z drugiej strony wiedział, że to skończy się bezowocnym zmęczeniem.
- Uspokójcie się i obserwujcie teren! Ereden, pamiętasz czego Cię uczyłem? Uspokój się i wytęż wzrok, zrób z nich użytek. Wypatruj wszystkiego, co wyda Ci się podejrzane.
- W tej pozycji niewiele zdziałam - odparł po chwili samczyk - Co nas w ogóle schwytało? Panie Atrehu, może się pan teleportować?
Atrehu zaklął paskudnie.
- Cholera, nie mogę! Coś skutecznie blokuje moje zdolności.
Z lewej dało się usłyszeć cichy, aksamitny kobiecy chichot - dobiegał on od strony mrocznego pagórka, porośniętego ostrokrzewem. Basiory odwrócili głowę w tamtym kierunku, prócz Atrehu, gdyż wisiał w przeciwnym kierunku od tego, co działo się za jego plecami. Nerwowo poruszał głową, warczał i szamotał się, jak schwytany w sieć łosoś.
- Tak, tak! Szamotaj się moja ofiaro. To doda temu wszystkiemu rozkosznego uroku.
Rudy basior warknął.
- Gdzie ty, ku***, jesteś?! Pokaż się! Zobaczymy, czy jak rozerwę ci gardło, będziesz mieć ochotę na śmiechy! Pokaż się, mówię!
Śmiech wadery powtórzył się, tym razem nieco głośniej, dosłownie, jakby zmniejszała swój dystans między basiorami.
- Atrehu, Atrehu... miłośnik wader i wspaniały kochanek, aż dziw, że jest w stanie się tak odnosić do damy. Oj, niegrzeczny chłopczyk.
Atrehu zdębiał na moment. Przestał się szamotać i przeklinać, a na jego pysku, gniew ustąpił grozie i nieprzyjemnemu zaskoczeniu. ~ Skąd ona zna jego imię i jego zwyczaje? - Pomyślał zaniepokojony Naharys.
- Zaraz, kim jesteś i skąd wiesz, jak się nazywam? - zapytał po chwili Atrehu z napięciem.
Wadera nie odpowiedziała od razu, tylko śmiała się głośno. Coraz głośniej. I nagle pojawiła się tuż obok, po prawicy Atrehu. Nie była imponująco wysoka - można by spokojnie rzec, że osiągała rozmiary, zbliżone do młodego lisa, lecz miała czyste wilcze geny. Była też nad wyraz piękna, a jej złote, skrywające w sobie tajemną rozkosz tęczówki, idealnie dodawały uroku kremowobiałej sierści.
- Obserwuję waszą watahę, więc wiem, co nieco o was. Na przykład też to, że podobno macie kłopot z problematycznymi roślinożercami. Próżny wasz trud, albowiem nic nie jest w stanie im pomóc. No, tu może przesadziłam. Jest jeden sposób, aby wybudzić zwierzęta z morderczego transu, ale to nie będzie wcale takie proste, jak myślicie.
- Kim ty jesteś, do cholery?! - warknął Ereden.
- Proszę, proszę... taka młoda gorąca krew! Spodobałbyś się mojej córce, wilczku. - mruknęła rozkosznie tajemnicza wadera, podchodząc do rozzłoszczonego Ereden'a. Samczyk wyszczerzył groźnie kły.
- Jeśli jest taka sama, jak jej matka, wybacz, ale nie skorzystam z okazji zaproszenia ją na kolację - odciął się młodzik.
- Czego od nas chcesz? - odezwał się w końcu Naharys.
- Co z wami, chłopcy? Myślałam, że wszyscy faceci są tacy wyluzowani i zabawni, a jak na razie słyszę same pytania. Eh, no dobrze, widzę, że w takim stanie nie porozmawiam z wami na spokojnie.
Basiory, w następnym momencie, poczuli jak ich tylne łapy zostały uwolnione spod jarzma tajemniczej siły, której prawdopodobnie władczynią była ta wadera. Opadli z hukiem na zaścieloną przez suche igiełki ziemię.
- Cholera jasna! - burknął pod nosem Ereden, rozmasowując sobie obolałe ramię.
- Łagodniej się nie dało? - wymamrotał gniewie Atrehu, podnosząc się z ziemi i strzepując ze swojego rudego futra opadłe igiełki.
Naharys powstał, otrząsnął się po upadku i wzrokiem odnalazł tajemniczą waderę, która w następnej chwili pojawiła się tuż obok jego lewicy. Niemal stykali się ramionami, ponadto granatowoczarny basior poczuł dość miłe ciepło, jakie wadera emanowała ze swego drobnego, aczkolwiek zgrabnego ciała. Zaczął się zastanawiać, czy ona przypadkiem nie posiadała władzy nad przestrzenią, podobnie jak Atrehu, ale jej moce były niebywale bezdźwięczne. Niemożliwe do posłyszenia dla zwyczajnych uszu.
- Jestem Rashima. Już odpowiedziałam na wasze pytanie, chłopcy. Teraz kolej na was. Co was tutaj sprowadza?
Naharys zdziwił się pytaniem wadery; Po pierwsze, kim ona jest, aby o coś takiego pytać? Po drugie, to oni powinni zadać to pytanie, wszak byli na terytorium ich watahy... a przynajmniej się im tak wydawało.
- Jak to co? To my powinnyśmy zapytać o to ciebie. Co robisz na terenach Watahy Renaissance? - zapytał bojowym tonem Ereden, wyprzedzając swego ojca.
- Jesteście pewni, że nadal jesteście na właściwym terenie? - zapytała z łagodną ironią wadera - Wchodząc do tego lasu, automatycznie przekroczyliście granicę waszej Watahy. Ponawiam więc pytanie; Co was tutaj sprowadza?
- Czemu mielibyśmy Ci o tym mówić? - odpowiedział pytaniem Naharys.
- Dość pytań! Ja odpowiedziałam na wasze, teraz wasza kolej. - W głosie wadery dało się posłyszeć nutkę zniecierpliwienia i lekko odczuwalnego gniewu.
- Musimy złapać i zdiagnozować dolegliwość okolicznych roślinożerców, na podstawie ich symptomów oraz obserwacji. Co jakiś czas, trafiają do nas wilki, z watahy, jak i te obce, z paskudnymi śladami ugryzień. Rany te po krótkim czasie ropieją i dochodzi do stanów zapalnych. Musimy znaleźć sposób, na wyleczenie jeleni z tego szaleństwa.
- Ah, a więc o to Wam chodzi - odparła w zamyśleniu wadera. Następnie, niczym wonne powietrze, przeniosła się do miejsca, obok prawego ramienia Atrehu. Spojrzawszy na basiora dość znacząco, przejechała swą drobną łapką po masywnych mięśniach ramienia oraz przedramienia rudego basiora.
- A w zamian za moją pomoc, co otrzymałabym w zamian? - zapytała, nie spuszczając oczu z czerwieniących się policzków Atrehu. Jej tęczówki oraz źrenice błysnęły tajemniczą mocą, gdy odwróciła głowę w stronę Naharys'a, nie zamierzając nawet poprzestać na masażu mięśni spiętego Atrehu.
- Co masz na myśli? - spytał Naharys, lecz nagle poczuł, jak Ereden trąca go skrycie w łokieć. Basior skierował oczy na zaniepokojonego syna. Jego oczy same zdradzały, że coś tu nie gra. Za prośbą syna, nachylił ku niemu lewe ucho.
- Tato, mamy problem... czytałem coś o takich waderach, jak Rashima - Ereden szepnął mu do ucha - Ona jest sukkubem. Atrehu nie może się poddać jej mocy. Ona go tym zabije.
- Zaraz, czym ona jest?! - odparł szeptem Naharys - za dużo czytasz i coś Ci się pomyliło...
- Sukkubem i nic mi się nie pomyliło... - odparł przez zaciśnięte zęby - Spójrz na jej oczy. Widzisz? Świecą się, ponadto da się wyczuć energię, jak się w nie wpatrzysz. Tak Sukkuby zdobywają swe ofiary. Musimy ją powstrzymać!
- Masz jakiś pomysł, synu?
Ereden pokręcił głową, wykrzywiając usta w grymas bezradności. Naharys natomiast uśmiechnął się znacząco do syna, puścił mu oczko i mruknął.
- Ale ja mam... No dobrze, co więc chcesz w zamian, Rashimo?
- Potrzebuję... od Atrehu... hmmm, jakby to ująć... wyczuwam w nim płynącą krew władców. Idealny gen, który może przekazać moim przyszłym szczeniętom...
Atrehu aż zamurowało z wrażenia, a Ereden, jakby wiedząc już, co chce osiągnąć ojciec, cicho obserwował sytuację.
- Hmmm, a czemu on? A nie na przykład...- odparł z udawaną urazą Naharys -... ja.
Sytuacja, aż sama się prosiła o salwę śmiechu, gdy widzieli, jak durna mina rysuje się na ustach Atrehu, ale Ereden bez problemu się powstrzymywał. Aby ostrzec Atrehu przed planem, jakim obmyślił wraz z synem, niepostrzeżenie mrugnął do Atrehu, ale ten, jakby nie rozumiejąc, przekrzywił lekko głowę.
- Czyżby utalentowany wojownik i zdolny oficer zaproponował mi własne nasienie? Cóż za rozkoszna oferta - mruknęła melodyjnym, wręcz czarującym tonem, a gdy zbliżała się w stronę mrocznego basiora, jej policzki zalały się ostrym rumieńcem. A w tym czasie, Ereden, korzystając z nieuwagi demona, podkradł się do Atrehu.
- Zastawiliśmy na nią pułapkę. Zrobiliśmy to, abyś nie poddał się jej urokowi. To sukkub! Zrób dokładnie to, co obmyśliłem wraz z ojcem. Użyj głosu, Atrehu.
Z tymi słowy, rudowłosy basior spoważniał nagle, jakby przed chwilą się dowiedział, że moment temu groziła mu niechybna śmierć. Co też było prawdą. Z tego, co Ereden wyczytywał; Sukkuby uwodzą basiory, nieświadomych zagrożenia, jakie może ze sobą nieść spółkowanie z demonem - który swoją drogą, zabija przyszłych ojców ich nienarodzonych, plugawych szczeniąt. Tym właśnie sukkubem jest Rashima - tak po skrócie Ereden wyjaśnił, jakie zagrożenie ściągnął na siebie Naharys, Atrehu przybrał w tonie władczą nutę.
- Mimo tego, doprowadzisz nas do lekarstwa!
Sukkub spojrzawszy na Atrehu, zaśmiała się prowokująco.
- A czemu miałabym to zrobić, nie uzyskawszy wcześniej za to nagrody?
Atrehu tupnął energicznie łapą.
- Ponieważ, JA ALFA! Ci tak rozkazuję! Prowadź nas do ziela, albo pożałujesz!
Wydawać się mogło, iż przestrzeń eksplodowała, powietrze wypełniło się obezwładniającą mocą głosu, który wręcz zmuszał do uległości przed wolą dominującego. Naharys dosłownie miał ochotę paść na kolana, uniżyć przed swym przyjacielem głowę i spełnić każde jego żądanie... nawet to niemoralne. Lecz moc nie dotknęła go, tak mocno, jak sukkuba, wszak to w jej kierunku był on skierowany. Rashima westchnęła głośno, zauroczona głosem Atrehu, pokłoniła się nisko, mrucząc takowe słowa.
- Jak rozkażesz... Dla ciebie wszystko, panie...
Jej oczy nie lśniły już złotem, lecz mętną bursztynową barwą, utraciwszy przy tym swą tajemniczą moc. Ponadto, gdy Atrehu używał głosu, mocno akcentował każde słowo, które brzmiało o ton niżej, z charakterystyczną męską chrypką.
Naharys i Ereden potrząsnęli mocno głowami, łapiąc się przy tym za czoło. Młodzik zamrugał parę razy, poklepał się kilka razy po policzku, chcąc jak najszybciej wyzwolić się spod uroku Atrehu.
- Dobra robota, Atrehu. Szczerze Ci powiem, że sam miałem ochotę pójść i zabawić się w zielarza - przyznał po chwili Naharys, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
- A ja wylizać Ci łapy - dodał zmieszany Ereden.
Atrehu, jakby trochę zakłopotany wyznaniami basiorów, przekrzywił usta w nieśmiały uśmiech, czerwieniąc się przy tym, jak wadera po odsłuchaniu niezwykle pieszczotliwego komplementu. Rudowłosy nerwowo podrapał się w potylicę. Zauroczony sukkub ruszył bez słowa przed siebie strużką, zawijającą między krzewami dzikich jagód, a potem z biegiem czasu, pnącą się ku wysokiemu wzgórzu. Takowy teren był nieco zubożały, jeśli chodzi o drzewa, ale za to, na pewno nie brakowało wrzos i krzaków, bogatych w słodkie, dziko rosnące maliny i jagody. Rashima przez ten czas, nie uraczyła żadnego basiora, choćby krótką rozmową - tylko szła i węszyła. Naharys nawet przez myśl nie mógł przypuszczać, że z demonem pójdzie im nadzwyczaj łatwo - sądził, że podobne twory wykazują się odpornością na takowe uroki, cechują się wyjątkową inteligencją oraz sprytem. A teraz? Z dawnej, urokliwej uwodzicielki pozostał tylko mętny błysk w oczach. Dawna gracja w jej smukłych i ponętnych łapach już zniknęła, a jej chodu brakowało kociej finezji, jaką prezentowała wcześniej. Atrehu nie spuszczał z oczu wadery ani na moment... miał nieufny wyraz pyska, a oczy wydawały się płonąć. Bardzo mocnym ogniem.
~ Atrehu, ty bestio, nie znałem Cię od tej strony. - pomyślał z psotnym uśmiechem Naharys.
Ereden kręcił co jakiś czas głową - prawdopodobnie nadal znajdował się pod lekkim wpływem mocy Atrehu, ale jakoś starał się nie okazywać tego. Próbował uwidaczniać swą siłę i wytrzymałość. W końcu Rashima znalazła to, co było im bardzo potrzebne - wymagało to jednak zagłębienia się do wnętrza wykopanej przez lisy, opuszczonej norki, gdzie owa roślina upodobała sobie ciemne, wilgotne i ciasne miejsce. A więc stała tak, z wypiętym wysoko kształtnym zadem. Wyglądało to tak dwuznacznie, że Atrehu próbował wszystkich swoich sił, aby się powstrzymać przed rzuceniem się na sukkuba, jak na kawał dobrego mięsa. A powstrzymywał się długo i mężnie. Rashima wyłoniła w końcu głowę z ciasnej norki, z długim, rozgałęzionym w wiele łodyg zielem, którego kwiaty przybierały kształt wyszczerbionego dzbanuszka. Miały niebieski, połyskujący kolor, wydzielający rozkoszny, słodki zapach. Podchodząc z nim do Atrehu, wykonała wdzięczny ukłon i wręczyła ziele basiorowi z pyska do pyska.
- Skoro macie już to, co chcieliście, to czy mogę liczyć na jakąś zapłatę? - pomimo uroku, Rashima miała tyle odwagi, aby upomnieć się o swoje.
- Taak,,, - zaczął dość niepewnie Atrehu, spojrzał znacząco na Naharysa i jego syna, po czym dokończył hardo - Dostaniesz to, na co zasługujesz...
I z tymi słowy, Atrehu poprosił, aby Naharys i Ereden pozostawili go, sam na sam z niebezpieczną demonicą. Naharys ufał, iż Atrehu wie co robi, dlatego zabrał ze sobą Ereden'a, choć w tyle głowy podejrzewał, że to się dla którejś ze stron bardzo źle skończy.

***
- Co on tam tyle robi? - wymruczał zniecierpliwiony Ereden, podparty o pień wysokiej sosny, od czasu do czasu się rozglądając. Miał przeczucie, że gdzieś w mroku, czai się zło w postaci wściekłej zwierzyny. W najgorszym przypadku kolejnego, niebezpiecznego sukkuba. Naharys natomiast, dla zabicia czasu, obserwował lot sowy, która wcześniej wyfrunęła spod gęstej zasłony igieł, aby dopaść swą świeżo wypatrzoną ofiarę. ~ Ciekawe, jak to jest być łowcą, uposażonym w skrzydła. Ereden pewnie wyśmiałby mnie za to marzenie, ale cóż...Pomarzyć zawsze można. Po chwili, od zachodniej strony, coś zaszeleściło. I spod mrocznej kurtyny krzewów, wyłoniła się ruda czupryna, w której utkwiły drobne sosnowe igiełki. Atrehu był dziwnie zadowolony z siebie. I bardzo usatysfakcjonowany, co niezwykle zaniepokoiło Naharysa.
- Gdzieś ty był?
Atrehu mrugnął, jakby jego słowa przywróciły go na ziemię.
- Z sukkubem - odparł krótko.
- Coś ty z nią zrobił? - zapytał Ereden,
- Nic, a co miałem jej zrobić? Dałem jej tylko to, na co zasłużyła.
Naharys i Ereden spojrzeli po sobie, z lekkim niepokojem w oczach, a w całej tej sytuacji, nie wiadomo, kogo im było bardziej szkoda. Atrehu czy tej demonicy.
- A co takiego jej zrobiłeś?
- Użyłem ponownie głosu i kazałem jej, żeby poszła w cholerę, jeleniom dawać... No wiecie co.
Prawdę mówiąc, Naharys był wielce zaskoczony postępowaniem - Atrehu, ten wielki romantyk i wspaniały pasjonat kobiecych piękności, słynący z niepohamowanego libido, zrezygnował z okazji spółkowania z piękną waderą! Ten fakt niezwykle zaskoczył Naharys'a, a Ereden natomiast zareagował dość komicznie. Młody wywalił oczy na orbitę, szczęka lekko mu opadła - Naharys myślał, że jego syn będzie musiał zbierać ją z ziemi. W następnym momencie, Ereden krztusił się ze śmiechu, wijąc się w dodatku na ziemi.
- To, co zrobiłeś, jest przekomiczne! I takie wstrętne, ale dobre! - wykrztusił z siebie młody z wezbranymi łzami w zielonozłotych oczach.
- Co prawda, mogłem zrobić coś o wiele gorszego, ale...
- Tak - odezwał się Naharys - pewne sprawy należy zostawić domysłom. No to tak, pozostało nam jeszcze zapolować na te jelenie. Ereden, skoro już tu jesteś, chcesz z nami zostać?
Ereden powstał na równe łapy, opanował oddech i wytarł łzy z powiek.
- Jeszcze się pytasz, tato? Pewnie, że zostaję!
Będąc w komplecie, basiorom było niezwykle dobrze ze sobą, że takowy fakt uśpił doszczętnie ich czujność. Ereden'owi nie zamykał się pysk, ani na moment. Gdyby mógł, przegadałby całą noc, ale dzięki stanowczości ojca, szybko powściągnął swój język. Dopiero po jakimś czasie przypomnieli sobie, iż tutejsi roślinożercy, przez dziwny wirus, czy pasożyt - Naharys skrzywił się na myśl o tym -zachowują się w sposób dość osobliwy. Ereden pochylił się, obejrzał dokładnie trop odciśniętych w miękkiej ziemi racic, pozwolił receptorom w nozdrzach zidentyfikować zapach - starał się przy tym wczuć w prawdziwego łowcę, tak jak uczył go Naharys. Zapach zdradził, że byk kręcił się tu niedawno, poza tym, świadczyły też temu dziwne szramy w pniu drzewa. Tutaj musiał ostrzyć końcówki swego poroża - pomyślał Ereden. Był z nim drugi, młodszy od niego byk. Bardzo młody, bowiem zdradzały to pozostawione resztki zapachu scypuły w zranionej korze.
- Muszą być kilometr od nas - podsumował Ereden - Jeden starszy, drugi bardzo młody... zaraz... - przerwał młodzieniec, przybliżając nos do wilgotnej ziemi - jeden jest ranny... w nogę. Konkretnie to krwawi z uda. Młodszy musiał się pokłócić z tym starszym samcem.
- No, muszę Ci przyznać, że dobrze się spisałeś, młody. Robisz postępy - powiedział z aprobatą Naharys - no to ruszajmy.
I cała trójka popędziła na zachód, zanurzając się coraz to głębiej w leśną dolinę. Grupka ukrytych zza gęstą zasłoną gałęzi sów obserwowały snujące się cienie między drzewami, wyraźnie słyszały ich głośne oddechy.
- Swoją drogą, nie nauczyłem cię, jak w pełni wykorzystywać potencjał swego węchu. Gdzie się tego nauczyłeś? - zapytał Naharys.
- Czytałem sporo o technikach myśliwskich. Tato, nawet sobie nie wyobrażasz, ile można się dowiedzieć w starych manuskryptach u Rene.
- Spotykałeś się z Alfą? - zapytali jednocześnie zaskoczone basiory.
- Pożyczałem od niej zwoje. To tyle. - odparł Ereden - Pozwalała mi przeglądać swoją biblioteczkę w poszukiwaniu tego, co mnie zainteresuje. Rene jest bardzo wyrozumiała i doradzała mi, co nieco, od jakiego manuskryptu zacząć, aby nie pogubić się w tych wszystkich rozdziałach.
Musicie przyznać, że Naharys mógł czuć pełną dumę ze swojego syna, za to, jak poważnie bierze pod uwagę swój własny samorozwój oraz lepszy stosunek do innych wilków. Dawniej Naharys spodziewałby się, że Ereden w życiu nie zbliżyłby się do ich Alfy, z powodu jej skrzydeł. Dopiero znana im choroba zmieniła basiora nie do poznania - był świadkiem jego rozejmu z Shori oraz ich częstszych rozmów i zabaw. Nieco gorzej mu szło z Sininen - waderka, każdą próbę zdobycia przebaczenia przez Ereden'a, traktowała jak przejaw podstępu z jego strony. Z góry zakładała, że dozna kolejnych krzywd. Nie ufała mu, ani nie raczyła go żadnym słowem. Ograniczała się do lakonicznych odpowiedzi, jeśli musiała już coś powiedzieć.
Nagle Naharys zatrzymał się gwałtownie. W powietrzu, niosącym ze sobą zapachy podpowiedziały mu, że znajdują się już niedaleko. Dosłownie kilka metrów dzieliło ich od celu - Tak, zapach krwi rannego samca był coraz silniejszy. Poza tym był on dość nietypowy. Zamiast metalicznej woni, czuł coś, co przywodziło mu na myśl zepsucie, rozkład, zgnilizna. Kiedy wyłonili swe głowy zza zasłony ostrokrzewu, zobaczyli takowy obraz; Dwójkę dorosłych jeleni - jeden starszy, a drugi, jak zdiagnozował po zapachu Ereden, nieco młodszy - pochylających się nad drobną kałużą czarnej, gęstej niczym szlam juchy, wypływającej z rozharatanej tętnicy dzika. Zwierzę umierając, kwiliło cicho i poruszało kończynami w konwulsyjny sposób. Jelenie wręcz chłeptały krew, jak najsłodszy nektar - ta scena to ostateczne świadectwo kompletnego szaleństwa wśród roślinożerców.
-... co do... - zaczął Ereden, ale tym samym, na swe własne nieszczęście, ściągnął uwagę jeleni. Zwierzęta, gdy wbiły w basiorów swój wzrok, który ziejąc pustą agresją i rządzą, oblizały jedynie swe pyski z cieknącej juchy i... czekały. Na co? Tego niestety nie wiedział nikt. Ten najmłodszy ze scypułą, pokręcił nerwowo głową, szarpiąc powietrze porożem. Zaryczał głośno. Brzmiało to podobnie do zwyczajnych ryków samca jelenia w trakcie rykowiska, lecz takowy dźwięk był przepełniony zimną furią. Ereden drgnął lekko, dźgnięty szczypcami lęku w okolicy serca, które z resztą, mało brakowało, a wyskoczyłoby mu przez gardło. Naharys'owi nie uszło to uwadze i starał się pokrzepić syna.
- Spokojnie, Ereden. Wzbudzając w sobie strach, więcej błędów popełnisz w trakcie walki, a jego zapach rozdrażni przeciwnika. Oddychaj głęboko, skup się i myśl.
Atrehu nie trzeba było mówić, co i jak - kierując się strategicznym umysłem, zaczął zachodzić jelenie od lewej flanki, a prawą zajął się Ereden, w trakcie gdy Naharys krocząc w stronę frontu, prowokował jelenie do ataku seriami głośnych warknięć. Kłapał pyskiem, ukazując rząd ostrych zębów - chciał całą uwagę roślinożerców skupić na sobie, w trakcie, gdy Ci dwaj zaatakują ich boki.
Dało się słyszeć głośne, puste stukanie o ziemię, przez ciągłe wściekłe tupanie racic - Z nozdrzy jeleni wydobywał się obłok pary, oddychając przy tym głośno, niczym wściekłe byki.
Pierwszy wystartował najstarszy z samców, nadstawiając poroże do zabójczej szarzy. Naharys czekał na odpowiedni moment. Niemal czuł wibracje drżącej ziemi od wściekłego biegu przeciwnika - tumany ziemi i kurz wzbijały się spod racic jelenia, który rycząc, pobudził pewnikiem już cały las w promieniu kilku mil. Kiedy był już w połowie drogi od celu, jeleń wybił się w prężnym skoku, na co Naharys wyczekiwał cierpliwie. Basior odskoczył z gracją do tyłu, tkając z mroku trzy silne macki; Jedna owinęła się wokół brudnego od juchy pyska, druga omotała dookoła mięsistą i mocną szyję, a ostatnia zaś skrępowała przednie i tylne kończyny. Wykorzystawszy przy tym całą swą siłę woli, przygniótł ogromne cielsko do ziemi z głośnym hukiem. Teraz to już tylko prosta droga zadania śmiertelnego ciosu... gdyby nie fakt, że w tamtym momencie został powalony przez szarżującego młodzika, który zadał mu porożem cios w brzuch i żebra. Naharys poczuł paraliżujący ból, miał wrażenie, że wszystkie jego wnętrzności wywróciły się do góry nogami - dosłownie miał ochotę zwymiotować swoimi własnymi flakami. Zarył grzbietem o ziemię, turlając się przy tym, jak rozpędzona piłka. Młodzik doskoczył do niego i zatopił swe zęby w ramieniu basiora, rozerwał mocną szczęką skórę i fragment mięśnia jednym porządnym szarpnięciem.
- Zabieraj swój ryj od mojego ojca! - warknął Ereden, szarżując na młodzika. Rozpędził się do odpowiedniej prędkości i wybijając się w powietrze, staranował napastnika ciosem wszystkich swych kończyn w brzuch, po czym z łoskotem upadł na bok.
- Aghh! Skur**el dziabnął mnie! - wysyczał z bólu Naharys, spoglądając na obficie krwawiącą ranę w lewym ramieniu. Jeleń musiał uszkodzić zębami ważne naczynie krwionośne, bo jucha lała się obficie z jego ramienia, znacząc czerwienią liście ostrokrzewu.
Atrehu przypadło zadanie śmiertelnego ciosu spętanemu mrokiem jeleniowi, co też bez wahania uczynił, a ten młodszy został otępiony mocą Naharys'a. Ereden wziął się za natychmiastowe tamowanie krwawienia prymitywnym opatrunkiem z liści dzikiego czosnku, a ranę zaś zabezpieczył naturalnym środkiem dezynfekującym - żywicą z kory sosny. Całość związał mocnym pędem lian, nie za mocno, aby nie zakłócić prawidłowego krążenia. Naharys przyjrzał się opatrunkowi i z dumą pochwalił syna.
- Ereden, jesteś pewien, czy aby nie minąłeś się z powołaniem? Aplikuj na medyka! - powiedział z zachwytem Exan.
- Nie, to dla bab! Wolę coś ekstremalnego! - odparł zadowolony Ereden.
- A zielarstwo to niby męskie zajęcie? - zaatakował go obok Atrehu, podnosząc znacząco brew. Młody migiem zmazał z pyska zachwyt i zastąpił nim zmieszanie, ale Naharys szybko postanowił ratować sytuację.
- Bycie zielarzem jest równie męskie i potrzebne, co w przypadku wojownika - odparł, puszczając oczko w stronę syna. Basior wstał na równe łapy.
- No dobrze, skoro już wszystko mamy. Wracamy z powrotem do watahy. Ja i Atrehu weźmiemy się za tego żywego, bo bardziej wyrywny, a ty, Ereden, dasz sobie radę z martwym?
Młodzik jak zwykle był pewny siebie i charyzmatycznym basiorem, ale Naharys rozpoznał w iskierkach jego oczu, że nie tym razem. W takim razie Naharys i Ereden zajmą się żywym, a Atrehu zostawili tego martwego. Rudy był bardzo silny, jak ocenił Exan, więc nie będzie to dla niego żadnego problemu.

***

 Zaszli w końcu do lecznicy. Naharys spętał mrokiem młodzika, przy czym światło musiało być ograniczone, aby nie pogarszać stanu jego mocy. Na pierwszy strzał poszedł martwy jeleń - Według diagnozy Lonyi, sierść jelenia była martwa, ledwo trzymająca się skóry, gdzieniegdzie był już ich brak. Truchło cuchnęło, jakby było zabite kilka, kilkanaście dni temu. Naharys mógł przysiąc, że podobny zapach rozkładu czuł w trakcie walki, ale ogarnięty bojowym szałem, nie zwracał na takowe szczegóły najmniejszej uwagi. Po wstępnych zewnętrznych oględzinach, Naharys zaproponował trepanację czaszki - zabieg, polegający na wykonaniu niewielkich otworów w niektórych miejscach czaszki zwierzęcia, aby zdiagnozować pewne zmiany w mózgu. To dało im odpowiedź - lekkie naruszenie struktury czaszki jelenia spowodowało, że przestrzeń lecznicy wypełnił śmiertelnie obrzydliwy fetor. Lonyę aż odrzuciło na bok, zatykając łapą pysk, Ereden musiał wybiec, aby powstrzymać się przed zwymiotowaniem, a Atrehu... na jego nieszczęście nie zdążył. To samo Naharys. 
- Na bogów, co za smród! - wystękała Lonya, nie mogąc złapać powietrza - Panowie, proponuję wyjść na zewnątrz z nim. Nie sądzę, że będziemy w stanie pracować w takich warunkach. 
Przedtem jednak, wadera dała basiorom po skórzanej masce, ergonomicznie dopasowanej do wilczego pyska. Jej wnętrze wypełniono wonnymi olejkami i leczniczymi zapachami, które miały nie dopuszczać do nozdrzy porażającego fetoru. Naharys przyznał, że maska na pysku wcale nie ułatwiała mu pracy, bowiem trafił na taką, która nie była dopasowana do rozmiarów jego głowy, ale zapach olejków robił wspaniałą robotę. Kiedy przenieśli trupa na zewnątrz, pierwsze co Lonya uczyniła, to otworzyła zwierzęciu czaszkę jednym, potężnym uderzeniem lodowego kolca, wystającego ze szczytu jej ogona. To, co wtedy Naharys ujrzał, miał ochotę jeszcze raz zwrócić wszystko na ziemię, gdyby miał co; Wydawało się, że mózg jelenia się rusza. Wyglądał, jak jedna wielka zbieranina drobnych rzęsek, które ostatecznie okazały się obrzydliwymi i oślizgłymi larwami jakiegoś tajemniczego insektoida. Wypełzały z bruzd mózgowych, leniwie ociągały się po wpół zjedzonej warstwie tkanki mózgowej, a gdy jego siostra dokopała się do móżdżku, ujrzeli, że coś w nim tkwi. Kształtem przypominał odwłok, wyposażony w długie, kręte i zakrzywione na końcu szczypce. Naharys ocenił, że to coś, jakimś cudem, utkwiło w głąb móżdżku i to coś... - jakimś magicznym, albo biologicznie ustosunkowanym sposobem, kierowało tym jeleniem, który w rzeczywistości był już dawno martwy. Zakręciło mu się w głowie. 
- Panowie, chyba mamy do czynienia z kolejnym pasożytem. 
- Czy to ten, który mnie zaatakował, ciociu? - zapytał Ereden. 
Lonya pokręciła przecząco głową, przyglądając się bliżej odwłokowi insektoida. 
- Ten jest nieco inny. W świecie nauki, nazywa się on neurolakiem, nie bez powodu. Ty, Ereden, swojego złapałeś przez nos, a ten biedny skur**el, musiał go zjeść wraz z zieleniną. Przez żołądek przebił się do aorty, skąd wraz z krwią, popłynął do mózgu, gdzie stamtąd prostą drogę miał do móżdżku. Ale przed wszczepieniem się w niego, jak widzicie, złożył jajeczka w bruzdach, otworze między półkulami mózgowymi. Świeżo wyklute larwy żywcem zżerają mózg ofiary, do czasu aż nie umrze. W cudzysłowie, aż umrze... znaczy się... inaczej. Ten jeleń był martwy, ale podstawowe czynności życiowe sztucznie podtrzymywał ten pasożyt. Móżdżek jest operatorem ruchu mięśni - tylko w taki sposób mógł się poruszać, pożywiać się i... zabijać. 
- To coś, jak zombie? - zapytał Ereden, drapiąc się w tył głowy. 
- Coś koło tego. Ale jest jeden szkopuł. Nas wilków nie jest w stanie zainfekować, bowiem jest to odmiana, która atakuje tylko roślinożerców. Jego mięsożerny odpowiednik, dzięki bogom, nie występuje w tym klimacie. 
- A to zioło, które... - zapytał Ereden, ale przyciśnięty wzrokiem ojca, wolał nie zdradzać zbyt wielu szczegółów ciotce -... znaleźliśmy. 
- Nie wiem, skąd wam przyszło do głowy, aby je zerwać, ale trafiliście w dziesiątkę, panowie. Te dzbanuszkowate kwiaty magazynują w sobie naturalny zabójczy środek na każdą bakterię, wirus... zabija nawet pasożyty, dlatego tej rośliny nie imają się żadne choroby. Zielarze nazywają ją "nieśmiertelnikiem". Jestem jednak ciekawa, jak go zdobyliście, panowie? 
- Cóż...em... - Naharys, drapiąc się w podbródek, unikał wzroku Lonyi, Atrehu poczuł zaś takie zakłopotanie, iż jego wyraz był nie do opisania. Tylko Ereden zachował zimną krew. 
- Szczęśliwy traf. Po prostu. 
- I ja mam w ten "szczęśliwy traf" uwierzyć? - odparła z przyjaznym uśmiechem, poczochrała bratanka po bujnej czuprynie. - Okej, nie chcecie mówić, nie mówcie. 
W pewnym momencie, rana Naharys'a zaczęła jakoś dziwnie go dokuczać - pod tym pojęciem krył się najzwyczajniejszy w świecie ból i uczucie uwierania. Ponadto skóra zaczęła go swędzieć i drażnić, jakby została oblana słabym kwasem. ~ Nie powinno się raczej nic dziać! - pomyślał nagle Naharys, drapiąc się w okolicę, niezakrytą opatrunkiem. Ereden wiedział, co robić. Żywica sosny powinna zdezynfekować ranę i dać jej zdrowe warunki do zasklepienia się - czyżby się w czymś pomylił? 
 W końcu zdjął liście dzikiego czosnku z ramienia i to, co zobaczył, posiwiał momentalnie. Rana zaczęła mu obrzydliwie ropieć, brudzić paskudnie, jakby zraniono go brudnym narzędziem. 
- Lonya! - zawołał zaniepokojony Naharys - Powinnaś spojrzeć na to. 
Jego siostra, z goła wydająca się opanowaną waderą, która w życiu widziała już niejedno, lecz na ten widok, wytrzeszczyła z niepokoju oczy. 
- Wydawało mi się, że dobrze cię opatrzyłem, tato! - wystrzelił nagle Ereden na widok paskudzącej się rany. 
- I dobrze Ci się wydawało, tylko do jasnej cholery, jakim prawem... o kuźwa... Naharys, czujesz coś? 
- Hmmm... czuję też lekkie zawroty głowy. Jakbym się dopiero, co napił porządnego samogonu. 
- Tato, proszę Cię, nie odpływaj nam tutaj! - Ereden potrząsnął ojcem. 
- Spadaj! Nigdzie nie odpływam i takich planów raczej nie mam. Ale... cholera jasna, coś trzeba z tym zrobić.  
 Kiedy Lonya zaczęła na nowo opatrywać ranę brata, zawroty głowy znacznie przybrały na sile - momentami zaczął kiwać głową na boki, mięśnie mimo jego woli, zaczęły się napinać w okolicy ugryzienia, szyi i żuchwy. Żwacze wręcz drżały mu widocznie. Do tego dochodziło uczucie rozbicia i zmęczenia psychofizycznego - dosłownie czuł się, jakby miał zaraz obumrzeć. 
- Naharys... wszystko,.... okej... nah.... - Słowa przyjaciela miały wydźwięk, jakby Naharys zanurzył głowę pod wodą. Stracił kontrolę nad świadomością. Mętnym i nieobecnym wzrokiem spoglądał na wszystkich, obraz miał kompletnie zamazany. W końcu upadł bezwładnie na ziemię, jak zwalona kłoda, tracąc przytomność. 

***

Kiedy otworzył oczy, pierwsze co ujrzał, to wszechogarniające światło. Jaskinia była kompletnie oświetlona, albo jakiś jej przedsionek, Naharys nie był w stanie stwierdzić. Dosłownie, jakby światło słoneczne, całą swą mocą wpadało do środka, przez pokaźnych rozmiarów otwór w sklepieniu, gdyby takowy istniał. Czuł się, jakby przestrzeń była jedną wielką próżnią - Gdy wstawał, zamiast słyszeć ocieranie się sierści, drapania pazurów o skalistą nawierzchnię, dźwięki wokół były przytłumione, a gdy chciał nabrać wdechu, wydawało mu się, że jest w totalnym bezdechu. Mimo tego, się nie dusił. Rozejrzał się wokół; ściany były szare, wilgotne, gdzieniegdzie porośnięte grzybem i jakimś tajemniczym porostem, przed sobą widział niewielkich rozmiarów źródełko, do którego wpływała woda - zapewne gdzieś znajduje się podziemny potok, z którego pochodziła. Mimo tego, żadnego dalszego korytarza, ani drogi do wyjścia nie widział. W tamtym momencie czuł się, jakby to miejsce stało się jego ostoją spokoju i szeroko pojętym schronieniem. Przed czym? Tego basior niestety nie wiedział i nie spodziewał się, iż odpowiedź sama przyjdzie mu z nieba. Usiadł na brzegu źródła, nachylił się nieznacznie, aby przyjrzeć się sobie w odbiciu; Kreśliły się na powierzchni znajome mu rysy twarzy o surowej, ale wcale niebrzydkiej północnej urodzie. Obejrzał się ze wszystkich stron, jakby chciał się upewnić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Zbliżył swój pysk do tafli, aby przyjrzeć się swoim oczom; bursztynowe tęczówki wydawały się pływać w roztopionym złocie, lśniące nieskazitelnym spokojem, ale też skrzące zapalczywością. Nagle jego odbicie zamazało się pod wpływem uronionej kropli ze szczeliny w sklepieniu, a gdy fale rozchodzące się wokół zaniknęły, Naharys obok swego odbicia ujrzał kolejne. Należące do obcemu mu wilka. 
~ Co jest... 
Z początku, jakby niedowierzając własnym oczom, cofnął się od źródełka i spojrzał na bok. Przyglądała się mu para ciemnozielonych, ciekawskich oczu należących do kremowowłosego basiora o byczym, mocno umięśnionym karku i silnych, rosłych łapach. Sądząc po jego zwalistej posturze, konfrontacja okazać by się mogła nie lada wyzwaniem, ale Naharys nie martwił się o walkę - był lepiej wyszkolony i bardziej potężniejszy od niego, ale też nie może lekceważyć możliwego przeciwnika. Lecz obcy basior na niego nie wyglądał. Siedział tylko i przyglądał się mu z ciekawością. 
- Kim jesteś? - chciał zapytać, ale słowa wyparowały, zanim zdążył je wymówić. Następnie chciał krzyknąć "Co jest do kur** nędzy!" ale sytuacja się powtórzyła. A basior, jak się mu przyglądał, tak nie chciał spuścić z niego swych pięknych oczu. 
- Chcesz o czymś porozmawiać?-Odezwał się głos w jego głowie. Być może, Naharys nie zareagowałby zdziwieniem, gdyby nie to, że tajemniczy basior mówiąc, nie otwierał ust. Poza tym jego głos był czysty, wzbudzający w słuchaczu zaufanie i uwagę. 
- Tak, chciałem... - kolejna próba wypowiedzenia jakichkolwiek słów zakończyła się fiaskiem. Kremowowłosy basior pokręcił głową z lekko znaczącym uśmiechem na pysku, po czym zbliżył się do Naharys'a, jakby chciał mieć z nim lepszy kontakt wzrokowy. 
- Nie musisz używać ust, aby się ze mną porozumieć - Ponownie ten sam przyjemny głos zadźwięczał w głowie Naharys'a. 
~ To jakiś rodzaj telepatii? - pomyślał przelotnie Naharys, ale basior, jakby słysząc jego myśli, odparł z aprobatą. 
- Tak! To, co pomyślisz, automatycznie przekłada się w słowa, jakie chcesz wypowiedzieć. - odparł wilk. 
- Kim jesteś i co to za miejsce?- Zapytał w myślach Naharys, choć z każdą wybitą chwilą, czuł się coraz bardziej głupio. W sumie, kto od razu przywykł do komunikowania się w myślach, z wilkiem, z którym dopiero co przełamał pierwsze lody. 
- To... - odpowiedział basior i przeczesał wzrokiem całą okolicę jaskini -... nazywa się Granica życia i śmierci. To oznacza, że zawisłeś między światem żywych i umarłych. Od razu ci mogę powiedzieć, że nie jesteś tutaj bezpieczny. Odczułeś spokój i ciszę? To jedynie pozór. Jeśli umrzesz tutaj, zginiesz także w realnym świecie. Uważaj na siebie, przyjacielu.
- Umiem o siebie zadbać, ale dziękuję. Doceniam troskę, mimo, że znamy się od minuty. -
 Odparł szorstko Naharys. - Jestem Naharys. Kim jesteś i jak się tu znalazłeś? 
- Jestem Joel -
Przedstawił się basior, nie tracąc miłego, czarującego tonu - Jak tutaj się dostałem, nie jestem w stanie ci tego w racjonalny sposób wytłumaczyć, bowiem to, co się tutaj dzieje, nie można opisać w żadnym języku znanym innym wilkom...
~
Jestem w stanie śmierci klinicznej? - mruknął w myślach Naharys, ale zapomniał, że Joel go może usłyszeć, więc pojął, że nawet w głowie musi dobierać słowa dość ostrożnie. 
- Nie rozumiem, o jaki stan Ci chodzi, przyjacielu, ale powtarzam jeszcze raz. Uważaj na siebie.
Naharys też zaczął się zastanawiać, o jakie niebezpieczeństwo chodziło Joel'owi - jaskinia wygląda, jakby była pozbawiona wszelkich dróg i otworów. Można by rzec, że są uwięzieni w jednej wielkiej klatce wewnątrz jakiejś góry bądź ogromnej skały. Ponadto atmosfera i próżnia, jaka wypełniała to miejsce, zaczęło utwierdzać Naharys'a w przekonaniu, że to wszystko może się dziać w jego głowie. Śmierć kliniczna, stan kiedy poza mózgiem, wszelkie inne oznaki życia zostały zatrzymane - Ciekawe więc, co może się mu stać? Być może przyjdzie się mu zmierzyć z własnymi lękami, które wolał, aby nie ujawniały się poza granicę podświadomości. Każdy ma jakieś lęki i obawy - Nawet on. 
- Czekałam na ciebie... -Odezwał się po chwili kolejny głos. O dziwo, dla basiora, bardzo znajomy głos. Miała go tylko jedna osoba, którą kochał nad życie... i której powierzyłby wszystko. Kiedy Naharys odwrócił się - a zrobił to powoli - jego oczom ukazała się ona... 
Na środku jaskini stała ONA! Pina! Wadera jego życia. Matka jego szczeniąt, ukochana Elskerine! Miał ogromną ochotę podbiec do niej, uchwycić ją w mocnym uścisku, podnieść i obcałować każdy cal jej drobnego ciała. Miał ochotę zwariować ze szczęścia na jej widok. Tak samo piękna i urocza, jak przed tajemniczym zniknięciem... piękna do tego stopnia, aż poczuł przyjemne ciepło w okolicy podbrzusza... Dawno nie czuł bliskości i ciepła jej ciała, potrzebował jej czułości i uczucia, jakim obdarzała go nocami. 
~ Pina, skarbie ty moje. Diamencie jedyny, tęskniłem za tobą bardzo... -Pomyślał spontanicznie Naharys, podbiegając do wadery. Bardzo, ale to bardzo chciał ją dotknąć, przekonać się, że jest tą prawdziwą Piną, a nie jakąś bardzo dobrą iluzją. Kiedy jego palec musnął jej drobnej szyi - gdzie lubił składać namiętne pocałunki - po prostu przeniknął, jakby futro i skóra wadery była zbudowana z powietrza. Basior nagle odczuł, jak wielki płomień radości został nagle zgaszony przez strumień zimnego żalu i smutku. Usiadł przed jej obliczem, spojrzał bliski rozpaczy w oczy Piny. 
~ Tak mi cię brakuje, Pina... Żałuję, że nie byłem przy tobie, aż do końca... może, gdybym nie był zajęty obowiązkami Kapitana, ty może byłabyś przy mnie, przy dzieciach... a teraz... nie mam pojęcia, czy ty w ogóle żyjesz. 
Pina stała tylko i słuchała. Naharys wziął kilka przerywanych wdechów i nagle kilka kropli łez popłynęły mu po policzku. Zamknął oczy i po prostu drżał z rozpaczy. Wartki strumień łez rozlewał się z jego podbródka. Pina stała i obserwowała. 
- Nic mi nie jest, kochanie. Tam, gdzie jestem, jest mi dobrze. - Wadera jego życia zbliżyła się znacznie, wtuliła się w jego futro - o dziwo Naharys to poczuł - ten otworzył oczy i przyjrzał się zdumiony jej drobnemu ciału. Na nowo poczuł drobny płomień szczęścia i nadziei. Chciał ją przygarnąć mocniej do siebie swą łapą, ale przeniknęła przez jej ciało - w rezultacie poczuł swój własny dotyk. 
- Co mam zrobić, abyś wróciła do mnie? - Zapytał z nadzieją Naharys.  
Pina uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Jej pyszczek nie wyrażał żadnych emocji, to samo oczy, jakby od dawien dawna płomyczek dawnego życia zgasł bezpowrotnie. Pozostał jej tylko ich kolor i blask. Nic więcej. Pina przemówiła, tym razem już nie swoim głosem. 
- Umrzeć... 
Z tymi słowy, oblicze Piny rozmyło się i znacznie powiększyło do byczych rozmiarów. Dawne ciało Piny, wtulające się w jego ciało, zamieniło się w ogromną, czarną łapę, która nagle zacisnęła się na jego szyi. Dziwne, zamazane monstrum uniosło go bez problemu, wzmacniając nacisk na krtań. Naharys, prócz tego, że tym razem znalazł się w realnym bezdechu, to jeszcze wydawał z siebie zduszone jęki, machając bezradnie tylnymi łapami. W następnej chwili leciał już, wyrzucony z dość ogromną siłą w stronę skalnej ściany. Siła uderzenia musiała być bardzo mocna - gdy gruchnął zdrowo plecami o ścianę, ta rozwaliła się w drobne kamienie. W efekcie, Naharys, turlając się po nierównej nawierzchni jaskini, znalazł się w innym przedsionku. Co dziwne, wszystkie jego organy wewnętrzne miały się dobrze, a kości w nienaruszonym stanie. Jedynie, co paraliżowało go do dalszego ruchu, to potworny ból grzbietu i szyi. 
- Wstawaj, Naharys! Wstawaj, nie walcz z tym. Z tym się nie da wygrać, musisz uciekać! -Szarpał nim Joel i starał się pomóc mu wstać. Naharys próbował wszelkich sił, ale nawet przy najmniejszym ruchu łapy, ból obezwładniał go skutecznie - A bezkształtna bestia snuła się ku nim niestrudzenie. W końcu Joel, jakby nabrał w sobie całą swą siłę, poderwał Naharys'a na swój grzbiet - a zrobił to tak, jakby ważył tyle, co wór pierza. Basior podrygiwał bezwładnie na grzbiecie, zgodnie z rytmem biegu Joel'a, lecz gdy ten zatrzymał się nagle i bez ostrzeżenia, zleciał z niego, uderzając z łoskotem o ziemię. 
- Ughhh... - chciał wystękać Naharys. 
~ Ślepy zaułek - warknął Joel - No, to już po nas..
Naharys poniósł głowę - jego oczom ukazał się rozmazany kształt, który z każdym jego ruchem, stawał się coraz większy. Zbliżał się i zbliżał, rozwierając pewną część jego ciała, co musiało być śmiertelnie niebezpiecznymi szczękami. 
~ Nie tym razem... -Odrzekł Naharys. Kiedy zetknął się z Joelem łapami, Naharys wykonał natychmiastowy gest ogonem, aby siebie i swego kompana przemienić w obłok mroku. Bez problemu wyminęli pędzące monstrum i zawrócili, szukając jakiejś innej drogi ucieczki. Niestety, droga prowadziły tylko w dwie strony; do punktu wyjścia i ślepego zaułka, gdzie obecnie ryczał wściekle bezkształtny potwór. 
~ Nie ma innej drogi! - poskarżył się Naharys - Zostaliśmy w punkcie bez wyjścia!
- Wiem, ale nie musi tak być - odparł Joel, stając obok niego, gdy odzyskał cielesną formę. 
- Co masz na myśli? - rzucił pośpiesznie, spoglądając w stronę kremowowłosego basiora. 
Jednakże Joel nie chciał odpowiedzieć od razu, wstał jedynie, wyszedł na środek jaskini i zawył; Normalnie, jak do księżyca, wył z wysoko uniesioną głową. Naharys doskoczył do towarzysza jedynym susem, chcąc go uspokoić, ale gdy tak przyglądał się skalnym ścianom jaskini, ujrzał tworzące się szczeliny, drobne kamienne odłamki upadały na nawierzchnię - Wydawać się mogło, że Joel próbuje wytworzyć dla nich inne przejście, ale sam jeden nie dawał sobie z tym rady, dlatego Naharys dołączył o niego. Ich wycia połączyły się ze sobą w jedną, głośną symfonię, która w stanie była skruszyć najtwardszą skałę. Pęknięcia stawały się coraz to wyraźniejsze, szczeliny zaczynały się poszerzać, aż w końcu skalna ściana runęła przed nimi, rozsypując się na setki drobnych kamieni. 
- Dobra robota! - powiedział Joel i ruszył pośpiesznie w stronę nowo powstałej szczeliny w ścianie. Naharys'a nadal dręczył ból w grzbiecie, ale dał radę biec - nie tak szybko, jak wcześniej, ale był w stanie dotrzymać Joel'owi kroku. Chwila wystarczyła, aby poczuli złowrogi oddech bestii na swych karkach. Napięcie, spowodowane, że deptał im po ogonach, sprawiało, że Naharys tracił jasność myślenia. Korytarz wydawał się ciągnąć w nieskończoność, zakręcał ostro na boki, zmuszał do biegu pod górę, a potem omal na tyłkach nie zjechali w dół - byleby uciec potworowi. I tak bogom dziękować, że mieli gdzie uciekać. Ucieczka ucieczką, ale z powodu tej ciągłej gonitwy, zaczął tracić siły w łapach. 
Zdziwić się można było, gdy nagle Naharys poczuł, że jego łapy lekko odrywają się do ziemi - a potem miał wrażenie jakby biegł w powietrzu. Z początku pomyślał, że w jakiś irracjonalny, magiczny sposób biegnie nad przepaścią. Dopiero po niedługiej chwili zorientował się, że z jego łopatek wyrastają skrzydła. Tak, mój drogi czytelniku, z twoim wzrokiem wszystko w porządku! Skrzydła. Długie, mroczne jak jego sierść w porze nocnej - leciał, mimo tego, że korytarz był na to zbyt wąski, jednak leciał. Skrzydłami obijał o nierówne, porowate ściany. Tak więc, korzystając z takowej ekstrawaganckiej możliwości, chwycił Joela pod pachy i pomknęli razem przez nonstop ciągnący się korytarz.
- Jakim cudem? - Pomyślał zaskoczony i zdumiony zarazem Naharys. 
- To twoja moc? - Zapytał Joel
- No właśnie, że nie! To dziwne miejsce... 
Nie do kończył swej myśli, bowiem gdy tak pokonali dość spory dystans, oczom Naharys'a ukazało się coś dziwnego; Mały, migocący punkcik, coś jakby światełko świetlika, lecz ono było jasne, niczym słoneczny blask. Nie zastanawiając się zbyt długo, przyspieszył lot, wychodząc temu czemuś na spotkanie. Myśl o blasku stała się tak mocna, że niemal wytrącił kompletnie potwora ze swojej głowy. Skrzydła chlastały kamienistą nawierzchnię ścian, rozsypując wokół ich odłamki, które wydawały się drażnić ścigającego ich monstrum. Światło stawało się coraz wyraźniejsze... coraz bliższe... Byli już tak blisko, że można by oślepnąć od siły jego blasku... I nagle cisza. 

***

 Naharys zerwał się nagle, jak oblany wodą kot, zyskując przytomność. Zorientował się, że musiał spaść z łóżka, a potem poczuł ten dobrze mu znajomy zapach lecznicy. Zapach, którego nie znosił. Ból w ramieniu odezwał się silnym bólem, bowiem na nie musiał upaść; przy okazji zniszczył zawodowej roboty opatrunek z jakichś leczniczych liści, które znała tylko Lonya i tkaniny z pajęczyny, nasączonej leczniczymi i wonnymi olejkami. Na szczęście szwy nie puściły, chociaż tyle dobrze. Potem jego uszy zarejestrowały znajomy głos (swoją drogą, miał nadzieję, że nie cierpi już na jakieś halucynacje czy coś. Miał nadzieję, że wybudził się ze śmierci klinicznej). To była Lonya. O bogowie! Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo ucieszył się na jej widok. Mimo tego, iż nie była to Pina, Lonya nie była jakimś jego wymysłem, czy skrywanym pragnieniem, była prawdziwa! Żywa! Namacalna! Naharys, mimo odrętwienia, jakie toczyło jego organizm, podniósł się z trudem i rzucił się w ramiona swojej siostrze. Czule, ale silnie przycisnął waderę do swojego ciała - Tak bardzo cieszył się, że w końcu może poczuć ciepło czyjego ciała, cieszyć się jej zapachem herbaty i mięty. Bo była żywa! 
- Bracie, puść mnie, bo niechybnie poślesz mnie na tamten świat... Ughh... że też bogowie dali Ci tyle w parze, a tak mało pod czerepem! Omal mnie nie udusiłeś! - krzyknęła Lonya, masując sobie szyję. 
- Lonya... nawet nie wiesz, jak ja się cieszę na twój widok - powiedział rozradowany. 
- Widzę! Widzę też, że coś Ci zryło pod tym beretem. Słuchaj, jak jeszcze raz wywiniesz nam taki numer, to nie trzeba mi będzie zapchlonego jelenia, żeby potem rzucić cię do piachu! - warknęła Lonya, ale zaraz potem uśmiechnęła się miło, tym razem to ona objęła Exana, nieco delikatniej niż on - Też się cieszę, że cię mamy wśród żywych. 
- Tato! - zawołał Ereden, który widocznie, wraz z Atrehu, wracali z polowania, bo każdy z basiorów trzymał po dwa zające w pyskach. Martwe zwierzęta dyndały im ogonkiem w dół, bowiem trzymali je za długie uszy. Samczyk rzucił kolację (albo śniadanie, nie miał pojęcia, na ile stracił przytomność) i zarzucił się ojcu na szyję. Zaraz potem zaczął go okładać ciosami w zdrowe ramię. 
- Nienawidzę cię! Nie cierpię z całego serca! Dlaczego to zrobiłeś! Bałem się, że już cię straciłem! Dziewczynki płakały za tobą, bo myślały, że spotkało cię to samo, co mamę! Nienawidzę cię, nienawidzę!!! 
- Ereden, uspokój się! - warknęła Lonya - To nie jego wina! 
Naharys cieszył się jednak, bo to był tylko tymczasowy napad złości u samczyka. Musiał tylko ochłonąć na dworze, a przy nim czuwał Atrehu. Został sam z Lonyą. 
- Bogowie... całe szczęście, że się wybudziłem... dłużej bym tego nie wytrzymał... ile byłem nieprzytomny? 
Lonya zaczęła wyliczać na palcach jednej łapy. 
- Cztery... pięc... - Uniosła drugą łapę i zaczęła odliczać - siedem dni. 
Naharys wywalił oczy. Siedem dni straconego życia! 
- O ja pier**lę... ominęło mnie coś? 
- Stworzyłam antidotum dla roślinożerców. Tych zarażonych, co prawda, wyratować się już nie dało, ale przynajmniej obroni te, które są narażone na kontakt z pasożytem. Taka profilaktyka. Wszystko już jest okej. W siedem dni się uwinęłam! Mój nowy rekord pobity! - zaśmiała się głośno Lonya. 
- Widziałem Pinę... - zaczął też, gdy pomyślał o niej. Radości też zaczął towarzyszyć smutek i... pustka, jaką kiedyś wypełniała miłość Piny. - Była przy mnie. Ściskałem ją... raczej, ona mnie, ale... widziałem ją taką, jaką ją zapamiętałem. Cholera, strasznie mi ją brakuje. 
- Wiem, braciszku, wiem - odparła i dla pocieszenia, objęła ponownie brata - ale to były tylko zwidy. 
- Cóż - burknął cicho - przynajmniej znowu tworzymy wielką parę singli. 
- Brat i siostra, znowu razem! - zawołała ze śmiechem Lonya, ale widząc zasmucone lico brata, pogładziła go lekko zewnętrzną stroną łapy, po jego policzku. 
- Będzie dobrze, bracie. Zobaczysz. 
- Chciałbym, żeby do mnie wróciła. Do dzieci. Dziewczynki mają koszmary. Sini jakoś nie odkrywa ich przede mną, ale co innego Shori. Co noc, to scena, gdzie Pina zostaje porwana przez dziwne coś... przysiągłem sobie, że już nie zapytam ich o sny. Nie chcę rozdrapywać ran, które się jeszcze nie zagoiły i nadal mocno krwawią. Chciałbym, żeby to było snem. Głupim i nic nie znaczącym snem. Od czasu jej zniknięcia, wydaje mi się, że pewnego dnia wróci do nas. Stanie w wejściu do jaskini i powie "Cześć wam! Tęskniliście?" ale... to tylko zwyczajna złuda. Czasami oskarżam się o takowe myślenie, że ona już po prostu nie żyje. Mam tylko nadzieję, że znajduje się teraz w lepszym miejscu, niż ten... przepełniony łzami, troskami i wszelakim gównem padół. Jak myślisz? 
- Wiem tylko - odparła z przekonaniem - Że była najszczęśliwszą waderą pod słońcem, mając u boku takiego basiora. Co prawda, nie jesteś ideałem faceta, bo przyłazisz ciągle spocony po treningach i łazisz nachlany...
- Odezwała się, abstynentka - rzekł ze śmiechem Naharys. 
-... ale, jesteś najlepszym wzorem męstwa i odwagi. Miała pewność, że przy tobie nic się jej nie stanie. Że na każde jej zawołanie o pomoc, skoczysz w ogień, aby ją ratować. 
- Kocham cię, wiesz? - powiedział po chwili milczenia - Nie wiem, czy przeżyłbym, gdybym stracił i ciebie, Lo. Tak, jak Pina, jesteś moim światem. 
- No, już mi tutaj nie słódź, bo dostanę zaraz cukrzycy, a potem pozwę cię do Rene! - burknęła z udawaną złością, Naharys wiedział, że zaraz się uśmiechnie - Teraz chodź do Ereden'a i dziewczynek. Myślę, że oni w tym momencie, potrzebują Cię najbardziej! 


PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 10134
Ilość zdobytych PD: 5067 PD + 100% (5067 PD) za długość powyżej 10 000
Nagroda za Questy:  1050 PD  | +7 siła | +9 inteligencja  | +4 spryt | +2 obrona | +5 kondycja, 
Obecny stan: 11184 PD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz