Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

środa, 25 maja 2022

Od Atrehu c.d Itami ~ Wzloty i upadki [+16]

Coś było nie tak. Nie dawało mi to spokoju. Czułem dziwny niepokój. Serce biło mi trochę za szybko. Pociłem się. Miałem suchość w gardle, a przecież dopiero co piłem. Westchnąłem zrezygnowany. Podrapałem się po szyi. Z nerwów tupnąłem łapą o ziemię. Byłem na patrolu już drugą godzinę, lecz nie mogłem się skupić. Na niczym. Dosłownie. Coś wzywało mnie. Tylko gdzie? Po co? Dlaczego? Nieprzyjemne uczucie, jakby strach? Nie miałem na to czasu. Ani specjalnej ochoty. Ja się przecież nie boję. Niczego. Czego miałbym się obawiać? To bez sensu, wszystko. Potrząsnąłem łbem, próbując odgonić ten dziwny stan. Nie pomogło. Dręczyło jeszcze bardziej. Przysiadłem na wniesieniu, skąd miałem doskonały widok na okolicę. Tereny watahy, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się w dal. Z pewnością się powtarzałem. Już kiedyś była podobna sytuacja. Jeśli nie taka sama. Wcześniej jednak byłem wściekły. Teraz byłem zaniepokojony. I nie miałem pojęcia, czym. Przeskanowałem dokładnie każdy krzaczek, rozglądałem się za każdą nieprawidłowością. Wyczekiwałem, sam nie wiedziałem czego. Czyżbym przeczuwał jakiś problem? Grozę? Zaciągnąłem się powietrzem. Nic w nim nie wisiało. Czyli to nie to. Wariowałem. Kolejny głęboki wdech pozwolił mi nieco oczyścić umysł. Nie, żebym narzekał na brak świeżego powietrza. Byłem na dworze. Tym razem jednak brałem bardzo głębokie wdechy. Przymknąłem oczy. Wsłuchiwałem się w odgłosy natury. Melodyjny śpiew ptaków, uderzanie o siebie rogów jeleni. Wszakże rozpoczynał się okres godowy. Las aż huczał od burzy hormonów. Samce wariowały, konkurując o względy samic. Uśmiechnąłem się delikatnie, usłyszawszy w oddali stukot dzięcioła. Zawsze mnie to odprężało. Najgorsze było jednak to, że nie miałem pojęcia, co się dokładnie dzieje. Dlaczego jestem taki nerwowy? Co jest powodem tego wszystkiego? Od rana, od opuszczenia przeze mnie jaskini czułem się dziwie. Byłem niespokojny.
Otworzyłem oczy, uświadamiając sobie możliwy powód. W sumie wszystko zaczęło się wczesnym rankiem. Jeszcze nie świtało, w jaskini wciąż było ciemno. Tylko delikatny blask grzybów rozświetlał wnętrze. Odrobinkę. Nie na tyle, by zobaczyć całość, ale wystarczająco, by dostrzec to, co miałem przed sobą. Obudziłem się po kilku godzinach. Niezbyt wyspany. Zlustrowałem swoje leże. Obok mnie smacznie spała macocha Itami, a obok niej prawdopodobny powód moich zmartwień — Itami. Wadera wierciła się niespokojnie. Jej mięśnie napinały się przy każdym ruchu. Nerwowo drgała, próbując się ułożyć. Wiedziałem, że nie spała. Mamrotała coś do siebie. Sapała i widać było jej złość. A może to był strach? Nie wiedziałem. Obserwowałem ją w ciszy. Idiota ze mnie! Głupi ja, zamiast podejść i się zainteresować, nie ruszyłem się z miejsca. Gdy ona cierpiała, ja na to przyzwalałem. To nie było normalne z mojej strony. Nie potrafię tego wyjaśnić. Zawsze reagowałem, a teraz co? Nie zrobiłem niczego, by jej pomóc. Schrzaniłem i chyba to właśnie mnie dręczyło. Eh, co za kaszana! W końcu zasnęła. I to w czasie, gdy musiałem wyruszyć. Obowiązki wzywały. Znowu. Powinienem zrobić sobie wolne i porządnie odpocząć. Wprawdzie mógłbym, ale... Zamiast tego podniosłem się z miękkiego posłania. Na odchodne złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. Liczyłem, że to pomoże. Wyszedłem.
*
- Ught... - warknąłem sam do siebie, zmieniając kierunek. Uśmiechnąłem się dziwnie szczęśliwy. Lekki. Nagle odprężony. Niepokój wyparował. Po raz pierwszy zamierzałem zignorować swoje obowiązki. Pognać, gdzie mnie łapy poniosą. Nie przejmując się nikim i niczym. Co ja jako jedyny pracowałem w tej watasze jako czujka dzienna? W nocy są aż trzy wilki, może by tak kogoś do mnie przenieść. Nie dam rady sam ogarnąć wszystkich tych zadań! Patrol, treningi, reprezentowanie watahy i pilnowanie porządku. Za dużo jak na jednego samca. Jestem takim samym wilkiem jak wszyscy inni. Na miłość wielkiej Matki, nie jestem maszyną. Jeśli Rene nie przydzieli mi innych osób, sama będzie musiała zająć się patrolem. Ma skrzydła, potrafi latać. To, co mi zajmuje cały dzień — jej najwyżej kilka godzin. I to z przymrużeniem oka. Mogła zatem zająć się tym stanowiskiem.
Zamiast skupiać całą uwagę na Niko. Wprawdzie to jej syn, który kiedyś obejmie tu rządy, lecz... mimo tego powinna więcej czasu poświęcić obowiązkom. Tak, powiem jej to. Wprost, bez ogródek. Wspomnę, jak bardzo jestem zmęczony. Chociaż nie, lepiej nie. Nie będę się ośmieszać. Zwyczajnie dam znać, iż nie podoba mi się nawał obowiązków. Nie mam czasu dla siebie i innych. Zaniedbuje przyjaźnie. I nawet porządnie zjeść nie jestem w stanie. Po całym dniu zresztą odechciewa się jeść. Musi zatem wysłuchać i coś z tym zrobić. Byłem pewny swego. Poznałem już naszą Alfe. Wiedziałem, na co mogę sobie pozwolić. Była wyrozumiała, nie odmówi mi. Zrozumie. Z pewnością. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Na spokojnie wszystko jej wyjaśnię. Najlepiej od razu. Z tym mocnym postanowieniem, skierowałem się w stronę jej jaskini. Cieszyłem się, bo było niedaleko. Dosłownie chwila i zaraz będę. Przyśpieszyłem, schodząc ze skałki. Powinienem uważać, wiele tu małych wgłębień. Łatwo o skręconą kostkę. I śmierć.
Sprawnie przeskoczyłem nad urwiskiem, odbijając się od krawędzi. Przez chwilę unosiłem się w powietrzu, jakbym latał. Przyjemne uczucie, nie powiem. W takich chwilach jak ta zazdrościłem wszystkim, którzy mają skrzydła. Wzbijali się w przestworza, nie musząc przedzierać się przez gęstwiny krzaków. Problemy naziemnych stworzeń ich nie dotyczyły. Byli wolni niczym ptaki. Poza tym z góry wszystko wydaje się takie malutkie. No, jedynym zagrożeniem mogła być pogoda. Choć z pewnością i to da się wypracować. Lata nauki. Szybowanie między prądami powietrza. Uch, jak ja tego zazdroszczę!

**
Będąc blisko jaskini Renesmee, coś śmignęło mi między zaroślami. Zahamowałem gwałtownie. Puls mi przyśpieszył. W głowie zaczęło szumieć. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Stanąłem jak wryty. Patrzyłem w jeden punkt. Przed siebie. Widziałem, ale niedowierzałem. Wszystko jakby zwolniło. Zgubiło swój rytm. Przełknąłem ślinę i marszcząc brwi, zrobiłem krok naprzód. Powoli, chowając się w zaroślach, zbliżyłem się do polany. Na jej środku stały dwa wilki. Jednego znałem z widzenia i wspólnych treningów. Nie zamieniliśmy ze sobą jednak słowa. Yneryth. Basior, który dołączył do nas niedawno. Jego niebieska, puchata sierść mieniła się w słońcu. Był dobrze widoczny na tle zieleni. Oczywiście jest w porządku. Nic do niego nie mam.
To nie on zresztą tak mnie zainteresował, tylko... Tsumi... Moja "była" z którą do niedawna planowałem spędzić życie. Była teraz z Ynerythem. Na randce. Siedzieli sami, na opustoszałej polanie. Ich ogony były ze sobą połączone. Czyżby...? Nie, nie może być. Ona, z nim? Przyglądałem im się chwilę. Wyglądali razem... uroczo. Mimochodem wróciłem myślami do naszych utraconych szczeniąt. Czy gdybym pozostał jej wierny, toby się narodziły? Niczego tak boleśnie nie przeżywałem, jak właśnie nich. Moich maleństw. Przełknąłem gulę w gardle. Poczułem, jak w kącikach oczu kumulują się łzy. Pociągnąłem nosem, walcząc z płaczem. Nie chciałem, nie teraz. Nie tu. Odwróciłem wzrok, zacząłem się oddalać. Ostatni raz spojrzałem za siebie. Nieznacznie się od siebie odsunęli, ale nadal stali blisko. Nieprzyjemne ukłucie poczułem głęboko w sobie. I złość... jakim prawem... on... nie ma prawa... Potrząsnąłem gwałtownie głową, przypominając sobie, że ona nie jest moja. Nigdy nie była. I rzuciła mnie. Zwyzywała. Nienawidziła mej osoby. Nie miałem prawa być zazdrosny. I w ogóle nie byłem. Wcale. Ani odrobinkę. W końcu nic nas nie łączyło. Nie licząc dobrego seksu. W tym była naprawdę dobra, wiedziała, jak mnie zaspokoić. I zawsze była chętna, sama niejednokrotnie zaczynała. Ślinka napłynęła mi do pyska na samo wspomnienie. Odgoniłem te myśli. To przeszłość. Już nigdy do tego nie dojdzie. Muszą zapomnieć i dać jej żyć. Choć utrata szczeniąt boli. I wszystkie te chwile spędzone razem. Wspólne wypady, przytulasy, polowania. Romantyczne spacery. Nic już nie miało znaczenia. Nie mniej... Jest dorosła, może robić, co i z kim chce. Mimo tego nie spodziewałem się, że tak szybko znajdzie kogoś na moje miejsce. Acz ja też długo nie rozpaczałem...

***
Wyszedłem z jaskini Renesmee z szerokim uśmiechem. Tak, jak się spodziewałem, wadera bez dyskusji zgodziła się ze mną. Obiecała, że znajdzie kogoś jeszcze, lub sama będzie patrolować. Gdy tylko zorganizuje wolną chwilę. Takich ostatnio było coraz mniej. Wyglądała na zamęczaną, ale i szczęśliwą. Nie spała jednak dobrze. Podkrążone oczy, zgarbiona sylwetka i ogólne zmęczenie. Wrak wilka. Chyba bezsenność udzielała się wszystkim w sforze. Sam najchętniej bym się położył. Tak z godzinkę, albo dwie. Najlepiej trzy.
- Jawn. - ziewnąłem, przeciągając się i rozprostowując kości. Spędziłem u niej ładną godzinę, gawędząc sobie z Niko. Musiałem przyznać, wyrośnie z niego naprawdę przystojny basior. Jeszcze trochę a samice będą się o niego naparzać. Był przecież przyszłym alfą. Wolnym singlem. Na razie nie ma w czym przebierać, lecz to tylko kwestia czasu. Prawie byłem zazdrosny. Zaśmiałem się dźwięcznie, przypominając sobie błysk w jego oczach. Podobało mi się, że tak dobrze słuchał wszystkiego, co mu mówiłem. Chłonął moje opowieści i wszelkie rady. Jest bystry. I szybko się uczy. Szczwany będzie z niego wilk. Rośnie na porządnego przyszłego przywódcę. Szkoda, że tak rzadko opuszcza leże. To niezdrowe. Powinien się integrować z innymi. Musi też nabrać doświadczenia w zarządzaniu i podejmowaniu decyzji. Gdyby jeszcze treningi szły mu lepiej. Byłoby cacy. Z tego, co wiedziałem, Renesmee trenuje go sama. Nie jest jednak zaprawioną wojowniczką, Niko potrzebuje doświadczonego nauczyciela. Kogoś, kto wdrąży go w ten świat. Nie mam tu na myśli oczywiście siebie. Może... Naharys zgodziłby się zostać jego mentorem? Jest silny, zna się na walce. Nauczyłby go wszystkiego, co potrzebne. Lonya też z pewnością dałaby sobie radę. Choć musiałaby wygenerować czas dla pacjentów i naukę. Z tym może być problem, dlatego jej brat lepiej się do tego nadaje. I tak przecież trenuje z innymi. Jeden wojownik więcej nie zrobiłby mu różnicy. Rene miałaby wtedy czas dla siebie. Mogłaby obserwować i sama się uczyć, lub poświęcić się odpoczynkowi. Przydałby jej się. W końcu zbliża się ten okres, Niko niedługo przejmie jej obowiązki. Będzie miała lżej. Chyba. Nie wiem, nie znam się. Możliwe, że będzie potrzebował pomocy. By nabrać doświadczenia. Do dorosłości wprawdzie mu jednak brakuje. Jeszcze chwila. Najwyższy więc czas. Później może być za późno. Choć uczymy się całe życie, takich rzeczy nie powinno się odkładać na ostatnią chwilę. I oby Renesmee szybko to zrozumiała...

****
Po załatwieniu sobie dnia wolnego postanowiłem porozmawiać z Itami. Martwiłem się o nią. Pragnąłem dowiedzieć się, dlaczego nie mogła w nocy spać. Co było powodem jej niepokoju? Czy to przeze mnie? Czy uczyniłem coś, czym warto było się przejmować? Czy żałowała nocy spędzonej ze mną? Wcale bym się w sumie nie dziwił. Nie byłem zbyt... subtelny. Teraz gdy o tym myślę, wstyd mi. Bardzo. Zachowałem się niczym spragnione szczenię. Pieprzony desperata. Skuliłem po sobie uszy. Westchnąłem, po czym warknąłem sam do siebie. Nie wiedziałem, co się ze mną wtedy działo. Dlaczego w taki sposób to zrobiłem, przecież nigdy nie byłem tak namolny. Nikogo, z kim spałem, nie musiałem do tego namawiać. Samice same się do mnie garnęły. Wszystko się po prostu stawało. Naturalnie. Bez zahamowań i zbędnych pytań. W jednej chwili patrzyliśmy sobie w oczy, w drugiej poruszałem zmysłowo biodrami. Zawsze dbałem, by to przyjemność samic była na pierwszym miejscu. By to one były zadowolone i prosiły o więcej. Nigdy odwrotnie. Czemuż zatem pomimo jej protestów kontynuowałem? Dlaczego nie przestałem, gdy powiedziała "Nie"? Zamiast tego szeptałem, że może mi zaufać i... wszedłem w nią bez ostrzeżenia. Dostałem to, co chciałem, ale... nie tak, jak chciałem. Mam wrażenie, że zrobiła to wtedy wbrew sobie... I pomimo jej zapewnień, że nie boli, widziałem grymas malujący się na pysku. Miałem ochotę sobie przywalić. Skrzywdziłem ją. Sprawiłem ból. Kurwa, jaki ze mnie idiota! Muszę przeprosić. Oby mi wybaczyła. I mnie nie znienawidziła. A co jeśli jednak? Uch... Nie wiem, mogę sobie gdybać, lub ruszyć tyłek i się dowiedzieć prawdy. Bo może to wpływ czegoś innego, nie dawał jej spokoju? Czym by to nie było, z pewnością dałoby się ogarnąć. Co do tego nie miałem wątpliwości. Uśmiechnąłem się delikatnie.
Oczywiście po drodze musiałem załatwić kilka innych spraw. Najpierw wypadałoby poinformować Naharysa o nieobecności na dzisiejszym treningu. Z pewnością zadziwi go moja odpowiedź, bo rzadko pozwalam sobie na wolne. W zasadzie od przejęcia roli Bety nie miałem ani chwili spokoju. Ciągłe treningi, przygotowywanie się do czegoś, co ma według Renesmee niedługo nastąpić. Co to jednak będzie, tego nie wie nikt, nawet ona... No, ale mniejsza. Nie jestem od dyskutowania.
Gdy tylko załatwię sprawę z Naharysem, zajdę jeszcze do Nabi, by sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy. Wadera coraz lepiej radziła sobie sama. Dotąd nie wiem, jak ona to robiła. Była przecież niewidoma, a i tak świetnie manewrowała po lasach. I nie wpadała w dziury. Znała teren lepiej niż ja sam. Tylko jak? W sumie mógłbym o to zapytać... 

*****
< Time speed ~ kilka godzin później >
O dziwo z Naharysem poszło mi sprawnie. Basior nie miał nic przeciwko, że nie będzie mnie na treningu. I chyba raczej nie powinien. Mnie też się należy wolne. Przyjął to zresztą dość... spokojnie. Miałem nawet wrażenie, iż cieszył go ten fakt. Moja nieobecność na treningu nie była czymś nowym, ale też niecodziennym. Jednak najwidoczniej jemu to pasowało. Ulga była widoczna na jego pysku. Kilkakrotnie wzdychał jakby znudzony. Nie patrzył mi w oczy, a jak już, to tylko przez chwilę. Odwracał wzrok. Unikał go. Nie było to przyjemne. Zabolało, ale... cóż poradzić. Ostatnio dziwnie się zachowywał. Był nerwowy. Nieobecny. Niezbyt chętnie trenował. Widać było, że myślami jest gdzieś indziej. Z Piną. Ze swoimi szczeniakami, które miałem przyjemność poznać. Jako Beta stada moim obowiązkiem było powitać nowych członków. Dać im błogosławieństwo na nowej drodze życia. Nie dziwiłem się zatem, że zamiast ćwiczyć, wolałby być w domu. Dlatego nie zatrzymywałem go długo. Z cichym westchnieniem się pożegnał. A raczej nie pożegnał. Skinął głową, odprowadzając mnie wzrokiem, gdy ruszyłem w stronę jaskini Nabi. Dosłownie czułem jego ślepia, zerkające w moją stronę, śledzące. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Tylko... Był jakiś taki nieswój. Ewidentnie chciał porozmawiać. Czułem to. Nawet próbował się odezwać, lecz w końcu zrezygnował. Wołali go. Mogłem co prawda pierwszy zacząć. Jakoś... przeprosić? Nie, żeby było za co. Znaczy no, romans z jego siostrą to jedno, a jego zachowanie to drugie. Nie zrobiłem nic złego, nie skrzywdziłem jej przecież. Nie mniej, jemu to nie pasowało. Że przyjaciel przeleciał jego siostrę. Musi się z tym jednak pogodzić. I tym, że być może to nie był tylko jeden raz...
Rozmowa z Nabi nieco mi zaszła. Wadera jak zawsze potrafiła mnie sprawnie uziemić. Tak nam się super gawędziło, że aż ciężko było wychodzić. Na szczęście nie potrzebowała wiele. Jedynie eskorty w te i z powrotem. Musiała zebrać rzadkie zioła z okolic „zakazanego” lasu. Jakieś płatki kwiatów i korzenie. Nie rozumiałem, dlaczego są takie cenne, lecz cóż zrobić. Jak mus, to mus. Sam przecież zaproponowałem swoją pomoc. Nie mogłem zatem narzekać. Poza tym z pewnością się do czegoś przydadzą. Nabi jednak nie chciała wyjaśnić, do czego one służą. Odwracała moją uwagę na różne sposoby. Zagadywała, zmieniała nagle temat i płoszyła się, jakbym pytał o coś strasznego. Dziwne... Bardzo. To nie było do niej podobne. Uśmiechała się też jakoś... nerwowo, niepewnie. I weź, tutaj zrozum samicę!? Ech. Nie chciałem jednak drążyć i niepotrzebnie psuć nam dnia, dlatego zrezygnowałem z pytań. Zamiast tego opowiadałem jej śmieszne żarty, próbując jakoś poprawić sytuację. Nie byłem jednak pewien, czy były naprawdę zabawne, bo jej śmiech nie był zbyt naturalny. Jakby wymuszony. Czymś się stresowała, ale nie chciała powiedzieć, co się dzieje. Sama droga była naprawdę przyjemna. Zadanie poszło nam dość sprawnie, nie napotkaliśmy trudności. Samica poczęstowała mnie też jeleniem, upolowanym rano przez Kotoriego. Nieco mnie zdziwiło, że dla niej zapolował. Nie mniej nie powinno mnie to interesować. Zjadłem ze smakiem, oblizując lubieżnie pysk. Pycha!

******
Najedzony i w pełni gotowy, po uprzednim pożegnaniu się z waderą, ruszyłem na poszukiwanie Itami. Problem w tym, że nie wiedziałem, gdzie też mogłaby być. Jej plan dnia na dziś zapowiadał się dość odpoczynkowo. Nie miała zbyt wiele do roboty. Więc... mogła być wszędzie. Hmm... jakby się nad tym zastanowić, to jest kilka miejsc, w których bywa przez większość czasu. Biorąc poprawkę na obecną temperaturę, lista automatycznie zwęziła się do kilku punktów. Było zdecydowanie za gorąco, by siedzieć na otwartej przestrzeni. Więc... pozostaje cień, a najlepiej coś blisko wody. Uśmiechnąłem się. Chyba już wiem, gdzie jest. Mniej więcej.
Sprintem przemierzałem tereny watahy, co rusz teleportując się na niewielkie odległości. Moja moc w ostatnim czasie bardzo przybrała na sile. Regularne treningi, przeróżne ćwiczenia i próby zaczęły przynosić efekty. Pierwszym z widocznych była akcja z Itami, którą udało mi się przenieść. Nieważne, że tylko odrobinkę i że kosztowało mnie to wiele energii. Sam fakt, iż się udało, był dla mnie ogromnym sukcesem. Takim, który cieszył. Pozwoliłem sobie zatem na kolejne próby. Poszukiwania wadery to idealny sposób na poprawę umiejętności. Skupiłem się, czując, jak dobrze znana mi energia wypełnia moje ciało. Delikatne mrowienie na całym ciele nie było może przyjemne, ale tak to już jest. Każda moc ma swoją cenę. Należy zatem odpowiednio ją dozować. Nikt raczej nie chciałby zasłabnąć. Chociaż... dostrzegając niewielki pagórek, zwiększyłem zasięg teleportu. Uwolniłem energię, pozwalając jej płynąć. Błysk, niczym wyładowanie elektryczne przeniosło mnie dalej.
- Cholera... - zatoczyłem się chwiejnie na łapach. Potrząsnąłem głową, starając się utrzymać równowagę. Nie udało się. Pagórek był za daleko. A ja najwidoczniej nie umiem jeszcze na takie dystanse. Mętnym wzrokiem omiotłem okolicę. Niewiele co prawda brakowało, lecz chyba sobie daruje prób na dziś. To jedno mi wystarczyło. Wykończyło mnie. Byłem wypruty, wymemłany. Czułem się jak g*wno. Teraz żałuję, że to zrobiłem. Chwilę mi zajęło dojście do siebie. Tym razem ruszyłem już o własnych siłach, puszczając się biegiem przez równiny. W którymś momencie pomiędzy drzewami dostrzegłem macochę „Poszukiwanej". Natychmiast pognałem w jej kierunku. Może ona będzie wiedziała, gdzie też jest jej córka. Bardzo przydałaby mi się ta wiedza.
- Dzień dobry. - zwinnie wyskoczyłem zza krzaków, lądując tuż przed waderą. Nagle, bez ostrzeżenia. Pragnąłem przywitać się oczywiście miło i z szacunkiem, ale... Krzyk wadery pomieszany z przerażeniem i skuloną postawą był niczym kubeł zimnej wody. Odskoczyła ode mnie jak oparzona. Natychmiast przybrała uległą postawę. Wielkimi oczyma wpatrywała się w ziemię, trzęsąc się jak osiki na wietrze. Skuliłem po sobie uszy. Co ja narobiłem!? - Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć. - szepnąłem najłagodniej, jak tylko potrafiłem. Zuri zerknęła na mnie zlękniona. Przełknęła ślinę, chowając pod sobą ogon. Położyłem się na brzuchu, by nie górować tak nad nią. Może pomoże. Nie wiem, nie mam za dużo doświadczenia w takich sprawach. Powinno pomóc. - Naprawdę, już wszystko dobrze. To tylko ja...
- Och, Panie... - chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę, kim jest sprawca całego zamieszania. Uspokoiła się nieco, nabierając głębokiego oddechu. - Wybacz, ja... Nie spodziewałam się Ciebie tutaj. Nie byłam przygotowana...
- To... nic takiego. Nie ty zawiniłaś, tylko ja! - przysunąłem się ciut bliżej, nawiązując kontakt wzrokowy. - To ja powinienem przeprosić. Zachowałem się źle. Pojawiłem się znienacka niczym bandzior. Wystraszyłem Cię. Wybacz. - nie wiedziałem, czy mi wierzyła, czy też nie, dlatego uśmiechnąłem się delikatnie. Chyba to ją przekonało. Spojrzała na mnie nieco śmielej.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. - oboje wybuchnęliśmy cichym śmiechem. Zerknąłem na nią, dokładnie lustrując jej sylwetkę. Nie, żebym był zainteresowany. Bo nie jestem. W mojej naturze jest jednak podziwianie piękna, jakim jest płeć żeńska. I nie byłbym sobą, gdybym i tym razem tego nie zrobił. Musiałem przyznać, iż była bardzo ładną waderą. Mimo swojego wieku wciąż przyciągała uwagę. Może to na skutek jej zielonych niczym świeżo ścięta trawa oczu? Albo barwy gęstego futra, gdzie dominowały odcienie karmelu, beżu i kremu? Tak czy inaczej, miała w sobie to coś. Zuri wszakże należy kochać i podziwiać. Wychowała tak cudowną córkę, jaką jest Itami. I to, że nie jest jej biologiczną matką, nie ma tu nic do gadania. Dała jej ciepło i bezpieczeństwo. Nauczyła ją wielu rzeczy. No... nie licząc zdolności polowania. Do tego Itami się zwyczajnie nie nadawała. I... może to i dobrze? Samiec powinien polować dla swojej partnerki. Zaspokajać ją w każdym calu i dbać na wszystkie sposoby. Itami z tego, co wiem, nie jest z nikim związana. Nikt jak na razie nie zwrócił jej uwagi. „Nie licząc mnie oczywiście". - dodałem z chytrą satysfakcją. Dobrze, bo nie zdzierżyłbym obcego u jej boku. Poza tym, dlaczego na samą wzmiankę o kimś innym czułem nieprzyjemne kłucie w sercu?
- No, ale teraz już bądźmy poważni. - głos Zuri sprowadził mnie na Ziemie. Drgnąłem lekko, spojrzawszy w jej oczy. Było w nich coś, czego nie do końca potrafiłem zdefiniować. Jakaś tajemnicza iskra, bystrość. Ostrzeżenie? Dosłownie na chwilę w nich błysnęło. Chyba. A może mi się tylko przewidziało?
- Co cię do mnie sprowadza mój Alfo?
- Um... nie musisz mnie tytułować, tutaj jestem Betą. - wciąż nie przyzwyczaiłem się do tego tytułu. W sensie tego wrodzonego. I chyba nigdy do tego nie dojdzie. Wywołuje u mnie dziwny niepokój. Ból w sercu. Niepewność i strach. Tak, zdecydowanie bałem się tego, kim byłem. Albo raczej kim miałem być. Ja się przecież nie nadaje na przywódcę! O wiele bardziej wolę grać drugie skrzypce. Jak tutaj. - Jak się tu czujesz? To znaczy, czy czegoś Ci brakuje? Jeśli tak, wystarczy powiedzieć, a ja załatwię, co trzeba. Dodatkowe skóry, mogę zapolować, zwierzyny jest dużo. Nowa grota da się taką znaleźć na całym terytorium watahy. - paplałem jak najęty, co mi ślina na język przeniesie. Dopiero cichy śmiech Zuri wytrącił mnie z tego stanu. Śmiała się ze mnie. Jawnie się chichrała.
- Powiedziałem coś śmiesznego?
- Ja... wybacz. Wyglądałeś tak uroczo. Chyba nie zdajesz sobie sprawę, jak bezbronnie się ukazałeś.
- Be...bezbronnie? - zamiast odpowiedzieć, wadera podeszła do mnie. Podniosła się lekko w górę, po czym poczochrała mi grzywkę. Poczułem się jak dziecko, które otrzymało dawkę pieszczot. Zdałem sobie sprawę, że nikt nigdy mnie tak nie dotykał. To było... przyjemne, bardzo!
- Niczego nie potrzebuje. Otrzymałam już wszystko, co niezbędne i naprawdę dobrze się tu czuje. To miejsce jest zupełnie inne od domu. Nikt nie zwraca uwagi na tytuły, nie ma rodziny "królewskiej", która wymaga okazywania należytego szacunku. Czyli po naszemu: pokłoń się, ukaż uległość, podwiń pod siebie ogon, niech wiedzą, że...
- Nigdy tego nie akceptowałem i nie chciałem. Ojciec jednak wymagał, bym tak się właśnie zachowywał.
- Wiem, zawsze byłeś inny mój Panie. Czy to dobrze, czy nie, nie ma znaczenia. Dbasz o wszystko i wszystkich, a to... jest najważniejsze. Umiejętność dawania szczęścia to okaz siły.
- Ja... zgadzam się, masz rację. - Zuri pokłoniła się delikatnie, na co odpowiedziałem z uśmiechem. Nie był to wcale przesadny gest. Ot, tak, okaz szacunku.
- No dobrze, powiesz mi w końcu, co cię do mnie sprowadza. Przecież widzę, iż nie jesteś tu ze względu na mnie.
- Yhmm... Wybacz, ja... to znaczy masz rację. Szukam Itami. Widziałaś dziś może swą córkę?
- Hm. - zamyśliła się na chwilę, po czym łapą wskazała kierunek. - Tak, chyba była nad rzeką. A przynajmniej tam planowała się udać. Słabo w nocy spała, obudziła się dość nerwowa. Szum wody ją uspokaja. Tak myślę. Niestety nie wiem, gdzie dokładnie się znajduję.
- Dziękuję. Chyba już wiem, w jakie miejsce poszła. To niedaleko stąd.
- Proszę i... ja również dziękuję.
- Huh? Za co? - spojrzałem na nią zaskoczony. Na jej pysku widniał rumieniec, uśmiechała się w moją stronę. Usiadła sobie wygodnie, otulając się ogonem. To było... dziwne. Serce zabiło mi mocniej.
- Za opiekę nad nią. Dawno nie widziałam jej takiej szczęśliwej. Rozstaliśmy się w strachu i niepewności. W każdej wolnej chwili bałam się o nią. Nie potrafiła i wciąż nie umie polować. A skąd w takim razie znaleźć pożywienie? - westchnęła ciężko. - Cieszę się, iż nic jej nie jest, dlatego dziękuję, że się nią dbasz...
- Nie ma za co. - uśmiechnąłem się szczerze, machając lekko ogonem. - Dorastałem z Itami i wbrew temu, co się mówi, nasza przyjaźń jest silna.
- Jesteś pewny, iż to tylko „przyjaźń"? - ze zdumienia otworzyłem szerzej oczy. W sensie, że co? Że to coś innego? - Widzę, jak na Ciebie patrzy. Nie wiem, jakie masz względem niej plany, ale proszę, nie skrzywdź jej. Od zewnątrz wydaje się silna, lecz w środku jest krucha. Nie chciałabym, aby cierpiała.
- Ja... Nie śmiałbym zrobić jej krzywdy! I... no... znaczy....
- W porządku. Musisz to przemyśleć.
- Tak, chyba masz rację. - gdybym tylko wiedział wcześniej, co Zuri chciała powiedzieć. Inaczej pokierowałbym rozmową. Tymczasem temat zszedł na to, czego od długiego czasu unikałem. Czyli moich dokładnych relacji z waderą. Tego, co nas naprawdę łączy i łączyć będzie. Bo będzie na pewno, tylko co to będzie dokładnie? I jak potężne okaże się to uczucie? Czy zostaniemy przyjaciółmi na zawsze, czy też zwycięży... miłość? Przełknąłem ślinę.
- Alfo?
- Tak?
- Tak przy okazji... Bez względu na to, czy jesteś tu Betą, czy też zwykłym wilkiem... wywodzisz się z rodziny Alf i jesteś moim przywódcą. Moim obowiązkiem jest Cię odpowiednie tytułować. Nic nie zwalnia mnie z tego obowiązków. - na odchodne uśmiechnęła się do mnie delikatnie, kłaniając się nisko. I nim zdążyłem dodać cokolwiek, zniknęła w gęstwinie krzewów. Zostałem sam ze swoimi myślami...

******
Dochodziło południe, gdy w końcu zwietrzyłem jej zapach. Słodka, aromatyczna woń przyjemnie muskała mój nos. Zaciągnąłem się powietrzem, kosztując każdy jej skrawek. I to w taki sposób, by nic nie zostało. Jaśminowa mgiełka z odrobiną róży i lawendy opatulała mnie niczym ciepły kocyk. Tak, to było zdecydowanie to. Czułem się dziwnie, ale nie było to złe uczucie. Tylko przyjemne. Chyba. Nie potrafiłem dokładnie go zdefiniować. Nie byłem też do końca sobą. Nie kontrolowałem siebie i swoich ruchów. Coś mnie ciągnęło. Krętymi ścieżkami cały czas do przodu. Jak zahipnotyzowany poruszałem się po linii, którą pozostawiła po sobie Itami. Balansowałem między drzewami. Raz musiałem przeskoczyć małą rzeczkę. Nie, żeby stanowiło to dla mnie wyzwanie. Nie wiedziałem jednak, co się dzieje. Wzrok miałem nieobecny, zamglony. Ciało napinało się, po czym rozluźniało. I tak w kółko. Czułem gorąc, ale i zimno. Wszystkie uczucia kumulowały się wewnątrz mnie. Napierały na strefy astralne. Naprzemiennie, nie pozwalając mi dość do ładu. Napięcie w podbrzuszu, tak dobrze mi znane, z każdą chwilą rosło. Erotyczne obrazy na chwilę przysłoniły mi widoczność. Zamknąłem oczy, delektując się nimi. Widok, jaki ujrzałem, wzniecił ogień pożądania. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Itami, wypięta swoim tyłeczkiem. Mokra i czekająca na mój ruch. Jej smak wciąż czułem na języku. Jakbym dopiero co ją kosztował.
- Stop! Nie, wróć. Opamiętaj się! - potrząsnąłem głową. To nie miejsce i czas na fantazje. Może później. Jak nie będę w trakcie poszukiwań. Gdy będę sam ze sobą. Najlepiej w jaskini. Nikt by mi nie przeszkadzał. Mógłbym w pełni oddać się wizjom, ale... nie tu! Na Boginię! Oczywiście łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Zwłaszcza gdy ciało domaga się bliskości. Zamglenie uderzyło we mnie. Poczułem falę gorąca, spociłem się. Dostałem dreszczy. Zacisnąłem uda. To nie powinno się dziać. Przecież jestem daleko poza terenami rodzinnej watahy. Nie powinienem tego czuć. Chyba. Z tego, co kojarzyłem, wynikało, iż ten dziwny, hormonalny stan dotykał tylko członków Sol Rojo, będącymi w obrębie pierścienia. Żadna inna sfora nie słyszała nigdy o zamgleniu. Zresztą nie cierpiałem tego okresu. Ten stan pojawiał się dwa razy do roku. W wiosnę i jesień. I trwał tydzień. Wszystko spoko, ale dlaczego teraz? I to w najmniej odpowiednim momencie. - Cholera, co robić, co robić? - wzrokiem omiotłem okolicę. Z lewej strony dostrzegłem niewielki wodospad. Moje wybawienie. Rzuciłem się przed siebie, tuż pod jego gęsty strumień. Zimny prysznic przyniósł ulgę. Uspokoiłem się. Serce przestało tak gwałtownie bić. Futro przesiąknęło wodą. Byłem mokry jak szczur. W gruncie rzeczy nie wiem, dlaczego tak właśnie się to nazywa, ale... mniejsza. Musiałem się skupić. I modlić się, by wytrwać. Zimno się zrobiło. Wiosna to nie pora jeszcze na kąpiele. Woda nie zdążyła się odpowiednio nagrzać. Wciąż czuć było resztki zimy.
Wyszedłem na „ląd”, ponownie ruszając za zapachem. Był intensywny, zbliżałem się. Uśmiechnąłem się tajemniczo. Chytry plan zaświtał mi w głowie. Przycupnąłem blisko ziemi, zacząłem się skradać. Powoli stawiałem kolejne kroki, wyjrzałem z zarośli. - Co do... - z mojego gardła wydobył się ni to sęk, ni to pisk. To nie był jednak dobry pomysł. Nie powinien jej podglądać. To niestosowne. Głupi ja, zawsze muszę coś spieprzyć, ale z drugiej nie wierzę. Nie, to się nie dzieje. Przełknąłem z trudem ślinę, czując, jak gorąc uderza mnie ponownie. Otwartymi ze zdziwienia oczyma, wpatrywałem się w cel swoich poszukiwań. Itami była sama. I... robiła to, czego robić nie powinna. Coś, co było lepsze od wizji. - dotykała się. Sprawdzała swoje ciało. I wyglądała przy tym tak seksownie. Chciałbym być bliżej. By robiła to dla mnie. Uśmiechnąłem się lubieżnie, przymykając powieki. Obserwowałem każdy jej ruch łap o swoje ciało. Długi, puchaty ogon wił się niczym wąż, zamachała nim w powietrzu. Z uwagą dotknęła pośladów, śledząc opuszkami ich kształt.
- No... do talii osy mało mi brakuje, ale to jeszcze nie to. - zacisnąłem zęby, gryząc się w policzek. Robiłem wszystko, byleby nie jęknąć, gdy samica musnęła piersi. Zarumieniłem się. Podniecenie wisiało w powietrzu. Czułem jego zapach. Przełknąłem znów ślinę. Z trudem. Paliło mnie w gardle. W pysku miałam Saharę. Potrzebowałem ugasić pragnienie, a źródło znajdowało się przede mną. Wystarczyło tylko po nie sięg...
- Ach... - gwałtownie zakryłem pysk łapą. Usłyszała mnie? Bałem się zerknąć. Skupiwszy się na swej woli, podniosłem wzrok. Nie. Uf, na szczęście byłem cicho. Westchnąłem z ulgą. No dalej Atrehu, ogarnij się! Wziąwszy głęboki wdech, podniosłem się. Wyszedł z zarośli dokładnie w tym momencie, gdy Itami pochyliła się nad strumykiem, prezentując mi tym samym swój tyłeczek. Mmmm.
- A kogo tu mamy?! - gdyby wzrok mógłby zabijać, to już byłbym martwy. Uśmiechnąłem się do niej wesoło. Zamerdałem ogonem. - Witaj, Piękna.
- A... Atrehu.
- Tak mam na imię. - zaśmiałem się dźwięcznie, puszczając w jej stronę "perskie" oczko. Zarumieniła się, zawstydziła. Świadczył o tym sposób, w jaki usiadła, okrywając szczelnie ciało ogonem. Unikała także mojego spojrzenia.
- C... Co ty tutaj robisz?
- Szukam Cię.
- Aha. - nastała chwila ciszy. Nieco krępującej. I się przedłużała. Zmarszczyłem brwi. Dziwnie się zachowywała. Była nerwowa. Gryzła wargę. I nie wiedziałem, z jakiego powodu. Co zaś spieprzyłem? Chyba nic złego nie zrobiłem, ale... często nie robiąc nic, sprawiam, że jednak robię coś złego. I inni są na mnie źli. Zazwyczaj. Może i tym razem tak jest. Nie chciałem tego. By była na mnie zła. Nie cierpiałem, gdy ktoś miał do mnie żal, czy mnie nie lubił. Czułem się wtedy źle. Jak robak lub coś gorszego. Musiałem to jakoś... naprostować.
- Wszystko w porządku? - zapytałem niepewnie, podchodząc i przysiadając tuż obok. Swoim ogonem musnąłem jej, starając się zdjąć tarczę, którą się okryła. Bokiem wtuliłem się w jej bok, muskając ustami czubek głowy. - Hej, powiedz coś, proszę. - po cichym westchnieniu Itami w końcu podniosła wzrok.
- Nic mi nie jest. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
- Wybacz.
- Nie, żeby było ci przykro. Co nie?
- Yhm... nie? - nasz śmiech rozniósł się echem po lesie. Miała cudowny głos. Taki miękki i melodyjny. Uwielbiałem, gdy się śmiała. Nawet parskanie miała urocze. Mrużyła wtedy oczy, łapą zakrywając pysk. Jej ogon merdał na wszystkie strony. I miała rację, nie było mi przykro. Wcale. Znała mnie na tyle, że dobrze o tym wiedziała. I śmiem twierdzić, iż wie o mnie więcej, niż ja sam o sobie.
- Dlaczego mnie szukałeś? - uśmiechnąłem się, kładąc się na brzuch, by zrównać się z nią spojrzeniem. Gdy nasze oczy się spotkały, ponownie poczułem wewnętrzny ogień. Stwardniałem i oblizawszy się, spojrzałem na jej usta. Na moment straciłem kontakt z rzeczywistością. Przypomniała mi się bowiem noc w lisiej norce. Jej ciało tak blisko mojego. Jej stęki i ruch bioder, występujących mi na przód. Nasze zmieszane oddechy i czułe słówka. - Ey, ziemia do Atrehu?!
- Huh? - potrząsnąłem głową, odganiając nieczyste myśli. - Nic mi nie jest. To tylko... zamglenie.
- Co takiego?! - wadera odskoczyła jak oparzona. Wiedziała doskonale, co to oznacza. I chyba wcale nie zamierzała tak łatwo mi się oddać. Acz czułem wzmacniający się zapach jej feromonów. Pragnęła mnie. Tylko... nie odda się tak łatwo. Musiałem ją złapać, by było moja. Podążyłem za nią, ze wzrokiem utkwionym w jej ustach. - Atrehu. - Itami cofała się coraz bardziej, rozglądając na prawo i lewo, lecz nie widziała tego, co znajdowało się za nią. Kłoda. Duża i długa, ale na tyle niska by... - Ach! - przewróciła się, lądując na grzbiecie. Wprost na kwiaty, których pyłki wzniosły się w powietrze. Jęknąłem na ten widok. Błyskawicznie znalazłem się nad nią, sunąc nosem wzdłuż jej szyi. Jej górna partia ciała znajdowała się niżej od tej dolnej. Tylnymi łapami do góry. Miałem zatem prostą drogę ku najlepszym miejscom. Idealnie. - Mmmm. - musnąłem jej usta, zatapiając swój język w jej gardle. Rozpocząłem taniec oddechów, urywany krótkimi wdechami i jękami. Jej zapach mieszał się z czymś drażniącym mój noc. Wstrzymywałem oddech. Ignorowałem ten fakt, zbyt skupiony na waderze. Całowałem jej ciało, językiem wytaczając ścieżkę ku wrażliwym piersiom. Odsłoniętych na me czyny. Gdy już miałem musnąć sutek...
- Apsik! - cofnąłem się gwałtownie, kichając raz za razem. I romantyczną atmosferę szlag trafił.
- Co się dzieje?! - zaalarmowana Itami, podniosła się błyskawicznie. Widząc, jak z trudem łapię powietrze, jej wzrok omiótł okolicę, zatrzymując się w miejscu swojego lądowania. - O cholera... Narcyzy!

Itami?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 5293
Ilość zdobytych PD: 2646 + 50% (1323 PD) za długość powyżej 5000 słów.
Obecny stan: 3969 PD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz