Chłód, mrok i strach. Przez tereny Watahy Renaissance przechodziła jedna z największych burz śnieżnych, o jakiej słyszałam. Wiatr dął z nieznaną mi dotychczas siłą. Lodowaty, przeszywający wszystkie komórki organizmu. Siekał, ilekroć ktoś odważył się postawić choć jeden krok. Ryczał jeszcze głośniej niż niejeden gryf. Czarne, ciężkie chmury ciągnęły się po całym nieboskłonie. Były niczym szczelny koc gaśniczy, odcinający światło, będące tlenem dla ognia. Na terenach całej watahy panował mrok, niczym w nocy, jednak nie było żadnych gwiazd, żadnego promyczka nadziei. Tylko od czasu do czasu, świat rozświetlał taniec gromów, będący równie piękny, co niebezpieczny. Stare drzewa skrzypiały, trzepiąc się i kołysząc wraz z gwałtownym rytmem, targającego nimi żywiołu. Temu wszystkiemu towarzyszyła śnieżyca, tak gęsta, że ledwo koniec własnej łapy mogłam dostrzec. Odnosiłam wrażenie, że utknęłam, gdzieś w centrum tego całego buntu pogody. Myśleliśmy, że zdążę wrócić, przed rozpoczęciem tego wszystkiego, jednak ani ja, ani, Atrehu, nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw. W ciągu 15 minut, z pozoru zwykłego opadu śniegu, zrobił się istny armagedon.
Lisi basior już dawno był w swojej jaskini, ja jednak całkowicie zgubiłam orientację w terenie. Na domiar złego, czułam, że coraz bardziej oddalałam się od jaskini.
- Halo?! Jest tu ktoś?! - wolałam, jednak nic mi to nie dało. Wiatr skutecznie tłumił moje krzyki oraz zapachy, nie pozwalając nawet na znalezienie odpowiedniego tropu. Śnieg z kolei szybko przykrył ścieżki, całkowicie odcinając mi informacje o tym, czy znajdowałam się na szlaku. Rozległ się głośny huk, a tuż po nim błysk. Pisnęłam przerażona, próbując się zasłonić skrzydłami. Przyśpieszyłam, i tak potwornie wolnego kroku. Nie miałam pojęcia, gdzie szłam. Ledwo utrzymywałam się na lapach. Non stop miotał mną wiatr. Wiedziałam, że gdybym tylko rozłożyła skrzydła, porwałby mnie i najpewniej rzucił o jakieś drzewo. Kolejny, huk i kolejny błysk, tym razem bliżej mnie. Miałam wrażenie, że grom trafił w jakieś drzewo.
Nie myliłam się. Usłyszałam trzask, łamiących się gałęzi. Nie zdążyłam się ruszyć, a tuż przed moim nosem spadł spory konar z czarnym dymem uciekającym z jednego z jego końców. Patrzyłam na niego z przerażeniem. Nie byłam w stanie się ruszyć. W uszach zaczęła mi dudnić krew, a wszystkie mięśnie się napięły. ~RUSZ SIĘ! NIE MOŻESZ TU ZOSTAĆ!~ Karciłam się w myślach, jednak mimo tego ledwo udało mi się drgnąć. Jednak gdy rozległ się kolejny huk, wybudził mnie on z tego okropnego transu. W ułamku sekundy biegłam, przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że byłam zmęczona i coraz bardziej zaczynało brakować mi sił. W pewnym momencie zabłądziłam na tyle, że przeciskając się pomiędzy zwalonymi pniami, potknęłam się i sturlałam z jakiegoś wzniesienia, rąbiąc przy tym sobą o jakąś sporą skałę. Wydalam z siebie stłumiony okrzyk. Leżałam bezwładnie przez dłuższą chwilę, mając problem z nabraniem powietrza, jednak po chwilowym szoku udało mi się podnieść na chwiejnych łapach. Miałam szczęście, że niczego sobie nie połamałam. Gdzieś po moim barku powoli spływała lepka, ciecz. Ledwo zrobiłam kilka kroków, gdy poczułam, jak grunt pod moimi łapami zniknął, a ja z piskiem, wpadłam do jakiegoś starego podziemnego korytarza. Wstałam, przeszłam niespełna dwa kroki po gruzie, po czym upadłam. Świat zawirował niczym te płatki śniegu na bezlitosnym wietrze, a moje powieki stały się cięższe od najcięższych kamieni. Mój oddech zwolnił, a mięśnie dopiero zaczęły mnie niemiłosiernie boleć. Szczególnie jednak doskwierała mi rana na barku. Adrenalina przestała działać.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, ale szum wiatru przerwał w pewnym momencie niewyraźny głos.
- O Bogowie! - Lekko zwróciłam uszy w owym kierunku. Po dłuższej chwili poczułam dotyk i żar bijący z ciała owego osobnika. Moje nozdrza wypełnił znajomy zapach. Otworzyłam oczy, obraz jednak miałam rozmazany. Gdy się odpowiednio wyostrzyłam, dojrzałam postać basiora. Stał i posyłał się nade mną.
- Naharys... - wychrypiałam, próbując wstać. Znowu upadłam, tym razem jednak w objęcia basiora.
- Już dobrze. Jestem tu — przytulił mnie lekko, po czym zarzucił na swój grzbiet. Basior zadarł głowę w górę, chcąc zbadać sytuację. Nie było szansy na to, by ze mną na plecach wydostał się z zapadliska, a już szczególnie w taką pogodę. Naharys zdecydował się więc, na ruszenie korytarzem, którego to wnętrze nie było zbadane. Szczelnie przyciskałam do siebie moje skrzydła i wtuliłam się w grzbiet wilka, na co ten pogładził mnie delikatnie po głowie, po czym ruszyliśmy w głąb ziemi.
<Naharysie?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 691
Ilość zdobytych PD: 346
Obecny stan: 742
Brak komentarzy
Prześlij komentarz