Biały basior do tej pory raczej nie zdążył się rozerwać. Walka z jaszczurami, nie usatysfakcjonowała go tak, jak sobie to wyobrażał. Niemal każdy wilk wchodził mu w drogę, próbując, jak oni to nazywali "pomagać”. W głowie samiec wyobrażał sobie, jak przez przypadek przebija swoich pobratymców w ferworze walki. Wizje te ograniczyły go do wywierania nacisku w sposób ściśle fizyczny.
Po całym zamieszaniu, z rozczarowaniem rozejrzał się po okolicy, widząc pobojowisko spływające krwią i kawałkami wyszarpanego miejsca. Yneryth jednak bardziej przejął się śladami pozostawionymi na biernie żyjącym otoczeniu. Walka nie przytoczyła mu tyle nie zadowolenia, co całe te "emocjonalne” głupoty. Lekko mówiąc, nie mógł się powstrzymać, by przerwać im tą jakże słodką pogawędkę. Zdawało się, że pobratymcy zrozumieli, o co mu chodziło i niemalże od razu udali się kontynuując dalszą część swojego planu.
Żółtooki wysłuchał całego tego jakże teatralnego występu, lecz gdy zdawało mu się, że to już koniec, Osear się lekko zdenerwował. Mówił coś tam o jakiś wyborach i innych głupotach, może gdyby basior bardziej się na tym skupił, to wiedziałby, o co mu chodziło. Niestety, lecz to nie był jeszcze koniec. Osear zdematerializował się, wilk dosłownie sam otoczył całą brygadę. W tamtym momencie Yneryth poczuł, że będzie jeszcze okazja, by się wykazać. Samcowi pojawiła się gęsia skórka i znaczne podekscytowanie. Zaczął napinać się, by być gotowym na następną rudne. Nim zdążył się rozluźnić, chmura się zmaterializowała, a Osear uderzył go od boku. Yneryth, jak zdmuchnięty przez wiatr odleciał z miejsca, zatrzymując się dopiero na ścianie jaskini. Uderzając o kamień, wilkowi lekko zakręciło się w głowie, przynajmniej tak mu się zdawało. Czarna mglista chmura wypełniała jaskinie, wręcz wyciekając z niej na zewnątrz. Żółte oczy ledwo dostrzegały w niej pozostałych pobratymców. Z konturów jedynie wyróżniali się dwaj skrzydlaci i wadera. Yneryth zatrzymał się pod ścianą z lekkim bólem głowy, próbując przeanalizować na nowo sytuację. Z tego miejsca nie był w stanie dostrzec Osear, jedynym pewnikiem jego obecności były warczenia i wykrzyknienia, nie zapominając o odgłosach uderzeń oraz zderzeń pazurów. Ten zły dosłownie pojawiał się z mgły i zaraz zmów znikał niespostrzeżony. Nie było jak z nim walczyć. Haos rozprzestrzeniający się do uszu Yneryth’a znacznie odcinał go od możliwości skupienia się. Odchodząc od ściany w głąb walki, znów oberwał, teraz przesuwając się jedynie po ziemi. Taka walka, nie miała dla niego żadnego sensu. Za każdym otrzymanym ciosem słabł, zresztą tak jak jego sojusznicy. Rozjuszony tchórzliwością, a zarazem sprytem czarnego, wykrzyknął.
- Nie tylko ty umiesz się chować! – Biały zaciskając łapy na podłożu, zaczął robić to, co szło mu najlepiej. Skała, na której stali zaczęła pękać, rozchodząc się do bocznych ścian. Z pęknięć zaczęły wyłaniać się kamyczki, które podnosząc się nad szczelinę, rozpadały się w skalny pył. Piach owinął całą szóstkę. W tym momencie jaskinia zdawała się dosłownie pusta. Wypełniona jedynie ciemną zawiesiną. – Ciekawe jak zaatakujesz z ukrycie coś, czego nie widzisz. Belief, Noiter, Aries, Manu, Farim, nie ruszajcie się!
Dało się słyszeć jedynie kaszlnięcie Belief, której piach wpadł w nozdrza i podrażnił nieco gardło. Nie wszyscy znali Yneryth’a, ale musieli mu w tym momencie zaufać. Pozostali w bezruchu, mimo wahań, tylko Bel mocno wierzyła, że biały samiec doskonale wie, co robi. Osear zaśmiał się ochrypłym głosem, po czym zawył. Drżące wycie dobiegło do uszu bohaterów, nie polepszając ich morali. Głos ten, dosłownie wprawił powietrze w drżenie. Ciemna powietrzna masa zaczęła się mieszać, aż w pewnym momencie, niczym fala przelała się przez wilki, wylewając na zewnątrz jaskini. Yneryth podniósł wzrok, widząc już to, co powinien. Nie zdając sobie sprawy, że sam znów jest widoczny, ruszył ku niemu. Będąc tuż przy nim, rozszerzył swoją szczękę i złapał go za kark, gwałtownie zaciskając, na nim swoje zęby. Obrócił się i przerzucił bokiem postać. Osear z trzaskiem uderzył o jeden ze zwisających z sufitu stalaktytów. Po uderzeniu wystrzeliła z niego niczym z rozdeptywanej purchawki, mgła. Upadając na ziemie, Osear zmienił swoją formę. Czarne kolory zaczęły znikać z jego futra, a łapy blakły. Wszyscy zdziwili się, gdy zobaczyli leżącego i krwawiącego Farima.
- Myślałeś, że tak łatwo wam pójdzie? – Zapytał wychodzący z tłumu Farim. Wychodząc z grupy, jego futro też zaczęło zmieniać kolor. Zdawać by się mogło, że jego futro pali się i blaknie, a ciemny dym unosi znad jego ciała. – Skoro jednego już mamy z głowy, chyba mogę zacząć się starać.
Czas nagle zaczął przyspieszać, a wydarzenia dookoła traciły sens. Yneryth błyskawicznie poczuł przeszywający jego grzbiet chłód. Nie zdążył zareagować ani nic powiedzieć, pazury jednego z nieznanych mu lepiej wilków przejechały po nim, drąc skórę, niczym zęby bobra młode drzewo. Zaraz po przeszywającym bólu wyminął go rudy basior, od razu kierując się w stronę Osear. Tamten nawet się nie ruszył. W odpowiednim momencie wykonał zwód i przewinął się nad rudym, lądując gładko na swoich nogach. Machnął głową i skierował wzrok przeciwko reszcie. Oczy wypełniły się ciemnym kolorem, a on sam stanął w miejscu. Powietrze w jaskini zaczęło jakby gęstnieć, stawiając opór. Noiter wraz z Ariesem od razu zaczęli próbować się poruszyć, było to jednak na daremne. Grawitacja zaczęła dociążać ich ciała, dociskając ich do podłoża. Jako pierwsi na ziemie opadł Manu i Yneryth. Zanim upadał Belief i dwójka skrzydlatych. Ciało jeszcze żyjącego Farima zaczęło rozlewać się po podłodze. Krew wypływała jak woda z górskiego źródła. Czas uciekał, a bohaterowie zaczęli zdawać sobie sprawę, że jeżeli nic się nie wydarzy, to również skończą jak, z trudem wstrzymujący się od piszczenia Farim. Belief przesuwała powoli łapami po skalnym podłożu, próbując doczołgać się do jedynego stojącego i szczęśliwego tu wilka. Yneryth będąc na przedzie, nie był w stanie dostrzec walczących z rzeczywistością znajomych. Widział jedynie Manu, który spoglądał albo na niego, albo na Oseara, oczami wypełnionymi nienawiścią. Biały rzucił okiem na ledwo żywego Farima, który umierał właśnie jakby nie patrzeć przez niego. Pysk żółtookiego rozwarł się, ukazując zębiska, obie łapy zaczęły się napinać, a pazury trzeć o wilgotną od krwi podłogę. Oczy basiora rozlśniły, a on sam podniósł się do pół siadu.
- To koniec. – Powiedział oziębłym tonem. – Błyskawicznie lodowy kolec wyrósł od lewego boku Oseara, przebijając go na wylot, wychodząc szyją.
Od razu po tym, ciśnienie w jaskini wróciło do normalności. Noiter i Aries wręcz wystrzelili z podłoża. Belief wraz Manu wstali, Manu od razu skierował się do reszty. Yneryth gładko wstając, zaczął iść prosto ku Osearowi. Łapy zaczęły zamarzać, wyżej niż dotychczas. Praktycznie cała prawa łapa pokryła się ciemnym lodem. Basior, kończąc, cały ten jakże problematyczny dzień, uderzył pełną łapą w głowę, czarnego. Trzask pękającego lodu, od razu doszedł do pozostałych, przerywany jedynie krzykiem.
- Nie, nie możesz! Nie masz prawa!
Ciało Oseara bezwładnie prześliznęło się po zakrwawionej podłodze, zatrzymując się dopiero na ciele Farima. Yneryth dalej przepełniony złością powiedział krótko.
- Mamy go z głowy. Powinniście zająć się przyjacielem, choć nie wiem, czy to cokolwiek da. – Rozgląda się po jaskini, patrząc na strugę płynącej i powoli zastygającej krwi.
Belief wraz Ariesem od razu rzucili się ku Farimowi w celu pomocy. Manu wystrzelił ku Yneryth’owi naładowany nie do końca przyjacielskimi zamiarami. Noiter zareagował intuicyjnie.
- To nie jego wina, zostaw go.
Biały rzucił spojrzenie biegnącemu ku niemu Manowi.
- Chyba na mnie pora. – Oczy przestały lśnić, wracając do normalnego koloru, po czym basior rozpłynął się w powietrzu.
Manu znów przeleciał przez swój cel, ponownie zatrzymując się bez powodzenia. Biały zniknął, lecz było widać odciskające się w krwi łapy, oraz pozostawiane krwawe ślady na suchym podłożu, kierujące się ku wyjściu.
END (Kontynuacja nastąpi w jednym z opowiadań)
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1208
Ilość zdobytych PD: 604 + 10% (60 PD)
Obecny stan: 815
Newsy
:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości
:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022
Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak
~Serdecznie zapraszamy♥~
sobota, 31 grudnia 2022
Od Nasari c.d Shani ~ Zimny prysznic
Nasari stała zdenerwowana na brzegu przypatrując się szarej nieznajomej. I pomyśleć, że dosłownie na chwilę opuściła swoją jaskinię i już spotykają ją takie przygody. Nie była z tego powodu zadowolona, gdyż bardzo nie lubiła niespodzianek. Tak samo nie lubiła, gdy ktoś, nie ważne, czy znajomy, czy nie, obserwuje ją z ukrycia, ale... ta konkretna nieznajoma prawdopodobnie uratowała ją przed atakiem węża. Niemiło byłoby więc w tej sytuacji pouczać ją niczym matka swojego niesfornego szczeniaka. Naraziła dla niej swoje zdrowie, a wręcz życie. Czuła, że w tej sytuacji po prostu nie ma prawa być na nią zła.
- Wszystko w porządku? - Nasari w końcu zebrała myśli do kupy i wydusiła z siebie to jedno pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?
- J-Ja... Jestem Nasari... I od kilku dni jestem członkinią watahy Renaissance. - Różowooka była wyraźnie zakłopotana. Co powinna teraz zrobić? - Uhm, czekaj, pomogę ci.
Wadera wyciągnęła swoją białą łapę ku Shani, a ta skorzystała z pomocy, oplatając swoją łapę wokół jej i podnosząc się z wody. Powoli i ostrożnie wyszła na brzeg, po czym otrzepała swoje futro z nadmiaru wody. Wtedy Nasari miała okazję lepiej przyjrzeć się nowo poznanej wilczycy. Jej wzrok od razu przykuły jej oczy- dwukolorowe tęczówki bardzo wyróżniały się na tle jej szarego futra. Poza tym jednak nic nie zwróciło szczególnie uwagi czarnofutrej, lecz zdała sobie sprawę z tego, że Shani jest od niej wyższa i nieco masywniejsza. Wprawiło ją to w typowy dla niej niepokój, swój długi ogon owinęła wokół łap, jej postura uległa lekkiemu zgarbieniu, a uszy opuściła nieco na kark. Wiedziała, że właściwie nie ma powodu, aby obawiać się Shani, zwłaszcza po tym, gdy ta uratowała ją przed żmiją. Mimo to rozum nakazał jej zachować gotowość na ucieczkę, tak na wszelki wypadek.
Nie chciała jednak ignorować faktu, iż Shani obserwowała ją z ukrycia, a kto wie? Może nawet śledziła ją od dłuższego czasu?
- Wybacz, że o to spytam. - chciała jakoś delikatnie zacząć temat. - ale właściwie, dlaczego mnie śledziłaś?
- Nie śledziłam cię, chociaż rozumiem, że mogło to tak wyglądać. - Shani wypowiedziała te słowa z wyczuwalnym zakłopotaniem, odwracając na chwilę wzrok. - Przyszłam tu tylko poszukać pewnych owoców i przypadkiem natrafiłam na ciebie. Wiesz, obcy wilk na terytorium watahy potrafi przysporzyć problemów. Mam nadzieję, że rozumiesz...
Nasari kiwnęła głową na znak zrozumienia. Nie pierwszy raz przynależała do jakiejś grupy wilków i wiedziała, że nie każdy przybysz ma dobre zamiary. Shani jedynie chciała przekonać się, czy Nasa nie zagraża jej pobratymcom, co dla skrzydlatej było zrozumiałe, nawet jeśli była odrobinę zszokowana tymi podejrzeniami. Szara wadera uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz od tego momentu zapanowała głucha cisza. Wilczyce patrzyły na siebie w milczeniu, odwracając co jakiś czas wzrok.
- Wspominałaś coś o jakichś owocach, prawda? - cicho wypaliła Nasari.
- O-oh, tak. - to pytanie jakby obudziło nieco Shani. - Szukałam belladonny do mojego... uhm lekarstwa. Aczkolwiek patrząc na okolice, wątpię, aby coś się jeszcze ostało.
- Czyli jesteś medyczką? - Nasia z zainteresowaniem przekrzywiła nieco łeb. Shani kiwnęła głową twierdząco. - Mhm... Ale faktycznie z tymi owocami się trochę spóźniłaś. Chodzę tutaj już dłuższy czas i zauważyłam, że wszystkie już leżą na ziemi, a ich kolor i zapach nie świadczą dobrze o ich stanie.
Shani rozejrzała się, po czym ciężko westchnęła. Wyglądała na zrezygnowaną, a Nasari zrobiło się jej szkoda. Bardzo chciała jej pomóc, choć w pierwszej chwili nie wiedziała, jak ma to zrobić. Przecież nie zwróci owocom ich dawnego stanu i właściwości, a nowych jej nie wyczaruje. No ale chwila, przecież jest alchemiczką, a w swojej jaskini wszelkich ziół, kamieni szlachetnych i innych surowców ma bez liku. W końcu alchemia nawet ta opierająca się na magii dzieli pewne cechy z medycyną. Powinna mieć w swoich zapasach odpowiednio przechowane kilka sztuk belladonny.
-Wiesz, jestem alchemiczką, więc w swojej jaskini mam pewne zapasy różnych ziół czy owoców. Możemy się przejść i rzucić na nie okiem. Powinnam mieć jeszcze dobre parę sztuk belladonny. - wypaliła Nasa niemal jednym tchem.
Równocześnie po rzuceniu tej propozycji w jej głowie pojawiła się myśl:
- Cholera, Nasari, coś ty odwaliła… Właśnie zaprosiłaś do swojej jaskini praktycznie obcą ci osobę.
Czarnofutra spięła całe swoje ciało i z niepewnością co do podjętych przez siebie decyzji czekała na reakcję Shani.
Shani? Wybacz, że tak długo to trwało, ale wena poszła na spacer ^^'
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 696
Ilość zdobytych PD: 348
Obecny stan: 348
- Wszystko w porządku? - Nasari w końcu zebrała myśli do kupy i wydusiła z siebie to jedno pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?
- J-Ja... Jestem Nasari... I od kilku dni jestem członkinią watahy Renaissance. - Różowooka była wyraźnie zakłopotana. Co powinna teraz zrobić? - Uhm, czekaj, pomogę ci.
Wadera wyciągnęła swoją białą łapę ku Shani, a ta skorzystała z pomocy, oplatając swoją łapę wokół jej i podnosząc się z wody. Powoli i ostrożnie wyszła na brzeg, po czym otrzepała swoje futro z nadmiaru wody. Wtedy Nasari miała okazję lepiej przyjrzeć się nowo poznanej wilczycy. Jej wzrok od razu przykuły jej oczy- dwukolorowe tęczówki bardzo wyróżniały się na tle jej szarego futra. Poza tym jednak nic nie zwróciło szczególnie uwagi czarnofutrej, lecz zdała sobie sprawę z tego, że Shani jest od niej wyższa i nieco masywniejsza. Wprawiło ją to w typowy dla niej niepokój, swój długi ogon owinęła wokół łap, jej postura uległa lekkiemu zgarbieniu, a uszy opuściła nieco na kark. Wiedziała, że właściwie nie ma powodu, aby obawiać się Shani, zwłaszcza po tym, gdy ta uratowała ją przed żmiją. Mimo to rozum nakazał jej zachować gotowość na ucieczkę, tak na wszelki wypadek.
Nie chciała jednak ignorować faktu, iż Shani obserwowała ją z ukrycia, a kto wie? Może nawet śledziła ją od dłuższego czasu?
- Wybacz, że o to spytam. - chciała jakoś delikatnie zacząć temat. - ale właściwie, dlaczego mnie śledziłaś?
- Nie śledziłam cię, chociaż rozumiem, że mogło to tak wyglądać. - Shani wypowiedziała te słowa z wyczuwalnym zakłopotaniem, odwracając na chwilę wzrok. - Przyszłam tu tylko poszukać pewnych owoców i przypadkiem natrafiłam na ciebie. Wiesz, obcy wilk na terytorium watahy potrafi przysporzyć problemów. Mam nadzieję, że rozumiesz...
Nasari kiwnęła głową na znak zrozumienia. Nie pierwszy raz przynależała do jakiejś grupy wilków i wiedziała, że nie każdy przybysz ma dobre zamiary. Shani jedynie chciała przekonać się, czy Nasa nie zagraża jej pobratymcom, co dla skrzydlatej było zrozumiałe, nawet jeśli była odrobinę zszokowana tymi podejrzeniami. Szara wadera uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz od tego momentu zapanowała głucha cisza. Wilczyce patrzyły na siebie w milczeniu, odwracając co jakiś czas wzrok.
- Wspominałaś coś o jakichś owocach, prawda? - cicho wypaliła Nasari.
- O-oh, tak. - to pytanie jakby obudziło nieco Shani. - Szukałam belladonny do mojego... uhm lekarstwa. Aczkolwiek patrząc na okolice, wątpię, aby coś się jeszcze ostało.
- Czyli jesteś medyczką? - Nasia z zainteresowaniem przekrzywiła nieco łeb. Shani kiwnęła głową twierdząco. - Mhm... Ale faktycznie z tymi owocami się trochę spóźniłaś. Chodzę tutaj już dłuższy czas i zauważyłam, że wszystkie już leżą na ziemi, a ich kolor i zapach nie świadczą dobrze o ich stanie.
Shani rozejrzała się, po czym ciężko westchnęła. Wyglądała na zrezygnowaną, a Nasari zrobiło się jej szkoda. Bardzo chciała jej pomóc, choć w pierwszej chwili nie wiedziała, jak ma to zrobić. Przecież nie zwróci owocom ich dawnego stanu i właściwości, a nowych jej nie wyczaruje. No ale chwila, przecież jest alchemiczką, a w swojej jaskini wszelkich ziół, kamieni szlachetnych i innych surowców ma bez liku. W końcu alchemia nawet ta opierająca się na magii dzieli pewne cechy z medycyną. Powinna mieć w swoich zapasach odpowiednio przechowane kilka sztuk belladonny.
-Wiesz, jestem alchemiczką, więc w swojej jaskini mam pewne zapasy różnych ziół czy owoców. Możemy się przejść i rzucić na nie okiem. Powinnam mieć jeszcze dobre parę sztuk belladonny. - wypaliła Nasa niemal jednym tchem.
Równocześnie po rzuceniu tej propozycji w jej głowie pojawiła się myśl:
- Cholera, Nasari, coś ty odwaliła… Właśnie zaprosiłaś do swojej jaskini praktycznie obcą ci osobę.
Czarnofutra spięła całe swoje ciało i z niepewnością co do podjętych przez siebie decyzji czekała na reakcję Shani.
Shani? Wybacz, że tak długo to trwało, ale wena poszła na spacer ^^'
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 696
Ilość zdobytych PD: 348
Obecny stan: 348
niedziela, 4 grudnia 2022
Od Shani do Nasari ~ Zimny prysznic
Brunatny płyn zabulgotał w drewnianym naczyniu, uwalniając do atmosfery zapach zgniłych jaj. Shani zmarszczyła nos, nie przerywając jednak pracy. Wiedziała, że to obowiązkowy punkt na drodze do uzyskania odpowiedniego wywaru. Cóż, tak przynajmniej mówiły księgi. Wilczyca nigdy wcześniej nie przygotowała tej konkretnej mieszanki, nie widziała bowiem zastosowania dla specyfiku. Pasta z kruszonych ziół, poddanych wspólnej fermentacji, nie miała prawa osiągać lepszego efektu w leczeniu infekcji układu moczowego niż prosty sok z żurawiny. Dziś jednak coś tchnęło medyczkę. Medykament, z wyjątkiem właściwości antyseptycznych, zawierał w sobie również zioła pobudzające produkcję moczu, przeciwbólowe i zmniejszające obrzęki. Shani nie mogła zrozumieć, jakim cudem autor receptury sam nie wpadł na pomysł, który wilczyca zamierzała zrealizować. Przecież dodanie niewielkich ilości belladonny – owocu o właściwościach przeciwskurczowych – uczyniłoby ze specyfiku idealny lek na kolki nerkowe, ułatwiający wydalenie bolesnych kamieni. Wystarczyło tylko…
Wzrok Shani napotkał pustkę. Nie może być! Wśród części roślin (a nawet kilku fragmentów ciał drobnych zwierząt) podwieszonych pod sklepieniem jej norki, w jednym z miejsc panowała ciemność. Nicość. Shani przygryzła język, wypowiedziawszy pod nosem krótkie przekleństwo. Wstyd jej było przed samą sobą. Zawsze tak pieczołowicie dbała o zapasy, a tu proszę! W jej zbiorach brakowało tak podstawowego składnika, jak belladonna.
Wilczyca odstawiła miseczkę ze specyfikiem z powrotem w ciepłe miejsce w rogu swojej jaskini, w specjalnie przygotowanym zagłębieniu omijanym przez wpadający do pomieszczenia wiatr. Nakryła naczynie skórą z królika i przesypała liśćmi, licząc, że pomoże to zachować odpowiednią temperaturę.
Wyszła na dwór. Dreszcz przeszył jej ciało, gdy zimny wiatr spenetrował futro, docierając do skóry. Pogoda nie była ostatnio łaskawa. Ochłodzenie przyszło nagle, nie dając stworzeniom czasu na wytworzenie gęstszej okrywy. Takie warunki atmosferyczne nie zwiastowały sukcesu w kwestii poszukiwania owoców, które najpewniej już dawno opadły. Wadera nie pozwoliła więc sobie na optymizm, co jednak nie przeszkodziło w podjęciu próby. W końcu wiedziała, gdzie szukać tych roślin i nie było to tak daleko.
Gdy dostrzegła cel swej wędrówki na horyzoncie, opuszki jej łap były już zimne i boleśnie zwiastowały, iż niedługo pokryją je drobne pęknięcia. Że też nie posmarowała ich przed wyjściem jelenim łojem… No cóż, przynajmniej będzie miała nauczkę na przyszłość.
Shani pewnym krokiem wkroczyła do małego, wierzbowego zagajnika. Kiedy więc dostrzegła niespodziewany ruch – w jej polu widzenia mignęło coś… różowego? – niezdarnie wskoczyła w krzaki, robiąc przy tym nieco hałasu.
Zwierzę znieruchomiało na chwilę. Ogromny, puchaty ogon, zwieńczony różowym akcentem, zatoczył w powietrzu krąg, odsłaniając jego właścicielkę. Shani przywarła do ziemi, chcąc lepiej się ukryć. Miała przed sobą wilka… chyba. Wiatr jej nie sprzyjał, zanosząc woń medyczki prosto do nozdrzy nieznajomego (tudzież nieznajomej), nie udzielając jednocześnie żadnych wskazówek szarej. Shani widziała kruczoczarne futro pokrywające drobne, zgrabne ciało. Dostrzegła białe i różowe znaczenia oraz… troje oczu, które wpatrywały się prosto w nią. Nie, dwoje oczu i coś pomiędzy, czego medyczka nie była w stanie określić z tej odległości. Shani nigdy nie widziała tak osobliwie wyglądającej wilczycy, nie mogła jednak odmówić jej urody.
- Ekhm. To nieuprzejme tak podglądać – odezwała się nieznajoma.
Futro na jej ciele zmierzwiło się, a na pyszczku wymalowana była podejrzliwość. Jej napuszony ogon zdawał się teraz jeszcze większy, jednak to nie on przykuł uwagę Shani.
- Żmija! – Krzyknęła medyczka, szykując ciało do skoku.
- Wypraszam sob…
Shani już była w powietrzu, by następnie wylądować ze szczękami zaciśniętymi na szyi gada. Jednocześnie poczuła rozdzierający ból w swej lewej łapie, który wytrącił ją z równowagi. Shani, wciąż trzymając żmiję w pysku, przekoziołkowała kilka metrów przed siebie, wpadając do lodowatej wody z głośnym chlupnięciem. Po początkowym szoku podniosła się, otrzepała futro i wyszła na brzeg, gdzie czekała przejęta nieznajoma.
- Wszystko w porządku? – Zapytała, przekrzywiając głowę.
Shani polizała łapę jak kotek, który się myje. Była podejrzanie ucieplona. Medyczka jednak nie chciała się do tego przyznać, unikała więc obciążania kończyny, gdy była obserwowana. Do jej nozdrzy dotarł teraz zapach nieznajomej – wyczuła w nim wilki z watahy. Prawdopodobnie wilczyca była tu nowa.
Shani zdała sobie sprawę, że jej szczęki wciąż mechanicznie trzymają martwego gada. Wypluła go na bok, by uwolnić pysk. Czemu wąż nie hibernował teraz, w środku zimy? Wilczyca nie miała czasu szukać w głowie odpowiedzi na to pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?
Nasari? ^^
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 688
Ilość zdobytych PD: 344
Obecny stan: 344
Wzrok Shani napotkał pustkę. Nie może być! Wśród części roślin (a nawet kilku fragmentów ciał drobnych zwierząt) podwieszonych pod sklepieniem jej norki, w jednym z miejsc panowała ciemność. Nicość. Shani przygryzła język, wypowiedziawszy pod nosem krótkie przekleństwo. Wstyd jej było przed samą sobą. Zawsze tak pieczołowicie dbała o zapasy, a tu proszę! W jej zbiorach brakowało tak podstawowego składnika, jak belladonna.
Wilczyca odstawiła miseczkę ze specyfikiem z powrotem w ciepłe miejsce w rogu swojej jaskini, w specjalnie przygotowanym zagłębieniu omijanym przez wpadający do pomieszczenia wiatr. Nakryła naczynie skórą z królika i przesypała liśćmi, licząc, że pomoże to zachować odpowiednią temperaturę.
Wyszła na dwór. Dreszcz przeszył jej ciało, gdy zimny wiatr spenetrował futro, docierając do skóry. Pogoda nie była ostatnio łaskawa. Ochłodzenie przyszło nagle, nie dając stworzeniom czasu na wytworzenie gęstszej okrywy. Takie warunki atmosferyczne nie zwiastowały sukcesu w kwestii poszukiwania owoców, które najpewniej już dawno opadły. Wadera nie pozwoliła więc sobie na optymizm, co jednak nie przeszkodziło w podjęciu próby. W końcu wiedziała, gdzie szukać tych roślin i nie było to tak daleko.
Gdy dostrzegła cel swej wędrówki na horyzoncie, opuszki jej łap były już zimne i boleśnie zwiastowały, iż niedługo pokryją je drobne pęknięcia. Że też nie posmarowała ich przed wyjściem jelenim łojem… No cóż, przynajmniej będzie miała nauczkę na przyszłość.
Shani pewnym krokiem wkroczyła do małego, wierzbowego zagajnika. Kiedy więc dostrzegła niespodziewany ruch – w jej polu widzenia mignęło coś… różowego? – niezdarnie wskoczyła w krzaki, robiąc przy tym nieco hałasu.
Zwierzę znieruchomiało na chwilę. Ogromny, puchaty ogon, zwieńczony różowym akcentem, zatoczył w powietrzu krąg, odsłaniając jego właścicielkę. Shani przywarła do ziemi, chcąc lepiej się ukryć. Miała przed sobą wilka… chyba. Wiatr jej nie sprzyjał, zanosząc woń medyczki prosto do nozdrzy nieznajomego (tudzież nieznajomej), nie udzielając jednocześnie żadnych wskazówek szarej. Shani widziała kruczoczarne futro pokrywające drobne, zgrabne ciało. Dostrzegła białe i różowe znaczenia oraz… troje oczu, które wpatrywały się prosto w nią. Nie, dwoje oczu i coś pomiędzy, czego medyczka nie była w stanie określić z tej odległości. Shani nigdy nie widziała tak osobliwie wyglądającej wilczycy, nie mogła jednak odmówić jej urody.
- Ekhm. To nieuprzejme tak podglądać – odezwała się nieznajoma.
Futro na jej ciele zmierzwiło się, a na pyszczku wymalowana była podejrzliwość. Jej napuszony ogon zdawał się teraz jeszcze większy, jednak to nie on przykuł uwagę Shani.
- Żmija! – Krzyknęła medyczka, szykując ciało do skoku.
- Wypraszam sob…
Shani już była w powietrzu, by następnie wylądować ze szczękami zaciśniętymi na szyi gada. Jednocześnie poczuła rozdzierający ból w swej lewej łapie, który wytrącił ją z równowagi. Shani, wciąż trzymając żmiję w pysku, przekoziołkowała kilka metrów przed siebie, wpadając do lodowatej wody z głośnym chlupnięciem. Po początkowym szoku podniosła się, otrzepała futro i wyszła na brzeg, gdzie czekała przejęta nieznajoma.
- Wszystko w porządku? – Zapytała, przekrzywiając głowę.
Shani polizała łapę jak kotek, który się myje. Była podejrzanie ucieplona. Medyczka jednak nie chciała się do tego przyznać, unikała więc obciążania kończyny, gdy była obserwowana. Do jej nozdrzy dotarł teraz zapach nieznajomej – wyczuła w nim wilki z watahy. Prawdopodobnie wilczyca była tu nowa.
Shani zdała sobie sprawę, że jej szczęki wciąż mechanicznie trzymają martwego gada. Wypluła go na bok, by uwolnić pysk. Czemu wąż nie hibernował teraz, w środku zimy? Wilczyca nie miała czasu szukać w głowie odpowiedzi na to pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?
Nasari? ^^
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 688
Ilość zdobytych PD: 344
Obecny stan: 344
Od Yneryth’a c.d. Naharysa ~ Pokłosie
Biały, jak każdego dnia korzystał z uroków znanego mu otoczenia. Chodził i analizował dogłębnie okolice, których jeszcze nie miał wyrytych na pamięć. Czynność ta oddalała jego myśli od zdarzeń z ostatniego czasu. Stąpając po liściach, rychło zwiastujących nadejście lodowatego powietrza, otrząsnął się. Śnieg nie kojarzył się mu już tak dobrze, jak wcześniej. Teraz z chęcią wypaliłby sobie te wspomnienia ze swojej głowy. Może stracenie świadomości miało mu tylko pomóc. Zagmatwany swoimi teoriami, nie zauważył, że już był przy wejściu na swoją polanę. Podniósł wzrok ku wzniesieniu. Oczy nabrały gwałtownie całkiem normalnego spojrzenia. Charakterystyczne bez emocjonalne spojrzenie zauważyło kogoś, kogo wcale nie chciało zobaczyć.
- Wybornie, tylko tego mi brakowało. – Powiedział sam do siebie, chwilę przystając w miejscu. Po chwili znów ruszył, wyrywając zza siebie drobiny piasku i drobnych kamieni.
Wilk pod kurtyną doszedł do drzewa, licząc na to, że Naharys może sam zrezygnuje i wróci do siebie. A on sam będzie mógł cieszyć się błogą samotnością. Stojąc chwile w jego pobliżu, zorientował się, że nie ma na co liczyć. Naharys nie należał do tych, co sobie odpuszczają. Wychodząc z kamuflażu, zapytał.
– Co tu robisz?
- Wiesz... - podjął Naharys, zerkając ciekawsko na jabłoń, jak gdyby rodziła diamenty, zamiast jabłek. - Cieszę się powietrzem, podziwiam widoczki i winszuję uzdrowienia jabłoni.
- Brzmi jak, gdyby ci się nudziło. – Lekko przechylił głowę.
- Nie, na prawdę, gratuluję Ci uzdrowienia jabłoni. To bardzo... miłe z twojej strony. Miłe dla natury. - Nic nie mówiąc, dalej patrzył się w jego kierunku. Naharys wykręcił głowę w bok, wlepiając wzrok gdzieś w dal.
- Masz coś jeszcze do omówienia? - Obracając się w kierunku, z którego przyszedł.
- A czy trzeba coś omawiać, aby się spotkać? Chciałem tylko zobaczyć, jak Ci idzie opieka nad jabłonią. - Odparł spokojnie biały wilk.
- Jak widzisz dostatecznie dobrze. Ciężko nazwać przypadkiem, że akurat tu się spotkaliśmy. - Złośliwie się uśmiechnął. Po czym odszedł tam, skąd przyszedł.
END
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 303
Ilość zdobytych PD: 151
Obecny stan: 151
- Wybornie, tylko tego mi brakowało. – Powiedział sam do siebie, chwilę przystając w miejscu. Po chwili znów ruszył, wyrywając zza siebie drobiny piasku i drobnych kamieni.
Wilk pod kurtyną doszedł do drzewa, licząc na to, że Naharys może sam zrezygnuje i wróci do siebie. A on sam będzie mógł cieszyć się błogą samotnością. Stojąc chwile w jego pobliżu, zorientował się, że nie ma na co liczyć. Naharys nie należał do tych, co sobie odpuszczają. Wychodząc z kamuflażu, zapytał.
– Co tu robisz?
- Wiesz... - podjął Naharys, zerkając ciekawsko na jabłoń, jak gdyby rodziła diamenty, zamiast jabłek. - Cieszę się powietrzem, podziwiam widoczki i winszuję uzdrowienia jabłoni.
- Brzmi jak, gdyby ci się nudziło. – Lekko przechylił głowę.
- Nie, na prawdę, gratuluję Ci uzdrowienia jabłoni. To bardzo... miłe z twojej strony. Miłe dla natury. - Nic nie mówiąc, dalej patrzył się w jego kierunku. Naharys wykręcił głowę w bok, wlepiając wzrok gdzieś w dal.
- Masz coś jeszcze do omówienia? - Obracając się w kierunku, z którego przyszedł.
- A czy trzeba coś omawiać, aby się spotkać? Chciałem tylko zobaczyć, jak Ci idzie opieka nad jabłonią. - Odparł spokojnie biały wilk.
- Jak widzisz dostatecznie dobrze. Ciężko nazwać przypadkiem, że akurat tu się spotkaliśmy. - Złośliwie się uśmiechnął. Po czym odszedł tam, skąd przyszedł.
END
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 303
Ilość zdobytych PD: 151
Obecny stan: 151
Subskrybuj:
Posty (Atom)