Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

wtorek, 1 listopada 2022

Od Shani - Quest II | III | XII ~ W Pułapce | Zaraza | Spojrzenie

"Wdech i wydech. Nie spieprz tego" – powtarzała sobie wadera raz za razem. Miała świetną okazję, by bezszelestnie podkraść się do pasącej się nieopodal łani. Kępy wysokiej, maskującej trawy, ciągnęły się na całym dystansie od drapieżnika do ofiary. Wiatr również przybrał kierunek korzystny dla wilczycy. O ile nie postąpi zbyt gwałtownie, zapowiadał się łatwy obiad. Wystarczyło tylko skierować pierwszy cios na tylną łapę, by przeciąć ścięgna i uniemożliwić skuteczną ucieczkę. Wilczyca robiła to już setki razy, więc co mogło pójść nie tak? Oj, Shani nie przypuszczała nawet, do czego doprowadzi to, wydawać by się mogło, rutynowe polowanie.
W zasadzie powinna była domyślić się już wcześniej – kiedy sarna, zaalarmowana jakimś niespodziewanym dźwiękiem, rozejrzała się nerwowo po otoczeniu, a jej oczy błysnęły czerwienią. Wadera stwierdziła jednak, że musiało jej się przewidzieć. Przeczytała o jeden zwój o niewyjaśnionych zdarzeniach za dużo i umysł musiał płatać jej figle.
Również fakt, iż łania pasła się podejrzanie blisko terenów, gdzie wilki z watahy lubiły spędzać czas (a w konsekwencji przepełniać okolicę swoim zapachem) nie wzbudził u Shani podejrzeń.
Tak właśnie myśliwy stał się ofiarą. I to w ułamku sekundy! Wadera już naprężała mięśnie w łapach, szykując się do skoku, gdy łania odwróciła się w jej stronę i rozpoczęła szarżę.
Wilczyca wykonała szybki unik, po czym wskoczyła na najbliższy pieniek. W tym ułamku sekundy, który miała na ocenę przeciwnika, zdążyła dostrzec czerwień oczu, która okazała się nie być złudzeniem. Z pyska zwierzęcia toczyła się piana, a w jego gardle brzmiał niezwykły jak dla gatunku zwierzęcia warkot.
Łania przeorała kopytem ziemię i ruszyła gwałtownie w kierunku wilczycy, która zaczęła pędzić ile sił w łapach. Świat zawęził się do ledwie kilku bodźców – rytmu jej własnych łap oraz stukotu kopyt, które wcale nie zdawały się niknąć w oddali. Wręcz przeciwnie – każdy kolejny stukot zdawał się wybrzmiewać coraz bliżej. Serce Shani biło jak oszalałe, lecz męczyło się już; podobnie zresztą płuca, w których płonął żywy ogień. Panika narastała w jej ciele w miarę, jak mięśnie zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Wiedziała, że napastnika dzieliło od niej ledwie kilka kroków. Już prawie czuła ciepłotę ciała zwierzęcia, gdy nagle… Głośny brzdęk położył kres galopowi łani. Zwierzę wydało z siebie ryk przepełniony bólem.
Shani ostrożnie odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, by zobaczyć łanię wierzgającą się we wszystkie strony. Jej noga utkwiła w potrzasku, który wyglądał jak zaciśnięte szczęki niedźwiedzia i był zrobiony z metalu. Wadera uznała, że musi czuwać nad nią jakaś opatrzność – w zasadzie tutejsze wierzenia mocno różniły się od jej rodzimych, co wprowadzało medyczkę w lekki zamęt, ale to temat na inną okazję. Teraz przerażenie ustąpiło miejsca ciekawości. Niepokój jednak nie ustąpił całkowicie i wilczyca stanęła tyłem do pokaźnego drzewa, by zminimalizować ryzyko, że ktoś – lub coś – zajdzie ją od tyłu. W czasie, gdy rytm jej serca wracał do normalności, przyglądała się zwierzęciu z oddali. Jego zachowanie nie przypominało wystraszonej łani znajdującej się w śmiertelnej pułapce, o nie. Zwierz wił się wściekle jak bestia na uwięzi, czekająca, aż będzie mogła rozszarpać wszystko wokół.
Shani rozważyła w głowie, jak powinna postąpić. Nie mogła przecież zostawić tej anomalii bez nadzoru i wrócić do porządku dziennego. W końcu doszła do wniosku, że powinna zneutralizować zagrożenie i odkryć jego genezę. Należało też poinformować Renessmee o tym dziwnym zdarzeniu.
Tylko jak miała zabić zwierzę? Bała się użyć do tego zębów. Czytała o chorobach, które prowadzą do agresywnych zachowań – wedle jej wiedzy, wszystkie te choroby były nieuleczalne, śmiertelne i przenosiły się przez kontakt z krwią bądź innymi płynami ustrojowymi. Cóż, nie warto ryzykować.
Chwyciła sporą gałąź, którą niedawna burza musiała strącić z drzewa. Koniec zdawał się w miarę ostry, ale wadera dla pewności oskubała go z wszelkich zbędnych elementów. Prowizoryczna włócznia nie była może idealna, ale w tych warunkach, bez odpowiednich narzędzi, nie mogła liczyć na nic lepszego. Wilczyca wzięła spory zamach i wycelowała broń w klatkę piersiową zwierzęcia. Ostrze wbiło się z nieprzyjemnym, mokrym dźwiękiem. Shani była przekonana, że przebiła płuco. Zmęczona łania walczyła już coraz słabiej, a każdy kolejny jej oddech był płytszy od poprzedniego. Pomimo agresywnego nastawienia zwierzęcia, waderze ciężko było znieść widok jej cierpienia. Nie widziała jednak rozwiązania, jak bezpiecznie mu ulżyć. Dlatego też, choć nie była z tego dumna – odwróciła wzrok.
Wśród leśnego poszycia zauważyła wtedy błysk. Z braku lepszego zajęcia w oczekiwaniu na śmierć sarny, podeszła do jego źródła. W nietypowym przedmiocie rozpoznała to samo narzędzie, które wcześniej schwytało sarnę. Na jego środku, z niewiadomego powodu, rozsypane były ziarna. Medyczka ostrożnie wsadziła patyk między dwa zębate półkola i… brzdęk! Pułapka zamknęła się tak szybko, że Shani, choć wiedziała, co się stanie, odruchowo odskoczyła w tył.
Obrzuciła okolicę uważnym spojrzeniem. Dostrzegła, iż okolica usiana jest drobnymi błyskami zdradzającymi lokalizację licznych, groźnych mechanizmów.
Cóż, dwie zagadki na raz, to trochę za dużo, nawet jak na Shani – choć wilczyca nie mogła się pozbyć przeczucia, że te sprawy są w jakiś sposób ze sobą powiązane. Musiała jednak działać metodycznie i skupić się na jednym zadaniu na raz.
Minęło jeszcze kilka chwil, nim zwierzę skonało – wadera wykorzystała ten czas na przygotowanie prowizorycznej liny z rozmaitych podłużnych kawałków roślin. Gdy przestało oddychać, wilczyca, dla pewności, rzuciła w jego stronę kilka kamieni, a potem przebiegła truchtem przed jego nosem – po jego wcześniejszym zachowaniu spodziewała się, że może to być jakaś sztuczka, a – zdaniem Shani – ostrożności nigdy za wiele. Gdy nabrała pewności, że łania nie żyje, owinęła ostrożnie linę wokół jej szyi i zaczęła taszczyć ciało w kierunku jaskini medyków. Słyszała nieprzyjemny trzask, gdy tkanki uwięzione w pułapce rozrywały się, aż w końcu uwolniły nogę ofiary.
Jasne, może wnoszenie potencjalnie zakaźnej zwierzyny w obszar, gdzie przebywało więcej wilków, nie było bezpiecznym rozwiązaniem, ale to wciąż lepsze, niż pozostawienie jej bez nadzoru. W końcu ktoś mógł zjeść świeżą padlinę… W każdym razie ostatecznie Shani udało się donieść ładunek na miejsce.
Stojąc przed jaskinią medyków, czuła lekki niepokój i ekscytację. Te uczucia pojawiały się u niej już od jakiegoś czasu za każdym razem, gdy stawiała się w pracy. Nie chodziło tu o sam fach – wilczyca nie wątpiła w swoje umiejętności. Musiało tu chodzić o coś innego, czego Shani sama nie była w stanie określić.
Ostrożnym krokiem weszła do środka. Zobaczyła Itami, która przygotowała jakąś ziołową mieszankę; sądząc po zapachu, było to coś przeciwbólowego.
- Itami? Cześć, masz chwilę? Mam tu chyba nagły przypadek. To znaczy nie taki nagły, bo martwy, ale trzeba to zbadać!
- Jasne. Co się dzieje? – Zapytała lisiczka, wyraźnie zdziwiona, że Shani pojawia się w pracy w wolnym dniu.
- To zabrzmi głupio, ale zaatakowała mnie dzisiaj łania. Myślę, że musiała być chora. Zabiłam ją, a ciało przyniosłam tutaj. Chciałabym zrobić jej sekcję.
- Łania? – Do rozmowy dołączył inny, melodyjny głos, a chwilę później w wejściu do jaskini pojawiła się kolejna wilczyca. – To by sporo wyjaśniało. Jeden z pacjentów twierdził, że pogryzła go zwierzyna, ale byłam pewna, że to majaczenie gorączkowe! Rana wygląda naprawdę paskudnie. Biedak, zakażenie rozprzestrzenia się na cały organizm…
Shani poczuła lekkie uczucie smutku, gdy zorientowała się, że również Lonya jest dziś w pracy. To nie tak, że nie przepadała za biało-różową wilczycą. Wręcz przeciwnie. Współpraca z nią była czystą przyjemnością. Po prostu… Szara pracowała tu najkrócej z całej trójki i zdarzało jej się czuć jak przysłowiowe piąte koło u wozu. Być może z czasem, wraz z długimi wspólnymi zmianami i dziesiątkami uratowanych żyć, uda jej się tu całkowicie wpasować? Ale czy to wystarczy, by uczucie zazdrości zniknęło całkowicie? Zaraz, jakiej zazdrości? Przecież tu nie ma o co być zazdrosnym. Shani odpędziła od siebie tę myśl jak natrętną muchę.
- W takim razie tym bardziej musimy dowiedzieć się, co tu jest grane. Łanię spotkałam na granicy Foret de Vie. Zachowywała się jak wściekły niedźwiedź, a z jej pyska toczyła się piana. Goniła mnie aż do Golden Grove, a tam… też wydarzyło się coś dziwnego. Złapała się w pułapkę! I tych pułapek było tam więcej. Zobaczcie, co zrobiła z jej nogą – opowiadała Shani, prowadząc współpracownice do ciała.
- Ała – skwitowała jedna z nich.
- Dokładnie, ała. Muszę jeszcze poinformować o tym Renessmee. Czy mogę liczyć na waszą pomoc? Myślę, że łanię trzeba poddać sekcji i przeszukać dostępną literaturę.
- Poradzimy sobie z tym – zapewniła Itami, a Lonya zawtórowała jej kiwnięciem głowy.
- Dziękuję. Wrócę do was, jak tylko porozmawiam z alfą!


*
Rozmowa z Renessmee poszła sprawnie. Przywódczyni zachowała zimną krew i zwołała zebranie, na którym miała zachęcić wilki do ostrożności podczas polowań oraz do zgłaszania wszelkich niecodziennych obserwacji. Jedynie medycy byli zwolnieni z apelu – ich zadaniem było jak najszybsze poznanie przyczyny zjawiska.
Gdy Shani wróciła do jaskini medyków, zastała niecodzienny widok. Lonya stała nad rozkrojonymi zwłokami łani, a Itami siedziała na podłodze, otoczona zwojami posegregowanymi wedle znanego tylko jej systemu.
- I jak, macie coś?
- Lepiej sama zobacz – odpowiedziała Lonya.
I rzeczywiście, było na co patrzeć. Trzewia wyglądem nie odbiegały od normy, natomiast w czaszce pulsowała dziwaczna, mięsista, struktura, przypominająca wyglądem kraba. Pokrywała mózg niczym peleryna, a jej czerwone wypustki sięgały do oczu (zapewne to one nadały im rubinową barwę), kanałów słuchowych i rdzenia kręgowego.
- Na bogów, co to takiego?!
- Niestety jeszcze nie wiemy – odparła Itami znad kolejnego zwoju. Stosik skryptów, które nie zostały jeszcze przejrzane przez lisiczkę, był już niepokojąco mały.
Z pomocą Shani (Lonya bowiem zajęta była doprowadzaniem siebie i otoczenia do porządku po przeprowadzonej sekcji) szybko zmalał do zera.
Odpowiedzi nigdzie nie było. Tym większy niepokój ogarnął medyczki, gdy w wejściu do jaskini stanęła Belief wraz z wysokim, ale szczupłym wilkiem idącym niepewnie kilka kroków za nią. Od wszelkich „formalności” typowych dla przychodzących do jaskini medyków po pomoc, szybko przeszła do konkretów:
- Ten tu twierdzi, że upolował rano jelonka, który walczył o swoje życie jak wściekła wiewiórka. Jego oczy były czerwone, a z pyska toczyła się piana – zaraportowała wilczyca.
Chuderlawy, młody basior o brązowym futrze, stał tymczasem kilka kroków za nią. Nerwowe przebieranie przednimi łapami, oblizywanie nosa i unikanie wzroku – ten osobnik całym sobą dawał wyraz zakłopotaniu, jakie odczuwał.
- T-to prawda – wydukał w końcu. – A teraz boli mnie brzuch.
- Chodź za mną, zbadam cię. Belief, zostań proszę jeszcze chwilę. Możesz być nam potrzebna, gdy poznamy wynik badania – zaordynowała Shani, ruszając w stronę wolnego posłania. Z trudem przyszło jej odpuszczenie wykładu dla nieostrożnego młodzieńca. – Połóż się, proszę. Czy boli, kiedy tu dotykam? A teraz?
Obraz kliniczny pacjenta nie jawił się kolorowo. Jego brzuch był twardy i bolesny. Błony śluzowe – blade. Skóra – ucieplona i mało elastyczna, wskazująca na gorączkę i odwodnienie. Przyspieszone bicie serca i wzmożony wysiłek oddechowy nawet w spoczynku stanowiły ostrzeżenie, że pacjent w każdej chwili może się pogorszyć.
Shani nie musiała raportować przypadku koleżankom z pracy - wilczyce z pełnym zaciekawieniem uczestniczyły w badaniu. Na koniec pozostało im tylko wymienić spojrzenia pełne determinacji, ale nie pozbawione strachu. Jasne, to mógł być zwykły zbieg okoliczności. Pogryzienie chorego jelonka połączone ze spożyciem innego, nieświeżego posiłku w innym czasie. To tłumaczenie brzmiało jednak dość naiwnie nawet w myślach. Wszystko wskazywało na to, że choroba mogła atakować również wilki. Łagodnie mówiąc, oznaczało to, iż wszyscy mieli przesrane. Jak leczyć chorobę, o której nie wie się zupełnie nic?
- Belief – zwróciła się Shani do białej, zerkając jednocześnie na twarze koleżanek z pracy. – Powiadom proszę Renessmee, że mamy chyba pierwszy przypadek. Sytuacja jest poważna. Nie wiemy jeszcze, co to za choroba, ale nie mów o tym nikomu oprócz alfy. Niech ona zdecyduje, co zrobić. Przyda nam się każda pomoc.
Wilczyca skinęła głową, po czym wyrecytowała wiadomość (zapewne, by lepiej utrwalić ją w pamięci), po czym opuściła jaskinię. Teraz Shani, Itami i Lonya zostały same z problemem.
Brak jakichkolwiek informacji w literaturze sprawiał, że krążyły jak dzieci we mgle. W zasadzie reszta dnia upłynęła im na dyskutowaniu o tym, co powinny bądź nie powinny zrobić z problematycznym pacjentem. Stanęło na tym, że został odizolowany od innych i dostawał napary z ziółek, których efekt, poza tym nawadniającym, mieścił się w granicach placebo. Wraz z narastaniem dolegliwości bólowych, otrzymywał również preparaty analgetyczne, podawane jednak w rozsądnych dawkach.
Ratunek przyszedł w niepozornym przebraniu drobnej, piaskowej wadery, która niosła w pysku opasły zwój. Z oczywistych względów nie mogła mówić, dlatego jej przybyciu towarzyszyła pełna momentu cisza – do czasu, aż przedmiot spoczął na stole.
- Jestem Pawona Shanar – przedstawiła się, chyba tylko wobec Shani; pozostałe wilczyce już raczej ją znały. – I chyba mam rozwiązanie waszego problemu.
Mówiąc to, rozwinęła zwój tak, by ukazał się odpowiedni fragment. Jedna ze znajdujących się obok tekstu rycin wyglądała znajomo. Shani poczuła, jak w jej wnętrzu coś rośnie – mieszanina ekscytacji i… nawet nie wiedziała, jak to możliwe, lecz odczuwała strach i ulgę zarazem. Podniecenie ostygło jednak, gdy spostrzegła, iż tekst napisany jest nieznanym jej językiem. Tu znów pomogła Pawona, która przeczytała całość na głos, tłumacząc na bieżąco:
„Clonorhis eplythicus – przywra, pasożyt wewnętrzny. Jej żywicielem ostatecznym są wilki grzywiaste oraz duże kotowate, których odchody stanowią źródło zakażenia dla żywicieli pośrednich – zwierząt roślinożernych, takich jak kapibary, inne gryzonie, tapiry, nieloty. Pasożyt atakuje układ nerwowy za pomocą wyspecjalizowanych tworów z tkanki łącznej (ryc. 1), zmieniając jego funkcję. Zainfekowana zwierzyna staje się niezdolna do odczuwania stresu, a tym samym nie ucieka przed drapieżnikiem i staje się łatwym łupem. Równocześnie w jej mięśniach wytwarzają się cysty (ryc. 2), których zjedzenie przez drapieżnika skutkuje zakażeniem. Zakażony drapieżnik, w początkowym okresie choroby, doznaje dolegliwości ze strony układu pokarmowego (wymioty, biegunka), co ma na celu zwiększenie rozsiewania jaj przywry. Rozmnażanie pasożyta jest jednak pozbawione mechanizmów samoregulacyjnych – namnaża się on w organizmie nosiciela, zużywając wszelkie zapasy energii i prowadząc ostatecznie do śmierci z wycieńczenia, bądź, w skrajnych przypadkach, niewydolności wielonarządowej spowodowanej zastąpieniem żywej tkanki przez masy pasożytów.
Odnotowano pojedyncze przypadki, w których nosicielem stawał się kręgowiec spoza typowego cyklu życiowego Clonorhis eplythicus. Skutki takiej infekcji potrafią być nieprzewidywalne. W przypadku zakażenia u wilków, należy użyć wysokich dawek leków przeciwpasożytniczych – istnieją pojedyncze doniesienia o sukcesie terapeutycznym po stosowaniu 500 ml naparu z piołunu (1 porcja suszu na 2 porcje rozpuszczalnika) 3 razy dziennie przez okres minimum dwóch tygodni. Należy pamiętać o tym, jak obciążająca jest to terapia i zastosować leczenie wspomagające dostosowane do pacjenta, ze szczególnym uwzględnieniem preparatów osłaniających wątrobę oraz ziół przeciwpsychotycznych”.
- Ile piołunu?! – Wymsknęło się Lonyi, która złapała się łapami za głowę. – Na tego jednego pacjenta zużyjemy całe zapasy.
- Chyba jestem w stanie pomóc – zaoferowała Shani. – Mogę… leczyć rośliny. To nic spektakularnego, ale gdyby tak znaleźć żywe okazy, mogę je leczyć po zbiorach. Nie zagwarantuję sukcesu, bo wykorzystuję do tego energię, którą roślina ma zgromadzoną w swoich tkankach, ale… lepsze chyba to, niż nic.
Shani nie udało się ukryć zakłopotania. Spojrzała na łapy, które jakby żyły swoim życiem, przenosząc ciężar z jednej na drugą. Na pyszczkach koleżanek pojawiło się zdziwienie. Czemu wcześniej nie powiedziała im o swojej zdolności? No cóż, szara nie była z niej dumna i nie czuła, by miała czym się chwalić.
Koniec końców zdolność okazała się jednak rzeczywiście przydatna. W najbliższych dniach nowe przypadki choroby wyrastały jak grzyby po deszczu, ale stosowane leczenie przynosiło odpowiednie skutki. Co najważniejsze, nie doszło do ani jednego zgonu z powodu zarazy. Po kilku tygodniach zrobiło się nawet spokojniej – wilki nauczyły się z daleka rozpoznawać chorą zwierzynę. Tej jednak nie ubywało, co rodziło niepokój – czy groziła im klęska głodu? Nie dość, że zdrowych osobników było zwyczajnie mniej, to konieczność sprawdzenia każdego delikwenta pod kątem objawów choroby często wymuszała zmianę taktyki polowania na… cóż, zauważalnie mniej skuteczną.
Shani, tak jak pozostali medycy, dobrze wywiązywała się ze swoich obowiązków. Mimo wszystko wciąż czuła, jakby robiła zbyt mało. Doszło nawet do tego, że odczuwała wyrzuty sumienia, gdy poświęcała czas na (i tak skrócony) sen. Ponadto, jedna myśl nie dawała jej spokoju. Dzisiaj stała się ona tak nieznośna, że nie pozwalała jej zmrużyć oka przez całą noc. Chodziło, oczywiście, o metalowe pułapki, jakie znalazła w Golden Grove. Cały czas sądziła, że mogą być powiązane ze sprawą. Kiedy już kolejny raz przewróciła się w leżu z jednego boku na drugi, frustracja wzięła górę. Wilczyca przeciągnęła się, przy czym zachrupało jej w kościach aż miło. Wyszła ze swojej norki dość ostrożnym krokiem. Nie, żeby robiła coś złego czy niebezpiecznego, nie miała po prostu ochoty, by tłumaczyć się ze swoich działań przypadkowemu przychodniowi.
Gdy doszła do Golden Grove, pułapki leżały dokładnie tam, gdzie je zastała. Zatrzasnęła jedną z nich, wsuwając patyk w zębatą „paszczę”. „Szczęki” kłapnęły głośno, płosząc jakieś małe zwierzę, które zaszeleściło w krzakach. Shani ostrożnie pochyliła się nad metalowym sprzętem, będąc gotowa w każdej chwili odskoczyć. Nie wyczuła żadnego charakterystycznego zapachu, czego się zresztą spodziewała. Złapała nowy patyk i zaczęła rozgrzebywać nim ziemię wokół pułapki. Konstrukcja była częściowo zagrzebana, ponadto do gruntu mocował ją kołek na łańcuchu. Ktoś musiał zadać sobie sporo trudu, by umieścić tak dużą ilość pułapek w jednym miejscu. Ktoś…
Shani usłyszała trzask łamanej gałązki. Napięła wszystkie mięśnie i ostrożnie, powoli, by nie rzucać się w oczy, rozejrzała się po okolicy. Strach ustąpił miejsca ekscytacji, gdy zobaczyła całkiem zdrową sarnę. Tak, miała pewność, że ona jest zdrowa. Nie zdradzała żadnych objawów choroby – czerwonych oczu, piany z pyska ani charakterystycznego, pewniejszego chodu. Wiedziała, że niezainfekowanej zwierzyny ostatnimi czasy jest mało. Nie mogła przepuścić takiej okazji, zwłaszcza, że czuła bolesne ssanie w żołądku.
Wilczyca, początkowo bardzo ostrożnie, zmniejszała dystans do zdobyczy. Musiała uważać nie tylko na to, by pozostać niezauważoną, ale też wypatrywać porozstawianych na ziemi pułapek. W końcu udało jej się znaleźć w miejscu na tyle bliskim, a jednocześnie wystarczająco bezpiecznym, by rzucić się na ofiarę. Ta niestety w ostatniej chwili zorientowała się w swoim położeniu. Wierzgnęła tylnymi nogami. Czarne, twarde kopyto minęło nos Shani o milimetry; wilczyca poczuła na skórze smagnięcie powietrza. Sarna zaczęła uciekać, a medyczka pobiegła za nią.
Na chwilę świat zwęził się dla niej do dwóch punktów – jej samej i zdobyczy. Biegła, ile sił w nogach, zostawiając w tyle dziesiątki drzew. W końcu jednak nastąpił moment, od którego już każdy kolejny krok i każdy kolejny oddech stawały się coraz to większym wyzwaniem. Shani wiedziała, że może z siebie wykrzesać jeszcze trochę energii, przebiec ostatnie kilkaset metrów… Wiedziała też, że nie ma to już najmniejszego sensu. Sarnie udało się zwiększyć dystans, a w końcu jej biały zad zniknął gdzieś między drzewami.
Shani zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak ciężkie jest powietrze. Tak jakby ciemność wokół zgęstniała i wdzierała się do płuc. Wilczyca poczuła, jak niepokój narasta jej w piersi. Rozejrzała się i nie potrafiła zlokalizować żadnego charakterystycznego punktu. Spojrzała w górę, lecz księżyc został przesłonięty przez ciemne, ciężkie od deszczu chmury. Cała ta mroczna atmosfera sprawiła, że Shani bała się nawet bardziej, niż podpowiadał rozsądek.
Próbowała wrócić po swoich śladach, jednak podążanie własnym zapachem zawsze było dla niej trudne. W końcu jak miała oddzielić to, co czuje na ziemi, od aromatu otaczającego jej ciało? Niepokój, który odczuwała, nie pomagał w skupieniu. Shani nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje… Patrzy na każdy jej ruch z drwiącym uśmieszkiem przyczepionym do pyska. Wilczyca na chwilę zatrzymała się i otrzepała futro, jak gdyby mogła w ten sposób pozbyć się nieprzyjemnego odczucia. Przyłożyła z powrotem nos do ziemi i… nie mogła już wyczuć zapachu! W zasadzie to nic nie czuła. Świat wokół zasnuł się mgłą, a dźwięki zbiły w ledwie słyszalny szum.
Usłyszała kroki, a chwilę później zobaczyła dwa punkciki we mgle; parę oczu wpatrzoną prosto w nią. Nie zdążyła się nawet ruszyć, zanim świat wokół na powrót zniknął, po czym eksplodował tysiącem barw w odpowiedzi na… ból. Straszliwy ból, jakiego wilczyca dawno nie czuła. Rozlał się po jej czaszce, a w miarę, jak schodził coraz to niżej, wyłączał z użytku kolejne elementy jej ciała. Shani jeszcze chciała walczyć, zareagować w jakikolwiek sposób, ale… nie mogła. Zanim wykonała jakikolwiek ruch, jej świadomość odpłynęła w najgłębsze zakamarki umysłu.

*
Ból. Pierwszym, co poczuła po przebudzeniu, był ból. Z wielką determinacją próbował odebrać wilczycy wolę walki, ale Shani nie zamierzała się poddać. Otworzyła jedno z oczu – powieka drugiego zaprotestowała bolesnym ukłuciem, gdy próbowała ją podnieść. Delikatnie zbadała narząd łapą – był opuchnięty, ale nie wyczuwała nic szczególnie niepokojącego, choć na ten moment ciężko stwierdzić cokolwiek więcej. Mimo wszystko nie widziała niemalże nic. Musiała polegać na innych zmysłach, by zorientować się w swojej sytuacji.
Na pierwszy plan wysuwał się zapach. Fetor choroby, fekaliów i strachu tworzył zabójczą wręcz mieszankę. Wilczycy zbierało się na wymioty, ale ilekroć zawartość żołądka podchodziła jej do gardła, wsuwała nos we własne futro, które nie przestało jeszcze pachnieć domem; przynosiło wspomnienia o przytulnej norce i czasie spędzanym wśród ziół. Węch przyniósł jednak choć jedną pokrzepiającą informację – nie była tu sama. Choć, z drugiej strony, może wcale nie był to powód do szczęścia?
Grunt pod łapami był zimny, twardy i wilgotny. Krople wody spadały na ziemię w towarzystwie charakterystycznego pogłosu. Jaskinia? Być może.
Shani postąpiła ostrożnie krok do przodu. Potem kolejny. Następny krok zakończył się już jednak spotkaniem z czymś równie twardym i zimnym jak podłoże, a do tego pionowym. Wadera obmacała strukturę łapami, kilkanaście centymetrów dalej znalazła kolejną. Kraty. Była w klatce?
Zmysły zaczęły powoli przyzwyczajać się do panujących w tym miejscu warunków. Nos nie reagował już tak czule na fetor, za to oczy… zaczęły dostrzegać kształty. Potwierdziły się jej przypuszczenia. Znajdowała się w klatce i nie była jedyna.
Ogarnęło ją przerażenie. Czy to jakieś więzienie? Albo gorzej? Shani ciężko było wyobrazić sobie, co mogłoby być gorsze od więzienia. Czuła, jak szybko bije jej serce. Widziała, jak pręty klatki otaczają ją coraz ciaśniej, odbierając przestrzeń z sekundy na sekundę. W uszach rozległ się ni to szum, ni to pisk. Jej oddech przyspieszył do tego stopnia, że zaczęła widzieć białe punkciki przed oczami. Oddychaj, Shani, mówiła do siebie. Wdech i wydech. Wdeech i wyyydech. Tak, tak dobrze. Coraz wolniej. Ściany jej więzienia zaczęły powoli wracać na swoje miejsce, a wilczyca w szybkim tempie odzyskiwała jasność myślenia.
- A cóż to, nasz nowy nabytek się boi?
Słowa okraszone były śmiechem. Dobiegały z tej samej strony, co… światło! Nadchodzący wilk trzymał w pysku latarenkę zasilaną olejem. Blask niemal oślepił przyzwyczajone do ciemności oczy, pozwolił jednak dostrzec, że ma sąsiada. Nie tylko w tym upatrzyła swoją szansę. Z sufitu zwisał smętny korzeń. Gdyby tak tylko…
- Masz. Nie licz na nic lepszego – kawałek mięsa z mokrym „plask!” spadł na ziemię u łap Shani.
Takie samo mokre plaśnięcie słyszała jeszcze dobrych kilkanaście razy. Powietrze przesycił zapach nieświeżej padliny.
Kiedy „karmiciel” sobie poszedł, usłyszała głos po swojej lewej.
- Dobrze słyszałem? Mamy nową?
Shani postanowiła zignorować zaczepki.
- No masz, już myślałem, że będzie z kim pogadać, a tu niemowa się trafiła!
- Jak tak dalej pójdzie, to ty zostaniesz niemową! – Był to oczywisty blef. Shani czuła, jak pulsuje jej żyłka na czole. Definitywnie nie była w nastroju na żarty.
- Stanowczo odradzam! Oj, uwierz.. kiedy posiedzisz tu tyle co ja, będziesz chciała mieć towarzysza do rozmów. Jestem Fuks.
Cóż, Fuks chyba nie miał zbytniego… fuksa, że tu trafił, pomyślała wilczyca. Widziała jego drobną sylwetkę i duże uszy rysujące się w ciemności. To nie był wilk, ale, skoro mogła się z nim porozumieć – z całą pewnością miała do czynienia z psowatym.
- Jak długo tu jesteś? – Próbowała pociągnąć temat.
- Ciężko liczyć dni, gdy nie widać słońca! Ale dość długo, by doświadczyć na własnej skórze okrucieństwa tego miejsca.
- O czym ty mówisz? – Wilczyca podeszła bliżej kraty, by lepiej słyszeć, co uszaty do niej mówi.
- Tego nie da się opisać! Pierwszy raz jest przerażający, ale z każdym kolejnym jest coraz lepiej. W końcu jakaś rozrywka.
Shani zmroziły te słowa. Nie odezwała się już więcej do Fuksa, nie chcąc pogłębiać swojego strachu. Położyła się na ziemi i oparła głowę na łapach. Jedyną rozrywką było dla niej obserwowanie spowitego mrokiem otoczenia.
Wilczyca wlepiła spojrzenie w miejsce, gdzie majaczył zarys korzenia. Otaczająca ją cisza i ciemność pomagały utrzymać skupienie. Widziała w tej małej roślince swą jedyną nadzieję na ratunek, przyćmiewaną jednak przez brak wiary we własne umiejętności. Mimo wszystko próbowała. Wyobraziła sobie, jak jej świadomość opuszcza granice jej umysłu i sięga do tego wątłego korzenia, w którym wciąż jednak tliło się życie. Wyczuła niewielkie nagromadzenie sił witalnych w koniuszku odgałęzienia. Ruszyła je, z początku niepewnie, pobudzając do działania. Czuła, jak zasoby energii rośliny kurczą się, rozpraszają na coraz to dłuższym odcinku. Shani, zmęczona jak po lekturze wybitnie trudnego tekstu naukowego, dostrzegła sukces. Korzeń wydłużył się o dobre kilkadziesiąt centymetrów. Zachęcona rezultatami, sięgała umysłem do sąsiednich wiązek korzeni, przekierowując ich energię tak, jak chciała, powtarzając ten proces wiele razy. W końcu poczuła, jak tkanki rośliny wrastają w kłódkę, która stanowiła jej barierę do wolności. Napierała dalej, nadbudowując coraz to większą objętość drewna w małym otworze na klucz. Usłyszała delikatny trzask, a zaraz po nim odgłos metalu uderzającego o kamień.
Momentalnie straciła skupienie. Nie widziała już otaczającej jaskinię sieci roślinnej energii; rzeczywisty świat ponownie docierał do jej zmysłów. Nie spodziewała się, że jej plan ma szansę zadziałać – a jednak! Pchnęła kufą drzwiczki – była wolna! Rozejrzała się po klatkach sąsiadujących z jej własnym więzieniem. Sumienie nie pozwalało jej tak po prostu stąd wyjść.
Chwyciła kłódkę w zęby, by na powrót zawiesić ją w pierwotnym miejscu. Wśliznęła się z powrotem do klatki i zamknęła drzwiczki pyskiem. Ponownie rozszerzyła swoją świadomość, kierując korzeń do kłódek na celach współwięźniów. Jedna po drugiej spadały z głośnym, metalicznym dźwiękiem na ziemię.
Shani czuła się wyczerpana jak nigdy w życiu. Choć jej oddech i serce pozostawały spokojne, wilczyca ledwo stała na łapach. Nie sądziła, że używanie mocy może ją tak wykończyć! Ba, wszystkie wcześniejsze eksperymenty z tą formą magii kończyły się co najwyżej zmęczeniem umysłowym, podobnym do tego, jakie towarzyszyło długiej nauce z ksiąg.
Odgłosy poruszenia wywołanego nagłym uwolnieniem współwięźniów ledwie docierały do jej uszu. Podobnie sygnały, które próbowała wysłać do łap, napotykały jakby jakiś opór, popychając kończyny po trajektorii właściwej raczej dla mocnego stanu upojenia alkoholowego. Również kiedy umięśnione ciało strażnika przygniotło ją do ziemi, Shani poczuła jedynie tępy ból, który wydawał się nie być nawet jej własnym… Jak zza ściany słyszała warknięcia i obelgi odbijające się echem w wilgotnej jaskini. Dopiero zastrzyk adrenaliny, wywołany nagłym bólem w okolicy kostki, pozwolił jej odzyskać zmysły.
Wilczyca odwróciła głowę w stronę bolącej łapy. Zobaczyła malutkiego fenka, który próbował ją ciągnąć w stronę, która zdawała się prowadzić do wyjścia. Szara szybko podniosła się na nogi i pobiegła za pozostałymi uciekinierami, czując wzrok strażników na karku. W końcu udało jej się wydostać na zewnątrz. Zmrużyła oczy, odwykłe już od światła i wzięła w głęboki oddech, który napełnił jej płuca świeżym powietrzem i zapachem lasu. Nie mogła jednak pozwolić, by ta chwila zachwytu trwała dłużej. Musiała pozbyć się ogona. Przeliczyła na szybko tych, którym udało się uciec. Wyglądało na to, byli w komplecie.
Jeszcze w jaskini czuła, że formacja trzyma się wyłącznie dzięki korzeniom. Mogła poczuć, z jaką siłą ziemia napiera na każde odgałęzienie, jak tkanki rośliny walczą z tym ciężarem. Wciąż, nie mogła zmusić korzeni, by wycofały się z gleby. Jej moc pozwalała tylko kierować energią w roślinie tak, by rosła w określony sposób… Bingo! W głowie wilczycy zrodził się pomysł, który nawet miał szansę zadziałać. Wysłała silny impuls do zewnętrznych części drzewa, nakazując im rosnąć. Siły witalne opuszczały korzeń, momentalnie czyniąc go bardziej podatnym na złamania. I tak Shani czuła, jak korzenie, jeden po drugim, pękają. Każdy taki uraz bolał ją, jakby sama go doświadczała. Pomysł okazał się jednak skuteczny. Jaskinia zawaliła się, więżąc, a może i nawet zabijając, jej oprawców.
Shani powinna czuć w tym momencie satysfakcję, jednak na jej miejscu znalazł się żal. Stare drzewo, opadając razem z murami jaskini, złamało się w pół, krzycząc bezgłośnie w swoich ostatnich chwilach. Życie prawdopodobnie stracili również jej oprawcy. Żołądek podszedł wilczycy do gardła. Nigdy wcześniej nie zabiła. Ta przerażająca świadomość, wraz z wyczerpaniem, spadły na waderę niczym czarna chmura, posyłając jej świadomość w niebyt.

*
- No, w końcu – melodyjny, znajomy głos dobiegł do uszu wilczycy, zanim jeszcze jej oczy przyzwyczaiły się na nowo do, skądinąd skąpego, światła. – Pozostali już dawno wrócili do formy. Martwiłyśmy się.
- Że już na stałe przybędzie wam obowiązków? Spokojnie, nie wybieram się jeszcze na tamten świat – Shani uśmiechnęła się, by złagodzić ton swojej wypowiedzi.
W oczach Itami pojawiła się… troska? Lisiczka bywała dla Shani zagadką, a więc i teraz nie była pewna, co też kryje się za tym spojrzeniem.
- Mieliście sporo szczęścia. Jeden z naszych strażników natknął się na zbłąkanego kojota, co od razu wzbudziło jego ciekawość. W końcu nieczęsto spotyka się je w tych stronach. Ten zaprowadził go do pozostałych i tak wszyscy trafili tutaj. Chyba przy okazji odkryliśmy źródło naszej epidemii… Kilkoro z was było zakażonych. Och, Shani, co ty tam przeżyłaś?
- W zasadzie to… niewiele. Szybko udało mi się uciec. Nie wiem nawet, co tam się działo.
- Może… może to i lepiej – Itami odwróciła wzrok.
- Co tam się działo? – Shani podniosła się na leżance i wbiła w lisiczkę stanowcze, świdrujące spojrzenie.
- W zasadzie to nie do końca to rozumiemy. Renessmee, wysłuchawszy historii twoich towarzyszy niedoli, wysłała patrol w miejsce jaskini. Znaleziono kilka ciał, ale nie mamy pewności, czy wszyscy odpowiedzialni za waszą krzywdę zaznali sprawiedliwości. Próbowaliśmy ustalić ich motywacje, ale cała ta sprawa wygląda dziwnie. Na miejscu było pełno narzędzi, słojów z dziwną zawartością i zaplamiony, kamienny stół. Chyba… chyba prowadzono tam jakieś eksperymenty medyczne. Jakby zarażali was celowo pasożytami czy coś. To znaczy… Ty jesteś czysta, ale nie wszyscy mieli to szczęście. Zbierali różne gatunki psowatych, pewnie chcąc w jakiś sposób porównać działanie stosowanych przez nich „zabiegów”. Tylko po co ktokolwiek miałby to robić?
- Itami, chodź! Potrzebuję dodatkowych łap! – Głos Lonyi dobiegł jakby zza ściany.
Lisiczka rzuciła do Shani szybkie „zaraz wracam” i z gracją oddaliła się z pola widzenia szarej.

*
Shani wyszła z medycznej jaskini i wciągnęła świeże, jesienne powietrze głęboko w płuca. Napawała się zapachem opadłych liści i ziemi świeżo zmiękczonej długim deszczem. Nie przeszkadzało jej nawet, że błoto oblepia jej łapy. Dziś w końcu pierwszy raz pozwolono jej, by wyszła na dłużej. Dziś był też dzień, w którym jej współwięźniowie mieli opuścić tereny watahy Renaissance. Shani w ostatnim czasie zdążyła się z nimi zaprzyjaźnić, w końcu długie dni spędzone w medycznej jaskini nie pozwalały na rozrywki inne niż rozmowy. Dlatego też postanowiła towarzyszyć im do samej granicy.
Na miejscu spojrzała jeszcze ten jeden raz na Fuksa, małego otocjona, który stał się niepisanym przewodnikiem tej nietypowej grupki.
- Na pewno nie chcesz z nami zostać? Wataha Renaissance zawsze chętnie przyjmie nowych członków.
- Nie, nie. Wiesz przecież, że mam dokąd wracać. Ale nie martw się. Jesteśmy wdzięczni za pomoc. Wiedz, że każdy członek watahy Renaissance może liczyć na schronienie i opiekę w rodzinnych stronach każdego z nas. Żegnaj, Shani. Może nasze ścieżki jeszcze kiedyś się skrzyżują.
Shani usiadła na wydeptanej ścieżce, trochę nie wiedząc, co ze sobą począć. Kiedy już ostatni wilczy ogon zniknął jej z pola widzenia, westchnęła głośno. Chciała – naprawdę chciała! – wrócić prosto do domu. Jej łapy postanowiły jednak za nią i zaprowadziły ją do miejsca, gdzie jeszcze niedawno była więziona. Widok ten automatycznie obudził w niej strach, który jednak odszedł, gdy dostrzegła wiewiórki buszujące po ruinach jaskini. Rude kity spłoszyły się na jej widok. To dobry znak – nie było tu nikogo, kto mógł wystraszyć je wcześniej.
Spojrzała ze smutkiem na dąb, któremu odebrała życie, by ratować własne. Sięgnęła do niego swoją mocą, nie dostrzegła jednak choćby cienia tlącej się energii. Zresztą, nawet gdyby w drzewie pozostała jeszcze choćby odrobinka sił witalnych, Shani wiedziała, że nie będzie w stanie jej ruszyć. Już niejeden raz próbowała powtórzyć swoje ostatnie wyczyny, ale napotykała olbrzymi opór. Nawet to, co wcześniej było dla wilczycy drugiej naturą, stało się dla niej niemożliwe. Próba poruszenia energią najdrobniejszego źdźbła trawy była dla niej jak próba przesunięcia olbrzymiej góry siłą własnych mięśni.
Wadera, obserwując miejsce w zadumie, dostrzegła leżące wśród opadłych liści żołędzie. Chwyciła jeden z nich w pysk, delikatnie i z namaszczeniem. Czy wierzyła, że posadzenie tego małego nasionka w pobliżu jej jaskini w jakiś sposób wynagrodzi krzywdę, którą wyrządziła temu pięknemu drzewu? Nie, Shani dobrze o tym wiedziała. Cóż innego jej jednak pozostało?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 5208
Ilość zdobytych PD: 2604 + 25% (651 PD) za długość powyżej 5000 słów.
Nagroda za Quest: 900 PD | +3 pkt zwinność | +11 pkt inteligencja | +2 siła | +5 pkt kondycja
Obecny stan: 4155

Brak komentarzy

Prześlij komentarz