W tym zimowym dniu, od północnego frontu nadchodziły szare, ponure chmury, które zaścieliły błękitny nieboskłon.
~ Będzie piękna śnieżyca - skomentował kwaśno w myślach Naharys. Był ranek, północny arktyczny wiatr, kąsał nawet pod najgrubszym futrem, a ponadto wczorajszego wieczoru nasypało tyle śniegu, że gdzie by nie splunąć, można było wylądować w głębokiej zaspie. Naharys w duchu dziękował matce naturze, że obdarzyła go wysokim wzrostem i masywnymi łapami - chociaż pech dotykał i jego, gdy przyszło mu pokonać nierówne tereny - aczkolwiek jednocześnie żałował, że nie łyknął leku rozgrzewającego, jak Lonya zaleciła.
~ Ależ nie, bo ty, Naharys, wiesz najlepiej! - już sobie wyobrażał podobne reprymendy, jakie zdarzało się wygłosić jego siostrze, ale kto by pomyślał, że akurat tego dnia powieje nieznośnym chłodem. Przed treningiem siłowym, samotnie skierował się ku lecznicy Lonyi, mając przy tym niezbyt przyjemną minę.
- Exan! Widzę, że w nie najlepszym jesteś humorku! - skomentowała Lonya, wykrzywiając usta w typowy dla niej uśmieszku, jakby tym samych ciała powiedzieć "A nie mówiłam?"
- Jak ja mam mieć dobry humor? O mało sobie dupy nie odmroziłem, bo tak pizga. Miałaś rację, może dasz mi wywar z imbiru i kurkumy?
- Dasz, to był duński sprzedawca kasz! A może znasz takie krótkie słowo "proszę"? Z pewnością już je kiedyś słyszałeś. - Naharys uśmiechnął się szeroko. Ach! Lonya i jej zgryźliwe komentarze. Tego właśnie potrzebował od czasu do czasu, aby polepszył się mu humor. Nie zamieniłby jej na żadną inną siostrę, pomijając wiadomy fakt, iż nie są spokrewnieni. Wiedział też, że niektóre rodziny pięknie wyglądają, jedynie na zdjęciu, a w rzeczywistości, ich członkowie rozsiani są po całym globie i ani jednemu nie przyjdzie na myśl, aby chociaż złożyć uszanowanie na grobie zmarłych. Był świadomy mocnej więzi między nim, a Lonyą. Obcą waderą, z którą wychowywał się i wypruwał żyły na poligonie, a wieczorami śpiewali sobie kołysanki, aby zapomnieć o bólu cierpiących mięśni.
- Proszę cię? Czy możesz mi dać ten wywar? - spytał po chwili, wyszczerzając się szeroko.
- Znaj łaskę moją, kmiocie. - Wywar był przyjemny w zapachu i kolorze. - A teraz zjeżdżaj mi stąd, bo mam jeszcze paru pacjentów do wykurowania. Jeszcze tu jesteś?
Złapał za wywar i schował go sobie do torby z króliczej skóry, którą dostał któregoś dnia od Itami, w zamian za naukę kilku piosenek przy ognisku.
- Dzięki, siostra!
W drodze wziął kilka łyków i wzdrygnął się porządnie, gdy poczuł ostry posmak imbiru, ale chwilę później, jego ciało ogarnęło przyjemne ciepło.
I cała ta nieprzyjemna historia zaczęła się późnym popołudniem, gdy Naharys wracał z treningu siłowego, a teren, jak wcześniej podejrzewał, zaścieliła dodatkowa porcja śniegu. Słońce skrywało się za szczelną pokrywą burych chmur, wiatr zaś szarpał futrem. Exan uznał, że nie ma sensu marznąć na zimnie, więc tym samym skierował się w stronę jaskini mieszkalnej, gdzie miał nadzieję spotkać Pinę. W trakcie, gdy był już blisko celu, usłyszał w gęstwinie śniegu czyiś płacz. Uszy instynktownie postawił na baczność, a nosem zaczął węszyć w powietrzu, jakby miał nadzieję, że wyczuje coś podejrzanego. W końcu nieustające kwilenie niewidocznej postaci, utwierdziło go w przekonaniu, że w tym momencie nie był sam. Podążał powoli za dźwiękiem, aż jego oczom ukazał się widok godny politowania. W niewielkiej, śnieżnej jamce, ułożona na mokrych liściach, trzęsła się ze strachu i zimna, mała puchata kuleczka o śnieżnej sierści. Postąpił kolejny, tym razem pewniejszy krok, po czym spostrzegł parę niebieskich ślepiąt, lśniących od łez, niczym najdroższe kryształy. Po chwili kuleczka zerwała się z miejsca, pociągnęła noskiem i zawołała.
- Nie zbliżaj się do mnie, ty... ty... przerośnięty mamucie!
- Przerośnięty mamucie? - powtórzył Naharys bardziej zaskoczony, niż rozwścieczony, po czym odchylił łeb, wybuchając krótkim śmiechem. - Jak na małą lisiczkę, masz bardzo cięty język!
- Nie zbliżaj się mówię! Ja... ja... znam się na ogniu! Mogłabym cię poparzyć!
- Władasz ogniem? - zniżył głowę, aby jego oczy zrównały się ze ślepkami małej lisiczki. - To widzę, że mam koleżankę po fachu, bo ja też władam nad ogniem!
Aby pokazać małej, że w tym momencie, nie rzucił słów na wiatr, chwycił jeden z mokrych liści, opadniętych jesienią, po czym w skupieniu utkwił w nim swój wzrok. Wypuścił z pyska powoli zaczerpnięte przed chwilą w płuca zimne powietrze, po czym liść stanął w ogniu, który począł szaleńczo tańcować. Następnie ogień strawił całkowicie liść i przeistoczył się w motyla z płonącymi skrzydłami, po czym wzbił się wysoko w powietrze. Tak, jak się tego spodziewał, mała lisiczka rozdziawiła pyszczek w zachwycie, a w jej oczkach błysnęła fascynacja. Obserwowała bez ustanku sunącego się z gracją płomiennego motyla, do czasu, aż nie zamienił się w kupkę popiołu, który później porwał nurt wiejącego wiatru.
- Jak ci na imię? - zapytał po chwili Naharys, łagodnym tonem.
- Sirsana - powiedziała lisiczka i pociągnęła noskiem. Miała straszny katar, a z nosa nieznośnie jej ciekło. Naharys uznał, że mała Sirsana nie będzie miała nic przeciwko, jak weźmie ją ze sobą, ale zanim to zrobił, wyciągnął z torby wywar rozgrzewający od Lonyi. Samiec polecił napić się jej kilka łyków, a że mała pisnęła przeciągle przez pikanterię imbiru, nagle zrobiło się jej o wiele lepiej. Następnie chwycił ją delikatnie za szyję i usadowił na swym mocnym grzbiecie.
- Gdzie idziemy? - zapytała Sirsana, wycierając łapką cieknący nosek.
- Tam, gdzie na pewno poczujesz się lepiej, mała - odparł entuzjastycznie Exan, spoglądając na lisiczkę kątem oka. - Sama zobaczysz! Moja siostra postawi cię na nogi w dwie godziny.
Z tymi słowy, zmienił i obrał kierunek na lecznicę, gdzie jak się spodziewał, Lonya miała trochę więcej wolnego czasu. W czasach popołudniowych, lecznica była niemalże opustoszała, ale to dla niego lepiej. A ściślej ujmując, lepiej dla małej Sirsany.
Znalazł Lonyę obok schowka z lekami, która pochłonięta rozmową z Itami, początkowo nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi. Naharys odchrząknął głośno.
- Ooo Exan, jesteś zamarznięty pajacu, gdzie cię tym razem dupa powiodła? - zapytała z uśmiechem. Nie zauważyła Sirsany.
- Lonka, może nie z takim tekstem przy dziecku, co? - powiedział i stanąwszy bokiem, przedstawił Lonyi małą lisiczkę.
- Nie jestem dzieckiem... - przerwała, gdyż kichnęła cienko, co przy jej rozmiarach, wyglądało to na prawdę, uwierzcie mi, przeuroczo. -... mam już niecałe trzy miesiące!
- Ależ oczywiście! Wybacz gafę mojemu bratu, on zawsze był mało rozgarnięty... - odparła Lonya i podeszła bliżej, przyglądając się małej. -... ale, ale! Jaki ty masz brzydki katar. Coś na to zaradzimy, ale najpierw cię rozgrzejemy.
- Dałem jej wywar od ciebie. Myślę, że to jej pomogło. - dodał Naharys, a Lonya kiwając głową, zabrała od niego Sirsanę.
- I dobrze myślałeś. - Pochwaliła go Lonya, a potem wzięła się za opiekę nad małą.
Popołudniowe chmury ciągnęły się ku południu, a gwiazdy na powoli granatowiejącym niebie, poczęły się skrzyć słabym światłem. Do tego czasu, Naharys dowiedział się od małej, gdzie znajdują się jej rodzice i dlaczego znalazła się tak daleko od nich. Wypytywał ją o każdy szczegół, ale starał się też dobierać słowa w taki sposób, aby mała Sirsana mogła zrozumieć ich sens.
-... mój starszy brat chciał zrobić mi na złość, bo to mi przypadła dodatkowa porcja śniadanka, a nie jemu, bo był... był... niegzecny... okropecznie mnie wtedy skrzyczał, ale potem powiedział, że zna fajne miejsce... i że możemy się tam pobawić. Myślę sobie... śniegu wszędzie, całe mnóstwa śniegu! I zimno! A mama mówiła wyraźnie, żeby nie wychodzić na dwór. Ale on nie chciał słuchać i zachęcał mnie do wyjścia. I nim spacerek dobiegł końca, znalazłam się nagle sama, wśród strasznie wyglądających drzew... bo one wyglądają, jak łapy orła... o nich rodzice mówili, żeby się ich strzec... a potem... a potem, jak coś nie trzaśnie i huknie, i w następnej chwili widzę ogromnego niedźwiedzia! Większego od ciebie! - zwróciła się do Exana. Naharys uwierzył na słowo. - Całe szczęście, że jestem mała i biała, więc wtopiłam się ze śniegiem i wtedy nie mógł mnie zobaczyć!
- Sprytnie. - pochwaliła ją Lonya. - Wyrośnie z ciebie wielka spryciara.
- Pewnie zamarzłabym, gdyby nie moje futerko i tak musiałam spać bez rodziców, rodzeństwa, w śniegu... strasznie się bałam i tęskniłam za mamą... a najbardziej za tatą.. on by pokazał mojemu głupiemu bratu! Ja... ja chcę do domu... - pisnęła na koniec i wybuchła niespodziewanie płaczem.
- No już już, cicho skarbie, cicho... znajdziemy twoją rodzinę, obiecuję! - Naharys skłonił się nawet do tego, że przytulił małą do siebie. Tak, jakby to zrobił prawdziwy ojciec, co prawda, Naharys zrobił to odruchowo. Mała Sirsana odwzajemniła objęcie i wtuliła się w ciepłe futro Naharysa, cicho szlochając. Powiem wam, drodzy czytelnicy, że w tamtym momencie, Naharys poczuł się wyjątkowo niezręcznie.
- Ściemnia się. Dzisiaj przenocujesz u mnie, zgoda? A jutro zaczniemy szukać twoich rodziców? Może być?
- Dziękuję bardzo.
< Kilka minut później >- Naharys? - odezwała się Pina z miną pełną konsternacji, gdy spojrzała na małą, białą kuleczkę- Czy mógłbyś mi to wyjaśnić? Oczywiście, nie myśl sobie, że mam coś przeciwko przenocowania małej, ale lubię znać szczegóły.
- No więc...
Naharys starał się wszystko opisać, ze szczegółami, okoliczności znalezienia małej Sirsany, historię jej zniknięcia z rodzinnego domu, aż do pobytu w lecznicy. Następnie Pina próbowała pokrzepić lisiczkę, zapewnić, że dopóki jest pod ich opieką, żadna krzywda się jej nie stanie. Wtedy w głowie Naharysa, zrodziło się pewne wyobrażenie o tym, jakby wyglądała sytuacja, gdyby to oni mieli własne szczenięta. Nie, żeby miał coś przeciwko szczeniętom, ale z drugiej strony zakładał, że to jednak ogromna odpowiedzialność, a to, jak wychowa swego potomka, będzie mieć wpływ na jego dalsze kroki w dorosłym życiu. Nie rozpieszczać zbytnio, przystosować do życia, aby później nie musiało w nieskończoności polegać w zupełności na kimś. To za duża odpowiedzialność, psia krew.
- Opowiesz mi bajkę? - zapytała Sirsana, leżąc koło śpiącej Piny. Naharys z zakłopotaniem, spojrzał lisiczce w oczka.
- Ale ja... nie znam... albo w sumie... zgoda, opowiem ci jedną. - Samiec ułożył się obok, pomyślał chwilę, po czym, utkwiwszy swój łagodny wzrok w Sirsanę, zaczął opowiadać.
- Była sobie wesoła rodzina kruków, której pewnego dnia wykluły się pisklęta. Cztery pisklaki, czarne, jak ta noc, pełne życia i pragnące matczynego jedzenia. Piąte zaś, wykluło się nieco inne, niż rodzeństwo. Jego pióra były cienkie, białe... taki mały albinosek. Mama i tata spojrzeli zatroskanie na odmieńca, porównali je z resztą potomstwa. Doszli do wniosku, że ich biały syn, ze względu na swą inność, nie zazna miejsca w kruczym społeczeństwie, a oni sami staną się pośmiewiskiem z tego powodu. Postanowili jednak, że nie wyrzucą z gniazda owocu ich miłości i wychowają je, na równi z pozostałym potomstwem. Mijały lata, a obawy kruczej rodziny spełniły się w najgorszym scenariuszu. Ich syn odmieniec nie zaznał dnia bez drwin i chamskich żartów ze strony rówieśników, a każdą następną noc, zalewał łzami. Nie rozumiał, czemu wszyscy odtrącają jego towarzystwo, lecz jego rodzina niosła pokrzepienie, gdy w sercu młodzieńca rodziło się cierpienie. Pewnego dnia, gdy biały kruk, samotnie bawił się na dworze, nagle nawiedziła go grupka trzech kruków, które powitały go obelgami i drwinami.
- Zostawcie mnie! - krzyczał zrozpaczony, wiedząc też, że im bardziej cierpi, tym prześladowcy będą mieli z tego, jeszcze większy ubaw. - Nic wam nie zrobiłem! Zostawcie mnie!
Krzyki młodzieńca usłyszał szybujący orzeł, który wybrał się na poranne polowanie. Prześladowcy widząc, jak ogromny ptak ląduje obok odmieńca, ze strachu pobladli tak bardzo, że sami dorównywali kolorytowi albinosa. Czym chyżo, wzbili się w powietrze i uciekli w popłochu, krzycząc przerażeni.
- Dziękuję, panu - powiedział po chwili biały kruk, a bohaterski orzeł kiwnął dumnie głową. Od tamtego czasu, gdy w pobliżu pojawił się orzeł, nikt nawet nie pomyślał, aby zaczepić młodzieńca, ale też unikali go, jak trucizny. Naszemu bohaterowi jednak wystarczyło towarzystwo rodzeństwa, które kochało go, jak własnego brata, tak, jak im zostało przez rodziców przykazane.
- A jaki jest morał? - zapytała po chwili lisiczka.
- Morał... hmmm... Silny nie jest ten, co słabszych dręczy, lecz ten, co odwagę ma stanąć w ich obronie.
- Ale fajnie! Będę musiała sobie zapamiętać tę bajkę, aby powtórzyć ją mojemu głupiemu bratu. Nie powinien mnie tak zostawić samą... jestem taka słaba, a on silny. Powinien mnie bronić. Powinien, prawda?
- Prawda. - Przyznał Naharys, wpatrując się w piękne niebieskie oczy Sirsany. Następnie przybliżył pysk do jej małego czółka i złożył ciepły pocałunek. - A teraz spróbuj zasnąć. Wiem, że to łatwe nie będzie, wszak nie jesteś w swoim prawdziwym domu, ale postaraj się potraktować go, jakbyś się w nim urodziła. Wyobraź sobie, że już jesteś u rodziców.
- Kiepską mam wyobraźnię. - mruknęła lisiczka- Ale dobrze... spróbuję. Dziękuję wam za wszystko, jesteście lepsi od mojego brata.
Mała Sirsana zwinęła się w kuleczkę i powoli zamykając oczy, zażyczyła Exanowi dobrej nocy, a on zaś przysunął ją bliżej siebie, aby użyczyć jej ciepła własnego, zamknął ją w objęciach i zasnęli w spokoju. Na dworze szalała śnieżyca. Prawdziwa zamieć.
Następny dzień, nasz bohater questu, oraz jego podopieczna, powitali dość przyzwoicie. Małą Sirsanę nadal dręczył katar, ale już nie tak wstrętny, jak wczorajszego dnia. Naharys otworzył szmaragdowe oczy, przywitał wszystkich głośnym ziewnięciem, po czym przeciągnął się leniwie, aż mu w kręgosłupie strzeliło.
- No, moja panno. Zjesz coś pysznego, umyjemy cię i idziemy szukać twoich rodziców, zgoda? - odezwał się do małej lisiczki czułym głosem.
Na śniadanie były resztki wczorajszej sarniny, którą Pina upolowała z Tsumi i Atrehu. Mała lisiczka miała jeszcze zbyt tępe ząbki, aby móc oderwać choćby drobny kawałek mięsa, dlatego Naharys pomógł jej w tym. Odrywał mięśnie i dzielił je na drobne kawałki, aby Sirsana mogła swobodnie pogryźć i nie udławić się przy okazji. W trakcie posiłku, Exan zauważył, że jego podopieczna unika kąsków pokrytych tłuszczem, a wybierała te, bardziej mięsiste.
- Jedz też te z tłuszczem. On pomoże Ci przetrwać zimno i nadaje soczystość mięsu. Spróbuj, bo na prawdę warto. - doradził jej Naharys.
- Ale... to żółte coś... tłuszcz, jest takie mdłe. - Ah! To dziecięce marudzenie. Tego mógł się spodziewać, no ale cóż... Sam prosił się, aby zostać tymczasowym "Tatusiem". Teraz ma za swoje.
- Daj spokój, to wcale nie jest takie złe, daje słowo. Popatrz. - Wziął dla przykładu kęs, otoczony sporą masą tłuszczu, wygryzł go z ciała sarny i zjadł, przy okazji mrucząc pod nosem "Mmm, jakie pyszne", byleby zachęcić małą Sirsanę.
Wyściubili swe nosy dopiero wczesnym południem, gdy na dworze przestał prószyć śnieg, a na niebie pojawiły się szare chmury. Pina pożegnała go ciepłym całusem w policzek, a małej życzyła dużo szczęścia i powodzenia. Następnie poszli w kierunku, gdzie ostatnio Exan znalazł małą, a następnie, analizując słowa lisiczki, okazało się, że przybyła z południa. Może mała nie miała zbyt dobrej wyobraźni, ale za to wyjątkową pamięć. Sirsana podekscytowana krzyknęła niemal nad uchem Exana, wskazując samotne, pozbawione liści drzewo, które rosło na niewielkim wzniesieniu.
- Pamiętam je! To pod nim spędziłam noc.
- Jesteś tego pewna? - zapytał Exan.
- Tak... ale... chce mi się.
- Co ci się chce?
- Siku. - odparła lekko zmieszana lisiczka. I trochę zawstydzona.
- Dlaczego się wstydzisz? - wyczuł to Exan i odwrócił się, aby spojrzeć jej w oczy. - Jeśli potrzebujesz to idź. Poczekam cierpliwie.
I tak po zaspokojeniu wszelkich fizjologicznych potrzeb, ruszyli dalej w stronę kreślącej się linii lasu na południu. Sirsana siedziała spokojnie na grzbiecie Exana, nuciła pod nosem jakąś wesołą melodyjkę, a gdy doszli do skraju lasu, mała lisiczka zaczęła recytować wyliczankę.
- Raz kichniesz zaraz, dwa dopadnie cię rwa, trzy zjedzony będziesz ty.
- Bardzo pięknie. - skomentował Exan.
Maszerowali szlakiem, zaścielonym śnieżną kołderką, mijając z boku niewielką kotlinkę, na której dnie leżał ranny dzik. Jego kwilenia, bolesne zawodzenie zaniepokoiły Exana, a Sirsanę niebezpiecznie wystraszyły - wtuliwszy pyszczek w futro Exana, zakryła oczy przed owym widokiem, starając się jednocześnie zatkać uszy- co też można było przypuszczać, że w pobliżu czai się coś niezbyt dobrego. Dzik miał paskudnie rozerwany brzuch, z którego mocno sączyła się krew, potokiem płynąca po śnieżnej bieli.
- Miejmy się na baczności - ostrzegł Exan i ruszyli dalej, wyznaczoną trasą wieloma łapami. Śnieg chrzęścił mu pod stopami, co dawało też nieprzyjemne odczucie, że coś ich obserwuje - ale to przecież wyłącznie wymysł wyobraźni, który mąci i kreuje różne dziwy, w obliczu odczuwanego zagrożenia - dlatego też Naharys przyspieszył kroku, ale miał oczy szeroko otwarte. Dźwięki agonii rannego dzika jeszcze długo dawały do słuchu, przypominając, że w tym lesie nie są sami - To samo mówiły mu zapachy obcej istoty, która gdzieś czai się w pobliżu - nie jest dobrze.
- Poznajesz tę okolicę? -zapytał Exan, wyciągając szyję i wypatrując ewentualne zagrożenie.
- Tak, pamiętam nawet to drzewo, co tam rośnie - i wskazała na samotnie rosnący wśród wysokich dębów młody buczek. Zbliżając się, Exan spostrzegł dziwne bruzdy, wyryte w korze dębów i ze zgrozą pojął, że zostawiły je pazury niedźwiedzia... jednakże jego racjonalna strona osobowości podpowiedziała mu, aby się uspokoić. Niedźwiedzie przecież na zimę zapadają w sen, a ślady po pazurach mogły zostać zrobione jeszcze sprzed wiosny. Exan odetchnął z ulgą, ale jednocześnie zatrzymał wydech w połowie, gdy rozpoznał, że owe znaki są świeże. Wykonane niedawno. Co by oznaczało, że w lesie grasuje jakiś niedźwiedź odmieniec. Albo coś gorszego. I to coś gorszego pojawiło się tuż za nimi, sygnalizując nagłym chrzęstem śniegu pod ciężkimi łapami straszliwego tworu. Naharys powoli, ostrożnie odwrócił wzrok i zobaczył takowy widok. Czterysta kilogramów żywej wagi, o kotowatym kształcie, stało właśnie za nimi, z otwartym pyskiem, prezentując rząd ostrych zębów, z czego kły okazały się najokazalsze. To nie był zwyczajny tygrys szablozębny ani inny zwyczajny kotowaty, lecz wyjątkowo śmiertelny gatunek, uważany za wymarły. Był reliktem. Prócz wyłupiastych zielonych oczu, posiadał jeszcze dodatkową, nieaktywną parę, będącą pozostałością ewolucyjną. Bestia była ślepa. Wyczuwała jedynie ruch, poprzez wibrację ziemi, a ponadto cechowała się niebywale dokładnym węchem.
- Sirsana... - wyszeptał, najciszej jak mógł. - Nie ruszaj się. Ani drgnij, słyszysz?
- Słyszę. - również szepnęła.
Bestia, zwana Nekuratem, jakby niepewnie zrobiła krok, węsząc coś w powietrzu i warcząc przeciągle. Mieli szczęście, że stali po przeciwnej stronie wiejącego wiatru, inaczej tygrys zwęszyłby ich już dawno. Ociężale stawiał kroki, jakby chciał zademonstrować swą siłę w łapach, mięśnie grały intensywnie pod skórą, a długie zakrzywione pazury, szarpały zamarzniętą ziemię w trakcie chodu. Nie widział ich, ale nieustannie pracował mu nos, co lekko zaniepokoiło naszego bohatera i jego podopieczną. Wszystko poszłoby jak z płatka, bezboleśnie, gdyby nie nagromadzona w nadmiarze kupa śniegu nie spadła z drzewa, która wystraszyła Sirsanę i w niekontrolowanym odruchu, cofnęła się i spadła z grzbietu Exana. Pacnęła z piskiem na ziemię, co równało się z gwałtowną reakcją Nekurata. Z miejsca, z wyciągniętymi ku Naharysowi łapami, skoczył bez wczesnego przygotowania. Naharys zareagował natychmiastowo, bo był przygotowany na taką ewentualność. Stanął dęba, wysoko, na tylnych łapach, a przednie zapłonęły szaleńczym ogniem. Lewą łapą zdzielił Nekurata w pysk, jednocześnie obrywając od przeciwnika pazurami, które rozorały mu skórę na szyi. Krew cienką strugą naznaczyła śnieg swą szkarłatną barwą. Całe szczęście, pazury nie przebiły się do tętnicy szyjnej.
- Sirsana, ukryj się!- zawołał Exan i siłą wepchnął małą w cień niewielkiego otworu pod korzeniami drzewa, po czym skupił uwagę na nekuracie. Kotowata, olbrzymia bestia, powalona ciosem Exana, powstała, potrząsając masywnym łbem. Na policzku, z widocznym śladem po ciosie, widniała zaczerwieniona skóra, a w powietrzu rozniósł się zapach przypalonej sierści. Tygrys nie ryczał, nie wydał żadnego dźwięku, tylko agresywnie rwał ziemię swymi śmiertelnie groźnymi pazurami. Lejąca się krew z szyi Exana, umożliwiała z wyczuciem jego lokalizacji, dlatego bestia rzuciła się w jego stronę. Naharys zrobił unik, ale i tym razem nie uniknął ciosu, bowiem silna łapa zdzieliła go w skroń, powalając na ziemię. Przed oczami świat rozbłysnął mu jasnym światłem, a obraz rozmazał się gwałtownie.
~ O kur*a mać! - zaklął w myślach, wypluwając ślinę z krwią. Niechcąco ugryzł się w język.
W jednej sekundzie widział niewyraźnie zbliżającą się ogromną sylwetkę nekurata z zamiarem pozbawienia go życia, a w drugiej usłyszał głośny świst i trzask, w trzeciej natomiast pojawiła się kolejna postać. Ruda, potężna postać rzuciła się na tygrysa z obnażonymi kłami. Polała się krew. Tygrysa i lisa. Naharys powstał, potrząsnął głową i obraz stawał się z chwili na chwilę coraz to wyraźniejszy. Spodziewałby się wszystkiego. Stada jeleni. Rozwścieczonego niedźwiedzia. Nawet śpiewającego prosiaka, ale nie Atrehu. Nawet on nie da rady potędze, jakiej dzierży w łapach nekurat. Jeden cios sprawił, że odrzuciło go na kilka dobrych metrów, a siła pędu była tak mocna, że uderzając o pobliskie drzewo, gałęzie zadrżały mocno. Bestia zbliżając się do półprzytomnego Atrehu, Naharys miał czas, aby zgromadzić energię. W następnej chwili skondensował w łapie kulę płomieni, w której kotłowała się potężna moc.
Nekurat nie zdążył zareagować, jak nagle został uwięziony w pułapce wirujących płomieni.
- Atrehu! Atrehu! Ej! Stary, wstawaj! Mamy nie wiele czasu! - Krzyczał na niego, szturchając go łapą. Basior podniósł się z jękiem i złapał się łapą za miejsce, gdzie oberwał od bestii.
- O ja pier***ę, tak oberwałem, że aż mi się wszystkie wiersze Merlova przypomniały! - stęknął Atrehu i chwiejąc się niebezpiecznie, powstał na równe łapy. Oboje porządnie oberwali, dlatego jeden drugiego wspierał i na odwrót. Naharys nakazał Sirsanie zostać w kryjówce, gdy zobaczył, że mała wyściubiła swój nosek chociażby na milimetr.
- Ten skur**el nie może zostać na wolności żywy. Stanowi poważne zagrożenie dla wszystkiego, co żyje. - oznajmił Exan, a Atrehu zgodził się z nim. Na sygnał białego basiora, zdjął z nekurata pułapkę. Ogromne cielsko upadło z łoskotem na ziemię, ale ogarnięte niepomiernym szałem, powstał w mgnieniu oka i mknął ku nim w szaleńczej szarży. Obaj panowie stanęli w pozycji wojowniczej - Exan, nakreśliwszy łapą w powietrzu jakiś gest, nagromadził szalejącą siłę płomieni, a Atrehu zaś skondensował wokół siebie energię.
Gdy nekurat był na prawdę blisko, ku spodziewanej reakcji, bestia odsłoniła się na ataki, dlatego Naharys, wykonawszy ruch, wyprowadził cios płonącą łapą, powalając tygrysa. Atrehu zaś, skoncentrowany na swym celu, posłał ku niemu strugę morderczego ładunku, który ugodził go prosto w serce. Atak był tak silny i intensywny, że nekurat zamarł natychmiastowo, a futro Naharysa najeżyło się niebezpiecznie. Przyglądając się nieruchomym zwłokom bestii, ogarnęła ich nagła fala wesołości i dumy z dokonania, ale zaraz ograniczyli się do cichych pojękiwań z powodu obrażeń, jakich odnieśli w boju. Głowę Exana rozrywał ból, który sięgał także w głąb oczodołów i jeszcze dalej, białe futro na jego szyi kompletnie było zalane szkarłatną barwą. Krew ściekała mu nawet po łapie. Atrehu łamało w kręgosłupie od uderzenia w drzewo.
- Najważniejsze, że Sirsanie nie spadł włos z główki~ Pomyślał Exan i przywołał lisiczkę do siebie.
- No dobrze, mała, powiedz mi teraz, czy coś w otoczeniu wydaje ci się znajome? Coś, co pomogłoby nam odnaleźć twoją rodzinę? - spytał Exan. Sirsana rozejrzała się wokół, wodząc wzrokiem pełnym lękiem i zmartwieniem po okolicy. Z nerwów aż przegryzła wargę i położyła uszy po sobie.
- Nie, już więcej nic nie pamiętam. - odparła po chwili.
- Pomożemy ci!- zapewniał Atrehu.
- Skąd ty się tu a propos wziąłeś? -zwrócił się Exan do Atrehu.
- Ah, spodziewałem się bardziej ciepłego podziękowania za pomoc. - rzucił basior, unosząc lewą brew, ale nagle na jego pysku pojawił się szeroki uśmiech. - Miałem pozwolić, żeby rozerwał cię, jak szmacianą lalkę?
- Miałem... wszystko pod kontrolą... - żachnął Exan, ale natychmiast wmówił sobie, że jednak było inaczej.
- Ta, jasne... miałeś. - parsknął ze śmiechu pod koniec ostatniego zdania.
Dalsza droga w głąb lasu mijała im już dość spokojnie, ale jednak nadal odczuwali, aż w kościach, niemiłe spotkanie z nekuratem - Exan miał problem z zebraniem myśli przez nieznośny ból głowy, a Atrehu utykał lekko. - ale mimo wszystko nie pomyśleli nawet o odwrocie. Nagle w ostrokrzewie coś zaszeleściło i sprawiło, że w powietrze wzbiło się kilka bażantów, trzepoczących energicznie skrzydłami i w następnej chwili wyłoniła się biała głowa jakiejś dorosłej lisicy. Miała piękne, błękitne oczy niczym morska woda, w których na widok dwóch basiorów, zaiskrzył się niepokój. W następnym momencie, lasem wstrząsnęły krzyki radości Sirsany, która bez wahania, zeskoczyła z grzbietu Exana i przedarła się przez głęboką zaspę.
- Mamo! Tak bardzo tęskniłam za tobą! - krzyczała Sirsana, a gdy dobiegła do swej rodzicielki, wtuliła się w jej futro. Matka lisiczki z radości wręcz popłakała się, jak kocica, nawet nie myśląc, aby choćby na moment wypuścić córkę z objęć. A potem ponownie spojrzała na Exana i stojącego obok Atrehu.
- Kim są ci panowie, skarbie? - spytała córkę.
- Moi przyjaciele! Naharys był dla mnie bardzo dobry! Zaopiekował się mną, nakarmił i opowiedział mi nawet bajkę! A ten drugi pomógł mu dzisiaj pokonać strasznego, okropnego, wielgachnego potwora! To dzięki nim tutaj jestem!
- Bardzo wam dziękuję, panowie! - zbliżyła się do nich. - Dziękuję za odnalezienie mojej córki. Jak mogłabym się wam odwdzięczyć? Nie ma mowy, abym wypuściła was bez zapłaty!
- Hmmm... w sumie... nie pogardzimy jakimś posiłkiem i opierunkiem. Jesteśmy, że tak powiem, lekko połamani. - odpowiedział Naharys i spojrzał na zalane czerwienią futro.
- Jak najbardziej! Bohaterowie mojej córki są przyjaciółmi rodziny. Chodźcie z nami!
- Tak! Tak, chodźcie z nami! - krzyknęła rozradowana do granic możliwości Sirsana.
Uradowany tym pomysłem, posłał Sirsanie miły uśmiech, po czym ruszyli za lisiczkami, ciesząc się w duchu, że ta przygoda zakończyła się triumfalnym zwycięstwem nad nekuratem i spełnieniem obietnicy, jaką Exan złożył swej podopiecznej. Cieszył się, że mógł wszystkimi swymi siłami pomóc potrzebującej, jak nakazuje przyzwoitość i bohaterstwo. Tak, bohaterstwo na miarę prawdziwego wojownika.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 4003
Ilość zdobytych PD: 2001 + 20% (400) za długość powyżej 4000 słów.
Nagroda za Quest: 150PD + 2 pkt inteligencja, +1 spryt
Obecny stan: 3123