W zimę wszystkie te problemy narastały. Dlatego właśnie w tym okresie pogoda zbierała najbardziej krwawe żniwo. Wiele wilków nie wracało z wypraw, przymierało głodem, a także padało ofiarą wyziębienia, które powodowało z kolei liczne choroby, szczególnie u młodych wilków. Niestety nietopniejący śnieg znacznie utrudniał uzyskiwanie roślin leczniczych, przez co to właśnie choroby były przyczyną największej ilości zgonów.
Lorelai zdała sobie z tego sprawę już pierwszej zimy. Kiedy jeszcze jako półroczny wilczek wraz z trójką rodzeństwa tuliła się do boku matki, cały czas drżąc z zimna, jeden z jej braci zaczął zanosić się przeraźliwym kaszlem. Mimo tego, że maluchów zupełnie to nie obeszło, bo jedyną rzeczą, o której myślały w tamtym momencie, było ciepło kryjące się przy boku rodziny, to wśród dorosłych wilków wywołało to pewne zamieszanie. Mama Lorelai, Lilith, od razu zerwała się na nogi i z paniką oddzieliła chorego brata od reszty rodzeństwa. Odpoczywający nieopodal ojciec również zareagował natychmiastowo i podbiegłszy do reszty rodziny, wziął przerażonego, małego basiora za kark i pospiesznie odniósł go do innej jaskini. Przyczyną całego poruszenia był oczywiście strach. Rodzice obawiali się najgorszego, że wilczka dopadła choroba zwana w tych rejonach szczenięcą grypą. Spotykała ona, jak sama nazwa mówi, młode wilczki, szczególnie w okresie zimowym, a po wystąpieniu pierwszych objawów nie było już szans na ratunek. Przynajmniej w panujących na Wiecznych Zboczach warunkach. Niestety obawy rodziców okazały się prawdą i wkrótce basior, który od samego początku był najsłabszy z miotu, wydał swoje ostatnie tchnienie. Nikt po nim nie płakał.
Była to pierwsza, lecz nie ostatnia tragedia, której doświadczyła Lori w swoich młodzieńczych latach. Stała się dla niej dość brutalną lekcją, że tu, na północy, życie wilka nie ma za dużej wartości. Gdyby wataha przejmowała się odejściem każdego członka na tamten świat, to nigdy nie wychodziłaby z żałoby, dlatego właśnie wszyscy akceptowali to, dość bezduszne, podejście. Na początku Lori nie mogła tego pojąć, jednak z upływem czasu zrozumiała, że to tak naprawdę jedyna opcja, aby radzić sobie z życiem tutaj, bez szwanku na psychice.
To właśnie odejście kilku bliskich jej wilków w przeciągu tamtej zimy pozwoliło jej się przygotować na wydarzenia, które nastąpiły już rok później. Nawet jeśli Lorelai nie była wtedy jeszcze w pełni dojrzałą waderą, to bez problemu wyczuwała rosnące w watasze napięcie. Pojawiło się ono kilka lat przed jej narodzinami, ale tego nie mogła już wiedzieć. Zaczęło się od słownych sprzeczek, które szybko eskalowały do bójek obejmujących coraz większą grupę wilków. Basior, który pragnął odebrać władzę prawowitemu alfie, był coraz bliżej swojego celu, bo szerzenie osobliwych, antymonarchistycznych idei za plecami władcy nareszcie zaczęło przynosić skutek. Coraz częściej dostrzec było można kierowane w stronę alfy ukradkowe, pełne nienawiści spojrzenia. Zbuntowana część watahy, która w pewnym momencie była znacznie liczniejsza niż pokojowo nastawione wilki, wkrótce zaczęła odnosić się wrogo nie tylko do władcy, ale również do jego krewnych, w tym rodziny Lorelai, a nawet do zwyczajnych członków, którzy nie zgadzali się z głoszonymi przez nich hasłami.
Co gorsza, nadeszła wtedy ciężka zima, najcięższa od kilkunastu lat. Śnieżyce nadchodziły bardzo często i trwały coraz dłużej, skutecznie skracając czas na polowania i utrudniając wyżywienie watahy. Kiedy jeden z opadów trwał już prawie tydzień, przywódca buntowników uznał, że nadeszła już właściwa pora.
Czynnikiem, który pozwolił Lori przeżyć tamtą noc, było jedynie głupie szczęście. Kiedy nadszedł wieczór wadera wraz ze swoją siostrą, w ramach zakładu, wykradła się poza jaskinię. Aby ukończyć wyzwanie, miały za zadanie znaleźć ukryty przez braci pośród śniegu czerwony, wyróżniający się kamień i odnieść go rodzeństwu. Były już bardzo blisko celu, gdy nagle usłyszały hałas dochodzący z wnętrza jaskini. Przestraszyły się, że wykryto ich nieobecność, więc postanowiły ostrożnie zakraść się do wejścia, aby zorientować się, o co chodzi w zamieszaniu i czy uda im się wejść niepostrzeżenie i uniknąć nagany. Kiedy zbliżyły się wystarczająco, aby dostrzec wnętrze jamy, cały czas pozostając w ciemności, by nie dać się zauważyć, wadery spostrzegły biegnącego w stronę wyjścia młodszego brata. Leah już otworzyła pysk, aby go zawołać, ale Lori powstrzymała ją, stanowczym pacnięciem łapą.
- Oszalałaś? – syknęła. – Nie wiem, o co chodzi Balorowi, ale mogłabyś się trochę opanować, bo jak nas zauważą, będziemy miały przechlap… - urwała nagle.
Z wnętrza jaskini, za małym braciszkiem, wyłonił się kolejny wilk, dorosły, czarny basior. Nie zastanawiając się, skoczył na biegnącego szczeniaka i rozszarpał mu gardło. Maluch nie zdążył nawet pisnąć. Leah nie udało się powstrzymać pisku przerażenia. Ku nieszczęściu sióstr wrogi wilk zdołał usłyszeć dźwięk i warcząc, podszedł do wyjścia. Lorelai zerwała się do biegu, ale jej towarzyszka nadal stała jak wryta, podczas gdy basior zbliżał się niebezpiecznie i zdawał się je dostrzegać. W ostatnim momencie waderze udało się pociągnąć siostrę i porwać ją do biegu. Wrogi wilk ruszył za nimi w pogoń, ale podczas szaleńczej gonitwy w dół zbocza pod uciekinierkami osunął się śnieg. Straciły równowagę i spadły. Ślizgając się po skale, udało im się zniknąć z oczu mordercy, który ze względu na warunki pogodowe postanowił zrezygnować z pogoni. Lori była na tyle zszokowana, że nie była w stanie się ruszyć. Poddała się jedynie sile śniegu, by po chwili uderzyć w drzewo i stracić przytomność.
***
Następnego ranka waderę obudziła siostra, trącając ją nosem i odgarniając śnieg, który spadł na nią w ciągu nocy. Kiedy Lorelai otworzyła oczy, Leah nawet się nie uśmiechnęła. Pokazała jedynie w stronę znajdującego się nieopodal urwiska, z którego powoli kapała krew. Z jego szczytu zrzucane były zmasakrowane ciała, wiele ciał. Jak udało się spostrzec siostrom, znajdowały się tam również te należące do ich rodziców i braci.***
Wędrówka Lorelai trwała już prawie dwa lata. Mimo tego, że podczas niekończącego się marszu zdołała przyzwyczaić się do samotności, to miewała momenty, w których wyjątkowo doskwierał jej brak towarzystwa. Była to właśnie jedna z tych nocy, w których wadera nie była w stanie cieszyć się pięknem zielonego otoczenia, tak pełnego życia i diametralnie różnego od jej rodzinnych stron. Krocząc przez las, wsłuchiwała się w melancholijne huczenie sowy, a gdy wyszła na niewielką polanę przysiadła zrezygnowana i skierowała oczy ku niebu.- Gdybyś tylko była tu ze mną – westchnęła, wpatrując się w jedną z gwiazd. – Marzyłyśmy kiedyś, żeby wybrać się razem w podróż, by zobaczyć coś poza naszymi górami, pamiętasz? Spodobałoby ci się tutaj. Ciepło, pełno zieleni, zupełnie tak jak sobie wyobrażałaś. Nawet nie wiesz, ile bym oddała, aby nie musieć oglądać tego sama – zakończyła cicho.
W tym właśnie momencie omiótł ją podmuch ciepłego wiatru. Niósł się z nim zapach, którego dawno nie czuła, a za którym głęboko skrywana tęsknota towarzyszyła jej od miesięcy – woń innych wilków. Wiedziona momentem słabości, wyczerpaniem wędrówką, a także migoczącą gdzieś w środku iskierką nadziei, ruszyła w stronę, z której zawiał wiatr. Po niedługim marszu, spośród wielu unoszących się w powietrzu zapachów zaczął się wyodrębniać jeden, świeży, należący do wilka, który przechodził tędy całkiem niedawno i musiał jeszcze być w okolicy. Lorelai postanowiła go odnaleźć.
<Ktoś?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1308
Ilość zdobytych PD: 654 + 5% (33 PD)
Obecny stan: 687
Brak komentarzy
Prześlij komentarz