Moc ognia zanikła wraz z nastaniem nocy, rozpalił więc ognisko w palenisku, za pomocą iskrownika - ot, tak nazwał proste uderzanie krzesiw o siebie. Kiedy w końcu płomień zatlił się w zgliszczach nadpalonego drewna, pobudził go delikatnym dmuchaniem, aby mógł po chwili przeistoczyć się w nie dość spore ognisko. Dołożył trochę chrustu i obserwował - lubił spoglądać w ogień, obserwować jego destrukcyjną moc, jednocześnie wyszukał sobie w tym sposób na uspokojenie, wyciszenie swych myśli. Zjadł pozostały po dzisiejszym obiedzie sarni udziec, po czym ułożył się do snu w blasku tańczących płomieni, momentalnie zapominając o dzisiejszym dniu.
***
Obudził się z dziwnym, nieodpartym wrażeniem, że ten czwartkowy poranek będzie dla niego niespodzianką - miłą, czy też nie, to już tajemnica, którą niebawem ukaże mu czas. Musiał mocno spać, gdyż nie usłyszał bowiem, jak jego dzieci wkradły się do jaskini, układając się do snu, zaraz obok niego. Sen też miał dziwny, dość dziwny, aby opisać go racjonalnymi słowami;
Gęsty mroczny las, w którym drzewa zostały brutalnie ogołocone ze swych koron, przypominały zaledwie grube, wetknięte głęboko w ziemię spalone filary. Niewyraźny szmer czyjegoś biegu dobijał się do jego uszu, starał się zlokalizować podejrzane znaki, lecz jedynie, co miał przed oczami, to mgła, gęsta niczym lukier. A w tle dobiegło go czyjeś rozpaczliwe wycie, pełne żalu i szaleńczej desperacji - Naharys sporo w życiu przeżył, lecz nigdy nie słyszał, aby jakikolwiek mógłby tak wyć. Obudził się bez zrywu, zlustrował szmaragdowym już wzrokiem wnętrze jaskini, po czym uspokoił się nieznacznie. ~ To był tylko sen - starał sobie tłumaczyć.
Dzisiaj trening został odwołany, więc Naharys nie miał w planie nic innego, jak wykorzystać wolny czas z rodziną...
Późnym porankiem zwrócił się w stronę lecznicy, aby tam odwiedzić swoją siostrę, Lonyę.
Młoda medyczka siedziała w cieniu wysokiej, młodej wierzby, obserwując wypoczywających w spokoju natury pacjentów. Miała szorstką, połyskującą sierść koloru dojrzałej wiśni - Naharys wiedział, jakich specyfików używała jego przybrana siostra, aby utrzymywać włosie w dobrym stanie. Słyszała jego kroki, lecz nie odwróciła się, by upewnić się, że to on - podpowiedź znalazła w jego zapachu, który mknął wraz z delikatnym wiatrem.
- Dzień dobry, bracie - przywitała się wesoło Lonya.
- Witam - odparł basior. - Jak się miewają pacjenci?
- Jak widzisz, jeszcze nikogo nie uśmierciłam.
Basior zaśmiał się krótko, a Lonya podążyła jego śladem. Przywitał ją skromnym pocałunkiem w policzek, przycupnął w miejscu obok, obserwując jak druga mała medyczka, Itami, rozdaje chorym wilkom leki. Wilk nie tracił uśmiechu z pyska, umiał docenić mroczny humorek wadery, która była całym jej życiem. I światem. Pamięta ten moment, jakby to wydarzenie miało miejsce zaledwie wczoraj; powrót ojca do jaskini późną nocą, jego postać wręcz górowała nad wszystkimi - albo tak mu się wydawało, bowiem jeszcze był szczeniakiem - blask płomieni rozświetlał jego brązowe futro, wraz z brzoskwiniową kuleczką, którą delikatnie trzymał za futerko. Kiedy ujrzał przerażenie i łzy w złotych oczkach, pamiętał słowa, jakie wypowiedział owego dnia.
- Czy to teraz moja siostra?
Ojciec przytaknął, a matka zaś ze zdumienia uśmiechnęła się szeroko, aczkolwiek w jej oczach pojawił się pewien rodzaj zmartwienia. Tak samo, jak ojciec, zdawała sobie sprawę, że pod swoją odpowiedzialną opiekę przyjęli nowe życie. Mocne odczucie przywiązania i miłości sprawiło, że przytulił waderę do swego ramienia, na wzmiankę o tym wydarzeniu. Lonya westchnęła tylko zdziwiona.
- Co Cię tak na emocje wzięło?
- Wiesz, nawet taki skur**el, jak ja, też ma swoje uczucia. - odparł z uśmiechem basior.
Ich śmiech rozniósł się po okolicy, jeszcze długo, zanim słońce usadowiło się na najwyższym punkcie nieba. Nastało południe.
Dzisiaj trening został odwołany, więc Naharys nie miał w planie nic innego, jak wykorzystać wolny czas z rodziną...
Późnym porankiem zwrócił się w stronę lecznicy, aby tam odwiedzić swoją siostrę, Lonyę.
Młoda medyczka siedziała w cieniu wysokiej, młodej wierzby, obserwując wypoczywających w spokoju natury pacjentów. Miała szorstką, połyskującą sierść koloru dojrzałej wiśni - Naharys wiedział, jakich specyfików używała jego przybrana siostra, aby utrzymywać włosie w dobrym stanie. Słyszała jego kroki, lecz nie odwróciła się, by upewnić się, że to on - podpowiedź znalazła w jego zapachu, który mknął wraz z delikatnym wiatrem.
- Dzień dobry, bracie - przywitała się wesoło Lonya.
- Witam - odparł basior. - Jak się miewają pacjenci?
- Jak widzisz, jeszcze nikogo nie uśmierciłam.
Basior zaśmiał się krótko, a Lonya podążyła jego śladem. Przywitał ją skromnym pocałunkiem w policzek, przycupnął w miejscu obok, obserwując jak druga mała medyczka, Itami, rozdaje chorym wilkom leki. Wilk nie tracił uśmiechu z pyska, umiał docenić mroczny humorek wadery, która była całym jej życiem. I światem. Pamięta ten moment, jakby to wydarzenie miało miejsce zaledwie wczoraj; powrót ojca do jaskini późną nocą, jego postać wręcz górowała nad wszystkimi - albo tak mu się wydawało, bowiem jeszcze był szczeniakiem - blask płomieni rozświetlał jego brązowe futro, wraz z brzoskwiniową kuleczką, którą delikatnie trzymał za futerko. Kiedy ujrzał przerażenie i łzy w złotych oczkach, pamiętał słowa, jakie wypowiedział owego dnia.
- Czy to teraz moja siostra?
Ojciec przytaknął, a matka zaś ze zdumienia uśmiechnęła się szeroko, aczkolwiek w jej oczach pojawił się pewien rodzaj zmartwienia. Tak samo, jak ojciec, zdawała sobie sprawę, że pod swoją odpowiedzialną opiekę przyjęli nowe życie. Mocne odczucie przywiązania i miłości sprawiło, że przytulił waderę do swego ramienia, na wzmiankę o tym wydarzeniu. Lonya westchnęła tylko zdziwiona.
- Co Cię tak na emocje wzięło?
- Wiesz, nawet taki skur**el, jak ja, też ma swoje uczucia. - odparł z uśmiechem basior.
Ich śmiech rozniósł się po okolicy, jeszcze długo, zanim słońce usadowiło się na najwyższym punkcie nieba. Nastało południe.
***
Przeczucie nie myliło go, ani na jotę. Rzeczywiście ten dzień, zgodnie z zasadą niespodziewanych wydarzeń, okazał się dla niego strzałem w serce. Owe przeczucia z tym związanym, wisiały nad nim już od początku jego przebudzenia. Od czasu, kiedy Naharys, na prośbę swojej siostry, wybrał się do lasu, by zgromadzić dzienny zapas ziół, w towarzystwie uroczej medyczki, zorientował się, że to jest właśnie ten moment. Kiedy nastał moment, że dwójka wilków rozdzieliła swe drogi poszukiwań, Naharys wyczuł czyjąś obecność - powietrze był wręcz przesycone wonią skrzydeł, obcością...
Ktoś, lub coś, było niedaleko. Na dnie niewielkiego wykrotu, osłoniętego zewsząd krzewami dzikich malin, jego oczom ukazał się niewyraźny kształt... ciemny, idealnie wtapiający się w półmrok. Stał przez chwilę, wyczekując jakichkolwiek oznak, jednocześnie pilnując, aby nie zdradzić swojej pozycji.
Wyraźnie wyczuwał strach, ten ktoś, mimo swej obecnej pozycji, nie opuścił swojej kryjówki, co więc oznacza, iż nie wiedział o obecności Naharys'a. Basior bezszelestnie przeniknął w grubą warstwę zarośli i wysokiej trawy, jednocześnie starając się, aby mieć na baczeniu resztę okolicy - kto wie, czy w pobliżu nie czaiło się jakieś niespodziewane zagrożenie?
Był już blisko, podpowiadała mu owa woń - należała do młodego osobnika, bardzo młodego. Wyłonił głowę zza kurtyny krzewów i zdał sobie sprawę, że jego zmysły go nie myliły. W dole, skryty w gęstej zasłonie zieleni, spoglądały na niego dwa małe księżyce, na tle nocnego nieba... lecz to nie były księżyce, lecz źrenice młodego basiorka. Wyglądał na roczniaka. Nie mylił się też, co do niespodziewanego niebezpieczeństwa. Nim Naharys zdążył zająć młodego jakąkolwiek rozmową, z głębi wykrotu wyłonił się kwadratowy łeb żmii, Miała piaskowe ubarwienie łusek i ukoronowaną głowę w kilka drobnych rogów, które zakrzywione na szczytach, rozchodziły się na boki. Z tego też powodu, nadano jej nazwę "królewską". I ta sama żmija zmierzała ku malcowi, wlepiając w nim swe puste, głodne krwi pionowe oczy i wywijając językiem. Naharys widział, że młody nie miał najmniejszej świadomości z zaistniałego zagrożenia, całą swoją uwagę skupiał na nim, wyczekiwał z przestrachem w oczach na jego następny ruch. A był on następujący; Wskoczył do wykrotu, chwycił malca za szyję i z naborem sił w łapach, wyskoczył z niego, zasypując węża warstwą piachu, co też zniechęciło go do dalszego ataku. Kolejny fakt, jaki spostrzegł Naharys, był taki, że malec miał skrzydła, bowiem machał nimi, uderzał w panice. Nie znał Naharys'a, z pewnością obawiał się, że basior może wyrządzić mu krzywdę - szamotał się, wyjękiwał niezrozumiałe słowa, pewnie wypowiadał je pod wpływem strachu. Wyłonił się z głębi lasu, na ozłoconą słonecznym światłem polanę, gdzie odstawił trzęsącego się ze strachu skrzydlatego wilczka.
- Hej, uspokój się - odezwał się Naharys - nic Ci nie zrobię, nie wyj tyle, bo ściągniesz na nas niebezpieczeństwo. Hej, mały, już cicho... jesteś bezpieczny.
- Nie ufam Ci! - wykrzyczał malec - Zostaw mnie w spokoju.
- Gdzie twoi rodzice? - zapytał, ignorując wybuch malca.
- Zostali zabici... zamordowali ich tacy, jak ty!
Naharys uniósł brwi ze zdziwienia, stał tak przez chwilę, milcząc i zastanawiając się nad sensem słów basiorka. Jedno wiedział na pewno. Napastnicy byli wysocy i masywni - jak on, stwierdzając to, spojrzał na siebie. Młody wyraźnie wyszukiwał dogodnej okazji, aby zwiać w popłochu, Naharys spojrzał jedynie na malca, pokręcił z dezaprobatą głową, chwytając go łapą za ramię.
- Ani mi się waż. Pójdziesz ze mną! Nie wolno pozwolić, abyś błąkał się po lesie bez opieki, mały. Zabiorę Cię do mojej Pani, a ona zdecyduje, co z tobą uczynić.
Zdawał sobie sprawę, że jego ton nie brzmiał zbyt przyjemnie; zimny, stanowczy i poważny ton Kapitana mógłby zmrozić w niejednym krew w żyłach. Po chwili dodał.
- Nie martw się, nic Ci z nami nie grozi - rzekł, tym razem łagodniej, cieplej, jakby przez niego przemawiał ojciec, niźli Kapitan.
Ktoś, lub coś, było niedaleko. Na dnie niewielkiego wykrotu, osłoniętego zewsząd krzewami dzikich malin, jego oczom ukazał się niewyraźny kształt... ciemny, idealnie wtapiający się w półmrok. Stał przez chwilę, wyczekując jakichkolwiek oznak, jednocześnie pilnując, aby nie zdradzić swojej pozycji.
Wyraźnie wyczuwał strach, ten ktoś, mimo swej obecnej pozycji, nie opuścił swojej kryjówki, co więc oznacza, iż nie wiedział o obecności Naharys'a. Basior bezszelestnie przeniknął w grubą warstwę zarośli i wysokiej trawy, jednocześnie starając się, aby mieć na baczeniu resztę okolicy - kto wie, czy w pobliżu nie czaiło się jakieś niespodziewane zagrożenie?
Był już blisko, podpowiadała mu owa woń - należała do młodego osobnika, bardzo młodego. Wyłonił głowę zza kurtyny krzewów i zdał sobie sprawę, że jego zmysły go nie myliły. W dole, skryty w gęstej zasłonie zieleni, spoglądały na niego dwa małe księżyce, na tle nocnego nieba... lecz to nie były księżyce, lecz źrenice młodego basiorka. Wyglądał na roczniaka. Nie mylił się też, co do niespodziewanego niebezpieczeństwa. Nim Naharys zdążył zająć młodego jakąkolwiek rozmową, z głębi wykrotu wyłonił się kwadratowy łeb żmii, Miała piaskowe ubarwienie łusek i ukoronowaną głowę w kilka drobnych rogów, które zakrzywione na szczytach, rozchodziły się na boki. Z tego też powodu, nadano jej nazwę "królewską". I ta sama żmija zmierzała ku malcowi, wlepiając w nim swe puste, głodne krwi pionowe oczy i wywijając językiem. Naharys widział, że młody nie miał najmniejszej świadomości z zaistniałego zagrożenia, całą swoją uwagę skupiał na nim, wyczekiwał z przestrachem w oczach na jego następny ruch. A był on następujący; Wskoczył do wykrotu, chwycił malca za szyję i z naborem sił w łapach, wyskoczył z niego, zasypując węża warstwą piachu, co też zniechęciło go do dalszego ataku. Kolejny fakt, jaki spostrzegł Naharys, był taki, że malec miał skrzydła, bowiem machał nimi, uderzał w panice. Nie znał Naharys'a, z pewnością obawiał się, że basior może wyrządzić mu krzywdę - szamotał się, wyjękiwał niezrozumiałe słowa, pewnie wypowiadał je pod wpływem strachu. Wyłonił się z głębi lasu, na ozłoconą słonecznym światłem polanę, gdzie odstawił trzęsącego się ze strachu skrzydlatego wilczka.
- Hej, uspokój się - odezwał się Naharys - nic Ci nie zrobię, nie wyj tyle, bo ściągniesz na nas niebezpieczeństwo. Hej, mały, już cicho... jesteś bezpieczny.
- Nie ufam Ci! - wykrzyczał malec - Zostaw mnie w spokoju.
- Gdzie twoi rodzice? - zapytał, ignorując wybuch malca.
- Zostali zabici... zamordowali ich tacy, jak ty!
Naharys uniósł brwi ze zdziwienia, stał tak przez chwilę, milcząc i zastanawiając się nad sensem słów basiorka. Jedno wiedział na pewno. Napastnicy byli wysocy i masywni - jak on, stwierdzając to, spojrzał na siebie. Młody wyraźnie wyszukiwał dogodnej okazji, aby zwiać w popłochu, Naharys spojrzał jedynie na malca, pokręcił z dezaprobatą głową, chwytając go łapą za ramię.
- Ani mi się waż. Pójdziesz ze mną! Nie wolno pozwolić, abyś błąkał się po lesie bez opieki, mały. Zabiorę Cię do mojej Pani, a ona zdecyduje, co z tobą uczynić.
Zdawał sobie sprawę, że jego ton nie brzmiał zbyt przyjemnie; zimny, stanowczy i poważny ton Kapitana mógłby zmrozić w niejednym krew w żyłach. Po chwili dodał.
- Nie martw się, nic Ci z nami nie grozi - rzekł, tym razem łagodniej, cieplej, jakby przez niego przemawiał ojciec, niźli Kapitan.
***
- Ja mam się nim zaopiekować?! - wydał z siebie Naharys, po tym, jak Rene zjawiła się po chwili, ze skrzydlatym malcem u swego boku. Wadera, mimo zaskoczenia basiora, uśmiechnęła się ciepło.
- Jako jedyny w mojej Watasze masz wysokie doświadczenie rodzicielskie. Zdołałeś wychować już trzy dorosłe wilki, z czego jedno, jeśli dobrze pamiętam, przygarnąłeś do swej rodziny. Czemu więc miałabym Ci nie powierzyć tego malca w opiekę? Wiem, że trafia w dobre łapy.
- Jesteś dla mnie zbyt łaskawa, Rene - z tymi słowy, zniżył nieco głowę w geście uszanowania jej woli. Jeśli taki jest jej rozkaz, nie widział powodu, aby się sprzeciwiać. - Dobrze, wychowam malca, jak swego własnego syna. - Naharys uniósł głowę, spojrzał z uwagą w szmaragdowe oczy Alfy, po czym przekrzywił nieco usta w grymas zamyślenia.
- Tylko jak ja to wytłumaczę moim dzieciom?
Alfa uśmiechnęła się jednak, powoli acz z gracją, podeszła do basiora i śmiało ułożyła swą łapę na jego ramieniu.
- Myślę, że dasz sobie radę, Kapitanie.
Po chwili jednak, jakby nieszczęście spadło na jej usta, bo jej usta zaczęły rysować się w grymas współczucia i smutku.
- Wiem, że wychowywałeś dzieci wraz ze swoją miłością - dodała - jeszcze raz łączę się z tobą w cierpieniu, Pina też należała do tej watahy i była jej ważną częścią. Sininen, Shori i Ereden stali się idealnym uzupełnieniem po stracie twojej ukochanej. Niech i ten malec dopełni tę pustkę.
- Zrobię, co w mojej mocy, aby wychować malca i przygotować do życia.
- Cieszę się, że to od ciebie usłyszałam, a teraz pozwól, że opuszczę Was teraz. Sprawy watahy wzywają. Bywajcie.
Popatrzyła jeszcze przez chwilę na malca z ciepłą uwagą, lekko i zachęcająco pchnęła go w stronę basiora, który stał sztywno, nie wiedząc co zrobić. Jakby z takową sytuacją miał do czynienia pierwszy raz w życiu. Strach aż trząsł się w jego oczach, niepewnie stawiał kroki w jego stronę, mięśnie cały czas były napięte. W końcu zatrzymał się przed Naharys'em z wbitym wzrokiem w swoje łapy, widać było, że nie miał odwagi spojrzeć basiorowi w oczy.
- Jak Ci na imię? - zapytał spokojnie Naharys.
- My... My... - wyszeptywał malec nieśmiało.
- Śmiało i głośno. Nic Ci nie zrobię.
- Mystic - wyrzucił w końcu basiorek.
- Ciekawe masz imię, Mystic. Ja jestem Naharys - biały wilk zniżył głowę, aby wzrokowo zrównać się z malcem. Ze swoim przybranym synem. - Odtąd, Mystic, będziesz pod moją opieką. Nic się nie martw, dopilnuję, abyś był bezpieczny. Nauczę Cię wszystkiego, co potrafię i sprawię, że wyrośniesz na twardego basiora.
Naharys chwycił Mystic za podbródek, aby przyjrzeć się jego oczom - nadal kipiały od irracjonalnego lęku. Nie powinien zdradzać już nic więcej na pierwszy raz, aby nie zniechęcić malca do nowego stanu oczywistego. Ważne w tamtym momencie było, aby swą opiekuńczością i ciepłem sprawić, aby malec otworzył się przed nim - tylko wtedy będzie mógł zdziałać nieco więcej. A teraz? Wyraźnie widział, że Mystic był przerażony obecną sytuacją.
- Chodź. Oprowadzę cię po terenach, zapoznam z wilkami, z którymi będziesz się uczył na co dzień, a także pokażę Ci twój nowy dom.
- Dobrze - rzucił krótko i pośpiesznie basior.
- Jako jedyny w mojej Watasze masz wysokie doświadczenie rodzicielskie. Zdołałeś wychować już trzy dorosłe wilki, z czego jedno, jeśli dobrze pamiętam, przygarnąłeś do swej rodziny. Czemu więc miałabym Ci nie powierzyć tego malca w opiekę? Wiem, że trafia w dobre łapy.
- Jesteś dla mnie zbyt łaskawa, Rene - z tymi słowy, zniżył nieco głowę w geście uszanowania jej woli. Jeśli taki jest jej rozkaz, nie widział powodu, aby się sprzeciwiać. - Dobrze, wychowam malca, jak swego własnego syna. - Naharys uniósł głowę, spojrzał z uwagą w szmaragdowe oczy Alfy, po czym przekrzywił nieco usta w grymas zamyślenia.
- Tylko jak ja to wytłumaczę moim dzieciom?
Alfa uśmiechnęła się jednak, powoli acz z gracją, podeszła do basiora i śmiało ułożyła swą łapę na jego ramieniu.
- Myślę, że dasz sobie radę, Kapitanie.
Po chwili jednak, jakby nieszczęście spadło na jej usta, bo jej usta zaczęły rysować się w grymas współczucia i smutku.
- Wiem, że wychowywałeś dzieci wraz ze swoją miłością - dodała - jeszcze raz łączę się z tobą w cierpieniu, Pina też należała do tej watahy i była jej ważną częścią. Sininen, Shori i Ereden stali się idealnym uzupełnieniem po stracie twojej ukochanej. Niech i ten malec dopełni tę pustkę.
- Zrobię, co w mojej mocy, aby wychować malca i przygotować do życia.
- Cieszę się, że to od ciebie usłyszałam, a teraz pozwól, że opuszczę Was teraz. Sprawy watahy wzywają. Bywajcie.
Popatrzyła jeszcze przez chwilę na malca z ciepłą uwagą, lekko i zachęcająco pchnęła go w stronę basiora, który stał sztywno, nie wiedząc co zrobić. Jakby z takową sytuacją miał do czynienia pierwszy raz w życiu. Strach aż trząsł się w jego oczach, niepewnie stawiał kroki w jego stronę, mięśnie cały czas były napięte. W końcu zatrzymał się przed Naharys'em z wbitym wzrokiem w swoje łapy, widać było, że nie miał odwagi spojrzeć basiorowi w oczy.
- Jak Ci na imię? - zapytał spokojnie Naharys.
- My... My... - wyszeptywał malec nieśmiało.
- Śmiało i głośno. Nic Ci nie zrobię.
- Mystic - wyrzucił w końcu basiorek.
- Ciekawe masz imię, Mystic. Ja jestem Naharys - biały wilk zniżył głowę, aby wzrokowo zrównać się z malcem. Ze swoim przybranym synem. - Odtąd, Mystic, będziesz pod moją opieką. Nic się nie martw, dopilnuję, abyś był bezpieczny. Nauczę Cię wszystkiego, co potrafię i sprawię, że wyrośniesz na twardego basiora.
Naharys chwycił Mystic za podbródek, aby przyjrzeć się jego oczom - nadal kipiały od irracjonalnego lęku. Nie powinien zdradzać już nic więcej na pierwszy raz, aby nie zniechęcić malca do nowego stanu oczywistego. Ważne w tamtym momencie było, aby swą opiekuńczością i ciepłem sprawić, aby malec otworzył się przed nim - tylko wtedy będzie mógł zdziałać nieco więcej. A teraz? Wyraźnie widział, że Mystic był przerażony obecną sytuacją.
- Chodź. Oprowadzę cię po terenach, zapoznam z wilkami, z którymi będziesz się uczył na co dzień, a także pokażę Ci twój nowy dom.
- Dobrze - rzucił krótko i pośpiesznie basior.
***
Pierwszy dzień niespodzianek, a zarazem początek przybranego rodzicielstwa, przyniosły mu kolejną serię problemów. Wydarzyło się to wieczorem, kiedy Naharys wrócił do jaskini z upolowaną kolacją i spostrzegł, że w gronie rodziny kogoś brakowało. Ereden, jak miewał w zwyczaju czynić, siedział zakopany pod stertą zwojów, Sininen leżała na przeciwległym krańcu jaskini, korzystając z zasłużonego spokoju, a Shori zaś, w akompaniamencie nuconej przez siebie melodii, doprowadzała swoje skrzydła do porządku. Nigdzie nie widział Mystic.
- Wiecie, gdzie jest wasz brat? - zapytał zaniepokojony Naharys.
Trójka wilków zerknęła w jego stronę, przemierzyli wzrokowo wnętrze jaskini, jednakże bez skutku. Basiorka nie zastali nawet w przedsionku jaskini, jak twierdził Ereden, był pewien, że malec brał kąpiel. Alfa przyznała mi malca pod opiekę, kiedy dowie się, Mystic, że pozwoliłem sobie na chwilę nieuwagi, uzna też, że myliła się, co do mojej osoby. Uzna mnie za nieodpowiedzialnego lekkomyślnego głupca! Lecz nie o to chodzi... jeśli coś Ci się stanie, będzie to również moja odpowiedzialność - pomyślał gorączkowo Naharys. Rzucił upolowane zające na podłoże, bez dłuższego zastanowienia odwrócił się ku wyjściu, by ruszyć w pogoń za malcem. Ereden pobiegł z Naharysem, tuż u jego lewego boku.
I tak, dwie wilcze sylwetki mknęły przez opanowany nocnym mrokiem polanę, nasłuchując z uwagą i nawołując głośno Mystic. Szukali długo, wytrwale, a jedynym napędem motywacji była myśl, że Naharys przysiągł Alfie, że weźmie odpowiedzialność za życie, które samo nie będzie w stanie się obronić.
- Ereden, powinniśmy się rozdzielić - oznajmił Naharys, gdy stanęli przy rozdrożach prowadzących do Lac de Cristal i Forêt de Ombree. Przechwycony przez nich zapach, należący do malca, urywał się dokładnie w tamtym miejscu. Naharys czuł to wyraźnie. - Ja pójdę dalej na północ, a ty idź przeszukać okolicę Lac d Cristal.
- Wiecie, gdzie jest wasz brat? - zapytał zaniepokojony Naharys.
Trójka wilków zerknęła w jego stronę, przemierzyli wzrokowo wnętrze jaskini, jednakże bez skutku. Basiorka nie zastali nawet w przedsionku jaskini, jak twierdził Ereden, był pewien, że malec brał kąpiel. Alfa przyznała mi malca pod opiekę, kiedy dowie się, Mystic, że pozwoliłem sobie na chwilę nieuwagi, uzna też, że myliła się, co do mojej osoby. Uzna mnie za nieodpowiedzialnego lekkomyślnego głupca! Lecz nie o to chodzi... jeśli coś Ci się stanie, będzie to również moja odpowiedzialność - pomyślał gorączkowo Naharys. Rzucił upolowane zające na podłoże, bez dłuższego zastanowienia odwrócił się ku wyjściu, by ruszyć w pogoń za malcem. Ereden pobiegł z Naharysem, tuż u jego lewego boku.
I tak, dwie wilcze sylwetki mknęły przez opanowany nocnym mrokiem polanę, nasłuchując z uwagą i nawołując głośno Mystic. Szukali długo, wytrwale, a jedynym napędem motywacji była myśl, że Naharys przysiągł Alfie, że weźmie odpowiedzialność za życie, które samo nie będzie w stanie się obronić.
- Ereden, powinniśmy się rozdzielić - oznajmił Naharys, gdy stanęli przy rozdrożach prowadzących do Lac de Cristal i Forêt de Ombree. Przechwycony przez nich zapach, należący do malca, urywał się dokładnie w tamtym miejscu. Naharys czuł to wyraźnie. - Ja pójdę dalej na północ, a ty idź przeszukać okolicę Lac d Cristal.
Ereden bezdyskusyjnie kiwnął głową - nie martwił się o syna, Ereden wiedział bowiem, jak zadbać o siebie. Pobiegł dalej, w zmierzonym kierunku, ku Forêt de Ombree. Basior zdawał sobie jasno sprawę, że zbliża się pod progi spaczonego przez mrok lasu, lecz Mystic mógł tego nie wiedzieć - mimo wcześniejszej wycieczki po terenach. Nie podszedł jednak bliżej, niż wymagała tego sytuacja - drzewa mrocznego lasu zaszeleściły złowrogo w rytmie spokojnego wicherku. Zwrócił się w lewo, przemierzył wzdłuż granicy lasu Ombree, przez morze wysokiej, sztywnej trawy, która łaskotała go w klatkę piersiową. W powietrzu nie zdołał przechwycić woni malca, zaczął więc zastanawiać się, czy kierował się w dobrą stronę... chyba, że...
Odwrócił głowę w drugą stronę i z uniesionym wysoko nosem, wietrzył usilnie różne zapachy, jakie dostarczał mu wiatr; świeża polna trawa, przemieszana z aromatem woni zwierzyny łownej, skrytej gdzieś za zasłoną gęstych zarośli. Jednak rzetelne węszenie opłacało się, pomyślał Naharys, gdy w kłębowisku aromatów, wychwycił szczątkową oznakę bliskiej obecności malca. Zwrócił się w stronę mocnej emanacji zapachu.
- Naharys? - odezwał się niepewnym tonem głosik, wywodzący się zza wysokiej zasłony czarnej, szeleszczącej trawy. Naharys skierował w tę stronę swe bursztynowe, czujne oczy, wpatrując się w srebrne punkciki, błyszczące w ciemności. Westchnął cicho, czując jak napięcie ściskające go w okolicy brzucha i żeber zanikło nagle - Zupełnie, jakby zrzucił z siebie przed chwilą dość spory kamień. Lecz to nie oznacza, że nie czuł gniewu.
- Mystic! - powiedział, prawie krzyknął Naharys. - Co ty tu, do cholery jasnej, robisz?! Nie powinieneś być w jaskini?
- No więc... Eee, ja? - Malcowi wyraźnie plątały się słowa, gardło ze strachu miał tak zaciśnięte, że ledwo dawał radę się wysławiać.
- Jasne, że ty. A kto inny?
- No tak... ja tu robię, eh. - Młody usilnie ukrywał coś przed czarnym wilkiem, rumieniec wylał się na policzki samczyka tak intensywnie, że Naharys był w stanie go dostrzec przez jego ciemną sierść. Czekał w milczeniu na odpowiedź basiorka, nie próbował go ponaglać.
Odwrócił głowę w drugą stronę i z uniesionym wysoko nosem, wietrzył usilnie różne zapachy, jakie dostarczał mu wiatr; świeża polna trawa, przemieszana z aromatem woni zwierzyny łownej, skrytej gdzieś za zasłoną gęstych zarośli. Jednak rzetelne węszenie opłacało się, pomyślał Naharys, gdy w kłębowisku aromatów, wychwycił szczątkową oznakę bliskiej obecności malca. Zwrócił się w stronę mocnej emanacji zapachu.
- Naharys? - odezwał się niepewnym tonem głosik, wywodzący się zza wysokiej zasłony czarnej, szeleszczącej trawy. Naharys skierował w tę stronę swe bursztynowe, czujne oczy, wpatrując się w srebrne punkciki, błyszczące w ciemności. Westchnął cicho, czując jak napięcie ściskające go w okolicy brzucha i żeber zanikło nagle - Zupełnie, jakby zrzucił z siebie przed chwilą dość spory kamień. Lecz to nie oznacza, że nie czuł gniewu.
- Mystic! - powiedział, prawie krzyknął Naharys. - Co ty tu, do cholery jasnej, robisz?! Nie powinieneś być w jaskini?
- No więc... Eee, ja? - Malcowi wyraźnie plątały się słowa, gardło ze strachu miał tak zaciśnięte, że ledwo dawał radę się wysławiać.
- Jasne, że ty. A kto inny?
- No tak... ja tu robię, eh. - Młody usilnie ukrywał coś przed czarnym wilkiem, rumieniec wylał się na policzki samczyka tak intensywnie, że Naharys był w stanie go dostrzec przez jego ciemną sierść. Czekał w milczeniu na odpowiedź basiorka, nie próbował go ponaglać.
- Kiedy jeszcze żyła moja wataha zawsze, gdy pojawiał się księżyc, wyliśmy do niego, a później szliśmy na spacer. – palnął Mystic, spuszczając nieco głowę z wyraźnym zmieszaniem na twarzy. Naharys nie powiedział nic przez dłuższą chwilę, wpatrując się w malca z narastającym współczuciem w bursztynowych oczach. Podszedł nieco do swojego nowego podopiecznego, uniósł łapę, aby go objąć, lecz zawahał się...
~ Nie jest moim synem... to znaczy.. w tym momencie jest pod moją opieką, potrzebuję czasu, aby potraktować go, jak syna. Musisz dać mi czasu, mały Mystic. Z Shori miałem podobne zahamowania w okazywaniu podobnych uczuć, lecz w końcu przekonałem się do niej, otworzyłem przed nią wrota mojego serca. Przed tobą też otworzę, ale potrzebuję czasu. Czasu.
~ Nie jest moim synem... to znaczy.. w tym momencie jest pod moją opieką, potrzebuję czasu, aby potraktować go, jak syna. Musisz dać mi czasu, mały Mystic. Z Shori miałem podobne zahamowania w okazywaniu podobnych uczuć, lecz w końcu przekonałem się do niej, otworzyłem przed nią wrota mojego serca. Przed tobą też otworzę, ale potrzebuję czasu. Czasu.
Aby usprawiedliwić swój nagły ruch łapy, ułożył ją na głowie malca i poczochrał po grzywce.
- Ah, nie wiedziałem - powiedział, tym razem łagodniej Naharys. - Dobrze, rozumiem. Jeśli chcesz, możemy codziennie wychodzić na wieczorne spacery, wyć do księżyca, jeśli to pomaga Ci się lepiej poczuć, ale pamiętaj jedno; Proszę Cię, nie wychodź nigdzie sam, dobrze?
- Ah, nie wiedziałem - powiedział, tym razem łagodniej Naharys. - Dobrze, rozumiem. Jeśli chcesz, możemy codziennie wychodzić na wieczorne spacery, wyć do księżyca, jeśli to pomaga Ci się lepiej poczuć, ale pamiętaj jedno; Proszę Cię, nie wychodź nigdzie sam, dobrze?
- Oh, no dobrze, zapamiętam.
- Chodź, wracamy do domu. Dziś upolowałem zające na kolację. Lubisz zające?
Mystic pokiwał niewyraźnie głową, w oczach młodego, które utkwił przed sobą w punkt przed sobą, spostrzegł tętniącą tęsknotę. W końcu, po dłuższym czasie milczenia, Mystic zwrócił je w stronę Naharys'a.
- Mogę się Ciebie coś spytać?
Naharys przyzwalająco pokiwał głową.
- Jasne, śmiało.
- Dlaczego jesteś czarny? - To pytanie widocznie wytrąciło czarnego wilka z pantałyku, ale też nie mógł się dziwić malcowi. Młodość była też oznaką ciekawości.
- To taka przypadłość, którą w mojej rodzinie dziedziczy się, co drugie pokolenie, a moce, w zależności od cyklu dnia, również przechodzą zmianę. Jak zauważyłeś, w dzień moja sierść jest biała i panuję nad ogniem, a w nocy zaś... cóż, mrokiem.
- Super! - odezwał się młody z wyraźnym zainteresowaniem w tonie, jak i blasku jego oczu, które bez ustanku go śledziły.
- Patrz przed siebie, bo się wywrócisz. - Powiedział ze śmiechem Naharys, puszczając malca przodem. Niecałe dwie minuty później natknęli się na Ereden'a, który wyraźnie sfrustrowany niepowodzeniem z poszukiwań oraz wściekły na Mystic, za to, że wymknął mu się w czasie, gdy był pod jego i rodzeństwa opieką.
- No! Jesteś!
Masywna postać Ereden'a, skąpana w srebrzystym blasku księżyca w pełni, ogarnęła swym cieniem malca, który wyraźnie się skulił pod naporem wściekłego wzroku przybranego, starszego brata.
- Tyle razy Ci mówiłem, żebyś nie ruszał się z miejsca! Doprawdy nie mam ochoty niańczyć cię nonstop, bo też mam swoje zajęcia. Pech chciał, że do nich doszedłeś jeszcze ty!
- Ereden, opanuj się! - rzucił stanowczo Naharys, kręcąc głową - Zapomniałeś już, jak ty byłeś mały i zdarzało Ci się, i to nie raz, nabroić, przez co musiałem za ciebie świecić oczami przed twoją matką.
- Kiedy ja byłem w jego wieku - odparł hardo Ereden - byłem w stanie zrozumieć swój błąd!
- Przepraszam, dobra! - zawołał Mystic wyraźnie wymalowaną rozpaczą na pysku.
- A co mi po twoich przepro...
- Dosyć! - warknął Naharys na Ereden'a, na co ten zmierzył ojca wzrokiem pełnym niedowierzania. Pokręcił głową z dezaprobatą. - Mystic zrozumiał już swój błąd, dobrze? Teraz jest twoim przybranym bratem, naucz się wskazywać młodszemu drogę bez agresji, bo to bardziej pomoże, niż bezsensowny krzyk na całe gardło.
~Ereden, wiem, że wybuchowy z ciebie charakter. Dlaczego musiałeś odziedziczyć po mnie te gorsze cechy, aczkolwiek wiem i zdaję sobie sprawę, że bunt i gniew to wyznaczniki twojej osobowości, rozumiem Cię, synu.
- Chodź, wracamy do domu. Dziś upolowałem zające na kolację. Lubisz zające?
Mystic pokiwał niewyraźnie głową, w oczach młodego, które utkwił przed sobą w punkt przed sobą, spostrzegł tętniącą tęsknotę. W końcu, po dłuższym czasie milczenia, Mystic zwrócił je w stronę Naharys'a.
- Mogę się Ciebie coś spytać?
Naharys przyzwalająco pokiwał głową.
- Jasne, śmiało.
- Dlaczego jesteś czarny? - To pytanie widocznie wytrąciło czarnego wilka z pantałyku, ale też nie mógł się dziwić malcowi. Młodość była też oznaką ciekawości.
- To taka przypadłość, którą w mojej rodzinie dziedziczy się, co drugie pokolenie, a moce, w zależności od cyklu dnia, również przechodzą zmianę. Jak zauważyłeś, w dzień moja sierść jest biała i panuję nad ogniem, a w nocy zaś... cóż, mrokiem.
- Super! - odezwał się młody z wyraźnym zainteresowaniem w tonie, jak i blasku jego oczu, które bez ustanku go śledziły.
- Patrz przed siebie, bo się wywrócisz. - Powiedział ze śmiechem Naharys, puszczając malca przodem. Niecałe dwie minuty później natknęli się na Ereden'a, który wyraźnie sfrustrowany niepowodzeniem z poszukiwań oraz wściekły na Mystic, za to, że wymknął mu się w czasie, gdy był pod jego i rodzeństwa opieką.
- No! Jesteś!
Masywna postać Ereden'a, skąpana w srebrzystym blasku księżyca w pełni, ogarnęła swym cieniem malca, który wyraźnie się skulił pod naporem wściekłego wzroku przybranego, starszego brata.
- Tyle razy Ci mówiłem, żebyś nie ruszał się z miejsca! Doprawdy nie mam ochoty niańczyć cię nonstop, bo też mam swoje zajęcia. Pech chciał, że do nich doszedłeś jeszcze ty!
- Ereden, opanuj się! - rzucił stanowczo Naharys, kręcąc głową - Zapomniałeś już, jak ty byłeś mały i zdarzało Ci się, i to nie raz, nabroić, przez co musiałem za ciebie świecić oczami przed twoją matką.
- Kiedy ja byłem w jego wieku - odparł hardo Ereden - byłem w stanie zrozumieć swój błąd!
- Przepraszam, dobra! - zawołał Mystic wyraźnie wymalowaną rozpaczą na pysku.
- A co mi po twoich przepro...
- Dosyć! - warknął Naharys na Ereden'a, na co ten zmierzył ojca wzrokiem pełnym niedowierzania. Pokręcił głową z dezaprobatą. - Mystic zrozumiał już swój błąd, dobrze? Teraz jest twoim przybranym bratem, naucz się wskazywać młodszemu drogę bez agresji, bo to bardziej pomoże, niż bezsensowny krzyk na całe gardło.
~Ereden, wiem, że wybuchowy z ciebie charakter. Dlaczego musiałeś odziedziczyć po mnie te gorsze cechy, aczkolwiek wiem i zdaję sobie sprawę, że bunt i gniew to wyznaczniki twojej osobowości, rozumiem Cię, synu.
Ereden pokręcił jednak głową z dezaprobatą, mierząc ciągle Mystic wściekłym wzrokiem.
- Nigdy więcej nie waż się odchodzić bez pozwolenia! - Ereden zbliżył wyszczerzony groźnie pysk do ucha Mystic. - Jasne?!
Mały nie odpowiedział, zmierzył tylko dorosłego brata wzrokiem, pełnym wyrzutu i poczucia winy, po czym z westchnieniem opuścił głowę. Pociągnął nosem. Naharys milczał z zaciśniętymi zębami.
~ Będę musiał pogadać z Eredenem.
- Nigdy więcej nie waż się odchodzić bez pozwolenia! - Ereden zbliżył wyszczerzony groźnie pysk do ucha Mystic. - Jasne?!
Mały nie odpowiedział, zmierzył tylko dorosłego brata wzrokiem, pełnym wyrzutu i poczucia winy, po czym z westchnieniem opuścił głowę. Pociągnął nosem. Naharys milczał z zaciśniętymi zębami.
~ Będę musiał pogadać z Eredenem.
Z tymi słowy, Ereden odszedł w stronę jaskini, nie oglądając się już za siebie - w jego krokach, zapachu niesionym przez nocny wiatr, dało się zwietrzyć wściekłość i zawód.
- Czemu się tak wściekł? - zapytał po chwili Mystic.
- Nie przejmuj się - odparł łagodnie Naharys - Ereden... cóż, po prostu taki już jest. To dobry wilk, ale miewa problemy z opanowaniem emocji. Bywa wybuchowy, ale możesz zawierzyć mu własne życie, sekrety, bezpieczeństwo. Uwierz mi na słowo. No chodź już, bo nam zjedzą wszystkie zające.
- Jakoś... nie jestem głody - przyznał Mystic. Naharys wyraźnie wyczuł w tonie malca zakłopotanie, wywołane zapewne niemiłą reakcją Ereden'a.
- Zjedz chociaż zajęcze udko. Jak chcesz, specjalnie dla ciebie, upiekę je nad ogniem, ot dla zwiększenia smaku. O! Albo, jeśli masz ochotę, możemy jutro zapolować. Co ty na to?
<Mystic?>
- Czemu się tak wściekł? - zapytał po chwili Mystic.
- Nie przejmuj się - odparł łagodnie Naharys - Ereden... cóż, po prostu taki już jest. To dobry wilk, ale miewa problemy z opanowaniem emocji. Bywa wybuchowy, ale możesz zawierzyć mu własne życie, sekrety, bezpieczeństwo. Uwierz mi na słowo. No chodź już, bo nam zjedzą wszystkie zające.
- Jakoś... nie jestem głody - przyznał Mystic. Naharys wyraźnie wyczuł w tonie malca zakłopotanie, wywołane zapewne niemiłą reakcją Ereden'a.
- Zjedz chociaż zajęcze udko. Jak chcesz, specjalnie dla ciebie, upiekę je nad ogniem, ot dla zwiększenia smaku. O! Albo, jeśli masz ochotę, możemy jutro zapolować. Co ty na to?
<Mystic?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 3090
Ilość zdobytych PD: 1545 + 30% (463 PD) za długość powyżej 3000 słów
Obecny stan: 2008 PD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz