Przechadzałem się spokojnym krokiem po lesie. Nie wiedziałem gdzie jestem, ale średnio mnie to obchodziło. Myślałem tylko o jednym. Iść przed siebie. Nie miałem zamiaru patrzeć za siebie. Czułem jak wiatr rozwiewa moje futro. No, prawie. Wietrzyk letni nie miał tyle siły co zwykły wiatr. Idąc spojrzałem w górę. Słońce było już wysoko więc pewnie jest około południa. Zastanawiałem się, czy nie zatrzymać się nad jakimś jeziorem. Mógłbym wtedy zapolować i się napoić. Muszę się w końcu zdecydować co chcę robić dalej. Nie wrócę. Nie mogę wrócić. Mogę jedynie uciec. Zamyślony nie zauważyłem spadu. Potknąłem się o przypadkowy kamień, który w magiczny sposób wyrósł pod moją łapą i sturlałem się na sam dół.
- Cholerne szczęście. - odparłem wstając. Nie zrobiłem sobie praktycznie niczego. Tylko kilka zadrapań. Mogło się to dla mnie skończyć tragicznie. Ze złamaną łapą raczej trudno iść. Nie myśląc otrzepałem się z ziemi i ruszyłem dalej. Nagle do moich uszu doszedł odgłos wody, uderzającej o brzeg.
- Jezioro. - odparłem i sprintem pobiegłem w kierunku jeziora. Uważnie nasłuchiwałem dźwięków, które mnie prowadziły. Gdy wyszedłem z ostatnich zarośli zauważyłem piękną taflę wody. Podszedłem do niej i zanurzyłem w wodzie język. Była przyjmie chłodna. Zacząłem pić nieco zachłannie, ponieważ pragnienie dopiero teraz dało o sobie znać. Gdy je zaspokoiłem odwróciłem się z zamiarem odejścia. Jednak zauważyłem wilka stojącego za mną. Podskoczyłem kilka metrów w górę i upadłem na cztery łapy. Moje uszy złożyły się, a ja stałem nieco pochylony ku ziemi. Tak zwana przeze mnie pozycja na tchórza.
- Matko, aleś mnie wystraszył - odparłem. Nieco się podnosząc. Oceniłem, że nieznajomy raczej już by mnie zabił gdyby chciał. Nieznany wilk stał ilustrując mnie wzrokiem. Milczał co mnie niepokoiło. Raczej nie zapowiadało to niczego dobrego.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz