Jak to mogło być możliwe? Wydawać się mogło, że zaledwie wczoraj była surowa, bezwzględna zimna, która wystawiała wszystkich na próbę śmierci i przetrwania. A dzisiaj? Słońce, które zaledwie wyłoniło się zza wschodniego widnokręgu, potrafiło przypiec... i to dość konkretnie. Lato to czas, kiedy każdy marzył o wypoczynku na rozgrzanym od promieni piasku, bądź zamoczeniu futerka w przyjemnie chłodnej wodzie, w spokojnie płynącym nurcie rzeki. Na dodatek Alfa, ku spełnieniu owego marzenia o wypoczynku, zorganizowała wspólną, watahową imprezę na Plage Sud. Jak jedna wielka rodzina, nikt dzisiejszego dnia nie miał prawa być sam, a przywilej dobrej zabawy był w zasięgu każdego. Mimo tego, Naharys nie chciał ruszać się z leża, zakopany pod grubymi i wygodnymi futrami, nawet do głowy mu nie przyszło, aby gdziekolwiek iść. Miał ochotę ten dzień przeznaczyć na pełnoprawne leniuchowanie... lecz z drugiej strony, nie wypada odmawiać Alfie towarzystwa na dzisiejszej imprezie. Później jednak, do powstania - co prawda, niechętnego - ostatecznie... szukam słowa... wyperswadowały jego dzieci. Ereden pakując rzeczy do skórzanej torby, napomknął ojcu o dzisiejszym spotkaniu, a Shori zaś, z uroczo wetkniętym białym kwiatem za lewym uchem, oznajmiła melodyjnym tonem.
- To już dzisiaj! Wakacje już są z nami!
Naharys nadal udawał, że pogrąża się w przyjemnym śnie, kątem oka zaś, dyskretnie obserwował poczynania wilków. Nie dane mu było jednak nacieszyć się owym stanem zbyt długo, bo syn niecierpliwie szturchnął ojca w ramię.
- Tato, chodź z nami! Dzień jest ładny, a na plażę zlatuje się cała wataha. Nie gadaj, że będziesz próbował trenować, bo nikogo na poligonie nie spotkasz.
Naharys mruknął coś niezrozumiale pod nosem, ziewnął głośno ukazując rząd długich zębów. Potarł łapą zmęczone oczy, po czym z uwagą rozejrzał się po wnętrzu jaskini.
- Gdzie Mystic? - zapytał nagle, jakby ożywiony.
- Spokojnie, jeszcze sobie śpi w przedsionku obok - odpowiedziała za Ereden'a wesoła Shori, która poprawiając kwiatek za uchem, rozpostarła nagle skrzydła, gotowe do startu. - Będę czekała na was przy granicy Plague Sud z całym jedzeniem. Doprowadźcie tymczasem tatę do porządku.
- Że co? Jak?! Już wstaję, no już. - odparł Naharys, wstając na równe łapy i przeciągając się z chrzęstem w kościach i kręgach.
Uroki posiadania dzieci, pomyślał Naharys, ziewając przeciągle. Jednakże za nic, nawet za skarby całego świata, nie oddałbym ich. Za bardzo kocham te urwisy.
Leniwymi krokami podszedł do Ereden'a i pomógł mu w pakowaniu rzeczy do skórzanej torby, w trakcie, gdy nagle z przedsionka wyłoniła się granatowo niebieska głowa Mystic, którego zapewne zbudziły odgłosy przygotowań.
- Jaaaawn! - ziewnął Mystic. - Co się stało? Czemu się pakujecie? Gdzie idziecie?
Basiorek, jakby dostał nagłego dziecięcego szału, zaczął zasypywać wszystkich pytaniami - jak to szczeniak.
- A gdzie jest ta Plauge Sud? Co tam będziemy robić? Czy tam będą inne szczeniaki? A czy tam będę mógł się wykąpać?
- Tak, tak będziesz mógł się tam wykąpać - odparł po chwili Naharys, kręcąc dyskretnie oczami - Ereden spostrzegł to jednak i zachichotał cicho pod nosem.
Swoją ciepłą, przytulną i przestronną jaskinie opuścili dopiero koło wczesnego południa - A gdy Naharys wychylił czubek swego nosa, od razu poczuł na nim przyjemne ciepło prażącego słońca. Niecały kilometr dalej spostrzegli dwójkę wilków, zmierzających na południe - Hinatę i Tarou, którzy szepcząc coś między sobą, nawet ich nie zauważyli. Albo byli tak zajęci rozmową, albo wiejący wiatr był zbyt słaby, aby zapach Naharys'a dotarł wraz z nim do ich nozdrzy. W końcu Hinata spojrzał w ich stronę - Biały wilk pomachał w ich stronę, a oni odwzajemnili się tym samym, krzycząc jednocześnie słowa powitania. Czy istnieje jakieś złe coś, co zakłóci tę wakacyjną sielankę? Czy w tym dniu zaiskrzy coś, co załamie czar letniej imprezy? Tego niebawem się dowiemy.
Choć Naharys nie zapuszczał się w te strony (nawet w trakcie zwiedzania w dniu jego wcielenia w szeregi watahy), ale musiał przyznać, że plaża robiła zaskakujące wrażenie. Słońce na tle błękitnego, ogołoconego z chmur nieba, rzucało gorące promienie na złoty, spalony ciepłem piasek - woda, czysta jak ten kryształ, odbijała od swej powierzchni słoneczne światło, co dawało efekt połysku w trakcie jej marszczenia. Na brzegu morza można było znaleźć wiele rodzajów muszelek ( które też Mystic zbierał z ogromnym zapałem ), po piasku spacerowały swobodnie morskie kraby, które nie miały nic przeciwko towarzystwa wielu wilków, w górze natomiast kołowały z wrzaskiem białoszare mewy.
- No i to ja rozumiem! - rzekł z młodzieńczym zadowoleniem Ereden - Słońce, piasek i tak wiele możliwości na odpoczynek. Czego chcieć więcej?
- Cienia - burknął pod nosem Naharys, kiedy ze zmarszczoną połową pyska, przymrużał oko, bo promienie słońca skutecznie go oślepiały. Shori i Sininen postanowiły poszybować wraz z gromadą mew po niebie, jako element rozgrzewki przed kąpielą. Ereden entuzjastycznie i w podskokach pobiegł do swej ciotki, która zajęta była rozmową ze swoją małą współpracownicą Itami... a gdzie była Itami, tam musiał być i Atrehu. Rudy samiec pojawił się nagle, zza zasłony wysokich krzewów i powitał obie wadery zawadiackim uśmiechem, błyszcząc przy tym bielą swych długich zębów. Dalej, skryty w cieniu palm, wyglądał Yneryth, który swym bystrym wzrokiem obserwował całą plażę, przy odrobinie chłodnego napoju w wyciętej skorupie kokosu. Co jakiś czas potrząsał nim łapą. Po chwili, do beztroskiego lotu Sini i Shori, przyłączył się Niko, a zaraz po nim Noiter i czworga wilków urządziła sobie powietrzny wyścig. Gdzieś z boku, Pawona, ciesząc się w pełni z promieni słońca, wyłożyła się na rozkosznie ciepłym piasku (zgodnie z jej upodobaniami), a kiedy podszedł do niej Ereden, zajęła się również rozmową z nim; Naharys był jednak ciekaw, o czym mogliby tak konwersować z podejrzanie dziwnymi uśmiechami na pyskach. Lonya poszła w ślad za swoim bratankiem i przyłączyła się do dwójki wilków, tym samym Naharys odruchowo wrócił wzrokiem do Atrehu, który tym czasem zajmował Itami namiętnym pocałunkiem - Naharys pokręcił głową, przekręcając oczami ~ Cały nasz Atrehu...
W końcu biały wilk zajął miejsce w cieniu wysokich skał, ostro wystających niczym wyrwane zęby olbrzymiego potwora - ułożył się na wilgotnej, kamienistej ziemi i z satysfakcjonującym uśmiechem obserwował powietrzne zabawy dzieciaków. Mystic zdołał zapełnić torbę muszelkami, co z resztą specjalnie przywędrował do białego wilka, aby się mu nimi pochwalić.
- Dobra robota... - zaczął Naharys, lecz nadal miewał problemy z wypowiedzeniem jednego, prostego słowa. Prostego, aczkolwiek mocno wiążącego słowa. -... synu - szepnął pod nosem, aby Mystic nie usłyszał. Zawsze tłumaczył sobie, że to sytuacja, która wymaga od niego czasu - sytuacja ostatecznej akceptacji. Nie wahał się natomiast przytulić do siebie basiorka.
- Tato, idziemy razem poszukać muszelek? - rzucił entuzjastycznie Mystic, zamiatając przy tym piasek swym ogonem - jest ich jeszcze tyle do zbierania!
- Z pewnością! Zapewne też nie udźwigniemy ich wszystkich - odparł ze śmiechem Naharys. - Na razie ruszaj zbierać samemu, albo poproś Ereden'a, aby ci pomógł. Niebawem do was dołączę.
- Oh, ale ja chcę, abyś był przy mnie! Mówię Ci, będzie zabawa!
Naharys spojrzał znacząco na Mystic'a - musiał przyznać, że źle znosił odmowy, dlatego jedynym jego sposobem na zdobycie tego, co chciał, było trwaniem przy swoim zdaniu, nawet jeśli liczyło się to z kłótnią - biały wilk zaobserwował to w nim już od jakiegoś czasu.
- Za niedługo dołączę do was - powtórzył mimo tego Naharys, nie tracąc przy tym spokojnego, cierpliwego tonu. - Po prostu muszę pomyśleć. Czy mógłbyś mnie zostawić na chwilę?
- No dobrze, ale przyjdziesz, dobrze?
Naharys potwierdził, kiwając pewnie głową. Odstawił skórzaną torbę, wypchaną po brzegi rozmaitymi muszelkami, które z pustym, charakterystycznym stukotem obijały się o siebie, a chwycił za następny i popędził w stronę plaży. Naharys wyczuwał, jak w jego chodzie tryska energia - młodzieńcza energia i szczęście - basior odczuwał wręcz łaskoczącą serce satysfakcję z faktu, że zdołał zapewnić Mystic szczęśliwe, szczenięce życie, pomimo przeżytych strat.
Po chwili jednak satysfakcja zelżała, ustąpiła miejscu pewnemu uczuciu, którego wcześniej nie miał okazji doświadczyć - być może dlatego, że na co dzień, rutyna watahowego oficera zapełniała jego życie - sam wcześniej nie umiał tego nazwać. Tęsknoty? Za dawnymi szczenięcymi latami? Być może, drogi czytelniku. Szczenięce lata są godne wspomnień i tęsknot, w obliczu dorosłego, niezbyt kolorowego życia, pełnego zmartwień. Niech Mystic cieszy się szczenięcymi latami.
Dawniej mawiało się "Tak bardzo chcę być dorosłym!" a nawet nie miało się najmniejszego pojęcia, czego tak na prawdę się życzyło. Uśmiech jednak pojawił się nagle na pysku białego wilka ~ może, iż nie jestem już szczenięciem, drogi Mystic, lecz to nie oznacza, że nie mogę w sobie obudzić jego duszy. Naharys, wstając na równe łapy, wstrząsnął z futra drobinki piasku, po czym chcąc ruszyć w ślad za Mystic, lecz jego oczom ukazał się takowy obraz; Z zachodu i południa poczęły nadciągać czarne, bure i burzliwe chmury, w nienaturalnym i zastraszającym tempie. Były tak gęste, tak czarne, że gdy te przysłoniły swą masą cały talon słońca, wydawać się mogło, iż nastała noc. Wiatr, wcześniej łagodnie powiewający po całej plaży, teraz nabrał porywistego rozpędu, szarpiąc przy tym futrem bez litości. W powietrzu, prócz intensywnej woni niepokoju innych wilków, dało się także wyczuć podejrzliwą moc, która pojawiła się wraz z grzmotem burzy. Naharys zerwał się z miejsca, a jedyne co świszczało mu w głowie, to myśl o młodych; panował tak gęsty mrok, że sprzed oczu praktycznie zniknęła cała plaża...
Rozpętał mrok wokół siebie rozbłyskiem płomieni, które wystrzeliły z jego łapy, a rzucany okrągły blask na piasek migotał w rytmie ich tańca.
- Ereden! Sini! Shori! - krzyknął Naharys, starając się wychwycić jakikolwiek znak, oznakę, że ktoś zebranych na plaży pozostał przy życiu. - Mystic!
Zamiast odzewu, słyszał niepokojące zawołania członków watahy. Gdzieś, w kotłującej się mieszaninie odgłosów, starał wychwycić ten jedyny - w tamtym momencie myślał o Atrehu. Wiedział, że gdy odnajdzie przyjaciela, z pewnością obaj coś wymyślą, aby dojść do prawdy o dziwnym zjawisku... i co ono może oznaczać. Po chwili, w ślad za jego płomieniami, które stanowiły jedyne źródło światła w tej pogiętej sytuacji, zaczęły schodzić się wilki z watahy. Między innymi Belief, Shani, Atrehu, Noiter, Lawrence, Hinata, Lonya, Itami... spojrzał się im wszystkim w oczy, a jedynie co zdołał ujrzeć, to niepokój w ich odbiciu. Niepokój przemieszany z dezorientacją. Sam Naharys musiał wyglądać podobnie, a nawet czuł się tak samo. Po chwili zjawił się też Niko, Copycat, Attano i Eowina, a także Nabi w towarzystwie Shori, która służyła jej pomocą w obliczu jej ślepoty.
Gdzie Sininen i Ereden? Gdzie Mystic? Płomień nabrał rozmiarów, aby rzucał większy pierścień światła, by Naharys mógł wśród zebranych spostrzec ich obecność.
- Ereden! Sini? Odezwijcie się! Mystic! Dajcie jakiś znak!
- Nie ich tutaj! - odezwał się po chwili Atrehu.
- Sininen! - zawołała równie przerażona Shori.
Stojąc tak w blasku płomieni, utracił kontakt z całym światem, wydawało mu się, że na całe jego ciało opadła czarna płachta. Momentami przed jego oczami przemijał obraz twarzy Ereden'a, Sininen i Mystic, nawet nie starał się pogodzić z tym, że ich tutaj nie ma. Czyżby wariował? Być może... bowiem, nic, doprawdy nic nie jest w stanie wyprowadzić rodzica z równowagi, jak możliwość zagrożenia zdrowia, czy nawet życia jego dzieci. Uwierzcie mi na słowo, w tamtym momencie Naharys trząsł się z gniewu i rozpaczy.
- Tato! - odezwała się Shori. Ta słodka, mała Shori, której to oczy potrafiły każdego wprowadzić w stan głębokiego zauroczenia. - Odnajdą się, prawda? Muszą się odnaleźć.
I tymi słowy zbliżyła policzek do jego szyi, objęła czule łapami masywny kark Naharys'a, któremu ciepło na nowo wlało się do serca.
- Tak, znajdą się, na pewno - odparł i bez krępacji przygarnął Shori do siebie.
Nie czekali zbyt długo na zmiany - nastała chwila mroku, aby po chwili niebo zalało się morzem ciemnokarmazynowej czerwieni i wszystkie wilki ujrzały słońce. Nie to samo, złote, rzucające ciepłe promienie na rozgrzany piasek. Było ono czerwone, rzucające krwawe strugi nieprzyjemnego światła, które odbijały się od czarnej morskiej wody, szkarłatnym błyskiem.
Ten widok zostanie nam zapamiętany do końca naszych dni~ pomyślał ze zgrozą Naharys, kiedy skupił wzrok na czerwonym talonie.
- Co to, do cholery, ma być?! - wydusił z siebie Yneryth.
- Mamo, co mamy robić? - zapytał się Niko stojącej obok Rene.
- Kochani, utwórzcie dwurzędową kolumnę i wszyscy biegiem w stronę mojej jaskini, tam powiem wam, co dalej! - zawołała do tłumu zmartwiona Rene.
W trakcie, gdy reszta wilków posłusznie wykonała polecenie Alfy, Naharys nie mógł ruszyć się z miejsca, nadal ściskając policzek Shori do swej piersi. Piersi, w której serce łomotało o ściany żeber, niczym galopujący ogier. Rene, widząc bezczynność Naharys'a, zwróciła się do niego.
- Naharys'ie, ciebie też dotyczy to polecenie!
Basior nie spojrzał nawet na Władczynię - ze wzrokiem wbitym w krwawiące słońce, pokiwał stanowczo głową.
- Nigdzie się nie ruszę, dopóki nie upewnię się, że trójce moich dzieci nie grozi żadne niebezpieczeństwo! - odwrócił głowę w stronę wadery. - Nikt mnie nie powstrzyma!
- Naharys'ie, proszę chodź z nami, poszukiwania w pojedynkę nie są bezpieczne.
- Nie będę stał, ani uciekał jak tchórz, gdy Sini, Ereden i Mystic potrzebują mojej pomocy! Gdzież są teraz?!
- Nie pomożesz im w pojedynkę! - powtórzyła stanowczo Rene, lecz zaraz obok niej pojawił się rudy basior. Przyjaciel i kompan wielu podróży.
- Nikt nie powiedział, że sam! - wtrącił Atrehu ochoczo, wypinając przy tym odważnie pierś - Jakim bym był mentorem w oczach mojej uczennicy - kontynuując wypowiedź, zerknął znacząco na przytuloną do piersi białego basiora Shori i puścił jej oczko - gdybym nie pomógł w odnalezieniu jej rodzeństwa!
- Zdajecie sobie, że to już nie zabawa? - rzuciła ostrzegawczo Alfa - Nie wiemy, co się dzieje i co oznacza ta nagła zmiana słońca... i co też może się z tym wiązać. To już nie zabawa w kotka i myszkę, to poważna sprawa. Jestem za was odpowiedzialna, więc postępujcie według moich poleceń!
- Shori - zwrócił się Naharys do wadery - Idź z Rene i resztą do jej jaskini, proszę. Ja i wujaszek Atrehu wrócimy z powrotem. Z Ereden'em, Sini i Mystic.
- Naharysie! - uniosła się Alfa.
- Z całym szacunkiem, Alfo - odparł odważnie basior - Nie zostawię moich dzieci w potrzebie.
Shori zaoferowała też swoją pomoc, ale Naharys miał ku temu pewne zastrzeżenia.
- Chmurko, nie chcę, aby i tobie coś się stało - powiedział Naharys. W jego tonie wyraźnie dźwięczało zmartwienie, przemieszane z napięciem i lękiem. - Wracaj do Alfy. Czyniąc to, bardzo mi pomożesz, skarbie.
- Tato, ale też siedząc bezczynnie, nie zdołam pomóc Sini i Ereden'owi.
- Twój ojciec ma rację - wtrąciła się Rene, kładąc łapę na ramieniu Shori. - Bardziej mu pomożesz, zostając z nami. Liczę, że Naharys i Atrehu szybko uporają się z zadaniem, i wrócą do nas, aby przeczekać to dziwne zjawisko.
- Słuchaj, co mówi nasza Pani - dołączył się Atrehu - A my wrócimy szybko, niż sobie wyobrażasz. Albo nie jestem synem Alfy.
Przed wymarszem w głąb mroku i krwawego blasku, Itami podbiegła do rudego basiora, wyszeptała coś do niego, po czym obdarowała go ciepłym całusem w policzek. Basior, w odpowiedzi na ten ciepły gest, pieszczotliwie przejechał łapą po smukłej szyi wadery. Rudy odegrał się swoim, ale dość namiętnym pocałunkiem w usta, które po chwili chłonął, niczym skórę słodkiego owocu. Gdy odsunął od niej pysk, również szepnął coś na ucho drobnej wadery, której policzki spłonęły żywym rumieńcem, jakże widocznym, nawet w czerwonym blasku anomalnego słońca. Nie wiedzieć czemu, pustka jaka pojawiła się w sercu Naharys'a, od czasu utraty Piny, odezwała się nagle nieprzyjemnymi reperkusjami. W tamtym momencie, biały wilk widział Atrehu i Itami, nie jako przyjaciół - lecz jako siebie wraz ze swoją ukochaną, która urodziła mu dwójkę zdrowych i silnych urwisów. Otworzyła swoje serce dla podlotkę Shori, a także zarażała pozytywnym ciepłem basiora, kiedy czuł, że piętno złego humoru odcisnęło się na nim wyraźnie.
- Masz pomysł, od czego powinniśmy zacząć poszukiwania? - zapytał Atrehu.
Naharys zadarł nos do góry, aby móc wychwycić chociaż ślady ostatniego pobytu trójki zagubionych - zapach doprowadził go do cienia wysokiej palmy, w cieniu której parę wyrwanych piór ze skrzydeł Sininen. Leżały wśród plam krwi, które zdążyły wsiąknąć w piasek. To była krew Ereden'a.
~ Moje dzieci są ranne! - pomyślał z przerazą Naharys. Przeraza, która skutecznie przyciemniała rozsądek, lecz także otwierała go na nową determinację, której nie w sposób mógł zapanować.
- Oni są ranni! - odezwał się do rudego basiora - Kur*a mać, jakiś drań ich skrzywdził!
- Uspokój się! To są na razie poszlaki! - odparł Atrehu uspokajającym tonem - Nie zakładaj najgorszego, nigdzie nie widać ciał.
- Nie rozumiesz! Ereden może teraz gdzieś krwawić, albo już wykrwawia się na śmierć! O! bogowie, wskażcie mi jakąś drogę, gdzie oni mogą być...
- Naharys, uspokój się, mówię Ci, to pomoże. Dobrze, a teraz razem wychwyćmy jakieś nowe ślady. No dalej, węszmy!
Naharys'owi, pomimo wysokiej samokontroli swych emocji, trudno mu było opanować kotłującą się wewnątrz niego wściekłość i rozpacz, ale z drugiej strony, Atrehu miał rację ~ Muszę się uspokoić i skupić węch na innych śladach. W nerwach nic nie zdziałam. Wziął kilka głębokich wdechów, ciężko wydychał przez usta z donośnym gardłowym warknięciem. Nic to nie dało, wręcz przeciwnie - czas, który zamiast poświęcić na poszukiwania, zmarnował go, usilnie próbując opanować emocje.
- Nie uspokoję się, dopóki nie zobaczę ich całych i zdrowych!
W trakcie ćwiczeń oddechowych, jego nos zarejestrował kolejny ślad - w pobliżu Arbre Divin, samotnie rosnące drzewo na środku samotnej wysepki, które otoczone było wodami - przybierającymi w blasku słońca krwawy odcień - jeziora, pełnego ryb. Jednakże to nie był ostateczny cel poszukiwań, bowiem kolejne ślady, jakie odnalazł przy brzegu jeziora - wyglądały one, jakby ktoś kogoś ciągnął po ziemi. Cudze pazury rozorały delikatną ziemię, tworząc w niej długie i zakrzywione szramy.
- Nos mi podpowiada, że tędy był ciągnięty Ereden - powiedział po chwili Naharys, mierząc wzrokowo długość pozostawionych w ziemi tropów po pazurach - ich trop urwał się dopiero przy granicy wysoko trawiastej łąki.
- No i? - mruknął Atrehu. - Gdzie oni mogą się znajdować?
Naharys uniósł powoli głowę, nie spuszczając wzroku ze zdeptanej ścieżki, ciągnącej się w głąb łąki. Ścieżki, prowadzącej do...
- W Forêt Ombragée - odparł Naharys tonem drżącym z przerazy.
- Gdzie oni mogą być? - mruknął Atrehu po lewicy Naharys'a - basior nawet w powietrzu wyczuwał jego napięte mięśnie, gotowe do akcji.
- Mamy teraz dwa problemy na karku - odparł Naharys. Jego ton był poważny, twardy jak na Kapitana przystało. - Pierwszym jest odnalezienie uwięzionych. Drugim, są mroczne twory, które zamieszkują ten las. Mówiąc wprost - Musimy na siebie uważać, inaczej kolokwialnie i jednoznacznie mówiąc, będziemy mieć przej***ne.
- Cicho, słyszysz to? - mruknął zaniepokojony Atrehu, zadzierając wysoko lewe ucho. Poruszało się ono, niczym radar, nasłuchując wyraźnie owe szmery, które o dziwo Naharys również usłyszał. Dało się posłyszeć dźwięki, podobne chichotom, jakie wydają z siebie hieny. Nie przywodziły one na myśl niczego pozytywnego... ani tym bardziej wesołego. To był chichot iście złośliwy, nieprzyjemny dla ucha.
- Co to, do cholery?! - szepnął Naharys
- Demony? - mruknął Atrehu
- Potwory? - rzekł Naharys.
- Problemy? - powiedzieli jednocześnie.
Mogliśmy wyobrażać sobie, co tylko chcieliśmy, ale zaprogramowany w nas niepokój i stres, dawał o sobie znać!~ pomyślał nagle Naharys, kiedy z każdą chwilą zagłębiali się w mrocznym lesie. Chichot stawał się coraz głośniejszy. Być może i byli na dobrej drodze, lecz nie oznacza to, że prowadzi ona do czegoś dobrego. Im bardziej parli głębiej w trzewia mroku, stawał się on coraz to gęściejszy. Tak bardzo, że stanowił on problem nawet dla ich oczu - co akurat, w gruncie rzeczy, było nienaturalne. Anormalne.
Naharys słyszał o podobnie głębokim mroku - którego nikt nie jest w stanie przezwyciężyć. Taki mrok ogarnia tych, których dzieli zaledwie kilka sekund od śmierci. Basior próbował rozegnać ciemności płomieniami, lecz marny był tego skutek - ogień rozświetlił jedynie ich twarze, niekoniecznie przestrzeń wokół nich.
Wkrótce dotarli do głębokiego, poprzebijanego korzeniami drzew wykrotu, na którego dno spadał krwistoczerwony snop światła, a w jego blasku stali... ONI.
Sininen, Ereden i Mystic. Poza granicami światła, gdzie dalej kłębił się mrok, czaiły się jakieś istoty - Naharys wyczuwał je wyraźnie. Jakby wyczekiwały na jakąś akcję, a niektóre z niecierpliwości syczały coś w niezrozumiałym języku.
- I co teraz? - wyszeptał Naharys, przylegając do ziemi, aby skryć się w gęstych zaroślach. Atrehu przyjął pozycję obok niego, zerkając jednocześnie przez zasłonę, aby lepiej ocenić sytuację. Ereden, Sini i Mystic stali nieruchomo, a ich oczy tępo wpatrywały się w górę, ku źródłowi światła, jakby byli nim zahipnotyzowani. Naharys nagryzł nerwowo dolną wargę, próbując wymyślić sposób, jak pobiec im z pomocą. Nic z tego, strach i niepokój zakłócały mu skutecznie logiczne myślenie. Nic z tego, gdyby nie...
- Mam pomysł - odparł po chwili Atrehu.
Rudy basior po krótce wyjaśnił, jak ma przebiec akcja ratunkowa, według jego pomysłu; sprawa była prosta - w oka mgnieniu przeteleportuje się do dzieci Naharys'a, przechwyci je i z powrotem przeniesie się do białego, aby później ratować się ucieczką. Proste? Nie do końca, gdyż jeszcze trzeba tym istotom uciec. To niemal graniczyło z szaleństwem - chciał powiedzieć Naharys, lecz nim zdążył cokolwiek rzec, Atrehu rozpłynął się w powietrzu. Pojawił się tuż obok trójki młodych wilków, na ten widok, biały wilk wywalił oczy z orbit, jednocześnie niedowierzając. W przestrzeni zatętnił dźwięk setek... być może tysiąca syczących krzyków wściekłości, w uszach wręcz kotłował nieznośnie, zmuszając do ucieczki. Lęku przypisywanego zwierzynie łownej.
- Jazda! - krzyknął Atrehu z trzema, nieprzytomnymi już wilkami. Pewnie zastanawiałbyś się, drogi czytelniku, jakim cudem rudy basior, z taką łatwością, zdołał unieść na swoim grzbiecie taki ciężar, lecz Naharys, pod wpływem presji, nie mógł zmarnować ani sekundy na to. Bez głębszego rozmyślania, pobiegł za Atrehu. Niemal z wyraźną dokładnością słyszał, jak grupka, licząca sobie kilkadziesiąt istot depcze im po ogonach, basior niemal czuł na sobie oddech jednej z nich - co najgorsze, nie potrafił określić ich kształtu, bowiem idealnie wtapiały się w ogarniający ich mrok. Atrehu biegł niestrudzenie, lecz nawet taki mocarz jak on, musiał kiedyś przekroczyć granicę wytrzymałości. Zwolnił nieco, aż w końcu zatrzymał się przy jarze, przecinającym w poprzek las.
- Co z tobą, Atrehu, musimy biec! - zawołał, przygarniając samca pod kark i zachęcił do dalszego biegu.
- Jeśli przeżyjemy, obiecuję sobie, że będę biegał. Codziennie. - Wysapał pod nosem Atrehu, po czym ruszył dalej. Zabrał od niego Ereden'a i Sininen, przyjął na swój grzbiet, aby ulżyć przyjacielowi.
Kroki mrocznych istot wydawały się coraz głośniejsze - zbliżały się do nas! Atrehu, ruszajmy się, inaczej możemy już kopać własne groby!
- Jeśli się nie ruszymy, nigdy już nie pobiegasz! - warknął Naharys - Nigdy już nie przytulisz Itami.
Ten ostatni argument dał Atrehu mocnego kopa. Dosłownie, owe słowa zadziałały na basiora, niczym czerwona płachta na byka. Rudy spiął mięśnie, przyspieszył bieg, jak na półlisa przystało, po czym zorientowali się, że zbliżają się do granicy Forêt Ombragée. Nie wiedział też, że wzmianka o Itami tak na niego wpłynie... owszem, chadzał się z nią, wielokrotnie widział ich namiętne pocałunki... Nah, Exan, to nie czas i miejsce na takie rozkminy! Trwał pościg. Pościg przed czymś, co z jednej strony wydawało się czymś niematerialnym... a z drugiej zaś, śmiertelnie niebezpiecznym. Stanowczo zbędne myślenie o głupotach i chwile zwłoki mogłyby okazać się ostatecznie gwoźdźmi do dwóch trumien.
Zwierzęta. Jelenie, zające, niedźwiedzie, łosie, żubry i inne żyjątka leśne. Szły przed siebie, nie zwracając na wilki najmniejszej uwagi... Naharys w tamtym momencie poczuł kompletną dezorientację, zagubienie w tym wszystkim. Nie potrafił tego pojąć, a tym bardziej wytłumaczyć. Jedyna hipoteza, jaka nasuwała się białemu wilkowi, to skłonność mroku do panowania nad ciałami innych zwierząt, aby wykorzystywać je do swych celów. Ale jakich? Tego Naharys na razie nie wiedział. W tym momencie najważniejszym priorytetem było rychłe dostanie się do jaskini Rene, gdzie jak mniemam, skrywały się wszystkie wilki z watahy. Chmury i słońce nie traciły na barwie, co też wprawiało Naharys'a w nieprzyjemne uczucie... Niepokój? Takowe zjawisko było dla niego w zupełności obce, niewytłumaczalne, normalne więc, że czuł niepokój przed czymś, czego nie znał. My, wszyscy jesteśmy tak zaprogramowani. Żeby strzec się nieznanego.
Wiedząc już, że nie grozi im kolejny pościg, basiory zwolniły tempo, przechodząc w drobny trucht. Okolica była dziwnie spokojna i cicha, jakby zupełnie została pozbawiona życia - a mimo to, biały basior czuł, że ktoś ich obserwuje. Nie podzielił się swym odczuciem z przyjacielem, bez słów parł na przód, poprawiając co jakiś czas nieruchome ciała swoich dzieci, aby nie zleciały mu z grzbietu.
- Dzięki bogom, to już koniec - oznajmił z wyraźną ulgą Atrehu. Naharys jednak uważał, iż na tę chwilę to żaden sukces, dopóki na własne oczy nie zauważy jaskini Alfy.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca - odparł Naharys - One nadal mogą być na naszym tropie.
- Ale... widziałeś, co się z nimi stało! Te mroczne cosie... zamieniły się w zwierzęta. A raczej wyglądało to tak, jakby ten mrok został zmyty z ich ciała. Nie wydaje Ci się to dość dziwne?
- I właśnie dlatego nie powinniśmy jeszcze zakładać, że nic nam nie grozi. Ruszajmy! - to rzekłszy Naharys, spojrzał instynktownie na krwawiące słońce i orientacyjnie ocenił jego położenie. - Zbliża się późne popołudnie. I musiał też przyznać się przed samym sobą, iż po raz pierwszy w tym dniu, słońce wzbudzało w nim lęk. Dość irracjonalnie dziwny do opisania lęk.
Wnętrze jaskini Rene, jako jedyne na tym ogarniętym przez ciemność świecie miejsce było jasne od mocnego światła. Na środku groty Alfa usadowiła źródło światła w postaci drobnego klejnotu, wokół którego skupiła się masa wilków. Jeszcze bardzo wczesnym popołudniem, Naharys mógł u każdego spostrzec miłe uśmiechy i radość ze słonecznego dnia, a teraz? - Przygnębienie i niepewność przyszłości wyrażały ich smutne oczy, wpatrzone w blask kryształu. Odstawili nieprzytomne wilki pod ścianą jaskini, nieopodal siedzącej Lonyi, która natychmiast podbiegła do nich. Każdemu, w towarzystwie swej pomocnicy Itami, zbadała funkcje życiowe - żyli, lecz znajdowali się też w stanie głębokiego omdlenia.
W tej samej chwili, na wysokim wzniesieniu, gdzie zazwyczaj przesiadywała Alfa, gdy udzielała komuś audiencji i zwróciła się do zgromadzonego wokół ugrupowania.
- Kochani - zaczęła tonem dość spokojnym, starając się jednocześnie zachować entuzjazm w wypowiedzi, pomimo smutnego wyrazu twarzy - Zaprosiłam Was wszystkich na wspólną imprezę wakacyjną na plaży, lecz sami byliście świadkami tej dziwnej anomalii. Podejrzewam, że nie byłoby to zbyt bezpieczne przebywać razem na zewnątrz, dlatego też przyjmijcie moje zaproszenie do wspólnej biesiady, jaka odbędzie się w mojej jaskini. Będzie to niezapomniany dzień w moim życiu, jeśli zgodzicie się zostać u mnie i w miarę możliwości, cieszyć się wakacjami, jakie by one, w tym momencie, nie były. Za niedługo będzie podane jedzenie i picie, abyście nie musieli myśleć o tym, co jest teraz... ani o tym, co być może będzie jutro. Nie myślcie o tym, cieszcie się tą chwilą, to jest dla mnie bardzo ważne.
- A gdyby komuś doskwierała nuda... - przyłączył się w wypowiedź Niko. Brązowowłosy basior wydawał się być w nieco przyjemniejszym humorze od swej przybranej matki, aczkolwiek błysk w oczach miał przygaszony - Obok dostępna jest biblioteczka, gdzie każdy może znaleźć coś dla siebie...
W trakcie przemowy Niko, Alfa Reneesme dyskretnie zbliżyła się do Naharys'a i Atrehu - basiorom nie umknęło zmęczenie w jej szmaragdowych oczach.
- Jak widać, udało się Wam! - powiedziała z zadowoleniem. - Czy nic się im nie stało?
- Ich stan jest stabilny - oceniła Lonya - lecz ich homeostaza jest nieco osłabiona.
Alfa kiwnęła głową, zwróciła oczy ku Naharys'owi i zamyśliła się przez chwilę.
- Opowiecie mi, co się wydarzyło w trakcie waszej podróży?
Basior przytaknął i wraz z Atrehu starali się, wraz ze szczegółami opisać incydent, na jaki się natknęli w Forêt Ombragée, a Reneesme, z uwagą słuchała, w myślach łączyła fakty ze sobą. Jej oczy zdawały się wtedy przesycone mądrością, jakiej większość z nas mogłaby jej pozazdrościć.
- Mogę jedynie przypuszczać, że Ombre cudzymi rękami i cudzymi duszami, próbował przełamać łańcuchy. Wyzwolić się z okowy, w jakie zakuł go Soleil. To jedna z metod na jego wyzwolenie, lecz warunek jest jeden. Dusza ta winna być przesycona masowymi pokładami życiowej energii. I na tyle silna, aby były one w stanie przełamać ogniwa łańcuchów. I pewnie udałoby się mu, gdybym Was zatrzymała, a wtedy... nie byłoby dla nas ratunku. Naharys'ie, Atrehu, dziękuję Wam.
- Za co?
- Za to, że bez oporu odrzuciliście mój wcześniejszy rozkaz.
- Ja tylko chciałem ocalić swoje dzieci - odparł z kapitańską powagą Naharys.
Atrehu i Reneesme nie powiedzieli już nic, tylko zerknęli na białego wilka ze zrozumieniem - tak mocnym, że nie było potrzeby patrzeć im w oczy.
I wszystkie wilki spędziły noc w jaskini Reneesme, aż do następnego dnia, kiedy to anomalia słońca zniknęła na dobre - znów było jasne, rzucające ozłocone promienie na doliny i lasy. Ereden, Sininen i Mystic odzyskali przytomność dopiero o świcie, Naharys już wtedy nie spał - nie mógł spać w ogóle, nie ze świadomością, że tuż obok jego dzieci leżą bez przytomności. Pierwsza poruszyła się Sini - była kompletnie zaskoczona tym, jak znienacka znalazła się w objęciach Naharys'a - a jeszcze bardziej zaskoczyły ją jego słowa.
- Myślałem, że już was nigdy nie odzyskam!
- Tato, ale o czym ty mówisz? - zapytała Sininen - Dlaczego miałbyś nas stracić?
Naharys zerknął ze zdziwieniem na córkę. ~ Nic nie pamięta? Nie pamięta nic z poprzedniego dnia? Cóż... to może i dobrze, że nic nie pamiętasz, moja droga Sini. Nie był to przyjemny czas ani miejsce. Naharys nie powiedział nic, jedynie co, znów przytulił policzek wadery do siebie, ciesząc się w duchu, że już po wszystkim. Potem zbudził się Mystic, tak samo zdezorientowany, co Sininen, lecz on wydawał się wyssany ze wszystkich sił, a Ereden natomiast nie przejął się niczym. Jakby ta cała sytuacja z anomalią słońca i hipnozą spłynęła po nim, jak woda po kaczce - jedynie, czym obdarzył ojca na dzień dobry, to pytaniem;
- Gdzie jesteśmy i czemu nie jesteśmy na imprezie wakacyjnej?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz