– Chodźmy, powinnyśmy zdążyć przed popołudniowymi zadaniami – powiedziała Shori. Visala miała wątpliwości, czy to naprawdę najlepszy pomysł. Pomimo tego skinęła głową w stronę nowo poznanej wadery o wiele pewniej, niż się czuła. Ruszyły dosyć pospiesznym tempem. Na szczęście Shori nie odezwała się więcej, najwyraźniej wyczuwając małomówność Visali (albo być może sama była niezbyt rozmownym typem). Dało to Vis aż nadto czasu na introspekcję. Czuła, że drży trochę z niepokoju, a w pysku wyschło jej, jakby nie piła od tygodnia. Zaledwie kilka miesięcy temu opuściła swoją rodzinną sforę, żeby oszczędzić im niepokoju i zapewnić bezpieczeństwo przed katastrofą naturalną, jaką była ona sama. A teraz co? Miała tak po prostu dołączyć do nowej watahy jak gdyby nigdy nic? Z pewnością tutejsze wilki równie szybko zorientują się, że jest zagrożeniem? Z drugiej jednak strony, jakie inne opcje miała w tej sytuacji? Mogła jedynie spróbować uciec tam skąd przyszła, ryzykując ponowne spotkanie z basiorami z wcześniej. Zresztą musiała przyznać, że zmęczenie przeszywało ja do kości – potrzebowała schronienia, a wataha gwarantowała bezpieczeństwo. Jednocześnie w pamięci miała spokój i ulgę, które ogarnęły ją nad jeziorem zaledwie kilka chwil wcześniej. Być może to nie był aż taki zły pomysł. Spróbuje powstrzymać swój “dar” jak najdłużej, a później po prostu odejdzie, kiedy nie będzie to już możliwe. “Może sytuacja wcale nie jest taka tragiczna” – pocieszała się w myślach.
Zwracając nieco baczniejszą uwagę na swoje otoczenie, Visala dostrzegła, że zbliżają się ponownie do lasu. Mieszanina zapachów innych wilków stawała się coraz bardziej wyczuwalna, a w pewnej odległości słychać było szum wody. Zapewne z małego wodospadu lub płytkiego strumienia. Spojrzała na swoją towarzyszkę, ta jednak wyraźnie skupiała się na swoim zadaniu, gdyż była niemal całkowicie od niej odwrócona. Visala była prawie pewna, że między drzewami mignęła jej jakaś szaro-niebieska wadera. W końcu obydwie wilczyce zatrzymały się przed masywną formacją skalną, najwyraźniej jaskinią Alfy. Vis poczuła, jak niepokój bulgocze jej w żołądku, kiedy Shori skinęła zachęcająco głowa w stronę wejścia. Biorąc głęboki oddech, Visala weszła do środka. Powitał ją widok raczej przyjemnej jamy oraz wadery o futrze jedynie trochę jaśniejszym od jej własnego. Alfa spojrzała na nią wyczekująco, chociaż wyraz jej pyska wydawał się przyjazny. Zanim jednak miała szansę coś powiedzieć, Visala odchrząknęła dwukrotnie i chichocząc nerwowo, zaczęła mówić:
– Ja, hm, eee... Shori? To znaczy tak, Shori mnie tutaj, emm, przy-p-prowadziła. Do Alfy, to znaczy to cie-ciebie. Oczywiście do ciebie, ha ha. Bo prze-prze-przekroczyłam granice. Niespecjalnie o-oczywiście! P-p-po prostu biegłam i nagle by-byłam tutaj, i zobaczyłam to jezioro, i później zobaczyłam Shori i... – Visala mówiła coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zamilkła, łapiąc oddech. Stojąca przed nią Alfa uniosła brew, wyglądając na raczej rozbawioną.
– I jak masz na imię? – odezwała się po raz pierwszy. Mimochodem Visala zauważyła, że jej głos był naprawdę przyjemny, prawie melodyjny. Przestąpiła nerwowo z łapy na łapę.
– Vi-visala. Visala z rodu Lukerrid, hm, pani Alfo proszę pani.
– Renesmee w zupełności wystarczy. – Uśmiechnęła się. Visala czuła bulgoczące w niej zakłopotanie. Postanawiając się wreszcie zamknąć, wbiła wzrok w niezwykle interesujący zielonkawy kamień leżący tuż obok jej łapy. Widząc to, Renesmee w końcu przerwała niezręczną ciszę: – A więc co cię tu sprowadza Visalo?
– Ja... To znaczy, jakby szukam schronie-enia. Tak myślę? To znaczy, nie musisz mnie tu wcale witać czy coś, mo-mogę sobie pójść!
– Hmm. W czym jesteś szczególnie dobra w takim razie?
To pytanie Visala mogła całkowicie zrozumieć – zresztą ona sama nie miała nic przeciwko byciu przydatną dla lokalnej społeczności, skoro już chciała skorzystać z ich gościnności. Nie zmieniało to jednak faktu, że w jej mózgu pojawiła się pustka. Nic, cisza, biały szum, zero. Odlegle pomyślała, że nikt wcześniej jej o to nie zapytał. Nikt nigdy nie musiał pytać. Czując presję narastającego milczenia, odezwała się:
– Ja, hm, ekhem, to znaczy, eee... Medycyna? Tak myślę. To znaczy, nie jestem jakaś wybitna
czy, hm, czy coś, ale szkoliłam się w domu i...
– W takim razie, może spróbujesz swoich sił jako sanitariusz – Renesmee przerwała jej, zanim zdążyła na dobre się rozkręcić w swojej chaotycznej paplaninie. – Kiedy już się zadomowisz, to znaczy. Poznasz kilka innych wilków, znajdziesz suche miejsce do spania.
Wtedy możesz się zgłosić do Belief, ona cię odpowiednio pokieruje.
– Och! Ja, hm, dziękuję. To b-bardzo uprzejme z twojej s-s-strony!
Renesmee uśmiechnęła się miło, co Visala entuzjastycznie odwzajemniła.
– Witamy w Watasze Renaissance.
Visala nigdy nie sądziła, że zostanie tak ciepło przyjęta. “Ale jak zawsze pozytywne nastawienie to podstawa” – pomyślała zadowolona. Następnie reflektując się, że niepotrzebnie przedłuża rozmowę, szybko odezwała się:
– Myślę, że cz-cz-czas już na mnie, ekhem. Jeszcze raz, hm, dziękuję. – Po czym pospiesznie wycofała się na zewnątrz. Była prawie pewna, że za sobą usłyszała serdeczny śmiech. Zmrużyła nieco oczy na oślepiające słońce na zewnątrz jaskini.
— Hej Visalo, jak poszło? — odezwała się Shori. Visala spojrzała na nią zaskoczona, że wciąż tam jest. Szczerze spodziewała się, że Shori ruszy dalej bez chwili zawahania po wykonaniu swojego obowiązku, zostawiając ją samą sobie. Vis musiała przyznać, że było to przyjemne, choć obce uczucie. Uśmiechając się, odpowiedziała:
– Renesmee powiedziała, hm, że mogę się tu zatrzymać. I że mogę zbadać okolicę.
– W takim razie cieszę się, że zostajesz z nami. – Po czym z wahaniem dodała: – Niestety muszę już lecieć. Patrol, sama rozumiesz.
– Och, jasne, hm, pewnie, rozumiem. To ja może już, hm, pójd… – pospiesznie wydukała
Visala.
– Mogłabyś iść ze mną! Pokażę ci trochę terenów w drodze, a później rozejrzysz się sama –
przerwała jej Shori.
– O. Ja, hm, tak, pewnie. – Nieśmiały uśmiech wpełzł na jej pysk. To byłoby naprawdę miły gest ze strony nowo poznanej wadery. – W takim razie, hm, prowadź. Shori rozpromieniła się i wskazując łbem w kierunku południa, ruszyła umiarkowanym krokiem.
– Chodź, pokażę ci trochę wybrzeża. – Po chwili wahania dodała: – Miałaś morze w swoich rodzinnych stronach?
– Je, eee, nie, nie bardzo. To znaczy, mieszkaliśmy głównie w górach, więc hm, dużo, dużo
drzew i bardzo mało wody. Poza strumykami to znaczy. – Visala zaśmiała się nerwowo.
Shori jedynie skinęła twierdząco, przyspieszając nieco tempo. Między waderami zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie trzaskiem gałęzi, kiedy przedzierały się przez gęstsze krzewy. Visala przestąpiła niespokojnie, łamiąc sobie głowę w poszukiwaniu tematu do rozmowy. Jej myśli wydawały się jednak kręcić w koło, bez żadnego ładu i składu, z jedynym spójnym pytaniem “Co powiedzieć dalej?” na czele. Kątem oka mogła dostrzec, że druga wilczyca również czuje się raczej niewygodnie w tej sytuacji. Desperacko rozejrzała
się dookoła, szukając jakiejkolwiek inspiracji, a znajdując jedynie trochę zielonych liści, pożółkłych igieł i ładne, ale niezbyt pomocne jezioro. A może…
– Jaki jest twój ulu… – odezwała się Visala, w tym samym momencie, w którym Shori
zaczęła mówić:
– Więc właśnie mija…
Obydwie zamilkły, uśmiechając się do siebie niezręcznie.
– Mo-hm-może ty pierwsza – wypaliła Vis.
– O, chciałam tylko powiedzieć, że mijamy Lac doré. Nie robi teraz wrażenia, ale jeśli wrócisz o zachodzie słońca, możesz być zaskoczona. Więc… o co chciałaś zapytać? Wzrok Visali powędrował niespokojnie w bok, uświadomiwszy sobie, jak głupie było wymyślone przez nią naprędce pytanie. Czując się niezwykle kretyńsko, że nawet wypowiada je na głos, wydukała zarumieniona:
– Ja, hm, to znaczy, jaki jest twój, eee, ulubiony kolor?
Shori?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1166
Ilość zdobytych PD: 583 + 5% (29 PD)
Obecny stan: 612
Brak komentarzy
Prześlij komentarz