Kiedy dotarła do swojej norki, położyła się i pogrążyła w zamyśleniu. Pragnęła odbić brata z jego beznadziejnej sytuacji. Przecież on cierpiał każdego dnia, przez swojego Alphę, który najpierw uratował mu życie, a teraz dręczy jego i inne wilki swoimi chorymi ambicjami. Biała przypomniała sobie nudne lekcje z rodzinnej watahy o wilkach-cieniach, które potrafiły igrać sobie z innych. Że jeśli taki wilk będzie kierował się złem, to można go pokonać, ale potrzeba wiele sprytu i podstępu. Samica, leżąc na plecach, pomyślała, nie wiadomo, dlaczego o Noiterze, samcu, którego niedawno poznała nad jednym z mniejszych jezior. Byłby idealny do wprowadzenia Oseara w jakiś błąd lub mały podstęp. Jednak czy będzie prosić samca, którego ledwo zna o narażanie siebie na niebezpieczeństwo. Potrząsnęła głową. Nie mogłaby, więc kogo ma poprosić o pomoc? Naharysa? Kapitan, zaraz pytałby alphę o zgodę, a chyba ta sytuacja nie wymaga rozgłosu. Doskonale wiedząc, że nie może sobie pozwolić na samotny powrót, musiała coś wymyślić. Masując delikatnie czarną łapą ziemię w swojej norze, Belief w końcu poddała się snu.
Kiedy się przebudziła, jasne światło zmieszane z promieniami słońca wpadało jej do nory. Podniosła się i otrzepała się, dochodząc do wniosku, że jej futro jest nadal pokryte grubą warstwą zaschniętego błota i gliny. Wyszła z nory i napiła się chłodnej wody, wyglądała zdecydowanie okropnie. Usiadła jednak ze smutkiem, nie przejmując się faktem brudu. Znów zatopiła się w myślach na temat tego, kogo powinna poprosić o pomoc. Nagle jej umysł pojaśniał. Wpadła na pomysł, jednak zanim gdziekolwiek ruszyła, wstała i spojrzała na taflę jeziora. Uśmiechnęła się półgębkiem, ponieważ osobie, o której pomyślała, nie spodobałby się jej wygląd i posklejane futro.
- On przecież ceni sobie nad wszystko czystość! - Wskoczyła więc do wody i urządziła sobie porządną i długą kąpiel. Pływała w tę i nazad. Chwilami musiała zanurkować, by obmyć również głowę. Co chwila wychodziła i wchodziła z powrotem, ponieważ znajdowała jeszcze jakieś niedomyte fragmenty błotka. W końcu się udało, była czysta jak łza, bez śladu błota. Usiadła zmęczona na kamieniu i otrzepała futro. Położyła się, bowiem kąpiel tak długa ją znużyła. I znów zasnęła na chwilę, jednak szybko się przebudziła, ponieważ do jej nosa dobiegł zapach pędzącego nieopodal zwierzątka. Błyskawicznie wstała, dopadła go i zabiła, po czym szybko zjadła i obmyła znów pysk. Była jeszcze nieco wilgotna, ale mimo to ruszyła zadowolona na południe w stronę ulubionej polanki samca.
Gdy była już wystarczająco blisko, zaczęła węszyć, gdyż znała jego sztuczkę ze znikaniem. Węszyła kilka chwil, aż w końcu udało jej się złapać w miarę świeży trop. Wystrzeliła więc wesołym biegiem na przód. Yneryth faktycznie leżał sobie teraz okryty iluzją, aby mieć trochę świętego spokoju, ponieważ sporo wilków przechodziło dzisiejszego dnia przez jego polanę i było to dla niego męczące. Samica nie mając pojęcia o obecności wilka, postanowiła nagle skrócić sobie troszkę trasy i skręciła wprost na niewidzialnego Ynerytha, który nawet nie zdążył zareagować, kiedy samica krzyknęła i mało nóg nie potraciła w teatralnym locie. Zanim wilk wstał i zrozumiał, co się stało, po potężnym łupniu w plecy, wadera już ryła pyskiem o trawę i leżała chwilę w niezłym szoku. Samiec wyraźnie poczuł się winny, więc podszedł, do poszkodowanej samicy, dopiero po chwili poznając ją.
- Belief? - spytał niepewnie. - nic Ci się nie stało?
Samica ocknęła się po chwili i podniosła łeb, plując źdźbłami trawy. Potrząsnęła głową na boki i kiedy obraz w głowie jej się ustabilizował, niepewnie zaczęła się podnosić. Troszkę ją bolała jedna z łap, ale to nie było nic poważnego, trzeba było to tylko rozchodzić. Sprawdziwszy, czy wszystko jest ok, odszukała wzrokiem rozmówcy i nawet nie zdajecie sobie sprawy, z tego, jak bardzo się ucieszyła, widząc właśnie jego.
- Yneryth! Szukałam Cię.
Samiec, starając się ukryć fakt, że samica potknęła się właśnie o jego grzbiet, uśmiechnął się niewinnie.
- Tak, ale... czy wszystko w porządku ? Bo potknęłaś się dość poważnie...
- No właśnie. - rozejrzała się, szukając przeszkód. - o co ja się potknęłam.. tu nic nie ma. - wydała się zamyślona przez chwilkę, po czym machnęła łapą. - a niech tam, może mi się łapki poplątały. Posłuchaj, mam problem, czy chciałbyś może mi pomóc?
- Zależy, o co chodzi, opowiedz mi. - odparł samiec i oboje usiedli i pochłonęli się długą rozmową, w której między innymi to Belief prowadziła opowieść. Opowiedziała mu o całej sytuacji z jej bratem, jego watahą, w której włada zły cień. Nie wspomniała jedynie o fakcie, że alpha tamten chciał się targnąć ze złym zamiarem na nią samą. Zrobiła tylko znaczącą pauzę w tym momencie opowieści, postanawiając zatrzymać ten fragment dla samej siebie.
- Tak więc tamte wilki są w więzieniu Yn, obiecałam im pomóc.
- Ale to nie wygląda na bezpieczne.
- Tak, ale tylko wilki z zewnątrz mogą im pomóc. Aries obiecał zorganizować całą watahę na dzień wielkiego buntu, by w momencie naszej akcji, mieszkańcy rzucili się na te smokowate paskudy, dając nam większe szanse. Bo jeśli Osear wezwałby je na nas, to nie byłoby łatwo.
Samiec pokiwał głową, na znak, że zrozumiał.
- Ale wilk-cień.. Jeśli go nie zwabimy w jakąś zasadzke, to on zawsze będzie sprytniejszy, trzeba go będzie przechytrzyć.
- Mnie zna i zdaje się, że mnie polubił, można to wykorzystać, a także przydałby się ktoś, kto odegrałby scenę, zagadał go jakoś.. Mogłabym przyprowadzić was do niego, jako wilki, które chciałyby dołączyć?
- Sam nie wiem, zapach watahy Renesmee jest zbyt silny, mógłby się domyślić podstępu. - samiec spoglądał w dal, w poważnym zamyśleniu. Podobała mu się myśl o walce, w końcu coś by się działo, ale miał pojęcia, jakiej taktyki powinni użyć.
- Trzeba obmyślić plan, ale powiedz mi tylko Yneryth, czy mogę na Ciebie liczyć?
- Jasne. - odparł krótko. - jeśli zamiast tego miałbym się nadal nudzić, wolę iść z Tobą na akcję wartą zapamiętania.
- Tylko jest jeden problem Yn.
- Jaki?
- Pełnia była wczoraj, więc jutro na pewno będzie ciemna i czarna noc. - spojrzała na niego. - będziemy się mocno wyróżniać.
Samiec uśmiechnął się półgębkiem i odetchnął z ulgą.
- Nic się nie martw, coś wymyślimy, jak dla mnie to nawet lepiej, że nie będzie pełni. Mam też nawet pomysł, kogo możemy ze sobą zabrać.
- Naprawdę? - samica wyraźnie się ożywiła i zamachała ogonem. - Kogo?
Samiec uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.
Yneryth? (Później Noiter)
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1001
Ilość zdobytych PD: 500 + 5% (25 PD)
Obecny stan: 1937
Newsy
:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości
:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022
Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak
~Serdecznie zapraszamy♥~
wtorek, 30 sierpnia 2022
Od Belief ~ "Dwie watahy, jedna więź" [Cz. 2]
Druga i ostatnia część opowiadania "Dwie watahy, jedna więź", a zarazem wstęp do trzyosobowego wątku, który niebawem rozpocznę :)
Dni w watasze Renesmee stawały się coraz wyraźniejsze, od kiedy uzmysłowiłam sobie, że mój ukochany braciszek odnalazł się, żyje i ma się dobrze. Zdarzało mi się odwiedzać go, ale bywało również że i on odwiedził mnie. Poznał moją przytulną norę nad jeziorem Lac de Cristal i przysiągł, że za tak piękny widok, dałby wiele, lecz ciągle spoglądał ze smutkiem w dal, twierdząc, że to nie takie proste. Uśmiechał się tak słodko, jak mój kochany brat, jednak coś powodowało, że nie był w pełni sobą. Jakby był uwięziony w czymś, owianym tajemnicą. Czy to na pewno była tylko obietnica, którą dał alphie tamtego stada? A może coś innego? Dziwne wrażenie potęgowało, gdy odwiedzałam brata w jego watasze i czułam się wręcz nachalnie podrywana przez ich alphę. Tym bardziej że Aries, zamiast mnie bronić, stał jak słup i wbiłam puste spojrzenie w ziemię, jakby miał związane łapy. To nie był już mój brat. Zawsze mnie bronił, a teraz? Musiał być jakiś mroczny sekret, o którym oczywiście musiałam się dowiedzieć. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała, choć w małym stopniu dociec prawdy. Nie nazywałabym się Belief.
^^
Któregoś wieczora wyszłam późno z nory. Był to czas, na chwilę po porządnej ulewie. Wybiegłam daleko poza tereny stada i wpadłam z impetem w pobliską kałużę wypełnioną mulastym błotek. Wytytłałam się w nim porządnie, tak by ukryć białe futro, następnie wyszłam i otrzepałam się lekko. Podeszłam do kolejnej kałuży, by się zobaczyć.
- Idealnie! - rzekłam z wyraźnym zadowoleniem sama do siebie, widząc w odbiciu lustra brunatną wilczycę. Spojrzałam za siebie, a zaraz po tym przed siebie i z determinacją w oczach pobiegłam w dobrze znanym kierunku, do mojego braciszka na niezapowiedzianą wizytę. Żałowałam w myślach, że nie da się ukryć zieleni moich oczu, ponieważ to może zdradzić moje prawdziwe ja. Postanowiłam udawać przez jakiś czas samca. Nie było to dla mnie łatwe, ale postanowiłam spróbować, w ostateczności zawsze mogę jednak zostać odebrana jako ktoś niedorozwinięty. Przyspieszyłam, ale tylko na tyle, by nie stracić z siebie cennego błotnego kamuflażu. Gdy dobiegłam wystarczająco blisko terenów, przejrzałam się jeszcze raz w jakiejś kałuży i wzięłam głęboki oddech. - Teraz albo nigdy. - rzekłam sama do siebie, jakby dodając sobie otuchy. Po czym zwolniłam i wkroczyłam na tereny watahy. Była już noc, a pełnia księżyca rozświetlała leśną ścieżkę i polany, które raz po raz wyłaniały się z gęstwin.
Znałam kilka ich słabych punktów, więc zboczyłam ze ścieżki i kierowałam się lasem, tam, gdzie brakowało strażników. Przemknęłam niewidocznie pomiędzy kilkoma patrolami, brnąc w zaparte w stronę jaskini, w której podobno spał Aries, oraz kilka wilków wyższych, a w głębi ich alpha. W końcu dotarłam. Wskoczyłam bezszelestnie na kilka skał i położyłam się na jednej z półek, na której była mała dziurka do wewnątrz, przez którą mogłam co nieco zobaczyć, co dzieje się wewnątrz. Mój nowy kolor sierści idealnie skomponował się z otoczeniem, przez co byłam niemalże niewidzialna, jedynie mój zapach mógłby mnie w tym momencie zdradzić, jednakże i on pozostał wymieszany z błotem, a futro przesiąknięte wilgocią pachniało również bagniście, jak ziemia po deszczu i wszystko wokoło. Leżałam dość długo, prawie przysypiając, kiedy w końcu usłyszałam znajomy głos. Tak to był mój brat, wracał właśnie z patrolu w towarzystwie dwóch innych samców. Kiedy weszli do groty, otrzepali futra i zaczęli rozmawiać.
- No, dzisiaj wracam z pustymi łapami. - odezwał się rudy samiec.
- Jak to wytłumaczymy Osearowi?
Aries milczał, wyraźnie niezadowolony.
- Aries, Ty dzisiaj mu to powiesz.
Samiec spojrzał na rudego z błyskiem strachu w oczach. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to jego kolej na łomot od szefa. Westchnął tylko i kiwnął głową. Wstał i przeszedł do kolejnej komnaty jaskini. Przesunęłam się lekko, do kolejnej szczeliny, by obserwować co się tam dzieje. Wewnątrz było coś w rodzaju legowiska, tronu. Jednak alphy w nim nie było. Osear (Osir), bo tak brzmiało imię czarnego samca, o białych łapach, najwyraźniej nie było w domu, albo skrywał się w miejscach, których nie mogłam dostrzec.
- Alpho, przynoszę dziś złe wieści. Wracamy z niczym. - oznajmił Aries, tonem poważnym, waląc prosto z mostu, wypuszczając jednocześnie powietrze ze świstem, jakby czekając na karę.
- Jak to z niczym? - w grocie rozległ się syczący głos, jakby alphą był wąż, a nie wilk. Aries z kolei zatrząsł się i skulił. - Jak śmiesz, wracać tutaj z niczym! - wrzasnął głos.
- Nie było możliwości....
Potworny krzyk przerwał mu wypowiedź.
- Nie ma czegoś takiego jak brak możliwości. Dobrze wiesz, że jeśli będziesz się dalej opierał, to zabiję Twoją siostrę albo zrobię z nią coś gorszego. Wiem gdzie mieszka, wiem gdzie leży wataha Renesmee. - znów rozniósł się głos.
- Proszę, mścij się na mnie, ale proszę, nie mieszaj to w Bel. - szepnął, jakby wiedział, że zostanie usłyszany.
- Dobrze wiesz, że nie możesz przede mną uciec Arrrries. - "R" jego imienia zadźwięczała mi w uszach, tak bardzo, jak nigdy wcześniej. Nagle dostrzegłam w mroku jaskini dwoje przerażających oczu. Świeciły się i mrugały ogniście niczym prosto z otchłani piekieł. W końcu do światła wyłoniła się cienista postać, a kłęby dymu ciągnęły się za nią, niczym cień śmierci. Postać owinęła się niczym wąż wokół ciała Ariesa i zacisnęła go, powodując okropny ból, bez wyraźnych śladów po przemocy na ciele skrzydlatego samca. Kiedy ból minął, postać rozpłynęła się w czarny dymek i szepnęła znowu:
- Jeśli nie znajdziecie tego w ciągu następnych kilku dni, rozkażę przyprowadzić tutaj Twoją śliczną siostrę i na Twoich oczach wezmę z nią ślub, a Ty będziesz cierpiał i patrzył, jak ona podpisuje nieświadomie zgodę na stanie się tym samym złem, co ja. - Aries, chciał mu przerwać, ale cień wyprzedził go i zacisnął mu się wokół pyska. - Ciiii... Nie martw się o to, czy ona będzie tego chciała, czy też nie. Mam moc, która sprawi, że nawet nie będzie wiedziała, kiedy się na to zgodzi. - po grocie rozległ się donośny śmiech. Cień zniknął w cieniu, a po chwili wyszedł na posłanie w formie tronu czarny samiec o białych łapach. Łypnął z uśmiechem na Ariesa i oblizał pysk.
- Możesz iść, ale pamiętaj, macie trzy dni. Następnym razem, gdy będzie Twoja kolej, lepiej byś wrócił z tym, co mi obiecałeś.
Aries fuknął pod nosem, odwrócił się i wyszedł. Widać było, że troszkę utykał. Był zupełnie zdruzgotany, jakby ktoś odebrał część jego samego, odseparował i zamknął gdzieś daleko. Obserwowałam jeszcze chwilę Oseara, który położył się na posłaniu i zdało się, że położył się do snu. Wyglądał teraz zupełnie normalnie, jak miły alpha ze stada brata, jednak okazał się taką poczwarą. Prawdopodobnie był to jeden z wilków-cieni. Są to wilcze zmory, które mają moc zmiany w cień i poruszania się znacznie szybciej. A zapach, który za sobą niesie, przypomina dym z wygasającego ogniska. Faktycznie, gdy odwiedzałam brata w jego stadzie, wciąż miałam w nosie dym ognia, i sprawdzałam ciągle, czy aby na pewno coś nie płonie w pobliżu. Teraz układa się wszystko w jedną logiczną całość. Przesunęłam znów ciało do poprzedniej groty i znów spojrzałam przez lufcik.
- Wściekł się?
Aries kiwnął głową i zakaszlał ciężko.
- To się musi skończyć, ten chory gość powinien się leczyć. Żeby codziennie wymagać od nas znalezienia czegoś, co nie istnieje? Jesteśmy tylko jego marionetkami.
- Zagroził, że przemieni moją siostrę w tą samą bestię, którą on stał się przed laty.
Rudy aż się podniósł i zaskomlał.
- Świnia!
- Hekhem. - Chłopaki, nie zapominajcie, że jestem tutaj. - Osear wyszedł do wilków i skierował się do wyjścia. - Schlebiasz mi rudzielcu, świnie są bardzo sprytnymi stworzonkami. - poczochrał go po czuprynie, niczym prawdziwy, dobry alpha, po czym wyszedł z groty. Rozejrzał się dookoła, a ja poczułam się nieswojo, bowiem miałam wrażenie, jakby mnie dostrzegł. Na szczęście jednak zobaczyłam, jak zmienia się w cień i oddala się w przeciwnym kierunku z bardzo dużą prędkością. Teraz już wiem, w jaki sposób mnie odnalazła, kiedy walczyłam ze stworzeniami, przed którymi mnie uratował. Może teraz będzie oczekiwał w zamian czegoś? Z pewnością o to mu chodzi, ale nie może tak po prostu wyrwać mnie z watahy Rene, należę przecież do Rene, a ona mnie nie odda. ~ A jeśli odda? ~ Pomyślałam, jednak potrząsnęłam głową, starając się odrzucić od siebie tę myśl.
- Poszedł. Dobra chłopaki. Jego córka zginęła kilka lat temu, jej ciało widział, wie, że nie żyje, więc dlaczego wciąż każe nam jej szukać żywej?
- Może to jest jakaś zagadka...
- Nie możemy go po prostu zabić? - warknął w końcu Aries. - Jest nas więcej.
- Niby jest nas więcej, ale on ma na skinienie łapy wszystkie te smoki, których się roi na naszych terenach, nie pozwalają nam odchodzić poza tereny, przecież wiesz, jesteśmy tu uwięzieni. Tylko Ty możesz się czasem wyrwać dzięki skrzydłom.
- To jakaś paranoja i chora gra. Słuchaj Aries, a gdybyś poprosił siostrę o wsparcie? Jeśli nie zaatakuje go ktoś z zewnątrz...
- Nie, nie mogę jej narażać.
- Ale... Aries przemyśl to, każda nasza próba buntu kończyła się dla nas prawie śmiercią. Każdy żyjący w naszym stadzie wilk wie, że nie może mu się postawić. I każdy wilk tutaj wesprze sprawę.
- Nie dam jej zginąć!
Pomyślałam, że to jest moment, w którym warto się ujawnić. Zeskoczyłam ze skał i weszłam do jaskini, przy czym natychmiast rzucił się na mnie drugi z wilków, szary samiec. Warczał głośno, aż ślina uciekała mu z pyska.
- Spokojnie, to ja Belief.
- Bel? - Aries nie krył zdumienia, a szary natychmiast odstąpił.
- Tak, musiałam Ar, wiedziałam, że coś przede mną ukrywasz.
Samiec wbił wzrok w ziemię.
- Chłopaki, pomogę wam.
- Nie, Belief, nie możesz.
- Nie mów mi co mam robić, sprowadzę wsparcie. Zaatakujemy Oseara i nim zdąży się zorientować, niech wilki tutejsze będą w pogotowiu i zaatakują smokowate poczwary, tak by nie mógł ich wezwać do pomocy, okey?
Pozostałe wilki wyglądały na zadowolone, gdy Belief wygłosiła swój pomysł.
- Zgoda.
- Aries? Schowaj choć raz ten honor i pozwól sobie pomóc, jesteście w beznadziejnym położeniu i Twoi przyjaciele mają rację. To jest psychol i tylko wilki z zewnątrz mogą wam pomóc. Przybędę drugiego dnia w nocy i mam nadzieję, że wyjdziemy z triumfem i zwłokami, waszego alphy. Z Bel się nie zadziera. - warknęłam donośnie. - a teraz muszę wracać do stada!.
- Dobrze Belief. Niech tak się stanie, tylko proszę Cię, uważaj na siebie. On potrafi przejąć kontrolę nad umysłem tylko jednego wilka, więc nie przychodź tutaj sama.
- W porządku. - przytuliła samca i wybiegła z groty. Rozejrzała się, czy aby na pewno jest sama. Nie dostrzegłszy zagrożenia, ruszyła tą samą drogą do domu. Do watahy Rene, do swojej nory, by odpocząć i przemyśleć sytuację oraz obmyślić plan.
C.D.N
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1704
Ilość zdobytych PD: 852 + 5% (43 PD)
Obecny stan: 1412
czwartek, 25 sierpnia 2022
Od Eowiny c.d Belief ~ Kiepsko to wygląda + Quest IX: Na ratunek
Gdy zaczynała odchodzić, jej oczom ukazała się zasypiająca Belief. Stanęła i chwilę jeszcze wpatrywała się w białawą wilczycę, a na jej pysku pojawił się grymas. Zapomniała o jednej rzeczy i dziwiła się sobie, że nie zaczęła od tego. Ranę należało najpierw oczyścić, jednak patrząc z drugiej strony, jej przyszła pacjentka, będąc zajęta jedzeniem, nie będzie tak skupiona na ranie. Praca nie będzie należała do przyjemnych dla pacjentki.
- Zaraz wszystkiego się dowiesz, a teraz jedz. Jesteś u skraju sił, proces regeneracji nie zacznie się, póki organizm się nie wzmocni. - Następnie podeszła do rannej łapy wilczycy i poddała się najpierw badaniu palpacyjnemu, co na pewno biała poczuła. Rana była pobieżnie oczyszczona, ale jednak zakażenie się wdało przez to, że tak długo zwlekała z pójściem do medyka. Zakażenie nie było jednak jeszcze dość rozwinięte, więc szybko powinna dać sobie z tym radę. Na szczęście ze względu, że Eowina, głównie tutaj przesiaduje i trochę się tu już zadomowiła. Miała kilka ziół tu pochowane i na czarną godzinę, które później miała zanieść do swej jaskini. Niedaleko Belief rozpaliła malutkie ognisko, na którym położyła wydrążony kamień. Nalała do niego wody i wrzuciła Arniki i babki lancetowatej. Po czym zostawiła, by spokojnie się zagotowały. W tym czasie wróciła do rozmowy z Belief, widząc, że ta kończy swój posiłek.
- Odpowiadając na twoje pytanie, sama nie wiem, co mnie podkusiło, by dołączyć do watahy. Życie w watasze jest bardziej ekonomiczne. - Tak naprawdę to ukrywała prawdę, że nawet jej, wielkiej samotnicze w końcu jej samotność zaczęła ją męczyć. Nie przyzna się, że tę walkę przegrała z kretesem. Jednak instynkt stadny okazał się zbyt silny. Kiwnęła głową w zamyśleniu, po czym uśmiechnęła się i dodała.
- Nie poznaję Cię, kiedyś byłaś zupełnie inna, ale i ja byłam inna, samotność zbyt mocno się we mnie odcisnęła i zapragnęłam zmienić to i wrócić do życia w grupie, czuć się potrzebnym. - posłała jej serdeczny uśmiech, gdyż przeczucie podpowiadało jej, że z Eowiną jest teraz całkiem podobnie.
- Poczekaj z oceną czy się zmieniłam. - Spojrzała na kamień i szybkim ruchem łapy kazała odrobinie wody z jeziora zgasić ogień pod kamieniem i zostawiając go, by wywar z kamienia trochę ostygł.
- Trudno żyło się samemu. W społeczeństwie jest bezpieczniej, co w końcu pozwala na odpoczynek i tereny watahy obsypują w zwierzynę łowną. Głównie patrzyłam, jak przeżyć. - Powiedziała chłodnym głosem. Nie chciała pokazać słabości, jakiej się poddała. Choć Belief już zdążyła poznać na tyle, by wiedzieć, że nie musi tak mocno zamykać się przed wilczycą. Stare nawyki dają o sobie znać, ale Bel trafiło w sedno i nie chciała tego okazać.
- Teraz uwaga, zaboli. - Ostrzegła i położyła kamień z zastygniętym już, ale dalej parującym wywarem do oczyszczenia rany wilczycy. Za pomocą swojej mocy uformowała małą kulę wody nad kamieniem, zostawiając w nim rozgotowane rośliny i dała trochę swojej energii, by wzmocnić działanie roślin. W sumie to było odwrotnie — użyła roślin, by mniej oddać swojej energii do leczenia Belief. Następnie skierowała wywar na ranę, pozwalając, by się po niej rozlał i utrzymała, by z niej nie spłynął. Poczekała chwilę, po czym zakończyła panować nad wodą i to, co się nie wchłonęło, ściekło z ciała białej na ziemię. Przeniosła wzrok na jej pysk, obserwując, jak zaciska zęby z bólu i dała jej chwilę, by doszła do siebie.
- Daj spokój, wiem, że Ci się tutaj podoba. - posłała jej kolejny zadziorny uśmiech i gdyby mogła, szturchnęłaby ją teraz zabawnie, jednak żarty odeszły na bok. Biała syknęła z bólu i wyprostowała całe swoje ciało w boleści. Eowina spojrzała na Belief wzrokiem mówiącym: „A daj mi ty spokój”. Jednak biała trafiła w punkt. Naprawdę zaczynało się jej tu podobać, choć sama w to nie dowierzała. Ona? Samowystarczalna i silna samica mogłaby poddać się instynktowi stadnemu? Tak, dokładnie tak się właśnie działo. Za nic, dzisiaj by się do tego nie przyznała, albowiem do niej samej zaczęło to dopiero dochodzić.
- Spokojnie zaraz zrobię miksturę przeciwbólową, co uśmierzy trochę ból i pomogę dość ci do jaskini medyka lub jak chcesz do mojej i tam na przestrzeni kilku następnych dni będę leczyć twoją ranę. - Łgała jak pies. Mogła od razu ją wyleczyć, ale instynkt samozachowawczy kazał się nie wychylać za bardzo przed szereg. Tłumaczyła sobie to tym, że nic się nie stanie, bo jej życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo i przecież ja wyleczy, tylko potrwa to trochę dłużej. Korzystając, że szybko zmieniła niewygodny dla niej temat, odeszła od Belief dając jej odpocząć. Znowu rozpaliła małe ognisko, wzięła i nalała do wydrążonego kamienia wody i położyła na ognisku, by woda się zagotowała, jednocześnie dodając do wody jarzębiny, wrzosu i goździków, zostawiając mieszankę do zagotowania. Gdy mikstura była gotowa, zgasiła wodę jednym ruchem łapy, każąc małej ilości wody z jeziora zgasić ogień i zostawić do wystygnięcia. W czasie oczekiwania spojrzała na prawdopodobnie drzemiącą Belief i zaczęła rozmyślać o swojej egzystencji tutaj. Wróciła do rzeczywistości, gdy łapą weszła w kamień z miksturą, powodując, że kilka kropel uleciało z naczynia.
- Belief. - Ta zaspana podniosła głowę i spojrzała na Eowinę. Okazało się, że wilczyca jednak zasnęła.
- Mikstura gotowa, wypij i gdy zaczniesz odczuwać mniejszy ból, daj znać. - Po czym podała jej kamień z naparem już letni i gdy tylko dostała znak podeszła do Belief i pomagając jej wstać, ruszyły powoli w kierunku jaskiń.
Belief?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1101
Ilość zdobytych PD: 550 + 5% (27)
Nagroda za Quest: 400 PD +7 pkt obrona, +6 pkt inteligencja, +2 pkt spryt
Obecny stan: 977
***
Pobiegła sprintem w las. Czas naglił, albowiem rana nie wyglądała dobrze i jak najszybciej trzeba się nią zająć. Jednak wygłodzona wilczyca nie będzie miała sił, by rozpocząć proces regeneracji, który miała zamiar trochę przyspieszyć. I nawet na rękę jej by to było, gdy wilczyca będzie zajęta na czymś innym niż jej leczenie. Wybiegła na otwarte przestrzenie niedaleko jeziora Arbre Divin w poszukiwaniu jakiegoś zająca. Ledwo o nim pomyślała, a tuż koło niej biegł właśnie jeden z nich. Spojrzała się na niego i nagle zdziwiona stanęła. Zrobiła zdziwioną minę, jak to nie zauważyła go, skoro biegł koło niej. Dopiero gdy zorientowała się, że zając już dawno odbił w drugą stronę, wróciła jej jasność myślenia i czym prędzej ruszyła z miejsca, pędząc za jej potencjalną zwierzyną. Musiała naprawdę przyspieszyć, by nadrobić odległość między nimi. Była już trochę zmęczona tak szybkim biegiem i zabrakło już jej siły na decydujący skok. Nie chciała używać mocy, albowiem siły zaraz jej będą najbardziej potrzebne. Po prostu, gdy udało jej się zrównać z zającem, rzuciła się na niego, mając na myśli zaciśnięcie szczęk na jego szyi w locie. Jednak coś poszło nie tak i wilczyca pokoziołkowała z zającem ładnych kilka metrów i gdy wstała na chwiejnych łapach, ofiara już nie żyła. Skręciła kark na skutek upadku wilczycy na jej łepek. Ta tylko wzruszyła barkami i wzięła w zęby zająca, następnie już znacznie wolniejszym tempem ruszyła w kierunku skąd przybyła.***
Po krótkiej rozmowie z Belief, położyła zająca tuż pod jej pyskiem.- Zaraz wszystkiego się dowiesz, a teraz jedz. Jesteś u skraju sił, proces regeneracji nie zacznie się, póki organizm się nie wzmocni. - Następnie podeszła do rannej łapy wilczycy i poddała się najpierw badaniu palpacyjnemu, co na pewno biała poczuła. Rana była pobieżnie oczyszczona, ale jednak zakażenie się wdało przez to, że tak długo zwlekała z pójściem do medyka. Zakażenie nie było jednak jeszcze dość rozwinięte, więc szybko powinna dać sobie z tym radę. Na szczęście ze względu, że Eowina, głównie tutaj przesiaduje i trochę się tu już zadomowiła. Miała kilka ziół tu pochowane i na czarną godzinę, które później miała zanieść do swej jaskini. Niedaleko Belief rozpaliła malutkie ognisko, na którym położyła wydrążony kamień. Nalała do niego wody i wrzuciła Arniki i babki lancetowatej. Po czym zostawiła, by spokojnie się zagotowały. W tym czasie wróciła do rozmowy z Belief, widząc, że ta kończy swój posiłek.
- Odpowiadając na twoje pytanie, sama nie wiem, co mnie podkusiło, by dołączyć do watahy. Życie w watasze jest bardziej ekonomiczne. - Tak naprawdę to ukrywała prawdę, że nawet jej, wielkiej samotnicze w końcu jej samotność zaczęła ją męczyć. Nie przyzna się, że tę walkę przegrała z kretesem. Jednak instynkt stadny okazał się zbyt silny. Kiwnęła głową w zamyśleniu, po czym uśmiechnęła się i dodała.
- Nie poznaję Cię, kiedyś byłaś zupełnie inna, ale i ja byłam inna, samotność zbyt mocno się we mnie odcisnęła i zapragnęłam zmienić to i wrócić do życia w grupie, czuć się potrzebnym. - posłała jej serdeczny uśmiech, gdyż przeczucie podpowiadało jej, że z Eowiną jest teraz całkiem podobnie.
- Poczekaj z oceną czy się zmieniłam. - Spojrzała na kamień i szybkim ruchem łapy kazała odrobinie wody z jeziora zgasić ogień pod kamieniem i zostawiając go, by wywar z kamienia trochę ostygł.
- Trudno żyło się samemu. W społeczeństwie jest bezpieczniej, co w końcu pozwala na odpoczynek i tereny watahy obsypują w zwierzynę łowną. Głównie patrzyłam, jak przeżyć. - Powiedziała chłodnym głosem. Nie chciała pokazać słabości, jakiej się poddała. Choć Belief już zdążyła poznać na tyle, by wiedzieć, że nie musi tak mocno zamykać się przed wilczycą. Stare nawyki dają o sobie znać, ale Bel trafiło w sedno i nie chciała tego okazać.
- Teraz uwaga, zaboli. - Ostrzegła i położyła kamień z zastygniętym już, ale dalej parującym wywarem do oczyszczenia rany wilczycy. Za pomocą swojej mocy uformowała małą kulę wody nad kamieniem, zostawiając w nim rozgotowane rośliny i dała trochę swojej energii, by wzmocnić działanie roślin. W sumie to było odwrotnie — użyła roślin, by mniej oddać swojej energii do leczenia Belief. Następnie skierowała wywar na ranę, pozwalając, by się po niej rozlał i utrzymała, by z niej nie spłynął. Poczekała chwilę, po czym zakończyła panować nad wodą i to, co się nie wchłonęło, ściekło z ciała białej na ziemię. Przeniosła wzrok na jej pysk, obserwując, jak zaciska zęby z bólu i dała jej chwilę, by doszła do siebie.
- Daj spokój, wiem, że Ci się tutaj podoba. - posłała jej kolejny zadziorny uśmiech i gdyby mogła, szturchnęłaby ją teraz zabawnie, jednak żarty odeszły na bok. Biała syknęła z bólu i wyprostowała całe swoje ciało w boleści. Eowina spojrzała na Belief wzrokiem mówiącym: „A daj mi ty spokój”. Jednak biała trafiła w punkt. Naprawdę zaczynało się jej tu podobać, choć sama w to nie dowierzała. Ona? Samowystarczalna i silna samica mogłaby poddać się instynktowi stadnemu? Tak, dokładnie tak się właśnie działo. Za nic, dzisiaj by się do tego nie przyznała, albowiem do niej samej zaczęło to dopiero dochodzić.
- Spokojnie zaraz zrobię miksturę przeciwbólową, co uśmierzy trochę ból i pomogę dość ci do jaskini medyka lub jak chcesz do mojej i tam na przestrzeni kilku następnych dni będę leczyć twoją ranę. - Łgała jak pies. Mogła od razu ją wyleczyć, ale instynkt samozachowawczy kazał się nie wychylać za bardzo przed szereg. Tłumaczyła sobie to tym, że nic się nie stanie, bo jej życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo i przecież ja wyleczy, tylko potrwa to trochę dłużej. Korzystając, że szybko zmieniła niewygodny dla niej temat, odeszła od Belief dając jej odpocząć. Znowu rozpaliła małe ognisko, wzięła i nalała do wydrążonego kamienia wody i położyła na ognisku, by woda się zagotowała, jednocześnie dodając do wody jarzębiny, wrzosu i goździków, zostawiając mieszankę do zagotowania. Gdy mikstura była gotowa, zgasiła wodę jednym ruchem łapy, każąc małej ilości wody z jeziora zgasić ogień i zostawić do wystygnięcia. W czasie oczekiwania spojrzała na prawdopodobnie drzemiącą Belief i zaczęła rozmyślać o swojej egzystencji tutaj. Wróciła do rzeczywistości, gdy łapą weszła w kamień z miksturą, powodując, że kilka kropel uleciało z naczynia.
- Belief. - Ta zaspana podniosła głowę i spojrzała na Eowinę. Okazało się, że wilczyca jednak zasnęła.
- Mikstura gotowa, wypij i gdy zaczniesz odczuwać mniejszy ból, daj znać. - Po czym podała jej kamień z naparem już letni i gdy tylko dostała znak podeszła do Belief i pomagając jej wstać, ruszyły powoli w kierunku jaskiń.
Belief?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1101
Ilość zdobytych PD: 550 + 5% (27)
Nagroda za Quest: 400 PD +7 pkt obrona, +6 pkt inteligencja, +2 pkt spryt
Obecny stan: 977
poniedziałek, 22 sierpnia 2022
Od Yneryth’a c.d. Shani ~ Pogrzebać przeszłość
Sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowo, ptak siedział z dala od zasięgu łap obojgu wilków. Oboje patrzyli do góry w konsternacji. Nie wiedzieli jak odzyskać tak cenny dla nich worek prochów. Stali bezradnie pod koroną, patrząc teraz na siebie. Po chwili niemocy, żółtooki wpadł na prawdopodobne rozwiązanie problemu. Niestety nie mógł po prostu zacząć faszerować drzewa skałami, tak aby utworzyć sobie schody dookoła pnia. Takie rozwiązanie na pewno spłoszyłoby złodziejaszka. A to nie było pewnym zwycięstwem. Samiec zdawał sobie sprawę, że ptak mógł odlecieć ze świeżo zdobytym łupem, co znów zmusiłoby ich do biegnięcia za celem. To zadanie wymagało finezji, za która nieszczególnie przepadał.
- Mam plan. – Powiedział pewnym siebie głosem. – Byłoby bezpieczniej, gdybyś na chwilę odeszła z okolicy tego drzewa. – Wyciszając się, nie słuchał, co odpowiedziała, w tym momencie nie było to dla niego istotne.
Yneryth rozstawił nogi, tak aby mieć stabilną i pewną pozycję. Wyprostował ogon i zamknął swoje oczy. Powietrze w jego okolicy zdawało się powoli wibrować, a lekkie smugi wiatru go okalać. Powietrze powoli zmniejszało swoją temperaturę. Wraz z przepływem czasu było widać, jak powietrzna bańka jaśniała, wyróżniając się od reszty. Powietrze wraz ze zmianą koloru zmniejszało swoją objętość. Chwile później nie było już śladu po zaistniałym zdarzeniu, jedynie pozostały ślady na jego ciele. Futro było oszronione, a sam wilk zdawał się lekko połyskiwać. Z daleko nie było najważniejszego. Zarówno łapy, jak i jego pazury pokryły się lodem. Jednak to nie był jeszcze koniec. Biały otworzył oczy. Gałki oczne zdawały się lekko błyszczeć. Po otwarciu oczu wilk rozluźnił postawę. Basior zaczął powoli wykonywać kroki do przodu. Spod jego łap wymywał się piasek. Wił i plótł po ziemi niczym uciekający wąż. Trawa kładła się pod jego naporem i układała na ziemi. Piasek zbierał się przed wilkiem, formując się i usztywniając. Gdy piasek ułożył się w kształcie rampy, Yneryth zaczął swój bieg. Wyskakując z podniesienia, kierował się na pobliskie nieco niższe drzewo. Kiedy jego łapy szybowały już w powietrzu. Rampa gwałtownie znów wróciła do swojego naturalnego kształtu w postaci piasku. Część ze skalnych okruchów poszybowała wraz z basiorem. Biały dosłownie zniknął, dotykając drzewa. Yneryth’owi wydawało się, że cała operacja została wykonana wystarczająco cichy, lecz mimo wszystko nie opuszczał sąsiedniej korony. Czekał czy ptak jakoś zareaguję. On zaś jednak nie przejmował się niczym, siedział i bawił się swoją nową zabawką. Widząc to, samiec wykonał ostrożnie kilka kroków po gałęziach. Ostrożnie przesuwał się w głąb i górę, za pomocą swoich przedłużonych o lód pazurów. Będąc już w zasięgu skoku na drugie, lekko się zawahał. Skok mógł się skończyć bolesnym upadkiem, ponieważ powierzchnia gałęzi drugiego drzewa była dość mała. Nie miał jednak wyboru, skoczył, licząc na to, że się uda. Nie udało mu się złapać wybranej gałęzi, minął ją i przeleciał tuż obok. Z lekko paniką uderzył o pień wysokiego drzewa. Zdawało się, że dziś jednak miał trochę szczęścia. Szpony wbiły się w kory. Wilka powoli osunął się metr niżej, pozostawiając dość spory ślad na drzewie. W tej chwili jednak nie myślał o upadku, tylko o tym, czy ptak przypadkiem nie odleci spłoszony dźwiękiem. Trzepot skrzydeł rozległ się zaraz po zderzeniu. Liście i stare wyblakłe pióra posypały się z korony drzewa. Między nimi zaczęły przedzierać się promyki słońca. Yneryth gwałtownie sprawdził stan lodu. Nie był on już pierwszej świeżości, tyle musiało mu wystarczyć. Napiął mięśnie przednich łap i podciągnął się. Kilka minut później, siedział już na jednej z gałęzi. Pazury jednak nie nadawały się do dalszej podróży. Złapał szczękami za łapę i zacisnął na niej swoje zęby, Lód po chwili strzelił, rozsypując się. Teraz zdany był już tylko na siebie. Gdzieś w głębi wiedział, że szanse na upadek gwałtownie wzrosły. Przełknął ślinę i zaczął wspinaczkę.
- Lepiej już nie będzie. – Powiedział w myślach, po czym zaczął zbliżać się do stworzenia.
Złapał go szczękami za jedną z nóg, tą, która trzymała worek. Ciągnął i szarpał łbem, lecz nie przynosiło to upragnionego rezultatu. Oboje szarpali się, przetrącając różne błyskotki. Szarpanina trwała w najlepsze, jedno i drugie było równie uparte. Ptaszysko próbowało złapać wilka pazurami, jak równie trafić dziobem. W samo obronie biały nie miał jednak dużego pola do popisu. Tak też gniazdo spłynęło krwią, piórami i futrem. Światło, które wcześniej odbijało się od przedmiotów, zniknęło. Maź odizolowała powierzchnie od promieni słońca. Pomiędzy błyszczącymi jeszcze kamieniami płynęła wolno stróżka świeżej krwi. Kolor cieczy powoli ciemniał pod wpływem zgęstnienia. Krew ów wypływała ze złodziejaszka, basior jednak nie uszedł bez uszczerbku na własnym zdrowiu. Na ciele Yneryth’a pojawiły się nowe rany i zadrapania. Basior jednak niezbyt się nimi przejmował. Podszedł do krawędzi gniazda i zrzucił worek z prochami. Zanim zszedł, musiał się jeszcze rozejrzeć po gnieździe, za jakimiś specjałami natury. Snuł się od kupki do kupki ostatnich migoczących rzeczy, szukając czegoś, co kupi jego oczy. Przekopując jedną z kupek, znalazł coś, co od razu wpadło mu w oko, był to kamień o płaskich i gładkich ściankach. Przedmiot był prawie przeźroczysty, ale kolor wypełniający skałę był onieśmielający. Nie był pewien, po co to zabiera, samemu wcale tego nie potrzebował, może Shani będzie chciała sobie zabrać pamiątkę. W najgorszym wypadku będzie go taszczył i odda go Noiter’owi. Warto jednak spróbować pozbyć się go od razu.
Shani?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 977
Ilość zdobytych PD: 488
Obecny stan: 1169
- Mam plan. – Powiedział pewnym siebie głosem. – Byłoby bezpieczniej, gdybyś na chwilę odeszła z okolicy tego drzewa. – Wyciszając się, nie słuchał, co odpowiedziała, w tym momencie nie było to dla niego istotne.
Yneryth rozstawił nogi, tak aby mieć stabilną i pewną pozycję. Wyprostował ogon i zamknął swoje oczy. Powietrze w jego okolicy zdawało się powoli wibrować, a lekkie smugi wiatru go okalać. Powietrze powoli zmniejszało swoją temperaturę. Wraz z przepływem czasu było widać, jak powietrzna bańka jaśniała, wyróżniając się od reszty. Powietrze wraz ze zmianą koloru zmniejszało swoją objętość. Chwile później nie było już śladu po zaistniałym zdarzeniu, jedynie pozostały ślady na jego ciele. Futro było oszronione, a sam wilk zdawał się lekko połyskiwać. Z daleko nie było najważniejszego. Zarówno łapy, jak i jego pazury pokryły się lodem. Jednak to nie był jeszcze koniec. Biały otworzył oczy. Gałki oczne zdawały się lekko błyszczeć. Po otwarciu oczu wilk rozluźnił postawę. Basior zaczął powoli wykonywać kroki do przodu. Spod jego łap wymywał się piasek. Wił i plótł po ziemi niczym uciekający wąż. Trawa kładła się pod jego naporem i układała na ziemi. Piasek zbierał się przed wilkiem, formując się i usztywniając. Gdy piasek ułożył się w kształcie rampy, Yneryth zaczął swój bieg. Wyskakując z podniesienia, kierował się na pobliskie nieco niższe drzewo. Kiedy jego łapy szybowały już w powietrzu. Rampa gwałtownie znów wróciła do swojego naturalnego kształtu w postaci piasku. Część ze skalnych okruchów poszybowała wraz z basiorem. Biały dosłownie zniknął, dotykając drzewa. Yneryth’owi wydawało się, że cała operacja została wykonana wystarczająco cichy, lecz mimo wszystko nie opuszczał sąsiedniej korony. Czekał czy ptak jakoś zareaguję. On zaś jednak nie przejmował się niczym, siedział i bawił się swoją nową zabawką. Widząc to, samiec wykonał ostrożnie kilka kroków po gałęziach. Ostrożnie przesuwał się w głąb i górę, za pomocą swoich przedłużonych o lód pazurów. Będąc już w zasięgu skoku na drugie, lekko się zawahał. Skok mógł się skończyć bolesnym upadkiem, ponieważ powierzchnia gałęzi drugiego drzewa była dość mała. Nie miał jednak wyboru, skoczył, licząc na to, że się uda. Nie udało mu się złapać wybranej gałęzi, minął ją i przeleciał tuż obok. Z lekko paniką uderzył o pień wysokiego drzewa. Zdawało się, że dziś jednak miał trochę szczęścia. Szpony wbiły się w kory. Wilka powoli osunął się metr niżej, pozostawiając dość spory ślad na drzewie. W tej chwili jednak nie myślał o upadku, tylko o tym, czy ptak przypadkiem nie odleci spłoszony dźwiękiem. Trzepot skrzydeł rozległ się zaraz po zderzeniu. Liście i stare wyblakłe pióra posypały się z korony drzewa. Między nimi zaczęły przedzierać się promyki słońca. Yneryth gwałtownie sprawdził stan lodu. Nie był on już pierwszej świeżości, tyle musiało mu wystarczyć. Napiął mięśnie przednich łap i podciągnął się. Kilka minut później, siedział już na jednej z gałęzi. Pazury jednak nie nadawały się do dalszej podróży. Złapał szczękami za łapę i zacisnął na niej swoje zęby, Lód po chwili strzelił, rozsypując się. Teraz zdany był już tylko na siebie. Gdzieś w głębi wiedział, że szanse na upadek gwałtownie wzrosły. Przełknął ślinę i zaczął wspinaczkę.
*
Był już, prawię na samym szczycie, widział już gniazdo i złodziejaszka. Ptak przesiadywał na kupie jakiś błyszczących rupieci. Dla Yneryth’a tamte klamoty nie miały żadnego znaczenia. Właściwie to worek z prochami również, mimo tego, że była to przepustka na nowy świat. Teraz w głowie układał sobie plan jak dobrać się do worka, tak aby go nie uszkodzić. Nie przychodziło mu do głowy wiele rozwiązań. Z chęcią pozbyłby się ptaka, zaciskając na nim swoje uzębienie. Wypadało jednak w miarę się opanować, gdyż z dołu ktoś obserwował jego poczynania. Wypuścił powietrze bez większego zastanowienia. Skrzydlaty usłyszał świst powietrza, uniósł swoje skrzydła i zaczął nimi trzepotać, wydając przy tym okazałe dźwięki.- Lepiej już nie będzie. – Powiedział w myślach, po czym zaczął zbliżać się do stworzenia.
Złapał go szczękami za jedną z nóg, tą, która trzymała worek. Ciągnął i szarpał łbem, lecz nie przynosiło to upragnionego rezultatu. Oboje szarpali się, przetrącając różne błyskotki. Szarpanina trwała w najlepsze, jedno i drugie było równie uparte. Ptaszysko próbowało złapać wilka pazurami, jak równie trafić dziobem. W samo obronie biały nie miał jednak dużego pola do popisu. Tak też gniazdo spłynęło krwią, piórami i futrem. Światło, które wcześniej odbijało się od przedmiotów, zniknęło. Maź odizolowała powierzchnie od promieni słońca. Pomiędzy błyszczącymi jeszcze kamieniami płynęła wolno stróżka świeżej krwi. Kolor cieczy powoli ciemniał pod wpływem zgęstnienia. Krew ów wypływała ze złodziejaszka, basior jednak nie uszedł bez uszczerbku na własnym zdrowiu. Na ciele Yneryth’a pojawiły się nowe rany i zadrapania. Basior jednak niezbyt się nimi przejmował. Podszedł do krawędzi gniazda i zrzucił worek z prochami. Zanim zszedł, musiał się jeszcze rozejrzeć po gnieździe, za jakimiś specjałami natury. Snuł się od kupki do kupki ostatnich migoczących rzeczy, szukając czegoś, co kupi jego oczy. Przekopując jedną z kupek, znalazł coś, co od razu wpadło mu w oko, był to kamień o płaskich i gładkich ściankach. Przedmiot był prawie przeźroczysty, ale kolor wypełniający skałę był onieśmielający. Nie był pewien, po co to zabiera, samemu wcale tego nie potrzebował, może Shani będzie chciała sobie zabrać pamiątkę. W najgorszym wypadku będzie go taszczył i odda go Noiter’owi. Warto jednak spróbować pozbyć się go od razu.
< Po zejściu z drzewa >
- Zabrałem ci jedno ze świecidełek, o ile chcesz. – Pokazuje kamień, po czym łapie w pysk upuszczony worek. Shani?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 977
Ilość zdobytych PD: 488
Obecny stan: 1169
piątek, 19 sierpnia 2022
Od Hattie c.d. Yneryth'a ~ "Wschód Słońca"
Wadera weszła niepewnym krokiem do jaskini alfy. Niemalże od razu napotkała zaciekawione spojrzenie zielonych oczu na sobie. Hattie zdała sobie sprawę, że przez całą drogę od jeziora, aż tutaj, nawet przez chwilę nie pomyślała o tym, co chciałaby właściwie powiedzieć. Podeszła jeszcze dwa kroki bliżej, stąpając bardzo ostrożnie. Zaczekała, aż o wiele wiosen starsza od niej samica także podejdzie do niej. Bił od niej niezwykły spokój, który otulił Hattie jak mięciutki mech. Mimowolnie, na pyszczek samicy wdarł się delikatny uśmiech.
- Witaj, droga alfo tutejszej watahy. Na imię mam Hattie i zostałam tutaj sprowadzona przez basiora o imieniu Yeneryth. - przedstawiła się. Srebrno-ognista wadera skłoniła serdecznie głowę.
- Miło Cię poznać. Na imię mam Renesmee, co Cię tutaj sprowadza? - zapytała, zerkając za plecy kruczoczarnej, jak gdyby czegoś, bądź kogoś, wypatrywała. „O czymś chyba jeszcze nie wiem?” - pomyślała Hattie, przypominając sobie, że wiele wilków ma magiczne zdolności, o których zapewne nawet nie ma pojęcia. Młoda samica odetchnęła głęboko i szczegółowo wyjaśniła alfie, jak tutaj trafiła oraz czego bardzo by chciała.
- Oczywiście, moja droga, że możesz się u nas zatrzymać. Oczywiście, przez pewien czas będziemy mieli na Ciebie oko. Mam nadzieję, że szybko zaaklimatyzujesz się w naszych szeregach. - uśmiechnęła się. Hattie już polubiła Renesmee. Bardzo ceniła jej pewność siebie oraz opanowanie. „Chyba jest alfą idealną” - pomyślała ciepło Hattie.
Wychodząc z jaskini, kruczoczarna wadera o włos nie dostała zawału, gdy tuż zza ściany wyłonił jej się ciekawski pysk Yeneryth’a. Samiec przez moment wydał się zawstydzony, przez co Hattie przekręciła w bok głową.
- Podsłuchiwałeś nas? - zaśmiała się przyjaźnie.
<Yeneryth? Przepraszam, że musiałeś tak długo czekać! >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 253
Ilość zdobytych PD: 126
Obecny stan: 126
- Witaj, droga alfo tutejszej watahy. Na imię mam Hattie i zostałam tutaj sprowadzona przez basiora o imieniu Yeneryth. - przedstawiła się. Srebrno-ognista wadera skłoniła serdecznie głowę.
- Miło Cię poznać. Na imię mam Renesmee, co Cię tutaj sprowadza? - zapytała, zerkając za plecy kruczoczarnej, jak gdyby czegoś, bądź kogoś, wypatrywała. „O czymś chyba jeszcze nie wiem?” - pomyślała Hattie, przypominając sobie, że wiele wilków ma magiczne zdolności, o których zapewne nawet nie ma pojęcia. Młoda samica odetchnęła głęboko i szczegółowo wyjaśniła alfie, jak tutaj trafiła oraz czego bardzo by chciała.
- Oczywiście, moja droga, że możesz się u nas zatrzymać. Oczywiście, przez pewien czas będziemy mieli na Ciebie oko. Mam nadzieję, że szybko zaaklimatyzujesz się w naszych szeregach. - uśmiechnęła się. Hattie już polubiła Renesmee. Bardzo ceniła jej pewność siebie oraz opanowanie. „Chyba jest alfą idealną” - pomyślała ciepło Hattie.
Wychodząc z jaskini, kruczoczarna wadera o włos nie dostała zawału, gdy tuż zza ściany wyłonił jej się ciekawski pysk Yeneryth’a. Samiec przez moment wydał się zawstydzony, przez co Hattie przekręciła w bok głową.
- Podsłuchiwałeś nas? - zaśmiała się przyjaźnie.
<Yeneryth? Przepraszam, że musiałeś tak długo czekać! >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 253
Ilość zdobytych PD: 126
Obecny stan: 126
Od Sininen ~ Egzekutor [Cz. 1]
Wzdycham ciężko i podobnie wypuszczam nagromadzone powietrze ustami, wzrok wodzi po pustej ciemności. Już dawno straciłam rachubę o ilości czasu, który przeminął, odkąd tu się znalazłam. Na pewno minęło sporo tego, już blisko po kilku latach przestałam liczyć. Nawet zapomniałam już, jak tu się znalazłam... Wszędzie tylko ta ciemność, która ogarnia mnie z każdej strony. Nigdzie nie ma jakiegoś punktu w celu zawieszenia wzroku. Kompletna pustka. Czasem, nieświadomie wyciągam swoją łapę i przejeżdżam nią po piórach, zastanawiając się przy tym, jak to się stało. Pamiętam, że znaczyły one wiele, były wychwalane, podziwiane... Nie pamiętam tylko ich imion oraz postaci, które wznosiły głośne okrzyki. Moja postać nawet w tej pustce straciła swoje barwy z czasów świetności, stałam się częściowo prześwitująca, kolory ciała również się rozproszyły.
Patrzę przed siebie całkiem często. Podobno miałam jakąś misję to wykonania, tą z rodzaju wielkich. Co przypominam sobie na tą chwilę? Od początku czekam na swojego następcę, dziedzica mającego przejąć pałeczkę i dokończyć moje zadanie, gdyż ja już nie mogę. Pozostaje mi tylko czekać na tego, kogo wybrał los.
Nie pamiętam, jak się właściwie nazywam. Miałam wiele imion, których nie mogę sobie przypomnieć. Ale jedno jest pewne. Jak mnie najczęściej nazywali.
Egzekutor.
Pewnie zastanawiasz się, czemu tak jest, prawda? Sprawa jest banalnie prosta.
Nie żyję od wielu lat.
Jestem jedynie pozostawionym cieniem po sobie samej.
Nie uskarżam się na swój los, nie. Cierpliwie czekam na wskazanego przez los spadkobiercę i będę pozostawać w oczekiwaniu tyle, ile tego wymaga. Może jeszcze się nie narodził? Albo nie obudził w pełni swoich mocy? A może jeszcze nie jest gotowy na zgłębienie się w siebie? Jest tak wiele możliwości... Lecz nie bój się, kimkolwiek jesteś lub gdzie jesteś, jestem od początku z ciebie bardzo dumna i nie mogę się doczekać naszego poznania. Na pewno mamy wiele wspólnego... Ach, sama myśl wywołuje lekki uśmiech na pysku!
Pospiesz się w miarę możliwości, mój drogi. Nie mogę już się ciebie doczekać...
Podniosłam uszy. To musiał być znak, iż niedługo dane będzie mi poznać tego, na kogo od tak dawna czekam. Od razu poczułam iskrę oznaczającą pozytywne niemożność doczekania się.
Twoje ja najwyraźniej było bardzo zagubione i nie znało tego miejsca, dlatego tak długo i krótkotrwale migało, nim zaczęło w pewien sposób rozumieć sytuację. Rozumiem to, nawet bardziej niż myślisz. Skłamałabym, gdybym ci powiedziała, że przeżyłam dokładnie to samo, bo tak nie było. Twoje wewnętrzne ja umysłu lub duszy może tu dobrowolnie wejść po usłyszeniu mojego zaproszenia, z kolei ja zostałam tu zapieczętowana, chociaż może raczej część mnie. I chociaż czekam tu na ciebie, decyzja nie należy do mnie, gdyż to ty zostałeś wskazany przez los na dokończenie mojego zadania. Mój najdroższy dziedzicu, tak długo na ciebie czekałam...
W końcu, twoje ja zaczęło stopniowo ostawać w pustce, gdzie i ja wiszę od niesłychanie dawna. Rozpoznałam to w momencie, gdy twoja postać stawała się bardzo powoli jaśniejsza i widoczna na około sekundę, aż w końcu całkiem cię mogłam widzieć. Możesz sobie myśleć i mówić co chcesz, ale z chwilą zobaczenia cię lepiej od razu wiedziałam, że cię kocham. To coś w stylu więzi rodzinnej, jeśli się zastanawiasz, kochałam cię od zawsze, jak matka swoje szczenię i to w dodatku wyczekiwane. Może jeszcze nie otworzyły się twoje oczy, ale natychmiast byłam pewna, że jesteś idealną personą, podświadomie to czułam i miałam niezachwianą pewność swojej racji. Wiesz, co było dla mnie jeszcze lepsze? Z każdym wyraźniejszym dostrzeżeniem twojej śpiącej sylwetki, coraz mocniej cię kochałam w pełni znaczenia tych słów.
W końcu, dostrzegam, jak otwierasz swoje oczy. Z początku powoli, zapewne musisz się czuć jak wybudzanie z głębokiego snu, ale tylko do momentu zorientowania się znajdowania się w ciemnoszarej pustce o niewiadomym pochodzeniu i celu. Po dotarciu tej informacji otwierasz gwałtownie oczy i podobnie zrywasz się z pozycji leżącej, żeby natychmiast rozejrzeć się wokół siebie. Odczuwasz strach, czy też raczej dyskomfort?
- Nie obawiaj się. - Odzywam się spokojnym głosem ku tobie. Dostrzegasz moją obecność, ale nie wykonuje ku tobie żadnego niepokojącego ruchu. - Krzywda cię tu nie spotka. Czekałam na ciebie od tak dawna...
- Kim jesteś? - Ach, mogłam się spodziewać tej nieufności w głosie i pozie. Uśmiecham się jedynie na tyle delikatnie, na ile mogę. Nie chcę cię przestraszyć.
- Już dawno zapomniałam moje faktyczne imię. Możesz mi mówić Egzekutor. Tak się cieszę, że udało nam się nawiązać kontakt...
Nie dane jest mi dokończyć i nacieszyć się twoją obecnością, gdyż nagle twoja postać wibruje i gwałtownie znika, równie szybko co się zmaterializowała w pełni. Coś musiało zerwać połączenie, może obudzenie się albo wyrwanie z własnych myśli? Ja się jednak nie martwię — skoro już udało nam się porozumieć, teraz pójdzie to znacznie prościej. Tylko czekać na zaśnięcie z twojej strony. Będę tu na ciebie czekać z radością. Nie mogę już wysiedzieć na samą myśl o poznaniu twojego imienia...
- Tak... Wszystko gra. Zamyśliłam się chyba — odpowiedziała jej po chwili zastanowienia. To był bardzo dziwny sen.
...
Bo to był sen, prawda?
Cdn.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1142
Ilość zdobytych PD: 571 + 10% (57 PD)
Obecny stan: 628
Patrzę przed siebie całkiem często. Podobno miałam jakąś misję to wykonania, tą z rodzaju wielkich. Co przypominam sobie na tą chwilę? Od początku czekam na swojego następcę, dziedzica mającego przejąć pałeczkę i dokończyć moje zadanie, gdyż ja już nie mogę. Pozostaje mi tylko czekać na tego, kogo wybrał los.
Nie pamiętam, jak się właściwie nazywam. Miałam wiele imion, których nie mogę sobie przypomnieć. Ale jedno jest pewne. Jak mnie najczęściej nazywali.
Egzekutor.
*
Czasem spoglądam na swoje ciało i ciężko jest mi sobie wyobrazić, jak kiedyś wyglądałam. W obecnym stanie przypominam starego ducha pokrytego dodatkowo grubą warstwą kurzu, ponieważ inaczej trudno jest mi opisać zastałe barwy i tego typu rzeczy. Stałam się również nieco ciemniejsza i mogę się założyć, że oczy nie wyglądają w lepszym stanie. Niestety, tutaj nie ma żadnej formy zwierciadła na dostrzeżenie swego odbicia. Pozostają same wyobrażenia. Z jednej strony to dobre, gdyż pozwala na zajęcie myśli podczas pozostawania w stanie ciszy w tej ogromnej pustce, ale z drugiej na jak długo? Mogę jedynie tutaj czekać, nic więcej. Odczuwam jedynie cierpliwe oczekiwanie. Nie odczuwam przecież żadnych potrzeb fizjologicznych, zatem głód, pragnienie czy zmęczenie nie jest mi straszne.Pewnie zastanawiasz się, czemu tak jest, prawda? Sprawa jest banalnie prosta.
Nie żyję od wielu lat.
Jestem jedynie pozostawionym cieniem po sobie samej.
Nie uskarżam się na swój los, nie. Cierpliwie czekam na wskazanego przez los spadkobiercę i będę pozostawać w oczekiwaniu tyle, ile tego wymaga. Może jeszcze się nie narodził? Albo nie obudził w pełni swoich mocy? A może jeszcze nie jest gotowy na zgłębienie się w siebie? Jest tak wiele możliwości... Lecz nie bój się, kimkolwiek jesteś lub gdzie jesteś, jestem od początku z ciebie bardzo dumna i nie mogę się doczekać naszego poznania. Na pewno mamy wiele wspólnego... Ach, sama myśl wywołuje lekki uśmiech na pysku!
Pospiesz się w miarę możliwości, mój drogi. Nie mogę już się ciebie doczekać...
*
W końcu coś zaczęło się zmieniać. Pustka, która do tej pory była ciemna, zaczęła przejaśniać swe barwy do ciemnej szarości. Było to o tyle niecodzienne zjawisko, że od razu wyłapałam powolną przemianę otoczenia, najpewniej z powodu długotrwałego zawieszenia tutaj w geście oczekiwania na całkiem niezrozumiały los w swoich warunkach. Znaczny czas później i moja postać stała się bardziej cienista, jakby mimowolnie pragnęła zrobić kolejny krok dalej w celu stania się jednością z otaczającą mnie pustką. Kontur ciała i wyraźne zaznaczenie każdej części z niego jednak cały czas pozostawał na swoim miejscu oraz w widoczności.Podniosłam uszy. To musiał być znak, iż niedługo dane będzie mi poznać tego, na kogo od tak dawna czekam. Od razu poczułam iskrę oznaczającą pozytywne niemożność doczekania się.
*
To było niezwykle interesujące do oglądania, wiesz, o co mi chodzi? Moment, podczas którego twoja sylwetka zaczęła się pojawiać. Trochę to trwało, zdajesz sobie sprawę? Z początku to były bardzo słabe, gdyż ledwo widoczne błyski, które trwały najwyżej ułamek sekundy. Twoje ciało leżało w nieco zwiniętej pozie spania, tak bardzo przypominało mi to widok młodych szczeniąt przy bokach ich rodziców. Rozczulało to za każdym razem, zatem tym bardziej obserwowałam z podekscytowaną namiętnością twoje przybywanie. Nareszcie zaczęliśmy nawiązywać wspólny sygnał. Od początku byłam ciekawa, co było tego przyczyną. Ach, niedługo powiesz mi!Twoje ja najwyraźniej było bardzo zagubione i nie znało tego miejsca, dlatego tak długo i krótkotrwale migało, nim zaczęło w pewien sposób rozumieć sytuację. Rozumiem to, nawet bardziej niż myślisz. Skłamałabym, gdybym ci powiedziała, że przeżyłam dokładnie to samo, bo tak nie było. Twoje wewnętrzne ja umysłu lub duszy może tu dobrowolnie wejść po usłyszeniu mojego zaproszenia, z kolei ja zostałam tu zapieczętowana, chociaż może raczej część mnie. I chociaż czekam tu na ciebie, decyzja nie należy do mnie, gdyż to ty zostałeś wskazany przez los na dokończenie mojego zadania. Mój najdroższy dziedzicu, tak długo na ciebie czekałam...
W końcu, twoje ja zaczęło stopniowo ostawać w pustce, gdzie i ja wiszę od niesłychanie dawna. Rozpoznałam to w momencie, gdy twoja postać stawała się bardzo powoli jaśniejsza i widoczna na około sekundę, aż w końcu całkiem cię mogłam widzieć. Możesz sobie myśleć i mówić co chcesz, ale z chwilą zobaczenia cię lepiej od razu wiedziałam, że cię kocham. To coś w stylu więzi rodzinnej, jeśli się zastanawiasz, kochałam cię od zawsze, jak matka swoje szczenię i to w dodatku wyczekiwane. Może jeszcze nie otworzyły się twoje oczy, ale natychmiast byłam pewna, że jesteś idealną personą, podświadomie to czułam i miałam niezachwianą pewność swojej racji. Wiesz, co było dla mnie jeszcze lepsze? Z każdym wyraźniejszym dostrzeżeniem twojej śpiącej sylwetki, coraz mocniej cię kochałam w pełni znaczenia tych słów.
W końcu, dostrzegam, jak otwierasz swoje oczy. Z początku powoli, zapewne musisz się czuć jak wybudzanie z głębokiego snu, ale tylko do momentu zorientowania się znajdowania się w ciemnoszarej pustce o niewiadomym pochodzeniu i celu. Po dotarciu tej informacji otwierasz gwałtownie oczy i podobnie zrywasz się z pozycji leżącej, żeby natychmiast rozejrzeć się wokół siebie. Odczuwasz strach, czy też raczej dyskomfort?
- Nie obawiaj się. - Odzywam się spokojnym głosem ku tobie. Dostrzegasz moją obecność, ale nie wykonuje ku tobie żadnego niepokojącego ruchu. - Krzywda cię tu nie spotka. Czekałam na ciebie od tak dawna...
- Kim jesteś? - Ach, mogłam się spodziewać tej nieufności w głosie i pozie. Uśmiecham się jedynie na tyle delikatnie, na ile mogę. Nie chcę cię przestraszyć.
- Już dawno zapomniałam moje faktyczne imię. Możesz mi mówić Egzekutor. Tak się cieszę, że udało nam się nawiązać kontakt...
Nie dane jest mi dokończyć i nacieszyć się twoją obecnością, gdyż nagle twoja postać wibruje i gwałtownie znika, równie szybko co się zmaterializowała w pełni. Coś musiało zerwać połączenie, może obudzenie się albo wyrwanie z własnych myśli? Ja się jednak nie martwię — skoro już udało nam się porozumieć, teraz pójdzie to znacznie prościej. Tylko czekać na zaśnięcie z twojej strony. Będę tu na ciebie czekać z radością. Nie mogę już wysiedzieć na samą myśl o poznaniu twojego imienia...
~*~
- Sininen! - Głos starszej siostry wyrwał młodszą z nieświadomej i mimowolnej drzemki za dnia. Wspomniała, natychmiast spojrzała na Chmureczkę, która spoglądała na nią z troską. - Wszystko gra? Pierwszy raz widzę, że przysypiasz poza nocą.- Tak... Wszystko gra. Zamyśliłam się chyba — odpowiedziała jej po chwili zastanowienia. To był bardzo dziwny sen.
...
Bo to był sen, prawda?
Cdn.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1142
Ilość zdobytych PD: 571 + 10% (57 PD)
Obecny stan: 628
Od Belief c.d Lorelai ~ "Powiew nadziei"
Wracała wieczorową porą do swojego domu, zmęczona po treningu. Trzeba przyznać, że Naharys dał jej dzisiaj porządnie w kość, ponieważ czuła wszystkimi łapami delikatny ból. Marzyła jej się teraz tylko kąpiel i sen na miękkiej ściółce tuż obok swojej nory. Brała głęboki oddech raz po raz, uśmiechając się radośnie do każdego napotkanego motyla czy innego stworzenia. Czuła po raz pierwszy od dawna jakąś namiastkę szczęścia, mimo że wciąż jeszcze noce spędzała samotnie i z dala od pozostałych członków stada. Przynajmniej każdego dnia miała przymusowy długi spacer, który nie pozwalał jej na rozleniwienie mięśni. Niczym niezmącony spokój, zaprowadził białą waderę wprost nad jezioro Lac de Cristal, które czarnoucha obrała sobie za swój dom, znajdujący się w norze nieopodal, u podnóża jednej z gór. Gdy była już blisko, zatrzymała się, by wziąć głęboki oddech, jak zawsze, kiedy chciała się upewnić, że jest sama. Dzisiejszego wieczora jednak coś ją zaniepokoiło. Wiatr zawiał w jej plecy, niosąc ze sobą nieznajomy zapach całkiem obcego wilka. Wadera nie odwracając się nawet, przez wzgląd na to, że mogłaby być obserwowana, zastrzygła lekko uchem. Od razu przypomniała jej się, groźba cieni, które zapuszczają się na tereny watahy w ostatnich czasach. Jednak były widywane do tej pory w zupełnie innym miejscu. Czyżby zawędrowały tak daleko by teraz uprzykrzać życie młodej posłańczyni? Zastrzygła czarnym uchem raz jeszcze i ruszyła w dół ścieżki. Gdy była już na dole, nagle ruszyła biegiem w bok w zarośla. Przebiegła kilkadziesiąt metrów wykonując różne manewry mające na celu zgubienie istoty, która ją śledzi, po czym nie mając za bardzo innego wyjścia, wślizgnęła się do swojej nory. Ułożyła się w niej wygodnie i wystawiła łeb na zewnątrz, moszcząc go w trawie, która okrywała wejście i wilczycę. Miała widok na jezioro, więc zastygła w bezruchu i czekała na to, co się wydarzy, odrzucając kąpiel na dalszy plan.
- Cześć. Nazywam się Belief.
- Witaj, ja jestem Lorelai. - odpowiedziała nieśmiało tamta, wciąż spoglądając na Bel nieco zestresowana.
- Wyglądasz mi na zmęczoną, zagubioną, głodną i....
Nie dokończyła, ponieważ Lorelai to zrobiła
- ... samotną?
- właśnie! Przypominasz mi mnie, kiedy byłam równie samotna i oddalona od domu.
- Jaa.... już nie pamiętam, kiedy ostatnio...
Tym razem to Belief przerwała.
- Nic nie musisz mówić, wiem jakie życie potrafi być brutalne. - zniżyła łeb z uśmiechem i nie wymagając niczego więcej w zamian, popchnęła nosem królika pod jej łapy. Podniosła łeb i oddaliła się w bezpieczną odległość, by samica czuła się bezpiecznie.
Kiedy zjadła, Belief zaprowadziła ją do swojej nory. Nie była to może wielka grota, ale z pewnością wystarczająca, by pomieścić dodatkowych gości. Bel opowiedziała jej o sobie i swojej nieśmiałości wobec watahy z uwagi na dość trudną historię życia, co i Lorelai potwierdziła u siebie. Belief gdzieś w podświadomości czuła jakieś podobieństwo z waderą. Choć pochodziła z całkiem innej watahy, przecież jej przodkowie mogli być z krain pochodzenia Lorelai. Nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza jeśli nie wie się zbyt wiele tak jak w przypadku Bel.
Lorelai spędziła spokojną noc w norze czarnouchej, która spała na zewnątrz, pilnując, aby niebezpieczeństwa trzymały się na dystans. Kiedy Bel zbudziła się rankiem, Lorelai czekała już na nią przy jeziorze.
- Dziękuję za bezpieczną noc.
- Polecam się, jeśli będziesz potrzebowała pomocy, wiesz gdzie mnie szukać.
Samica kiwnęła głową i uśmiechnęła się delikatnie. Samice rozmawiały jeszcze przez chwilę.
Zupełnie odruchowo i naturalnie Bel zapytała nową członkinię o to, czy chciałaby poznać tereny, gdy tamta kiwnęła głową z aprobatą, wilczyce wstały i ruszyły na długi spacer. W pierwszej kolejności, gdy zatrzymały się na wielkiej polanie, Belief wskazała łapą na rosnący w oddali bujny i ciemny las Forêt Ombragée.
- Tam pod żadnym pozorem nie wolno chodzić, a zwłaszcza samemu. Alpha przestrzegła nas przed tymi lasami. Mieszkają tam podobno stworzenia, które nie są dla nas przyjazne, a nawet wrogo nastawione. - tłumaczyła. - czasem zapuszczają się na nasz teren i trzeba uważać, by nie znaleźć się zbyt blisko tamtego miejsca.
Dalej wilczyce maszerowały na południe, Belief po wcześniejszym wywiadzie, omijała miejsca, które samica już zdążyła poznać, aby uniknąć znudzenia. Gdy weszły ponownie do wielkiego lasu i minęły kilka lokacji, nagle Belief zastrzygła uszami i rozejrzała się. Usłyszała bowiem bardzo dziwny dźwięk z głębi lasu. Obie przystanęły na chwilę i niespokojnie badały wzrokiem teren. Instynkt Belief i osobowość która, podpowiadała jej w takich momentach, by sprawdzić każdą dziurę, byle by się dowiedzieć, co to było, rwały ją na przód. Jednak świadomość, że ma u boku całkiem nową osóbkę i przypominając sobie siebie przed laty, skuliła się jedynie i spojrzała na Lorelai, by odczytać z jej pyska, co chciałaby teraz zrobić.
Lorelai?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1035
Ilość zdobytych PD: 517
Obecny stan: 517
^^
Samotna wadera, idąc tropem Belief, musiała nieźle się na główkować, nim pokonała wszystkie przeszkody, na którą trasie pokonała wilczyca, której poszukiwała. W końcu jednak trop się urwał, ale jej oczom ukazało się potężne jezioro. Nikt nigdy nie zaprzeczał piękności tego miejsca, bowiem za jeziorem rozciągały się wspaniałe dla oczu pasma górskie. Samotniczka westchnęła i podeszła do tafli jeziora, by napić się wody. Nie umknęło to spojrzeniu, ukrytej w pewnej odległości Bel. Przyglądała jej się uważnie, oceniając ryzyko, jakie mogłaby przysporzyć stadu. Jednak po chwili obserwacji jej zachowania, stwierdziła, że nie ma się czego obawiać. Bel zobaczyła w białej wilczycy siebie, przed laty, kiedy tułała się w samotności, po obcych terenach, szukając swojego miejsca na ziemi. To natychmiast dodało jej otuchy i spoglądając jeszcze chwilę na samicę, nasunęła jej się myśl, że samica wygląda na wyczerpaną i zagubioną. Wyszła więc z nory bardzo cicho i pobiegła w głąb lasu, zostawiając nieszczęśniczkę, ale to tylko pozory. Po paru chwilach Belief powróciła, niosąc coś w pysku. Położyła to na ziemi i spojrzała jeszcze raz na samicę, która ku jej myśli, została przy jeziorze, siedząc przy nim i obserwując otoczenie. Wzięła więc znów do pyska martwego zająca i potruchtała wesoło bliżej, zwalniając, gdy przekraczała ścianę krzewów i wyszła na kamienne podłoże. Gdy została już zauważona, podeszła bardzo powoli do samicy, pod kątem, by jej nie wystraszyć. Położyła zająca na ziemi i spojrzała na nią. Zapadła chwila ciszy, a samice przyglądały się sobie. Lorelai dostrzegła białą wilczycę o zielonych oczach, trzech zielonych kreskach pod oczami, bujnym czarnym ogonem, końcówki uszu i łap o atletycznej budowie. Belief zaś zobaczyła z bliska samicę, którą obserwowała wcześniej z daleka i dopiero teraz zobaczyła dokładnie jej futro i umięśnione łapy. Przekrzywiła lekko głową i posłała jej serdeczny uśmiech, jak to miała w zwyczaju.- Cześć. Nazywam się Belief.
- Witaj, ja jestem Lorelai. - odpowiedziała nieśmiało tamta, wciąż spoglądając na Bel nieco zestresowana.
- Wyglądasz mi na zmęczoną, zagubioną, głodną i....
Nie dokończyła, ponieważ Lorelai to zrobiła
- ... samotną?
- właśnie! Przypominasz mi mnie, kiedy byłam równie samotna i oddalona od domu.
- Jaa.... już nie pamiętam, kiedy ostatnio...
Tym razem to Belief przerwała.
- Nic nie musisz mówić, wiem jakie życie potrafi być brutalne. - zniżyła łeb z uśmiechem i nie wymagając niczego więcej w zamian, popchnęła nosem królika pod jej łapy. Podniosła łeb i oddaliła się w bezpieczną odległość, by samica czuła się bezpiecznie.
Kiedy zjadła, Belief zaprowadziła ją do swojej nory. Nie była to może wielka grota, ale z pewnością wystarczająca, by pomieścić dodatkowych gości. Bel opowiedziała jej o sobie i swojej nieśmiałości wobec watahy z uwagi na dość trudną historię życia, co i Lorelai potwierdziła u siebie. Belief gdzieś w podświadomości czuła jakieś podobieństwo z waderą. Choć pochodziła z całkiem innej watahy, przecież jej przodkowie mogli być z krain pochodzenia Lorelai. Nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza jeśli nie wie się zbyt wiele tak jak w przypadku Bel.
Lorelai spędziła spokojną noc w norze czarnouchej, która spała na zewnątrz, pilnując, aby niebezpieczeństwa trzymały się na dystans. Kiedy Bel zbudziła się rankiem, Lorelai czekała już na nią przy jeziorze.
- Dziękuję za bezpieczną noc.
- Polecam się, jeśli będziesz potrzebowała pomocy, wiesz gdzie mnie szukać.
Samica kiwnęła głową i uśmiechnęła się delikatnie. Samice rozmawiały jeszcze przez chwilę.
Zupełnie odruchowo i naturalnie Bel zapytała nową członkinię o to, czy chciałaby poznać tereny, gdy tamta kiwnęła głową z aprobatą, wilczyce wstały i ruszyły na długi spacer. W pierwszej kolejności, gdy zatrzymały się na wielkiej polanie, Belief wskazała łapą na rosnący w oddali bujny i ciemny las Forêt Ombragée.
- Tam pod żadnym pozorem nie wolno chodzić, a zwłaszcza samemu. Alpha przestrzegła nas przed tymi lasami. Mieszkają tam podobno stworzenia, które nie są dla nas przyjazne, a nawet wrogo nastawione. - tłumaczyła. - czasem zapuszczają się na nasz teren i trzeba uważać, by nie znaleźć się zbyt blisko tamtego miejsca.
Dalej wilczyce maszerowały na południe, Belief po wcześniejszym wywiadzie, omijała miejsca, które samica już zdążyła poznać, aby uniknąć znudzenia. Gdy weszły ponownie do wielkiego lasu i minęły kilka lokacji, nagle Belief zastrzygła uszami i rozejrzała się. Usłyszała bowiem bardzo dziwny dźwięk z głębi lasu. Obie przystanęły na chwilę i niespokojnie badały wzrokiem teren. Instynkt Belief i osobowość która, podpowiadała jej w takich momentach, by sprawdzić każdą dziurę, byle by się dowiedzieć, co to było, rwały ją na przód. Jednak świadomość, że ma u boku całkiem nową osóbkę i przypominając sobie siebie przed laty, skuliła się jedynie i spojrzała na Lorelai, by odczytać z jej pyska, co chciałaby teraz zrobić.
Lorelai?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1035
Ilość zdobytych PD: 517
Obecny stan: 517
poniedziałek, 15 sierpnia 2022
Od Lorelai do kogoś ~ "Powiew nadziei"
Życie na Wiecznych Zboczach nie należało do najłatwiejszych. Niskie, momentami skrajnie niskie temperatury połączone z silnym, mroźnym wiatrem sprawiały, że nawet najsilniejsze i najzdrowsze wilki z watahy często drżały z wychłodzenia. Śnieg nie padał tu często, jednak gdy nadchodził, sytuacja stawała się jeszcze gorsza. Nie widywano go tutaj bowiem w formie lecących powolutku z nieba pięknych płatków, nadających urok zimowemu krajobrazowi i dających choć trochę radości zmęczonej watasze, lecz jako ostre i niebezpieczne śnieżyce. Trwały one zazwyczaj po kilka dni, a w ich trakcie śnieg nie przestawał sypać nawet na chwilę. Podczas ich trwania widoczność spadała diametralnie i całe dnie pogrążone były w ciemności. W połączeniu z porywistym, nieustającym wiatrem, niosącym za sobą fale śniegu, skutecznie uniemożliwiało to opuszczanie jaskiń na dłużej niż chwilę. Nikt z resztą nie miał wtedy powodu, aby wyruszać poza bezpieczne schronienie. Zwierzyna, która była dość nieliczna w tych rejonach nawet w trakcie najbardziej sprzyjających pór roku, podczas śnieżyc znikała całkowicie, chowając się w swoich norach, bądź uciekając w stronę nizin, co wykluczało polowanie nawet na kilka następnych dni. W takich momentach wataha musiała przeżyć, korzystając jedynie ze zgromadzonych zapasów, co było nie lada wyzwaniem, nie były one bowiem liczne.
W zimę wszystkie te problemy narastały. Dlatego właśnie w tym okresie pogoda zbierała najbardziej krwawe żniwo. Wiele wilków nie wracało z wypraw, przymierało głodem, a także padało ofiarą wyziębienia, które powodowało z kolei liczne choroby, szczególnie u młodych wilków. Niestety nietopniejący śnieg znacznie utrudniał uzyskiwanie roślin leczniczych, przez co to właśnie choroby były przyczyną największej ilości zgonów.
Lorelai zdała sobie z tego sprawę już pierwszej zimy. Kiedy jeszcze jako półroczny wilczek wraz z trójką rodzeństwa tuliła się do boku matki, cały czas drżąc z zimna, jeden z jej braci zaczął zanosić się przeraźliwym kaszlem. Mimo tego, że maluchów zupełnie to nie obeszło, bo jedyną rzeczą, o której myślały w tamtym momencie, było ciepło kryjące się przy boku rodziny, to wśród dorosłych wilków wywołało to pewne zamieszanie. Mama Lorelai, Lilith, od razu zerwała się na nogi i z paniką oddzieliła chorego brata od reszty rodzeństwa. Odpoczywający nieopodal ojciec również zareagował natychmiastowo i podbiegłszy do reszty rodziny, wziął przerażonego, małego basiora za kark i pospiesznie odniósł go do innej jaskini. Przyczyną całego poruszenia był oczywiście strach. Rodzice obawiali się najgorszego, że wilczka dopadła choroba zwana w tych rejonach szczenięcą grypą. Spotykała ona, jak sama nazwa mówi, młode wilczki, szczególnie w okresie zimowym, a po wystąpieniu pierwszych objawów nie było już szans na ratunek. Przynajmniej w panujących na Wiecznych Zboczach warunkach. Niestety obawy rodziców okazały się prawdą i wkrótce basior, który od samego początku był najsłabszy z miotu, wydał swoje ostatnie tchnienie. Nikt po nim nie płakał.
Była to pierwsza, lecz nie ostatnia tragedia, której doświadczyła Lori w swoich młodzieńczych latach. Stała się dla niej dość brutalną lekcją, że tu, na północy, życie wilka nie ma za dużej wartości. Gdyby wataha przejmowała się odejściem każdego członka na tamten świat, to nigdy nie wychodziłaby z żałoby, dlatego właśnie wszyscy akceptowali to, dość bezduszne, podejście. Na początku Lori nie mogła tego pojąć, jednak z upływem czasu zrozumiała, że to tak naprawdę jedyna opcja, aby radzić sobie z życiem tutaj, bez szwanku na psychice.
To właśnie odejście kilku bliskich jej wilków w przeciągu tamtej zimy pozwoliło jej się przygotować na wydarzenia, które nastąpiły już rok później. Nawet jeśli Lorelai nie była wtedy jeszcze w pełni dojrzałą waderą, to bez problemu wyczuwała rosnące w watasze napięcie. Pojawiło się ono kilka lat przed jej narodzinami, ale tego nie mogła już wiedzieć. Zaczęło się od słownych sprzeczek, które szybko eskalowały do bójek obejmujących coraz większą grupę wilków. Basior, który pragnął odebrać władzę prawowitemu alfie, był coraz bliżej swojego celu, bo szerzenie osobliwych, antymonarchistycznych idei za plecami władcy nareszcie zaczęło przynosić skutek. Coraz częściej dostrzec było można kierowane w stronę alfy ukradkowe, pełne nienawiści spojrzenia. Zbuntowana część watahy, która w pewnym momencie była znacznie liczniejsza niż pokojowo nastawione wilki, wkrótce zaczęła odnosić się wrogo nie tylko do władcy, ale również do jego krewnych, w tym rodziny Lorelai, a nawet do zwyczajnych członków, którzy nie zgadzali się z głoszonymi przez nich hasłami.
Co gorsza, nadeszła wtedy ciężka zima, najcięższa od kilkunastu lat. Śnieżyce nadchodziły bardzo często i trwały coraz dłużej, skutecznie skracając czas na polowania i utrudniając wyżywienie watahy. Kiedy jeden z opadów trwał już prawie tydzień, przywódca buntowników uznał, że nadeszła już właściwa pora.
Czynnikiem, który pozwolił Lori przeżyć tamtą noc, było jedynie głupie szczęście. Kiedy nadszedł wieczór wadera wraz ze swoją siostrą, w ramach zakładu, wykradła się poza jaskinię. Aby ukończyć wyzwanie, miały za zadanie znaleźć ukryty przez braci pośród śniegu czerwony, wyróżniający się kamień i odnieść go rodzeństwu. Były już bardzo blisko celu, gdy nagle usłyszały hałas dochodzący z wnętrza jaskini. Przestraszyły się, że wykryto ich nieobecność, więc postanowiły ostrożnie zakraść się do wejścia, aby zorientować się, o co chodzi w zamieszaniu i czy uda im się wejść niepostrzeżenie i uniknąć nagany. Kiedy zbliżyły się wystarczająco, aby dostrzec wnętrze jamy, cały czas pozostając w ciemności, by nie dać się zauważyć, wadery spostrzegły biegnącego w stronę wyjścia młodszego brata. Leah już otworzyła pysk, aby go zawołać, ale Lori powstrzymała ją, stanowczym pacnięciem łapą.
- Oszalałaś? – syknęła. – Nie wiem, o co chodzi Balorowi, ale mogłabyś się trochę opanować, bo jak nas zauważą, będziemy miały przechlap… - urwała nagle.
Z wnętrza jaskini, za małym braciszkiem, wyłonił się kolejny wilk, dorosły, czarny basior. Nie zastanawiając się, skoczył na biegnącego szczeniaka i rozszarpał mu gardło. Maluch nie zdążył nawet pisnąć. Leah nie udało się powstrzymać pisku przerażenia. Ku nieszczęściu sióstr wrogi wilk zdołał usłyszeć dźwięk i warcząc, podszedł do wyjścia. Lorelai zerwała się do biegu, ale jej towarzyszka nadal stała jak wryta, podczas gdy basior zbliżał się niebezpiecznie i zdawał się je dostrzegać. W ostatnim momencie waderze udało się pociągnąć siostrę i porwać ją do biegu. Wrogi wilk ruszył za nimi w pogoń, ale podczas szaleńczej gonitwy w dół zbocza pod uciekinierkami osunął się śnieg. Straciły równowagę i spadły. Ślizgając się po skale, udało im się zniknąć z oczu mordercy, który ze względu na warunki pogodowe postanowił zrezygnować z pogoni. Lori była na tyle zszokowana, że nie była w stanie się ruszyć. Poddała się jedynie sile śniegu, by po chwili uderzyć w drzewo i stracić przytomność.
- Gdybyś tylko była tu ze mną – westchnęła, wpatrując się w jedną z gwiazd. – Marzyłyśmy kiedyś, żeby wybrać się razem w podróż, by zobaczyć coś poza naszymi górami, pamiętasz? Spodobałoby ci się tutaj. Ciepło, pełno zieleni, zupełnie tak jak sobie wyobrażałaś. Nawet nie wiesz, ile bym oddała, aby nie musieć oglądać tego sama – zakończyła cicho.
W tym właśnie momencie omiótł ją podmuch ciepłego wiatru. Niósł się z nim zapach, którego dawno nie czuła, a za którym głęboko skrywana tęsknota towarzyszyła jej od miesięcy – woń innych wilków. Wiedziona momentem słabości, wyczerpaniem wędrówką, a także migoczącą gdzieś w środku iskierką nadziei, ruszyła w stronę, z której zawiał wiatr. Po niedługim marszu, spośród wielu unoszących się w powietrzu zapachów zaczął się wyodrębniać jeden, świeży, należący do wilka, który przechodził tędy całkiem niedawno i musiał jeszcze być w okolicy. Lorelai postanowiła go odnaleźć.
<Ktoś?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1308
Ilość zdobytych PD: 654 + 5% (33 PD)
Obecny stan: 687
W zimę wszystkie te problemy narastały. Dlatego właśnie w tym okresie pogoda zbierała najbardziej krwawe żniwo. Wiele wilków nie wracało z wypraw, przymierało głodem, a także padało ofiarą wyziębienia, które powodowało z kolei liczne choroby, szczególnie u młodych wilków. Niestety nietopniejący śnieg znacznie utrudniał uzyskiwanie roślin leczniczych, przez co to właśnie choroby były przyczyną największej ilości zgonów.
Lorelai zdała sobie z tego sprawę już pierwszej zimy. Kiedy jeszcze jako półroczny wilczek wraz z trójką rodzeństwa tuliła się do boku matki, cały czas drżąc z zimna, jeden z jej braci zaczął zanosić się przeraźliwym kaszlem. Mimo tego, że maluchów zupełnie to nie obeszło, bo jedyną rzeczą, o której myślały w tamtym momencie, było ciepło kryjące się przy boku rodziny, to wśród dorosłych wilków wywołało to pewne zamieszanie. Mama Lorelai, Lilith, od razu zerwała się na nogi i z paniką oddzieliła chorego brata od reszty rodzeństwa. Odpoczywający nieopodal ojciec również zareagował natychmiastowo i podbiegłszy do reszty rodziny, wziął przerażonego, małego basiora za kark i pospiesznie odniósł go do innej jaskini. Przyczyną całego poruszenia był oczywiście strach. Rodzice obawiali się najgorszego, że wilczka dopadła choroba zwana w tych rejonach szczenięcą grypą. Spotykała ona, jak sama nazwa mówi, młode wilczki, szczególnie w okresie zimowym, a po wystąpieniu pierwszych objawów nie było już szans na ratunek. Przynajmniej w panujących na Wiecznych Zboczach warunkach. Niestety obawy rodziców okazały się prawdą i wkrótce basior, który od samego początku był najsłabszy z miotu, wydał swoje ostatnie tchnienie. Nikt po nim nie płakał.
Była to pierwsza, lecz nie ostatnia tragedia, której doświadczyła Lori w swoich młodzieńczych latach. Stała się dla niej dość brutalną lekcją, że tu, na północy, życie wilka nie ma za dużej wartości. Gdyby wataha przejmowała się odejściem każdego członka na tamten świat, to nigdy nie wychodziłaby z żałoby, dlatego właśnie wszyscy akceptowali to, dość bezduszne, podejście. Na początku Lori nie mogła tego pojąć, jednak z upływem czasu zrozumiała, że to tak naprawdę jedyna opcja, aby radzić sobie z życiem tutaj, bez szwanku na psychice.
To właśnie odejście kilku bliskich jej wilków w przeciągu tamtej zimy pozwoliło jej się przygotować na wydarzenia, które nastąpiły już rok później. Nawet jeśli Lorelai nie była wtedy jeszcze w pełni dojrzałą waderą, to bez problemu wyczuwała rosnące w watasze napięcie. Pojawiło się ono kilka lat przed jej narodzinami, ale tego nie mogła już wiedzieć. Zaczęło się od słownych sprzeczek, które szybko eskalowały do bójek obejmujących coraz większą grupę wilków. Basior, który pragnął odebrać władzę prawowitemu alfie, był coraz bliżej swojego celu, bo szerzenie osobliwych, antymonarchistycznych idei za plecami władcy nareszcie zaczęło przynosić skutek. Coraz częściej dostrzec było można kierowane w stronę alfy ukradkowe, pełne nienawiści spojrzenia. Zbuntowana część watahy, która w pewnym momencie była znacznie liczniejsza niż pokojowo nastawione wilki, wkrótce zaczęła odnosić się wrogo nie tylko do władcy, ale również do jego krewnych, w tym rodziny Lorelai, a nawet do zwyczajnych członków, którzy nie zgadzali się z głoszonymi przez nich hasłami.
Co gorsza, nadeszła wtedy ciężka zima, najcięższa od kilkunastu lat. Śnieżyce nadchodziły bardzo często i trwały coraz dłużej, skutecznie skracając czas na polowania i utrudniając wyżywienie watahy. Kiedy jeden z opadów trwał już prawie tydzień, przywódca buntowników uznał, że nadeszła już właściwa pora.
Czynnikiem, który pozwolił Lori przeżyć tamtą noc, było jedynie głupie szczęście. Kiedy nadszedł wieczór wadera wraz ze swoją siostrą, w ramach zakładu, wykradła się poza jaskinię. Aby ukończyć wyzwanie, miały za zadanie znaleźć ukryty przez braci pośród śniegu czerwony, wyróżniający się kamień i odnieść go rodzeństwu. Były już bardzo blisko celu, gdy nagle usłyszały hałas dochodzący z wnętrza jaskini. Przestraszyły się, że wykryto ich nieobecność, więc postanowiły ostrożnie zakraść się do wejścia, aby zorientować się, o co chodzi w zamieszaniu i czy uda im się wejść niepostrzeżenie i uniknąć nagany. Kiedy zbliżyły się wystarczająco, aby dostrzec wnętrze jamy, cały czas pozostając w ciemności, by nie dać się zauważyć, wadery spostrzegły biegnącego w stronę wyjścia młodszego brata. Leah już otworzyła pysk, aby go zawołać, ale Lori powstrzymała ją, stanowczym pacnięciem łapą.
- Oszalałaś? – syknęła. – Nie wiem, o co chodzi Balorowi, ale mogłabyś się trochę opanować, bo jak nas zauważą, będziemy miały przechlap… - urwała nagle.
Z wnętrza jaskini, za małym braciszkiem, wyłonił się kolejny wilk, dorosły, czarny basior. Nie zastanawiając się, skoczył na biegnącego szczeniaka i rozszarpał mu gardło. Maluch nie zdążył nawet pisnąć. Leah nie udało się powstrzymać pisku przerażenia. Ku nieszczęściu sióstr wrogi wilk zdołał usłyszeć dźwięk i warcząc, podszedł do wyjścia. Lorelai zerwała się do biegu, ale jej towarzyszka nadal stała jak wryta, podczas gdy basior zbliżał się niebezpiecznie i zdawał się je dostrzegać. W ostatnim momencie waderze udało się pociągnąć siostrę i porwać ją do biegu. Wrogi wilk ruszył za nimi w pogoń, ale podczas szaleńczej gonitwy w dół zbocza pod uciekinierkami osunął się śnieg. Straciły równowagę i spadły. Ślizgając się po skale, udało im się zniknąć z oczu mordercy, który ze względu na warunki pogodowe postanowił zrezygnować z pogoni. Lori była na tyle zszokowana, że nie była w stanie się ruszyć. Poddała się jedynie sile śniegu, by po chwili uderzyć w drzewo i stracić przytomność.
***
Następnego ranka waderę obudziła siostra, trącając ją nosem i odgarniając śnieg, który spadł na nią w ciągu nocy. Kiedy Lorelai otworzyła oczy, Leah nawet się nie uśmiechnęła. Pokazała jedynie w stronę znajdującego się nieopodal urwiska, z którego powoli kapała krew. Z jego szczytu zrzucane były zmasakrowane ciała, wiele ciał. Jak udało się spostrzec siostrom, znajdowały się tam również te należące do ich rodziców i braci.***
Wędrówka Lorelai trwała już prawie dwa lata. Mimo tego, że podczas niekończącego się marszu zdołała przyzwyczaić się do samotności, to miewała momenty, w których wyjątkowo doskwierał jej brak towarzystwa. Była to właśnie jedna z tych nocy, w których wadera nie była w stanie cieszyć się pięknem zielonego otoczenia, tak pełnego życia i diametralnie różnego od jej rodzinnych stron. Krocząc przez las, wsłuchiwała się w melancholijne huczenie sowy, a gdy wyszła na niewielką polanę przysiadła zrezygnowana i skierowała oczy ku niebu.- Gdybyś tylko była tu ze mną – westchnęła, wpatrując się w jedną z gwiazd. – Marzyłyśmy kiedyś, żeby wybrać się razem w podróż, by zobaczyć coś poza naszymi górami, pamiętasz? Spodobałoby ci się tutaj. Ciepło, pełno zieleni, zupełnie tak jak sobie wyobrażałaś. Nawet nie wiesz, ile bym oddała, aby nie musieć oglądać tego sama – zakończyła cicho.
W tym właśnie momencie omiótł ją podmuch ciepłego wiatru. Niósł się z nim zapach, którego dawno nie czuła, a za którym głęboko skrywana tęsknota towarzyszyła jej od miesięcy – woń innych wilków. Wiedziona momentem słabości, wyczerpaniem wędrówką, a także migoczącą gdzieś w środku iskierką nadziei, ruszyła w stronę, z której zawiał wiatr. Po niedługim marszu, spośród wielu unoszących się w powietrzu zapachów zaczął się wyodrębniać jeden, świeży, należący do wilka, który przechodził tędy całkiem niedawno i musiał jeszcze być w okolicy. Lorelai postanowiła go odnaleźć.
<Ktoś?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1308
Ilość zdobytych PD: 654 + 5% (33 PD)
Obecny stan: 687
Od Yneryth’a c.d. Belief ~ Biel rozjaśniająca ciemność
Basior ocknął się w nieznanym dla siebie miejscu. Spostrzegając przed sobą miskę z wodą, odruchowo zaczął pić z niej wodę. Spragniony samiec pragnął nadrobić braki w tak ważnym dla organizmu płynie. Kilka sekund potem zaczął się zastanawiać, co tu robi i gdzie właściwie jest. Widząc znaną już mu waderę, od razu wstał. Spokojnym krokiem podszedł i stanął tuż obok niej. Po czym zapytał.
- Co tu robię? – Specyficznym dla siebie głosem. Ból głowy lekko ukierunkował wydany przez siebie odgłos.
Słysząc odpowiedź wadery, przypomniał sobie, co zaszło. Co prawda nie do końca, ale ważne było dla niego to, że jest w miarę cały. Wilk mocno zagrzał się, gdy usłyszał, że ta istota jest mu wdzięczna. Głęboko w poważaniu miał to, co ona uważa, jednak nie mógł teraz tego okazać. Nie przy Belief, która zdawała się pozytywnie oceniać ów twór. Basior odruchowo zapytał, czy go widziała i jak wyglądał. Odpowiedź, że wygląda tak jak w legendach, zbytnio nic mu nie dała. Wręcz przeciwnie wygenerowała kolejny problem i jednocześnie cel do osiągnięcia. Yneryth z góry zakładał, że lepiej wiedzieć co może ingerować w jego życie, a tym bardziej, jak usunąć owe przeszkody ze swojego toru. Nie mniej jednak był zmieszany, nie widział, jak powinien zareagować. Wadera jednak nie była odpowiedzialna za to, co się wydarzyło. W tym wypadku samiec musiał się obejść smakiem „wygranej” i przygotować na kolejne zdarzenia, ingerujące w jego plany. Rozumiał, że los mógł mieć dla niego inne plany, lecz wyjątkowo coś mu się nie zgadzało. Nie wyglądało to na przypadkowe zdarzenia. Nie mniej jednak nie znajdował się w najlepszym położeniu do dłuższego dumania i rozmyślania. Podziękował Belief, w dojść przyjazny sposób. Z trzeciej osoby musiało wyglądać to dość nie naturalnie. To nie było jedno ze standardowych ruchów basiora, ów wypowiedź brzmiała zbyt miękko. Wypowiedziane słowa jednak nie wpłynęły na zachowanie wilka, równo i bez większego zastanowienia wyszedł z jaskini. Cień przesuwał się za nim, powoli oddalając się z wejścia do obszaru zamieszkanego przez wilczyce. Gdy był już w pewnej odległości od wejścia, przystanął i spojrzał prosto w przestworza. Oczy lekko rozluźniły się, przez dochodzący do nich blask słońca. Przez myśl Yneryth’a przeszło, że jest to całkiem ładny widok. Chwile po tym otrząsnął się gwałtownie. Jego ruch był na tyle żwawy, iż wzruszył podłożem. Zaraz po tym piasek zaczął owijać jego ciało, tak jakby chciał go pochłonąć. Po chwili nie było widać już nic nadzwyczajnego. Jedynie horyzont i otaczającą przyrodę. Między drzewami widoczna był znaczący prześwit, taki, że blask wschodzącego słońca wypełniał luki, pomiędzy nimi. Widok musiał być dość majestatyczny, że nawet kochanek księżyca, spostrzegł w słońcu jego własny blask.
END
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 430
Ilość zdobytych PD: 215
Obecny stan: 681
- Co tu robię? – Specyficznym dla siebie głosem. Ból głowy lekko ukierunkował wydany przez siebie odgłos.
Słysząc odpowiedź wadery, przypomniał sobie, co zaszło. Co prawda nie do końca, ale ważne było dla niego to, że jest w miarę cały. Wilk mocno zagrzał się, gdy usłyszał, że ta istota jest mu wdzięczna. Głęboko w poważaniu miał to, co ona uważa, jednak nie mógł teraz tego okazać. Nie przy Belief, która zdawała się pozytywnie oceniać ów twór. Basior odruchowo zapytał, czy go widziała i jak wyglądał. Odpowiedź, że wygląda tak jak w legendach, zbytnio nic mu nie dała. Wręcz przeciwnie wygenerowała kolejny problem i jednocześnie cel do osiągnięcia. Yneryth z góry zakładał, że lepiej wiedzieć co może ingerować w jego życie, a tym bardziej, jak usunąć owe przeszkody ze swojego toru. Nie mniej jednak był zmieszany, nie widział, jak powinien zareagować. Wadera jednak nie była odpowiedzialna za to, co się wydarzyło. W tym wypadku samiec musiał się obejść smakiem „wygranej” i przygotować na kolejne zdarzenia, ingerujące w jego plany. Rozumiał, że los mógł mieć dla niego inne plany, lecz wyjątkowo coś mu się nie zgadzało. Nie wyglądało to na przypadkowe zdarzenia. Nie mniej jednak nie znajdował się w najlepszym położeniu do dłuższego dumania i rozmyślania. Podziękował Belief, w dojść przyjazny sposób. Z trzeciej osoby musiało wyglądać to dość nie naturalnie. To nie było jedno ze standardowych ruchów basiora, ów wypowiedź brzmiała zbyt miękko. Wypowiedziane słowa jednak nie wpłynęły na zachowanie wilka, równo i bez większego zastanowienia wyszedł z jaskini. Cień przesuwał się za nim, powoli oddalając się z wejścia do obszaru zamieszkanego przez wilczyce. Gdy był już w pewnej odległości od wejścia, przystanął i spojrzał prosto w przestworza. Oczy lekko rozluźniły się, przez dochodzący do nich blask słońca. Przez myśl Yneryth’a przeszło, że jest to całkiem ładny widok. Chwile po tym otrząsnął się gwałtownie. Jego ruch był na tyle żwawy, iż wzruszył podłożem. Zaraz po tym piasek zaczął owijać jego ciało, tak jakby chciał go pochłonąć. Po chwili nie było widać już nic nadzwyczajnego. Jedynie horyzont i otaczającą przyrodę. Między drzewami widoczna był znaczący prześwit, taki, że blask wschodzącego słońca wypełniał luki, pomiędzy nimi. Widok musiał być dość majestatyczny, że nawet kochanek księżyca, spostrzegł w słońcu jego własny blask.
END
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 430
Ilość zdobytych PD: 215
Obecny stan: 681
niedziela, 14 sierpnia 2022
wtorek, 9 sierpnia 2022
Od Naharys'a c.d Mystic ~ Sen
Naharys po raz ostatni zerknął w stronę ściany lasu, wznoszącej się po drugiej stronie doliny Haute Forêt. Północ zbliżała się drobnymi kroczkami - w tym czasie, sierść basiora przybierała mroczne, granatowe kolory, w oczach zaś błysnął złoty blask. Polowanie okazało się tym razem bezowocną stratą pięknego popołudnia, co też niezwykle popsuło basiorowi humor. Nieobecność dzieci w jaskini również nie poprawiło jego sytuacji, czuł, że ten dzień został skazany na porażkę... Z drugiej strony, Sininen, Shori i Ereden to jego dorosłe już latorośle, nauczył ich w miarę swych wszystkich możliwości, nauczyć radzić sobie w różnych sytuacjach, więc z kolei nie powinien się niczym martwić.
Moc ognia zanikła wraz z nastaniem nocy, rozpalił więc ognisko w palenisku, za pomocą iskrownika - ot, tak nazwał proste uderzanie krzesiw o siebie. Kiedy w końcu płomień zatlił się w zgliszczach nadpalonego drewna, pobudził go delikatnym dmuchaniem, aby mógł po chwili przeistoczyć się w nie dość spore ognisko. Dołożył trochę chrustu i obserwował - lubił spoglądać w ogień, obserwować jego destrukcyjną moc, jednocześnie wyszukał sobie w tym sposób na uspokojenie, wyciszenie swych myśli. Zjadł pozostały po dzisiejszym obiedzie sarni udziec, po czym ułożył się do snu w blasku tańczących płomieni, momentalnie zapominając o dzisiejszym dniu.
Moc ognia zanikła wraz z nastaniem nocy, rozpalił więc ognisko w palenisku, za pomocą iskrownika - ot, tak nazwał proste uderzanie krzesiw o siebie. Kiedy w końcu płomień zatlił się w zgliszczach nadpalonego drewna, pobudził go delikatnym dmuchaniem, aby mógł po chwili przeistoczyć się w nie dość spore ognisko. Dołożył trochę chrustu i obserwował - lubił spoglądać w ogień, obserwować jego destrukcyjną moc, jednocześnie wyszukał sobie w tym sposób na uspokojenie, wyciszenie swych myśli. Zjadł pozostały po dzisiejszym obiedzie sarni udziec, po czym ułożył się do snu w blasku tańczących płomieni, momentalnie zapominając o dzisiejszym dniu.
***
Obudził się z dziwnym, nieodpartym wrażeniem, że ten czwartkowy poranek będzie dla niego niespodzianką - miłą, czy też nie, to już tajemnica, którą niebawem ukaże mu czas. Musiał mocno spać, gdyż nie usłyszał bowiem, jak jego dzieci wkradły się do jaskini, układając się do snu, zaraz obok niego. Sen też miał dziwny, dość dziwny, aby opisać go racjonalnymi słowami;
Gęsty mroczny las, w którym drzewa zostały brutalnie ogołocone ze swych koron, przypominały zaledwie grube, wetknięte głęboko w ziemię spalone filary. Niewyraźny szmer czyjegoś biegu dobijał się do jego uszu, starał się zlokalizować podejrzane znaki, lecz jedynie, co miał przed oczami, to mgła, gęsta niczym lukier. A w tle dobiegło go czyjeś rozpaczliwe wycie, pełne żalu i szaleńczej desperacji - Naharys sporo w życiu przeżył, lecz nigdy nie słyszał, aby jakikolwiek mógłby tak wyć. Obudził się bez zrywu, zlustrował szmaragdowym już wzrokiem wnętrze jaskini, po czym uspokoił się nieznacznie. ~ To był tylko sen - starał sobie tłumaczyć.
Dzisiaj trening został odwołany, więc Naharys nie miał w planie nic innego, jak wykorzystać wolny czas z rodziną...
Późnym porankiem zwrócił się w stronę lecznicy, aby tam odwiedzić swoją siostrę, Lonyę.
Młoda medyczka siedziała w cieniu wysokiej, młodej wierzby, obserwując wypoczywających w spokoju natury pacjentów. Miała szorstką, połyskującą sierść koloru dojrzałej wiśni - Naharys wiedział, jakich specyfików używała jego przybrana siostra, aby utrzymywać włosie w dobrym stanie. Słyszała jego kroki, lecz nie odwróciła się, by upewnić się, że to on - podpowiedź znalazła w jego zapachu, który mknął wraz z delikatnym wiatrem.
- Dzień dobry, bracie - przywitała się wesoło Lonya.
- Witam - odparł basior. - Jak się miewają pacjenci?
- Jak widzisz, jeszcze nikogo nie uśmierciłam.
Basior zaśmiał się krótko, a Lonya podążyła jego śladem. Przywitał ją skromnym pocałunkiem w policzek, przycupnął w miejscu obok, obserwując jak druga mała medyczka, Itami, rozdaje chorym wilkom leki. Wilk nie tracił uśmiechu z pyska, umiał docenić mroczny humorek wadery, która była całym jej życiem. I światem. Pamięta ten moment, jakby to wydarzenie miało miejsce zaledwie wczoraj; powrót ojca do jaskini późną nocą, jego postać wręcz górowała nad wszystkimi - albo tak mu się wydawało, bowiem jeszcze był szczeniakiem - blask płomieni rozświetlał jego brązowe futro, wraz z brzoskwiniową kuleczką, którą delikatnie trzymał za futerko. Kiedy ujrzał przerażenie i łzy w złotych oczkach, pamiętał słowa, jakie wypowiedział owego dnia.
- Czy to teraz moja siostra?
Ojciec przytaknął, a matka zaś ze zdumienia uśmiechnęła się szeroko, aczkolwiek w jej oczach pojawił się pewien rodzaj zmartwienia. Tak samo, jak ojciec, zdawała sobie sprawę, że pod swoją odpowiedzialną opiekę przyjęli nowe życie. Mocne odczucie przywiązania i miłości sprawiło, że przytulił waderę do swego ramienia, na wzmiankę o tym wydarzeniu. Lonya westchnęła tylko zdziwiona.
- Co Cię tak na emocje wzięło?
- Wiesz, nawet taki skur**el, jak ja, też ma swoje uczucia. - odparł z uśmiechem basior.
Ich śmiech rozniósł się po okolicy, jeszcze długo, zanim słońce usadowiło się na najwyższym punkcie nieba. Nastało południe.
Dzisiaj trening został odwołany, więc Naharys nie miał w planie nic innego, jak wykorzystać wolny czas z rodziną...
Późnym porankiem zwrócił się w stronę lecznicy, aby tam odwiedzić swoją siostrę, Lonyę.
Młoda medyczka siedziała w cieniu wysokiej, młodej wierzby, obserwując wypoczywających w spokoju natury pacjentów. Miała szorstką, połyskującą sierść koloru dojrzałej wiśni - Naharys wiedział, jakich specyfików używała jego przybrana siostra, aby utrzymywać włosie w dobrym stanie. Słyszała jego kroki, lecz nie odwróciła się, by upewnić się, że to on - podpowiedź znalazła w jego zapachu, który mknął wraz z delikatnym wiatrem.
- Dzień dobry, bracie - przywitała się wesoło Lonya.
- Witam - odparł basior. - Jak się miewają pacjenci?
- Jak widzisz, jeszcze nikogo nie uśmierciłam.
Basior zaśmiał się krótko, a Lonya podążyła jego śladem. Przywitał ją skromnym pocałunkiem w policzek, przycupnął w miejscu obok, obserwując jak druga mała medyczka, Itami, rozdaje chorym wilkom leki. Wilk nie tracił uśmiechu z pyska, umiał docenić mroczny humorek wadery, która była całym jej życiem. I światem. Pamięta ten moment, jakby to wydarzenie miało miejsce zaledwie wczoraj; powrót ojca do jaskini późną nocą, jego postać wręcz górowała nad wszystkimi - albo tak mu się wydawało, bowiem jeszcze był szczeniakiem - blask płomieni rozświetlał jego brązowe futro, wraz z brzoskwiniową kuleczką, którą delikatnie trzymał za futerko. Kiedy ujrzał przerażenie i łzy w złotych oczkach, pamiętał słowa, jakie wypowiedział owego dnia.
- Czy to teraz moja siostra?
Ojciec przytaknął, a matka zaś ze zdumienia uśmiechnęła się szeroko, aczkolwiek w jej oczach pojawił się pewien rodzaj zmartwienia. Tak samo, jak ojciec, zdawała sobie sprawę, że pod swoją odpowiedzialną opiekę przyjęli nowe życie. Mocne odczucie przywiązania i miłości sprawiło, że przytulił waderę do swego ramienia, na wzmiankę o tym wydarzeniu. Lonya westchnęła tylko zdziwiona.
- Co Cię tak na emocje wzięło?
- Wiesz, nawet taki skur**el, jak ja, też ma swoje uczucia. - odparł z uśmiechem basior.
Ich śmiech rozniósł się po okolicy, jeszcze długo, zanim słońce usadowiło się na najwyższym punkcie nieba. Nastało południe.
***
Przeczucie nie myliło go, ani na jotę. Rzeczywiście ten dzień, zgodnie z zasadą niespodziewanych wydarzeń, okazał się dla niego strzałem w serce. Owe przeczucia z tym związanym, wisiały nad nim już od początku jego przebudzenia. Od czasu, kiedy Naharys, na prośbę swojej siostry, wybrał się do lasu, by zgromadzić dzienny zapas ziół, w towarzystwie uroczej medyczki, zorientował się, że to jest właśnie ten moment. Kiedy nastał moment, że dwójka wilków rozdzieliła swe drogi poszukiwań, Naharys wyczuł czyjąś obecność - powietrze był wręcz przesycone wonią skrzydeł, obcością...
Ktoś, lub coś, było niedaleko. Na dnie niewielkiego wykrotu, osłoniętego zewsząd krzewami dzikich malin, jego oczom ukazał się niewyraźny kształt... ciemny, idealnie wtapiający się w półmrok. Stał przez chwilę, wyczekując jakichkolwiek oznak, jednocześnie pilnując, aby nie zdradzić swojej pozycji.
Wyraźnie wyczuwał strach, ten ktoś, mimo swej obecnej pozycji, nie opuścił swojej kryjówki, co więc oznacza, iż nie wiedział o obecności Naharys'a. Basior bezszelestnie przeniknął w grubą warstwę zarośli i wysokiej trawy, jednocześnie starając się, aby mieć na baczeniu resztę okolicy - kto wie, czy w pobliżu nie czaiło się jakieś niespodziewane zagrożenie?
Był już blisko, podpowiadała mu owa woń - należała do młodego osobnika, bardzo młodego. Wyłonił głowę zza kurtyny krzewów i zdał sobie sprawę, że jego zmysły go nie myliły. W dole, skryty w gęstej zasłonie zieleni, spoglądały na niego dwa małe księżyce, na tle nocnego nieba... lecz to nie były księżyce, lecz źrenice młodego basiorka. Wyglądał na roczniaka. Nie mylił się też, co do niespodziewanego niebezpieczeństwa. Nim Naharys zdążył zająć młodego jakąkolwiek rozmową, z głębi wykrotu wyłonił się kwadratowy łeb żmii, Miała piaskowe ubarwienie łusek i ukoronowaną głowę w kilka drobnych rogów, które zakrzywione na szczytach, rozchodziły się na boki. Z tego też powodu, nadano jej nazwę "królewską". I ta sama żmija zmierzała ku malcowi, wlepiając w nim swe puste, głodne krwi pionowe oczy i wywijając językiem. Naharys widział, że młody nie miał najmniejszej świadomości z zaistniałego zagrożenia, całą swoją uwagę skupiał na nim, wyczekiwał z przestrachem w oczach na jego następny ruch. A był on następujący; Wskoczył do wykrotu, chwycił malca za szyję i z naborem sił w łapach, wyskoczył z niego, zasypując węża warstwą piachu, co też zniechęciło go do dalszego ataku. Kolejny fakt, jaki spostrzegł Naharys, był taki, że malec miał skrzydła, bowiem machał nimi, uderzał w panice. Nie znał Naharys'a, z pewnością obawiał się, że basior może wyrządzić mu krzywdę - szamotał się, wyjękiwał niezrozumiałe słowa, pewnie wypowiadał je pod wpływem strachu. Wyłonił się z głębi lasu, na ozłoconą słonecznym światłem polanę, gdzie odstawił trzęsącego się ze strachu skrzydlatego wilczka.
- Hej, uspokój się - odezwał się Naharys - nic Ci nie zrobię, nie wyj tyle, bo ściągniesz na nas niebezpieczeństwo. Hej, mały, już cicho... jesteś bezpieczny.
- Nie ufam Ci! - wykrzyczał malec - Zostaw mnie w spokoju.
- Gdzie twoi rodzice? - zapytał, ignorując wybuch malca.
- Zostali zabici... zamordowali ich tacy, jak ty!
Naharys uniósł brwi ze zdziwienia, stał tak przez chwilę, milcząc i zastanawiając się nad sensem słów basiorka. Jedno wiedział na pewno. Napastnicy byli wysocy i masywni - jak on, stwierdzając to, spojrzał na siebie. Młody wyraźnie wyszukiwał dogodnej okazji, aby zwiać w popłochu, Naharys spojrzał jedynie na malca, pokręcił z dezaprobatą głową, chwytając go łapą za ramię.
- Ani mi się waż. Pójdziesz ze mną! Nie wolno pozwolić, abyś błąkał się po lesie bez opieki, mały. Zabiorę Cię do mojej Pani, a ona zdecyduje, co z tobą uczynić.
Zdawał sobie sprawę, że jego ton nie brzmiał zbyt przyjemnie; zimny, stanowczy i poważny ton Kapitana mógłby zmrozić w niejednym krew w żyłach. Po chwili dodał.
- Nie martw się, nic Ci z nami nie grozi - rzekł, tym razem łagodniej, cieplej, jakby przez niego przemawiał ojciec, niźli Kapitan.
Ktoś, lub coś, było niedaleko. Na dnie niewielkiego wykrotu, osłoniętego zewsząd krzewami dzikich malin, jego oczom ukazał się niewyraźny kształt... ciemny, idealnie wtapiający się w półmrok. Stał przez chwilę, wyczekując jakichkolwiek oznak, jednocześnie pilnując, aby nie zdradzić swojej pozycji.
Wyraźnie wyczuwał strach, ten ktoś, mimo swej obecnej pozycji, nie opuścił swojej kryjówki, co więc oznacza, iż nie wiedział o obecności Naharys'a. Basior bezszelestnie przeniknął w grubą warstwę zarośli i wysokiej trawy, jednocześnie starając się, aby mieć na baczeniu resztę okolicy - kto wie, czy w pobliżu nie czaiło się jakieś niespodziewane zagrożenie?
Był już blisko, podpowiadała mu owa woń - należała do młodego osobnika, bardzo młodego. Wyłonił głowę zza kurtyny krzewów i zdał sobie sprawę, że jego zmysły go nie myliły. W dole, skryty w gęstej zasłonie zieleni, spoglądały na niego dwa małe księżyce, na tle nocnego nieba... lecz to nie były księżyce, lecz źrenice młodego basiorka. Wyglądał na roczniaka. Nie mylił się też, co do niespodziewanego niebezpieczeństwa. Nim Naharys zdążył zająć młodego jakąkolwiek rozmową, z głębi wykrotu wyłonił się kwadratowy łeb żmii, Miała piaskowe ubarwienie łusek i ukoronowaną głowę w kilka drobnych rogów, które zakrzywione na szczytach, rozchodziły się na boki. Z tego też powodu, nadano jej nazwę "królewską". I ta sama żmija zmierzała ku malcowi, wlepiając w nim swe puste, głodne krwi pionowe oczy i wywijając językiem. Naharys widział, że młody nie miał najmniejszej świadomości z zaistniałego zagrożenia, całą swoją uwagę skupiał na nim, wyczekiwał z przestrachem w oczach na jego następny ruch. A był on następujący; Wskoczył do wykrotu, chwycił malca za szyję i z naborem sił w łapach, wyskoczył z niego, zasypując węża warstwą piachu, co też zniechęciło go do dalszego ataku. Kolejny fakt, jaki spostrzegł Naharys, był taki, że malec miał skrzydła, bowiem machał nimi, uderzał w panice. Nie znał Naharys'a, z pewnością obawiał się, że basior może wyrządzić mu krzywdę - szamotał się, wyjękiwał niezrozumiałe słowa, pewnie wypowiadał je pod wpływem strachu. Wyłonił się z głębi lasu, na ozłoconą słonecznym światłem polanę, gdzie odstawił trzęsącego się ze strachu skrzydlatego wilczka.
- Hej, uspokój się - odezwał się Naharys - nic Ci nie zrobię, nie wyj tyle, bo ściągniesz na nas niebezpieczeństwo. Hej, mały, już cicho... jesteś bezpieczny.
- Nie ufam Ci! - wykrzyczał malec - Zostaw mnie w spokoju.
- Gdzie twoi rodzice? - zapytał, ignorując wybuch malca.
- Zostali zabici... zamordowali ich tacy, jak ty!
Naharys uniósł brwi ze zdziwienia, stał tak przez chwilę, milcząc i zastanawiając się nad sensem słów basiorka. Jedno wiedział na pewno. Napastnicy byli wysocy i masywni - jak on, stwierdzając to, spojrzał na siebie. Młody wyraźnie wyszukiwał dogodnej okazji, aby zwiać w popłochu, Naharys spojrzał jedynie na malca, pokręcił z dezaprobatą głową, chwytając go łapą za ramię.
- Ani mi się waż. Pójdziesz ze mną! Nie wolno pozwolić, abyś błąkał się po lesie bez opieki, mały. Zabiorę Cię do mojej Pani, a ona zdecyduje, co z tobą uczynić.
Zdawał sobie sprawę, że jego ton nie brzmiał zbyt przyjemnie; zimny, stanowczy i poważny ton Kapitana mógłby zmrozić w niejednym krew w żyłach. Po chwili dodał.
- Nie martw się, nic Ci z nami nie grozi - rzekł, tym razem łagodniej, cieplej, jakby przez niego przemawiał ojciec, niźli Kapitan.
***
- Ja mam się nim zaopiekować?! - wydał z siebie Naharys, po tym, jak Rene zjawiła się po chwili, ze skrzydlatym malcem u swego boku. Wadera, mimo zaskoczenia basiora, uśmiechnęła się ciepło.
- Jako jedyny w mojej Watasze masz wysokie doświadczenie rodzicielskie. Zdołałeś wychować już trzy dorosłe wilki, z czego jedno, jeśli dobrze pamiętam, przygarnąłeś do swej rodziny. Czemu więc miałabym Ci nie powierzyć tego malca w opiekę? Wiem, że trafia w dobre łapy.
- Jesteś dla mnie zbyt łaskawa, Rene - z tymi słowy, zniżył nieco głowę w geście uszanowania jej woli. Jeśli taki jest jej rozkaz, nie widział powodu, aby się sprzeciwiać. - Dobrze, wychowam malca, jak swego własnego syna. - Naharys uniósł głowę, spojrzał z uwagą w szmaragdowe oczy Alfy, po czym przekrzywił nieco usta w grymas zamyślenia.
- Tylko jak ja to wytłumaczę moim dzieciom?
Alfa uśmiechnęła się jednak, powoli acz z gracją, podeszła do basiora i śmiało ułożyła swą łapę na jego ramieniu.
- Myślę, że dasz sobie radę, Kapitanie.
Po chwili jednak, jakby nieszczęście spadło na jej usta, bo jej usta zaczęły rysować się w grymas współczucia i smutku.
- Wiem, że wychowywałeś dzieci wraz ze swoją miłością - dodała - jeszcze raz łączę się z tobą w cierpieniu, Pina też należała do tej watahy i była jej ważną częścią. Sininen, Shori i Ereden stali się idealnym uzupełnieniem po stracie twojej ukochanej. Niech i ten malec dopełni tę pustkę.
- Zrobię, co w mojej mocy, aby wychować malca i przygotować do życia.
- Cieszę się, że to od ciebie usłyszałam, a teraz pozwól, że opuszczę Was teraz. Sprawy watahy wzywają. Bywajcie.
Popatrzyła jeszcze przez chwilę na malca z ciepłą uwagą, lekko i zachęcająco pchnęła go w stronę basiora, który stał sztywno, nie wiedząc co zrobić. Jakby z takową sytuacją miał do czynienia pierwszy raz w życiu. Strach aż trząsł się w jego oczach, niepewnie stawiał kroki w jego stronę, mięśnie cały czas były napięte. W końcu zatrzymał się przed Naharys'em z wbitym wzrokiem w swoje łapy, widać było, że nie miał odwagi spojrzeć basiorowi w oczy.
- Jak Ci na imię? - zapytał spokojnie Naharys.
- My... My... - wyszeptywał malec nieśmiało.
- Śmiało i głośno. Nic Ci nie zrobię.
- Mystic - wyrzucił w końcu basiorek.
- Ciekawe masz imię, Mystic. Ja jestem Naharys - biały wilk zniżył głowę, aby wzrokowo zrównać się z malcem. Ze swoim przybranym synem. - Odtąd, Mystic, będziesz pod moją opieką. Nic się nie martw, dopilnuję, abyś był bezpieczny. Nauczę Cię wszystkiego, co potrafię i sprawię, że wyrośniesz na twardego basiora.
Naharys chwycił Mystic za podbródek, aby przyjrzeć się jego oczom - nadal kipiały od irracjonalnego lęku. Nie powinien zdradzać już nic więcej na pierwszy raz, aby nie zniechęcić malca do nowego stanu oczywistego. Ważne w tamtym momencie było, aby swą opiekuńczością i ciepłem sprawić, aby malec otworzył się przed nim - tylko wtedy będzie mógł zdziałać nieco więcej. A teraz? Wyraźnie widział, że Mystic był przerażony obecną sytuacją.
- Chodź. Oprowadzę cię po terenach, zapoznam z wilkami, z którymi będziesz się uczył na co dzień, a także pokażę Ci twój nowy dom.
- Dobrze - rzucił krótko i pośpiesznie basior.
- Jako jedyny w mojej Watasze masz wysokie doświadczenie rodzicielskie. Zdołałeś wychować już trzy dorosłe wilki, z czego jedno, jeśli dobrze pamiętam, przygarnąłeś do swej rodziny. Czemu więc miałabym Ci nie powierzyć tego malca w opiekę? Wiem, że trafia w dobre łapy.
- Jesteś dla mnie zbyt łaskawa, Rene - z tymi słowy, zniżył nieco głowę w geście uszanowania jej woli. Jeśli taki jest jej rozkaz, nie widział powodu, aby się sprzeciwiać. - Dobrze, wychowam malca, jak swego własnego syna. - Naharys uniósł głowę, spojrzał z uwagą w szmaragdowe oczy Alfy, po czym przekrzywił nieco usta w grymas zamyślenia.
- Tylko jak ja to wytłumaczę moim dzieciom?
Alfa uśmiechnęła się jednak, powoli acz z gracją, podeszła do basiora i śmiało ułożyła swą łapę na jego ramieniu.
- Myślę, że dasz sobie radę, Kapitanie.
Po chwili jednak, jakby nieszczęście spadło na jej usta, bo jej usta zaczęły rysować się w grymas współczucia i smutku.
- Wiem, że wychowywałeś dzieci wraz ze swoją miłością - dodała - jeszcze raz łączę się z tobą w cierpieniu, Pina też należała do tej watahy i była jej ważną częścią. Sininen, Shori i Ereden stali się idealnym uzupełnieniem po stracie twojej ukochanej. Niech i ten malec dopełni tę pustkę.
- Zrobię, co w mojej mocy, aby wychować malca i przygotować do życia.
- Cieszę się, że to od ciebie usłyszałam, a teraz pozwól, że opuszczę Was teraz. Sprawy watahy wzywają. Bywajcie.
Popatrzyła jeszcze przez chwilę na malca z ciepłą uwagą, lekko i zachęcająco pchnęła go w stronę basiora, który stał sztywno, nie wiedząc co zrobić. Jakby z takową sytuacją miał do czynienia pierwszy raz w życiu. Strach aż trząsł się w jego oczach, niepewnie stawiał kroki w jego stronę, mięśnie cały czas były napięte. W końcu zatrzymał się przed Naharys'em z wbitym wzrokiem w swoje łapy, widać było, że nie miał odwagi spojrzeć basiorowi w oczy.
- Jak Ci na imię? - zapytał spokojnie Naharys.
- My... My... - wyszeptywał malec nieśmiało.
- Śmiało i głośno. Nic Ci nie zrobię.
- Mystic - wyrzucił w końcu basiorek.
- Ciekawe masz imię, Mystic. Ja jestem Naharys - biały wilk zniżył głowę, aby wzrokowo zrównać się z malcem. Ze swoim przybranym synem. - Odtąd, Mystic, będziesz pod moją opieką. Nic się nie martw, dopilnuję, abyś był bezpieczny. Nauczę Cię wszystkiego, co potrafię i sprawię, że wyrośniesz na twardego basiora.
Naharys chwycił Mystic za podbródek, aby przyjrzeć się jego oczom - nadal kipiały od irracjonalnego lęku. Nie powinien zdradzać już nic więcej na pierwszy raz, aby nie zniechęcić malca do nowego stanu oczywistego. Ważne w tamtym momencie było, aby swą opiekuńczością i ciepłem sprawić, aby malec otworzył się przed nim - tylko wtedy będzie mógł zdziałać nieco więcej. A teraz? Wyraźnie widział, że Mystic był przerażony obecną sytuacją.
- Chodź. Oprowadzę cię po terenach, zapoznam z wilkami, z którymi będziesz się uczył na co dzień, a także pokażę Ci twój nowy dom.
- Dobrze - rzucił krótko i pośpiesznie basior.
***
Pierwszy dzień niespodzianek, a zarazem początek przybranego rodzicielstwa, przyniosły mu kolejną serię problemów. Wydarzyło się to wieczorem, kiedy Naharys wrócił do jaskini z upolowaną kolacją i spostrzegł, że w gronie rodziny kogoś brakowało. Ereden, jak miewał w zwyczaju czynić, siedział zakopany pod stertą zwojów, Sininen leżała na przeciwległym krańcu jaskini, korzystając z zasłużonego spokoju, a Shori zaś, w akompaniamencie nuconej przez siebie melodii, doprowadzała swoje skrzydła do porządku. Nigdzie nie widział Mystic.
- Wiecie, gdzie jest wasz brat? - zapytał zaniepokojony Naharys.
Trójka wilków zerknęła w jego stronę, przemierzyli wzrokowo wnętrze jaskini, jednakże bez skutku. Basiorka nie zastali nawet w przedsionku jaskini, jak twierdził Ereden, był pewien, że malec brał kąpiel. Alfa przyznała mi malca pod opiekę, kiedy dowie się, Mystic, że pozwoliłem sobie na chwilę nieuwagi, uzna też, że myliła się, co do mojej osoby. Uzna mnie za nieodpowiedzialnego lekkomyślnego głupca! Lecz nie o to chodzi... jeśli coś Ci się stanie, będzie to również moja odpowiedzialność - pomyślał gorączkowo Naharys. Rzucił upolowane zające na podłoże, bez dłuższego zastanowienia odwrócił się ku wyjściu, by ruszyć w pogoń za malcem. Ereden pobiegł z Naharysem, tuż u jego lewego boku.
I tak, dwie wilcze sylwetki mknęły przez opanowany nocnym mrokiem polanę, nasłuchując z uwagą i nawołując głośno Mystic. Szukali długo, wytrwale, a jedynym napędem motywacji była myśl, że Naharys przysiągł Alfie, że weźmie odpowiedzialność za życie, które samo nie będzie w stanie się obronić.
- Ereden, powinniśmy się rozdzielić - oznajmił Naharys, gdy stanęli przy rozdrożach prowadzących do Lac de Cristal i Forêt de Ombree. Przechwycony przez nich zapach, należący do malca, urywał się dokładnie w tamtym miejscu. Naharys czuł to wyraźnie. - Ja pójdę dalej na północ, a ty idź przeszukać okolicę Lac d Cristal.
- Wiecie, gdzie jest wasz brat? - zapytał zaniepokojony Naharys.
Trójka wilków zerknęła w jego stronę, przemierzyli wzrokowo wnętrze jaskini, jednakże bez skutku. Basiorka nie zastali nawet w przedsionku jaskini, jak twierdził Ereden, był pewien, że malec brał kąpiel. Alfa przyznała mi malca pod opiekę, kiedy dowie się, Mystic, że pozwoliłem sobie na chwilę nieuwagi, uzna też, że myliła się, co do mojej osoby. Uzna mnie za nieodpowiedzialnego lekkomyślnego głupca! Lecz nie o to chodzi... jeśli coś Ci się stanie, będzie to również moja odpowiedzialność - pomyślał gorączkowo Naharys. Rzucił upolowane zające na podłoże, bez dłuższego zastanowienia odwrócił się ku wyjściu, by ruszyć w pogoń za malcem. Ereden pobiegł z Naharysem, tuż u jego lewego boku.
I tak, dwie wilcze sylwetki mknęły przez opanowany nocnym mrokiem polanę, nasłuchując z uwagą i nawołując głośno Mystic. Szukali długo, wytrwale, a jedynym napędem motywacji była myśl, że Naharys przysiągł Alfie, że weźmie odpowiedzialność za życie, które samo nie będzie w stanie się obronić.
- Ereden, powinniśmy się rozdzielić - oznajmił Naharys, gdy stanęli przy rozdrożach prowadzących do Lac de Cristal i Forêt de Ombree. Przechwycony przez nich zapach, należący do malca, urywał się dokładnie w tamtym miejscu. Naharys czuł to wyraźnie. - Ja pójdę dalej na północ, a ty idź przeszukać okolicę Lac d Cristal.
Ereden bezdyskusyjnie kiwnął głową - nie martwił się o syna, Ereden wiedział bowiem, jak zadbać o siebie. Pobiegł dalej, w zmierzonym kierunku, ku Forêt de Ombree. Basior zdawał sobie jasno sprawę, że zbliża się pod progi spaczonego przez mrok lasu, lecz Mystic mógł tego nie wiedzieć - mimo wcześniejszej wycieczki po terenach. Nie podszedł jednak bliżej, niż wymagała tego sytuacja - drzewa mrocznego lasu zaszeleściły złowrogo w rytmie spokojnego wicherku. Zwrócił się w lewo, przemierzył wzdłuż granicy lasu Ombree, przez morze wysokiej, sztywnej trawy, która łaskotała go w klatkę piersiową. W powietrzu nie zdołał przechwycić woni malca, zaczął więc zastanawiać się, czy kierował się w dobrą stronę... chyba, że...
Odwrócił głowę w drugą stronę i z uniesionym wysoko nosem, wietrzył usilnie różne zapachy, jakie dostarczał mu wiatr; świeża polna trawa, przemieszana z aromatem woni zwierzyny łownej, skrytej gdzieś za zasłoną gęstych zarośli. Jednak rzetelne węszenie opłacało się, pomyślał Naharys, gdy w kłębowisku aromatów, wychwycił szczątkową oznakę bliskiej obecności malca. Zwrócił się w stronę mocnej emanacji zapachu.
- Naharys? - odezwał się niepewnym tonem głosik, wywodzący się zza wysokiej zasłony czarnej, szeleszczącej trawy. Naharys skierował w tę stronę swe bursztynowe, czujne oczy, wpatrując się w srebrne punkciki, błyszczące w ciemności. Westchnął cicho, czując jak napięcie ściskające go w okolicy brzucha i żeber zanikło nagle - Zupełnie, jakby zrzucił z siebie przed chwilą dość spory kamień. Lecz to nie oznacza, że nie czuł gniewu.
- Mystic! - powiedział, prawie krzyknął Naharys. - Co ty tu, do cholery jasnej, robisz?! Nie powinieneś być w jaskini?
- No więc... Eee, ja? - Malcowi wyraźnie plątały się słowa, gardło ze strachu miał tak zaciśnięte, że ledwo dawał radę się wysławiać.
- Jasne, że ty. A kto inny?
- No tak... ja tu robię, eh. - Młody usilnie ukrywał coś przed czarnym wilkiem, rumieniec wylał się na policzki samczyka tak intensywnie, że Naharys był w stanie go dostrzec przez jego ciemną sierść. Czekał w milczeniu na odpowiedź basiorka, nie próbował go ponaglać.
Odwrócił głowę w drugą stronę i z uniesionym wysoko nosem, wietrzył usilnie różne zapachy, jakie dostarczał mu wiatr; świeża polna trawa, przemieszana z aromatem woni zwierzyny łownej, skrytej gdzieś za zasłoną gęstych zarośli. Jednak rzetelne węszenie opłacało się, pomyślał Naharys, gdy w kłębowisku aromatów, wychwycił szczątkową oznakę bliskiej obecności malca. Zwrócił się w stronę mocnej emanacji zapachu.
- Naharys? - odezwał się niepewnym tonem głosik, wywodzący się zza wysokiej zasłony czarnej, szeleszczącej trawy. Naharys skierował w tę stronę swe bursztynowe, czujne oczy, wpatrując się w srebrne punkciki, błyszczące w ciemności. Westchnął cicho, czując jak napięcie ściskające go w okolicy brzucha i żeber zanikło nagle - Zupełnie, jakby zrzucił z siebie przed chwilą dość spory kamień. Lecz to nie oznacza, że nie czuł gniewu.
- Mystic! - powiedział, prawie krzyknął Naharys. - Co ty tu, do cholery jasnej, robisz?! Nie powinieneś być w jaskini?
- No więc... Eee, ja? - Malcowi wyraźnie plątały się słowa, gardło ze strachu miał tak zaciśnięte, że ledwo dawał radę się wysławiać.
- Jasne, że ty. A kto inny?
- No tak... ja tu robię, eh. - Młody usilnie ukrywał coś przed czarnym wilkiem, rumieniec wylał się na policzki samczyka tak intensywnie, że Naharys był w stanie go dostrzec przez jego ciemną sierść. Czekał w milczeniu na odpowiedź basiorka, nie próbował go ponaglać.
- Kiedy jeszcze żyła moja wataha zawsze, gdy pojawiał się księżyc, wyliśmy do niego, a później szliśmy na spacer. – palnął Mystic, spuszczając nieco głowę z wyraźnym zmieszaniem na twarzy. Naharys nie powiedział nic przez dłuższą chwilę, wpatrując się w malca z narastającym współczuciem w bursztynowych oczach. Podszedł nieco do swojego nowego podopiecznego, uniósł łapę, aby go objąć, lecz zawahał się...
~ Nie jest moim synem... to znaczy.. w tym momencie jest pod moją opieką, potrzebuję czasu, aby potraktować go, jak syna. Musisz dać mi czasu, mały Mystic. Z Shori miałem podobne zahamowania w okazywaniu podobnych uczuć, lecz w końcu przekonałem się do niej, otworzyłem przed nią wrota mojego serca. Przed tobą też otworzę, ale potrzebuję czasu. Czasu.
~ Nie jest moim synem... to znaczy.. w tym momencie jest pod moją opieką, potrzebuję czasu, aby potraktować go, jak syna. Musisz dać mi czasu, mały Mystic. Z Shori miałem podobne zahamowania w okazywaniu podobnych uczuć, lecz w końcu przekonałem się do niej, otworzyłem przed nią wrota mojego serca. Przed tobą też otworzę, ale potrzebuję czasu. Czasu.
Aby usprawiedliwić swój nagły ruch łapy, ułożył ją na głowie malca i poczochrał po grzywce.
- Ah, nie wiedziałem - powiedział, tym razem łagodniej Naharys. - Dobrze, rozumiem. Jeśli chcesz, możemy codziennie wychodzić na wieczorne spacery, wyć do księżyca, jeśli to pomaga Ci się lepiej poczuć, ale pamiętaj jedno; Proszę Cię, nie wychodź nigdzie sam, dobrze?
- Ah, nie wiedziałem - powiedział, tym razem łagodniej Naharys. - Dobrze, rozumiem. Jeśli chcesz, możemy codziennie wychodzić na wieczorne spacery, wyć do księżyca, jeśli to pomaga Ci się lepiej poczuć, ale pamiętaj jedno; Proszę Cię, nie wychodź nigdzie sam, dobrze?
- Oh, no dobrze, zapamiętam.
- Chodź, wracamy do domu. Dziś upolowałem zające na kolację. Lubisz zające?
Mystic pokiwał niewyraźnie głową, w oczach młodego, które utkwił przed sobą w punkt przed sobą, spostrzegł tętniącą tęsknotę. W końcu, po dłuższym czasie milczenia, Mystic zwrócił je w stronę Naharys'a.
- Mogę się Ciebie coś spytać?
Naharys przyzwalająco pokiwał głową.
- Jasne, śmiało.
- Dlaczego jesteś czarny? - To pytanie widocznie wytrąciło czarnego wilka z pantałyku, ale też nie mógł się dziwić malcowi. Młodość była też oznaką ciekawości.
- To taka przypadłość, którą w mojej rodzinie dziedziczy się, co drugie pokolenie, a moce, w zależności od cyklu dnia, również przechodzą zmianę. Jak zauważyłeś, w dzień moja sierść jest biała i panuję nad ogniem, a w nocy zaś... cóż, mrokiem.
- Super! - odezwał się młody z wyraźnym zainteresowaniem w tonie, jak i blasku jego oczu, które bez ustanku go śledziły.
- Patrz przed siebie, bo się wywrócisz. - Powiedział ze śmiechem Naharys, puszczając malca przodem. Niecałe dwie minuty później natknęli się na Ereden'a, który wyraźnie sfrustrowany niepowodzeniem z poszukiwań oraz wściekły na Mystic, za to, że wymknął mu się w czasie, gdy był pod jego i rodzeństwa opieką.
- No! Jesteś!
Masywna postać Ereden'a, skąpana w srebrzystym blasku księżyca w pełni, ogarnęła swym cieniem malca, który wyraźnie się skulił pod naporem wściekłego wzroku przybranego, starszego brata.
- Tyle razy Ci mówiłem, żebyś nie ruszał się z miejsca! Doprawdy nie mam ochoty niańczyć cię nonstop, bo też mam swoje zajęcia. Pech chciał, że do nich doszedłeś jeszcze ty!
- Ereden, opanuj się! - rzucił stanowczo Naharys, kręcąc głową - Zapomniałeś już, jak ty byłeś mały i zdarzało Ci się, i to nie raz, nabroić, przez co musiałem za ciebie świecić oczami przed twoją matką.
- Kiedy ja byłem w jego wieku - odparł hardo Ereden - byłem w stanie zrozumieć swój błąd!
- Przepraszam, dobra! - zawołał Mystic wyraźnie wymalowaną rozpaczą na pysku.
- A co mi po twoich przepro...
- Dosyć! - warknął Naharys na Ereden'a, na co ten zmierzył ojca wzrokiem pełnym niedowierzania. Pokręcił głową z dezaprobatą. - Mystic zrozumiał już swój błąd, dobrze? Teraz jest twoim przybranym bratem, naucz się wskazywać młodszemu drogę bez agresji, bo to bardziej pomoże, niż bezsensowny krzyk na całe gardło.
~Ereden, wiem, że wybuchowy z ciebie charakter. Dlaczego musiałeś odziedziczyć po mnie te gorsze cechy, aczkolwiek wiem i zdaję sobie sprawę, że bunt i gniew to wyznaczniki twojej osobowości, rozumiem Cię, synu.
- Chodź, wracamy do domu. Dziś upolowałem zające na kolację. Lubisz zające?
Mystic pokiwał niewyraźnie głową, w oczach młodego, które utkwił przed sobą w punkt przed sobą, spostrzegł tętniącą tęsknotę. W końcu, po dłuższym czasie milczenia, Mystic zwrócił je w stronę Naharys'a.
- Mogę się Ciebie coś spytać?
Naharys przyzwalająco pokiwał głową.
- Jasne, śmiało.
- Dlaczego jesteś czarny? - To pytanie widocznie wytrąciło czarnego wilka z pantałyku, ale też nie mógł się dziwić malcowi. Młodość była też oznaką ciekawości.
- To taka przypadłość, którą w mojej rodzinie dziedziczy się, co drugie pokolenie, a moce, w zależności od cyklu dnia, również przechodzą zmianę. Jak zauważyłeś, w dzień moja sierść jest biała i panuję nad ogniem, a w nocy zaś... cóż, mrokiem.
- Super! - odezwał się młody z wyraźnym zainteresowaniem w tonie, jak i blasku jego oczu, które bez ustanku go śledziły.
- Patrz przed siebie, bo się wywrócisz. - Powiedział ze śmiechem Naharys, puszczając malca przodem. Niecałe dwie minuty później natknęli się na Ereden'a, który wyraźnie sfrustrowany niepowodzeniem z poszukiwań oraz wściekły na Mystic, za to, że wymknął mu się w czasie, gdy był pod jego i rodzeństwa opieką.
- No! Jesteś!
Masywna postać Ereden'a, skąpana w srebrzystym blasku księżyca w pełni, ogarnęła swym cieniem malca, który wyraźnie się skulił pod naporem wściekłego wzroku przybranego, starszego brata.
- Tyle razy Ci mówiłem, żebyś nie ruszał się z miejsca! Doprawdy nie mam ochoty niańczyć cię nonstop, bo też mam swoje zajęcia. Pech chciał, że do nich doszedłeś jeszcze ty!
- Ereden, opanuj się! - rzucił stanowczo Naharys, kręcąc głową - Zapomniałeś już, jak ty byłeś mały i zdarzało Ci się, i to nie raz, nabroić, przez co musiałem za ciebie świecić oczami przed twoją matką.
- Kiedy ja byłem w jego wieku - odparł hardo Ereden - byłem w stanie zrozumieć swój błąd!
- Przepraszam, dobra! - zawołał Mystic wyraźnie wymalowaną rozpaczą na pysku.
- A co mi po twoich przepro...
- Dosyć! - warknął Naharys na Ereden'a, na co ten zmierzył ojca wzrokiem pełnym niedowierzania. Pokręcił głową z dezaprobatą. - Mystic zrozumiał już swój błąd, dobrze? Teraz jest twoim przybranym bratem, naucz się wskazywać młodszemu drogę bez agresji, bo to bardziej pomoże, niż bezsensowny krzyk na całe gardło.
~Ereden, wiem, że wybuchowy z ciebie charakter. Dlaczego musiałeś odziedziczyć po mnie te gorsze cechy, aczkolwiek wiem i zdaję sobie sprawę, że bunt i gniew to wyznaczniki twojej osobowości, rozumiem Cię, synu.
Ereden pokręcił jednak głową z dezaprobatą, mierząc ciągle Mystic wściekłym wzrokiem.
- Nigdy więcej nie waż się odchodzić bez pozwolenia! - Ereden zbliżył wyszczerzony groźnie pysk do ucha Mystic. - Jasne?!
Mały nie odpowiedział, zmierzył tylko dorosłego brata wzrokiem, pełnym wyrzutu i poczucia winy, po czym z westchnieniem opuścił głowę. Pociągnął nosem. Naharys milczał z zaciśniętymi zębami.
~ Będę musiał pogadać z Eredenem.
- Nigdy więcej nie waż się odchodzić bez pozwolenia! - Ereden zbliżył wyszczerzony groźnie pysk do ucha Mystic. - Jasne?!
Mały nie odpowiedział, zmierzył tylko dorosłego brata wzrokiem, pełnym wyrzutu i poczucia winy, po czym z westchnieniem opuścił głowę. Pociągnął nosem. Naharys milczał z zaciśniętymi zębami.
~ Będę musiał pogadać z Eredenem.
Z tymi słowy, Ereden odszedł w stronę jaskini, nie oglądając się już za siebie - w jego krokach, zapachu niesionym przez nocny wiatr, dało się zwietrzyć wściekłość i zawód.
- Czemu się tak wściekł? - zapytał po chwili Mystic.
- Nie przejmuj się - odparł łagodnie Naharys - Ereden... cóż, po prostu taki już jest. To dobry wilk, ale miewa problemy z opanowaniem emocji. Bywa wybuchowy, ale możesz zawierzyć mu własne życie, sekrety, bezpieczeństwo. Uwierz mi na słowo. No chodź już, bo nam zjedzą wszystkie zające.
- Jakoś... nie jestem głody - przyznał Mystic. Naharys wyraźnie wyczuł w tonie malca zakłopotanie, wywołane zapewne niemiłą reakcją Ereden'a.
- Zjedz chociaż zajęcze udko. Jak chcesz, specjalnie dla ciebie, upiekę je nad ogniem, ot dla zwiększenia smaku. O! Albo, jeśli masz ochotę, możemy jutro zapolować. Co ty na to?
<Mystic?>
- Czemu się tak wściekł? - zapytał po chwili Mystic.
- Nie przejmuj się - odparł łagodnie Naharys - Ereden... cóż, po prostu taki już jest. To dobry wilk, ale miewa problemy z opanowaniem emocji. Bywa wybuchowy, ale możesz zawierzyć mu własne życie, sekrety, bezpieczeństwo. Uwierz mi na słowo. No chodź już, bo nam zjedzą wszystkie zające.
- Jakoś... nie jestem głody - przyznał Mystic. Naharys wyraźnie wyczuł w tonie malca zakłopotanie, wywołane zapewne niemiłą reakcją Ereden'a.
- Zjedz chociaż zajęcze udko. Jak chcesz, specjalnie dla ciebie, upiekę je nad ogniem, ot dla zwiększenia smaku. O! Albo, jeśli masz ochotę, możemy jutro zapolować. Co ty na to?
<Mystic?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 3090
Ilość zdobytych PD: 1545 + 30% (463 PD) za długość powyżej 3000 słów
Obecny stan: 2008 PD
niedziela, 7 sierpnia 2022
PODSUMOWANIE MIESIĄCA ~ LIPIEC
Gorące, złote słońce na ciemno nas opali, w srebrzystej, bystrej rzece będziemy się kąpali.Niech żyją wakacje, niech żyje pole, las, i niebo, i słońce, wolny, swobodny czas.Chlapu – plastu, już od brzaskuBudujemy miasto z piaskuPiękne miasto nad miastami,W jakim nie mieszkamy sami.Domy barwne aż nad podziwFruwa się w nich, czy też chodzi?Można by tu żyć wspanialeGdyby deszcz nie padał wcale.Witajcie basiory i wadery!Gorący lipiec jest już za nami, a tym postem witamy Sierpień. Nowy rok szkolny jest tuż tuż, więc korzystajcie z ostatnich wolnych chwil. Bawcie się do woli! Oby ten cudowny miesiąc przyniósł ukojenie od palącego słońca, a i wam ulgę i zimną bryzę.
Co tym razem jest już za nami i przed nami? Poprzedni miesiąc, rozpoczynający wakacje przyniósł ze sobą nowy Event!
Jest nim EVENT WAKACYJNY, przygotowany przez naszą cudowną Renesmee! Jego koniec zaplanowany jest dopiero na 1 września, więc warto się nad nim pochylić. Serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału. Nagrody czekają na każdego uczestnika ♥Wracając już do sprawy związanych z naszym cudownym blogiem!Po za tym Administracja z radością wita nowo przybyłych wilczków ♥ W szeregi watahy wkroczyły
aż trzy wspaniałe waderki: Hattie - piękna sanitariuszka, Stormy - nieposkromniona gwardzistka i paladynka oraz Visalę z rodu Lukerrid - waderka wprawiową w wojaczce. To jednak nie koniec! Powitajmy gorąco również Mystic - rocznego basiorka ze wspaniałymi skrzydłami i bardzo interesującą historią oraz aż trzy Postacie NPC ~ Adgur, Letho, Saariel.
Bardzo cieszymy się, że stado rośnie w nowe osoby i żywimy ciepłe nadzieje, że będzie wam tutaj dobrze i zostaniecie z nami na jak najdłuższy czas!
PODSUMOWANIE MIESIĄCA ~ LIPIEC
Belief ~ 6 opowiadań. Postać awansuje na poziom 4. Punkty umiejętności zostały już przydzielone;Yneryth ~ 5 opowiadań;
Naharys ~ 4 opowiadania. Postać awansuje na poziom 16 (z 14). Punkty umiejętności są jeszcze do przydzielenia;
Sininen ~ 4 opowiadania, w tym 1 Quest. Postać awansuje na poziom 8 (z 6). Punkty umiejętności zostały już przydzielone;
Renesmee ~ 1 opowiadanie. Postać awansuje na poziom 3. Punkty umiejętności są jeszcze do przydzielenia;
Shani ~ 4 opowiadania, w tym 1 Quest;
Stormy ~ 2 opowiadania;
Hattie ~ 2 opowiadania;
Visala ~ 2 opowiadania, w tym 1 Quest;
Niko ~ 1 opowiadanie. Postać awansuje na poziom 2. Punkty umiejętności są jeszcze do przydzielenia;
Ereden ~ 1 opowiadanie. Postać awansuje na poziom 4. Punkty umiejętności są jeszcze do przydzielenia;
Lonya ~ 1 opowiadanie;
Copycat ~ 1 opowiadanie;
Pawona ~ 1 opowiadanie. Postać awansuje na poziom 2. Punkty umiejętności zostały już przydzielone;
Mystic ~ 1 opowiadanie;
< POZOSTALI >
Atrehu ~ 0 opowiadań;Itachi ~ 0 opowiadań;
Noiter ~ 0 opowiadań;
Cúán ~ 0 opowiadań;
Lawrence ~ 0 opowiadań ~ Postać nie napisała ani jednego opowiadania od dnia dołączenia. Administracja daję czas do końca sierpnia. Jeśli nie pojawi się choć jedno, Lawrence zostanie wydalony z watahy;
Shori ~ 0 opowiadań;
Itami ~ 0 opowiadań;
Attano ~ 0 opowiadań;
Eowina ~ 0 opowiadań;
Pliszka ~ 0 opowiadań;
piątek, 5 sierpnia 2022
Od Shori c.d Visali ~ “Fale”
Od dobrych kilku minut obserwowałam poczynania ciemnej, niewysokiej wilczycy z błękitnym księżycem na czole. Równie błękitne oczy wadery wyglądały, jakby były zatracone w toni jeziora, nad którym to stałyśmy od dłuższego czasu. Nie mam pojęcia, jakim cudem dostała się tak daleko, w głąb watahy, ale jeśli Rene dowie się, że miało to miejsce na mojej zmianie, to nie chcę wiedzieć, jakie konsekwencje mogę ponieść, za "wpuszczenie szpiega w nasze progi". Wzdrygnęłam się, po czym sprawnie zmieniłam, pozycję, przemieszczając się o kilka metrów w kierunku północnym. Na moje nieszczęście i wiatr i moje futro zdradziły moją obecność. Słysząc nawoływanie wilczycy i dostrzegając gwałtowne napięcie mięśni, wyszłam napuszona, niczym lemur katta. Wyprostowana, wysoko uniesiona głowa, na wpół rozłożone, uniesione w górę skrzydła, z klatką wypiętą oraz pewnym siebie krokiem ukazałam się, zmniejszając dystans między nieznajomą. Nie pytajcie, czemu się tak nastroszyłam, sama nie wiem, może to kwestia zbliżającej się gwałtownej zmiany pogody bowiem wiatr zawiał nieco gwałtowniej.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto lubi walczyć. - Stwierdziłam. Wadera nie wyglądała na słabą, jednak jej budowa ciała nie przypominała sylwetki żadnej ze znanych mi wojowniczek. W obecnej chwili dobrze zarysowane mięśnie łap, przywoływały na myśl raczej pozycję zwiadowcy. Wilczyca musi mieć świetną kondycję i zajmować się czymś, gdzie oczekuje się od niej przebywania sporych dystansów w stosunkowo niedługim czasie. Być może się myliłam, ale takie były moje pierwsze wrażenia. Biorąc sobie do serca rady Kropelki, postanowiłam odwlekać ewentualną walkę, gdyż jeszcze nie poprawiłam się wystarczająco. Niebieskooka milczała, obserwując mnie uważnie.
- Od dłuższego czasu znajdujesz się na terenach Watahy Rennaisance. Zgubiłaś się? Szukasz czegoś lub kogoś? - Zapytałam, zatrzymując się jakieś trzy metry przed wilczycą. Uważnie obserwowałyśmy nawzajem swoje ruchy. Za wilczycą znajdowało się kilka drzew, na skraju intensywnie zalesionych gór. Po jej lewej znajdował się brzeg jeziora. Ja natomiast stałam niby z prawej niby na wprost wadery. Nieznacznie ograniczyłam drogę ewentualnej ucieczki niebieskookiej, która w razie podjęcia, zmusiłaby ją do odwrotu w kierunku granicy, a następnie za nią.
- Ja, hm, Nie wiedziałam, że jestem na terenach czyjejś watahy. Hm...
- Czyli się zgubiłaś? - Spytałam, nieznacznie przechylając głowę.
- Nie zupełnie. - Wyznała. - Szukam, hm, schronienia. - dodała po chwili.
- Ach tak? - Wilczyca bardzo mnie tym zaskoczyła. Widząc moją nader specyficzną reakcję, wadera odezwała się ponownie.
- Jestem Visala z rodu Lukerrid. - Przedstawiła się.
- Shori... po prostu Shori. - Skinęłam głową. - Powinnyśmy się udać do Alfy w Twojej sprawie. - Stwierdziłam, Wzbiłam się na jakieś trzy metry nad ziemię, po czym dodałam. - Chodźmy, powinnyśmy zdążyć, przed popołudniowymi zadaniami. - Oznajmiłam, uogólniając i pomijając informacje, że mam wtedy patrol, połączony z treningiem powietrznym wraz ze Stormy. Wilczyca Zadarła nieco pysk, by na mnie spojrzeć, widząc niemą zgodę i gotowość, ruszyliśmy w kierunku jaskini Rene oraz Nico. Po jakichś czterdziestu minutach intensywnego marszu odbyła się krótka rozmowa, ciemniejszych ode mnie wader. Gdy Visala, wyszła z jaskini, jakby spokojniejsza zaczepiłam ją w przyjazny i topy dla siebie sposób.
- Hej Visalo, Jak poszło? - Niebieskooka spojrzała na mnie i miło się uśmiechnęła.
- Renesme powiedziała...
<Visala?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 484
Ilość zdobytych PD: 242
Obecny stan: 242
- Nie wyglądasz na kogoś, kto lubi walczyć. - Stwierdziłam. Wadera nie wyglądała na słabą, jednak jej budowa ciała nie przypominała sylwetki żadnej ze znanych mi wojowniczek. W obecnej chwili dobrze zarysowane mięśnie łap, przywoływały na myśl raczej pozycję zwiadowcy. Wilczyca musi mieć świetną kondycję i zajmować się czymś, gdzie oczekuje się od niej przebywania sporych dystansów w stosunkowo niedługim czasie. Być może się myliłam, ale takie były moje pierwsze wrażenia. Biorąc sobie do serca rady Kropelki, postanowiłam odwlekać ewentualną walkę, gdyż jeszcze nie poprawiłam się wystarczająco. Niebieskooka milczała, obserwując mnie uważnie.
- Od dłuższego czasu znajdujesz się na terenach Watahy Rennaisance. Zgubiłaś się? Szukasz czegoś lub kogoś? - Zapytałam, zatrzymując się jakieś trzy metry przed wilczycą. Uważnie obserwowałyśmy nawzajem swoje ruchy. Za wilczycą znajdowało się kilka drzew, na skraju intensywnie zalesionych gór. Po jej lewej znajdował się brzeg jeziora. Ja natomiast stałam niby z prawej niby na wprost wadery. Nieznacznie ograniczyłam drogę ewentualnej ucieczki niebieskookiej, która w razie podjęcia, zmusiłaby ją do odwrotu w kierunku granicy, a następnie za nią.
- Ja, hm, Nie wiedziałam, że jestem na terenach czyjejś watahy. Hm...
- Czyli się zgubiłaś? - Spytałam, nieznacznie przechylając głowę.
- Nie zupełnie. - Wyznała. - Szukam, hm, schronienia. - dodała po chwili.
- Ach tak? - Wilczyca bardzo mnie tym zaskoczyła. Widząc moją nader specyficzną reakcję, wadera odezwała się ponownie.
- Jestem Visala z rodu Lukerrid. - Przedstawiła się.
- Shori... po prostu Shori. - Skinęłam głową. - Powinnyśmy się udać do Alfy w Twojej sprawie. - Stwierdziłam, Wzbiłam się na jakieś trzy metry nad ziemię, po czym dodałam. - Chodźmy, powinnyśmy zdążyć, przed popołudniowymi zadaniami. - Oznajmiłam, uogólniając i pomijając informacje, że mam wtedy patrol, połączony z treningiem powietrznym wraz ze Stormy. Wilczyca Zadarła nieco pysk, by na mnie spojrzeć, widząc niemą zgodę i gotowość, ruszyliśmy w kierunku jaskini Rene oraz Nico. Po jakichś czterdziestu minutach intensywnego marszu odbyła się krótka rozmowa, ciemniejszych ode mnie wader. Gdy Visala, wyszła z jaskini, jakby spokojniejsza zaczepiłam ją w przyjazny i topy dla siebie sposób.
- Hej Visalo, Jak poszło? - Niebieskooka spojrzała na mnie i miło się uśmiechnęła.
- Renesme powiedziała...
<Visala?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 484
Ilość zdobytych PD: 242
Obecny stan: 242
czwartek, 4 sierpnia 2022
Od Yneryth’a c.d. Naharysa ~ Pokłosie
Wszystkie wydarzenia lekko zdenerwowały samca. Pomimo chęci ocalenia drzewa nie uśmiechało mu się na myśl tymczasowego ocalenia. Samo prowadzenie go w nieznane jak na smyczy nie poprawiło jego humoru. Tak czy siak, po pewnym, ciężkim dla niego okresie, to po co wyruszyli, zostało zdobyte. Naharys zdawał się jakiś dziwnie nie w sosie. Nie tryskał energią tak jak zwykle. Czując, że coś mu nie gra nie omieszkał zapytać.
- Wszystko dobrze?
Przewidywania zdawały się mieć swoje miejsce. Szorstka odpowiedź, niezbyt grała mu z tonem Naharysa. Chwilę później basior przekazał mu sposób używania pozyskanej w dziwnych okolicznościach żywicy. Basior powoli i zmysłowo wcierał substancje w korę jabłoni. Po kilku chwilach Yneryth również zanurzył łapę w płynie i zaczął powtarzać koliste ruchy, jednocześnie czyszcząc się z tego paskudztwa. Żółtooki obrócił na chwilę głowę, kierując ją ku aktualnie czarnemu wilkowi. Wilk zdawał się zadowolony, zrozumieniem przez drugiego ów techniki.
- Tak… będzie dobrze… z pewnością…- Samiec upada na ziemie z brakiem przytomności.
- No tak… Yyyy- Wzdycha ciężko, wypuszczając powietrzę. – Kto by się tego spodziewał. – Lekko się uśmiecha. Hmm co my z tobą zrobimy? – Spogląda na leżącego luźno wilka. Potem rzuca spojrzeniem ku niebu, aby zobaczyć mniej więcej jaka jest teraz pora dnia. – Chyba już mam plan.
Yneryth ostatni raz szturcha Naharysa, aby upewnić się, czy na pewno się wstanie. Widząc, że jest nieprzytomny, powoli odchodzi. Żółtooki spaceruje w kierunku leśnej ściany, w celu zlokalizowania czegoś, co mogłoby pomóc. Powoli przemierzając połać lasu, zauważa szelesty dochodzące z oddali. Czując lekką pustkę w przewodzie pokarmowym, zmienia kurs, kierując się na źródło hałasu. Wilk, będąc coraz bliżej hałasu, coraz mniej słyszy wydawany przez otoczenie odgłos. Basior przystaje, rozglądając się dookoła siebie. Niestety, lecz nic nie zauważa, wykonuje przed siebie jeszcze kilka kroków, tak aby wychylić za krzaku swoją głowę. Wyłaniając pysk za zarośli, zobaczył stadko saren. Może nie było to, tym czego szukał, ale żądza głodu napędzana przez pusty żołądek wpłynęła na jego decyzyjność.
- Hmm… jeśli się obudzi, to na pewno będzie głody. Szybki posiłek jeszcze nikomu nie zaszkodził. – Kończąc, schował się pod iluzją i ruszył prosto pomiędzy stado. Przekradając się w pobliże zwierzyny, ciężko było mu się opanować. Jednak musiał się pohamować, tak aby i Naharys dostał coś do schrupania. Obejrzał skrupulatnie każdą po kolei. Jego wzrok uważnie przesuwał się po talii, analizując zdobycz. Gdy w już wybrał sobie kandydatkę do schrupania, płynnie wyskoczył zza obrazu, chwytając szczękami za jej szyje. Jednym ruchem szarpnął sarną, przecierając jej głową o podłożę. Atak zakończył szybkim zaciśnięciem szczęk. Syk wyciśniętego powietrza z szyi zwierzęcia był ostatnim słyszalnym dźwiękiem. Dusza kopytnego nie zdążyła ulecieć w spokoju, nim basior z powrotem zanurzył się w piaskowych odmętach. Yneryth nie chcąc marnować czasu, od razu dał się ze zdobyczą do nieprzytomnego basiora. Ciągnął za sobą zwłoki, pozostawiając za sobą położoną trawę i ślady wyciekającej krwi.
Żółtooki doszedł do miejsca, gdzie znajdował się Naharys. Szyi basiora ulżyło, gdy mógł rzucić zdobycz gładko przed siebie, tak aby wylądowała pod pyskiem nieprzytomnego. Zdawało mu się, że będzie miał, chociaż chwilę dla siebie, na spożycie przynależnej mu połowy. Sytuacja jednak mijała się z jego wyobrażeniem. Noc wiązała się jeszcze z jednym aspektem, o którym jakoś zapomniał. Biorąc się za podzielenie zdobyczy, usłyszał za sobą kroki. Błyskawicznie wsłuchał się otoczenie tak, aby nie musiał obracać swojego pyska. Po delikatnym świście powietrza, grono możliwych przybyszy gwałtownie zmalała. Taki dźwięk mógł wydać tylko wilk ze skrzydłami. Mimo iż w watasze takich nie brakowało, wątpił, że takowi z własnej woli pokażą się jakby nie patrzeć na jego terenie. Wiele się nie mylił, gdyż to właśnie jeden ze znajomych mu przybył na polane. Słysząc jego głos, już był pewien. To właśnie On przybył w TYM właśnie momencie. Yneryth gładko uśmiechnął się, zauważając, że ma on piekielnie dobre wyczucie.
- Hej, co tam porabiacie?
- Yneryth’owi sunęły się na język tylko jedne słowa, ale ta sytuacja nie pozwalała mu na nie. – A siedzimy sobie z Naharysem i jemy. – Powiedział, podnosząc pobliski piasek z ziemi, tak aby jakoś ukryć fakt nieprzytomnego basiora.
- Ooo a mogę z wami?
- Pewnie łap, my jesteśmy już najedzeni. Prawda Naharys? – Obraca głowę i mówiąc do swojego dzieła. Przez chwile sam był zdziwiony, jak bardzo obraz przypomina rzeczywistość. Jakoś Naharys zdawał się bardziej przyjemny i znośny w tej formie.
- Udaje głos Naharysa. – Tak się najadłem, że jakoś dziwnie się czuje. Chyba się prześpię. – Iluzja kładzie się do snu, pokrywając się z ciałem nieprzytomnego.
- Oki, z chęcią coś zjem. Cały ten dzień strasznie mnie zmęczył, mój brzuch też nie miał lekkiego dnia. – Zajada się sarną.
Białemu znacznie ulżyło, po tym, jak Noiter zdawał się kupić tę szopkę. Chociaż jeden pozytyw tego dnia, pomyślał w duchu. Chwilę porozmawiał z nim, opiekuńczo udając, że martwi się o sen tego po prawej.
< Wstaje poranek. Noiter odszedł przed chwilą >
- Ahh.. Ciężko wypuszcza pozostałe powietrze, po całym tym sztucznym zachowaniu. – To, co my z tobą zrobimy? – Po chwili zastanowienia, przypomina sobie o pewnej waderze. – No tak, jak ona miała? – Patrzy na białego już Naharysa. – Jak nazywała się twoja siostra? – Po paru sekundach, przypomina sobie jej imię. – No tak Lonya, to tam cię zabierzemy. Ona na pewno ci pomoże, ale poczekaj chwilę, ponieważ w zasadzie jesteś ode mnie wyżej w hierarchii, to muszę słuchać twoich poleceń, tak? Mimo że czasem głupich i… A nieważne, już daj mi tylko chwilę. – Nabiera na łapę płynu i wciera w korę. Kończy zastanawiając się, co zrobić z resztkami pozostałymi na łapie. Paterzy na Naharysa i głupio się uśmiecha. Kończąc łapie pyskiem Naharysa i ciągnie go w kierunku nieznanej mu jeszcze medyczki.
< Po transporcie do celu >
- Hej. – Mówi zmieszanym głosem. – Znalazłem twojego… eee brata, zdaje się, że zemdlał i nie ma się za dobrze. Mogłabyś się nim zająć?
Naharys?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 933
Ilość zdobytych PD: 466
Obecny stan: 466
- Wszystko dobrze?
Przewidywania zdawały się mieć swoje miejsce. Szorstka odpowiedź, niezbyt grała mu z tonem Naharysa. Chwilę później basior przekazał mu sposób używania pozyskanej w dziwnych okolicznościach żywicy. Basior powoli i zmysłowo wcierał substancje w korę jabłoni. Po kilku chwilach Yneryth również zanurzył łapę w płynie i zaczął powtarzać koliste ruchy, jednocześnie czyszcząc się z tego paskudztwa. Żółtooki obrócił na chwilę głowę, kierując ją ku aktualnie czarnemu wilkowi. Wilk zdawał się zadowolony, zrozumieniem przez drugiego ów techniki.
- Tak… będzie dobrze… z pewnością…- Samiec upada na ziemie z brakiem przytomności.
- No tak… Yyyy- Wzdycha ciężko, wypuszczając powietrzę. – Kto by się tego spodziewał. – Lekko się uśmiecha. Hmm co my z tobą zrobimy? – Spogląda na leżącego luźno wilka. Potem rzuca spojrzeniem ku niebu, aby zobaczyć mniej więcej jaka jest teraz pora dnia. – Chyba już mam plan.
Yneryth ostatni raz szturcha Naharysa, aby upewnić się, czy na pewno się wstanie. Widząc, że jest nieprzytomny, powoli odchodzi. Żółtooki spaceruje w kierunku leśnej ściany, w celu zlokalizowania czegoś, co mogłoby pomóc. Powoli przemierzając połać lasu, zauważa szelesty dochodzące z oddali. Czując lekką pustkę w przewodzie pokarmowym, zmienia kurs, kierując się na źródło hałasu. Wilk, będąc coraz bliżej hałasu, coraz mniej słyszy wydawany przez otoczenie odgłos. Basior przystaje, rozglądając się dookoła siebie. Niestety, lecz nic nie zauważa, wykonuje przed siebie jeszcze kilka kroków, tak aby wychylić za krzaku swoją głowę. Wyłaniając pysk za zarośli, zobaczył stadko saren. Może nie było to, tym czego szukał, ale żądza głodu napędzana przez pusty żołądek wpłynęła na jego decyzyjność.
- Hmm… jeśli się obudzi, to na pewno będzie głody. Szybki posiłek jeszcze nikomu nie zaszkodził. – Kończąc, schował się pod iluzją i ruszył prosto pomiędzy stado. Przekradając się w pobliże zwierzyny, ciężko było mu się opanować. Jednak musiał się pohamować, tak aby i Naharys dostał coś do schrupania. Obejrzał skrupulatnie każdą po kolei. Jego wzrok uważnie przesuwał się po talii, analizując zdobycz. Gdy w już wybrał sobie kandydatkę do schrupania, płynnie wyskoczył zza obrazu, chwytając szczękami za jej szyje. Jednym ruchem szarpnął sarną, przecierając jej głową o podłożę. Atak zakończył szybkim zaciśnięciem szczęk. Syk wyciśniętego powietrza z szyi zwierzęcia był ostatnim słyszalnym dźwiękiem. Dusza kopytnego nie zdążyła ulecieć w spokoju, nim basior z powrotem zanurzył się w piaskowych odmętach. Yneryth nie chcąc marnować czasu, od razu dał się ze zdobyczą do nieprzytomnego basiora. Ciągnął za sobą zwłoki, pozostawiając za sobą położoną trawę i ślady wyciekającej krwi.
Żółtooki doszedł do miejsca, gdzie znajdował się Naharys. Szyi basiora ulżyło, gdy mógł rzucić zdobycz gładko przed siebie, tak aby wylądowała pod pyskiem nieprzytomnego. Zdawało mu się, że będzie miał, chociaż chwilę dla siebie, na spożycie przynależnej mu połowy. Sytuacja jednak mijała się z jego wyobrażeniem. Noc wiązała się jeszcze z jednym aspektem, o którym jakoś zapomniał. Biorąc się za podzielenie zdobyczy, usłyszał za sobą kroki. Błyskawicznie wsłuchał się otoczenie tak, aby nie musiał obracać swojego pyska. Po delikatnym świście powietrza, grono możliwych przybyszy gwałtownie zmalała. Taki dźwięk mógł wydać tylko wilk ze skrzydłami. Mimo iż w watasze takich nie brakowało, wątpił, że takowi z własnej woli pokażą się jakby nie patrzeć na jego terenie. Wiele się nie mylił, gdyż to właśnie jeden ze znajomych mu przybył na polane. Słysząc jego głos, już był pewien. To właśnie On przybył w TYM właśnie momencie. Yneryth gładko uśmiechnął się, zauważając, że ma on piekielnie dobre wyczucie.
- Hej, co tam porabiacie?
- Yneryth’owi sunęły się na język tylko jedne słowa, ale ta sytuacja nie pozwalała mu na nie. – A siedzimy sobie z Naharysem i jemy. – Powiedział, podnosząc pobliski piasek z ziemi, tak aby jakoś ukryć fakt nieprzytomnego basiora.
- Ooo a mogę z wami?
- Pewnie łap, my jesteśmy już najedzeni. Prawda Naharys? – Obraca głowę i mówiąc do swojego dzieła. Przez chwile sam był zdziwiony, jak bardzo obraz przypomina rzeczywistość. Jakoś Naharys zdawał się bardziej przyjemny i znośny w tej formie.
- Udaje głos Naharysa. – Tak się najadłem, że jakoś dziwnie się czuje. Chyba się prześpię. – Iluzja kładzie się do snu, pokrywając się z ciałem nieprzytomnego.
- Oki, z chęcią coś zjem. Cały ten dzień strasznie mnie zmęczył, mój brzuch też nie miał lekkiego dnia. – Zajada się sarną.
Białemu znacznie ulżyło, po tym, jak Noiter zdawał się kupić tę szopkę. Chociaż jeden pozytyw tego dnia, pomyślał w duchu. Chwilę porozmawiał z nim, opiekuńczo udając, że martwi się o sen tego po prawej.
< Wstaje poranek. Noiter odszedł przed chwilą >
- Ahh.. Ciężko wypuszcza pozostałe powietrze, po całym tym sztucznym zachowaniu. – To, co my z tobą zrobimy? – Po chwili zastanowienia, przypomina sobie o pewnej waderze. – No tak, jak ona miała? – Patrzy na białego już Naharysa. – Jak nazywała się twoja siostra? – Po paru sekundach, przypomina sobie jej imię. – No tak Lonya, to tam cię zabierzemy. Ona na pewno ci pomoże, ale poczekaj chwilę, ponieważ w zasadzie jesteś ode mnie wyżej w hierarchii, to muszę słuchać twoich poleceń, tak? Mimo że czasem głupich i… A nieważne, już daj mi tylko chwilę. – Nabiera na łapę płynu i wciera w korę. Kończy zastanawiając się, co zrobić z resztkami pozostałymi na łapie. Paterzy na Naharysa i głupio się uśmiecha. Kończąc łapie pyskiem Naharysa i ciągnie go w kierunku nieznanej mu jeszcze medyczki.
< Po transporcie do celu >
- Hej. – Mówi zmieszanym głosem. – Znalazłem twojego… eee brata, zdaje się, że zemdlał i nie ma się za dobrze. Mogłabyś się nim zająć?
Naharys?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 933
Ilość zdobytych PD: 466
Obecny stan: 466
Subskrybuj:
Posty (Atom)