Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

czwartek, 27 października 2022

Od Belief c.d Naharys'a [cz.11] ~ Pozbawieni snu

 


https://www.youtube.com/watch?v=2I65k-hVRJ8 

 

Kiedy Naharys wydał rozkaz odwrotu, Bel przez chwilę odniosła wrażenie, jako iż jej misja była zupełnie bezsensowna. I po chwili usłyszała Itachiego, który najwidoczniej też to stwierdził, pytając dowódcę, czemu tu przybyli. Przez chwilę, zrobiło jej się smutno i wycofała się na moment z dyskusji. Jej wzrok przykuło coś poruszającego się w oddali, coś, co połyskiwało wśród traw. Wyciągnęła powoli głowę w górę i zobaczyła to, co Naharys miał okazję zobaczyć z bliska. Widok całej hordy dziwacznych stworów, kotłujących się niczym robactwo wokoło bardzo dziwnej postaci, która unosiła się jakby nad ziemią. Od razu miała w głowie kilka możliwych opcji, obstawiając w myślach, co to może być za paskudztwo, jednak nie miała na to zbyt dużo czasu.
- Ruchy!
Usłyszała jedynie ostatnie słowa Naharysa, nieco podniesionym głosem, ale na tyle cichym, by nie zostać usłyszanym przez stworzenia. Biała zastrzygła czarnymi uszami i przyglądnęła się jeszcze przez chwilę dziwnej scenie, analizując dokładnie każdy szczegół. Chciała jak najwięcej zapamiętać. Kiedy była gotowa, odwróciła się i pobiegła wślad za samcami. Początkowo przyspieszyła nieco i bez problemu dogoniła wojowników. Kłóciła się w myślach sama ze sobą, czy na pewno powinna zostać posłańcem. Może Naharys wykonał jedynie złośliwy żart, aby ją zniechęcić? Może... a może nie, może to przypadek i on naprawdę nie spodziewał się zastać tutaj tej armii. Spojrzała w górę ponad korony drzew. Na razie biegali bez sensu w te i z powrotem, westchnęła.
-Świetnie się spisałaś.
Nagle usłyszała pokrzepiający, ciepły głos Naharysa, który niemalże natychmiast sprowadził jej myśli na ziemię. Spojrzała na niego, a później odwróciła głowę, kryjąc delikatny rumieniec.
- Dziękuję. - odparła cicho i pomyślała, że chyba jednak to nie było takie bez sensu. Spojrzała na niego jeszcze raz, badając jego ciało zielonym spojrzeniem. Pomyślała teraz, że nie mógłby przecież zrobić jej takiego okrutnego żartu tylko po to, by ją zniechęcić, bo przecież przypomniała sobie, że zniechęcał ja od samego początku, gdy deklarowała mu swoją chęć pracy w tej dziedzinie. Przecież to dowódca, więc z pewnością wie, co robi.

- Uwaga! - Wrzasnął Lawrence, skręcając nagle w lewo. Naharys niemalże od razu popchnął samicę w prawą stronę. Belief mało łap nie potraciła, nagłym uderzeniem, ale udało jej się złapać równowagę. Czwórka wilków rozbiegła się na boki, kryjąc się wzdłuż leśnej ścieżki za konarami i w krzewach. Belef z Naharysem po prawej stronie, natomiast Lawrence i Itachi znaleźli się po przeciwnej stronie, łapiąc ze sobą wzajemny kontakt wzrokowy. Nie do końca wiedzieli, co się dzieje, tylko Lawrence wymieniał z dowódcą jakieś spojrzenia. Belief zamarła, gdy w oddali na ścieżce pojawiło się coś szpetnego. Wyglądało trochę jak wilk, trochę jak niedźwiedź i trochę jak jakiś przerośnięty jaszczur. Szło powoli, niespiesznie, jednak w linii prostej. Zdawało się, jakby nie zauważyło czwórki wilków, ukrytych w gąszczu, ani nie wyczuwało ich zapachu. Zbliżało się powoli i dostojnie. Charczało wręcz okropnym odgłosem wydobywającym się z gardzieli. Kiedy przechodziło, pomiędzy wilkami, Belief w swoich emocjach i strachu, nawet nie czuła, kiedy wepchnęła swój bok niemalże na Naharysa, aż w końcu skuliła ciało ku ziemi, obserwując jedynie sytuację przez szparę, spod wystającego korzenia. Była nieco sparaliżowana, jak zresztą wszyscy wokoło, którzy mieli świadomość, bo istota, która właśnie pomiędzy nimi przechodziła, najwyraźniej szła niczym ćma do światła, prowadzona jakąś tajemną mocą. Kiedy przeszła przez ścieżkę i poszła dalej, wilki mogły odetchnąć z ulgą. Itachi był na tyle odważny, że jako pierwszy wskoczył an ścieżkę i spojrzał za odchodzącą i znikającą w mrok istotą.
- Co to do cholery było?!
Lawrence wychylił się, zza konara i pokiwał przecząco głową. Jedynie Naharys nie mógł się ruszyć, ponieważ Bel nieco się rozepchała,
- khem.. Bel, już jest bezpiecznie.
Drgnęła jak poparzona, natychmiast odsuwając się i kuląc się w bezpiecznej odległości, uświadamiając sobie nagle, że trochę przesadziła.
- Oh, wybacz! - położyła uszy po sobie z przepraszającym spojrzeniem. - To stworzenie było, przerażające. W życiu nie widziałam czegoś równie okropnego i ten charkot z jego gardzieli. - potrząsnęła głową, próbując wyrzucić go z pamięci. - Ciężko było jej przyznać, że nieco sparaliżował ją strach i tylko dlatego naruszyła przestrzeń osobistą samca. Nie chciała wyjść na nachalną, ale to jak odebrał to samiec, już nie zależało od niej. Pozostało jej jedynie zachowywać się naturalnie. Samiec posłał jej uśmiech i wyszedł również na ścieżkę.
- Musimy się pospieszyć moi mili, sprawa wygląda gorzej, niż zakładałem do tej pory. - rzekł Naharys nieco spokojnym, jak na sytuację tonem.
- A może dogonimy go i zaatakujemy? Jest nas czwórka. - zaproponował Itachi.
Jednak Naharys zaprzeczył:
- Nie wiadomo, czy w pobliżu nie czai się ich więcej, lepiej na razie obstawić lasy i obserwować ich zachowania.
Kiwnęli więc zgodnie głową i ruszyli w dalszy bieg, w stronę Rene. Cała czwórka biegła w milczeniu i skupieniu. Belief jedynie zerkała od czasu do czasu w stronę Naharysa, nieco speszona swoim poprzednim zachowaniem, a raczej chwilowym brakiem odczuwania tego, co robi.
Było minęło, miała tylko nadzieję, że nie pomyśli sobie o niej czegoś złego. Westchnęła i odrzuciła od siebie te myśli, ponieważ dobiegali już do celu, czyli w pobliże jaskini Alphy. Powitała ich, oczekując na zewnątrz. Belief zatrzymała się na końcu, gdzieś za samcami, jednak szybko została wywołana z tłumu przez dowódcę. Wyszła powoli naprzeciw alphy i ukłoniła się delikatnie. Czekała cierpliwie aż Naharys rozmówi się z alphą.
- Ile ich było? - spytała, gdy już usłyszała raport.
- Ciężko zliczyć, całe mrowie. - rzekła Bel.
- Cała horda. - skwitował Naharys.
- Czy widzieliście coś jeszcze? - skierowała pytanie do białej.
Belief spojrzała na samca, ale szybko zrozumiała, że to ona ma odpowiedzieć.
- Tak, był potwór, jego oczy zionęły pustką, szedł w linii prostej i nie widział nas ani nie wyczuwał. Był prowadzony przez jakąś moc. Nigdy nie widziałam czegoś równie szkaradnego i owianego mrokiem. - zerknęła kątem oka na samca, by złapać otuchy i kontynuowała. - Jego charkot był bardzo donośny, z pyska lała się ślina. Był umięśniony niczym niedźwiedź, o posturze wilka i człapał niczym ociężały jaszczur.
Rene wyraźnie zmartwiła się opisem stworzenia.
- Do tego był na naszym terenie! Szedł z przeciwnego kierunku, jakby z naszych terenów. - dodał Naharys. - Gdyby nie spostrzegawczość Lawnrence, być może musielibyśmy z nim walczyć.
- Będzie trzeba wzmocnić straż i zwiadowców w tamtych rejonach naszego terytorium. Musimy być gotowi na wszystko. - rzekła alpha po chwili namysłu, po czym spojrzała na Belief. - Naharysie, dopilnuj, by Belief jak najwięcej się teraz nauczyła. To jej szansa na zdobycie niezbędnego doświadczenia, które później może okazać się nam zbawienne. - Spojrzała znów na Belief. - Moja droga, Twoja szansa nadeszła szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał, ale skoro obrałaś tę ścieżkę, to podążaj nią z dumą w sercu i nie zawiedź nas.
Te słowa od samej alphy, przeszyły serce wadery na wskroś. To była zarazem wielka pochwała, jak i wielka rada i to od samej przywódczyni stada. Biała niemalże zesztywniała z emocji. Była zarazem szczęśliwa, jak i mega poważna. Ukłoniła się z gracją, na jaką było ją stać mimo ogromnego pozytywnego stresu, jaki odczuwała, po czym ustawiła się posłusznie gdzieś z tyłu za Naharysem.
Przez jakiś czas na polanie panował chaos, każdy podawał jakieś pomysły, jedynie Belief siedziała oparta o drzewo i w głębokim zamyśleniu przeżywała swój mały szok.

 Naharys?

Ilość napisanych słów: 1149
Ilość zdobytych PD: 574 PD + 10% ( 51PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 3192 PD

poniedziałek, 17 października 2022

Od Naharys'a c.d Amber ~ Zezowate szczęście

- Wszystko w porządku? - zapytała wadera po tym, jak basior został od tyłu zaatakowany... czyimś jęzorem. Naharys odwrócił się momentalnie, był tak zaskoczony całą sytuacją z żabą, że nawet przez myśl mu nie przeszło, że przed nim siedzi całkiem obca mu wadera. Drobna samica o długiej różowej sierści, która zdawała się falować nawet przy najdrobniejszym wiaterku. Z nerwów, nie wiedziała nawet, gdzie oczy podziać, bo miotały się one, jak oszalałe. 
- Wybacz... On nie chciał naprawdę, chciałam się przywitać, a on wszystko zepsuł, eh! - Wadera podrapała się nerwowo za uchem, wbijając w końcu wzrok gdzieś w boczny punkt, obok jej ogona. 
- On? - zapytał zaskoczony basior, rozglądając się przelotnie - Nikogo tu nie ma, prócz nas. 
- No... nie do końca. - Z tymi słowy, różowowłosa wyciągnęła zza swych pleców małą, pulchną żabkę, która wyglądała, jakby ją ktoś w potylicę pstryknął, efektem czego był jej komicznie wyglądający zez. 
- Naucz lepiej swojego... - Naharys dosłownie nie mógł oderwać od powywracanych źrenic płaza, któremu kończyny zwisały ospale, bezwiednie -... towarzysza dobrych manier. I wszelkich zasad dotyczących czyjejś intymności. Cholera, co jest nie tak z tą żabą?
- Nie tak? Przecież wszystko jest z nią w porządku - Po tym, jak obdarowała basiora miłym, urzekającym wręcz, uśmiechu, posadziła swoją żabkę na swojej głowie. Płaz dosłownie opadł na brzuch, rozjeżdżając się na swych drobnych łapkach. 
Naharys nie wiedział sam, co ma o tym wszystkim myśleć, wiedząc, że został dotknięty... jęzorem tego płaza w miejsce, gdzie nawet tutaj, na blogu, nie wypada o nim mówić - bowiem, jak sami wiecie, ta część ciała należy do naszej intymnej strefy i nie bardzo lubimy o niej mówić... ale, możecie sobie wyobrazić Naharys'a, zakłopotanego tą całą sytuacją? Oczy błądziły mu bez przerwy, nie wiedząc, gdzie je podziać.
- Jestem Amber. - Różowowłosa wadera o imieniu Amber podała swą drobną łapę w jego stronę. Ten chwycił ją, jak na dżentelmena przystało, w delikatny uścisk. 
- Naharys. - przedstawił się biały wilk. 
- Miło mi Ciebie poznać, Naharys. - wadera uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Kim jesteś w watasze? 
Basior zerknąwszy na Amber, po tym, jak luźno zaproponowała zmianę tematu, na jego skromną osobę, dostrzegł w waderze dopiero teraz - drobne podobieństwo z kimś, kogo kiedyś znał i kochał. Turkusowe sarnie oczy przyglądały się mu z wyraźną ciekawością, różowe futerko - bujne i długie na szyi i ogonie - wydawało się być jedwabne i przyjemne w dotyku - biały wilk jednak nie zamierzał tego sprawdzać, nie chciał naruszać czyjejś strefy osobistej. A owa wadera przypominała mu... Pinę. 
 Ten sam wyraz oczu - łagodny i ciepły. Podobny styl chodu. Pewny i zmysłowy. Trudno podrobić jakąkolwiek cechę, jaką miała jego ukochana, ale Amber najwidoczniej miała wręcz wpojone niektóre z nich... Momentalnie w jego pamięci pojawiła się twarz Piny, jej uśmiech w dniu przed tym, jak widział ją po raz ostatni... to wspomnienie wzbudziło w nim pewną tęsknotę i smutek, który wolał nie uwidaczniać przed Amber. 
- Halo, prze pana, nie śpimy. Bob ma pomóc się obudzić? - zapytała i zachichotała. 
Naharys pokręcił lekko głową, głos Amber wyłonił go z otchłani własnych myśli, jak wędka tłustą rybę.
- Huh, co? - wypalił nagle Naharys. Żabka imieniem Bob wyglądała, jakby ją samą przydałoby się obudzić, bowiem leżała jedynie, rozpłaszczona na głowie Amber. Jedynie, jaką czynność wykonywała, od czasu do czasu, wywalała swój lepki jęzor, gdy w pobliżu pojawiał się jakiś owad.  
- Hah! Tak, pytałam, czym się pan zajmuje, panie Naharys? - powtórzyła z jeszcze bardziej rozszerzonym uśmiechem. 
- Jaki pan?! - zawołał basior, spektakularnie udając wściekłość, a żeby to udowodnić, wykrzywił usta w ciepły uśmiech. - Mów mi po prostu Naharys. Jestem Kapitanem watahy. Szkolę wojowników, a w razie czego, dowódcą wojsk, do usług. 
Usłyszawszy owe słowa, wadera ożywiła się nagłym entuzjazmem i radością, bowiem spojrzała na niego z blaskiem. 
- W takim razie mam prośbę - wypaliła Amber. - Czy mógłbyś mnie i Boba nauczyć samoobrony? Takich podstawowych chwytów i innych. - Amber, kiedy mówiła, z jej ust wręcz wylewało się podniecenie. Jednakże, zanim Naharys zdecyduje się ją uczyć, będzie musiał poddać ocenie jej... budowę anatomiczną. Rzetelnie i skrupulatnie przyglądał się jej umięśnieniu - prawdę powiedziawszy, nie imponowała swą budową, ale basior wierzył, że uda mu się wzbudzić w waderze tyle sił, na ile będzie ją stać. Rzucił okiem na klatkę piersiową wadery, szyję i mięśnie ud. 
- Czemu nie? Pasowałoby nieco popracować nad twoimi... ummmm... mięśniami i nad ich siłą. A potem zobaczymy.
- Super! - z tymi słowy, wadera złapała swojego towarzysza w łapy, uniosła go na wysokości oczu i wręcz wrzasnęła mu w pysk - Słyszysz Bob! Będziemy wojownikami. Pewnie nie tak dobrymi, jak on, ale w mniejszej mierze wojownikami!
- Powiedz tylko, kiedy co i jak ! - spytała nagle Amber. 
- Najpierw sprawdzę, na co cię stać, abym wiedział, z kim mam do czynienia, to po pierwsze. Po drugie, nie szkolę towarzyszy - zmierzył wzrokiem gapiącego się leniwie płaza, który sprawiał wrażenie, że nie docierają do niego żadne słowa. - Po trzecie, wymagam chęci i zaangażowania do treningu, a reszta pójdzie, jak z płatka. 
- Szkoda, że nie będziesz trenować Boba walki - przyznała ze smutkiem Amber. 
- Podejrzewam, że walka twojemu towarzyszowi jest zbędna - skomentował z uśmiechem basior - wydaje mi się, że nie chce mu się nawet mrugać oczami... poza tym, płazy nie mają powiek! Jak to jest, że on mruga? 
- Cóż, mój Bob jest nadzwyczajny i za to go kocham! - Amber entuzjastycznie uniosła lekko głowę, efektem czego, leniwa żabka podskoczyła nieco, zaliczając przy tym delikatny upadek na swój puchaty brzuszek. Bob mrugnął leniwie. 
- Czy chciałabyś rozpocząć trening teraz? - zapytał biały wilk - Czy może chciałabyś się wpierw rozejrzeć, poobserwować? 
Odpowiedź była jednak z góry przewidziana, bowiem Amber była tak nabuzowana ekscytacją, że bez namysłu i wahania odpowiedziała; 
- Chciałabym rozpocząć teraz! 
- Dobrze, w takim razie pokażesz mi, co potrafisz. 
- W sensie? 
- Jak szybko umiesz biegać? 
- A co to ma do samoobrony? - zapytała lekko zdziwiona Amber. 
- Bardzo dużo - odparł tonem przekonującym, unoszący przy tym pysk, przez co wyglądał bardziej dumnie i przekonująco - ucieczka to też w pewnym sensie samoobrona. Nie jest to wstyd uciekać przed czymś, albo kimś, z kim nie możesz sobie poradzić. Samoobrona to nie tylko walka, ale też rozsądek. Jeśli rzucisz się z motyką na słońce, równie dobrze możesz kopać swój grób, gdy nie potrafisz ocenić, czy przeżyjesz starcie, czy też nie. Rozumiesz? 
Amber pokiwała krótko głową, a basior podejrzewał, że owe słowa nie uszczęśliwią waderę - cóż, taki jest rzeczywisty fakt i z pewnością nie zamierzał go przed nikim ukrywać.
Kiedyś znał pewnego wojownika ze swojej watahy, który miał ciekawy styl walki, polegający na gryzieniu i odskakiwaniu, przy niewielkim wykorzystywaniu mocy. Z kocią wręcz gracją potrafił unikać czyichś ciosów, ale zgubiła go pewna wada - zbyt przecenił swoje umiejętności - która doprowadziła do tego, że niedźwiedzia łapa rozpruła mu brzuch. Osobiście nie widział jego śmierci, lecz z opowieści starszych wyobraził go sobie leżącego na dnie leśnego wykrotu, z rozlewającymi się z ziejącej rany wnętrznościami. A to wszystko przez to, że nieszczęśnik nie potrafił ocenić swoich szans na zwycięstwo... czy też na porażkę. 
Wadera pokiwała po chwili głową, uśmiech nie znikał jej ze smukłego pyszczka, a w oczach nadal tryskała energia, która wydawała się rozpierać ją od środka. Widać, że ta mała nie mogła doczekać się akcji. 

 Wadera pokazała mu, jak biega - śmigała, jak wypuszczona gołębica. Jej łapy wydawały się lekko stykać z ziemią podczas pędu, w trakcie, gdy Naharys siedział jej na ogonie. Odskakiwała przed przeszkodami, chyliła głowę nad zawalonymi pniami, wpadała w poślizgi, gdy samo to nie wystarczało. Chwytała się każdej możliwej metody, byleby umknąć białemu basiorowi. 
Trenowali do samego wieczora - Naharys już przechodził powoli transformację koloru swej sierści, lecz Amber na razie tego nie zauważała, gdyż skupiona była na ćwiczeniach. 
 Teraz starała się wychodzić na przeciwko mknącemu nurtowi rzeki, aby usprawnić jej mięśnie łap i piersi. Zdawał sobie sprawę, że poruszanie się, niezgodnie z prądem rzeki jest trudne i męczące, lecz Amber, zanurzona w wodzie po szyję, dawała sobie radę, pomimo wymalowanego zmęczenia na twarzy. 
- Jak mi poszło? - zapytała, dysząc głośno. 
- Sześć minut, nieźle - pochwalił ją Naharys. - zobaczysz, jeszcze popracuję nad twoją budową. A potem przejdziemy do ćwiczeń i podstawowych chwytów, które niechybnie mogą w przyszłości uratować Ci życie. 
- Dlaczego nie przejdziemy od razu do rzeczy? - zapytała Amber, zerkając ciekawsko w stronę basiora, który z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej granatowy. 
- Niektóre chwyty będą wymagać od ciebie wykorzystania całej twojej siły ciała, rozumiesz? 
- Tak. Naharys, dlaczego robisz się granatowy? 
Naharys instynktownie zerknął na swoje łapy, ogon i grzbiet, po czym uśmiechnął się ciepło. 
- Nie przejmuj się mną. To u mnie normalne. To jak? Widzimy się jutro na kolejnym treningu, czy wolisz zrobić sobie przerwę? Ostrzegam, jutro mogą dosięgnąć cię zakwasy. 

<Amber?>

PODSUMOWANIE: 
Ilość napisanych słów: 1390 
Ilość PD: 695 + 10% ( 69 PD) za długość powyżej 1000 słów 
Obecny stan: 5735 PD

czwartek, 13 października 2022

Od Amber do Niko ~ "Nowa Przygoda"

Gdy opuściłam moje rodzinne stado, nie zatrzymywałam się na dłużej niż na tydzień, w nowym miejscu. Nie mogłam zostać w moim rodzinnym miejscu, chciałam zwiedzić więcej świata! Poznać nowe rośliny, zwierzęta i wilki. Zatrzymywałam się na krótki okres w watahach, by jak najwięcej ich zwiedzić i poznać obyczaje, oraz poznawać wilki. Niektórzy byli mili, a inni bardzo niemili. Oczywiście próbowałam tych naburmuszonych wilków, sprowadzić na życie z uśmiechem na pysku i niebyciem takimi egoistycznymi dupkami. Niestety mało kiedy się udawało. Byłam mało przekonująca? Nie wiem. Starałam się, ile mogłam, by wszystkim pomagać i uszczęśliwiać, a przede wszystkim siebie i Boba. W moich przygodach, prócz Boba, towarzyszyła mi moja siostra Karmel, bardzo kochałam ją, kocham i dalej kocham. Mimo że już nie jest na tym świecie w materialnej postaci, to dalej ja mocno kocham. Doradza mi często i chociaż mogę komuś się żalić i zwierzać. Bob jest dobrym przyjacielem, ale nic nie mówi, wiec od niego rady bym nie uzyskała. Nie zliczyłam ile już nocy i dni minęło, odkąd odeszłam. Jeśli miałabym liczyć, ile lat już minęło, to może udałoby się doliczyć roku. Mimo iż przyjaciele z innych watach zapraszali mnie, bym została i osiedliła się u nich na zawsze, ja nie chciałam. Musiałam zwiedzić cały świat i poznać wszystko.

~
Poczułam, że wchodzę na czyjś teren, było wyraźni to czuć. Moje nozdrza wypełniły się zapachami wielu wilków. Nie wiedziałam, na razie czy są mile nastawieni, czy nie, lecz i tak skocznym chodem z Bobem na plecach, po tuptałam przed siebie. Miałam uśmiech od ucha do ucha, chciała poznać nowych przyjaciół. Po drodze zebrałam trochę kwiatów, dla Alf. Taki mały prezencik może nie dużo zrobi, ale jak zobaczę uśmiech na pysku, to świat staje się piękniejszy. Nagle przede mną wylądowała szara wilczyca o płomiennych skrzydłach, położyłam bukiet na ziemi i spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Witaj, jestem Amber - odparłam miło i przyjaźnie
Wadera wyglądała, jakby badała mnie wzrokiem. Rozumiałam wszystkie te procedury, w każdej watasze było tak samo. Badali czy wilk nie jest niebezpieczeństwem dla reszty, jeśli nie był, wpuszczali go.
- Renesmee - odparła miłym głosem - Czego tu szukasz? - zapytała.
- Szukam przygód, odwiedzam każdą napotkaną watahę, by skosztować cudów jej natury oraz obyczajów- odparłam.
- Jestem Alfą tej watahy, chodź za mną - odparła.
Wzięłam bukiet i ruszyłam za wilczycą. Bob jak zwykle sobie podskakiwał na plecach. Zaprowadziła mnie do swojej jaskini, która była duża i przestrzenna. Usiadła i pokazała łapą, bym usiadła, naprzeciwko niej. Ja najpierw położyłam bukiet kwiatów przed nią, a później usiadłam.
- To dla mnie ? - zapytała.
- Jasne, że tak, zawsze trzeba przyjść z darem do nowego gospodarza - uśmiechnęłam się
Spojrzałam w lewo, siedziała tam moja siostra jako duch, bałam się, że zacznie do mnie gadać, a wtedy mój pysk sam się otworzy. Nikt przecież nie chce w swoich szeregach wariatki nie ? Tak mnie, wcześniej nazywano, gdy widziano jak, gadam sama do siebie. Nagle wadera zawołała kogoś, niestety nie usłyszałam imienia, spojrzałam w prawo i zza ściany wyszedł brązowy wysoki basior. Był bardzo dobrze zbudowany i miał wielkie skrzydła. Ciekawe jak to jest latać...

NIko?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 501
Ilość zdobytych PD: 250
Obecny stan: 895

wtorek, 11 października 2022

Od Naharys'a c.d Yneryth ~ "Pokłosie"

 Naharys zbudził się po chwili, a owym powodem był znajomy chichot i nieustanne szturchanie czyjejś łapy. Dyskretnie rozwarł lekko powiekę i poprzez mgłę zaspanego oka dostrzegł złośliwą minę Yneryth'a, który trącając go w ramię, powtarzał ciągle jedno zdanie. 
- Ej, Naharys, zbudź się! - powiedział przez śmiech Yneryth - Zrzygałeś się. 
- Zaraz ty się zrzygasz, jeśli szturchniesz mnie jeszcze raz! - burknął ponuro Naharys, podnosząc się z miejsca. 
- O, ty już nie śpisz?! - odparł Yn, udając zaskoczenie, niezbyt wprawnie chciałoby się dodać. Naharys niezbyt chętnie rozejrzał się po jaskini, łożu na którym leżał i wnękach wyżłobionych w skalistej ścianie, w których spoczywały kamienne i gliniane naczynia z lekami. Lecznica. Tak, mógł się tego spodziewać po nieznośnym zapachu leków i choroby, roztaczającej się w wilgotniejącym powietrzu. Kiedy chciał usiąść, ból w potylicy odezwał się nagle, tępo, ale na tyle znośnie, że Naharys powstrzymał się od skrzywienia. 
- Co ty tu w ogóle robisz, Yneryth? - zapytał bardziej z ciekawości - Nie powinieneś być na treningu? 
- Chciałem się pochwalić, że przez czas twojej nieprzytomności, jabłoń wyzdrowiała. To wszystko dzięki temu... gęstemu sokowi... 
Naharys pomasował sobie obolałe skronie, ziewnął głośno, drapiąc się leniwie po boku, ale ze zdziwieniem poczuł, że jego futro było czymś przemoczone. Uniósł łapę, powąchał dziwną wydzielinę, która okazała się być tym uzdrowiskowym sokiem ze starodawnego drzewa, który zdobył dla Yneryth'a. Jego konsystencja była tłusta i lepka, dlatego nie zdołała wyschnąć przez tak długi okres czasu, ale pytaniem było... jak się tym zdołał pobrudzić. Potem podejrzliwie zerknął na głupio uśmiechniętego basiora. 
- Długo byłem bez przytomności? - zapytał cicho Naharys, po prostu z czystej niechęci, oszczędził sobie głosu. 
- Noo, przeszło trzy dni. To dość długo. 
- Wspaniale - odparł, wstrząsając łapą, pozbyć się tego lepkiego świństwa, które na nieszczęście Yneryth'a pobrudziło jego futro na szyi. Oczywiście Naharys nie zauważył rzednącej powoli miny towarzysza, bowiem kiedy wstał, od razu ruszył ku odnodze lecznicy na przeciwko, gdzie przesiadywała Lonya, gdy dokonywała segregacji ziół pod względem jakościowym. Zerknąwszy zza rogu waderę, odchrząknął cicho, sygnalizując swoją obecność. Siostra uniosła głowę lekko zaskoczona. 
- Naharys, nie powinieneś leżeć? Twój organizm jest osłabiony. 
- Nic mnie tak nie osłabia, jak leżenie w tym miejscu - przyznał z uśmiechem basior - gdyby nie ty, moja łapa by tutaj nie powstała. 
- Nie wiem, czy mam to uznać za komplement - odparła złośliwie szczerząc zęby - ale chyba z tobą wszystko dobrze, skoro wróciły twoje szczeniackie żarty. A teraz słuchaj, mógłbyś coś dla mnie zrobić? 
- No wiesz, dla ciebie wszystko. 
- Zaniósłbyś te zioła do Nabi? Te lepsze, a te gorsze spal. Żaden z nich pożytek, tylko robią zamęt w magazynie. 
Naharys bez dalszych słów chwycił za wiklinowy koszyk wypełniony po same jego brzegi roślinami - po jednej stronie plątała się świeża lawenda, przemieszana z nagiętkiem i czarnym bzem, a po drugiej smętnie leżały wysuszone, stare i bezużyteczne rośliny, których Naharys nie był w stanie rozpoznać. 
Kiedy jego biała masywna sylwetka wyłoniła się z mroku przedsionka, Yneryth'a już nie było w lecznicy - pewnie pobiegł pod tę swoją jabłoń, aby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Naharys westchnął tylko pod nosem, ruszył w drogę przez młody lasek, którego ścieżka doprowadziła go do jaskini watahowej botaniczki. Nabi, jak zwykle krzątała się tu i tam, z nosem uniesionym wysoko, jakby próbowała dotknąć nim snującego się w powietrzu balona, napompowanego helem. 
 Później swą podróż zakończył przy wejściu na poligon - pustym trzeba by dodać, bowiem tam biały wilk nie napotkał ani jednej żywej duszy. W sumie, czemu się miał dziwić - pomyślał, kiedy zadarł głowę do góry. Słońce snuło się już ku zachodowi, oznajmiając że już nadeszło późne popołudnie. Cóż, trening na rozruszanie mięśni o tej porze jeszcze nikomu nie zaszkodził. 

***
(
Czasy obecne)
Drzewa już nabierały ciepłych kolorytów, odkąd nastała pora jesieni - Cynmseis, jak się mawia w jego stronach, a oznaczało to porą płomiennych drzew. Oczywiście, Naharys'owi nic do tego, jak miewała się jabłoń Yneryth'a, ale z wrodzonej ciekawości, biały wilk odwiedził go pewnego jesiennego poranka. Niebo zasnuły bure chmury - podejrzewać można, że niebawem spadnie sporadyczny deszcz. Drzewo, aż miło popatrzeć, wydało na świat soczyste owoce, ale Yneryth'a nie było w pobliżu niego, więc pomyślał sobie, że poczeka na niego... W końcu, na chwilę obecną nie miał nic ciekawego do roboty. 
<Yneryth?>

PODSUMOWANIE: 
Ilość napisanych słów: 685
Ilość PD: 342 PD 
Obecny stan: 4971 PD

Od Belief c.d Eowiny ~ Kiepsko to wygląda [cz5]

- Wolałabym pójść do Twojej jaskini, jeśli nie masz nic przeciwko. Coś czuję, że u medyków stadnych mi się oberwie. - położyła uszy po sobie i westchnęła. - wiesz, nie chcę podpaść na początku. Zapewne coś niecoś o tym już wiesz. - posłała jej uśmiech, po czym wypiła miksturę, która miała uśmierzyć jej ból. Kiedy wypiła, syknęła jeszcze kilka razy z bólu, zmieniając nieco pozycję. Ziewnęła przeciągle. Mimo że już żołądek był pełen, to wciąż jeszcze nie odzyskała sił.
- Sama nie wiem, jakim prawem jeszcze żyję. - zaśmiała się nieco ironicznie. - to, co przeżyłam tamtej nocy, było takie.... niewyobrażalne.
- Co takiego się wydarzyło? - Eowina usiadła zaciekawiona życiem białej.
- Poznałam wilka z watahy, późnym wieczorem w lesie, bo zastał mnie na drzemce, usłyszeliśmy hałas, a potem jakby wycie łosia. Poszliśmy to sprawdzić. Długo szukaliśmy, aż w końcu znaleźliśmy ciało łosia rozszarpane bez najmniejszego problemu i ślady wleczenia przez spory odcinek. To był Bies, to bydle jest naprawdę niebezpieczne. - spojrzała na swoją ranę. - Drasnął mnie dość mocno, nie sądziłam, że aż tak długo będę z tego się wygrzebywać. - położyła uszy po sobie i zerknęła na szarą. - Zabiliśmy go i chyba to jest najważniejsze.
Eo wysłuchała uważnie wypowiedzi Belief, na temat przyczyny jej obecnego stanu, kiwając co jakiś czas łbem na znak, że rozumie co biała do niej mówi. Wyglądała na zainteresowaną tematem, choć znaki zainteresowania nie były wymowne.
- Dla mnie nie było to dość mądre walczyć z taką istotą we dwójkę. - Wypowiedziała to tak spokojnie, jakby mówiła o pogodzie.
Nie pozwoliła jednak wypowiedzieć się białej i mówiła dalej. - Jednak cieszy mnie, że nic wam nie jest. - Choć wilczyca starała się ukryć, że brak swobody przy wypowiedzianych słowach, to i tak zdradził ją zachwiany głos. - A jeszcze głupsze było odwlekanie pójście do medyka. - Pouczyła ją jak niesforne szczenię, na co Belief skarciła ją w myślach. To było ostatnie, o czym chciała słyszeć w tej chwili, zwłaszcza że zwróciła się do niej, by nie usłyszeć tego od innego medyka. Eowina spytała po chwili.
- A twój kolega, gdzieś tutaj jest? Potrzebuje pomocy? - Zaczęła się rozglądać za ewentualnym, kolejnym pacjentem mając nadzieję, że nie jest w gorszym stanie niż Belief.
- Nie. Tylko ja oberwałam. On walczył dzielnie i poza kilkoma zadrapaniami, wyszedł z tego o niebo lepiej niż ja. Ma się dobrze. - posłała jej delikatny uśmiech, przypominając sobie jednocześnie o basiorze. Zastanawiała sie, co też teraz on porabia, jednak szybko ta myśl rozpierzchła się, gdyż poczuła niesamowitą ulgę w pieczącym bólu, jaki nie dawał jej od jakiegoś czasu spokoju. Z zadowoleniem odwróciła się od rozmówczyni, by spojrzeć i nachylić się nad raną. Eowina uważnie ją obserwowała, kiedy biała napięła mięśnie, by zbliżyć pysk do bolącego miejsca. Obwąchała starannie, po czym spojrzała na szarą z delikatnym uśmiechem.
- Chyba możemy już ruszać. - po tych słowach czarnoucha wadera napięła ponownie mięśnie i podpierając się na przednich łapach, zaczęła mozolnie się podnosić. Wcześniej robiła tak samo, tylko o wiele wolniej. Teraz robiła to podobnie z tą różnicą, że nie bolało, ale mimo to nie chciała niczego naciągnąć. Kiedy już stała na czterech łapach, odwróciła się jeszcze za siebie, by spojrzeć na swoją grotę, niewidoczną dla nikogo, kto w niej wcześniej nie był, po czym spojrzała na Eowinę. - Prowadź.
Ta tylko kiwnęła łbem i spojrzała z konsternacją, obmyślając plan jakby teraz przetransportować Belief do groty medyków. Po chwili wpadła na pewien pomysł. Najpierw oblała wodą ranę wilczycy i lekko ją przymroziła, powodując lekkie odrętwienie nogi.
- Na drogę powinno wystarczyć. - Powiedziała bardziej do siebie niż do Belief. - Nie będziesz przez drogę czuła bólu, ale coś za coś i nogi też nie. - po czym podeszła do niej i pomagając jej utrzymać równowagę, ruszyła w drogę. Szła tak wolno, by Belief mogła nadążyć i by w razie czego, gdy się zachwieje ją przytrzymać. Eowina nie da rady jej ponieść sama. Co jakiś czas robiły przerwy, by biała mogła odpocząć. Podczas jednej z takich przerw, Bel zebrało się na ciepłe słowa i zaczęła niepewnie.
- Wiesz Eowino? Nie znam Cię aż tak dobrze, nie wiem co nas łączy, a co nas dzieli tak naprawdę, ale chcę, abyś wiedziała, że jakimś trafem, czuję do Ciebie zaufanie. - Przekręciła łbem, jakby sama nie wierzyła, w to, co mówi, ale tak właśnie powiedziała i nie żałowała swoich słów. - Nie mam pojęcia skąd to uczucie, ale wydaje mi się, że jeszcze nie jedna przygoda przed nami. - zaśmiała się cicho i jednocześnie pokrzepiająco, gdyż na pysku Eo malowało się zakłopotanie. Zapewne szara chciała jak najszybciej zakończyć leczenie i mieć "z głowy" Bel, a ta jeszcze gada do niej takie rzeczy, prosto z mosto i bez ogłady. Te miłą chwilę jednak przerwał im szmer nieopodal. Biała natychmiast uchwyciła ten szelest i spojrzała w owym kierunku. Drygnęła lekko i schyliła głowę, szepcząc do szarej.
- Chyba któryś z członków watahy przechadza się nieopodal. Chodźmy szybciej. - wyszeptała, tak cicho, jak tylko mogła, niemal wprost w ucho szarej, po czym ruszyły bez wahania na przód. Szły już do końca w całkowitym milczeniu, co jakiś czas tylko wzdychając cicho, gdy Bel czuła lekki ból.
Kiedy w końcu dotarły do jaskini Eowiny i weszły do środka, Belief natychmiast znalazła sobie miejsce, które jej zdaniem zostało przygotowane dla potencjalnych pacjentów, po czym obwąchała go, sprawdzając, czy ktoś przed nią grzał to miejsce. Zaraz po tym, starannie umościła się w nim i położyła się na boku, tak by ranna noga była całkowicie dostępna dla medyczki. W następnej kolejności powiodła wzrokiem po grocie, zwracając uwagę na gdzieniegdzie porozrzucane zioła, które Belief doskonale znała, ale były też takie, których nie wiedziałaby jak użyć. W końcu Belief była zaledwie sanitariuszką i posługiwała się jedynie podstawami medycyny, a przecież leczenie to o wiele bardziej zawiła sprawa.
- Muszę przyznać, że całkiem ładnie się urządziłaś. - zagaiła z uśmiechem, mając ciągle w głowie obraz swojej norki. - Musisz kiedyś wpaść do mnie. Mam może trochę ciasno, ale ciągle pracuję i kopię, by ją nieco poszerzyć. Goście są ostatnio w moim życiu w cenie. Szara wilczyca odpowiedziała jej uśmiechem.
- No więc czas, bym zajęła się Tobą na poważnie. - Odwróciła się jeszcze od białej, by pogrzebać w stercie swoich ziół, mamrocząc coś cicho pod nosem. Belief grzecznie czekała, delikatnie poruszając końcówką czarnego ogona. Prawdopodobnie był to efekt lekkiego poddenerwowania. Ufała szarej, ale czy na pewno powinna? Taka myśl jej teraz krążyła po głowie. Położyła niedbale łeb na łapach, czekając na to, co Eowina dla niej szykowała.

Eowina?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1040
Ilość zdobytych PD: 520 PD + 10% (52 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 2561 PD

poniedziałek, 10 października 2022

Od Naharys'a c.d Belief [cz.10] ~ Pozbawieni snu

 Po tym, jak wadera odeszła za jego polecenie, począł dokładniej przyglądać się rozmytym kształtom, przemykającym między drzewami Haute Forêt. Kiedy jeszcze mieszkał w rodzinnej watasze, wilki miewały - nader dość częste - problemy z istotami, które nam, ludziom, trudno było sobie je wyobrazić, lecz nawet Naharys nie widział czegoś podobnego. Czegoś, co na sam widok, ciarki przeszywały na wskroś. Mimo tego, chciał przyjrzeć się tym istotom z bliska, bowiem miał w zamiarach poobserwować je trochę, wybadać ich słabe punkty, oraz czy stanowią poważne zagrożenie dla istnienia tej watahy. Rene, gdyby tu stała, pewnie kazałaby mu czekać na nadejście posiłków, lecz instynkt podpowiadał mu kompletnie co innego. Lewa, potem prawa i tak łapy niosły go powoli, ku cieniu rzucanym przez drzewa owego lasu - starał się nie wychylać poza obręb wysokiej trawy, aczkolwiek świerzbiło go, aby podbiec bliżej. Na wyprostowanych kończynach. Byłby jednak skończonym głupcem, gdyby tak uczynił... bez dwóch zdań, istoty przyuważyłyby go. Zwlekać też nie zamierzał, bowiem któż mógł wiedzieć, jakie plany wobec tej krainy miały te stwory?
~ To już nawet najwięksi rozkminiacze tego świata nie wiedzieli. 

Zanim jednak zdążył pokonać, choć pół drogi do granicy lasu, spostrzegł dziwną, humanoidalną postać, niosącą się po łące, niczym liść, bezwiednie ciągnięty przez wiatr. Mieniła się barwami czerni, wyglądała, jakby całe jej ciało okrywał przewiewny, delikatny aksamit utkany z mroku. 
I to do niej poczęły się gromadzić rozmyte kształty, które w blasku rozgrzanego słońca, przybierały wilcze formy - w jej obecności nie bały się złotych promieni, ich ciepło nie robiło na nich najmniejszego wrażenia. Z chwili na chwilę, mroczne istoty tłumnie gromadziły się wokół, z uniesionymi wysoko pustymi oczodołami, przyglądały się humanoidowi, jakby wyczekując rozkazów. Ich czarne czaszki w blasku słońca mieniły się srebrzyście, niczym dobrze oszlifowany obsydian. 
~ Chyba powinienem wrócić - mruknął w myślał Naharys. Już miał odwrócić się w drugą stronę, ku swej poprzedniej pozycji, gdy jego uszy posłyszały głośny skowyt. 
Od zachodniej strony Haute Forêt zaczęła nadciągać kolejna fala - czarna, bezmyślnie pędząca w jego stronę horda stworów, skutecznie uniemożliwiła ucieczkę, a jednocześnie spychała go w stronę tej humanoidalnej poczwary. W tej sytuacji już nie wiedział sam, jak potoczy się jego los, który postawił go przed tak patową okolicznością. Mknąca bestia wyskoczyła z zarośli, potknęła się o wystający bark Naharys'a, po czym wyrżnęła szczęką o twardą ziemię. Z szeroko rozwartymi oczami obserwował, jak twór unosi nagle łeb, warczy przeciągle błyszcząc długimi, obsydianowymi zębiskami. Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, poczęstował potwora sporą dawką ognia, który o dziwo strawił go, jak sok żołądkowy dobre żarcie. Oczywiście szczęście dopisało tym razem Naharys'owi, bowiem reszta stworów, nawet bez kłapnięcia pyskiem, nie zareagowała na śmierć jednego z nich, tylko mknęły przed siebie - co świadczy o tym, że nie mają własnej woli, jedynie działają w imię innych priorytetów, a jednym z nich była ta istota. Gromadziły się wokół niej, jak pszczoły sławiące swą monarchinię, gotowe ją słuchać, pielęgnować i dbać o bezpieczeństwo - właśnie takie skojarzenie miał biały wilk, gdy przyglądał się temu wszystkiemu. 
Wykorzystawszy chwilę nieuwagi bestii, począł szybko skradać się w stronę swej poprzedniej pozycji, skąd odprawił Belief z wiadomością do Alfy.
- Na litość wszystkich wilków na świecie, Naharysie! - szepnął czyiś głos za jego plecami. Naharys, na odzew swego imienia, wykręcił głowę w stronę białego basiora w towarzystwie trzech wilków. Itachi'ego, Lawrenca i Belief - a jednak wykonała zadanie! Powitał ich uśmiechem, ruchem lewego ucha polecił im przyjąć pozycję obok siebie. - Co się tutaj stało? Gdyby nie Belief, nie chcę wiedzieć. jak byś tutaj skończył. 
Stali tak i dopiero wtedy zorientował się, jak bardzo dyszał - cholera, przez napięcie, jakie dopadło go na polu wysokiej trawy, w ogóle jego stan nie zrobił na nim wrażenia, bowiem kierował się jednym celem - znaleźć się w bezpiecznym miejscu. 
- Dobrze, że jesteś cały. - Wyszeptała Belief, nie kryjąc zmartwienia. Naharys obdarował ją ciepłym spojrzeniem - byłaby z niej dobra posłanka, pomyślał ochoczo. Miał ochotę jej pogratulować i podziękować, lecz to nie czas na czułości.  - Pędziłam ile sił w łapach, a teraz powiedz, proszę, co się działo w tym czasie? No i co teraz będziemy robić?
Pozostałe wilki przyglądały się mu, w oczekiwaniu na jego słowa. Początkowo Naharys po krótce opowiedział im, czego doświadczył, w czasie, gdy oni biegli z odsieczą - w trakcie jego opowieści, pozostali słuchali go w ciszy, a wraz z jej ciągiem, ich oczy rozszerzały się z sekundy na sekundę. 
- Więc, co proponujesz, dowódco? - zapytał Hinata. 
- Proponuję odwrót, jest nas zdecydowanie za mało na całą hordę. Musimy zgromadzić więcej sił! Za mało nas, aby ich otoczyć, zdecydowanie też nasze siły są zbyt słabe na frontalny atak, albo na zajście od flanki z którejkolwiek strony. Słyszycie? Odwrót! 
- To czemu kazałeś nas zawezwać? - zapytał zdziwiony Itachi. 
- Bo wcześniej nie byłem świadom ich prawdziwej liczebności! - wyjaśnił Naharys - Spójrz na tę hordę, nie mamy z nimi szans! Musimy ostrzec Alfę, ruchy! 
I z tymi słowy wilki zerwały się z miejsc, sprintem mknąc przez łąkę bogatą we wrzosy, które sięgały im do brzuchów. Kiedy Naharys zrównał się w biegu z Belief, rzekł nad wyraz wdzięcznie. 
- Świetnie się spisałaś. 
- Dziękuję - odparła, odwracając lekko głowę, zapewne w celu ukrycia rumieńców.
- Teraz musimy opowiedzieć Alfie o wszystkim, co widzieliśmy. Ze szczegółami i nie możemy o niczym zapomnieć.  

<Belief?>

PODSUMOWANIE: 
Ilość napisanych słów: 847
Ilość zdobytych PD: 423 
Obecny stan: 4629 PD 

Od Visali c.d Shori ~ "Fale"

– Chodźmy, powinnyśmy zdążyć przed popołudniowymi zadaniami – powiedziała Shori. Visala miała wątpliwości, czy to naprawdę najlepszy pomysł. Pomimo tego skinęła głową w stronę nowo poznanej wadery o wiele pewniej, niż się czuła. Ruszyły dosyć pospiesznym tempem. Na szczęście Shori nie odezwała się więcej, najwyraźniej wyczuwając małomówność Visali (albo być może sama była niezbyt rozmownym typem). Dało to Vis aż nadto czasu na introspekcję. Czuła, że drży trochę z niepokoju, a w pysku wyschło jej, jakby nie piła od tygodnia. Zaledwie kilka miesięcy temu opuściła swoją rodzinną sforę, żeby oszczędzić im niepokoju i zapewnić bezpieczeństwo przed katastrofą naturalną, jaką była ona sama. A teraz co? Miała tak po prostu dołączyć do nowej watahy jak gdyby nigdy nic? Z pewnością tutejsze wilki równie szybko zorientują się, że jest zagrożeniem? Z drugiej jednak strony, jakie inne opcje miała w tej sytuacji? Mogła jedynie spróbować uciec tam skąd przyszła, ryzykując ponowne spotkanie z basiorami z wcześniej. Zresztą musiała przyznać, że zmęczenie przeszywało ja do kości – potrzebowała schronienia, a wataha gwarantowała bezpieczeństwo. Jednocześnie w pamięci miała spokój i ulgę, które ogarnęły ją nad jeziorem zaledwie kilka chwil wcześniej. Być może to nie był aż taki zły pomysł. Spróbuje powstrzymać swój “dar” jak najdłużej, a później po prostu odejdzie, kiedy nie będzie to już możliwe. “Może sytuacja wcale nie jest taka tragiczna” – pocieszała się w myślach.
Zwracając nieco baczniejszą uwagę na swoje otoczenie, Visala dostrzegła, że zbliżają się ponownie do lasu. Mieszanina zapachów innych wilków stawała się coraz bardziej wyczuwalna, a w pewnej odległości słychać było szum wody. Zapewne z małego wodospadu lub płytkiego strumienia. Spojrzała na swoją towarzyszkę, ta jednak wyraźnie skupiała się na swoim zadaniu, gdyż była niemal całkowicie od niej odwrócona. Visala była prawie pewna, że między drzewami mignęła jej jakaś szaro-niebieska wadera. W końcu obydwie wilczyce zatrzymały się przed masywną formacją skalną, najwyraźniej jaskinią Alfy. Vis poczuła, jak niepokój bulgocze jej w żołądku, kiedy Shori skinęła zachęcająco głowa w stronę wejścia. Biorąc głęboki oddech, Visala weszła do środka. Powitał ją widok raczej przyjemnej jamy oraz wadery o futrze jedynie trochę jaśniejszym od jej własnego. Alfa spojrzała na nią wyczekująco, chociaż wyraz jej pyska wydawał się przyjazny. Zanim jednak miała szansę coś powiedzieć, Visala odchrząknęła dwukrotnie i chichocząc nerwowo, zaczęła mówić:
– Ja, hm, eee... Shori? To znaczy tak, Shori mnie tutaj, emm, przy-p-prowadziła. Do Alfy, to znaczy to cie-ciebie. Oczywiście do ciebie, ha ha. Bo prze-prze-przekroczyłam granice. Niespecjalnie o-oczywiście! P-p-po prostu biegłam i nagle by-byłam tutaj, i zobaczyłam to jezioro, i później zobaczyłam Shori i... – Visala mówiła coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zamilkła, łapiąc oddech. Stojąca przed nią Alfa uniosła brew, wyglądając na raczej rozbawioną.
– I jak masz na imię? – odezwała się po raz pierwszy. Mimochodem Visala zauważyła, że jej głos był naprawdę przyjemny, prawie melodyjny. Przestąpiła nerwowo z łapy na łapę.
– Vi-visala. Visala z rodu Lukerrid, hm, pani Alfo proszę pani.
– Renesmee w zupełności wystarczy. – Uśmiechnęła się. Visala czuła bulgoczące w niej zakłopotanie. Postanawiając się wreszcie zamknąć, wbiła wzrok w niezwykle interesujący zielonkawy kamień leżący tuż obok jej łapy. Widząc to, Renesmee w końcu przerwała niezręczną ciszę: – A więc co cię tu sprowadza Visalo?
– Ja... To znaczy, jakby szukam schronie-enia. Tak myślę? To znaczy, nie musisz mnie tu wcale witać czy coś, mo-mogę sobie pójść!
– Hmm. W czym jesteś szczególnie dobra w takim razie?
To pytanie Visala mogła całkowicie zrozumieć – zresztą ona sama nie miała nic przeciwko byciu przydatną dla lokalnej społeczności, skoro już chciała skorzystać z ich gościnności. Nie zmieniało to jednak faktu, że w jej mózgu pojawiła się pustka. Nic, cisza, biały szum, zero. Odlegle pomyślała, że nikt wcześniej jej o to nie zapytał. Nikt nigdy nie musiał pytać. Czując presję narastającego milczenia, odezwała się:
– Ja, hm, ekhem, to znaczy, eee... Medycyna? Tak myślę. To znaczy, nie jestem jakaś wybitna
czy, hm, czy coś, ale szkoliłam się w domu i...
– W takim razie, może spróbujesz swoich sił jako sanitariusz – Renesmee przerwała jej, zanim zdążyła na dobre się rozkręcić w swojej chaotycznej paplaninie. – Kiedy już się zadomowisz, to znaczy. Poznasz kilka innych wilków, znajdziesz suche miejsce do spania.
Wtedy możesz się zgłosić do Belief, ona cię odpowiednio pokieruje.
– Och! Ja, hm, dziękuję. To b-bardzo uprzejme z twojej s-s-strony!
Renesmee uśmiechnęła się miło, co Visala entuzjastycznie odwzajemniła.
– Witamy w Watasze Renaissance.
Visala nigdy nie sądziła, że zostanie tak ciepło przyjęta. “Ale jak zawsze pozytywne nastawienie to podstawa” – pomyślała zadowolona. Następnie reflektując się, że niepotrzebnie przedłuża rozmowę, szybko odezwała się:
– Myślę, że cz-cz-czas już na mnie, ekhem. Jeszcze raz, hm, dziękuję. – Po czym pospiesznie wycofała się na zewnątrz. Była prawie pewna, że za sobą usłyszała serdeczny śmiech. Zmrużyła nieco oczy na oślepiające słońce na zewnątrz jaskini.
— Hej Visalo, jak poszło? — odezwała się Shori. Visala spojrzała na nią zaskoczona, że wciąż tam jest. Szczerze spodziewała się, że Shori ruszy dalej bez chwili zawahania po wykonaniu swojego obowiązku, zostawiając ją samą sobie. Vis musiała przyznać, że było to przyjemne, choć obce uczucie. Uśmiechając się, odpowiedziała:
– Renesmee powiedziała, hm, że mogę się tu zatrzymać. I że mogę zbadać okolicę.
– W takim razie cieszę się, że zostajesz z nami. – Po czym z wahaniem dodała: – Niestety muszę już lecieć. Patrol, sama rozumiesz.
– Och, jasne, hm, pewnie, rozumiem. To ja może już, hm, pójd… – pospiesznie wydukała
Visala.
– Mogłabyś iść ze mną! Pokażę ci trochę terenów w drodze, a później rozejrzysz się sama –
przerwała jej Shori.
– O. Ja, hm, tak, pewnie. – Nieśmiały uśmiech wpełzł na jej pysk. To byłoby naprawdę miły gest ze strony nowo poznanej wadery. – W takim razie, hm, prowadź. Shori rozpromieniła się i wskazując łbem w kierunku południa, ruszyła umiarkowanym krokiem.
– Chodź, pokażę ci trochę wybrzeża. – Po chwili wahania dodała: – Miałaś morze w swoich rodzinnych stronach?
– Je, eee, nie, nie bardzo. To znaczy, mieszkaliśmy głównie w górach, więc hm, dużo, dużo
drzew i bardzo mało wody. Poza strumykami to znaczy. – Visala zaśmiała się nerwowo.
Shori jedynie skinęła twierdząco, przyspieszając nieco tempo. Między waderami zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie trzaskiem gałęzi, kiedy przedzierały się przez gęstsze krzewy. Visala przestąpiła niespokojnie, łamiąc sobie głowę w poszukiwaniu tematu do rozmowy. Jej myśli wydawały się jednak kręcić w koło, bez żadnego ładu i składu, z jedynym spójnym pytaniem “Co powiedzieć dalej?” na czele. Kątem oka mogła dostrzec, że druga wilczyca również czuje się raczej niewygodnie w tej sytuacji. Desperacko rozejrzała
się dookoła, szukając jakiejkolwiek inspiracji, a znajdując jedynie trochę zielonych liści, pożółkłych igieł i ładne, ale niezbyt pomocne jezioro. A może…
– Jaki jest twój ulu… – odezwała się Visala, w tym samym momencie, w którym Shori
zaczęła mówić:
– Więc właśnie mija…
Obydwie zamilkły, uśmiechając się do siebie niezręcznie.
– Mo-hm-może ty pierwsza – wypaliła Vis.
– O, chciałam tylko powiedzieć, że mijamy Lac doré. Nie robi teraz wrażenia, ale jeśli wrócisz o zachodzie słońca, możesz być zaskoczona. Więc… o co chciałaś zapytać? Wzrok Visali powędrował niespokojnie w bok, uświadomiwszy sobie, jak głupie było wymyślone przez nią naprędce pytanie. Czując się niezwykle kretyńsko, że nawet wypowiada je na głos, wydukała zarumieniona:
– Ja, hm, to znaczy, jaki jest twój, eee, ulubiony kolor?

Shori?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1166
Ilość zdobytych PD: 583 + 5% (29 PD)
Obecny stan: 612

niedziela, 9 października 2022

Od Atrehu c.d Shori ~ Nowy dom | Trening czyni mistrza

Z rozdziawionym pyskiem i szeroko otwartymi oczyma, wpatrywałem się w miejsce uderzenia. Ciało rozpierała duma, puls mi przyśpieszył. Uśmiechnąłem się szeroko, machając ogonem jak wariat. To było właśnie to, czego się po niej spodziewałem. Moja podopieczna jest niezwykle utalentowaną waderą. Wierzę, że kiedyś będzie równie potężna, co mądra. W tak młodym wieku zapanowała nad swoją zdolność. Nawet jeśli to dopiero początek. Wszakże nie znamy wszystkich jej możliwości, lecz na była dobrej drodze. Byłem pewien, iż kiedyś prześcignie siłą również i mnie.
- Niesamowite! - błyskawicznie znalazłem się przy niej, składając całusa na czubku jej głowy. Objąłem ją wujowskim uściskiem, tarmosząc nieco jej grzywkę. - Spisałaś się na medal, jestem z ciebie dumny! - Wadera stanęła pewnie, z wysoko podniesionym łbem. Zaśmiała się perliście, po czym na nowo przywołała świecącą kulkę. Ta, bezzwłocznie pognała w jej kierunku, po czym zaczęła krążyć wokół nas. No, wokół niej, ale, jako że stałem tuż obok, to również i mnie.
- Nazwałam ją kometa. - Shori przysiadła, ogonem opatulając przednie łapy. Ja w tym czasie przyjrzałem się temu czemuś i natychmiast pojąłem, skąd pomysł na imię.
- Kometa, powiadasz? Podoba mi się. Pasuje. - uśmiechnąłem się zaś, odsuwając się na bezpieczną odległość. - Skoro tak dobrze idzie Ci panowanie nad nią, czas najwyższy wypróbować jej możliwości w boju.
- Ale... - Shori chciała coś powiedzieć, lecz zamilkła, przypatrując mi się badawczo. - A co jeśli zrobię Ci krzywdę?
- Nie zrobisz.
- Skąd ta pewność? - nadal nie wydawała się przekonana. Jej strach widać było w źrenicach. Próbowała go ukryć, spuszczając łeb w dół. Westchnąłem ciężko. Jakby jej to wytłumaczyć? Jak podnieść na duchu i przekonać, że nie ma się o co martwić. Wiedziałem, że jeśli coś pójdzie nie tak, może zrobić się gorąco. Nie znałem możliwości Shori, lecz coś mi szeptało, by zaufać instynktowi. Pozwolić jej działać. Jeśli będzie się hamować, jej moc wyrwie się spod kontroli i tym samym, może komuś zagrozić.
- Kochanie, spójrz mi w oczy. - wykonała prośbę. Podniosła głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. - Wierzę w Ciebie i Twoje możliwości. Potrafisz nad tym panować. Musisz zaufać sobie i słuchać swego serca. Nie myśl, pozwól sobie czuć. Niech moc przez ciebie przepłynie, niech obejmie twe ciało. Gdy będzie blisko krawędzi, natychmiast to wyczujesz. Postaw granice.
- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
- Skąd możesz to wiedzieć, jeśli nawet nie spróbowałaś? - coś chyba w niej drgnęło. Oczy stały się stalowe. Ogień na chwilę zgasł, lecz już po chwili płonął żywym żarem. Wadera podniosła się, wyprostowała grzbiet.
- Dobra, ale gdyby co, nie przychodź do mnie z płaczem.
- Bez obaw, w razie czego dam Ci chusteczkę. - oboje wybuchliśmy krótkim śmiechem, nim z szerokim uśmiechem, przystąpiliśmy do walki. Przyjąłem pozycję bojową. Moc niczym uśpiony wulkan, natychmiast zaczęła drgać. Skupiłem się na waderze, dokładnie obserwując jej poczynania. Nie zapomniałem także mieć na oku Komety. To ona stanowiła największe zagrożenie. Hmm... jakby tak o tym pomyśleć, Shori idealnie nadaje się do walki długodystansowej. Nie wiem co prawda, jakby poszło jej w zwarciu. Można to w sumie przećwiczyć później.
- Pilnuj siedzenia! - jak na komendę, wystrzeliłem w bok, z trudem unikając świecącej kulki. Pojawiła się tuż za mną znienacka. Minęła mnie ledwo o cal. Otrząsnąłem się, zdając sobie sprawę, jaką gapę zrobiłem. Miałem uczyć, a nie odfruwać myślami. Warknąłem w myślach, rozglądając się na boki. Komety nigdzie nie było. Musiałem przyznać, iż ciężko nadążyć za czymś tak małym i szybkim. Jedyną opcją wydawało się użycie przestrzeni. W ostatnim czasie bardzo ją wzmocniłem. Skupiłem się na otoczeniu, a w umyśle dostrzegłem niebieski pentagram, monitorujący wszystko i wszystkich. W jego okręgu pojawiły się świecące istoty, w tym także i Shori. Wyciszyłem wszystko, co znajdowało się dalej. Błysk przeciął powietrze. Sprawnie uchybiłem się przed atakiem. Niczym w tańcu, wykonywałem koleje uniki. Kometa widać była szybka, lecz zwinnością przeważałem ja. Potrzebuje znacznie mniej czasu, by zmienić kierunek. Zatrzymałem się. Czekając, aż się zbliży. Gdy to się stało, teleportowałem się nad nią, a elektryczny puls, wydobył się z mojego ciała. Kometa rozpadła się w pył.
- O! - zerknąłem na Shori. Wydawała się zdziwiona.
- No, wygląda na to, że twoja broń nie jest odporna na błyskawicę. I ma kiepski refleks.
- Hmmm...
- Spróbujmy czegoś innego. - przysiadłem obok nie, wpatrując się w niebo.
- To znaczy?
- Kometa skupia się na twoich myślach, ale jestem ciekaw, czy może atakować również bezwiednie.
- To... twardy orzech do zgryzienia.
- Zgadzam się. - przytaknąłem, uśmiechając się do niej. - Dlatego poćwiczymy inaczej. Przywołaj kometę i każ jej wzlecieć w niebo. Musimy zobaczyć, jak dalece może się oddalić.
- Dobra. - Shori wzięła głęboki wdech, nim przywołała swoją moc. Zwiesiła się, wpatrując się w Kometę nieobecnym wzrokiem.
- Shori?

Shori? Co cię tak zastanowiło?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 740
Ilość zdobytych PD:  370
Obecny stan: 370

Od Naharys'a c.d Sininen~ "Zapomniana melodia"

Jemu też nie był na rękę słuchać dokładnej opowieści o porwaniu. Wiedział, że dla Sini to wydarzenie było niemal nie do przeżycia - z tego też powodu chciał zaprotestować. Nie chciał, aby z powodu jakichś trzech obcych typków, podających się za braci jego jedynej miłości, Sini musiała rozdrapywać rany, które ledwo się zasklepiły, lecz nadal krwawiły przy najmniejszym dotknięciu. 

Jeszcze większej wściekłości dostał, kiedy Ci trzej poprosili... nie! Ton ich wskazywał, że nakazywał mu, aby wraz ze swoimi dziećmi, wyruszył z nimi do ich watahy. Obcej watahy, po której nie wiadomo, czego się spodziewać - w tej kwestii, Naharys wolał zachować nieufność. Jeśli ta wataha to zgraja żądnych krwi bandziorów, a Ci trzej podszywają się pod braci Piny, to nie zawaha się dokonać morderstwa, choćby w obronie Sininen, Shori i Ereden'a. Po tym, jak tych trzech opuściło ich jaskinię, Naharys rozluźnił się nieco, ale widząc załamaną Sininen - bardzo dobrze wiedział czym - zbliżył się do niej, otulił silnym ramieniem i przygarnął do siebie. Ereden wyglądał, jakby sam nie wiedział, co miał myśleć o tym zajściu, a Shori w zamyśleniu wpatrywała się w łapy swej przybranej najmłodszej siostry. Nie minęła jednak chwila, gdy cała trójka nagle wzięła pod wzrokowy ostrzał swego rodziciela, który, doprawdy sam nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim. 
- Nie mamy pewności, czy Ci trzej mówią prawdę - powiedział po chwili Naharys, tonem pełnym podejrzeń i nieufności. Miał, co do tego pewien powód, gdyż rzadko kiedy się zdarza, że pewnego dnia spotykasz basiorów, podających się za braci twojej ukochanej. Oczywiście, Pina opowiadała mu kiedyś, że wychowywana była  przez starszych braci, co też świadczyło o tym jej zadzierżysty charakter. Dla niego, jak i swoich dzieci, była mimo wszystko, upersonifikowanym ciepłem, synonimem słodyczy i opiekuńczości. Uwielbiała tulić się w futro Naharys'a, rozpieszczać ich szczeniaki, aczkolwiek bywały dni, kiedy wcielał się w nią dowódca, który ustawiałby wszystkich do pionu. 
- Może pójdziemy do nich, na granicę, przyciśniemy ich, czego dokładnie chcą. Jeśli to tylko zawracanie głowy, damy sobie spokój - zaproponował Ereden, przekonująco kiwając głową w stronę ojca. - Jeśli jednak będzie to pułapka, rozwalimy ich na kawałki! 
- Hej, hej, Rambo, nie zapędzaj się tak! - odezwał się Naharys - Wydają się być doświadczonymi wojownikami. 
- Tato, proszę cię! - rzucił beztrosko Ereden - Tacy z nich wojownicy, jak ze mnie śnięty pstrąg! Sininen rzucała tym...Saarielem, czy jak mu tam, jak wypatroszoną wiewiórką. 
 Nieczęsto Ereden chwalił Sini za jej wyczyny w walce, co też sprawiało, że najmłodsza z rodzeństwa lekko unosiła głowę, z lekkim niedowierzaniem zerkała na brata, a potem Naharys widział, jak ponownie spuszcza smutno uszy, wtulając się jeszcze głębiej w płaszcze swego świata, do którego dostęp miała tylko ona. Miał rację, przyznał Naharys - Sini rozprawiła się z tym basiorem zawodowo. 
- Musimy się dowiedzieć jednego od tych typków - odparł po chwili ojciec trójki wilków - O czym oni gadali? To nie Pina była celem porwania, tylko Sini? Jestem zagubiony, jak na razie. Co o tym myślisz, Ereden? 
- Myślę, że oni coś kombinują! - powiedział syn, spoglądając podejrzliwie w stronę trzech punkcików, odchodzących w stronę granicy. 
- A ty, Chmureczko? - zwrócił się Naharys do Shori. 
- Sama nie wiem. Może powinniśmy się przynajmniej dowiedzieć, o co chodzi z porwaniem Sini, dlaczego zamiast tego, mama została porwana?  
- A ty, Sini? - spojrzał na najmłodszą córkę - Co o tym myślisz?  

<Sininen? Wiem, krótkie, ale to z powodu braku pomysłów na dalszy rozwój wydarzeń xD>

Ilość napisanych słów: 533
Ilość zdobytych PD: 266 
Obecny stan: 4206 PD 

sobota, 8 października 2022

Od Amber do Naharys ~ "Zezowate szczęście"

Wędrowałam przez Forêt de Vie, był to piękny dziki las. Od niedawna byłam w watasze. Szczerze mówiąc, dziwiłam się, czemu mnie przyjęli, nie ma ze mnie pożytku, tam mawiano w moim stadzie. Nie czułam się swobodnie, przemierzając tereny, ale nie dałam po sobie tego poznać. Uśmiech od ucha do ucha i skocznym krokiem szłam przed siebie, na głowie podskakiwał mi Bob. Czasem zlatywał na grzbiet, lecz nie przeszkadzało mi to dopóki czułam, że jest na mnie. Miałam nauczać medycyny młode wilczki, jak i być zaopatrzeniowcem, to chyba najbardziej mi pasowało. Zdobywanie i szukanie ziół i potrzebnych składników. Musiałam poszukać również miejsca, gdzie mogłabym śpiewać w samotności, to byłoby moje jedyne miejsce, gdzie mogłabym być sama z Bobem i nikt by nam nie przeszkadzał. Jak byłam oprowadzana przez Alfę, najbardziej przypadło mi do gustu Côte Focheuse. Gdy by jakoś znalazła przejście na dół i tam śpiewać byłoby cudownie. Nie mogłam sobie pozwolić na zaniedbanie obowiązków. Oczywiście na razie miałam dwa dni wolnego, by się zapoznać z wilkami, to co lubię najbardziej! Miałam nadzieję, że zaprzyjaźnię się z dużą liczbą i będziemy przyjaciółmi. Szłam i szłam, nagle poczułam, że gdzieś znikł mi Bob. Zaczęłam się rozglądać i widziałam, jak turla się z górki do krzaków. Szybko ruszyłam za nim, nie mogłam pozwolić, by coś mu się stało, on jedyny był mi bliski. Na szczęście wpadł w gęste krzaki, na pewno mu się nic nie stało. Wczołgałam się w nie, by znaleźć mojego żabiego przyjaciela. Gdy zauważyłam, że siedzi patrząc w małą dziurę w krzaku, byłam ciekawa, na co się tak gapi, chodź pewnie i tak w dwa różne miejsca. Spojrzałam przez małą dziurę, na szczęście Bob dalej mógł patrzeć ze mną. Widziałam, jak wilki trenują walkę, jedenaście wilków naliczyłam, lecz był jeszcze jeden wilk, tylko on nie ćwiczył, bardziej pilnował innych, czyli szkolił. Wtedy sobie przypomniałam swoje stado, zrobiło mi się smutno, lecz na pysku było i tak widać było przeciwieństwo. Nie umiałam się smucić na pysku, gdyż życie było zbyt krótkie na takie smutki. W swojej frakcji nigdy nie nauczono mnie walki, gdyż wadery i samice nie mogły walczyć, były tylko do jednego rozmnażania, opiekowania się młodymi i medycyną. Na szczęście nie walczyliśmy z nikim od zarania dziejów, nikt nie znał naszego położenia, było ono tak ukryte, że samo wejście w jaskinie i przejście pomyślnie pułapek tam zastawionych, trzeba było przejść labirynt. Ostatecznie stał na straży też smok, który nie wpuszczał nikogo o złych zamiarach, on sam jedynie mógł otworzyć wrota, dlatego musiał on przedłużać swój ród przez wieki, bo nikt by nie mógł przechodzić.
Próbowałam podsłuchiwać i obserwować, gdyż zawsze chciałam się nauczyć tego, czego się nie nauczyłam. Niestety walka była to dla mnie czarna magia. Oni byli wysportowani i umięśnieni, bardzo! Prawdziwi mężczyźni ! Ich szef nagle się odezwał.
- Na dziś koniec możecie odpocząć, do jutra — odparł do wszystkich.
Gdy wilki się już wszystkie rozeszły prócz niego, ja również, chciałam wyjść z krzaka i przywitać się, lecz nagle zauważyłam, że znikł mi BOB! Szukałam go i wołałam, by wilk mnie nie usłyszał, gdyby wyszło, że cały czas tu siedziałam, zapadłabym się pod ziemię. Nagle zauważyłam go za wilkiem, nie wiedziałam, co planował. Patrzył się na jego ogon, bałam się najgorszego. Szybko postarałam się wyjść z krzaków i pobiec w stronę Boba i wilka. Niestety, gdy się zatrzymałam przed wilkiem, a on spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ja... chciałam... - nie wiedziałam, co powiedzieć.
Spojrzałam na Boba, a ten otworzył pysk, i wystrzelił swój język. Przez to, że ma zeza, nie trafił w ogon tylko w „anus". Mina wilka wyglądała tak:

Po krótkiej chwili wilk skoczył w górę, a Bob schował język. Szybkim ruchem schowałam go za plecami i siadłam z uśmiechem.
- Wszystko w porządku ? - zapytałam.
- Co to było! - zawołał zszokowany biały wilk. Był tak niemile zaskoczony, że nawet nie przyszło mu do głowy, iż właśnie siedzi przed nim całkiem obca mu wadera. Wadera, która w dodatku uśmiechała się nerwowo — oczy zaś wskazywały, że się denerwowała, bo miotały się jej, jak dwa niebieskie mrówki.
- Wybacz... On nie chciał naprawdę, chciałam się przywitać, a on wszystko zepsuł eh — podrapałam się za uszkiem.
- On ? - zapytał zaskoczony — nikogo tu nie ma prócz nas.
- No... nie do końca — wyciągnęłam zza pleców Boba. I pokazałam go Basiorowi.
- Naucz lepiej swojego... - jeszcze raz zerknął na bajecznie pomieszane żabie źrenice płaza, który głupkowato wpatrywał się w basiora — dobrych manier. I wszelkich zasad dotyczących czyjejś intymności. Cholera, co jest nie tak z tą żabą?
- Nie tak? Przecież wszystko jest z nią w porządku — posadziłam Boba na moją głowę, a on od razu położył się na brzuchu, a raczej grawitacja przyciągnęła jego.
Wilk pokręcił lekko głową, z zażenowaniem posadził zad na miejscu, czując jednocześnie to obślizgłe uczucie po... jęzorze? Jęzorze tego płaza. Sam nie wiedział, gdzie oczy podziać, w trakcie, gdy wadera, choć zmartwiona całym tym zajściem, sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz parsknąć śmiechem.
- Jestem Amber. - podałam wilkowi łapę.
- Naharys. - odparł basior.
- Miło mi Ciebie poznać Naharys. - uśmiechnęłam się od ucha do ucha. - kim jesteś w watasze ?
Naharys zerknął na waderę.
Przechyliłam łebek w lewą stronę, bo basior ciągle mi się przypatrywał. Pomachałam mu po chwili łapą przed oczami, by go obudzić.
- Halo prze pana, nie śpimy. Bob ma pomóc obudzić? - spytałam i zachichotałam.
- Huh, co? - wypalił nagle Naharys, potrząsając lekko głową. Wyrwał się z zamyślenia i odparł. - Hmmm, pytałaś o coś?
- Hah tak pytałam, czym się pan zajmuje panie Naharys? - odparłam z uśmiechem, Bob tylko powolnym ruchem zamknął najpierw lewą powieką a później drugą.
- Jaki pan?! - zawołał basior, spektakularnie udając wściekłość, a żeby to udowodnić, uśmiechnął się ciepło do wadery. - mów mi Naharys. Jestem Kapitanem watahy. Szkolę wojowników, a w razie czego, dowódcą wojsk, do usług.
Moje oczy zaczęły połyskiwać jak sto gwiazd na niebie. Idealnie się złożyło, może mógłby mi pomóc! Bobowi też by się trening przydał.
- W takim razie mam prośbę, czy mógłbyś mnie i Boba nauczyć samoobrony ? Takich podstawowych chwytów i innych. - odparłam, moje oczy nie przestawały świecić, byłam podekscytowana.
Z tym pytaniem, Naharys przyjrzał się jej uważnie. - pomyślał Naharys, przekrzywiając lekko głowę. Przymrużył nieznacznie oczy, zjeżdżając nimi po zgrabnych łapach Amber.
- Czemu nie? Pasowałoby nieco popracować nad twoim... ummm... Umięśnieniem i nad ich siłą. A potem zobaczymy.
- Super. - wzięłam w łapy Boba tak, by jakąś gałką oczną patrzył na mnie. - Słyszysz Bob, będziemy wojownikami, pewnie nie tak dobrymi, jak on, ale w mniejszej merze wojownikami ! - odparłam.
Bob nie mógł skupić wzroku w jednym miejscu, jedna gałka patrzyła na drzewa za mną a druga we mnie. Uściskałam go i znów położyłam na łbie.
- Powiedz tylko, kiedy co i jak ! - miałam nadzieje, że moja waga nie będzie mu przeszkadzać w treningu. 25kg to jest mało jak na wilka, a ja od urodzenia mam niską wagę, choćbym jadła ile wlezie, nie przytyje więcej niż 30kg. Cieszyłam się z nowo poznanego wilka, miałam nadzieję, że będzie więcej osób do poznania.

Naharys ?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1228
Ilość zdobytych PD: 614 + 5% (31 PD)
Obecny stan: 645
Amber
Niekiedy nazywana Landrynka
Płeć: Wadera | Wiek: 3 lata | Rasa: Wilk | Ranga: Delta Poziom: 1 (1573/3000 PD) | Stanowisko: Nauczyciel medycyny | Zaopatrzeniowiec Właściciel: Ross [Howrse] Hooty#2968 [DC] shiru.wilczek@gmail.com [gmail] Autor: Art należy do właściciela postaci


piątek, 7 października 2022

Od Eowiny c.d. Yneryth’a ~ Zagubienie [cz.2]

 Eowina obserwowała białego basiora i pomyślała, że w sumie to jakieś informacje mogła wyciągnąć od niego. W sumie to zawsze jakieś nawiązanie komunikacji. Jakby teraz mogła, pacnęłaby się łapą w pysk, ale nie chciała ośmieszyć się na oczach basiora.
- To jest żałosne - Pomyślała komentując swoje braki umiejętności z komunikacją. Wstała i zastanawiając się, czy się odezwać przestąpiła z łapy na łapę.
- Może opowiesz mi coś o watasze? - W końcu raczyła się odezwać przywdziewając swój beznamiętny wyraz pyska. Ulokowała swój wzrok na miejscu, gdzie powinien być basior. Już zdążyła się zorientować, że posiadał moc jednoczenia się z otoczeniem.
- O tej watasze? – Zapytał z lekkim zdziwieniem. – Mogę ci coś powiedzieć, tylko pytanie, co chciałabyś usłyszeć. - Może nie było tego widać, ale poczuła lekką irytację.
- A o jakiej? - Jej wzrok wreszcie nabrał jakiegoś wyrazu, a dokładniej pytającego.
- Dokładniej interesuje mnie na co powinnam uważać, jakie są obopólne zasady, twoje zdanie na temat watahy. - Wyliczyła i podeszła bliżej.
- W szczególności powinnaś zwracać uwagę na to, co robisz. Są wilki, które będą okradały cię z własnego czasu. Generalnie powinnaś być lojalna alfie i bla, bla, bla wykonywać obowiązki. Nie jestem związany z tą ziemią ani mieszkańcami, jeżeli o to pytasz. Choć niektórych nawet polubiłem. – Odpowiada, pojawiając się skierowany pyskiem ku waderze. Skierowała pysk w kierunku, gdzie pojawił się basior. Kiwnęła minimalnie łbem dodając sobie animuszu, że dobrze zgadła, gdzie wilk stał, mimo że nie było go widać. Pozwoliła sobie podejść jeszcze kawałek zachowując komfortową odległość.
- Wiesz, dużo to się nie dowiedziałam, a część sama mogłam się domyślić. - Przekręciła oczami. Uważniej przyglądając się wilkowi zapamiętując zapach i postać.
- Nie pytałam o twoje relacje, a uwagi czego powinnam się wystrzegać lub może kogo. - Wilk dla mnie mówił zbyt ogólnikowo i w ogóle nic się nie dowiedziała.
- Masz rację, ale nie jest łatwo odpowiedzieć na tak otwarte pytanie. Zechciałabyś je skorygować? - Opowiedział ogólnie tak jak ona zadała pytanie.
- Już precyzuje. W każdej społeczności jest tak zwana czarna owca, jaka jest tutaj? - Spojrzała na watahę spędzająca spokojnie czas niedaleko ich.
- A co powiesz o alfie? - Nie pozwoliła mu dokończyć, powiem nasunęło jej się od razu pytanie, gdy tylko jej uwagę przykuła tutejsza alfa, którą zdążyła już jako tako poznać. Czuła się przy niej jakoś dziwnie, nie przywykła, gdy ktoś tak otwarcie ją traktował. Zawsze w stosunku do niej zachowywano dystans, więc i ona tak innych traktowała. Uważał, że to normalna kolej rzeczy poznając obce stworzenia. Nie zwróciła uwagi co mówił jej towarzysz rozmowy, bo właśnie całą uwagę skupiła na alfie i trochę odpłynęła.

Yneryth? 

PODSUMOWANIE 
Ilość słów: 415 
Ilość zdobytych PD : 207 
Obecny stan; 207 PD

czwartek, 6 października 2022

Od Naharys'a ~ Event Wakacyjny (Pisarski -Plażowy dzień)

 Jak to mogło być możliwe? Wydawać się mogło, że zaledwie wczoraj była surowa, bezwzględna zimna, która wystawiała wszystkich na próbę śmierci i przetrwania. A dzisiaj? Słońce, które zaledwie wyłoniło się zza wschodniego widnokręgu, potrafiło przypiec... i to dość konkretnie. Lato to czas, kiedy każdy marzył o wypoczynku na rozgrzanym od promieni piasku, bądź zamoczeniu futerka w przyjemnie chłodnej wodzie, w spokojnie płynącym nurcie rzeki. Na dodatek Alfa, ku spełnieniu owego marzenia o wypoczynku, zorganizowała wspólną, watahową imprezę na Plage Sud. Jak jedna wielka rodzina, nikt dzisiejszego dnia nie miał prawa być sam, a przywilej dobrej zabawy był w zasięgu każdego. Mimo tego, Naharys nie chciał ruszać się z leża, zakopany pod grubymi i wygodnymi futrami, nawet do głowy mu nie przyszło, aby gdziekolwiek iść. Miał ochotę ten dzień przeznaczyć na pełnoprawne leniuchowanie... lecz z drugiej strony, nie wypada odmawiać Alfie towarzystwa na dzisiejszej imprezie. Później jednak, do powstania - co prawda, niechętnego - ostatecznie... szukam słowa... wyperswadowały jego dzieci. Ereden pakując rzeczy do skórzanej torby, napomknął ojcu o dzisiejszym spotkaniu, a Shori zaś, z uroczo wetkniętym białym kwiatem za lewym uchem, oznajmiła melodyjnym tonem. 

- To już dzisiaj! Wakacje już są z nami! 
Naharys nadal udawał, że pogrąża się w przyjemnym śnie, kątem oka zaś, dyskretnie obserwował poczynania wilków. Nie dane mu było jednak nacieszyć się owym stanem zbyt długo, bo syn niecierpliwie szturchnął ojca w ramię. 
- Tato, chodź z nami! Dzień jest ładny, a na plażę zlatuje się cała wataha. Nie gadaj, że będziesz próbował trenować, bo nikogo na poligonie nie spotkasz. 
Naharys mruknął coś niezrozumiale pod nosem, ziewnął głośno ukazując rząd długich zębów. Potarł łapą zmęczone oczy, po czym z uwagą rozejrzał się po wnętrzu jaskini. 
- Gdzie Mystic? - zapytał nagle, jakby ożywiony. 
- Spokojnie, jeszcze sobie śpi w przedsionku obok - odpowiedziała za Ereden'a wesoła Shori, która poprawiając kwiatek za uchem, rozpostarła nagle skrzydła, gotowe do startu. - Będę czekała na was przy granicy Plague Sud z całym jedzeniem. Doprowadźcie tymczasem tatę do porządku. 
- Że co? Jak?! Już wstaję, no już. - odparł Naharys, wstając na równe łapy i przeciągając się z chrzęstem w kościach i kręgach. 
Uroki posiadania dzieci, pomyślał Naharys, ziewając przeciągle. Jednakże za nic, nawet za skarby całego świata, nie oddałbym ich. Za bardzo kocham te urwisy. 
 Leniwymi krokami podszedł do Ereden'a i pomógł mu w pakowaniu rzeczy do skórzanej torby, w trakcie, gdy nagle z przedsionka wyłoniła się granatowo niebieska głowa Mystic, którego zapewne zbudziły odgłosy przygotowań. 
- Jaaaawn! - ziewnął Mystic. - Co się stało? Czemu się pakujecie? Gdzie idziecie? 
Basiorek, jakby dostał nagłego dziecięcego szału, zaczął zasypywać wszystkich pytaniami - jak to szczeniak. 
- A gdzie jest ta Plauge Sud? Co tam będziemy robić? Czy tam będą inne szczeniaki? A czy tam będę mógł się wykąpać?
- Tak, tak będziesz mógł się tam wykąpać - odparł po chwili Naharys, kręcąc dyskretnie oczami - Ereden spostrzegł to jednak i zachichotał cicho pod nosem.  
Swoją ciepłą, przytulną i przestronną jaskinie opuścili dopiero koło wczesnego południa - A gdy Naharys wychylił czubek swego nosa, od razu poczuł na nim przyjemne ciepło prażącego słońca. Niecały kilometr dalej spostrzegli dwójkę wilków, zmierzających na południe - Hinatę i Tarou, którzy szepcząc coś między sobą, nawet ich nie zauważyli. Albo byli tak zajęci rozmową, albo wiejący wiatr był zbyt słaby, aby zapach Naharys'a dotarł wraz z nim do ich nozdrzy. W końcu Hinata spojrzał w ich stronę - Biały wilk pomachał w ich stronę, a oni odwzajemnili się tym samym, krzycząc jednocześnie słowa powitania. Czy istnieje jakieś złe coś, co zakłóci tę wakacyjną sielankę? Czy w tym dniu zaiskrzy coś, co załamie czar letniej imprezy? Tego niebawem się dowiemy. 
Choć Naharys nie zapuszczał się w te strony (nawet w trakcie zwiedzania w dniu jego wcielenia w szeregi watahy), ale musiał przyznać, że plaża robiła zaskakujące wrażenie. Słońce na tle błękitnego, ogołoconego z chmur nieba, rzucało gorące promienie na złoty, spalony ciepłem piasek - woda, czysta jak ten kryształ, odbijała od swej powierzchni słoneczne światło, co dawało efekt połysku w trakcie jej marszczenia. Na brzegu morza można było znaleźć wiele rodzajów muszelek ( które też Mystic zbierał z ogromnym zapałem ), po piasku spacerowały swobodnie morskie kraby, które nie miały nic przeciwko towarzystwa wielu wilków, w górze natomiast kołowały z wrzaskiem białoszare mewy. 
- No i to ja rozumiem! - rzekł z młodzieńczym zadowoleniem Ereden - Słońce, piasek i tak wiele możliwości na odpoczynek. Czego chcieć więcej? 
- Cienia - burknął pod nosem Naharys, kiedy ze zmarszczoną połową pyska, przymrużał oko, bo promienie słońca skutecznie go oślepiały. Shori i Sininen postanowiły poszybować wraz z gromadą mew po niebie, jako element rozgrzewki przed kąpielą. Ereden entuzjastycznie i w podskokach pobiegł do swej ciotki, która zajęta była rozmową ze swoją małą współpracownicą Itami... a gdzie była Itami, tam musiał być i Atrehu. Rudy samiec pojawił się nagle, zza zasłony wysokich krzewów i powitał obie wadery zawadiackim uśmiechem, błyszcząc przy tym bielą swych długich zębów. Dalej, skryty w cieniu palm, wyglądał Yneryth, który swym bystrym wzrokiem obserwował całą plażę, przy odrobinie chłodnego napoju w wyciętej skorupie kokosu. Co jakiś czas potrząsał nim łapą. Po chwili, do beztroskiego lotu Sini i Shori, przyłączył się Niko, a zaraz po nim Noiter i czworga wilków urządziła sobie powietrzny wyścig. Gdzieś z boku, Pawona, ciesząc się w pełni z promieni słońca, wyłożyła się na rozkosznie ciepłym piasku (zgodnie z jej upodobaniami), a kiedy podszedł do niej Ereden, zajęła się również rozmową z nim; Naharys był jednak ciekaw, o czym mogliby tak konwersować z podejrzanie dziwnymi uśmiechami na pyskach. Lonya poszła w ślad za swoim bratankiem i przyłączyła się do dwójki wilków, tym samym Naharys odruchowo wrócił wzrokiem do Atrehu, który tym czasem zajmował Itami namiętnym pocałunkiem - Naharys pokręcił głową, przekręcając oczami ~ Cały nasz Atrehu..
W końcu biały wilk zajął miejsce w cieniu wysokich skał, ostro wystających niczym wyrwane zęby olbrzymiego potwora - ułożył się na wilgotnej, kamienistej ziemi i z satysfakcjonującym uśmiechem obserwował powietrzne zabawy dzieciaków. Mystic zdołał zapełnić torbę muszelkami, co z resztą specjalnie przywędrował do białego wilka, aby się mu nimi pochwalić. 
- Dobra robota... - zaczął Naharys, lecz nadal miewał problemy z wypowiedzeniem jednego, prostego słowa. Prostego, aczkolwiek mocno wiążącego słowa. -... synu - szepnął pod nosem, aby Mystic nie usłyszał. Zawsze tłumaczył sobie, że to sytuacja, która wymaga od niego czasu - sytuacja ostatecznej akceptacji. Nie wahał się natomiast przytulić do siebie basiorka. 
- Tato, idziemy razem poszukać muszelek? - rzucił entuzjastycznie Mystic, zamiatając przy tym piasek swym ogonem - jest ich jeszcze tyle do zbierania! 
- Z pewnością! Zapewne też nie udźwigniemy ich wszystkich - odparł ze śmiechem Naharys. - Na razie ruszaj zbierać samemu, albo poproś Ereden'a, aby ci pomógł. Niebawem do was dołączę. 
- Oh, ale ja chcę, abyś był przy mnie! Mówię Ci, będzie zabawa! 
 Naharys spojrzał znacząco na Mystic'a - musiał przyznać, że źle znosił odmowy, dlatego jedynym jego sposobem na zdobycie tego, co chciał, było trwaniem przy swoim zdaniu, nawet jeśli liczyło się to z kłótnią - biały wilk zaobserwował to w nim już od jakiegoś czasu. 
- Za niedługo dołączę do was - powtórzył mimo tego Naharys, nie tracąc przy tym spokojnego, cierpliwego tonu. - Po prostu muszę pomyśleć. Czy mógłbyś mnie zostawić na chwilę? 
- No dobrze, ale przyjdziesz, dobrze? 
Naharys potwierdził, kiwając pewnie głową. Odstawił skórzaną torbę, wypchaną po brzegi rozmaitymi muszelkami, które z pustym, charakterystycznym stukotem obijały się o siebie, a chwycił za następny i popędził w stronę plaży. Naharys wyczuwał, jak w jego chodzie tryska energia - młodzieńcza energia i szczęście - basior odczuwał wręcz łaskoczącą serce satysfakcję z faktu, że zdołał zapewnić Mystic szczęśliwe, szczenięce życie, pomimo przeżytych strat. 
Po chwili jednak satysfakcja zelżała, ustąpiła miejscu pewnemu uczuciu, którego wcześniej nie miał okazji doświadczyć - być może dlatego, że na co dzień, rutyna watahowego oficera zapełniała jego życie - sam wcześniej nie umiał tego nazwać. Tęsknoty? Za dawnymi szczenięcymi latami? Być może, drogi czytelniku. Szczenięce lata są godne wspomnień i tęsknot, w obliczu dorosłego, niezbyt kolorowego życia, pełnego zmartwień. Niech Mystic cieszy się szczenięcymi latami. 
 Dawniej mawiało się "Tak bardzo chcę być dorosłym!" a nawet nie miało się najmniejszego pojęcia, czego tak na prawdę się życzyło. Uśmiech jednak pojawił się nagle na pysku białego wilka ~ może, iż nie jestem już szczenięciem, drogi Mystic, lecz to nie oznacza, że nie mogę w sobie obudzić jego duszy. Naharys, wstając na równe łapy, wstrząsnął z futra drobinki piasku, po czym chcąc ruszyć w ślad za Mystic, lecz jego oczom ukazał się takowy obraz; Z zachodu i południa poczęły nadciągać czarne, bure i burzliwe chmury, w nienaturalnym i zastraszającym tempie. Były tak gęste, tak czarne, że gdy te przysłoniły swą masą cały talon słońca, wydawać się mogło, iż nastała noc. Wiatr, wcześniej łagodnie powiewający po całej plaży, teraz nabrał porywistego rozpędu, szarpiąc przy tym futrem bez litości. W powietrzu, prócz intensywnej woni niepokoju innych wilków, dało się także wyczuć podejrzliwą moc, która pojawiła się wraz z grzmotem burzy. Naharys zerwał się z miejsca, a jedyne co świszczało mu w głowie, to myśl o młodych; panował tak gęsty mrok, że sprzed oczu praktycznie zniknęła cała plaża... 
 Rozpętał mrok wokół siebie rozbłyskiem płomieni, które wystrzeliły z jego łapy, a rzucany okrągły blask na piasek migotał w rytmie ich tańca. 
- Ereden! Sini! Shori! - krzyknął Naharys, starając się wychwycić jakikolwiek znak, oznakę, że ktoś zebranych na plaży pozostał przy życiu. - Mystic! 
Zamiast odzewu, słyszał niepokojące zawołania członków watahy. Gdzieś, w kotłującej się mieszaninie odgłosów, starał wychwycić ten jedyny - w tamtym momencie myślał o Atrehu. Wiedział, że gdy odnajdzie przyjaciela, z pewnością obaj coś wymyślą, aby dojść do prawdy o dziwnym zjawisku... i co ono może oznaczać. Po chwili, w ślad za jego płomieniami, które stanowiły jedyne źródło światła w tej pogiętej sytuacji, zaczęły schodzić się wilki z watahy. Między innymi Belief, Shani, Atrehu, Noiter, Lawrence, Hinata, Lonya, Itami... spojrzał się im wszystkim w oczy, a jedynie co zdołał ujrzeć, to niepokój w ich odbiciu. Niepokój przemieszany z dezorientacją. Sam Naharys musiał wyglądać podobnie, a nawet czuł się tak samo. Po chwili zjawił się też Niko, Copycat, Attano i Eowina, a także Nabi w towarzystwie Shori, która służyła jej pomocą w obliczu jej ślepoty. 
Gdzie Sininen i Ereden? Gdzie Mystic? Płomień nabrał rozmiarów, aby rzucał większy pierścień światła, by Naharys mógł wśród zebranych spostrzec ich obecność. 
- Ereden! Sini? Odezwijcie się! Mystic! Dajcie jakiś znak! 
- Nie ich tutaj! - odezwał się po chwili Atrehu. 
- Sininen! - zawołała równie przerażona Shori. 

***
 Nawet nie dopuszczał do siebie możliwości, aby z całej watahy, jego dwójka biologicznych dzieci zaginęła, wraz Mystic, którego poprzysiągł strzec własnym życiem. I kochać, jak ojciec. 
Stojąc tak w blasku płomieni, utracił kontakt z całym światem, wydawało mu się, że na całe jego ciało opadła czarna płachta. Momentami przed jego oczami przemijał obraz twarzy Ereden'a, Sininen i Mystic, nawet nie starał się pogodzić z tym, że ich tutaj nie ma. Czyżby wariował? Być może... bowiem, nic, doprawdy nic nie jest w stanie wyprowadzić rodzica z równowagi, jak możliwość zagrożenia zdrowia, czy nawet życia jego dzieci. Uwierzcie mi na słowo, w tamtym momencie Naharys trząsł się z gniewu i rozpaczy. 
- Tato! - odezwała się Shori. Ta słodka, mała Shori, której to oczy potrafiły każdego wprowadzić w stan głębokiego zauroczenia. - Odnajdą się, prawda? Muszą się odnaleźć. 
I tymi słowy zbliżyła policzek do jego szyi, objęła czule łapami masywny kark Naharys'a, któremu ciepło na nowo wlało się do serca. 
- Tak, znajdą się, na pewno - odparł i bez krępacji przygarnął Shori do siebie. 
Nie czekali zbyt długo na zmiany - nastała chwila mroku, aby po chwili niebo zalało się morzem ciemnokarmazynowej czerwieni i wszystkie wilki ujrzały słońce. Nie to samo, złote, rzucające ciepłe promienie na rozgrzany piasek. Było ono czerwone, rzucające krwawe strugi nieprzyjemnego światła, które odbijały się od czarnej morskiej wody, szkarłatnym błyskiem.


Ten widok zostanie nam zapamiętany do końca naszych dni~ pomyślał ze zgrozą Naharys, kiedy skupił wzrok na czerwonym talonie. 
- Co to, do cholery, ma być?! - wydusił z siebie Yneryth.
- Mamo, co mamy robić? - zapytał się Niko stojącej obok Rene. 
- Kochani, utwórzcie dwurzędową kolumnę i wszyscy biegiem w stronę mojej jaskini, tam powiem wam, co dalej! - zawołała do tłumu zmartwiona Rene. 
 W trakcie, gdy reszta wilków posłusznie wykonała polecenie Alfy, Naharys nie mógł ruszyć się z miejsca, nadal ściskając policzek Shori do swej piersi. Piersi, w której serce łomotało o ściany żeber, niczym galopujący ogier. Rene, widząc bezczynność Naharys'a, zwróciła się do niego. 
- Naharys'ie, ciebie też dotyczy to polecenie! 
Basior nie spojrzał nawet na Władczynię - ze wzrokiem wbitym w krwawiące słońce, pokiwał stanowczo głową. 
- Nigdzie się nie ruszę, dopóki nie upewnię się, że trójce moich dzieci nie grozi żadne niebezpieczeństwo! - odwrócił głowę w stronę wadery. - Nikt mnie nie powstrzyma! 
- Naharys'ie, proszę chodź z nami, poszukiwania w pojedynkę nie są bezpieczne. 
- Nie będę stał, ani uciekał jak tchórz, gdy Sini, Ereden i Mystic potrzebują mojej pomocy! Gdzież są teraz?!  
- Nie pomożesz im w pojedynkę! - powtórzyła stanowczo Rene, lecz zaraz obok niej pojawił się rudy basior. Przyjaciel i kompan wielu podróży. 
- Nikt nie powiedział, że sam! - wtrącił Atrehu ochoczo, wypinając przy tym odważnie pierś - Jakim bym był mentorem w oczach mojej uczennicy - kontynuując wypowiedź, zerknął znacząco na przytuloną do piersi białego basiora Shori i puścił jej oczko - gdybym nie pomógł w odnalezieniu jej rodzeństwa! 
- Zdajecie sobie, że to już nie zabawa? - rzuciła ostrzegawczo Alfa - Nie wiemy, co się dzieje i co oznacza ta nagła zmiana słońca... i co też może się z tym wiązać. To już nie zabawa w kotka i myszkę, to poważna sprawa. Jestem za was odpowiedzialna, więc postępujcie według moich poleceń! 
- Shori - zwrócił się Naharys do wadery - Idź z Rene i resztą do jej jaskini, proszę. Ja i wujaszek Atrehu wrócimy z powrotem. Z Ereden'em, Sini i Mystic. 
- Naharysie! - uniosła się Alfa. 
- Z całym szacunkiem, Alfo - odparł odważnie basior - Nie zostawię moich dzieci w potrzebie. 

Alfa, widząc, że nie zdoła pokonać ojcowskiego oporu, westchnęła tylko, smutno kręcąc głową - Naharys mimo tego, rozumiał. Rozumiał, że Rene się martwi - w końcu jestem członkiem jej watahy, a tym samym, jej rodziny. Wilcy mogą być różni - wybuchowi, zbuntowani czy też nawet niezależni - każdy w jednej watasze, zaliczany jest, jak do rodziny i w pełni zgadzał się z Rene, lecz co może począć, kiedy jego najbliższa rodzina jest w opałach? Odwrócić się i ślepo podążać za rozkazem? Nie sądzę, mój drogi czytelniku. Dlatego też, za wymuszonym pozwoleniem Alfy, Naharys i Atrehu ruszyli pierwszym dobrym tropem, który mógłby świadczyć o ostatnim pobycie Ereden'a i reszty jego dzieci. 
Shori zaoferowała też swoją pomoc, ale Naharys miał ku temu pewne zastrzeżenia. 
- Chmurko, nie chcę, aby i tobie coś się stało - powiedział Naharys. W jego tonie wyraźnie dźwięczało zmartwienie, przemieszane z napięciem i lękiem. - Wracaj do Alfy. Czyniąc to, bardzo mi pomożesz, skarbie. 
- Tato, ale też siedząc bezczynnie, nie zdołam pomóc Sini i Ereden'owi. 
- Twój ojciec ma rację - wtrąciła się Rene, kładąc łapę na ramieniu Shori. - Bardziej mu pomożesz, zostając z nami. Liczę, że Naharys i Atrehu szybko uporają się z zadaniem, i wrócą do nas, aby przeczekać to dziwne zjawisko. 
- Słuchaj, co mówi nasza Pani - dołączył się Atrehu - A my wrócimy szybko, niż sobie wyobrażasz. Albo nie jestem synem Alfy. 
Przed wymarszem w głąb mroku i krwawego blasku, Itami podbiegła do rudego basiora, wyszeptała coś do niego, po czym obdarowała go ciepłym całusem w policzek. Basior, w odpowiedzi na ten ciepły gest, pieszczotliwie przejechał łapą po smukłej szyi wadery. Rudy odegrał się swoim, ale dość namiętnym pocałunkiem w usta, które po chwili chłonął, niczym skórę słodkiego owocu. Gdy odsunął od niej pysk, również szepnął coś na ucho drobnej wadery, której policzki spłonęły żywym rumieńcem, jakże widocznym, nawet w czerwonym blasku anomalnego słońca. Nie wiedzieć czemu, pustka jaka pojawiła się w sercu Naharys'a, od czasu utraty Piny, odezwała się nagle nieprzyjemnymi reperkusjami. W tamtym momencie, biały wilk widział Atrehu i Itami, nie jako przyjaciół - lecz jako siebie wraz ze swoją ukochaną, która urodziła mu dwójkę zdrowych i silnych urwisów. Otworzyła swoje serce dla podlotkę Shori, a także zarażała pozytywnym ciepłem basiora, kiedy czuł, że piętno złego humoru odcisnęło się na nim wyraźnie. 
Widok kochanków sprawił, że serce zakrwawiło z rany, jaka zostawiła po sobie tęsknota za waderą jego życia. 
- Atrehu, no chodź już! 
Basior nie był może zachwycony, ale wiedział jaka jest cena, więc pożegnał drobną medyczkę jeszcze jednym pocałunkiem, po czym ruszył w ślad za Naharys'em. 
- Masz pomysł, od czego powinniśmy zacząć poszukiwania? - zapytał Atrehu.  
Naharys zadarł nos do góry, aby móc wychwycić chociaż ślady ostatniego pobytu trójki zagubionych - zapach doprowadził go do cienia wysokiej palmy, w cieniu której parę wyrwanych piór ze skrzydeł Sininen. Leżały wśród plam krwi, które zdążyły wsiąknąć w piasek. To była krew Ereden'a. 
~ Moje dzieci są ranne! - pomyślał z przerazą Naharys. Przeraza, która skutecznie przyciemniała rozsądek, lecz także otwierała go na nową determinację, której nie w sposób mógł zapanować. 
- Oni są ranni! - odezwał się do rudego basiora - Kur*a mać, jakiś drań ich skrzywdził! 
- Uspokój się! To są na razie poszlaki! - odparł Atrehu uspokajającym tonem - Nie zakładaj najgorszego, nigdzie nie widać ciał.
- Nie rozumiesz! Ereden może teraz gdzieś krwawić, albo już wykrwawia się na śmierć! O! bogowie, wskażcie mi jakąś drogę, gdzie oni mogą być... 
- Naharys, uspokój się, mówię Ci, to pomoże. Dobrze, a teraz razem wychwyćmy jakieś nowe ślady. No dalej, węszmy! 
Naharys'owi, pomimo wysokiej samokontroli swych emocji, trudno mu było opanować kotłującą się wewnątrz niego wściekłość i rozpacz, ale z drugiej strony, Atrehu miał rację ~ Muszę się uspokoić i skupić węch na innych śladach. W nerwach nic nie zdziałam. Wziął kilka głębokich wdechów, ciężko wydychał przez usta z donośnym gardłowym warknięciem. Nic to nie dało, wręcz przeciwnie - czas, który zamiast poświęcić na poszukiwania, zmarnował go, usilnie próbując opanować emocje. 
- Nie uspokoję się, dopóki nie zobaczę ich całych i zdrowych! 
W trakcie ćwiczeń oddechowych, jego nos zarejestrował kolejny ślad - w pobliżu Arbre Divin, samotnie rosnące drzewo na środku samotnej wysepki, które otoczone było wodami - przybierającymi w blasku słońca krwawy odcień - jeziora, pełnego ryb. Jednakże to nie był ostateczny cel poszukiwań, bowiem kolejne ślady, jakie odnalazł przy brzegu jeziora - wyglądały one, jakby ktoś kogoś ciągnął po ziemi. Cudze pazury rozorały delikatną ziemię, tworząc w niej długie i zakrzywione szramy. 
- Nos mi podpowiada, że tędy był ciągnięty Ereden - powiedział po chwili Naharys, mierząc wzrokowo długość pozostawionych w ziemi tropów po pazurach - ich trop urwał się dopiero przy granicy wysoko trawiastej łąki. 
- No i? - mruknął Atrehu. - Gdzie oni mogą się znajdować? 
Naharys uniósł powoli głowę, nie spuszczając wzroku ze zdeptanej ścieżki, ciągnącej się w głąb łąki. Ścieżki, prowadzącej do... 
- W Forêt Ombragée - odparł Naharys tonem drżącym z przerazy. 
***
 
Nawet samemu Atrehu wydawała się straszna wizja wędrówki do mrocznego, rzekomo spaczonego mrocznymi siłami lasu - trop do żadnego innego miejsca nie prowadziłUwierzcie mi, Naharys, gdyby mógł, oddałby własne moce, oko i długi puchaty ogon, byleby jego dzieci znajdowały się w o wiele lepszym miejscu, niż samo Forêt Ombragée - las mroku. Nie ma innego wyjścia - musi tam wejść, prawdopodobnie skonfrontować się z mrocznymi siłami, które stoją za porwaniem, uwolnić więźniów i czym prędzej wracać do Rene - chaotyczny, pełen nieprzemyślanych spraw plan, lecz na tylko tyle było stać białego wilka - na improwizację. Nigdy nie przypuszczał, że po raz kolejny będzie musiał przeniknąć w mroki  Forêt Ombragée. W czerni, przemieszanej z czerwienią krwawiącego słońca, drzewa wydawały się być jeszcze bardziej mroczne - i tak, jak to słońce - brudne od krwi. Widok iście przerażający, nawet dla wrodzonych łowców i wojowników, jak Naharys... czy choćby dla potomka wielkiego Alfy, jak Atrehu. Ziemia na tamtym terenie wydawała się sucha, niczym popiół... jak sparzony słońcem piasek. Forêt Ombragée to też synonim śmierci - poza wyprawnych z życia i kolorów drzew, w tym miejscu nie rosło zupełnie nic - ani drobnej paprotki czy nawet małego mchu. Pod łapami czuli gęstą plątaninę grubych korzeni, które przypominały białemu wilkowi wielkie, długie zastygłe w bezruchu ciała węży. Poczuł nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, za każdym razem, gdy kątem oka spoglądał na zakrwawione słońce, którego promienie bez problemu przedzierały się przez korony drzew, zalewając podłoże szkarłatnym światłem. Naharys splunął obok.
- Gdzie oni mogą być? - mruknął Atrehu po lewicy Naharys'a - basior nawet w powietrzu wyczuwał jego napięte mięśnie, gotowe do akcji. 
- Mamy teraz dwa problemy na karku - odparł Naharys. Jego ton był poważny, twardy jak na Kapitana przystało. - Pierwszym jest odnalezienie uwięzionych. Drugim, są mroczne twory, które zamieszkują ten las. Mówiąc wprost - Musimy na siebie uważać, inaczej kolokwialnie i jednoznacznie mówiąc, będziemy mieć przej***ne. 
- Cicho, słyszysz to? - mruknął zaniepokojony Atrehu, zadzierając wysoko lewe ucho. Poruszało się ono, niczym radar, nasłuchując wyraźnie owe szmery, które o dziwo Naharys również usłyszał. Dało się posłyszeć dźwięki, podobne chichotom, jakie wydają z siebie hieny. Nie przywodziły one na myśl niczego pozytywnego... ani tym bardziej wesołego. To był chichot iście złośliwy, nieprzyjemny dla ucha. 
- Co to, do cholery?! - szepnął Naharys
- Demony? - mruknął Atrehu
- Potwory? - rzekł Naharys.
- Problemy? - powiedzieli jednocześnie. 
Mogliśmy wyobrażać sobie, co tylko chcieliśmy, ale zaprogramowany w nas niepokój i stres, dawał o sobie znać!~ pomyślał nagle Naharys, kiedy z każdą chwilą zagłębiali się w mrocznym lesie. Chichot stawał się coraz głośniejszy. Być może i byli na dobrej drodze, lecz nie oznacza to, że prowadzi ona do czegoś dobrego. Im bardziej parli głębiej w trzewia mroku, stawał się on coraz to gęściejszy. Tak bardzo, że stanowił on problem nawet dla ich oczu - co akurat, w gruncie rzeczy, było nienaturalne. Anormalne. 
Naharys słyszał o podobnie głębokim mroku - którego nikt nie jest w stanie przezwyciężyć. Taki mrok ogarnia tych, których dzieli zaledwie kilka sekund od śmierci. Basior próbował rozegnać ciemności płomieniami, lecz marny był tego skutek - ogień rozświetlił jedynie ich twarze, niekoniecznie przestrzeń wokół nich. 
Wkrótce dotarli do głębokiego, poprzebijanego korzeniami drzew wykrotu, na którego dno spadał krwistoczerwony snop światła, a w jego blasku stali... ONI. 
Sininen, Ereden i Mystic. Poza granicami światła, gdzie dalej kłębił się mrok, czaiły się jakieś istoty - Naharys wyczuwał je wyraźnie. Jakby wyczekiwały na jakąś akcję, a niektóre z niecierpliwości syczały coś w niezrozumiałym języku. 
- I co teraz? - wyszeptał Naharys, przylegając do ziemi, aby skryć się w gęstych zaroślach. Atrehu przyjął pozycję obok niego, zerkając jednocześnie przez zasłonę, aby lepiej ocenić sytuację. Ereden, Sini i Mystic stali nieruchomo, a ich oczy tępo wpatrywały się w górę, ku źródłowi światła, jakby byli nim zahipnotyzowani. Naharys nagryzł nerwowo dolną wargę, próbując wymyślić sposób, jak pobiec im z pomocą. Nic z tego, strach i niepokój zakłócały mu skutecznie logiczne myślenie. Nic z tego, gdyby nie... 
- Mam pomysł - odparł po chwili Atrehu. 
Rudy basior po krótce wyjaśnił, jak ma przebiec akcja ratunkowa, według jego pomysłu; sprawa była prosta - w oka mgnieniu przeteleportuje się do dzieci Naharys'a, przechwyci je i z powrotem przeniesie się do białego, aby później ratować się ucieczką. Proste? Nie do końca, gdyż jeszcze trzeba tym istotom uciec. To niemal graniczyło z szaleństwem - chciał powiedzieć Naharys, lecz nim zdążył cokolwiek rzec, Atrehu rozpłynął się w powietrzu. Pojawił się tuż obok trójki młodych wilków, na ten widok, biały wilk wywalił oczy z orbit, jednocześnie niedowierzając. W przestrzeni zatętnił dźwięk setek... być może tysiąca syczących krzyków wściekłości, w uszach wręcz kotłował nieznośnie, zmuszając do ucieczki. Lęku przypisywanego zwierzynie łownej. 
- Jazda! - krzyknął Atrehu z trzema, nieprzytomnymi już wilkami. Pewnie zastanawiałbyś się, drogi czytelniku, jakim cudem rudy basior, z taką łatwością, zdołał unieść na swoim grzbiecie taki ciężar, lecz Naharys, pod wpływem presji, nie mógł zmarnować ani sekundy na to. Bez głębszego rozmyślania, pobiegł za Atrehu. Niemal z wyraźną dokładnością słyszał, jak grupka, licząca sobie kilkadziesiąt istot depcze im po ogonach, basior niemal czuł na sobie oddech jednej z nich - co najgorsze, nie potrafił określić ich kształtu, bowiem idealnie wtapiały się w ogarniający ich mrok. Atrehu biegł niestrudzenie, lecz nawet taki mocarz jak on, musiał kiedyś przekroczyć granicę wytrzymałości. Zwolnił nieco, aż w końcu zatrzymał się przy jarze, przecinającym w poprzek las. 
- Co z tobą, Atrehu, musimy biec! - zawołał, przygarniając samca pod kark i zachęcił do dalszego biegu. 
- Jeśli przeżyjemy, obiecuję sobie, że będę biegał. Codziennie. - Wysapał pod nosem Atrehu, po czym ruszył dalej. Zabrał od niego Ereden'a i Sininen, przyjął na swój grzbiet, aby ulżyć przyjacielowi. 
Kroki mrocznych istot wydawały się coraz głośniejsze - zbliżały się do nas! Atrehu, ruszajmy się, inaczej możemy już kopać własne groby! 
- Jeśli się nie ruszymy, nigdy już nie pobiegasz! - warknął Naharys - Nigdy już nie przytulisz Itami. 
Ten ostatni argument dał Atrehu mocnego kopa. Dosłownie, owe słowa zadziałały na basiora, niczym czerwona płachta na byka. Rudy spiął mięśnie, przyspieszył bieg, jak na półlisa przystało, po czym zorientowali się, że zbliżają się do granicy Forêt Ombragée. Nie wiedział też, że wzmianka o Itami tak na niego wpłynie... owszem, chadzał się z nią, wielokrotnie widział ich namiętne pocałunki... Nah, Exan, to nie czas i miejsce na takie rozkminy! Trwał pościg.  Pościg przed czymś, co z jednej strony wydawało się czymś niematerialnym... a z drugiej zaś, śmiertelnie niebezpiecznym. Stanowczo zbędne myślenie o głupotach i chwile zwłoki mogłyby okazać się ostatecznie gwoźdźmi do dwóch trumien. 
***
Naharys niemal natychmiast poczuł ulgę, kiedy jego łapa stanęła na żywej, zielonej trawie na pobliskiej łące, graniczącej z ów mrocznym lasem. Istoty nie powinny już mieć wstępu na ten teren. Teoretycznie nie powinny, lecz w praktyce, nie zaprzestały pościgu. Nie ubiegli dalej, jak w pół drogi do kolejnej granicy, gdy mroczne istoty zatrzymały się gwałtownie, raptownie i wyraźnie zdezorientowane. To Naharys'owi wyglądało na to, że owe istoty napotkały pewną granicę, której przekraczać nie powinny. A z bezkształtnej mrocznej masy, poczęły wychodzić... 
Zwierzęta. Jelenie, zające, niedźwiedzie, łosie, żubry i inne żyjątka leśne. Szły przed siebie, nie zwracając na wilki najmniejszej uwagi... Naharys w tamtym momencie poczuł kompletną dezorientację, zagubienie w tym wszystkim. Nie potrafił tego pojąć, a tym bardziej wytłumaczyć. Jedyna hipoteza, jaka nasuwała się białemu wilkowi, to skłonność mroku do panowania nad ciałami innych zwierząt, aby wykorzystywać je do swych celów. Ale jakich? Tego Naharys na razie nie wiedział. W tym momencie najważniejszym priorytetem było rychłe dostanie się do jaskini Rene, gdzie jak mniemam, skrywały się wszystkie wilki z watahy. Chmury i słońce nie traciły na barwie, co też wprawiało Naharys'a w nieprzyjemne uczucie... Niepokój? Takowe zjawisko było dla niego w zupełności obce, niewytłumaczalne, normalne więc, że czuł niepokój przed czymś, czego nie znał. My, wszyscy jesteśmy tak zaprogramowani. Żeby strzec się nieznanego. 
Wiedząc już, że nie grozi im kolejny pościg, basiory zwolniły tempo, przechodząc w drobny trucht. Okolica była dziwnie spokojna i cicha, jakby zupełnie została pozbawiona życia - a mimo to, biały basior czuł, że ktoś ich obserwuje. Nie podzielił się swym odczuciem z przyjacielem, bez słów parł na przód, poprawiając co jakiś czas nieruchome ciała swoich dzieci, aby nie zleciały mu z grzbietu. 
- Dzięki bogom, to już koniec - oznajmił z wyraźną ulgą Atrehu. Naharys jednak uważał, iż na tę chwilę to żaden sukces, dopóki na własne oczy nie zauważy jaskini Alfy. 
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca - odparł Naharys - One nadal mogą być na naszym tropie. 
- Ale... widziałeś, co się z nimi stało! Te mroczne cosie... zamieniły się w zwierzęta. A raczej wyglądało to tak, jakby ten mrok został zmyty z ich ciała. Nie wydaje Ci się to dość dziwne?
- I właśnie dlatego nie powinniśmy jeszcze zakładać, że nic nam nie grozi. Ruszajmy! - to rzekłszy Naharys, spojrzał instynktownie na krwawiące słońce i orientacyjnie ocenił jego położenie. - Zbliża się późne popołudnie. I musiał też przyznać się przed samym sobą, iż po raz pierwszy w tym dniu, słońce wzbudzało w nim lęk. Dość irracjonalnie dziwny do opisania lęk. 

***
Droga do jaskini Alfy zajęła im niecałe dziesięć minut - i jak dotąd, przez cały ten czas nie natknęli się na żadne niebezpieczeństwo. Mieli, albo sporo szczęścia, albo coś, co kieruje zapędami mrocznych istot, straciło swą moc. Nie można kierować umysłem żywych stworzeń w nieskończoność... Naharys musiał się przygotować też na pomyłkę w tym stwierdzeniu. Mógł jedynie gdybać. 
Wnętrze jaskini Rene, jako jedyne na tym ogarniętym przez ciemność świecie miejsce było jasne od mocnego światła. Na środku groty Alfa usadowiła źródło światła w postaci drobnego klejnotu, wokół którego skupiła się masa wilków. Jeszcze bardzo wczesnym popołudniem, Naharys mógł u każdego spostrzec miłe uśmiechy i radość ze słonecznego dnia, a teraz? - Przygnębienie i niepewność przyszłości wyrażały ich smutne oczy, wpatrzone w blask kryształu. Odstawili nieprzytomne wilki pod ścianą jaskini, nieopodal siedzącej Lonyi, która natychmiast podbiegła do nich. Każdemu, w towarzystwie swej pomocnicy Itami, zbadała funkcje życiowe - żyli, lecz znajdowali się też w stanie głębokiego omdlenia. 
W tej samej chwili, na wysokim wzniesieniu, gdzie zazwyczaj przesiadywała Alfa, gdy udzielała komuś audiencji i zwróciła się do zgromadzonego wokół ugrupowania. 
- Kochani - zaczęła tonem dość spokojnym, starając się jednocześnie zachować entuzjazm w wypowiedzi, pomimo smutnego wyrazu twarzy - Zaprosiłam Was wszystkich na wspólną imprezę wakacyjną na plaży, lecz sami byliście świadkami tej dziwnej anomalii. Podejrzewam, że nie byłoby to zbyt bezpieczne przebywać razem na zewnątrz, dlatego też przyjmijcie moje zaproszenie do wspólnej biesiady, jaka odbędzie się w mojej jaskini. Będzie to niezapomniany dzień w moim życiu, jeśli zgodzicie się zostać u mnie i w miarę możliwości, cieszyć się wakacjami, jakie by one, w tym momencie, nie były. Za niedługo będzie podane jedzenie i picie, abyście nie musieli myśleć o tym, co jest teraz... ani o tym, co być może będzie jutro. Nie myślcie o tym, cieszcie się tą chwilą, to jest dla mnie bardzo ważne. 
- A gdyby komuś doskwierała nuda... - przyłączył się w wypowiedź Niko. Brązowowłosy basior wydawał się być w nieco przyjemniejszym humorze od swej przybranej matki, aczkolwiek błysk w oczach miał przygaszony - Obok dostępna jest biblioteczka, gdzie każdy może znaleźć coś dla siebie... 
W trakcie przemowy Niko, Alfa Reneesme dyskretnie zbliżyła się do Naharys'a i Atrehu - basiorom nie umknęło zmęczenie w jej szmaragdowych oczach. 
- Jak widać, udało się Wam! - powiedziała z zadowoleniem. - Czy nic się im nie stało? 
- Ich stan jest stabilny - oceniła Lonya - lecz ich homeostaza jest nieco osłabiona.
Alfa kiwnęła głową, zwróciła oczy ku Naharys'owi i zamyśliła się przez chwilę. 
- Opowiecie mi, co się wydarzyło w trakcie waszej podróży? 
Basior przytaknął i wraz z Atrehu starali się, wraz ze szczegółami opisać incydent, na jaki się natknęli w Forêt Ombragée, a Reneesme, z uwagą słuchała, w myślach łączyła fakty ze sobą. Jej oczy zdawały się wtedy przesycone mądrością, jakiej większość z nas mogłaby jej pozazdrościć
- Mogę jedynie przypuszczać, że Ombre cudzymi rękami i cudzymi duszami, próbował przełamać łańcuchy. Wyzwolić się z okowy, w jakie zakuł go Soleil. To jedna z metod na jego wyzwolenie, lecz warunek jest jeden. Dusza ta winna być przesycona masowymi pokładami życiowej energii. I na tyle silna, aby były one w stanie przełamać ogniwa łańcuchów. I pewnie udałoby się mu, gdybym Was zatrzymała, a wtedy... nie byłoby dla nas ratunku. Naharys'ie, Atrehu, dziękuję Wam. 
- Za co? 
- Za to, że bez oporu odrzuciliście mój wcześniejszy rozkaz. 
- Ja tylko chciałem ocalić swoje dzieci - odparł z kapitańską powagą Naharys. 
Atrehu i Reneesme nie powiedzieli już nic, tylko zerknęli na białego wilka ze zrozumieniem - tak mocnym, że nie było potrzeby patrzeć im w oczy. 
I wszystkie wilki spędziły noc w jaskini Reneesme, aż do następnego dnia, kiedy to anomalia słońca zniknęła na dobre - znów było jasne, rzucające ozłocone promienie na doliny i lasy. Ereden, Sininen i Mystic odzyskali przytomność dopiero o świcie, Naharys już wtedy nie spał - nie mógł spać w ogóle, nie ze świadomością, że tuż obok jego dzieci leżą bez przytomności. Pierwsza poruszyła się Sini - była kompletnie zaskoczona tym, jak znienacka znalazła się w objęciach Naharys'a - a jeszcze bardziej zaskoczyły ją jego słowa. 
- Myślałem, że już was nigdy nie odzyskam! 
- Tato, ale o czym ty mówisz? - zapytała Sininen - Dlaczego miałbyś nas stracić? 
Naharys zerknął ze zdziwieniem na córkę. ~ Nic nie pamięta? Nie pamięta nic z poprzedniego dnia? Cóż... to może i dobrze, że nic nie pamiętasz, moja droga Sini. Nie był to przyjemny czas ani miejsce. Naharys nie powiedział nic, jedynie co, znów przytulił policzek wadery do siebie, ciesząc się w duchu, że już po wszystkim. Potem zbudził się Mystic, tak samo zdezorientowany, co Sininen, lecz on wydawał się wyssany ze wszystkich sił, a Ereden natomiast nie przejął się niczym. Jakby ta cała sytuacja z anomalią słońca i hipnozą spłynęła po nim, jak woda po kaczce - jedynie, czym obdarzył ojca na dzień dobry, to pytaniem; 
- Gdzie jesteśmy i czemu nie jesteśmy na imprezie wakacyjnej? 
Musicie wiedzieć, że nieprędko zdołał zrozumieć... 

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 5255
Ilość zdobytych PD: 2627 + 50% (1313 PD)
Nagroda za Event: Nagrody zostaną ogłoszenie w innym terminie
Obecny stan: 3940