Capitán wpatrywał się w tonące w spokojnej wodzie słońce, napawając się ostatnimi ciepłymi promykami. Zbliża się noc, na szczęście dzięki nagrzanej latem ziemi nie zapowiada się chłodna, choć już niedługo nastanie zima, podczas której noce będą długie i mroźne, a dni zdecydowanie za krótkie. Zniżające się ku horyzotowi słońce przyprawiało wilka o miłe uczucia, dzięki którym szybko zapomniał o nieubłaganie dobiegającym końca lecie.
- Uważam, że zachody słońca są piękne. - odpowiedział Capitán na zadane wcześniej pytanie Renesmee, wciąż przyglądając się z błyskiem w oczach majestatycznemu zachodowi. Po chwili zaśmiał się pod nosem. - Choć w zimę słońce mogłoby nie zachodzić wcale, albo chociaż nieco później.
- Trochę w tym racji jest. - przyznała mu Renesmee, uśmiechając się. Wadera posłała Capitánowi przyjazne, krótkie spojrzenie, pełne zachwytu rozgrywającą się przed dwójką wilków sceną. Basior odpowiedział jej miłym uśmiechem, a gdy wadera odwórciła głowę, Capitán dojrzał, jak cudownie wygląda jego towarzyszka, gdy ciepłe kolory oświetlają jej całą sylwetkę. Srebrzyste futro spowiły pomarańczowo czerwone barwy zachodu, nadając każdemu osobnemu włoskowi jakby ognistą poświatę. Płomienna grzywka i skrzykła wadery mieniły się jak ogień, tworząc niesamowity obraz wilka, otoczonego światłem, jak jarzącego się ogniem. W zielonych oczach samicy gorzał zaś nieco inny ogień, rzucający światu pewność siebie młodej alfy, gotowej do każdego, nawet trudnego zadania, jakie los może przed nią postawić. Ta sceneria zdecydowanie pasowała do samicy - była odważna i zdeterminowana, a płomienne barwy jej skrzydeł tylko to podkreślały. Capitan wpatrzył się ponownie w spokojną taflę wody, szumiącej cicho, jakby nuciła kołysankę dla wszystkich morskich stworzeń. Wilki zamieniły jeszcze kilka zdań, grzejąc łapy w przyjemnie nagrzanym przez słońce piasku. Następnie bardzo powoli wstały i ruszyły w stronę lasu.
Skupione na zaciętej rozmowie o zwierzynie łownej, para wilków nie dostrzegła, że nastała już noc. Spacerowały powoli w stronę jaskiń, przysłuchując się koncertowi ukrytych w poszyciu świerszczy. Niespodziewanie nadleciał świetlik, który usiadł na nosie Renesmee. Wadera pierw podskoczyła lekko, kompletnie zdezorientowana całą sytuacją. Świecące stworzonko wystraszone nagłą reakcją wadery uciekło szybko. Capitán oczyma wielkimi ze zdumienia przyglądał się samicy, która po chwili wybuchnęła śmiechem. Basior także po chwili zaczął się śmiać. Oba wilki zauważyły dopiero, jak późno już jest. Ku zdziwieniu ciemnobrązowego samca, towarzyszka nie wykazywała oznak zmęczenia, a także on sam poczuł przypływ nowej energii. Wilki miały już ruszać, gdy nagle Capitán dostrzegł skupisko świetlików na średniego rozmiaru, wypukłym przedmiocie.
- A one co tam znalazły? - zapytała z zaciekawieniem Renesmee. Czekoladowo brązowy samiec ruszył w stronę świecących robaczków, podniósł łapę i ostrożnym ruchem przepędził zgromadzenie. Spod chmary stworzonek ukazało się wilkom spore, ciemne jajo. Capitán mruknął, przechylając głowę na bok, gdy wadera z zaciekawieniem podeszła bliżej niego.
- Jajo? Co w lesie robi jajo? - zastanawiała się na głos Renesmee, badawczo i ostrożnie przyglądając się znalezisku.
- Może sarny uznały, że składanie jaj będzie lepszym wyjściem.. - zażartował Capitán. - Coś mi ono przypomina...
- Hmm - mruknęła Renesmee, mrużąc oczy, jakby intensywanie szukała czegoś w głowie. Nagle wstrzymała oddech i cała resztywniała. - To jajo smoka.
- Smoka? - potworzył za nią basior. Capitán na całe szczęście nie miał w swoim krótkim życiu do czynienia ze smokami, lecz słyszał o nich wiele opowieści. Jedne ziały złowieszczo ogniem, drugie swymi wielkimi skrzydłami przewracały drzewa. Mogły wyglądać przeróżnie; różniły się kolorami, zdolnościami, wielkością, kształtami... ale wszytskie łączyło jedno: były wrogo nastawione do wilków, z których chętnie robiły sobie przystawki. Nawet jeśli wilki trzymały się w bezpiecznej odległości, smoki zjadały bądź przepędzały zwierzynę łowną, przez co psowate nie miały szans na przeżycie i umierały z głodu. A kościstych wilków, nawet głodny smok nie zamierzał zjeść.
- Macie tutaj smoki? - zapytał Capitán jakby sam siebie i nie dając waderze czasu na odpowiedź dodał: - ten tutaj chyba nie będzie za wielki. Ciekawe skąd się tu wzięło to jajo, nie wyczuwam zapachu smoków.
- Smoki występują u nas, ale nie w tych rejonach... - odparła ostrożnie Renesmee, uważnie rozglądając się na boki. Capitán powąchał z uwagą jajo, nastawiając uszy do przodu.
- Jest wciąż ciepłe, ale nie na tyle, aby mogło tutaj dłużej przetrwać. - powiedział cichym głosem, odwracając wzrok do towarzyszki. Wymienił z nią spojrzenia.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.. - odpowiedziała ostrożnie srebrna wadera, jakby czytając w myślach Capitána.
- Matka po nie nie wróci już. Jest tutaj długo. - stwierdził basior, ze współczuciem patrząc na ciemny kształt.
- A jeśli stanie się niebezpieczny gdy się wykluje? - Renesmee wciąż nie wyglądała na przekonaną. Samiec nie dziwił jej się, sam nie wierzył w to, co zamierzał zrobić.
- Będzie mały, sama zobacz jak niewielkie jest jajo. Są smoki ogromne, no i są smoki mniejsze. Ten raczej należy do drugiej grupy. - mimowolnie, Capitán posłał przyjaciółce błagalne spojrzenie. Ta przyjrzała się z troską jaju, po czym z powrotem zerknęła na samca.
- No dobrze. Weź je, ale szanse, że w ogóle coś się z niego wykluje, chyba nie są za wielkie. - westchnęła, wąchając ostrożnie krzywy, owalny kształtcik. Capitán z nutą determinacji w oczach skoczył do rosnącej kilka kroków dalej paproci. Wyrwał z łatwością kilka długich liści, z których zrobił coś na typ torby, do której wturlał jajo. Uchwycił w zęby zawiniątko i z błyskiem radości spojrzał na Renesmee.
- Postaram się, by przeżyło. - odpowiedział przez zęby, posyłając uśmiech do wadery.
Wilki pożegnały się, a Capitán ostrożnie wbiegł do jaskini. Ułożył jajo w legowisku pod skalną półką wewnątrz jaskini i owijając się dookoła, jak matka szczenięta, zasnął wtulony w znalezisko.
Rano zbudził samca śpiew ptaków. Dzień zapowiadał się chłodniejszy niż poprzedni, a na niebie gdzie nie gdzie kłębiły się pojedyncze chmury. Poranny wiaterek kołysał koronami drzew, wprawiając je w kojący szum. Słońce dopiero wstawało, gdy Capitán przynosił z lasu do jaskini suchy mech, by obłożyć nim smocze jajo. Niemalże już prawie skończył, gdy usłyszał delikatne kroki u wejścia do jaskini, a do nozdrzy napłynął mu znajomy zapach. Renesmee.
- Witaj droga alfo! - odparł przyjaźnie brązowy samiec, łagodnie obracając się w stronę wadery. Z dumą przeniósł wzrok na jajo.
- Widzę, że ma się u Ciebie dobrze - zaśmiała się wadera.
- Tak. Jest ciepłe, myślę, że na dniach się wykluje. - odparł z podekscytowaniem samiec. - Mech ma za zadanie zachować ciepło podczas mojej nieobecności.
- Dobry pomysł. - przyznała szara samica. - To może pora na śniadanie?
- Bardzo chętnie! Umieram z głodu! - przyznał basior, czując gotowość do działania i radość na możliwość polowania w towarzystwie przyjaciółki.
Renesmee? :3
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1008
Ilość zdobytych PD: 504 + 5% (25 PD) za powyżej 1000 słów
Obecny stan: 1730