Czułem się odrobinkę niezręcznie, gdy maszerując z Nabi w stronę jaskini Rene, panowała przy tym taka cisza. Niby nie było jakoś nieprzyjemnie, ale z drugiej strony czułem coś na kształt niepewności. Serce biło mi odrobinkę za szybko. Zerkając na nią ukradkiem, pilnowałem, by przez przypadek w nic nie uderzyła. O dziwo sprawnie manewrowała między drzewami, choć nigdy nic nie wiadomo. Wolałem dmuchać na zimne. Z tego powodu uważnie obserwowałem okolicę, starając się wyłapać niebezpieczne miejsca, by w razie czego ją ostrzec i być w stanie odpowiednio zareagować. Nigdy jeszcze nie spotkałem niewidomego wilka, a jeśli już, to przez bardzo krótki czas, albowiem nasz ojciec konsekwentnie pozbywał się słabych i chorych osobników. W historii naszej watahy zdarzyły się aż trzy takie przypadki, gdy któraś wadera urodziła chore szczenię. Dla wielu takie maluchy były niepotrzebne. Jedno z nich zostało zabite przez własnego ojca, jak tylko zła diagnoza została potwierdzona. Dwa pozostałe dorastały na końcu łańcucha pokarmowego. Wyrzutki, bądź omegi, tak były zwane. Nikomu nie potrzebne, były marginesem społeczności. Postrzegane jako śmiecie, które nie zasługują na przywileje, bo i tak nie przysłużą się sforze. Ja nie postrzegałem takie wilki za zbyteczne, a wręcz przeciwnie. Uważałem i wciąż uważam, że dzięki takim osobom uczymy się empatii i akceptacji oraz dajemy nadzieję na lepsze jutro. Poza tym wystarczyła dobra edukacja. Słyszałem z opowieść babci, że u naszych sojuszników syn alfy narodził się z wadą uszu. Protegowany, uważany był za słabego. Nauczył się jednak czytać z ruchu pyska, mimiki. Wyostrzyły mu się inne zmysły jak węch. Bez trudu odnajdował to, co nawet ja nie byłbym w stanie. Mój alfa jednak tego nie widział lub nie chciał widzieć. Tym się właśnie różniliśmy z ojcem. Dla niego tylko silne osobniki były coś warte, a cała reszta nie powinna mieć praw do życia. Był dobrym alfą, dbał o watahę najlepiej, jak potrafił. Nie licząc właśnie chorych członków, całą resztę traktował sprawiedliwie. Wysłuchiwał ich próśb i parł do przodu. Wszyscy go szanowali i podziwiali. Wrogowie natomiast kulili ogon na dźwięk jego głosu. Miał wielu wrogów, ale jeszcze więcej przyjaciół. Może właśnie dlatego cała ta sytuacja wydała się taka dziwna.
- Może to dziwne pytanie, ale.. – spojrzałem na waderę, wracając do teraźniejszości. Miałem pilnować jej bezpieczeństwa, a tymczasem odpłynąłem we wspomnienia. Potrząsnąłem łbem, zwalniając nieco tempa.
- Tak?
- Jak wyglądasz? - jej pytanie zbiło mnie z tropu. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się, że zacznie taki temat, bo jak ja miałbym siebie opisać, skoro ona i tak nie wiedziałaby, jakiej barwy jest moje futro. - Nie byłam niewidoma od urodzenia, więc możesz mówić różne kolory i tak dalej. Jestem ciekawa. - uśmiechnęła się delikatnie, a mnie było głupio, bo jakby, oceniłem ją, wcale jej nie znając. Od razu założyłem, że nie ma wyobraźni... cóż.. Trzeba to nadrobić.
- Hmmm... jakbym się miał określić, aby zbytnio nie przesadzić? - wadera zaśmiała się perliście, ukazując przy tym rząd ostrych ząbków. Miała ładny uśmiech, to musiałem przyznać. W sumie, jakby się tak dłużej zastanowić, to była śliczna. Nie interesowało mnie, że nie widzi. Miałem wrażenie, że ów relacja z nowo poznaną waderą, z całą pewnością będzie ciekawa i zaprowadzi nas na inny poziom.
- Opisz się tak, jak jest naprawdę. - przystanęła na chwilę, więc i ja się zatrzymałem. Nieco ze zdziwieniem, że zrobiła to tak nagle. Ona jednak ruszyła i okrążyła mnie. Potem przysiadła i z uśmiechem nastawiła uszy ku górze. - Z moich zmysłów wynika, że jesteś naprawdę wysokim i dobrze zbudowanym basiorem. Masz naprawdę długi i puchaty ogon.
- Zgadza się... - odrzekłem po chwili ciszy. Teraz to kompletnie mnie zadziwiła. Nie spodziewałem się, że ma aż tak wyostrzone zmysły orientacji. Owszem, słyszałem o tym, że jeśli jeden współczynnik szwankuje, pozostałe zyskają na sile. Tym samym, mimo iż nie widziała, była w stanie stwierdzić dość istotne rzeczy.
- Słysząc twojego głosu, mogę stwierdzić, że pochodzisz z wysoko postawionej rodziny. Alfa, bądź beta.
- To prawda, mój ojciec był przywódcą stada.
- Był?
- Ja... - k*rwa, Atrehu, po jakiego grzyba zaczynasz w ogóle ten temat. - Tak, był, ale nie chce o tym gadać.
- W porządku, rozumiem. - na nowo skoncentrowałem się na waderze. Nie wyglądała na przejętą tą dziwną wymianą zdań. Ze stoickim spokojem kontynuowała swoje obserwacje. - Twoja aura wskazuje na to, że jesteś, bądź też byłby dobrym przywódcą stada. Już teraz mogę ci powiedzieć, że widzę cię jako opiekuńczego i pewnego siebie samca, który gotowy jest oddać życia za swoich bliskich. - uśmiechnąłem się nieznacznie, słysząc te słowa, po czym napuszyłem się dumnie jak paw. Zresztą, kto na moim miejscu by tak nie postąpił? Usłyszeć taki komplement od obcej osoby?
- Dziękuję, to bardzo miłe. - wadera nagle się zarumieniła Jej początkowa niepewność znikła jak za dotknięciem czarodziejskiego patyka. Nie mniej jednak dopiero teraz chyba zdała sobie sprawę, co takiego powiedziała. - Wiesz... - zacząłem, spoglądając na nią z góry. Była taka malutka przy mnie. Dosłownie jak Tsumi, aczkolwiek jej postura była o wiele drobniejsza niż ów wadery. - Odpowiadając na twoje pytanie... moje ciało pokryte jest czerwono-rudą sierścią. Na pysku, przez pierś i brzuch rozciąga się biszkopt. Tak samo, jak na końcówce ogona. Kolor przypomina coś na kształt strzałki.
- Rozumiem... - uśmiechnąłem się do niej, mimo że nie mogła tego dostrzec. Trochę szkoda, bo jestem ciekaw, co by o mnie powiedziała. - Mało jest wilków o takim umaszczeniu.
- Racja, ale... to przez to, że odziedziczyłem ten kolor od swojej matki, która była lisem.
- Lisem? - zdziwiona, przysiadła na ziemi. Nie za bardzo wiedziałem, skąd ta reakcja. Postanowiłem jednak ciągnąć dalej i wyjawić jej kilka spraw.
- Owszem. Mój ojciec zakochał się w lisicy. Z tego, co wiem, wcześniej miał mate, która przedwcześnie umarła. Długo nie mógł się pozbierać, aż w końcu pojawiła się moja matka. I tak oto narodziłem się ja. Jako jedyny z mojego rodzeństwa odziedziczyłem po niej cechy.
- Jestem pewna, że jesteś bardzo przystojny. - tym razem to ja się zarumieniłem. Odchrząknąłem, by opanować narastające uczucie. ~ O nie, nic z tego, nie chcę o niej w ten sposób myśleć! Nawet o tym nie myśl! ~ pomyślałem, kierując te myśli w stronę pewnej części ciała, która dość często próbuje kierować moim życiem. Opanowując się, zaśmiałem się wesoło.
- Pozostawię tę kwestię ekspertą. - wstałem, po czym dałem do zrozumienia, że czas iść dalej. - wracając do mojego wyglądu i w sumie kończąc ten temat... moje oczy są koloru czerwonego. Wielu nazywa je płomiennymi, gdyż w tęczówkach i za rogówką błyska złoto. Wygląda to zatem jak rozżarzony płomień.
- Oh, to musi wyglądać naprawdę wspaniale.
- Cóż... dla mnie jako posiadacza tych oczu, to nic niezwykłego. Dla innych natomiast jest inaczej. Gdy jestem wkurzony, wzbiera we mnie gniew, czerwień ustępuje miejsca złotu. To tak jakby wymiana kolorami. No, ale mniejsza o mnie, może teraz ty opowiesz coś o sobie?
<Nabi?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1086
Ilość zdobytych PD: 543 + 5% (27) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 2680
Brak komentarzy
Prześlij komentarz