Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

poniedziałek, 7 marca 2022

Od Naharysa c.d Lonyi | Atrehu | Piny | Tsumi ~ W głowie się nie mieści

Wraz z porannym powiewem surowego wiatru, Naharys obudził się z przytłaczającym kacem, ujawniającym się jako nieznośny ból głowy - Ponadto miał ochotę zwymiotować z powodu dojmującego pieczenia w żołądku, jakby kwas zżerał go od środka.
Pamiętał, gdy jeszcze był nastolatkiem, nauczył się od starego znajomego ojca pewnego stwierdzenia - wspominał go, jako wysokiego, postawnego basiora, którego ciężkie życie wojownika pozbawiło lewego oka, oraz wzbogaciło o paskudną szramę na policzku - że ogień należy gasić ogniem. Tu też miał na myśli alkohol, lecz choćby same wspomnienie o miodzie, Naharysowi robiło się niedobrze. Z premedytacją zmusił się do wetknięcia dwóch palców do gardła, aby wywołać wymiotne spazmy i zwrócić to, co zalegało mu w żołądku. Basior przyznał, że to, co przed chwilą zrobił, okazało się dobrą drogą do uzyskania nieodzownej ulgi.
Druga sprawa pozostawała jednak nadal nierozwiązana, toteż pośpieszył do wodopoju, aby ugasić dręczące go pragnienie - czuł dosłownie, jakby jego pysk zamienił się w pustynie - z namiętnością i przyjemnością żłopał wodę, jak komar słodką krwawicę jakiegoś zwierza. Nabrawszy ostatni haust wody, stwierdził, że nie zaszkodzi mu też mała kąpiel w przyjemnie zimnej rzece. Chłód wody orzeźwił jego całe ciało, toteż jego mózg zaczął powoli wybudzać się z resztek snu. Zanurzył się cały i tkwił tak pod wodą, dobre kilkadziesiąt sekund.
W trakcie kąpieli, jego wspomnienie odtworzyło wydarzenie z wczorajszej nocy - dwóch basiorów, rozmawiających przy dobrym miodzie o tym, jakich kłód musiał unikać ten drugi, rzucanych mu przez życie, jako wygnaniec. Spory rodzinne, wynikające z sukcesji nadającej prawo do tronu Alfy oraz to, że Atrehu miał spore powiązania do Watahy Midereweth. Jego rodzinnego stada. I wspomnienie, niczym zapauzowany film, zatrzymał się przy tym, jak Naharys, owładnięty pijacką nieświadomością, całuje zszokowanego basiora, prosto w usta. Strzał w dziesiątkę, nie ma co... dotąd pamięta, jak jego język zetknął się z językiem Atrehu. Aż w końcu zostały siłą rozerwane przez rudowłosego, a w głowie zaś, huczały krzyki zniesmaczonego przyjaciela - cóż, warto było się jednak przekonać, co też ciągnęło wadery do jego ust.
Siedząc tak zgarbiony w wodzie, z opuszczoną nisko głową, zdał sobie wtedy sprawę, jak bardzo ważny stał się dla niego Atrehu - za zamkniętymi powiekami wyobrażał sobie ich, jako braci! Ze szczęścia też nie mógł uwierzyć, iż rudy miał powiązania z tą watahą - Głównie przez jego matkę, która wydała na świat swego pierworodnego ukochanego syna i nieznośnego brata Atrehu, który, jak się później dowiedział, bywał w oczach matki większym skarbem, niźli on - rudowłosa hybryda lisa z wilkiem, w którym płynęła krew władców! Jego matka jednak tego nie doceniła. Swą matczyną miłością otoczyła owoc, zrodzony z gwałtu. Nie z miłości, nie poczucia obowiązku wychowania i wykreowania swego potomka na porządnego wilka. Z gwałtu. Naharys jednak zastanawiał się nad motywem poczynań Lorevani - czy nie powinno być tak, że matka powinna kochać wszystkie swoje dzieci? Na przykładzie postawił swoją matkę - Eloney potrafiła kochać swoje, jak i te porzucone dzieci - w tym przypadku była to Lonya. Podrzutek i do tego mieszaniec - większość wilków nie tolerowała w swej obecności mieszańców - A mimo to, Eloney i Ramar przygarnęli ją i pokochali, jak własną. Wyszkolili na silną wojowniczkę, dali wykształcenie i stała się medyczką.
Naharys uniósł głowę, otworzył lekko oczy.
Ta historia w jego mniemaniu nie trzymała się kupy, ani trochę... chyba, że jest za głupi, aby zrozumieć logikę i sens tego całego burdelu.
Wziął się za szorowanie swojej sierści z pyłu, zebranego przez krótką noc snu oraz wczorajszego brudu i starego potu po żywiołowych tańcach. Nie miał też nic przeciwko, aby podpłynąć blisko pieniącego się wodospadu - woda rozbijała się i pieniła o wystające skały, gdzie można było usadowić się między nie i cieszyć się porządnym prysznicem.
Szum spływającej wody skutecznie zagłuszał jego myśli, ale o to też mu chodziło - głowa bolała go coraz mocniej, gdy rozmyślał o swym przyjacielu.
Wchodząc na brzeg, potrząsnął futrem z nadmiaru wody, która w postaci miliona drobnych kropel, naznaczyła liście krzewów, rosnących zewsząd. Jeśli już mowa o krzakach, to Naharys załatwił też swoją potrzebę fizjologiczną, po czym ruszył w stronę jaskini medyka, aby załatwić sobie coś na ciągle dręczący go kac - miał ochotę rozwalić sobie łeb, byleby już nie czuć tego bólu! - O dziwo spotkał tam krzątającą się między pacjentami Lonyę - nie odpoczywała po imprezie? Naharys z każdą sekundą zaczął ją podziwiać za swe oddanie pacjentom, pomimo dojmującego zmęczenia po imprezie.
- Lonya? Ty już na nogach?
Lonya obejrzała się na brata, po tym, jak oglądała starą ranę po złamaniu otwartym kości ramiennej drobnej młodej wadery.
- Chciałam się na coś przydać, bo samo leżenie i pachnienie do mnie nie pasuje.
Naharys wzruszył ramionami.
- No w sumie racja - odparł i podchodząc do siostry, obdarował się ciepłym objęciem. Wtem poczuł nagle coś, co miało sprawić, iż losy tego dnia niezbyt dobrze się potoczą. Sierść Lonyi, poza aromatycznym zapachem herbaty i urzekającej mięty, nosiła w sobie woń, dziwnie dobrze znanej Naharysowi. Zaciągał się jej zapachem, ale Lo tego nie poczuła. Naharys próbował się uspokajać myślą, że to woń któregoś z pacjentów, albo ta, która ostała się po wczorajszej uroczystości. W końcu jego siostra nie siedziała sama w zamknięciu, mogła mieć kontakt dosłownie z każdym. Odsuwając się od niej, myślami nadal był gdzieś indziej i w efekcie zapomniał, po co się tu znalazł.
- Coś cię sprowadza do mnie? Ciebie też kac dręczy?
Kac, no tak! I do tego upomniał się o swej obecności ból głowy.
- Tak jakby, złotko. Dałabyś mi coś na kaca? Z czymś takim, trudno jest mi cokolwiek zrobić.
Lonya uniosła wysoko brew, udając zdziwienie.
- Tracisz formę, bracie? Odkąd pamiętam, kac nie był dla ciebie taki straszny.
Naharys uśmiechnął się do niej, obrócił oczami i zaśmiał się cicho.
- Wiesz, jak to jest, gdy się robi długie przerwy od imprez. Wychodzi się z wprawy.
Szczerze musiał przyznać, że przez resztę dnia nudziło mu się strasznie, a gdy widział społeczność jego watahy, jak mocno jest pochłonięta przez codzienne obowiązki, aż sam zapragnął znaleźć coś dla siebie. Myśliwi wracali z polowania, kwatermistrz oporządzał zwierzynę - skórował, dzielił mięso na porcje, tyle, na ile przypada każdemu członkowi watahy, a kości oddaje kapłanom na popiół - alchemicy sprzeczali się ze sobą, w sprawie zawartości danych mikstur, botanicy pielęgnowali i opiekowali się leczniczymi ziołami, a wojownicy - jak to wojownicy, poświęcali swój czas na treningach pod surowym okiem generała, czyli jego ojca - Nauczyciele świecili nieskazitelną wiedzą przed swymi uczniami. Krótko rzecz biorąc, wataha powróciła do zwyczajnej codzienności, nie wspominając o zmorze, towarzyszącej im po uroczystości.
Przechodząc dobrze mu znanymi ścieżkami, mijał szczenięta, aplikujących w szkole medycznej, które pochylone nad długimi zwojami pergaminu, były kompletnie pochłonięte przez naukę, a czuwający nad nimi mentor zaś, surowo doglądał, czy każdy jego drogi podopieczny, spełnia swoją powinność. Doświadczeni Łowcy omawiali ze swoimi czeladnikami sposoby i techniki polowania, w trakcie, gdy niektórzy, udając, że słuchają z uwagą, spoglądają bezwstydnie na tyłki trenujących wojowniczek. A jeśli już mowa o wojownikach, Naharys zwrócił się w stronę swego ojca, aby zerknąć, jak idzie mu nauka nowego pokolenia walecznych wilków.
- Cześć, tato - przywitał się z uśmiechem - Jak im idzie?
Ramar wskazał podbródkiem na grupkę młodych basiorów.
- Jak sam widzisz. Próbuję wykrzesać z młodych to, co najlepsze, ale muszę im dać na to więcej czasu. Wiesz? Ci dwaj, to nasz nowy nabytek - wskazał łapą na dwóch, trenujących obok siebie samców - Znaleźliśmy ich błąkających się po lesie. Bracia, rodzice ich porzucili. A tam z tyłu, po lewej, ten niski kremowy, zastąpił w szeregu jednego z moich uczniów. Przykra sprawa... wpadł w szpony gryfa, który za bardzo oddalił się od gór.
Usiadłszy obok ojca, zlustrował trenującą grupkę dość smutnym wzrokiem. Życie wojownika jest śmiertelnie niebezpieczne, ale cóż... Ameryki przez tę myśl, raczej nie odkrył.
U boku ojca spędził czas do późnego po południa, pomagając mu w, jak się wcześnie wyraził, "kształtowaniu i hartowaniu" nowego pokolenia wojowników - polegało to na podzieleniu grupę między siebie na pół i dbano o to, aby wpoić basiorom nawyki bojowe, które kiedyś mogą uratować im życie.
Po odbytym treningu, Naharys zorientował się też, że dzisiaj ani raz nie spotkał się z Piną i nagle począł zachodzić myślami o niej. Jak się czuje? Czy czegoś jej nie trzeba?
W końcu ciężarne wadery miewały jakieś potrzeby, i to jeszcze większe, niż inni, ale co Naharys mógł o tym wiedzieć? Ale żeby się przekonać, zaczął szukać swą ukochaną - o dziwo, daleko szukać nie musiał, gdyż spotkał ją u kapłanki, która częstowała ją, któryś raz z kolei, wodą Midereweth. Jak już wcześniej było omawiane, była niezwykle zdrowa dla wader przy nadziei.
Woda ta mocno różniła się, od byle deszczówki, czy od tej, płynącej w rzece - pochodzi ona ze źródła, które znajdowało się głęboko pod ziemią, a nazwano je Advalentum - źródłem życia. Wypita woda prosto ze źródła, wpływała regenerująco na tkanki i komórki, przyspieszała gojenie się ran - nawet tych najbardziej paskudnych - Ponadto wzmacnia organizm przyszłej matki i jej szczeniąt oraz sprawia, że rodzą się one z zdrowe, bez żadnych wad wrodzonych, silne i wytrwałe.
Naharys podszedł do wadery jego serca i przytulił jej głowę do swej piersi.
- Znalazłem cię, moja droga.
Pina odpowiedziała mu cichym i przyjemnym mruknięciem, po czym z pasją zatopiła swój policzek w jego futro. Następnie uniósł łapą jej pyszczek, aby spojrzeć ukochanej w oczy - były piękne, jak zawsze, aż przyjemne ciarki przeleciały przez całe jego ciało.
- Jak Ci minął czas? - zapytał.
- Byłam trochę tu, trochę tam, głównie szukając ciebie, ale potem zatrzymała mnie twoja matka. Proponowała, abym oddała się w opiekę medykom i kapłanom. No i tak zostałam tutaj.
- Mówiłem Ci, moja wataha wysoce dba o ciężarne, jak i o dzieci w ich łonach. Będzie dobrze, zobaczysz - z tymi słowy, puścił Pinie oczko - Urodzisz nam zdrowe i silne szczeniaki.
- Zdrowe i silne, jak ich tatuś?
- I mamuśka - dokończył ze śmiechem Naharys.
Wieczór nadszedł wielkimi krokami, słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo pomarańczowym kolorytem po jego stronie, a wraz z tym, futro basiora zaczęło przybierać mroczne kolory. Ogień, który płonie w jego piersi za dnia, ustępuje miejsca mrokowi - Zieleń w jego oczach, zamieniała się w złoto, rzucające swym światłem własnym na powieki. Przed zapadnięciem zmierzchu, postanowił odwiedzić jeszcze swego starszego brata, Asdana.
Znalazł go przy miejscu ogniska, którego płomień rzucał złoty blask na biesiadników poprzedniej nocy - teraz zaś siedział przy wybrance jego serca, przytulając jej głowę do swej piersi. Zupełnie, jak on i Pina, tyle, że partnerka Asdana była nieco wyższa o głowę, tak na oko biorąc.
- Cześć bracie - przywitał go ciepło Naharys - mogę się do was przysiąść?
Asdan spojrzał na niego z błyskiem szczęścia.
- Co to za pytanie, bracie? Siadaj i napij się z nami... znaczy się... Vatari niestety nie może.
Naharys usiadł obok basiora, jednocześnie przerzucając wzrok na młodą, bardzo ładną waderę.
- Masz na imię Vatari? Ładne imię, tak samo ładne, jak twoja twarz. Mój brat miał nosa, że wywęszył taką ślicznotkę, jak ty.
Wadera, zwana Vatari, zalała się żywą czerwienią na policzkach, następnie uśmiechnęła się nieśmiało, a potem skierowała swe intrygujące niebieskie oczy ku partnerowi.
- Ty też trafiłeś nieźle, bracie. Całkiem niezła sztuka z twojej Piny... aż by się chciało...
Nie dokończył wypowiedzi, gdyż Vatari trąciła go żartobliwie w ramię, prezentując przy tym udawany gniew na smukłym pyszczku.
- Ja tu jestem, głąbie! - odezwała się wadera ze śmiechem.
- Widzę, ale uwierz mi, że do żadnej się nie wybieram. Moje miejsce jest przy tobie, skarbie.
Do Naharysa dotarły głośne odgłosy pocałunków, jak i przyjemne pomruki zakochanej pary obok.
W tym momencie, przez głowę basiora znów przeleciała myśl o rudowłosym przyjacielu i jego słodkiej partnerce - jak się potem okazało, trzymającej pod sercem owoc ich częstej miłości. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się, że Atrehu tak szybko uwinie się ze spłodzeniem szczeniaków, ale w końcu... czego się można spodziewać po wilczym Casanovie? Miał w sobie to coś, że przyciąga wilki do siebie, jak magnes - zwłaszcza wadery. Od razu, na pierwszy rzut, nasunęła się mu Itami, najmłodsza z medyczek. Pamiętał to, jak dzisiaj, gdy wracał z wieczornego treningu w towarzystwie rudowłosego basiora - ku jego nieszczęściu, w trakcie treningu z drewnianymi wilkami, poważnie zwichnął sobie łapę w kolanie - i widział, jak ta mała waderka spoglądała na niego. W oczach można było spostrzec tańczące iskierki zauroczenia, a na jej pyszczku pojawiał się momentalnie nieśmiały uśmiech. Bez dwóch zdań, Atrehu umiał wpłynąć na waderę, sprawić, że serce w ich piersiach biją szybciej. Czy pojawi się w życiu basiora jakaś wadera, która zdoła oprzeć się jego wrodzonemu urokowi? Tyle wader żyje na tym świecie, z pewnością któraś się znajdzie, choćby nawet z jego watahy. Nie bez kozery ostrzegał przyjaciela, cytuję " Trzymaj ptaszka na uwięzi" gdy będzie kręcił się wokół którejś z wojowniczek.
- Vatari, możesz zostawić nas samych z bratem? - zapytał Asdan - Chciałbym z nim pobyć sam na sam.
- Dobrze, gwiazdko moja. Z pewnością chciałbyś nadrobić pewne zaległości z nim.
Naharys, poza urodą wadery, spostrzegł, jak kroki stawia z wielce obnażoną gracją i urokiem - niewątpliwie, Asdan trafił na oszlifowany diament. Następnie basior przysunął się blisko swego granatowiejącego już brata i spojrzał mu w oczy - jego grymas mówił Naharysowi, że cieszy się na jego widok, a jednocześnie coś go dręczy. Starał się rozgryźć, co takiego siedziało mu sercu.
- Tęskniłem za wami. Za tobą, Lonyą i za waszymi wygłupami, które jak zwykle stroiliście przed treningiem. Całe szczęście, już dorośliśmy, bo starzy teraz mają okazję zasadzić się na młodszych od nas. Brakuje mi jednak chwili, spędzonych razem na poligonie, wspólnych treningów, a gdy tylko zniknęliście, nie miałem już okazji dowiedzieć się, jak się wam żyje. Trafiliście do jakiejś watahy?
- Tak, nazywa się Wataha Renaisance - prócz ukwieconych równin i gęstych lasów, w niczym nie różni się od naszej, w sensie... poznaliśmy tam wiele miłych wilków. Nasza przywódczyni jest doprawdy wspaniała... gdybyś tylko miał okazję ją poznać. Może wybrałbyś się kiedy do nas, wraz z rodzicami? Choćby na narodziny naszych szczeniąt...
- No właśnie, szczeniąt. A wracając do tematu ciężarnych wader, ta niska z brązową grzywką... jej na imię Tsumi? Tak, pamiętam! Tsumi. Czy ona jest w ciąży z tym rudowłosym basiorem, co przyszedł z wami? - zadał pytanie tonem już nieco mniej przyjemnym... ba! Wręcz z każdą chwilą, tonacja w głosie Asdana przybierała, coraz to poważniejszy charakter, co prawdę powiedziawszy, zaniepokoiło Naharysa.
- No tak. Tsumi jest z Atrehu i to z nim będzie mieć szczeniaki.
Mina Asdana znieruchomiała nagle, twarz zamarła mu w kamiennym wyrazie, po czym spojrzał na blask ognia, tańczącego chaotycznie nad poczerniałymi szczapami.
- Widziałem ich... Widziałem jego z Lonyą. Znaczy się, nie wiem, jakie zwyczaje są w waszej watasze, ale... myślałem, że mając ciężarną partnerkę przy swoim boku, całą swoją uwagę należy skupić się na niej i jej dobru. Czy się gdzieś nie pomyliłem?
- O czym ty mówisz, Asdan!? - zapytał poważnie zaniepokojony Naharys. Bardzo poważnie.
- On... Atrehu kochał się z Lonyą. Widziałem ich razem, jak kochają się na wniesieniu nad biesiadnikami!
To co usłyszał, nie mógł uwierzyć nawet własnemu bratu - a jednocześnie, pewna część jego podświadomości nakazała mu dowiedzieć się całej prawdy. ~ Cholera, jeśli to jest prawda... Atrehu, jeśli mój brat nie kłamie, przysięgam, że cię zabiję! - Z tymi myślami, napiął mięsnie żwaczy, gdy gniewnie zacisnął szczęki. Czuł też, jak sierść jeży się mu w przepływie nieobliczalnej agresji. Miałem go za przyjaciela... prawie, jak brata!~ Wrzeszczał w myślach Naharys, co jeszcze bardziej napędzało adrenalinę, płynącą w jego rozgrzanych od emocji żyłach.
- Gdzie go znajdę?!- wyrwał z siebie Naharys, próbując zapanować nad tonem. W rzeczywistości, chciało się mu krzyczeć.
- Atrehu? Ostatnio widziałem, jak zwlókł się z jaskini późnym popołudniem. A potem skierował się w stronę Zachodniego wzniesienia, pamiętasz? Tam, gdzie Lonya lubiła przebywać za młodziaka.
- Dziękuję ci, bracie. Dzięki, że mi o tym powiedziałeś.
- Hej, gdzie idziesz? - zapytał Asdan zaskoczony, po tym, jak Naharys gwałtownie poderwał się z miejsca.
- Załatwić pewną sprawę.
***
Spotkał ich w takich okolicznościach, w których miał nadzieję nigdy nie znaleźć, a zwłaszcza jego - Atrehu. Samiec pokaźnie górował nad jego siostrą, zatopiony namiętnie w ich ustach, co sam ten fakt udowodnił jego oczom, że Asdan nie kłamał. Ponadto ich ciała, przytulone do siebie, wydzielały mocne zapachy, mieszały się ze sobą, co tylko świadczyło o fakcie, że rozkoszowali się tą przyjemną chwilą.
- Pokur***o was, do reszty?! - warknął Naharys. Cała jego złość, negatywne emocje, jakie kumulowały się w nim z każdą chwilą, w końcu wybuchły wraz z jego wypowiedzią. Lonya i Atrehu odsunęli się do siebie gwałtownie, jakby jeden drugiego poraził piorun - Naharys na wspomnienie o tym, co przed chwilą odkrył, sierść na jego grzbiecie najeżyła się niebezpiecznie, a wzrok - przepełniony chłodną agresją, zwróciły się w stronę Atehu.
- Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć, że wydup***eś moją siostrę? - Naharys nie panował nad słowami i szczerze nie dbał o to. Jego ton można by porównać do lejącej się krwi z otwartych ran, krzyku umierających i blasku zimnej stali, która bez litości zatapiała się w sercu ofiary. Jego brzmienie było straszne, ale jednocześnie na swój sposób spokojne. Uwierz mi jednak, drogi czytelniku, że wewnątrz Naharysa kotłowała się w zastraszającym tempie wściekłość, która niebezpiecznie zbliżała się do granicy czystej furii, a widok zdezorientowanej miny Atrehu działała na niego, jak płachta na byka.
- Exan, bracie...
Naharys jednak nie chciał słuchać, ani jednego cholernego słowa więcej, toteż bez ostrzeżenia utkał z gęstego mroku macki, które owinąwszy się czule wokół tylnych łap Atrehu, z zastraszającą siłą poderwały go w powietrze. Rudy basior krzyknął głośno i w następnym momencie zawisł głową w dół nad nisko rosnącą trawą. Exan, siłą swej mocy, przekierował bezwładnie zwisającego Atrehu nad przepaść, na której dnie wystawały, jak na baczność, ostro zakończone skały.
- A teraz podaj mi jeden solidny powód, dla którego miałbym cię nie rozj**ać o skały!
- Exan, proszę, wysłuchaj mnie!!! Ku** mać, stary, Lonya też tego chciała! - wykrzyczał spanikowany Atrehu, z przestrachem w oczach.
- Exan, co ty robisz, świrze! Odstaw go na ziemię! - krzyknęła poirytowana i również przestraszona poczynaniami brata, ale ten odwrócił się w jej kierunku. Jedynie, co Lonya mogła ujrzeć w oczach brata, była krwawa furia.
- Z tobą policzę się później! A teraz... Atrehu, jakieś ostatnie słowa, zanim rozwalisz się o skały, jak melon?
- Naharys, jesteśmy przyjaciółmi! - Wykrzyczał basior.
- Nie masz prawa tak mówić! Nie jesteś już moim przyjacielem! Powiem ci, czym będziesz... gnijącym ścierwem, leżącym na dnie, w którym i tak się znalazłeś, bo w tej chwili nie znaczysz już dla mnie nic!!
- Exan! On mnie do niczego nie zmuszał! Sama też chciałam, jeśli chcesz zabić Atrehu, powinieneś też zabić i mnie!
Pomimo, że Naharysem trzęsła furia, potrafił zweryfikować słowa siostry, ale wciąż nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że tak potraktował Tsumi. Była z nim w ciąży i co w związku z tym? Gdy się okaże, że przyjdzie kolej na Lo na macierzyństwo z nasienia Atrehu, co wtem zrobi on? Znudzi mu się i popędzi do innej, aby zrobić to samo?
W ostatecznym rozrachunku, odstawił Atrehu na ziemię - zrobił to niezbyt łagodnie, bowiem cisnął zszokowanym Atrehu na ziemię, który turlając się w zastraszającym tempie, uderzył grzbietem o pień wysokiego drzewa - przystawił mu mocno łapę do jego klatki piersiowej i przygwoździł do ziemi. Naharys zniżył głowę, aby jego oczy złapały bliższy kontakt z basiorem - w płomiennych ślepiach Atrehu ujrzał tańczące iskry gniewu, strachu i morderczego zapędu, ale Exan nie zwracał na to uwagi.
- Podziękuj mojej siostrze, za uratowanie Ci życia, bo już byś był martwy! To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, a brzmi ono: Nie zbliżaj się do mnie, mojej siostry i całej naszej rodziny!
- Naharys, ochłoń i pogadajmy! Sami tego chcieliśmy, nie rozumiem, czemu tak jedziesz po mnie! - warknął Atrehu. Naharys zacisnął zęby i warknął mu prosto w pysk ~ Że też masz czelność mówić coś takiego!
- A o czym tu gadać!? Tsumi już Ci się znudziła i postanowiłeś rwać do cudzych sióstr?! Jak Lonya zaciąży, to potraktujesz ją tak samo, jak Tsumi?! Nie, wtedy już nie będzie następnego razu, bo wtedy twoje truchło będzie użyźniać glebę od spodu. Nienawidzę cię i żałuję, że cię kiedykolwiek poznałem, żałosny robalu! Robale się rozgniata, ale Lo postanowiła cię uratować. Ciesz się więc swoim życiem, a jeśli ci ono miłe, nie pokażesz mi się już na oczy, w przeciwnym razie, nie będę czuł zapędów. Żadnych wyjątków.
Zabrał łapę z piersi Atrehu, odsunął się szybko, rzucając w stronę byłego przyjaciela i brata pogardliwe spojrzenie. Był tak wściekły, że nawet nie wiedział, gdzie biegnie - byle by biec i się wyżyć na czymś, albo na kimś i też znalazł coś takiego. Całą swoją siłę, jaką tylko miał, użył do zniszczenia obalonego pnia dębu. Pocięty przez ostrza mroku, widniały na nim głębokie szramy- Potem usiadł wyczerpany przez wściekłość i ból, jaki w tym momencie czuł w okolicy serca.
- Kur*a mać, Atrehu... - wymamrotał, zakrywając łapą usta. Z jego złotych, niczym roztopiony bursztyn oczu, wypłynęła pojedyncza kropla łzy, która później popłynęła po jego policzku. - Kochałem cię, jak brata... Do biesa z tobą... wy wszyscy idźcie do biesa...

<Atrehu? No powrót i rozmyślania zostawiam w twoich łapkach>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 3382
Ilość zdobytych PD: 1691 + 30% (507 PD) za długość powyżej 3000 słów
Obecny stan: 3476 PD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz