- Spokojnie, bracie! Zabiorę go do lecznicy, dam mu jakieś zajęcie... dopilnuję, aby nie zabrakło mu ziół do podzielenia - powiedziała Lo z demonicznym uśmiechem, co stanowczo można by rzec, że to było w jej stylu - Pogadam z nim, może ja wpłynę na tego malca.
- Co ty masz w sobie, że ciebie jedną słucha? - zapytał z niedowierzaniem Naharys - Bądź co bądź, nie wyglądasz, jak inne wilki. Mieszanka ras i do tego te ogony. Dlaczego Ereden się na ciebie nie zawziął, tylko potulnieje, jak baranek.
- Bo mnie się nie da nie lubić, jeszcze tego nie pojąłeś, braciszku? - zachichotała Lonya.
- Dobra, jest twój. Ale jedna sprawa. Nie lituj się nad nim, dopilnuj, żeby nie zabrakło mu zajęcia.
Wadera uniosła lewą brew wysoko, do granicy możliwości.
- Wątpisz w moje możliwości ujarzmiania? Daj mi go, a tak go wytrenuję, że następnego dnia nie będzie wiedział, kim jesteś!
- Ok, już się boję o jego szczenięcą psychikę - zaśmiał się Naharys - dziękuję, że mnie wspomagasz, Lo.
- Nie dziękuj mi. Jeszcze nie. - Mogłoby się wydawać, że wadera wykrzywiła usta w tajemniczy uśmiech, za którym mogło się kryć coś... niezbyt przyjemnego, ale to jedynie pozory. Na szczęście.
Następnie Naharys przywołał malca do siebie, aby powiedzieć mu, iż ten dzień spędzi u boku swej ciotki, na co mały zareagował ogłuszającym piskiem szczęścia, co niezbyt spodobało się basiorowi. " Powinien ponieść za to karę, ale mam nadzieję, że Lonya wie, co robi~ Pomyślał Naharys, drapiąc się za uchem. Przed odejściem jednak, Lo spędziła nieco czasu z córkami Naharysa - Shori bawiła się ogonami ciotki, a Sini zaś wysłuchiwała krótkiej bajki, którą słyszeli razem w Watasze Midereweth.
Przed wybiciem południa, Lonya zabrała ze sobą małego Eredena - chwyciła go w zęby, za kark, następnie usadowiła go na swym grzbiecie, po czym zmierzając w stronę wiadomego celu, wadera pomachała ostatni raz bratu i waderkom, które na wyczerpanie gardła, wykrzykiwały słowa pożegnania.
Naharys zwrócił się wtedy do córek.
- Chodźcie, skarby moje. Ereden zszedł mi z głowy, to teraz możemy pobawić się w spokoju. Na jakiej to zabawie stanęliśmy, Sini?
- Na wykrywaniu kłamstwa, tato - odpowiedziała raźno waderka. Odkąd zniknął ich brat, jego córki stały się spokojniejsze i weselsze, co niezmiernie go cieszyło.
- Dobrze, ale najpierw pójdziemy posprzątać jaskinię, bo jak to wasza mama zobaczy, to raczy mnie zdekapitować.
- Co to znaczy zde... zde... zdekapitować? - Spytała Shori, mając jednocześnie wyraźne problemy z wymową.
- Nic takiego, skarbie. Chodźmy.
W tym czasie Ereden, uczepiony mocno grzbietu swojej ciotki, obserwował świat otaczający go wokół - Widział kroczące stado jeleni wśród wysokiej trawy, podziwiał mknące w powietrzu jaskółki, a jeszcze dalej dostrzegł szybującego sokoła i nagle zawołał.
- O nie! Chowajcie się jaskółki! Chowajcie się!
Jaskółki natomiast, rzecz jasna, nie potrzebowały głośnego ostrzeżenia, gdyż w porę dostrzegłszy niebezpieczeństwo i wystrzeliły w powietrzu, jak strzały, w oka mgnieniu, zniknęły z pola widzenia basiorkowi. Lonya zachichotała cicho, gdy tylko Ereden zawołał oczarowany powietrznym tańcem ptaków.
- Powiedz mi, ty zawsze jesteś takim diabłem, czy tylko w domu? - zapytała ze śmiechem ciotka Lo.
- Ja... sam nie wiem. - Powiedział po chwili zmieszany Ereden.
- Wiem, co twój tata mówił. Niezły z ciebie rozrabiaka, z tego co słyszałam. Lubisz dokuczać siostrom.
- Co to są za siostry... gdyby były moimi siostrami, nie miałyby tych ohydnych skrzydeł! To odmieńcy!
Lonya spojrzała na bratanka - z jej oczu dało się wyczytać zrozumienie pewnej kwestii. Ereden bardzo łatwo dzielił się z kimś swymi poglądami - dość poważnym wyrazem, przekrzywiła nieco usta z dezaprobatą.
- Pogadamy o tym w wolnej chwili, ale najpierw pomożesz mi w mega ważnej sprawie. Chcesz?
Ereden rozentuzjazmowany zamerdał swym puchatym, białoczarnym ogonem.
- Pewnie! Bardzo chcę!
Lonya obdarzyła bratanka miłych uśmiechem. Następnie posłała mu oczko.
- Zmotywowany i gotowy do dzieła! To ja rozumiem. No to chodźmy, zanim pacjenci totalnie umrą z tęsknoty za nami.
Od kiedy weszli do lecznicy, robota Lonyi nie bardzo paliła się w łapach, więc spokojnie przydzieliła Eredenowi bezstresowe i przyjemne zadanie - basiorek miał oddzielić kwiaty rozmarynu i od owoców czarnego bzu, a potem pilnować płomienia, nad którym bulgotał przyjemnie pachnący wywar na bazie ziół; Krwawnika pospolitego, Agrestu i kwiatu lipy. Od czasu do czasu zaglądała do niego Itami, aby sprawdzić, czy młodzieniec dobrze sobie radzi. Mały taki był zdeterminowany i pomocny, że zaznaczał, iż nie potrzebuje niczyjej kontroli, bowiem mocno wierzył we własne możliwości. Skończywszy rozdzielanie ziół, Lonya odciągnęła szczeniaka od płomieni i prosiła, aby asystował jej przy drobnej, niewymagającej względnego skupienia operacji, polegające na usunięciu cierni z ciała czarnego skrzydlatego basiora o niebiesko-białym upierzeniu. Lonyi nie umknęło oczywiście uwadze wrogiego spojrzenia Eredena, utkwionego w pacjencie, dobrze przynajmniej, że ograniczył się do tego, aczkolwiek basiorkowi ciskały się na język nieprzyjemne słowa. Po usunięciu wszystkich cierni, Ereden odstawił tacę, a następnie podał ciotce balsam, który jak tłumaczyła mu ciotka " Sprawia, że skóra mniej piecze i rany szybko się goją" . Poza tym miał orzeźwiającą i mocną woń żywicy, połączonej jeszcze z jakimś ustrojstwem, którego Ereden nie znał. Gdy Lo odprawiła pacjenta, obdarowała szczeniaka pochwalnym uśmiechem, ale sprawą tego incydentu wolała zostawić na poważną rozmowę, która jak się okazało, nadeszła wczesnym wieczorem, gdy lecznica była praktycznie prawie opustoszała. Itami poszła w towarzystwie Atrehu do swej jaskini, więc Lonya mogła w spokoju porozmawiać z malcem.
- Ereden, twój tata dużo mi opowiadał o tobie - zaczęła ciocia Lonya.
- A co takiego, ciociu? - zapytał zaciekawiony Ereden, nawet przez myśl mu nie przeszła myśl, że chodzi o jego negatywne stosunki z siostrami.
- No, wiesz... głównie to, że często dokuczasz swoim siostrom, nie słuchasz się i straszny z ciebie diabełek. Zanim zaczniesz, pozwól mi coś powiedzieć. Skrzydła u twoich sióstr to na prawdę nie jest powód, abyś im dokuczał. Odmieńcy, jak to wcześniej ująłeś, nie istnieją w tym przypadku - wiesz, ile wilków rodzi się ze skrzydłami? Czują i są tacy, jak ja czy ty, Ereden. Wyobraź sobie tylko, jaką przykrość sprawiasz swoim siostrom, dla których powinieneś być wsparciem, nie udręką.
- Dlaczego wsparciem? - zapytał zdziwiony.
- Jesteś ich bratem, to przecież oczywiste. Ereden, zrobisz coś dla mnie?
Ereden z wahaniem pokiwał główką, nie tracąc ciotki z oczu.
- Obiecaj mi, że nie będziesz tak dawał popalać swojemu tacie i siostrom. Mój brat, wiesz, bywa czasem nieogarnięty, ale to w dechę wilk, tak samo, jak twoje siostry, one na prawdę nie są niczemu winne, że urodziły się ze skrzydłami. Jesteś w stanie mi to obiecać?
Ereden przekrzywił usta w typowy dla niego, Eredeński grymas. Wygiął kąciki ust w dół, opuszczając lewą brew, zmrużył oko, jakby chciał Lonyi powiedzieć " O co ci chodzi?!"
- No nie wiem...
Lonya stanowczo tupnęła łapą.
- Ereden, bo się zaraz pogniewamy...
- No dobrze, dobrze. Zacznę siostry nieco lepiej traktować. Tatę też, ale proszę nie gniewaj się na mnie! - powiedział pośpiesznie Ereden,
- Obiecujesz mi to? - dopytała Lonya.
- Obiecuję.
- To dobrze. Obiecałeś mi coś, a wiesz, że tym samym, przede mną, zobowiązałeś się do dotrzymania słowa? Naharys nie chce dla ciebie źle, a siostry niczemu nie są winne, pojąłeś?
Ereden pokiwał głową, choć w głębi siebie, gdzieś z tyłu jego głowy, nadal utrzymuje w sobie przekonanie sprzeczne o swych siostrach. Na dodatek Shori, ta ohydna Shori, nie jest jego rodzoną siostrą. Przybłęda i podrzutek - Ereden rozpoznał to od razu, choćby nawet po barwie jej futra. Wiedział, że Lonya postawiła przed nim, niezwykle trudne zadanie.
<Lonya, ciociu? xD>
Ilość napisanych słów: 1283
Ilość zdobytych PD: 641 PD + 10% (63 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 704 PD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz