:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości
:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022
Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak
~Serdecznie zapraszamy♥~
czwartek, 31 marca 2022
Itami ~ Walentynkowy szał (Pisarski - Dowolony) [Event]
Itami wyłoniła głowę z ciepłej wody jej jaskiniowego kąpieliska — grzybki zmieniły kolor emitującego światła z bladozielonego, na żywą pomarańczę, co niezwykle ją ucieszyło. Pomarańcz wpływał na nią uspokajająco i rozluźniająco, poza tym pozwalał się jej wyciszyć. Oparta głową o brzeg basenu kąpieliska, leżała spokojnie, luźno układając swe ciało na kamienistym dnie. Bycie singlem miało dobre strony — nikt nie suszył jej głowy żadnymi przyziemnymi sprawami, w trakcie relaksu, jakiego czerpała z gorącej kąpieli — ale każda sytuacja ma swoją drugą stronę medalu. Niemalże zapomniała, co oznacza ciepło drugiej osoby, od ostatniego jej związku (który miał miejsce jakieś półtora roku temu, gdy jeszcze mieszkała w rodzinnej watasze) - co z resztą nie wspominała go dobrze. Jej poprzedni partner pełnił funkcję strażnika na wysokim stanowisku i kariera wymagała od niego pełnego poświęcenia czasu, co znacznie odbiło się na ich związku. Co prawda zjawiał się od czasu do czasu, aby spędzić z Itami chwile wolnego (Czasami nawet poświęcał się, aby do utraty zmysłów oddać się rozkoszom miłości), a tak poza tym, rzadko widywała basiora na oczy. I też z powodu jego kariery, niezbyt dobrze wspominała owe walentynki — dosłownie zazdrość ją zżerała, gdy spostrzegała spotykających się ze sobą wilków, aby uświęcić zapieczętowaną między sobą miłość — wręczali sobie drobne prezenty w postaci króliczych ogonów — co według wierzeń, miały one dodać zakochanym wigoru i energii — a czasami także drogocenne kamienie.
Otrząsnęła się ze wspomnień. ~ Cholera, miałaś skupić się na relaksie, nie na tym, co już było i przeminęło z wiatrem czasu. Teraz było dla niej ważne, aby wstać (co niechętnie to uczyniła) otrząsnąć się z przyjemnie ciepłej wody i ruszyć w drogę do lecznicy, gdzie obecnie czekali na nią pacjenci oraz Lonya.
Wiatr pędził z południa, a wraz z nim ciepłe i wiosenne powietrze — Itami czuła się wręcz nieziemsko, gdy pieścił jej wilgotne futro, jak przyjemny oddech ukochanego.
Czekała ją już tylko szara codzienność — wtem pomyślała o Naharysie i jego żonie — mają, co świętować, ale pojęła nagle, że nie powinno ją to interesować — choć w głębi serca, bolało ją strasznie, że nie miała z kim nawet słowa zamienić o tym i owym. Z czasem to minie i przyzwyczai się do tego — tak przynajmniej sobie wmawiała. Z takową chmurą myśli, droga do lecznicy się jej skróciła, choć przyznała szczerze, że wolałaby przejść ją w czyimś towarzystwie. Lonya przywitała ją ciepło i zaraz wróciła do pacjenta, cierpiącego na nieżyt nosa — z tego powodu musiała pójść i szukać odpowiednich ziół. Zdarzało się nie raz, że zakochani spotykali się w lecznicy — przykładem może być Copycat, która trafiła tu, ze złamanym lewym żebrem.
Niefortunny upadek, po prostu, a wraz z tym, zapewniła sobie nieustanną uwagę swego zalotnika — Noitera. Po południu zajrzał do niej ostatni raz, przynosząc w darze króliczą łapę, którą ułożył obok jej łóżka. Itami uśmiechnęła się na ten widok — mimo tego, nadal kąsała ją stara pusta po swym byłym partnerze. ~ Atteru, co teraz robisz? Czy może znalazłeś sobie lepsze szczęście u innej wadery? Jeśli tak, życzę wam pomyślności i powodzenia.
W tamtym momencie, do opustoszałej już jaskini wpadł Naharys w towarzystwie Atrehu — rudy basior wyglądał, jakoś tak osobliwie. Rozglądał się wszędzie nieobecnym wzrokiem, z trwale wykrzywionym uśmiechem na pysku.
- Lonya, Itami... dzieje się coś z Atrehu. Nie odpowiada, dziwnie się zachowuje, a gdy go tknę, choćby palcem, chichocze jak smarkacz, który upaćkał się błotem.
Wadery przyjrzały się basiorowi z badawczo i z jak największą uwagą, ale Atrehu skutecznie im ją zakłócał — powtarzał każdej, jaka to jest piękna, urokliwa i pociągająca — A Atrehu, jak to on, zwykł prawić komplementy każdej ładnej waderze, ale był jeden szkopuł. Jego głos był nienaturalnie niski, jakby w jego ciele siedział jakiś demon romantyzmu — był gotów nawet zbliżyć swój pysk blisko policzka Itami, aby musnąć ją swym językiem. Jego oczy, wcześniej płonęły żywym ogniem, który momentalnie zmuszał do uległości, teraz jakby przygasły i osłabły. Odczytać można było z nich jedynie zmęczenie, ale urok nadal pozostał.
- Dawajmy go na łoże, zbadamy mu oczy i gardło, może czymś się zatruł albo naćpał — odezwała się Lonya swym stanowczym głosem. Atrehu, będąc prowadzony przez swojego rosłego kompana, stawał kroki sztywno i niepewnie, były pozbawione swej gracji.
Cokolwiek by nie zrobiono, nie dało się uspokoić silnego, sprawnego i wysokiego basiora, który z chwili na chwilę, robił się coraz bardziej pobudzony — jakby ktoś mu wstrzyknął końską dawkę adrenaliny. Lonya próbowała zajrzeć do gardła basiora, ale na prośbę otwarcia pyska, Atrehu na moment spełniał prośbę, a potem zamykał ją z głośnym trzaskiem zębów, jakby usiłował ją ugryźć w nos. Itami natomiast nie mogła w ogóle nic zrobić — próbując zbadać przyjaciela, ten usiłował się do niej dobrać; po prostu, bezwstydnie jeździł łapą po jej szyi, mrucząc przy tym cicho, wzdychał podniecony, jakby wyobrażał sobie najbardziej rozkoszną rzecz na świecie. W końcu zachowanie Atrehu doprowadziło go, do natychmiastowej utraty przytomności, co też dosłownie doprowadziło obie wadery do skraju bezradności. Zmierzono mu tętno; biło mu ono w zastraszającym tempie, jakby myśl o zastrzyku adrenaliny była prawdziwa, a serducho waliło mu, jakby miało wyskoczyć przez klatkę piersiową. Itami była gotowa pomyśleć, że mu ono zaraz eksploduje w środku, jak podłożona bomba czasowa.
- On już taki był, jak się spotkaliście? - zapytała Itami, gdy spojrzała na zdezorientowanego Naharysa.
- Trenował ze mną od rana rekrutów. Dopiero przed wczesnym popołudniem zaczął się dziwnie zachowywać. Zamiast spoglądać na tyłki trenujących wader, co zazwyczaj robił, chodził wokół wahadła, próbując namówić go na randkę! Potem gdy usiłował go pocałować, wahadło wykręciło się i Atrehu dostał pniem w gębę, aż się zakręcił w miejscu i zwalił się na ziemię. Grupa miała z niego taką polewę, że musiałem go stamtąd zabrać. Potem zaczął mnie obwąchiwać, jak parujące mięso i chciał zajść od tyłu, ale tylko mocny strzał w pysk przywrócił go do porządku. Chwilowego porządku... - urwał Naharys, biorąc głęboki wdech -... i wtedy zaczęła się jazda. Ślinił palce i próbował wilkom wsadzać je do ucha, wskakiwał waderom na grzbiety; efekt był taki, że zaniepokojona grupka basiorów, próbowała odciągnąć go od nich. O bogowie... omal ich wszystkich nie pozagryzał!
Kiedy wadery tak się przysłuchiwały relacjom Naharysa, Itami spojrzawszy na Atrehu, nie byłaby w stanie uwierzyć, żeby basior mógł kogoś zaatakować w takim stopniu zachowania, z jakim go tutaj przyprowadzono.
- Dlatego pomyślałem sobie; Dobra, zabieram go do Was, może wpadniecie na pomysł, jak go z tego wszystkiego wyciągnąć. Po drodze spotkaliśmy Rene... - znów basior przerwał, przecierając sobie łapą czoło — no jej widok, totalnie zafiksował! Po uprzejmych komplementach na temat jej skrzydeł, otwarcie zaproponował jej randkę! A potem musiałem świecić za niego oczami, tłumacząc, że Atrehu się czegoś nawąchał i bredzi. Całe szczęście, że Alfa była w humorze, bo pożegnała nas ze śmiechem. Już się bałem, że będę musiał kiblować wraz z tym baranem! - Naharys wskazał podbródkiem na nieprzytomnego Atrehu — wiecie, co mu jest?
Wadery pokręciły bezradnie głową.
- Podniesione tętno, pobudzenie, źrenice rozszerzone... same nie wiemy, do czego można to przypisać. Jedynie, co nam się nasuwa to narkotyki! Pytanie tylko, co ten głupek zażył — powiedziała Itami, spoglądając na basiora. Zbliżywszy się do niego znacznie, usiadła obok i gładząc łagodnie łapą jego masywny policzek, spoglądała ze zmartwieniem w zamknięte powieki. Atrehu oddychał szybko, niespokojnie i od czasu do czasu, miotał bezwładnie swymi łapami, jakby biegiem przecinał wzdłuż ukwieconą łąkę.
- Już wiem, kto... albo co może nam pomóc! - odezwała się po chwili Itami, podnosząc głowę, tak gwałtownie, że poczuła nieprzyjemny postrzał w szyi — Znaczy się... mógłby nam pomóc, gdyby znał naszą mowę.
- To już nieważne — odparł zdeterminowany Naharys — jeśli jest jakiś cień szansy, że wyjdzie z tego cało, ja w to wchodzę!
~ Nie jestem pewna, czy to, co mamy zamiar zrobić, w pełni dopomoże Atrehu, ale musimy mieć nadzieję, tylko ona utrzymuje mnie przy determinacji — myślała tak Itami w drodze do wspomnianego miejsca, gdzie miała przesiadywać owa postać, która miała dostatecznie imponującą wiedzę, aby z niej skorzystać. A ową postacią był stary kruk, przesiadujący w starej dziupli sędziwego dębu — miał on rozłożystą koronę, która tworzyła dość spory baldachim.
- Jak już mówiłam, nie wiadomo, czy uda się nam z nim dogadać. Nie rozumie naszej mowy — powiedziała w końcu Itami, przysiadując koło korzenia starego drzewa. Kruk wyłonił swą głowę, zakrakał donośnie, kłapiąc dziobem i przysiadł na grubej gałęzi, aby przyjrzeć się przybyszom z uwagą.
- Kraa? - wydał z siebie kruk, trzepocząc skrzydłami.
- Yyyy... - mruknął Naharys, drapiąc się po głowie — Nasz kra kra, przyjaciel, kra! Dziwnie, kra kra, się zachowuje, kra... czy mógłbyś nam, kra kra kra, pomóc?
~ No, nie powiem, cała ta sytuacja przyprawiła mnie o śmiech — Itami zaśmiała się skrycie.
- Kraa! - odezwał się kruk, niecierpliwie trzepnął skrzydłami — Kraa...
- Może ja pomogę — odezwał się nagle obcy głos, który należał do niskiej, bardzo młodej wadery — swoją drogą, młodszej od Itami — o kremowo-zielonej sierści oraz nietypowym wyglądzie — bowiem łapy wilczycy otaczały obficie zielone skarpetki mchu, a jej drobną szyję zaś, opatulał czule szal z trującego bluszczu — końcówka zwisała swobodnie, dotykając niemal wilgotnej ziemi. Oczy, koloru dojrzałej gruszki, były przesycone enigmatyczną energią życiową — ponadto miały łagodny i opiekuńczy wyraz, jakby spoglądała przez nie, sama matka natura. Naharys odezwał się pierwszy.
- A z kim mamy przyjemność? Nigdy cię tutaj nie widzieliśmy.
Wadera obdarzyła samca łagodnym spojrzeniem.
- Jestem Gaja i opiekuję się tym lasem, ziemią, górami i rzekami — odparła melodyjnym, bardzo czystym głosem — zwierzęta są mymi braćmi, wicher i woda siostrami, uszanujcie je, a ja w pełni okażę szacunek wam. Czy w czymś wam pomóc?
- Jesteśmy Ci wdzięczni za chęć pomocy — wtrąciła się Itami, drapiąc się nerwowo po ramieniu — czy mogłabyś przemówić w naszym imieniu do tego kruka? - Wskazała na ptaka, który międzyczasie doprowadzał swe upierzenie do porządku swym masywnym, czarnym dziobem, ignorując jednocześnie ich rozmowę. Itami opisała Gai dokładnie sytuację, z jaką przyszło się im zmierzyć, aby potem mogła w kruczym języku, przełożyć to dla sędziwego ptaka. Kruk zniknął w dziupli i nie pojawiał się przez kilka dobrych chwil, aż nagle wyłonił ponownie swą głowę, trzymając w dziobie spory kawał kory, którą później rzucił pod łapy Itami. Na wewnętrznej stronie suchego drewna, opisano z dokładnością dolegliwość, dręczącą ciało i umysł Atrehu.
- Skaza Zakochanego? - przeczytała niepewnie tytuł przewodni — dziwna nazwa. Dziękujemy Ci, kruku. I tobie też dziękujemy, Gajo. - zwróciła się następnie do wadery, kłaniając się nisko. Gaja odwzajemniła ukłon, po czym z tajemniczym uśmiechem, zmierzyła w stronę lasu, aby potem zniknąć w barwnej fali żywej zieleni. Albo wydawać by się mogło, że po prostu, ciało wadery wtopiło się w leśną poszyć. Nie wiele jednak nad tym myśląc, wilki zaczęły czytać o rzekomej „skazie zakochanego” gdzie ponoć, taka dolegliwość pojawia się u co piątego samca, które prowadzi dość bogate i aktywne życie erotyczne — Co w przypadku Atrehu się idealnie składało! - A lekarstwem na ów schorzenie ma być... pocałunek prawdziwej miłości?!
~ Dość nieoryginalne rozwiązanie — pomyślała sucho Itami. Czas na uleczenie chorego mija o północy. Po tym czasie Atrehu może dosłownie „umrzeć z miłości". Itami, drapiąc się po potylicy, z niepokojem przyglądała się wypalonym nań napisom, odniosła nieprzyjemne wrażenie, iż trudno będzie znaleźć kogoś, kto szczerze kocha Atrehu i w rzetelny sposób, okaże to poprzez pocałunek. W pierwszej chwili Itami na pewno nie mogłaby się uważać za takową osobę — Po pierwsze, gdzie takiej zwyczajnej waderze, szarej myszce, było po drodze do Atrehu? Syna Alfy, który miał odziedziczyć po nim władzę, a dusza jego, aż kipi od charyzmy i siły — Taki powinien być prawdziwy władca! Gdzie Itami mogłaby myśleć, że jej uczucie do basiora może oznaczać cokolwiek, ale po chwili wadera poczuła coś, co nazywa się „przyjemnym ciepłem". Przeżyła z nim swoją upojną chwilę, pragnęła go bardzo, albowiem roztaczający się wokół zapach Atrehu, doprowadzał jej zmysły do szaleństwa. A gdy spojrzy na jego usta, jej własne stają się mokre i gotowe do pocałunku. W tym całym rozgardiaszu szalonych myśli, serce zaczęło jej bić w zawrotnym tempie, aż Naharys musiał sprowadzać ją na ziemię, machając swą łapą przed jej oczami.
- Ziemia do Itami! Halo!? No i co tam pisze ciekawego?
Wadera potrząsnęła głową, rozwiewając dokuczliwe myśli w nicość i spojrzawszy ponownie na spisany tekst na suchej korze dębu, wskazała palcem fragment ciekawemu basiorowi.
- Trzeba go pocałować — odparła - To jest jedyne lekarstwo.
- Na mnie nie licz! - odezwał się pośpiesznie basior, odwracając znacząco pysk.
- Nie, nie... źle mnie zrozumiałeś — powiedziała z niewinnym chichotem — Tu nie chodzi o byle jaki pocałunek. Tu chodzi o pocałunek od serca. Osoby, której jest bliska sercu Atrehu.
- Itami, a może ty...
Wadera momentalnie poczerwieniała na policzkach, jak dojrzały i soczysty pomidor, dlatego odwróciła głowę, aby ukryć takowy fakt przed oczami Naharysa.
- Co? Ja?! Skądże! Gdzie mi tam do niego... daj spokój.
- Itami, nie oszukasz mnie. Ja mam oczy i uszy — odparł spokojnie basior — myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na Atrehu? Myślisz, że nie słyszę, jakie słowa toczą się na twój i jego temat? Oczywiście, zazwyczaj ignoruję takie pogłoski. A poza tym, próba nie strzelba, możesz spróbować.
- Serio tak myślisz? - spojrzała niepewnie na basiora. Naharys wykrzywił usta w znaczący uśmiech i kiwnął bez słowa głową — na dodatek pchnął waderę lekko, zachęcając do powrotu. W trakcie Itami poczęła się zastanawiać, jakie to będzie miało znaczenie, gdy ona spróbuje szczęścia? Z pewnością ich relacja „przyjaciel dla korzyści” nie zmieni się zbytnio — W pewnym sensie, ich wspólna upojna przygoda była tylko pojedynczym wyskokiem, ale przez resztę znajomości, Atrehu korzystał z jej towarzystwa, choćby do wspólnej kolacji, wzbogacanej o pocałunki. Często basior lubił też posłuchać jej śpiewu, co niezwykle pochlebiało waderze — kochała go natomiast, za jego ciepło, okazywane jej przy każdym spotkaniu, troskę i typową dla samców powagę. Często też myślała o nim, jako o osobniku iście pociągającym, ale to nie to było dla niej najważniejsze. Kiedy Atrehu miał sposobność objąć ją swym masywnym, mocnym ramieniem, ogarniało ją niezwykłe uczucie bezpieczeństwa — a gdyby te wszystkie cechy złączyć ze sobą, powstałaby totalna eksplozja wizji idealnego kochanka albo... partnera życiowego?
Itami jednak do pewnych spraw się nie przyzna, woli, aby pozostawić je domysłom samców i czytelników. Kiedy wrócili do lecznicy, Atrehu leżał nieruchomo, od czasu do czasu podrygiwał kończynami, a ogon zaś podskakiwał co jakiś czas, jak wybudzany ze snu wąż.
- Jesteś gotowa? - zapytał Naharys.
Itami nadal nie była pewna — stanęła przed decyzją, a ona sprawiła, że odbierała nieodparte uczucie, jakby uważała Atrehu za kogoś obcego — ale z drugiej strony, musi myśleć o nim, jak o przyjacielu. Umierającym przyjacielu, więc nic innego nie powinno stanąć jej na drodze. Z uwagą przyjrzała się ustom basiora i momentalnie zrobiło się jej gorąco. ~ No to do dzieła! - z tą myślą, zbliżyła pyszczek do ust Atrehu, musnęła jego wargi swym językiem — a potem przeszła do namiętności. Całowała go tak, jakby jego usta były soczystym owocem, słodkim na dodatek. Czuła nieodpartą przyjemność, ciepło i pragnienie o więcej. Kiedy oddaliła się od samca, Itami otarła wierzchem łapy swe mokre wargi i poczęła wypatrywać jakiekolwiek zmiany, świadczące o tak zwanym „uzdrawiającym” skutku jej pocałunku. Naharys i Itami dostrzegli, jak policzki Atrehu po chwili zadrżały nieznacznie — a potem otworzył oczy, jak zwykle z zaklętym w sobie ciepłym płomieniem i zaczął się im przyglądać z nieodpartym zdziwieniem.
- Czy... coś mnie ominęło? - zapytał słabo basior.
- Itami! Udało Ci się! - zawołał Naharys, łapiąc zaskoczoną waderę w mocne objęcie — Jesteś najlepszą medyczką, jaką nosi ta cholerna ziemia! Udało ci się!
- Ale co jej się udało? - zapytał zdezorientowany basior, drapiąc się po ciemieniu.
- Nic, nic... i tak byś nie zrozumiał. Ważne, że się udało! - odparł z radością Naharys, odstawiając waderę z powrotem na ziemię. Itami, ze znaczącym uśmiechem i płomieniem na policzkach, spojrzała na basiora, który widząc jej rumieńce, ugościł zadowolenie na swej twarzy.
~ Domyślił się — pomyślała po chwili Itami.
- Nie wiem, co wy piliście, ale jestem zły, że nic nie zostawiliście dla mnie! - odparł Atrehu, przybierając pozycję półsiedzącą — Ale cieszę się, że jesteście tacy szczęśliwi z mojego powodu. A jednak ktoś mnie jeszcze kocha w tej watasze.
KONIEC
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2644
Ilość zdobytych PD: 1322 + 40% Eventowy Booster (529 PD)
Nagroda za Event: 800 PD + 20 pkt do wszystkich statystyk.
Obecny stan: 2651
Yneryth ~ Walentynkowy szał (Pisarski - Niezrównoważony Kupidyn) [Event]
W powietrzu unosił się zapach lasu. Woń niebyła jedno barwna, usiana była różnymi leśnymi aromatami. Temperatura wokół był sprzyjająca dla nowo rozwijających się roślin. Śnieg zdążył już stopnieć. Poziom pobliskiej rzeki podniósł się o około dwa metry. W środku lasu nie było jednak widać większych zmian, jedynie znikająca biała otulina. Ściółka leśna była wilgotna, nie wydawała szelestów pod naciskiem. Cisze przerywały odgłosy zwierząt. Ptaki siedziały na gałęziach i śpiewały różnorodne melodie. Sarny leżały i wylegiwały się. Wiewiórki latały po drzewach jak oszalałe. Wszystkie zwierzęta zaczynały radować się wiosną. Pośrodku lasu siedziały dwa wilki. To właśnie one były najgłośniejsze. Cieszyły się z nowej pory roku, jak tylko mogły. Dwoma wilkami siedzącymi pośrodku gaju był Yneryth, biało futry młodziak i Eleshar, stary wilk z doznaniami. Starszy posiadał brązowe ubarwienie. Maskował się i kamuflował w brązowej ściółce jak kameleon. Maluch wręcz przeciwnie, było go widać z oddali. W sztuce kamuflażu nie pomagały mu głośne krzyczenie.
- A opowiesz mi jakąś ciekawą rzecz o początku wiosny? - Zapytał wesoły basiorek.
- Dobrze, ale już nie bądź tak głośno. – Usiadł starszy.
- O czym mi dziś opowiesz?- Zapytał grzecznie, siadając. Siedział wpatrzony w swojego opiekuna.
- Hmm, mogę ci wiele opowiedzieć, ale mam pomysł jak to rozwiążemy. Za tobą siedzi wiewiórka, jeśli zgadniesz na jakim drzewie bez obracania się, opowiem ci o dniu jutrzejszym, natomiast jak się pomylisz to o dzisiejszym. Zgaduj. – Uśmiechnął się, lekko widząc radość malucha.
- A mogę odpowiedzieć dwa razy? Zgadnę, a potem się pomylę. – Lekko się zaśmiał "hihi".
- Nie, możesz odpowiedzieć tylko raz. - Stanowczym głosem.
- No dobrze. - Zrobił pokazowy grymas.
Mały wilk znał dobrze okolice. Znał tu prawie wszystkie drzewa, niektóre zwierzęta nawet po nazywał, oczywiście oprócz tych, które trzeba było jeść. Zamknął oczy i wsłuchiwał się w otoczenie. Słyszał wiele odgłosów, teraz obchodziła go jednak tylko wiewiórka. Po chwili usłyszał ciche tuptanie na drzewie, było ono szybkie i ostrożne. Po tym wiedział, że to ta wiewiórka o, którą chodziło wujkowi. Teraz wyciszył umysł i skupił się na przestrzeni. Nie był pewien czy wiewiórka siedzi na sośnie, czy dębię. Zapytał ponownie:
- Na pewno nie mogę dwa razy ? – Zaniepokojony, możliwą porażką westchnął.
- Nie, naszym życiem rządzi los. Jeśli odpowiesz dwa razy, może mieć to wpływ na wiele rzeczy. Musisz pamiętać, balans jest najważniejszy. To tak jak z jedzeniem, nie zabijamy wszystkiego, zabijamy, tyle ile musimy. Los co prawda nie jest sprawiedliwy, ale to on ma wpływ na wszystko.
- Będę zgadywał. – Roześmiał się. - Los ma już dla mnie plan. Więc i tak nie ma znaczenia, co odpowiem, będzie tak, jak ma być. Hmm, czy wiewiórka siedzi na sośnie ?
- Miałeś rację, los jest dziś po twojej stronie. – Uśmiechnął się, ciesząc się wraz z Yneryth’em.
Biała kulka obróciła się, spojrzała w kierunku małego futrzaka. Zadowolony młodziak pomachał mu małą łapką. Rude stworzonko zdawało się rozumieć gest, odwzajemniła to spojrzeniem, po czym uciekła do dziupli. Yneryth obrócił się z powrotem, czekał, aż usłyszy tę ciekawszą historię. W końcu na nią zapracował, wyczuwając małego gryzonia. Zastanawiał się, co dziś opowie mu wujek.
- A więc, od czego by tu zacząć. Jutro jest czternasty lutego. Pewnie mało ci to jeszcze mówi, ale spokojnie zaraz będziesz wiedział. Gdy miałem 3 lata, należałem do stada wilków, każdy był inny. Niektóre były szare, inne zaś białe jak ty, nie brakowało nam chyba żadnego koloru. W watasze było nas około 20. Było w nim wiele par. Nawet ja miałem swoją. Moja ukochana była dla mnie specjalna.
- To o niej będzie historia ?- Wtrącił zaciekawiony.
- Nie, nie. Już wracam do sedna. Tego dnia zawsze świętowaliśmy, był to dzień, gdzie zawsze chodziliśmy parami i robiliśmy różne głupie i takie miłosne rzeczy. Tamtego dnia, każdy wilk, który miał swoją drugą połówkę, szykował coś dla niej. Mnie również to nie ominęło. Co roku tego samego dnia dawaliśmy sobie jakieś rzeczy od serduszka. W innych znanych mi watahach, a znam ich dużo, też tak robili. Nazywaliśmy to chyba walentynkami, dniem zakochanych.
- Uuuu, a co z innymi, tymi bez pary? – Zapytał smutnym głosikiem, zdawało się, że martwi się o nich.
- Uwierz mi, nie było takich wielu. Nawet te najbardziej skryte wilki, tego dnia przepełniała jakaś magiczna moc, wyznawały innym swoje uczucia. Co prawda los jest brutalny, nie każdy miał parę. Tamte wilki jednak starały okazywać sobie miłość braterską, wszystkie razem zbierały się i rozmawiały, jak każdego innego dnia. Właśnie w ten dzień powstawały plotki i małe romanse.
- Czyli jutrzejszy dzień spędzamy razem. Dwaj samotnicy. - Biegał w kółko, ciesząc się.
- Dokładnie, ja jestem za stary, a ty za młody. Więc spędzimy ten czas razem.
Oboje wstali i powolnym krokiem udali w nieznanym kierunku. Znikąd pojawiał się na niebie blask nieznajomego pochodzenia.
< Teraz >
Yneryth otrzepał się. Podniósł wzrok, spojrzał i dostrzegł. Przed nim stał Atrehu. Coś tam gadał, świeżo obudzony nie wiele jeszcze rozumiał. Wstał na cztery łapy. Rozejrzał się po jaskini, nie wiedział, skąd się w niej wziął. Nie chciał chyba wiedzieć. Lekko się uśmiechał, wspominając starą opowieść swojego przybranego taty. Wszystko pamiętał jak przez sen, a może właśnie to mu się śniło. Chcąc się upewnić, zapytał:
- Jaki mamy dziś dzień?
- A to ciekawe, że pytasz. Dziś jest mój ulubiony dzień, mamy dziś walentynki. To jest święto miłości, stąd też tak je, kocham.- Powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Rozumiem, że tu też je obchodzicie ?
- A jak, oczywiście, że tak. A ty jakie masz plany na dzisiejszy dzień ?
- Hmm sam jeszcze nie wiem, może potrenuję.
- Jak wolisz.
Atrehu szedł dalej wesołym krokiem, zdawać by się mogło, że już zapomniał o białym pobratymcu. Yneryth również nie zamierzał spędzić dnia w jaskini, nigdy nie lubił tu siedzieć. Wychodząc z jaskini, zastanawiał się nad dzisiejszym dniem. Nie wiedział zbyt wiele o członkach watahy, wiedział dosłownie tyle, ile musiał. Najlepsze kontakty miał z Noiter’em. Jednak drugi samiec nie wzbudzał w nim pociągu. Biały basior nie rozumiał jeszcze co to miłość, może dlatego, że nie spędza odpowiedniej ilości czasu z waderami. W zasadzie nie wiele było tu par. Uspokoiło go to trochę, nie będzie musiał się przejmować swoim statusem w grupie.
Wchodząc w centrum terenu podległego alfie, zgłupiał. Było tak, jak mówił Eleshar, prawie każdy samiec chodził za waderą, mówiąc, jak on to jej nie kocha. Cały ten widok był dla niego zabawny. Nie dowierzał, gdy zobaczył Kotoriego, który również biegał za waderą. Cały szacunek, który posiadał on u Yneryth’a, gwałtownie spadł na wartości. Honor jednak musiał oddać Naharysowi, on lojalnie siedział ze swoją wybranką. Przechadzając się w kierunku polany, gdzie spędzał samotnie większość czasu, zauważył podejrzany przedmiot na ziemi. Trącił go łapą, on poturlał się kawałek dalej. Na ziemi leżał jakiś dziwny patyk. Długi na wymiar łapy, z jednej strony zakończony piórami, z drugiej był jakiś czerwony kamyczek. Błyszczał i mienił się w świetle słońca. Basior postanowił udawać, że go nie widzi, to nie jego problem, on tu nie śpi. Truptał powolnym krokiem w niezmienionym kierunku. Dziwnych przedmiotów przybywało, w trawie leżało ich coraz więcej i więcej. Pochylił się nad nieznanym przedmiotem i powąchał go. Czuł zapach owoców leśnych i żurawiny, cały zapach dopełniała nutka bzu. Niespodziewanie jeden z magicznych przedmiotów przeleciał mu koło głowy.
- To są jakieś jaja. - Warknął z niezadowoleniem.
Jedyną odpowiedzią, jaką usłyszał był chichot. Niezwłocznie Yneryth zaczął biec za głosem. Miał wrażenie, że dziwniej już być nie może. Mylił się, wbiegając na pagórek, zobaczył Noiter’a, który szedł za jedną z wader. Zażenowany odpuścił pogoń. Lekko było widać zniesmaczenie postępowaniem czarnego basiora. Każdy ma wolną wolę, tak więc nie przeszkadzał mu. Fochy o porzucenie postanowił zostawić na potem. Dosłownie każdy wilk świrował. Działo się tu coś dziwnego. Jednak zdawało się, że jest tu sam. Nie przeszkadzało mu to, przyzwyczaił się już do takiego stanu rzeczy. Gdzieś w głębi było mu jednak smutno. Liczył, że może ten jeden raz nie będzie sam. Los jednak utwierdził go w przekonaniu, że może liczyć tylko na siebie. Ponuro wędrując już bez celu i chęci, znów słyszał ten dźwięk. Olał go i udawał, że go nie słyszy. Z korony drzewa wyleciały dwa podejrzane przedmioty. Leciały prosto w niego. Wilk miał dobry refleks oraz świetnie wczuwał się w swoje otoczenie. Nie zwolnił nawet, by je ominąć. Z jego lewej strony wyrosły i wzniosły się ku niebu lodowe kolce. Lodowa ściana zasłoniła go przed zderzeniem. Tajemniczy dźwięk nagle ustał, w jego miejsce pojawił się inny.
- Nie nie nie... nie tak miało być. - Zdenerwowanym głosem jakby dziecka.
- A jak miało być? - Stanął w miejscu ze zdziwieniem, rozglądając się.
Z drzewa wyleciał dziwna kreatura. Wyglądem przypominała mantikorę, była jednak znaczenie mniejsza. Futro tego czegoś było krótkie, ale zadbane i lekko pofalowane nieregularnie. Głowa wyglądała dość podobnie do wilczej. Nie posiadała kłów ani grzywy. Istota miała za to masywne i umięśnione skrzydła. Para dodatkowych kończyn była masywna na tyle, że można było twierdzić ją za połowę masy ciała. Białe długie pióra, na końcu lekko zaostrzone. Cały korpus bytu kończył długi, lecz wąski ogon. Zwierzę, jak twierdził wilk, wyglądało dumnie. Nie brał jednak na poważnie jej dziecinnego głosu.
- Miałeś dostać, wszystko wtedy poszłoby zgodnie z planem. - Wykrzyknął.
- Jakim planem.- Uniósł lekko brew, aby oddać swoje odczucia.
- Agr… powiedzmy, że mam misje. Sprowadzam miłość na wszystko, co żywe.
- Okej i ? - Odpowiedział głosem, żeby pokazać swoją obojętność.
- To ważna misja. Nie śmiej się. Obiecałem komuś, że wszyscy poczują magię dzisiejszego dnia.
- Muszę cię rozczarować, ze mną ci się nie uda. – Odchodzi.
Dziwna bestia najeżyła swoje masywne skrzydła. Ustawiła się w pozie gotowej do ataku.
- Nie mam wyjścia, wybacz.
Był słychać dwa silne machnięcia skrzydłami. Chwile po tym powietrze było cięte przez dużą liczbę jakichś rzeczy. Intuicyjnie Yneryth gwałtownie się obrócił, postawił przed sobą kolejną lodową ścianę. Wydawało mu się, że wytrzyma ona uderzenie. Trzask lodu zaniepokoił go. Ściana była dosłownie przeszywana przez twarde jak kamień pióra. Jego skupienie opadło, lodowy mór zamienił się w wodę tak szybko, jak piorun uderza o ziemię.
- Może zmieniłeś zdanie? To jak zakochasz się ? - Zachichotała latająca istota.
- Nie zmieniłem. - Warknął zdenerwowany. – Odejdź i zostaw mnie
- Nie pozostawiasz mi wyboru.
Istota nie poddała się, machała swoimi skrzydłami, a pióra latały jak ostrza. Biały basior był zdziwiony siłą nieznanej istoty. Nie wiedział jeszcze, z jaką siłą przyjdzie mu się zmierzyć. Bestia, z która walczył, była boskim wysłannikiem. Jego rola była prosta, rozprzestrzeniać miłość. Początek potyczki był dość jedno strony, biały basior próbował unikać piór. Nie wiedział, czy one go zabiją, czy sprawią, że się zakocha. Unikał ich, jak tylko mógł, kto się spodziewał, że rady Naharysa mogą się przydać, na pewno nie Yneryth. Pierzasta salwa ucichła.
- To wszystko, co masz? - Zapytał arogancko.
Stał dumie, dopóki nie zorientował się, że stoi w wielkim serduszku. Śmiech stworzenia wypełnił puste otoczenie.
- Śmiesznie wyglądasz, taki zły i dumny, a zarazem uroczy, bo w serduszku. – Wyśmiewając, piskliwym głosem dodał.
Yneryth był wściekły, głosy w głowie nie pomagały. Od momentu spotkania skrzydlatego zaczęły szumieć i szeleścić. One same nakreślały mu powagę sytuacji. Nigdy nie pojawiały się bez powodu. Wilk wziął więc sytuację na poważnie. Futro zaczęło zmieniać barwę. Oczy lśniły jak złoto. Głosy błyskawicznie ustabilizowały się.
- Może teraz wyglądam poważniej. – Spoglądał prosto w oczy oponenta.
- Jak ty tak? Widzę, że też potrafisz co nieco.
- Podejdź bliżej, to ci pokaże.
- Wtedy byłoby za łatwo. Wystarczy, że dotkniesz moich skrzydeł, a będę mógł odejść.
W tamtym momencie wilk zrozumiał, pióra nie miały go zranić. Wręcz przeciwnie miały na celu wypełnienie jego serca. Walka stawała się coraz bardziej skomplikowana. Yneryth był w kropce, musiał unikać kontaktu, a zarazem jakoś go przegonić. Zmrożenie go nie wchodziło w grę, zabicie tym bardziej. Nie mógł zabić niewinnego stworzenia, nie miał powodu. Pierwszy raz biały nie miał planu, jak podejść do tej sytuacji. Uśmiechnął się, wspominając dzieciństwo. Dziś znów zadecyduje los. Jego łapy pokryły się lodową pokrywą, pazury wyostrzyły się.
Bitwa trwała nieustannie. Momentami była równa, czasami Yneryth miał sytuacyjną przewagę. W większości dominował miłosny wysłannik. Słychać było ciężkie uderzenia łap o skały i podłoże. Wynik był jednak jednostronny. Przez całą walkę, tylko jeden miał znaczną przewagę. Skrzydlata istota przechytrzyła zdenerwowanego basiora. W momencie, gdy wilk wyskoczył z kamiennej ściany, chcąc powalić latającego przeciwnika, ten zakrył się swoimi skrzydłami. Łapa zetknęła się z magicznymi piórami. Żółte oczy rozbłysły się. Wzrok białego nie był już taki sam. Wcześniejsza złość z walki przeminęła. Oczy były spokojne. Uderzenie w skrzydła zakończyło walkę. Pomimo przemijającej siły uderzenia, bestia miłosna runęła na ziemie z odmrożonym skrzydłem. Mimo odniesienia, poważnego bólu, wygrała. Yneryth spadł na podłożę i przewrócił się. Podniósł się jakby nigdy nic. Basior nie był już taki sam. Wilk uśmiechał się, a jego pozycja, była wolna od zimnych emocji. Stał chwilę w miejscu, po czym biegiem udał się w nieznanym kierunku.. Domyślić się można było, że zmierza do samic. Miłosny amor wygrał walkę z wilkami, niektórzy mogą twierdzić, że to źle. Prawda jest zaskakująca, żaden wilk nie miał pretensji za tamten dzień. Nawet Yneryth, samotnik, można myśleć, że bez uczuć, znalazł kogoś dla siebie, a i ktoś znalazł jego. Posłaniec otrząsnął się i wzleciał. Jego misja odniosła sukces. Odlatywał w stronę zachodzącego słońca. Szczęśliwie nucił jakąś melodię. Leciał wolno, widać było, że jedno ze skrzydeł nie działa poprawnie. Powolny lot kończył się jego zniknięciem w chmurach.
KONIEC
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2151
Ilość zdobytych PD: 1075 + 40% Eventowy Booster (430 PD).
Nagroda za Event: 800 PD + 20 pkt do wszystkich statystyk.
Obecny stan: 3997
Od Sininen c.d Niko ~"Piórka"
„Moim wytchnieniem będzie śmierć” - tak mogłaby myśleć już w tak młodym wieku, skoro już miała wielokrotnie myśli samobójcze oraz chęci, które tylko cudem nie znalazły faktycznego ujścia do wdrożenia w życie. Usilnie potrzebowała zajęcia myśli, zajęcia z Deusem były najlepszym lekarstwem w ramach skupiania się na czymś innym. Podobno to jeden z etapów z depresji czy też żałoby, nie było to istotne, waderka potrzebowała myśleć absolutnie o czymś innym. Nie umiała nawet stwierdzić o ilości upłynięciu czasu. To było zwyczajnie nagłe — w pewnym momencie zamrugała oczami i zerknęła na kałużę, obok której przechodziła ku swojemu nauczycielowi, by dostrzec w odbiciu wyższą samiczkę, dalej jednak raczej drobną, o nieco dłuższych łapach niż jeszcze jakiś czas temu, miała już wysokość ciała jak na nieco młodszego od niej wiekowo szczeniaka. Wkrótce wejdzie w wiek nastoletni i tylko jedno pytanie się jej nasuwało.
Ile... Ile czasu minęło od tamtego?
Ciemnobrązowe futro zlało się z mokrą ziemią pod spodem, ale bystre oczy o świecącej się barwie zdawały się ożywiać wodne zwierciadło. Nie w głowie były jej przeglądania dalsze niż to jest konieczne, zaraz ponowiła krok do jaskini stratega watahy. Uśmiechnął się lekko na jej widok i spokojne przywitanie się na samym wejściu.
- Dzisiaj zrobimy sobie zajęcia w terenie tak dla odmiany. - powiedział, podchodząc bliżej młodej, która kiwnęła głową na znak zgody.
- Idziemy w jakieś konkretne miejsce? - Zapytała się tylko trochę przyciszonym głosem.
- Kto wie, może tak, a może w kilka punktów. - odparł jej i już zaraz wychodzili z jego lokum i spokojnie rozmawiali podczas tego spaceru, gdzie przodowały tematy zawodowe, głównie sporadyczne pytania od szczenięcia.
Z kolejnej pogawędki, tym razem żywiołowo prowadzonej przez mentora, wyrwał ich cichy głos, niemal niedosłyszalny. A może to najpierw zobaczyli właściciela głosu? Było to całkiem obcy z widoku jej młody basiorek, być może starszy od niej samej. Brązowa sierść o ciepłej tonacji dostrzegła również dwa białawe ślady u niego oraz te duże skrzydła utrzymywane na swych barkach. Wydawał się zestrachany z postury i nieśmiały słysząc po jego tonie. Sama sylwetka jego egzystencji wydawała się krzyczeć o pomoc.
Młoda widziała go w pewnym sensie inaczej. Myślami widziała, jak czeka na spadek jej czujności w celu zaatakowania z uwagi na przeżycia z jedynym męskim rówieśnikiem, w postaci wiadomo dokładnie kogo. Mięśnie na karku jej zmroziło na połączenie wspomnień i sugestii, dlatego trzymała się za Deusem w dalszym ciągu, nawet po podejściu małego dystansu, który ich dzielił. W zasadzie to miała totalny mętlik myślowy odnośnie reagowania na nieznajomego szczeniaka, przez przyjmowaną posturę nieśmiałego nie mogła powiedzieć, w jakim był wieku, na pewno nie był od niej młodszy, ewentualnie rówieśnik, jednak zakładała starszego.
W zasadzie nie zabierała głosu podczas jego rozmowy z jej mentorem, ale jasnym faktem było to, że to właśnie jest ten szczeniak to ten, którego samica alfa przyjęła pod swoje skrzydła i wychowywała. Zatem przed nimi stał bardzo nieśmiały młody przyszły alfa, nie było innej opcji. Oznaczało to również zapewnienie pokazania szacunku, tata pod tym względem nigdy nie miał negatywnych uwag do najmłodszej z trójki dzieci.
W końcu przyszła chwila, w której to patrząc na nią, przywitał się z ujawnieniem faktycznego imienia i tego odmiennego wykonanego ruchu. Pewna część w samiczce bez zawahania stwierdziła, że przesadził z tym, natomiast inna nie wiedziała jak poprawnie zareagować, całościowo Sini trzymała się tego drugiego stanowiska. Najwyraźniej miał wcale nie małe problemy z poskromieniem niesfornych skrzydeł, ale starał się tego nie pokazywać, ewentualnie nie psuć pierwszego wrażenia? Jak to tak właściwie działa?
Zamiast tego stanęła równo i delikatnie skinęła głową w stronę brązowego samczyka.
- Sininen. - odezwała się ponownie przyciszonym tonem głosu.
- Deus. - dodał jako ostatni jedyny dorosły z całego zgromadzenia tejże trójki. Następnie zwrócił się do jedynej przedstawicielki przeciwnej płci. - Sininen, co powiesz na lekcję terenową podczas odprowadzania nowego kolegi?
- Dostosuje się. - odparła.
- Niko, czy będzie dla ciebie w porządku, jak przejdziemy się dłuższą trasą? Poznasz więcej terenów dzięki temu. - kolejne słowa padły do drugiego ze szczeniąt. Młody od razu pokiwał głową na znak zgody, ewentualnie nie chciał im bardziej psuć planów nagłym pojawieniem się, co ciemna waderka podejrzewała. Strateg jednak po prostu się uśmiechnął na widok takiejże reakcji i zaraz pokazał gestem głowy na rozpoczęcie wspólnego przemieszczania się.
Przez pierwsze kilka minut nikt nic nie mówił, aż w końcu biały wilk przełamał lody.
- Jeśli chcesz Niko, to możesz się dołączyć do obecnych zajęć Sininen. Mów jak tylko najdzie cię chęć, w porządku?
- Jakie... zajęcia? - Basiorek spojrzał nieco zagubiony na idącą samiczkę w stosownym dla niej odstępie, która akurat zerknęła na niego kątem oka.
- Mamy dzisiaj terenowe. Zobaczysz, to fajna zabawa. Prawda? - Spojrzał na swoją uczennicę, która kiwnęła głową.
- Tak. - bardzo krótko odpowiedziała, ale całkiem rzeczowym tonem.
- Dzisiaj trochę o przetrwaniu - ponowił mówienie strateg. - Akurat jak idziemy, to będzie łatwiej sobie wyobrazić. Gotowi? To nie będzie trudne, wystarczy słuchanie się intuicji.
- Tak. - para szczeniąt powiedziała jednocześnie, na co spojrzeli na siebie. Niko, uśmiechnął się delikatnie, natomiast Sini raczej zmieszana umknęła wzrokiem z powrotem przed siebie.
- A więc tak: znajdujecie się na obcym terenie, trafiacie na skraj lasu. W pobliżu nie ma żadnego wilka, jesteście skazani na siebie, a na domiar złego, słońce powoli chyli się ku zachodowi. To kwestia maksymalnie godziny nim wszystko pogrąży się w mroku. Pierwsze pytanie: na czym się skupić jako odnalezienie jako pierwsze? Jak myślisz Niko?
- Przepraszam, ale mogę na razie tylko słuchać? - Spytał nieśmiało basiorek. Mentor z uczennicą kiwnęli głowami na to stanowisko.
- Jak uważasz? - Zwrócił się tym razem do Sini.
- Znalezienie źródła wody. - odparła cicho bez wahania. - Bez wody nie da się przeżyć dłużej niż cztery dni, bez jedzenia znacznie dłużej.
- Bardzo dobrze. - zgodził się z nią Deus. - Jaką wodę trzeba szukać?
- Umm, co to znaczy? - Cicho wtrącił pytanie skrzydlaty malec.
- Chodzi o staw albo leśną rzeczkę-. odparła mu podobnie cicho Sini. Następnie także odpowiedziała nauczycielowi, ale zerkając na rówieśnika. - w ruchu, ponieważ nie będzie w tak wielkim stopniu zanieczyszczona, jak ta stojąca.
- Brak filtrowania, o to chodzi. Pamiętajcie, że taka stojąca woda w lesie zawsze będzie szkodliwa, zatem należy ją unikać i trzymać się ruchomej. Woda zawsze musi wychodzić z lasu, prawda Niko?
- Tak. - wydawał się jakby niepewnie zgodzić. Deus jednak uśmiechnął się w sposób dodania mu otuchy.
Sininen od początku wiedziała, że te rozmowy w formie zajęć nie były oficjalnym jej spędzaniem czasu w formie nauki — Deus najwyraźniej wybrał coś prostego, by Niko nie czuł się nie tylko odrzucony, ale i również najpewniej zielony w sprawach strategicznych, przynajmniej na tę chwilę. Trzeba było mu dać spokojny wizerunek dla stłumienia nieśmiałości, najpewniej o to musiało chodzić. Zapewnienie poczucia komfortu? Być może tak.
Nim się obejrzeli, podczas częstszych odpowiedzi basiorka, podczas których Sini dawała mu pewnego rodzaju ciche przejście do mówienia, a sama tylko w pewnych sprawach coś wtrącała, dotarli pod jaskinię rodzinną alf. Przywódczyni watahy akurat znajdowała się w środku i wyszła po spokojnym zawołaniu i przywitaniu się przez Deusa, który w skrócie przekazał całą sytuację. Para szczeniąt stała kawałek dalej i jedynie co to obserwowała dorosłych.
- Um, Sininen? - Zapytał się bardzo cicho Niko. - Gniewasz się za przerwanie lekcji?
Ponownie zerknęła na niego kątem oka z lekko uniesioną brwią.
- Co? Nie.
- Zrobiłem coś złego?
- Czemu tak myślisz?
- Bo byłaś cały czas cicho i... - wydawał się niepewny co do kolejnych słów. Musiało go to sporo kosztować, ponieważ mówił coraz ciszej. - Jakby obrażona na mnie.
Waderka całkiem obróciła do niego głowę, na chwilę, nim ponownie wróciła do spoglądania na dorosłych.
- Nie lubię dużo mówić. - powiedziała po prostu. - Nie czuję się komfortowo.
Nie było dane dla Niko zapytać się o powód tegoż braku poczucia rozluźnienia u niej, gdzie Sini odparłaby tylko jako kwestia jego płci (zauważyła już dłuższy czas temu, że zwyczajnie czuła się dobrze przy żadnym potencjalnym rówieśniku i ogólnie samcach za sprawą brata), ponieważ podeszła do nich sama alfa.
- Niko, tak się cieszę, że nic złego ci się nie stało. - powiedziała ciepłym tonem i wysunęła swoje skrzydło w celu objęcia nim młodego. Następnie zwróciła się do samiczki z równie ciepłym uśmiechem i jednocześnie troską w oczach.- Dziękuję też tobie Sini za pomoc Niko, cieszę się, że trafiliście na siebie. Dobra robota.
- Dziękuję za słowa uznania, pani alfo. - młoda kiwnęła głową, przemawiając cicho. Renesmee pokiwała głową na zachowanie, po czym wysunęła łeb i zbliżyła go do niej.
- A jak się trzymasz? Jak rodzina? - Te pytania zadała już znacznie ciszej. W oczach Sini przez ułamek sekundy mignęło echo rozżalenia, jednak znikło równie szybko, jak się pojawiło.
- W porządku. - odparła znacznie ciszej. - Staramy się.
- Pamiętaj, że zawsze możecie przyjść do mnie, chociażby porozmawiać. - przekazała jej cicho, nim wycofała się w celu przemówienia już normalną głośnością. - Jeszcze raz wam dziękuję za przyprowadzenie mojej zguby. Chcielibyście zostać, chociaż na chwilę?
- Chciałbym, ale niestety musimy wracać do nauki, nim ta młoda panna nie odmelduje się do Naharysa. - odpowiedział jej Deus, który akurat odchodził z młodym basiorkiem na bok, chyba w celu pogawędki czy coś w tym stylu.
- Sini, a może chciałabyś się pobawić z Niko? Shori również niech czuje się zaproszona- spojrzała na błękitnooką.
- Muszę zapytać tatę i siostrę co o tym myślą. - odparła niepewnie, gdyż nie chciała brzmieć, jakby w tej chwili właśnie odrzucała propozycję od kogoś z dużo wyższym stanowiskiem, aby nie zostało to źle odebrane.
- Nie musisz tego robić na prędko, to byłoby spokojne wspólne spędzanie czasu. Słyszałam, że Shori robi postępy w nauce latania...
-To prawda, starsza siostra staje się w tym coraz lepsza z każdym dniem. - odparła pokornie młodsza.
W tamtej chwili nie była pewna czy dorosła samica wiedziała o pierwotnej formie wyglądu młodej, czy jednak uważała tą pozbawioną skrzydeł za właściwą. Mogłaby założyć bezpieczniej to drugie, ponieważ nic nie wspomniała lub zapytała o jej postępy w nauce lotu. Postanowiła nie wyprowadzać przywódczyni z błędu i skupiła się na dobrym opisie szkolenia się przez Shori.
- Gdyby miała jakieś uwagi dla nowicjuszy wzbijania się w chmury jako ktoś, kto się z tym właśnie wzmaga to, jestem pewna, że zostanie to odebrane jako świetna pomoc w poskramianiu pewnej niesfornej pary upierzenia. - dodania alfa i już w mig młoda pojęła sens, właściwie to na samym początku prowadzenia ich dialogu. Najwyraźniej samica szukała kogoś, kto też jeszcze ma problemy w tej sprawie i może poratować młodego Niko, ewentualnie dodanie mu pewności siebie w działaniu. Sininen pokiwała głową.
- Zapytam starszą siostrę. - powiedziała, dając znak o rozeznaniu się w tej sprawie. Już nawet widziała jak Shori i Niko połączy wielka przyjaźń, która będzie ich ostoją z biegiem czasu. Zawsze to dobry przyjaciel na całe życie. Zresztą doskonale wiedziała, że Chmureczka będzie wspaniałą waderą, w którą coraz to zaczęła się przeobrażać, zostało to tylko kwestią czasu przed jej oficjalnym wejściem w dorosłość.
Deus wraz z Sini pożegnali się z dwójką wilków alfa i tym samym zamierzali odejść w celu pozostawienia tamtych w spokoju oraz powrotu do ich zajęć, kiedy nagle Niko musiał zdawać się o czymś momentalnie przypomnieć, ponieważ niemal podniósł głos do głośności zduszonego krzyku, tym samym wołając młodą ciemnobrązową waderkę po imieniu. Sininen niemal podskoczyła, słysząc i czując, jak biegnie do niej, natychmiast się odwróciła, zdradzając tym samym swój lęk. Oczywiście, zaraz wróciła do opamiętania się, jednak niestety dała to zauważyć. Całe szczęście, Niko zatrzymał się przed nią w odległości dla poszanowania obojga przestrzeni osobistej. Skrzydła basiorka wydawały się lada chwila po zatrzęsieniu opaść w pewnym stopniu bezwładnie na grunt, podczas gdy on sam stabilizował oddech po gwałtownym i szybkim poderwaniu się do biegu. W końcu już ze spokojniejszym wdechem ponownie spoglądał raczej nieśmiało na szczenię o kosmicznym ogonie.
- Sininen, czy... czy będziemy mogli się pobawić? - Zapytał tak cicho, że tylko bystry i wyostrzony słuch byłby w stanie wychwycić pytanie basiorka oraz jego sens. Niepewne przebieranie przednich łapek dobitnie wskazywało na poziom zawstydzenia podczas zadania tegoż pytania i ile go to faktycznie kosztowało z odwagi.
- Muszę się zapytać taty. - odparła zgodnie z prawdą. Nie była jednak pewna, co ją pokierowało, by dodać zaraz kolejne słowa. - Na pewno będziemy na siebie wpadać.
Spojrzał na nią i posłał delikatny uśmiech.
- Będę czekał.
To były ostatnie słowa, jakie padły w tamtej chwili, nim się rozeszli.
Niko?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2049
Ilość zdobytych PD: 1024 PD +10% (102 PD) za długość powyżej 2000 słów
Obecny stan: 5398 PD
środa, 30 marca 2022
Od Niko do Noitera ~ "Przełamać strach"
- Witaj Niko. - jej głos lekko drżał, przez co samczyk domyślił się, że coś musi być nie tak.
- Witaj Rene, wszystko w porządku? - spytał, przechylając główkę na prawy bok. Samica usiadła przed nim i wciąż uśmiechała się do niego.
- Tak kochanie. Po prostu coś zaskoczyło mnie po drodze.
- Dlatego jesteś niespokojna? - spytał.
- Bystry z ciebie szczeniak. Widzę, że już raczej nie uda mi się niczego przed tobą ukryć. - zaśmiała się wesoło. Niko odpowiedział jej lekkim uśmiechem. Samica wstała i spojrzała w kierunku wyjścia. - Dziś dzień będzie wyglądał nieco inaczej kochanie. Dziś to nie ja będę się tobą zajmować.
- Zostanę sam w jaskini? - spytał lekko drżącym głosem. Nie lubił zostawać całkiem sam. Kiedyś obawiał się tych chwil na tyle mocno, że skulony chował się po kątach. Teraz już jest nieco inaczej, lecz dawny niepokój wciąż pozostał i daje się we znaki, gdy tylko nadejdzie odpowiednia dla niego pora.
- Nie Nikoś. Dziś muszę cię oddać pod opiekę kogoś innego. - odparła i spojrzała na niego.
- Kogoś innego? - głosik znów mu drżał, a ogon skulił się pod ciałkiem.
- Tak, lecz nie martw się tym. Wrócę po ciebie, nim się obejrzysz. - zapewniła go z uśmiechem. Zbliżyła się do niego i przytuliła do siebie. - Wiesz, że nigdy cię nie zostawię, prawda? Jesteś moim skarbem. - odparła z uśmiechem. Niko niepewnie przytaknął ruchem głowy. Wadera wstała i podeszła do wyjścia.
- Udamy się do Noitera. Jest opiekunem w naszej watasze.
- Opiekunem?
- Tak, zajmuje się szczeniakami, gdy rodzice tego potrzebują.
- Lubi to robić? - spytał zaciekawiony malec. Cichy śmiech starszej rozproszył się po jaskini.
- To pytanie możesz zadać mu, gdy tylko znajdziemy się na miejscu, zgoda?
- Zgoda. - odparł Niko i ruszył za Renesmee. Droga nie była długa, ani męcząca co cieszyło brązowego basiorka. Dotarli do jednej z jaskiń. Samica stanęła przy jej wejściu.
- Noiter? Jesteś u siebie? To ja Renesmee. Mogę cię prosić na chwilę? - spytała wnętrza jaskini.
- Tak, tak! Już idę! - odpowiedział głos z jaskini. Rene spojrzała na malca i zachęcająco się uśmiechnęła. Niko niepewnie odwzajemnił uśmiech i wciąż stał przy jej łapach. Po chwili z jaskini wyłonił się basior o ciemnej barwie umaszczenia. To, co najbardziej zwróciło na siebie uwagę szczeniaka to skrzydła i rogi samca. Wydały się one niezwykle ciekawe.
- Witaj Noiter. - przywitała się Renesmee z uśmiechem.
- Dzień dobry alfo, co cię do mnie sprowadza? - spytał wesoło samiec, stając przed nimi.
- Chciałabym cię spytać, czy mógłbyś zając się Niko, pod moją nieobecność. Muszę udać się na granice watahy, a ich patrol może zająć mi dłuższą chwilę. Oczywiście jeżeli to nie problem. Zależy mi na tym, by Niko nie był sam. - odparła z uśmiechem i spojrzała na malca, który wciąż skrywał się wśród jej łap. Noiter spojrzał również na niego i posłał uśmiech w jego kierunku. Niko niepewnie postanowił odwzajemnić gest. Dzięki temu poczuł się nieco pewniej, dlatego opuścił swój schron, jakim były łapki jego opiekunki.
- Dzień dobry. - przywitał się z niepewnym uśmiechem. - Mam na imię Niko. - dodał po krótkiej chwili.
Noiter?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 600
Ilość zdobytych PD: 300
Obecny stan: 2310 PD
Od Yneryth’a c.d Naharys'a ~ Początek
- Nie widziałem ich. Wybaczcie, ale muszę coś załatwić, jak skończę, to może pomogę.
Wiedział, że te słowa na pewno zostaną dobrze zapamiętane. Chciał jednak jak najbardziej uchować się od słabości, od uczuć. Odszedł od pobratymców spokojnym krokiem, w kierunku strumienia. Teraz gdy już zadbał o swój wizerunek, mógł zacząć poszukiwanie waderek. Według słów Noiter’a spadły one z nieba wprost w liściaste objęcia. Stąd pewnie wzięły się te połamane gałęzie. Biały musiał jeszcze zadbać o jedną rzecz. Lekko okłamał Naharysa i Noiter’a, a więc musiał dalej się trzymać swojego sprytnego kłamstewka. Pomyślał, że młodziaki najlepiej zareagowałyby na zobaczenie Noiter’a, Naharysa, albo Piny. Pina niestety albo stety była już nieosiągalna. Naharys chyba też by się z orientował, o dziwnym pojawieniu się jej znikąd. Sam siebie chyba też pozna. Dzisiejszym nośnikiem musiał być czarny. Żółtooki skupił się na wspomnieniach z Noiter’em i na jego charakterze. Piasek powoli zaczynał pokrywać ciało Yneryth’a. Wyglądał on wtedy jak babka z piasku. Piaskowy wilk wyglądał komicznie. Oczy basiora otworzyły się, lekko rozbłyskając. Iluzja zaczęła zmieniać jego wizerunek. Po chwili nie było już Yneryth’a, w jego miejscu stała kopia czarnego. Basior, chcąc upewnić się, czy wszystko poszło zgodnie z planem, poszedł spojrzeć w tafle wody. Udało się, metamorfoza za pomocą iluzji zadziałała wybornie.
Nie tracąc czasu, od razu udał się śladami gałęzi i pozrywanych liści. Gdzieś w oddali słyszał nawołującego Naharysa. Skrzydlaty był gdzieś indziej, co stanowczo ułatwiało zadanie. Kopia czarnego przemierzała gaj w poszukiwaniu tropów. Zapach wader nie był dla niego wyczuwalny, prawie w ogóle go nie znał. Ślady łapek też odpadały. Poszukiwanie wyglądało jak szukanie igły w stogu siana. Pozostawały dwa problemy. Pierwszy z nich był bardzo oczywisty, znalezienie maluchów. Ten drugi jednak był gorszy. Poszukiwanie zagubionych wcale nie martwiło żółtookiego. Trapiło go jednak cos innego. Jak znajdzie dziewczynki, o ile się uda, będzie musiał udawać Noiter’a. Zdając sobie z tego sprawę, zatrzymał się na chwilę w miejscu.
- Co zrobiłby Noiter? – Pomyślał na głos.
Hmmm, gdybym był nim, to pewnie pomógłbym, byłbym miły. Martwiłbym się o nie i nie zabrakłoby pośpiechu.
- Aaaaa to nie będzie łatwe. – Westchnął zmarnowanym głosem.
* (jakiś czas potem)
Los znów nie stał po jego stronie, a może wręcz przeciwnie. Z odległości wiedział już 4 małe skrzydełka. Zatrzymał się w miejscu, by zastanowić się, jak dobrze udawać Noiter’a. Po nieco dłuższym niż chwila zastanowieniu ruszył gotowy na większość dialogów. Podbiegł szybkim susem, tak by oddać zaaferowanie sprawą. Od razu zaczął mówić.
- Jesteście całe? Nawet nie wiecie, jak bardzo się martwiłem. Wasz ojciec tak bardzo się wystraszył. – Cała ta sztuczna słodycz z jego ust, bardzo go bolała. – Chodzicie, musimy wracać, zanim zrobi się ciemno i niebezpiecznie. – Nie czekając na odpowiedź, wrzucił małe na siebie i pędem pognał w stronę krzyków Naharysa.
- Naharys Naharys, znalazłem je! Sam zobacz. – Yneryth ostrożnie obrócił się, by nie zepsuć iluzji, po czym ściągnął waderki.
Poczuł w oddali zapach prawdziwego Noiter’a, jego zapach znał bardzo dobrze. Wiedział, że to czas by czmychnąć. Pożegnał się krótko i powiedział, że musi coś załatwić, po czym uciekł.
- Ooo znalazłeś swoje szczęścia. – Powiedział uradowany Noiter.
Naharys ?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów:663
Ilość zdobytych PD: 331 PD
Obecny stan: 1692 PD
Od Copycat cd. Noiter'a ~ Coś nowego
- Ja… Szukam kogoś na wspólne polowanie – powiedział mój rozmówca i zagłębił się w temat.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, z rytmu wybił mnie kwik dzika, wybiegającego z krzaków. Po szybkiej analizie stwierdziłam, że czas na kolację. Już miałam ruszać w pościg, gdy przypomniałam sobie, że obok mnie stoi basior, który nie jest zbyt doświadczony w tematach polowania. Chyba nie powinnam tak od razu proponować biegania za dzikiem?
- To chyba znak od losu. Gonimy go? – To jedno pytanie, które padło z jego pyska, rozwiało moje wszelkie wątpliwości.
- Pytasz dzika czy… - Zanim zdążyłam dokończyć niezbyt cenzuralne powiedzenie, potrząsnęłam łbem i rzuciłam naprędce. – Jasna sprawa, chodź za mną!
Zerwałam się za zwierzyną i w międzyczasie wytłumaczyłam Noiterowi plan na posiłek. Nie musieliśmy długo biec, by dotrzeć do miejsca, gdzie zatrzymała się nasza ofiara. Przystanęłam za drzewem i zaczęłam tłumaczyć Noiterowi co powinniśmy zrobić. Zabicie ssaka nie sprawiło nam problemu. Noiter nie jest totalnym amatorem w polowaniu, damy radę coś wyrzeźbić z jego obecnych umiejętności.
- Dobra robota! - pochwaliłam go. - Musisz pamiętać by… - dałam wilkowi kilka rad, które na pewno mu się przydadzą podczas naszych wspólnych polowań.
Bez zbędnego przedłużania, zabraliśmy się za jedzenie kolacji. Dzik nie był ogromny, ale się najadłam. Mam nadzieję, że mój towarzysz również.
- Poczekaj chwilę, ubrudziłeś się krwią. - pochyliłam się i polizałam basiora po prawej stronie pyska.
Gdy cofnęłam głowę, mogłabym przysiąść, że Noiter się zaczerwienił.
- Wszystko dobrze? - spytałam zmartwiona.
Nie mam zbyt dużego doświadczenia w relacjach między wilkami, więc nie wiem…
- Czy ja zrobiłam coś nie tak? - pomyślałam nerwowo, wpatrując się w skrzydlatego rogacza stojącego przede mną.
Noiter?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 292
Ilość zdobytych PD: 146 PD
Obecny stan: 480
wtorek, 29 marca 2022
Od Niko do Sininen ~ "Piórka"
Tego ranka również udał się na krótką wędrówkę, która miała na celu poznania nowego oblicza rozpoczynającego się dnia. Samczyk wolnym krokiem przemierzał gęstwiny lasu. Złociste promienie zdawały się przecinać niebo i zdawały się sięgać poprzez gałęzie drzew w jego kierunku. Tak, jakby wielka gwiazda pragnęła chwycić go owymi promieniami i zabrać ze sobą. Widok był naprawdę niezwykły. Niezwykły krajobraz wzbogacały melodyjne śpiewy ptaków, które swymi pieśniami zwiastowały, nastanie wiosny. Niko dojrzał niektóre z przedstawicieli ptasiego królestwa wśród gałęzi wysokich drzew. Samiec przystanął na moment. Spojrzał na swoje skrzydła, a następnie jego wzrok znów zawędrował na ptaszki, które wesoło ćwierkały. Wzajemnie goniły się pośród gałęzi i wzbijały się w powietrze na swych drobnych skrzydełkach.
- Ja natomiast jestem skazany na ziemię. - szepnął Niko sam do siebie. Prawdą było, że jego opiekunka nie jednokrotnie zachęcała go do nauki lotu. Szczeniak jednak nigdy nie czuł odwagi i gotowości do tego zadania. Dlatego zawsze starał się uniknąć tej lekcji. Wiedział, że Renesmee umie wspaniale latać. Wiele razy miał okazję podziwiać alfę podczas lotu. Jej skrzydła tak pięknie wtedy się mieniły. Natomiast Niko nie posiadał zdolności lotu i bał się jej nabycia. Mimo licznych zachęt. Dlaczego nie mógłby być odważny jak inne szczeniaki w jego wieku? Westchnął i z opuszczoną głową poszedł dalej. Jego myśli zaczęły krążyć wokół jego maleńkiej osoby i jego pewności siebie. Przecież odwaga jest ważną cechą przywódców, prawda? Rene ciągle mu powtarza, że kiedyś to on będzie opiekował się watahą, lecz jak ma to uczynić, jeśli bezie się bać nawet własnego cienia? W pewnym momencie zorientował się, że nie rozpoznaje terenów, na które właśnie wkroczył. Gdy się obrócił, także nie mógł rozpoznać, którędy przybył. Serce przyśpieszyło, a niepokój opanował jego maleńkie ciało.
- Gdzie... gdzie ja jestem? - szepnął, rozglądając się wkoło. Jednak było to daremne. Wiedział, że Renesmee będzie się o niego martwić, jeśli zaraz nie wróci do domu. Bał się, że może go także nie odnaleźć. Niko zbliżył się do najbliższego drzewa i położył się u jego podnóży. Starał się odpędzić straszne obrazy i skupić się na tym co istotne. Jednak po chwili, usłyszał w oddali czyjeś głosy. Niepewnie wstał i wolnym krokiem, ostrożnie zaczął wyglądać za źródłem ich pochodzenia. Zza krzewów, które znajdowały się nieopodal niego, wyłoniły się dwie postacie wilków. Śnieżnobiały basior, a tuż obok niego maleńka waderka. Idąc, rozmawiali ze sobą, lecz Niko nie był na tę chwilę w stanie zorientować się, co jest tematem ich rozmowy. Postanowił zebrać w sobie odwagę i poprosić wilki o pomoc, jeśli nie są bardzo zajęte. Niepewnie zaczął iść w ich kierunku. Gdy znalazł się kilka kroków od nich, nieśmiało stanął w miejscu. Basior zauważył jego osóbkę i zatrzymał się w miejscu. Zaraz za nim zatrzymała się waderka i spojrzała na skrzydlatego samczyka. Niko poczuł, jak szybko i mocno bije jego serce.
- Dzień dobry. - przywitał się nieśmiało. Po chwili samczyk zorientował się, że wypowiedział te słowa niezwykle cicho i samiec wraz z samiczką mogli ich nie usłyszeć.
- Dzień dobry mały. - odpowiedział basior. Dzięki temu lekka ulga zawitała u Niko. Czyli jednak nie wypowiedział tych słów na tyle cicho, by ich nie usłyszano. Waderka, która stała przy starszym odpowiedziała mu równie cicho, co Niko, przez co samczyk domyślił się, że ona także jest dosyć nieśmiałą. - Coś się stało? - słowa basiora sprawiły, że Niko znów spojrzał na niego.
- Ja... - zaczął niepewnie i zaczął lekko grzebać łapą w ziemi. - Zgubiłem się. - dodał. Czując narastający gorąc w jego ciele, przez chwilę postanowił nic nie mówić.
- Możemy ci pomóc. Gdzie jest twój dom? - śnieżnobiały samiec lekko się uśmiechał. Pomogło to nieco Niko poczuć się pewniej. Uśmiech dodawał mu otuchy, lecz gdzieś tam z tyłu karcił się za to, że nie mógł rozmawiać tak swobodnie, jakby chciał.
- Ja... Mieszkam razem z Renesmee. Rano udałem się na spacer i ... - tu Niko znów urwał i spojrzał w ziemię. Czuł się winny temu, że nie potrafił skupić się na drodze. Przecież to było najważniejsze, pilnowanie drogi.
- Zgubiłeś się, tak? - na te słowa jedynie skinął nieśmiało główką.
- Pomożemy ci. - słowa te padły z pyszczka waderki. Spowodowało to, że Niko podniósł na nią swoje smutne spojrzenie.
- Nie chcę sprawiać kłopotów. - odparł cicho. Samiczka zrobiła kilka kroków w przód, lecz wciąż trzymała się blisko starszego samca.
- To żaden problem. - zapewnił samiec.
- Dziękuję panu. - odpowiedział wdzięcznie. Spojrzał na waderkę. Gdy ta również spojrzała w jego kierunku, uśmiechnął się do niej nieśmiało. Zbliżył się nieco bliżej, wciąż lekko niepewnie się uśmiechając.
- Jestem Niko. - powiedział i lekko pochylił się w jej kierunku. Przypominało to nieco ukłon, lecz szczeniak nie mógł się bardziej pochylić z powodu swoich niesfornych skrzydełek, które utrudniały niektóre rzeczy, czy też ruchy. Podczas ukłonu lekko je rozłożył, a gdy na nowo się wyprostował, ułożył je ponownie wygodnie, by nie przeszkadzały mu podczas ruchu. Skrzydła od zawsze były dla niego kłopotliwą sprawą, zwłaszcza gdy nie potrafił opanować ich na tyle dobrze, by te nie zsuwały się, czy też nie odpowiadały za jego upadki. W duchu samczyk miał nadzieję, że dobrze postąpił, gdyż chciał w odpowiedni sposób się przywitać. Pamiętał słowa Sone, która zapewniała go, że wadery są tymi delikatnymi istotami, które wzbogacają świat o swoje uroki. Niko wtedy zapamiętał, że bez względu na wiek powinien szanować każdą samiczkę. Renesmee także mu o tym wspominała kilkakrotnie, lecz w nieco innej postaci.
Niko wciąż się uśmiechał i liczył na to, że nie zraził do siebie nowej koleżanki. Nie chciał tego nawet przez chwilę. Patrzył na nią z wyczekiwaniem i lekkim zaciekawieniem, które można było odczytać z jego fioletowych oczek.
<Sininen? ^^>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1005
Ilość zdobytych PD: 502 + 5% (25 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 2010 PD
Od Naharysa c.d Yneryth'a ~ Początek
- Wydaje mi się, że nie mam już ochoty na wygłupianie się z zabawkami. – Szorstko odparł biały. W oczach Naharysa, basior wyglądał na zmęczonego, ale i odrobinę sfrustrowany tą całą sytuacją. Wścieka się, bo oberwał od manekina? Śmiechu warte - no cóż, Yneryth widocznie był osobnikiem, który aż nadto przywiązał się do zwycięstw, że nie potrafił znieść porażki. Basior wstał, zamiatając wściekle ogonem, co skutkowało wzbiciem się piasku, które później, uformowało się w gęstą zasłonę, a w niej, kontury Yneryth'a zamazały się przed oczami Naharysa. Już miał wściekle przywołać go do siebie, ale z drugiej strony, nie miał zamiaru łazić za rozwydrzonym samcem, więc odmachnął tylko łapą i powrócił do grupy. Swój obowiązek względem Yneryth'a wykonał bez dyskusji, a czy to się mu spodobało, czy nie, średnio go to interesowało. Ponadto, Yneryth to dorosły wilk i swą niekompetencję bierze na własną odpowiedzialność. Kiedy powrócił, zastał Atrehu wśród trenujących wader - a ten oczywiście swoje - pomyślał przelotnie Naharys, kręcąc z uśmiechem głową. I tak popołudnie przeminęło im w słonecznej atmosferze, pełnej śmiechu - a zwłaszcza wśród płci pięknej, będące zasypywane puszczanymi oczkami ze strony Atrehu - więc wszyscy rozstali się z uśmiechami na pyskach. Lecz tamten moment był jednak końcem szczęścia, a przedsmakiem złych wieści.
Noiter zastał go w drodze do swej jaskini, z wyraźnie przerażoną miną i zadyszką - musiał pędzić, co sił w łapach, ale Naharys'a zastanawiało jedno - po co biegł, skoro mógł przylecieć? Jednak takowa myśl momentalnie wymazała się mu z głowy, po tym, co od niego usłyszał.
- Sini i Shori... one... zaginęły!
Naharys, jak na rozkaz przybrał stanowczą postawę, napiął mięśnie od narastającego niepokoju, ale starał zachować trzeźwy umysł.
- Że co? Jak do tego doszło? - zapytał stanowczo.
- Uczyłem Shori latać, Sini też chciała, więc się zgodziłem, ale... wiatr był zbyt mocny i spychał je na wschodnią stronę. Shori zderzyła się z Sininen w powietrzu i obie spadły, z bardzo dużej wysokości! Korony drzew zamortyzowały jednak upadek, ale nigdzie nie mogłem je znaleźć! Naharys, ja strasznie cię przepraszam...
- Nie przepraszaj, każdemu może się zdarzyć. Chodź, poszukamy je razem - odparł pokrzepiającym tonem Naharys, klepiąc Noiter'a po ramieniu - Może nie upadły gdzieś daleko.
Jednak Naharys nie wiedział, jak bardzo, w tamtym momencie się mylił, bowiem srebrny talon księżyca zastał ich na granatowym niebie, a oni zaś nie zdołali odnaleźć ani jednej waderki.
- Co się mogło z nimi stać?- rzekł zrezygnowany Noiter.
- Rozdzielmy się - odparł Naharys - Idź przeszukać wschodnią część lasu, ja zajmę się na zachodnią, a potem przeczeszemy teren na północy, gdy nie złapiemy żadnego tropu.
Potem, jak się okazało, Naharys za bardzo poszedł na zachód, przez co wytyczona przez siebie ścieżka, wypchnęła go na skraj lasu, gdzie stamtąd rozciągał się piękny widok, zatopionej w srebrzystym księżycowym blasku łąki. A na tej łące, wśród samotnie rosnącego głogu, stał nie kto inny, jak Yneryth. Prawdę powiedziawszy, Naharys myślał, że ten basior to ostatnia osoba, z którą chciałby się teraz widzieć. Powiedzmy sobie, że nie wilk niezbyt dobrze wpływał na jego humor, ale nie zamierzał zwracać na niego uwagi. Do czasu, aż ten coś powiedział, ale Naharys nie bardzo słuchał.
- Co tu robisz i co to był za hałas ? – zapytał ze zdenerwowaniem.
Exan zmierzył go jedynie, swymi bursztynowi oczami i już miał coś odpowiedzieć, ale nagle jego nos zarejestrował znajomy zapach, i odwrócił głowę w jego kierunku. Wyminął Yneryth'a, który zaczął przyglądać się mu, ze zdezorientowaną miną i nie wiedzieć czemu, pognał za Naharysem.
- Shori!? Sini? - zawołał Naharys.
- Czego się tak wydzierasz?! - zawołał za nim.
- Córki mi zniknęły! - warknął gniewnie Naharys.
Sam nie wiedział, po co ten wilk za nim biegł, ale nie interesował się tym - najważniejszy był teraz los jego córek. Jednak zapach, który wcześniej zwietrzył, stał się nieco słabszy... jakby trochę mętny i niewyraźny, a przez co Naharys zyskiwał na niepewności. Zatrzymał się nagle i rozejrzał się wokół - skalował wszystko dokładnie wzrokiem, ale poza wysoką trawą, kołyszącą się w rytmie zachodniego wiatru, samotnie rosnących jesionów i krzewów głogu, i ostrokrzewu, nie widział nic.
- Shori! Sini! - zawołał znowu Naharys - Sini! Shori... Cholera! Gdzie one są?!
Po chwili pojawił się Noiter.
- I co? Znalazłeś jakiś trop? - zapytał Naharys.
- Niestety nie. Jakby zamiast spaść, rozpłynęły się w powietrzu. Oh! Yneryth, nie zauważyłem Cię! Nie natknąłeś się może na córki Naharysa? Dwie skrzydlate waderki. Widziałeś je?
<Yneryth?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 701
Ilość zdobytych PD: 350
Obecny stan: 5502 PD
poniedziałek, 28 marca 2022
Od Sininen c.d Noiter'a | Shori ~ "Oszroniony ogień"
- Czy... Są tu muszelki? - Zapytała się niepewnie. Opiekun kiwnął głową z uśmiechem.
- Mogę się założyć, że są na pewno. Idziemy je poszukać? Jeśli chciałabyś zbudować coś z piasku, muszelki sprawdzą się jako ozdoby i to jako strzał w dziesiątkę. - dodał nieco podekscytowany. Najwyraźniej już się napalił na tego typu formy spędzania czasu.
- Dobrze. - powiedziała cichutko na znak zgody.
- To na co czekamy? Chodźmy po ładne muszelki!
Tak jak postanowił, tak zaraz poszli. Mała waderka trzymała się znacznie bliżej brzegu, ale pozwalała na zanurzanie łap do wysokości nadgarstków, nie bardziej. Być może Noiter uważał to za lęk przed wodą, jednak szanował jej wybór i sam nieco ją osłaniał przed falami. Dalej od nich radośnie śmiała się Shori i to w najlepsze.
Opiekun nie mylił się co do możliwości odnalezienia na tutejszym piasku morskich skarbów w postaci muszli: wiele małych niemal przyglądały zza pisku niby przebiśniegi, niemal kusząc na wyjęcie je z pseudo ukrycia. Wszystkie całe i ładniejsze wkładali do przygotowanego woreczka przez dorosłego, zaprzestali tej czynności po pełnym wypełnieniu sakiewki. Mając tak bogaty wybór, Noiter zaraz zaproponował budowanie z użyciem piasku. Sini bez słowa podążyła za nim w kierunku dogodnego miejsca, które zaraz zajęli i rozpoczęli zabawę. To nie były żadne kamyczki, co było efektem zwykłego tworzenia usypywanego kopca. Nie czuła żadnej siły wyobraźni, co ją zasmuciło, ponieważ poczuła się wybrakowana z tego typu standardowych możliwości. Noiter wydawał się wyczuć jej cichą zmianę nastawienia.
- To bardzo ładny kopiec. Co powiesz na udekorowanie go muszelkami? Możemy też zrobić taki most między naszymi. - zaproponował skrzydlaty, po czym sam pokazał własny kopczyk, tylko trochę większy od jej. - Mamy wystarczająco dużo muszelek, a i tak zostaną.
- Jak? - Spytała się nieco głośniej niż do tej pory, czyli cichutko. Podczas zadania tegoż pytania sięgnęła po losową muszelkę z wierzchniej warstwy i spoglądała na nią.
- Masz na myśli wzorzec? Co powiesz na taki okrężny?
- Tak jak zwinięty wąż?
- Coś w tym rodzaju. Jeśli nie chcesz, możemy to zrobić inaczej.
- Jest w porządku. - powiedziała szybko i cicho, mając sobie za złe za to przerwanie, jednak on nie wydawał się brać tego jako pewnego rodzaju obelga czy inna zniewaga.
Opiekun cały czas wydawał się skupiać na próbach zaskarbienia sobie poczucia komfortu przy sobie u zamkniętego w sobie szczenięcia. Młoda sama się z tym dziwnie czuła, że ktoś inny niezwiązany z nią w nijaki sposób chce, żeby czuła się przy nim spokojnie, Shori się nie zaliczała do tej kategorii z prostej przyczyny — została adoptowana w rodzinę. Zresztą, z nią od razu nawiązała silną i bliską relację, najpewniej przez fakt posiadania przez obie skrzydeł oraz dręczenia przez Eredena. Nigdy nikomu nie powiedziała tego, ale to przy Shori czuła się dobrze i to ją najwyraźniej uważała za prawowite rodzeństwo niżby właśnie brata.
Shori w końcu wyszła zasapana z wody dokładnie wtedy, kiedy Noiter wraz z Sininen kończyli konstruowanie mostu pod wodzą szczeniaka.
- Musicie wejść do wody! Jest przyjemna!
- Może później, jeśli uda nam się przekonać twoją siostrę. - zażartował dorosły wilk i spojrzał przyjaźnie na szukaną waderkę.
Starsza się wesoło uśmiechnęła i otrzepała z nadmiaru wody we własnym futrze i dopiero po tym podeszła do nich. Oczy jej zabłysły na widok ukończonej pracy duetu.
- Ale to super wam wyszło! Sini, to ty wymyśliłaś ten most?
- Pan opiekun zaproponował. - szybko bąknęła. Noiter się roześmiał z uwagą, aby nie zranić uczuć małej.
- Wystarczy opiekun lub Noiter, bez żadnego pana, dobrze? Ale wiesz Shori, twoja siostra zajęła się kontrolowaniem tworzenia tego mostu.
- To naprawdę wygląda fajnie zrobione. Mogę dać dodatkową na górę? - Spojrzała na parę.
- Jak myślisz? - Noiter zapytał się życzliwie młodszej z sióstr.
- W porządku. - potwierdziła to kiwnięciem głowy.
Shori miała na tyle dużo styczności do tej pory z umiejętnościami Sininen, że bez strachu umieściła nawet pięć sztuk, a most nawet nie zadrżał. Ciemnobrązowa kulka dopiero z czasem zda sobie sprawę, że Shori po prostu wierzyła w jej zdolności i jej solidność, zawsze pokazując to w czynnościach, ponieważ słowa peszyły młodszą.
Na plaży spędzili jeszcze sporo czasu w zasadzie do zachodu słońca. Sini przez ten czas wykorzystywała zabawianie się z użyciem maskotki podczas wspólnych gier na piachu wraz z opiekunem oraz siostrą, jednak dalej wykazywała lekką niepewność przy dorosłym. Miała nadzieję, że się przełamie do niego z czasem, przez wzgląd na jego starania ku niej. Tego wieczora zasnęła zwinięta w kłębek przy boku rodziców i jednoczesnym wtulaniu się w pluszowy prezent.
< Czas obecny >
Minęło już sporo czasu od traumatycznego wydarzenia w postaci porwania matki miotu wraz z jej przyjaciółką. Poszukiwania w dalszym ciągu nie przynosiły pomyślnych wieści, zresztą zdawały się słabnąć w ilości ich prowadzenia. Wszyscy zdawali się coraz przyswajać myśl, że nigdy ich nie odzyskają...
- Dobra! Poddaję się! Nigdy nie wygram z tobą. - powiedziała dobitym głosem pełnym porażki Shori, która po padnięciu na plecy, podniosła przednie łapy i zaczęła nimi machać. Najdziwniejsze było to, że była bardzo zmęczona, znaczniej bardziej niż Sini, która wydawała się nie po entym ćwiczebnym starciu z nią. Wspomniana podeszła do niej w formie bezskrzydłej i wystawiła łapę w geście pomocy wstania.
- Walczysz cały czas sztywnymi metodami, siostro. - powiedziała spokojnie. - Nie obserwujesz przeciwnika i się odsłaniasz przy próbie wykonania ciosu.
- Wiem, Atrehu mówi mi w kółko to samo. - jęknęła po wstaniu. Zaraz przybrała udawany głos jej nauczyciela.- Walczysz na ślepo i myślami jesteś w chmurach.
- Ma rację. - zauważyła, kiedy Shori parsknęła śmiechem po własnym udanym żarcie.
- Ale serio Sini. Jesteś stanowczo za szybka i zwinna. Cokolwiek nie zrobię, czego nie spróbuje, to wydajesz się wiedzieć. Jak ja mam cię w ogóle dotknąć?
- Za długo patrzysz w jeden punkt przed wykonaniem ruchu, to cię też zdradza.
- Wychodzi na to, że właśnie zdobywam kolejnego nauczyciela walki. Tata naprawdę tak uczy?
- Też. - dodała ogólnie młodsza. To, że ćwiczyła używanie skrzydeł i to nie tylko w formie lotu, ale też i walk powietrznych było jej sekretem.
- Chyba że tak. - powiedziała starsza jakby myślami gdzie indziej.
- Jeszcze raz?
- Ehh... No dobrze. Spróbuje wziąć twoje uwagi do serca. Teraz ty zaczynasz!
Ciemnobrązowa waderka kiwnęła głową po zajęciu ich pozycji i zaraz ruszyła na siostrę, tylko po to, żeby czmychnąć na bok w chwili jej podniesienia łapy do oczywistego wykonania ruchu. Znowu odsłoniła swój bok, tym razem musiała to wykorzystać. To właśnie dlatego ponownie rozpoczęła szarżę ku niej i w połowie zmieniła wygląd, aby skrzydłami skutecznie, acz bezboleśnie podciąć jej łapy przy znurkowaniu pod nią. Efekt był łatwy do przewidzenia — Shori ponownie została powalona na glebę. Teraz to nie trwało nawet dziesięciu sekund.
- Na wszystkich bogów! Czemu musisz być taka szybka? - Wydała z siebie głośniejszy jęk w geście pokonania. Sini już była zwrócona ku niej w drugiej formie i gotowa pomóc wstać. - Co to w ogóle za użycie skrzydeł?
- Wykorzystanie atutów nigdy nie jest złym rozwiązaniem. Trzeba tylko wiedzieć jak. - wzruszyła ramionami. Odkąd zaczęła objawiać się u niej znacznie spotęgowana szybkość, warunki prowadzonych ćwiczebnych walk zmieniły się na jej korzyść.
- To oficjalne postanowienie: nigdy cię nie pokonam. - powiedziała w końcu podczas wstawania.
- Siostro, zawsze może ci się w końcu uda zablokować jakiś mój ruch. - powiedziała najpewniej w geście pocieszenia, ale to tylko pogrążyło starszą.
To było późne popołudnie, dlatego w jaskini zjawiły się w okolicach zachodu słońca i tylko na posiłek, ponieważ Shori była zbyt zmęczona ćwiczeniami z Sininen i dosyć szybko położyła się spać w swoim ulubionym kącie.
Sini obudziła się w środku nocy przez ciche płakanie i drżenie starszej siostry, co się zdarzało, odkąd straciły matkę. W takich chwilach, ponieważ spały blisko siebie i tylko młodsza wiedziała o tych cięższych nocnych incydentach, zajmowała się Shori. Cicho się zbliżyła do niej i wsunęła między jej przednie łapy swojego króliczka, by następnie przytulić się do siostry z ułożeniem głowy na jej grzbiecie. Zamknęła oczy dopiero po usłyszeniu ustabilizowaniu oddechu Shori.
Shori?
Ilość napisanych słów: 1343
Ilość zdobytych PD: 671 + 5% ( 33 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 4272 PD
niedziela, 27 marca 2022
Od Noitera c.d. Sininen ~ „Oszroniony Ogień”
- Dzień dobry! Jak się macie? Mamy cały dzień na wyłączność. – stwierdził nastawiony pozytywnie. Poprzednią noc przespał z Ynerythem, więc ta go aż rozpierała.
Shori przywitała się z nim radośnie, zaś Sini była widocznie zestresowana.
- Co powiecie na jakieś zabawy w jaskini? Wszystko jest do waszej dyspozycji. - uśmiechnął się zapraszająco.
- Sini, idziemy malować? Narysuje ci coś! – Na te słowa Noiter ruszył po wcześniej przygotowane przyrządy do rysowania. Farby czekały już pod ścianą, więc jedyne czego potrzebowały to para pędzli.
- Hola hola, zwolnij wodze Shori. Zostawisz nas w tyle. – zażartował, podając jej upragnione pędzle, po czym spytał z ciekawością - Co chcecie namalować?
Po zadaniu tego pytania, spojrzał na nie rozmyślając. Shori była oczywiście tą prowadzącą, zaś Sini po cichu zdawała się na wszystko zgadzać. Wydawało się, jakby towarzystwo basiora ją zniechęcało. Miał ochotę się zapytać, czy to przez jego wygląd, jednak postanowił nic nie mówić. Po chwili, skończyły, zostawiając na jego ścianie odrobinę krzywą, ale jednak dającą się rozpoznać konwalię.
- Bardzo ładny kwiatek wam wyszedł. - pochwalił je, gdy te odsunęły się, by ocenić swój rysunek - Powinniśmy zobaczyć kwitnące konwalie w sezonie. Niestety, to nie jest ta chwila.
- Jak to? - Shori zapytała zdziwiona i nieco zawiedziona.
- Konwalia jeszcze nie zaczęła kwitnąć, trzeba poczekać. – poklepał Shori po głowie, z dużą ilością czułości. Ach ta szczenięca niewinność, to były czasy. Cały świat wydawał się taki niesamowity.
- P-pójdźmy ją zobaczyć, gdy się pojawią kwiatki. - powiedziała cichutko Sini, zaskakując tym delikatnie basiora.
- Twoja siostra dobrze mówi i na pewno zobaczysz tegoroczne konwalie. - zapewnił ją Noiter. - Pachną świetnie, mogę was zapewnić.
- Rodzice się na pewno zgodzą. - dodała cicho mniejsza. Widać było, jak bardzo troszczy się o siostrę.
Po chwili postanowił zająć czymś Shori, więc zaproponował, iż stworzy im maskotki. Chmurka, natychmiast na to przystała, więc zaprowadził ją do swojego magazynu, gdzie zaczęła przegrzebywać jego zapasy skóry. Wyciągnęła stamtąd kawałki beżowej skóry, której pochodzenia Noiter nie był pewien. Nie pamiętał, skąd ją wziął. Na pewno dostał od kogoś, ale nie mógł przypiąć jej do żadnego wilka. Może później sobie przypomni.
- Co byś z nich chciała? - Zapytał się przyjaźnie mniejszej, która dalej wydawała się nieco skrępowana.
- Um... Może... Króliczek?
- A jakie oczka dla niego? Co powiesz na fioletowe? – spytał, sięgając po farbę, by mieć ją już gotową.
Następnie wziął się do roboty. Sięgnął po swoje zapasy nici z jelit jelenich, po czym nawlekł na końcówkę skalnego kawałka igły. Następnie podniósł cieniem igłę i zabrał się za szycie. Po chwili pracy miał już przed sobą, dosyć fikcyjną wizualizację króliczka. W środku był wypchany miękką roślinnością, wcześniej przyszykowaną do tych celów. Całość zakończył, dorysowując twarzyczkę, fioletową farbą.- Super wygląda!
- T-tak. - wyjąkała nieco zaskoczona waderka. Noiter uśmiechnął się, widząc jej reakcję, był szczęśliwy, że małej się podobała. Ojciec zawsze się śmiał z niego, gdy wraz z matką praktykował szycie, nazywając to czynnością dla wader, mówiąc, że nigdy mu się w życiu nie przyda, a tu proszę. Bardziej się cieszył tym, że mógł uszczęśliwić małą kulkę, niż przejmował tym, iż wykonywał czynność dla wader. Uwielbiał widzieć uśmiech maluchów, szczególnie takich zamkniętych w sobie malców jak Sini. Widząc, jak się w nią wtula wiedział, że mała zyskała właśnie nowego przyjaciela. Zauważył, iż cieknie jej łezka, ale postanowił nie zwracać na to głośno uwagi, jeszcze by ją spłoszył. Dał jej chwilę dla siebie, gdy sam próbował znaleźć coś dla Shori, jednak ta była bardzo wybredna i nic jej nie przypadało do gustu.
<Jakiś czas później>
Właśnie kończyli grać w „Kółko krzyżyk” na ścianie, gdy zobaczył, że na zewnątrz się odrobinę przejaśnia. Widząc jak Shori nie ma szans, ciągle przegrywając z Sini, Noiter postanowił, że to pora na spacer. Powiedział o tym pomyśle siostrom, które przystały na jego propozycję. Już po chwili byli na łapach, przemierzając tereny watahy. Trzymali się bezpiecznych ścieżek, wędrując po pobliskim lesie. Po zbieraniu różnych kwiatków z Noiterem, Shori poprosiła, by zabrać ją na plaże. Ten przystał na to z uśmiechem. Poszli więc tam, choć zajęło im to chwilę. W końcu jednak stanęli na piasku, otoczeni szumem fal oraz skrzekiem mew. Shori z radością wbiegła w wodę, rozchlapując ją na boki.
- Tylko nie zagłębiaj się za daleko! – krzyknął za nią Noiter. Zauważył, że druga siostra, stoi niepewnie przy brzegu.
- Coś się stało? Boisz się wody? – spytał powoli basior z troską – Jeśli tak to nie ma się co wstydzić, nie każdy lubi morze. Możemy zostać na brzegu i próbować ulepić jakiś ładny teren z piasku. Słyszałem jak to lubisz strategię, możemy później wziąć kamyczki i poudawać, że to wilki. Tylko nie miej wysokich oczekiwań, strateg ze mnie marny – zaśmiał się z siebie Noiter. – To jak?
<Sini? Pobawimy się?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 839
Ilość zdobytych PD: 419
Obecny stan: 3705
Od Pawony do Sininen ~ "Mango i Strateg"
- Witam. Z kim mam przyjemność? - powiedziałam, po czym odwróciłam się na pięcie, a mym oczom ukazała się wadera o ognistych skrzydłach i z lekka zaskoczonym wyrazie pyska.
- Z Alfą. - powiedziała pewnie wilczyca, szybko dominując rozmowę. Po chwili dodała — Kim jesteś i co robisz na terenach mojej watahy?
- Oh, przepraszam — ukłoniłam się lekko, na tyle, na ile pozwalał mi bagaż w postaci skurzanych torb, na mych plecach. - Jestem Pawona Shanar z odległej watahy z południa. Poszukuję miejsca dla Alchemika. - odpowiedziałam z powagą. Przez chwilę obie mierzyłyśmy się wzrokiem.
- To by tłumaczyło Twoje uszy... Masz jakieś magiczne talenty, czy polegasz tylko na swojej wiedzy? – spytała, wskazując na moje wyposażenie. Z skór wydobywał się intensywny zapach suszonych ziół, kilka wiązanek wystawała spod prowizorycznego zamknięcia, mającego ochraniać moje skarby, przed deszczami. Po dłuższej chwili skrzydlata usiadła. Zrobiłam to samo, delikatnie zsuwając z grzbietu ciężary. Zaczęłam tłumaczyć, kim jestem. Nie było w końcu sensu, robić sobie wrogów.
-Wytwarzam niewielkie przedmioty z Kryształu, potrzebne do pracy alchemika. Przędzę też wodę. - powiedziałam, na co zaczęłam kreślić jeden ze schematów łapami. Zebrałam kilka kropel rosy z pobliskiego krzewu. Nadałam im kształt ptaka i sprawiłam, że latał chwile wkoło nas. Gdy zaprzestałam ruchu Łap, woda z pluskiem spadła na ziemię, wracając do ziemi. Skrzydlata wilczyca przytaknęła ze zrozumieniem. - Moim najbardziej znanym wytworem jest silny lek znieczulający i rozluźniający, ale w razie potrzeby zajmuje się też wytwarzaniem innych substancji takich jak maści, trucizny, czy nawet drobne bronie, w postaci krótkich ostrzy. Poszukujesz kogoś takiego do swojej watahy? - spytałam, przygotowując się do ruszenia w dalszą drogę, jednak odpowiedź wadery mnie zaskoczyła. Intensywnie myślała nad czymś, po czym cicho wydychając powietrze i jakby zgadzając się ze sobą, spojrzała na mnie poważnie. Uśmiechnęła się miło.
- Nadasz się idealnie na Alchemika w mojej watasze. Chodź, pokażę Ci jaskinię, w której możesz mieszkać. Mamy tam od razu mały zapas ziół. - powiedziała i wstała, czekając, aż do niej dołączę. Gdy również wstałam, zbierając sprzęt, uśmiechnęła się szerzej i powiedziała do mnie — jestem Renesme. Witaj w nowym domu Pawono Shanar.
< TIME SKIP — POPOŁUDNIE >
Po rozgoszczeniu się w jaskini oraz zapoznaniu się z zakresem zadań musiałam wymienić kilka zdań z czujkami. Gdy w końcu zostałam pozostawiona sama sobie, po szybkim polowaniu na jakże zacnego, młodego bażanta, udałam się na spacer po okolicy. Nogi i uszy poniosły mnie w kierunku niewielkiej polanki, jakieś trzy minuty od mojego nowego domu. Do mych uszu dotarł głosik młodej waderki.
- Nie, nie, nie. Przecież potrafię lepiej! - po chwili mym oczom ukazała się, zapewne roczna wadera o szarym umaszczeniu i nieziemskim ogonie. Przesuwała jakieś kamyki na ziemi. Była tak pochłonięta czynnością, że nawet nie zauważyła, kiedy podeszłam bliżej. Zatrzymałam się jakieś dwie długości ogona za waderą, po czym zagaiłam niby z lekkim śmiechem, ale i zainteresowaniem:
- Nad czym tak myślisz młoda damo? - wadera wzdrygnęła się, słysząc mój głos. Odwróciła pyszczek w moją stronę i przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, nerwowo przy tym ruszając końcówką swego pięknego ogona. - Ach co za maniery. Jestem Pawona Shanar. Nowa alchemiczka watahy, ale możesz mówić mi po prostu Pawona. A Ty? - uśmiechnęłam się przyjaźnie. Wilczyca rozchyliła lekko wargi, zapewne chcąc coś powiedzieć. Chwilę się wahała, po czym odpowiedziała.
- W porządku... - Jej głos był wyjątkowo neutralny, wyprany z większych emocji. - Jestem Sininen i — tu przerwała, zapewne zastanawiając się, czy może mi zdradzić coś więcej. — grałam w taką grę logiczną. - wyjaśniła, wskazując na ułożone w szyku kamyki. Jej ogon dalej lekko drgał, jednak głos niewiele zdradzał.
- Gra logiczna mówisz? Lubię takie. Są rozwijające i pozwalają się zrelaksować. Mogę? - spytałam, chcąc podejść i przyjrzeć się planszy. Sininen tylko przytaknęła ruchem głowy. Po krótkiej analizie stwierdziłam, że to coś na zasadzie pola bitwy. Kamyczki były czarnego i białego koloru. Miały mniej więcej tę sama wielkość. Wyróżniały się tylko dwa z nich, które były większe od pozostałych. - To dowódcy, a to wojska, tak? – spytała, chcąc upewnić się w swoich sugestiach.
- Owszem — waderka przytaknęła. Zamyśliłam się na moment, po czym nakreśliłam pazurem dwie strzałki.
- Gdybym była dowódca czarnych, przesunęłabym siły w tę stronę. Oczywiście, jeśli uznamy, że jest to równinna łąka. — wyjaśniłam, pokazując, o co mi chodzi. Sininen słuchała, uważnie analizując. - wtedy doszłoby do starcia, w wyniku którego jestem w stanie dostać się do dowódcy białych. Widzisz? - Przedstawiłam sytuację, żywo gestykulując − Z tej strony jednostki są rzadziej rozmieszczone. Można je wyminąć. - powiedziałam zadowolona z siebie. Faktycznie ciekawe zajęcie.
- Masz rację. A co byś zrobiła w takiej sytuacji? - spytała, przestawiając kamyki. Zabrała kilka czarnych i dołożyła parę białych. Zaśmiałam się, wiedząc, że bez wsparcia czarne jednostki nie miałyby szans.
- Wystawiłabym smoka — uśmiechnęłam się i przysunęłam jakiś liść, przypominający nieco krokodyla. Postawiłam „pionek” na naszym niewielkim polu bitwy. Kątem oka dostrzegłam zaintrygowane spojrzenie waderki.
- A jeśli nie masz wsparcia smoka? Wilki raczej się z nimi nie lubią — dodała po chwili.
- Poszukałabym alchemika z jakimś dymem obezwładniającym, albo skrytobójcy, który prześlizgnąłby się między Twoimi wojownikami. - stwierdziłam po chwili namysłu. - Masz jakiś inny pomysł Sininen? - spytałam, chcąc poznać zdanie młodszej, wyraźnie zafascynowanej strategiami wadery. Kącik ust wilczycy nieznacznie poszybował w górę, a jej łapy sprawnie przemieściły czarne kamyki. Na ziemi pojawiły się strzałki i niewielkie rowki, zapewne będące czymś w rodzaju fortyfikacji, albo pułapek. Młoda przedstawicielka watahy, coraz bardziej mnie intrygowała.
<Sininen?>
Czy tok rozumowania Pawony przypadł Ci do gustu? Może dowiesz się czegoś ciekawego w trakcie rozmów toczonych przy kamykach?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 943
Ilość zdobytych PD: 471
Obecny stan: 471
Płeć: Wadera | Wiek: 2 lata 6 miesięcy | Rasa: Wilk |
Ranga: Delta | Poziom: 2 (82/3100 PD) | Stanowisko:Alchemik
Właściciel: [GM] alpakacookie@gmail.com | [DC] Wka122#1755 | [DG] CookieAlpaka
Autor: CookieAlpaka
sobota, 26 marca 2022
Od Niko ~ Mała wielka jednostka cz.2
- Niko? - głos alfy odbijał się echem po jaskini, gdy ta szukała swojego podopiecznego. Skrzydlaty szczeniak schował się między skałami i starał się zachowywać, najciszej jak umiał. Alfa rozglądała się na wszystkie strony. Szczeniak starał się dobrze ukryć. Jednak skrawek skrzydła wystawał między skałami. Przez to alfa zauważyła go i z uśmiechem podeszła do owego miejsca, w którym się skrył.
- Mam cię! - jej głos wyrażał rozbawienie i radość. Niko zaśmiał się i uśmiechając się, spojrzał na swoją opiekunkę. Jej zielone oczy śmiały się przyjemnie do niego. Szczenię pisnęło radośnie i podbiegło do jej łap. Spojrzał na nią, a ta pochyliła się, aby liznąć jego ucho.
- Teraz twoja kolej. - powiedział radośnie.
- Nikoś, bawimy się już naprawdę długo. - odparła, kładąc się powoli. Szczeniak westchnął i wdrapał się na jej grzbiet.
- Tak wiem, ale uwielbiam zabawę z tobą!
- Doceniam to kochanie, ale jestem już troszkę zmęczona. - odparła rozbawiona. Niko wgramolił się między jej przednie łapy i ułożył się w nich wygodnie.
- Może chcesz spędzić trochę czasu z wujkiem Tarou? - zaproponowała, lecz skrzydlaty samczyk zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie chcę mu przeszkadzać. Wiem, że wujek Tarou jest zajęty. Zwłaszcza że dużo czasu było mu smutno.
- Masz rację kochanie. - głos Rene się zmienił. Był smutny i cichy. Niko wiedział, że nie tylko Tarou był przygnębiony z powodu odejścia Bai Langa. Renesmee także czuła smutek z odejściem każdego członka. By odciągnąć jej myśli od tych obaw, samczyk postanowił coś zdziałać. Odwrócił się i przednimi łapkami oparł się o jej puchatą pierś. Rene spojrzała na niego z uśmiechem.
- Kiedy dorosnę, to ja zaopiekuję się tobą Renesmee. Będziesz mogła odpocząć. - jego uśmiech rozczulił alfę. Czule polizała czubek jego głowy. Mały Niko zaczął machać nią na boki.
- Dziękuję ci. Teraz wiem, że mogę czuć się bezpieczna.
- Oczywiście! Nie pozwolę, by cię skrzywdzono. - odparł stanowczo. Po chwili jednak jego wyobraźnia przedstawiła mu okropne obrazy. Zaczął się martwić, przez co jego uszka się położyły.
- Coś się stało Niko? - spytała z troską. Szturchnęła go delikatnie i spojrzała prosto w jego fioletowe oczka. Niko westchnął, skulił się i spojrzał przed siebie.
- Przepraszam cię Renesmee, ale... Boję się... Chyba nie dam rady... - wyznał, spuszczając wzrok. Był gotów na słowa pogardy od strony wadery, był pewny, że będzie się z niego śmiać, lecz ona wciąż uśmiechała się życzliwie.
- Każdy się czegoś boi Niko. Nie możemy od tego uciec.
- Naprawdę? - spytał zaskoczony. Wadera zaśmiała się krótko i skinęła głową.
- Tak, każdy ma lęki i wielu stara się je zwalczać, lecz w obawach nie ma nic złego. Czasem są nam potrzebne, by ukazać, jak naprawdę odważni jesteśmy i ile się dla nas liczy. - słowa Renesmee wydały się mu przepełnione mądrością, której nie był jeszcze w stanie zrozumieć. Renesmee zaśmiała się cicho.
- To nic, że się boisz kochanie. Zajmę się tobą tak długo, ile będziesz tego potrzebował. - powiedziała, tuląc go do siebie. Niko zamerdał ogonkiem zadowolony i również się w nią wtulił. Po krótkim czasie jego osóbkę spowił sen.
Samczyk znajdował się na pięknej polance. Gdy rozglądał się wkoło, dostrzegł, że jest ona w centrum wielkiego lasu. Drzewa były pochylone w dziwny sposób. Zdawało się, że były niczym kraty, jak w więzieniu. Otaczając polanę, uniemożliwiały z niej ucieczkę. Niko dostrzegł ma środku polany kwiat. Był to piękny biały kwiatek, który zdawał się świecić. Samczyk niepewnie się zbliżył. Zauważył, że kwiatek miał jeszcze dwa pączki przy sobie. Delikatnie i niepewnie powąchał je. Miały przyjemny zapach, który lekko łaskotał go w nosek.
- Niko - rozległ się cichy głos. Basiorek zaczął się rozglądać. Jednak nikogo nie zauważył. Noc panowała w koło, a blask roślinki, która okazała się być różą, rozpraszał pobliski mrok. Niko przysiadł, a głos znów zawołał.
- Niko, to ja. - jednak on nie rozpoznawał owego głosu. Nie miał pojęcia, kto do niego mówi i dlaczego.
- Ktoś tu jest? - spytał niepewnie. Jednak teraz odpowiedziała mu tylko cisza. Szczeniak niepewnie zaczął spacerować wkoło róży. Po chwili zauważył, że z każdym krokiem, dziwny pyłek zaczynał unosić się ponad trawą. Piękne srebrne ziarenka unosiły się w powietrzu. Niko zatrzymał się. Kilka z nich opadło na jego nosek, co spowodowało kichnięcie.
- Co to za miejsce? - starał się dowiedzieć, gdzie się znajduje i jak ma wrócić. Zaczął powolutku panikować. Wciąż krążył wokół róży, przez co w pewnym momencie potknął się o skrzydło i upadł. Cichy pisk rozniósł się po polance. Fioletowe łzy pojawiły się w kącikach jego oczu.
- Renesmee... proszę... pomóż mi... - pisnął, zakrywając się skrzydłami. Po chwili poczuł przyjemne ciepło. Niepewnie zabrał skrzydła i ujrzał przed sobą ognik. Zdziwiony przyglądał się mu. Gdy się nieco zbliżył, ognik odleciał kawałek dalej. Gdy Niko patrzył na niego, zdawało się mu, że ogień swoimi ruchami zapraszał go do dalszej pogoni. Tak więc basiorek truchtem gonił swojego nowego przyjaciela. Nagle znaleźli się przy drzewach, które wydawały się Niko bardzo mroczne. Samiec stanął, lecz gdy ognik przybliżył się do drzew, jego blask rozpraszał mrok. Tym samym dodał Niko odwagi. Razem przemierzali las, aż do fioletowych oczek dotarł dziwny blask. Im bliżej niego byli, tym bardziej oślepiał on szczeniaka. Gdy blask był na tyle silny, że Niko nic nie widział... obudził się.
- Martwiłem się, że już cię nie będzie... - szepnął. Wiedział, że jego opiekunka śpi, ale nie chciał jej budzić. Dlatego ułożył się ponownie. Nagle Rene drgnęła. Niko wystraszony zaczął udawać, że śpi. Po chwili wadera się zbudziła. Ziewnęła i sennym spojrzeniem przeleciała wokół siebie. Spojrzała na Niko i się uśmiechnęła.
- Kochany skarb. - szepnęła i znów liznęła jego główkę. Następnie ponownie się położyła. Niko starał się zasnąć, lecz nie udawało się mu to. Nie chciał spędzić nocy sam, dlatego niepewnie szturchnął kilkukrotnie alfę. Gdy ta się obudziła i spojrzała na niego, dostrzegła strach w jego oczach. Uśmiechnęła się pogodnie.
- Miałeś zły sen?
- Tak... Śniło mi się, że byłem sam na polanie... Bałem się...
- Spokojnie kochanie. Jestem tuż obok ciebie. Nic ci nie grozi.
- Wiem, ale... Martwiłem się Rene...
- Rozumiem cię kochanie. Nie masz już się czego bać. Jestem tu. - jej uśmiech był bardzo przekonujący. Niko szybko zapomniał o strachu. Przez to mógł na nowo wtulić się w jej miękkie futro i oddać krainie snów.
Teraz już koszmary nie męczyły jego osoby. Mógł spokojnie rozkoszować się cudownymi snami, a gdy zbudził się następnego dnia, czuł się spokojnie. Wciąż leżał w łapach swojej opiekunki, która wpatrywała się w wyjście od jaskini. Nie zauważył, że Niko już nie śpi. Jej zielone ślepia zdawały się uważnie czemuś przyglądać. Szczeniak ziewnął, tym samym zwracając na siebie uwagę Renesmee. Wadera spojrzała na niego. Jej zielone oczy zetknęły się z fioletowymi oczkami Niko. Uśmiech zagościł na jej pysku.
- Dzień dobry Niko.
- Dzień dobry Renesmee
- Wiesz, że możesz do mnie mówić po prostu Rene. - zaśmiała się. Niko uśmiechnął się.
- Tak, pamiętam o tym. - na jego słowa wadera skinęła głową. Niko zaśmiał się i wygramolił z jej łap. Alfa ziewnęła i wstała leniwie na cztery łapy.
- Co dziś będziemy robić? - zapytał wesoło szczeniak. Alfa uśmiechnęła się. Na jej oczach Niko zmieniał się każdego dnia. Dostrzegała, że z małego, nieśmiałego i strachliwego wilczka, zmieniał się w odważnego malca. Z czasem z pewnością będzie najodważniejszych ze wszystkich, z pewnością będzie odważniejszy nawet od niej.
- Może zobaczę, jak radzisz sobie w terenie? - zaproponowała samica. Maluch pisnął radośnie i truchtem zbliżył się do wyjścia z jaskini. Spoglądał wesoło na witający go obraz wiosny. Drzewa przyjemnie trzeszczały, gdy lekki wiaterek popychał je w różne kierunki. Ptaki budziły się i rozpoczynały śpiewy swych ballad, które tak bardzo fascynowały Niko. Po chwili malca wyminęła Rene, która ziewając, starała się całkiem rozbudzić. Rozłożyła swoje piękne, ogniste skrzydła i machnęła nimi kilkukrotnie. Niko przyglądał się temu z zainteresowaniem. Spojrzał na swoje dużo mniejsze skrzydełka i machnął nimi. Przyjemny powiew wiatru opatulił jego ciałko, powodując dreszcze.
- A więc gotowy? - senny głos Renesmee spowodował, że malec skupił swoją uwagę na jej osobie. Samica lekko machała swoim ogonem na boki. Niko uśmiechnął się szeroko i skinął głową. Wykonał kilka skoków i znalazł się tuż pod jej łapami.
- Tak! Jestem gotów ! - oznajmił radośnie. Został obdarowany czułym uśmiechem alfy. Następnie ruszyła ona wolnym krokiem przed siebie, a Niko starał się dorównać jej kroku. Było to nie lada wyzwanie, dla szczeniaka, lecz on się nie poddawał. Wciąż truchtem gonił swoją opiekunkę. Znaleźli się w centrum watahy. Renesmee machnęła głową na boki, strzepując kurz z karku. Niko wpatrywał się w nią i kodował w swojej maleńkiej główce wszystko, co robiła. To właśnie ją wybrał za swój wzór. Chciał być jak ona...
- Zacznijmy od tropienia, zgoda? - spytała. Szczeniak skinął głową i przystawił nos do ziemi. Kilka woni udało mu się wyłapać. Zdecydował się na jedną z nich i wolnym krokiem podążył za nią. Droga nie była długa i trudna. Jego wybrana ofiara musiała preferować proste ukształtowanie terenu. Niko zboczył z wydeptanej wcześniej ścieżki w krzaki. Tam odnalazł ciekawie wyglądającego owada. Miał on wygląd przypominający patyk.
- To patyczak. - wtrąciła Rene, która pilnie podążała za swoim podopiecznym.
- Patyczak? - Niko przekręcił głowę na bok. - Wygląda śmiesznie. - stwierdził, przyglądając się małej istotce.
- Masz rację. - odpadła Rene z uśmiechem. Nie zmienia to jednak faktu, że ma swoje miejsce w kręgu życia.
- Krąg życia? Co to takiego? - zaciekawione oczka szczeniaka spoglądały na Renesmee, która zaczęła zastanawiać się jak wytłumaczyć im owo pojęcie, w jak najprostszy sposób. Samica nakreśliła łapą na ziemi okrąg. Odcisnęła na okręgu cztery odciski łap. Spojrzała na samca, który z zaciekawieniem obserwował jej poczynania.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie Niko. - Wskazała na pierwszy odcisk.
- To są roślinożercy. Ofiary i nasze główne źródło pokarmu. Dzięki nim żyjemy.
- Przez to, że je jemy? - spytał, spoglądając z uwagą na starszą.
- Tak. To ma duży wpływ na nas. Między nami i nimi istnieje wspólna harmonia. - jej uśmiech był delikatny. Niko skinął głową na znak porozumienia. - To my. Wilki. Istoty mięsożerne. Drapieżniki. - powiedziała, wskazując drugi odcisk łapy. - Naszym celem jest zdobywanie pokarmu i posiadanie potomstwa. Poprzez polowanie żyjemy. Gdy nasze życie dobiega końca, odchodzimy do krainy spokoju. Natomiast nasze ciała pozostają tu. Jednoczą się z ziemią, dzięki temu ukazuje się harmonia między nami i ziemią.
- Co jest następne? - Niko przekrzywił główkę na bok. Renesmee wskazała trzeci odcisk łapy.
- Gdy łączymy się z ziemią, na naszym ciele wyrasta trawa i wszelkie rośliny. Natomiast ten odcisk oznacza, roślinożerców. - wskazała ostatnią łapę.
- Dlatego, że one zjadają trawę? - spytał samczyk. Wadera uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Tak. Jesteś naprawdę mądrym szczeniakiem Niko.
- Dziękuję Renesmee. Teraz już chyba rozumiem, na czym to polega.
- Tak, dlatego należy uważać z tym co dzieje się wokół nas. Tylko bogowie wiedzą, co nas czeka.
- Nie zdaje ci się to czasem zbyt skomplikowane? - spytał szczeniak, patrząc na odciski i krąg.
- Cóż, czasem jest mi trudno zrozumieć niektóre sytuacje... Jednak wiem, że wszystko ma coś na celu. Nic nie dzieje się bez przyczyny. - uśmiechnęła się delikatnie i zachęciła szczeniaka do dalszej drogi. Niko rozglądał się w koło. Zapamiętywał wiele rzeczy. Los chciał, by został on dobrym wzrokowcem. Potrafił dostrzegać wiele drobiazgów w terenie. Dotarli do najbardziej niezwykłego miejsca na ziemi. Wielki wodospad, który słynął ze swojego piękna znajdował się tuż przed małym Niko. Szczeniak wpatrywał się w niego zahipnotyzowany gracją wody, która rozbijała się o skały z szumem. Jej melodyjny głos pieścił zmysł słuchu. Brązowy basiorek wolnym krokiem zbliżył się ku brzegowi, w którym stykały się krystalicznie czysta woda i urodzajna ziemia. Zaciekawiło go jego odbicie w owej wodzie. Gdy mu się przyglądał, w pewnym momencie zdawało mu się, że na jego oku ukazała się blizna. Przyłożył sobie łapkę do oka, lecz nic nie poczuł. Zdziwiony spojrzał na opiekunkę.
- Renesmee? - Wadera zbliżyła się spokojnym krokiem.
- O co chodzi Niko?
- Czy ja mam coś na oku? - spytał, patrząc na nią. Rene zdziwiła się, lecz po chwili uśmiechnęła.
- Oprócz twoich ślicznych oczek, słodkiego noska i pięknego uśmiechu nic nie dostrzegam nowego. - Niko widocznie się zawstydził i spojrzał znów w wodę. Prawdą jest, że do tej pory nie umie on przyjmować komplementów. Nie wiem jak zareagować, by drugiej osobie było miło. Często przez to czuł się niepewnie podczas takich chwil.
- Dziękuję Renesmee. - odparł. - Dlaczego w tej wodzie mam bliznę? - spytał zaciekawiony. Spojrzał na Rene. Zdziwił się, gdyż pierwszy raz od dłuższego czasu zauważył u niej niepokój.
- W tej wodzie widzisz to odbicie? - spytała. Niko skinął głową. - Blizna jest poważna?
- Um... Nie mam pojęcia. To linia przechodząca przez oko. Co to oznacza?
- To magiczny wodospad. Nie przejmuj się nim. Pokazuje nam, co może się kiedyś zdążyć, ale nie jest to w stu procentach pewne. - odparła z uśmiechem. Niko zauważył, że jej uśmiech nie był szczerym. Wyczuł także, że jej słowa nie były do końca prawdziwe. Nie chciał jednak drążyć tematu. Znów przyjrzał się odbiciu w tafli wody. Nic się nie zmieniło. Widoczna blizna biegła przez jego lewe oko. Odeszli. Renesmee była widocznie czymś zmartwiona. Niko szukał tematu, który by nieco rozluźnił atmosferę.
- Renesmee?
- O co chodzi? - spytała, spoglądając na niego.
- Jeśli chodzi o krąg życia... To obowiązkiem jest, byśmy posiadali własne potomstwo, by zapewnić dużą ilość przedstawicieli naszego gatunku, tak?
- To raczej nasz życiowy cel. Nie obowiązek i nie względem kręgu życia. Troszkę źle zrozumiałeś, ale to nic.
- Rene...
- Tak?
- A ty? Nie chciałabyś mieć własnych dzieci? - spojrzał na nią w tym momencie. Renesmee była widocznie zaskoczona pytaniem i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Niko przystanął i patrzył na nią uważnie. Nie wiedział czemu, ale to pytanie smuciło go. Chwila milczenia była nie do zniesienia. Niko usiadł, a łzy stanęły w jego oczach. Sam nie wiedział dlaczego? Może obawiał się odpowiedzi? Gdyby wadera przyznała, że pragnie własnego potomstwa, oznaczałoby to, że w przyszłości mógłby zostać starszym bratem. Jednak, czy on tego chciał? Jak każdy szczeniak martwił się tym, że Rene pokocha swoje dzieci bardziej od niego. Miała do tego prawko. W końcu on jest przybłędą...
- Niko... - zaczęła, a szczeniak spojrzał w jej zielone oczy. - Posiadanie własnego potomstwa z pewnością jest cudownym uczuciem. Jednak ja już je poczułam. - odparła, podchodząc do niego. Niko wciąż wpatrywał się w nią z małym zaskoczeniem.
- Jesteś dla mnie jak własny syn. Pokochałam cię od momentu, gdy ofiarowano mi cię pod opiekę. Stałeś się moim oczkiem w głowie. Nie mogłabym sobie teraz wyobrazić życia bez ciebie. - jej uśmiech był szczery. Tego Niko był pewny w stu procentach. Starał się powstrzymać łzy, lecz ma marne. Zaczęły spływać z jego oczu i moczyły futerko na pyszczku. Renesmee szturchnęła go pocieszająco nosem. Niko w mgnieniu oka znalazł się przy niej i wtulił się w jej osobę.
- Ja ciebie również kocham Rene. - odparł. Trwali tak dłuższą chwilę. Następnie wrócili do jaskini alfy. Niko ułożył się na ziemi, a Rene udała się po posiłek. Wróciła z dwoma szarakami. Położyła je przy pyszczku Niko.
- Dziękuję. - powiedział z uśmiechem. Alfa odwzajemniła uśmiech.
- Nie masz za co dziękować. To mój obowiązek jako twojej opiekunki. Muszę dbać o ciebie, być wyrósł na wspaniałego samca. Wtedy ty będziesz zajmować się starą Rene. - odparła, śmiejąc się wesoło. Niko również się zaśmiał i zamyślił. Po posiłku nadeszła pora na sen. Szczeniak powoli kroczył w kierunku legowiska. Alfa zdążyła go wyprzedzić i ułożyć się na nim. Niko natomiast wtulił się w jej ciepły bok. Otulił się skrzydłami i ogonem. Jego pyszczek otworzył się podczas ziewania.
- Widzę, że dzisiejszy dzień bardzo cię zmęczył. - Odparła spokojnym, miłym dla ucha głosem.
- Tak, jestem padnięty. - odparł Niko z uśmiechem układając się wygodniej.
- W takim razie pora spać. Dobranoc Niko. - Szepnęła i polizała czubek jego główki.
- Dobranoc mamusiu. - odparł z uśmiechem Niko i po chwili zasnął. Nie było dane mu ujrzeć łez wzruszenia, które wywołały te dwa słowa u starszej wadery. Zdecydowanie ten dzień był jednym z najpiękniejszych.
C.D.N
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2696
Ilość zdobytych PD: 1348 + 10% (135 PD) za długość powyżej 2000 słów
Obecny stan: 1483 PD