Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

piątek, 11 marca 2022

Od Shori c.d Atrehu - Nowy dom

Pisnęłam, gdy pod wpływem prądu powietrza i prędkości Atrehu, nagle wzbiłam się w powietrze. Zdecydowanie nie powinnam była rozkładać swoich skrzydeł. Tego byłam pewna, jak nigdy wcześniej, jednak co się stało, to się nie odstanie. Porwana w górę, niezbyt zgrabnie szybowałam przez chwilę. Zauważyłam w dole, jak ruda sierść wraz z jej właścicielem, gwałtownie stoczyła się w dół zbocza. Z pięciozłotówkami w oczach, zawołam:
- Atrehu! – wilczy basior ze słyszalnym przeze mnie hukiem wylądował na polance poniżej. Leżał przez chwilę, po czym podniósł się i rozejrzał, zapewne mnie szukając, gdyż gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, usiadł ze spokojem. Tak się zapatrzyłam, że nie zauważyłam, iż nie dość, że tracę wysokość wskutek zaprzestania ruchu skrzydeł, to jeszcze wiatr zniósł mnie wprost na drzewo. Owe informacje dotarły do mnie, dopiero gdy grzmotnęło mną o jakąś gałąź. Momentalnie złożyłam skrzydła, wydając z siebie zduszone parsknięcie bólu i zaskoczenia. Przekoziołkowałam, po czym spadłam ze stłumionym piskiem i niczym mój mentor, stoczyłam się w dół zbocza. Po wpadnięciu na basiora podniosłam się do siadu. Wstrząsnęłam głową, chcąc, by świat przestał wirować przed mymi oczyma, po czym uśmiechnęłam się niewinnie do Atrehu.
- Nic mi nie jest! – Zameldowałam, wstając. Zatoczyłam się jednak i ponownie wylądowałam na zadzie. - Jak się czujesz Atrehu? – spytałam po chwili, w której pozwoliłam grawitacji wziąć nade mną górę. Przyglądałam się zmierzwionej, rudej sierści mentora.
- Będę żył — odpowiedział — A jak z Tobą Shori? Na pewno wszystko dobrze? – spytał, po czym ściągnął z mojej grzywki jakiś stary liść.
- Tak, tak. – odpowiedziałam zdecydowanie, choć wiadome było, że i mnie, jak i Atrehu na pewno bolała nie jedna część ciała. Tylko kilka siniaków. Nie było to jednak nic poważniejszego. No... Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Mam nadzieję, że lisi basior nie zataił przede mną faktu o złamaniu jakiejś kończyny.
- Przepraszam, nie powinnam była rozkładać skrzydeł w trakcie biegu — owinęłam się ogonem i spuściłam głowę ze skruchą. Basior jednak się nie gniewał, podniósł lekko mój pysk, tak bym popatrzyła na jego, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco. Siedzieliśmy przez chwilę, zbierając się po wydarzeniu. Przez ten czas byłam wtulona w bok basiora, aż nagle zadał on pytanie.
- Jak się czułaś? – spojrzał na mnie, na co odpowiedziałam mu zdziwionym wyrazem pyska, nie bardzo wiedząc, o co może chodzić ognistemu. - W trakcie lotu — rozwinął. Zrobiłam minę mówiącą „Aaa”, a potem zmarszczyłam brwi, zastanawiając się. Zapewne wyglądałam przy tym niezwykle komicznie, gdyż Atrehu ledwo powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem.
- Widzisz... – zaczęłam, po czym przesiadłam się przed basiora. – Nie bardzo miałam czas, aby nacieszyć się byciem w powietrzu. – zaśmiałam się nerwowo. Atrehu przytaknął ze zrozumieniem głową. - Ale mogę się podzielić odczuciami z moich treningów — powiedziałam. – Lot to bardzo przyjemne przeżycie. Jednak gdy uczy się go samemu, jest też dużo frustracji i siniaków. – zaśmiałam się. – Jak jest się w powietrzu, to tak jakbyś spadał, ale wiedział, że nie gruchniesz o ziemię. Nie wiem jak to opisać. Jet bardzo przyjemnie. Czujesz się wtedy wolny i bezpieczny. Nie ma żadnych granic. - Rozmarzyłam się na tę myśl, przymykając przy tym oczy.
- Nie chciałabyś poćwiczyć latania? – spytał Atrehu, równie niespodziewanie, co poprzednio. – Chciałbym zobaczyć, jak latasz. – dodał po chwili, uśmiechając się zachęcająco.
- Jak latam? – powtórzyłam. Chyba mogłabym nieco poćwiczyć. Nie latam jeszcze zbyt dobrze. Znam tylko teorię, opracowaną przeze mnie samą, na podstawie obserwacji głównie ptaków. Oprócz zapewne złej postawy, mam niezbyt dobrą kondycję skrzydeł i można by nad tym nieco popracować. – Jeśli nie musimy zrobić nic więcej, to w sumie możemy poćwiczyć nawet tutaj. – odparłam po chwili. Basior przytaknął, przybrał pozycję półleżącą i z uwagą śledził moje poczynania. Odsunęłam się trochę. Zrobiłam rozgrzewkę, skrzydeł, wiedząc, że ewentualna kontuzja znowu uniemożliwi mi ćwiczenia. Wzięłam głęboki wdech, a potem rozłożyłam skrzydła na wydechu. Uginając lekko łapy, przyjęłam pozycję, po czym stanowczym ruchem poderwałam się do lotu. Wzniosłam się jakieś dwa metry nad ziemię, po czym zatoczyłam krąg nad rudym basiorem. Zrobiłam à la slalom i zatrzymywałam się co jakiś czas w powietrzu. Mój lot nie był jeszcze zbyt stabilny. Większe podmuchy wiatru znosiły mnie i zmuszały do powrotów na wyznaczony przez siebie szlak. Mimo tego nie zniechęcałam się do ćwiczeń. Każdy trening sprawiał, że czułam się pewniejsza tego, co robię. Kończyny coraz mniej przeszkadzały mi w trakcie manewrów. Instynktownie je podkulałam lub wykonywałam ruchy zbliżone do tych, które wykonuje się w trakcie pływania. Postanowiłam sobie nawet, że już niedługo zacznę naukę sztuczek. Nie mogłam się już tego doczekać.
Po zrobieniu kilku rund wylądowałam przed moim mentorem i uśmiechnęłam się do niego.
- Nieźle Ci idzie. – powiedział, wstając i podchodząc do mnie.
- Dziękuję – mimo woli zarumieniłam się. Nie wiem czemu, ale miłe słówka doprowadzały mnie do takiego stanu. Zasłoniłam pysk skrzydłem, udając, że kaszlę, w celu zamaskowania się. Gdy poczułam, że wypieki znikają, zaprzestałam grania i ruszyłam kilka kroków w kierunku centrum watahy, zatrzymując się i zerkając w stronę basiora, powiedziałam:
– No nic. Pora ruszać dalej. – oznajmiłam, czekając, aż Atrehu również do mnie dołączy. Następnie powoli ruszyliśmy w kierunku domów. Po drodze basior pokazał mi, jak skradać się, by złapać wiewiórkę, którą dostałam w ramach przekąski.
Pomału zbliżaliśmy się do mojego domu. Było późne popołudnie, gdy wpadłam na genialny pomysł. Zatrzymałam się, węsząc chwilę.
- Co robisz Shori? – spytał basior. Uśmiechnęłam się zawadiacko, gdyż udało mi się złapać świeży zapach Naharysa.
- Upolujemy tatę? – spytałam, a w oczach Atrehu pojawiły się figlarne iskierki.
- To może być dobry trening — przyznał, udając poważnego. Coś we mnie jednak wiedziało, że czujka nie mógł się doczekać efektu tego przedsięwzięcia. Uradowana wskoczyłam w niewielką stertę starych liści, aby zamaskować swój zapach. Atrehu uważnie mnie obserwował, a gdy ruszyłam przed siebie, ten ruszył za mną niczym cień. Żadne z nas nie wydawało żadnych dźwięków. Zatrzymałam się za starym pniem, niedaleko wejścia do jaskini. Tato leżał sobie w słońcu i odpoczywał, po swym treningu. Mamy i rodzeństwa nie było jeszcze w domu, więc nie mieli, jak mnie zdradzić. Była to idealna okazja do ataku. Potrzebowałam tylko zajść go tak, bym mogła skoczyć na jego plecy. Znałam tu już większość skrytek, więc nie powinnam mieć z tym problemu. Wiedząc, że Atrehu schował się kawałek dalej i bacznie obserwował moje poczynania, jeszcze ciszej niż wcześniej przedostałam się za spory głaz. Niechcący jednak zahaczyłam ogonem o gałązkę, która chrupnęła, sprawiając, że tata otworzył oczy i poderwał się gwałtownie, zerkając w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Na moje szczęście nie zauważył ani nie wyczuł mnie jeszcze. Wzięłam w łapki jakiś kamyk i licząc na to, że odwrócenie uwagi coś zadziała, rzuciłam nim w drzewa nieopodal. Jak się okazało, głupi ma zawsze szczęście bowiem siwy basior, mrucząc coś pod nosem, ruszył w kierunku, który mu narzuciłam. Gdy tylko przeszedł obok mnie, wykorzystałam okazję i skoczyłam na niego, krzycząc:
- Orientuj się tato! – Atrehu wyszedł z ukrycia, śmiejąc się, a ja leżałam na grzbiecie zdezorientowanego Naharysa. Po chwili już każde z nas się śmiało.
- Gratuluję, nieźle mnie zrobiłaś. – pochwalił mnie basior. – Kto Cię tego nauczył?
- Atrehu! Dzisiaj na zajęciach — wypięłam dumnie pierś, spoglądając na ognistego mentora. Ten przytaknął, a ja pozwoliłam sobie do niego podejść i usiąść obok. Potem już porozmawialiśmy chwilę i się pożegnaliśmy. Atrehu nie wspomniał jak na razie o spotkaniu Ducha Lasu.

~*~*~*~*~*~
Minęło sporo czasu. Niedługo miałam skończyć rok. W tym czasie Noiter uczył mnie latać, a Naharys i Atrehu zaczęli mi wprowadzać walkę do szkolenia. Gdy w końcu czułam się szczęśliwa (pomijając uwagi Eredena, które nieraz niszczyły dzień), coś musiało się stać. Wszystko zaczęło się znowu sypać. Mama zniknęła. Nikt nie wiedział, co dokładnie się stało, oprócz Sininen, ale ona sama nie była w stanie nic dokładnie powiedzieć na ten temat. Na domiar złego poważnie ucierpiała. Do teraz jestem roztrzęsiona tymi zdarzeniami. Mam problemy ze snem. Staram się jak najmniej myśleć o tym wszystkim, trenując do oporu. Nie szukałam jednak pomocy. Czułam, że każdy ma swoje problemy z tym związane. Jest mi strasznie ciężko patrzeć na tatę. Widzę, jak cierpi, choć stara się tego nie pokazywać. To samo Ereden, który jest teraz bardziej złośliwy niż wcześniej i obwinia siostrę o to całe nieszczęście, zamiast się wspierać. A Sini? Diametralnie się zmieniła. Odnoszę wrażenie, że wydoroślała, albo raczej oziębła. Jest bardziej śmiała i nie boi się oddać bratu, jednak teraz między rodzeństwem dochodzi do coraz to poważniejszych bójek. Przez pierwsze dwa tygodnie wszyscy byli postawieni na baczność. Oprócz mamy zniknęła również Tsumi, jej przyjaciółka. Starano się nas, szczeniaki odsuwać od tego wszystkiego, najbardziej jak się dało, jednak nie byliśmy już tacy głupi. Świetnie widzieliśmy, całe zamieszanie. Zamiast trenować z tatą, wysyłano mnie do Noitera. Basior starał się mnie jakoś rozweselić, zachęcał do zabawy, jakiejś aktywności, byle odciągnąć mnie od negatywnych myśli. Byłam jednak nie w sosie. Leżałam przygnębiona, nieraz bliska płaczu, tylko po to, by po chwili, przewrócić jakiś spory kamień. Skrzydlaty nie wiedział już, co ma robić. Po prostu był i powiem szczerze, to mi wystarczyło.
Noiter rogaty basior, który powinien nosić aureolę. Stał się dla mnie kimś ważnym. Leżąc, wtulając się w jego bok, zaczęłam wraz z upływem czasu, dzielić się z nim moimi troskami, czy też historiami i domyśleniami. Słuchał mnie uważnie i czasem dzielił się ze mną jakąś złotą radą. Później opowiadał coś ze swojego dnia albo pokazywał mi historyjki za pomocą cieni. Kilka razy zdarzało mi się, że zasypiałam u niego, a budziłam się w domu, bądź że widziałam go w swoich snach. Siedział i czuwał nade mną albo tak mi się wydawało...

~*~*~*~*~*~
Minęły już ponad dwa miesiące od feralnego dnia i chciałabym wierzyć, że zobaczę jeszcze mamę, niestety nie mogę tego zrobić. Wszystko, co się zmieniło, nie wróciło do pierwotnego stanu. Jestem już tym zmęczona. Drażni mnie każdy trzask gałązki, jestem zdekoncentrowana, zawalam większość ćwiczeń. Ograniczyłam się już tylko do zajęć z Noiterem i Atrehu. Z Tatą widuje się tylko w czasie kolacji i śniadania. Właśnie... Noiter. Sama nie wiem co mam do tego basiora. Czuję się przy nim jakaś spokojniejsza. Nawet gdy tylko siedzimy obok siebie. Mam wrażenie, że się do siebie zbliżyliśmy. Atrehu śmieje się, że się nim zauroczyłam. Ta, bo w to uwierzę. A może? Sama już nie wiem. Wróćmy jednak do treningów z ognistym. Ostatnio widziałam Ducha Lasu, jak przypatrywał mi się z oddali. Nie mówiłam tego memu mentorowi, ale coś czuję, że sam się domyślił, lub wkrótce do tego dojdzie. No i budzące się zdolności magiczne nie dawały mi spokoju. Czułam jakąś moc, ale nie wiedziałam, jak to zinterpretować. Może to jednak zmęczenie, a nie moce? Wiedziałam tylko, że płomienie w moim towarzystwie zmieniały barwy na niebieskie. ~ A jeśli to zwidy? Może to jakieś zbiorowe halucynacje? ~ Z zamyślenia wyrwał mnie ból głowy i głos Atrehu.
- Na bogów, Shori! O czym Ty myślisz? Jesteś cała? – zapytał, pomagając mi się podnieść. Jeszcze nie tak dawno nie musiałam się aż tak pilnować, by nie oberwać po głowie od okolicznych gałęzi. ~ Kiedy ja tak urosłam?~
- Tak. Nic mi nie jest. Po prostu się zamyśliłam, nic ważnego. – powiedziałam i miałam ruszyć dalej, gdyż to nie był koniec naszej trasy. Powstrzymał mnie jednak Atrehu. Przyłożył łapę do mojego czoła, na co syknęłam z bólu. Spojrzał na mnie niezbyt przekonany co do moich wcześniejszych słów. - Nic. Mi. Nie. Jest. – powtórzyłam, akcentując każde słowo z osobna. – Nie biegłam przecież tak szybko. – dodałam po chwili, przewracając oczami, po czym wyminęłam basiora. Tym razem jednak skupiłam się na terenie. Nie czekając na zezwolenie, ruszyłam dalej, przez nabierający coraz to intensywniejszej zieleni las. Po około 5 minutach truchtu dotarłam nad piaszczyste wybrzeże. Gdzie w oczekiwaniu na Atrehu, usiadłam, starając się zrelaksować. Łapałam morską bryzę w skrzydła, wiatr szarpał moją sierścią i piórami. Niósł wiele zapachów. Mewy skrzeczały gdzieś nade mną, fale szumiały. Było tak spokojnie. Skupiłam się na oddychaniu, całkowicie się uspokajając i oczyszczając myśli pierwszy raz od bardzo dawna. Nie zauważyłam, nawet kiedy lisi basior przysiadł się do mnie.
- Myślałaś o tym wszystkim, prawda? – nie odpowiedziałam. Spojrzałam tylko na mego mentora i delikatnie się uśmiechnęłam. Nie podobała mi się moja niewiedza, a co za tym idzie bezradność. Czułam się też słabsza. Byłam praktycznie bezbronna. Moje rodzeństwo wcześniej ode mnie zaczynało panować nad żywiołami i lepiej radzili sobie z walką. Nawet Sininen, która była ponoć najsłabsza. Wyprzedzała mnie znacznie w sprycie i technice. Nie miałam z nią szans, co było równie pocieszne, co nieznośne.
- Nie możesz się tak zamartwiać. Nie masz na to wpływu. Wszystko będzie dobrze – oznajmił ze spokojem i troską, kładąc swoją łapę na mym ramieniu.
- Wiem, ale... — westchnęłam — Martwią mnie słowa Ducha Lasu. Widziałam go kilka dni temu. Obserwował mnie. – przyznałam. – Znowu przypomniałam sobie, jak mówił o ogniu. Prawdopodobnie będzie to jeden z moich żywiołów, których jeszcze nawet nie użyłam. Tylko biernie widzę ich działanie. Widziałeś, jak reagują płomienie w moim towarzystwie? Poza tym wciąż nie potrafię opanować ruchów, które mi pokazywałeś. Ogień... To taki niszczący żywioł. Jeśli okaże się moim elementem, mogę być zagrożeniem, nie tylko dla siebie, ale i otoczenia. – westchnęłam. A jeśli to ja byłam niebezpieczeństwem? Jeśli to mnie trzeba było się obawiać? Przecież stworzenie nie pojawiło się przed Renesme ani Naharysem. Władają przecież ogniem, a do tego mają ważne pozycje w sforze. Atrehu milczał, byłam mu za to wdzięczna, jednak nie mogliśmy siedzieć i milczeć w nieskończoność. Poza tym coś ewidentnie czaiło się za rogiem. Problem w tym, że nikt nie wiedział co to. Każdy przyjął taktykę, polegającą na „normalnym” życiu. Tyle że ja widziałam, że coś jest nie tak i to w wielu aspektach. Choć wypierałam się tego, jak mogłam, działało to na mnie przytłaczająco. Po dłuższej chwili westchnęłam ponownie i podniosłam się, dając tym samym znać, iż jestem gotowa do treningu. Musiałam się skupić na czymkolwiek, byle nie na gdybaniu.
- Zaczniemy od postawy. – oznajmił i zademonstrował mi pozycję, jaką powinnam zająć, szykując się do walki. Przytaknęłam ruchem głowy i stanęłam naprzeciw basiora. Stałam do niego przodem i z na wpół złożonymi skrzydłami. Naprężyłam mięśnie, pobudzając je do gotowości. Byłam już tylko o głowę niższą od basiora, drobne sparingi nie były więc aż tak niebezpieczne. – dzisiaj jesteś broniącym, a ja atakującym. – powiedział Atrehu.
- Dobrze. – odpowiedziałam i skupiając się na jego ruchach, oczekiwałam ataku. Gdy mięśnie wilka drgnęły, odskoczyłam w bok, unikając ataku, wykonanego w moją stronę. Cały czas musiałam pilnować się, by być przodem do ognistego, dając mu jednocześnie jak najmniej możliwości do ataku. Atrehu zamachnął się. Ledwo odskoczyłam, unikając podcięcia mi łap. Chciałam użyć skrzydeł, ale gdy tylko je rozłożyłam, dostałam naganę wzrokiem. Westchnęłam niezadowolona i odskoczyłam tak, że basior znalazł się po mojej lewej. Atrehu skorzystał okazji i złapał mnie za ogon, uniemożliwiając mi tym samym dalsze odskakiwanie. Odwróciwszy się w jego stronę, zawarczałam i pacnęłam go w nos, powodując tym samym uwolnienie mojego ogona, który natychmiast zwinęłam, trzymając go teraz bliżej siebie. Po dobrych dwudziestu minutach ciągłego unikania ataków i kilkunastu porządnych glebach stwierdziłam, że powinnam przejść do ofensywy.
- Mam dość tych uników! Mogę też Ci oddać. – oznajmiłam, wykonując skok z zamiarem wywrócenia rudego. Niestety nie trafiłam mentora. Podciął mi on łapy i przewrócił na ziemię, uniemożliwiając podniesienie się. Odwróciłam się na plecy, chcąc zrzucić go z siebie, kopiąc w jego brzuch. Byłam jednak już zmęczona, a basior nawet nie drgnął od mojego ciosu. Atrehu górował nade mną, niewzruszony moimi działaniami. Dyszałam ciężko. Nasz mały sparing, o ile mogę to tak nazwać, był dość intensywny.
- Nie możesz atakować tak bezmyślnie. – powiedział – Źle się wybiłaś i wylądowałaś na z ziemi. Bez problemu Cię przewróciłem. Nie masz szans z większym i silniejszym przeciwnikiem, gdy znajdziesz się pod nim. Doskonale o tym wiesz. – oznajmił stanowczo. – Walka to nie zabawa Shori. Przeciwnik nie da Ci forów. Jeśli nie możesz być silniejsza, musisz być szybsza. – zakończył swój monolog i zszedł ze mnie. Westchnął ciężko i odwrócił się z zamiarem ruszenia do centrum watahy. – Na dzisiaj koniec. – oznajmił.
- Nie! Jeszcze raz. Teraz pójdzie lepiej. – zaprotestowałam, podnosząc się z cichym stęknięciem. Ową frazę powtarzałam dziś już nie pierwszy raz. Byłam poirytowana ponowną klęską. Skumulowane emocje, w końcu chciały dostać upust. Lisi basior był cierpliwy, za co byłam mu wdzięczna, ale sama nie wiem, dlaczego frustracja wzięła nade mną górę w tej sytuacji. Kopnęłam wściekle, pierwszym lepszym kamykiem w stronę wody. Poczułam przypływ gorąca, a obok mnie pojawiło się jakieś źródło światła, które zaczęło krążyć gniewnie wkoło mnie. – Co do?! - krzyknęłam. Atrehu odwrócił się w moją stronę. Nasze miny wyrażały wyraźne zaskoczenie. Światełko wydzielało lekki niebieski blask, choć, głównie było białe. Najprawdopodobniej miało wiele wspólnego z ogniem. Zbyt długie wpatrywanie się w nie spowodowało, iż zapiekły mnie oczy. Spuściłam pysk, zasłaniając go łapą. Mruknęłam niezadowolona własną głupotą w tej sprawie. Atrehu chciał podejść, ale ja niewiele myśląc, odskoczyłam od niego.
- Spokojnie. Nie uciekaj przede mną Shori — powiedział basior. Jednak coś podświadomie mówiło mi, że jeśli tego nie zrobię to stanie się coś złego. Oboje zauważyliśmy, że dziwne zjawisko, ewidentnie orbitowało wkoło mnie, gdyż podążało za mną, krok w krok, gdy tylko cofałam się, przed basiorem. Atrehu nie wytrzymał, nakazał mi gestem, że mam się zatrzymać. Moc Alfy, jaka od niego biła, była niezwykle silna. Zatrzymałam się. Na światło jednak słowa alfy nie działały. Latało sobie wkoło mnie. Gdy Atrehu podszedł bliżej, wyciągnął przed siebie łapę. Nie wiedziałam, co miał zamiar zrobić. Gdy kula go dotknęła, odskoczył, wkładając sobie kończynę do pyska. Oparzyło go. Przeraziłam się niemiłosiernie, jednak milczałam. Basior, widząc moją reakcję, uśmiechnął się jakby nigdy nic i zażartował:
- Teraz nie zmarzniesz. – nie bardzo poprawił mi tym jednak humor. Chciałam zapaść się pod ziemię, gdy tylko doszłam do wniosku, że ta à la gwiazda, to zapewne jedna z moich mocy i na dodatek zrobiła krzywdę mojemu mentorowi. Nie, nie zrobiła. Ja zrobiłam mu krzywdę. Atrehu widząc, że na niewiele się zdała jego próba odwrócenia tego w żart, chciał się do mnie zbliżyć. Zapewne chcąc mnie przytulić, jednak zatrzymał się, przypominając sobie, że może się to zakończyć podobnie do sytuacji sprzed chwili.
- Prze... Przepraszam – wydukałam, cofając się. – Chyba lepiej będzie, jak zostawisz mnie samą. – powiedziałam, odwracając się w stronę oceanu. Po chwili dodałam – powiedz, proszę tacie, że dzisiaj nie przyjdę do domu...
Basior stał przez chwilę, zapewne zastanawiając się, czy nie spróbować mnie nakłonić do zmiany decyzji. Po jakiejś minucie, która ciągnęła się w nieskończoność, powoli odszedł. Gdy się oddalił, tak, że nie słyszałam już jego kroków, opadłam na piach i zaczęłam szlochać. Tego wszystkiego było za dużo. Potrzebowałam, by to ze mnie wypłynęło. Byłam taka padnięta, że nie zauważyłam, nawet kiedy kula się rozproszyła, a łzy się skończyły. Zasnęłam, ukołysana szumem fal.

~*~*~*~*~*~
Obudziłam się następnego ranka. Było dość chłodno, słońce dopiero wschodziło i wiał porywisty wiatr, zapowiadający zbliżający się sztorm.
- Jak na złość teraz Cię nie ma, co? – fuknęłam w próżnię, mając na myśli oczywiście to świecące badziewie. Wiedząc, że owo zjawisko było wywołane przeze mnie, doszłam do wniosku, że powinnam spróbować przywołać je ponownie. Przez dobre kilka godzin próbowałam różnych sposobów. Koło południa byłam już tak poirytowana, że miałam ochotę to olać i wrócić, by móc iść na trening. Jednak postanowiłam dać sobie ostatnią szansę. Stojąc, zamknęłam oczy i skupiwszy się na tym, jak wygląda kula, zaczęłam rysować ją sobie w myślach. Poczułam przyjemne ciepło, które najpierw emanowało we mnie, by po chwili wydostać się na zewnątrz. Otworzyłam oczy i wydałam z siebie pomruk zadowolona. Świecąca kula zaczęła powoli orbitować wkoło mnie. Postanowiłam sprawdzić, czy i mnie nie poparzy. Wyciągnęłam więc łapę przed siebie. Kometa, gdyż tak postanowiłam to od teraz nazywać, zatrzymała się jakieś dwa centymetry nad moją kończyną.
- Czyli mogę Cię tak kontrolować? Ciekawe... – wymruczałam, przesuwając łapą i kometą, raz w jedną stronę, a raz w drugą. Nagle usłyszałam szmer w krzakach. Odwróciłam się gwałtownie w tamtą stronę, po czym niewiele myśląc, tupnęłam łapą o podłoże. Kometa poleciała w stronę dźwięku. Usłyszałam, przeraźliwie piśnięcie królika. Rozległ się błysk, później podmuch wiatru zatrzepał krzewem, by po paru sekundach powróciło do mnie ciepło. Po chwili zobaczyłam szaraka wybiegającego z zarośli. Nawet nie zauważył, że wpadł mi pod łapy. Sprawnym ruchem zakończyłam żywot młodzika. Nim jednak przystąpiłam do konsumpcji, postanowiłam mu się przyjrzeć. Dostrzegłam, że na jego futrze znajdował się spory placek spalenizny. Lekko zaniepokoiłam się tym. ~ Co, gdyby to był ktoś z watahy? ~ wstrząsnęłam głową, aby wypędzić te myśli i wzięłam się za mój śniadanio-obiad. Po posiłku obmyłam się w wodzie, po czym lecąc, udałam się na spotkanie z Atrehu. Czy trening się dzisiaj odbędzie? Co z jego łapą? Ucieszy się na wieść o moim drobnym postępie, czy to raczej pytanie nie na miejscu? Te myśli towarzyszyły mi przez całą drogę. Gdy dostrzegłam ognistą sierść pod sobą zmierzającą od lecznicy, zatoczyłam kilka kręgów, nad mym mentorem i wylądowałam obok niego.
- Dzień dobry Atrehu. Jak się czujesz? – spytałam. Dostrzegłam, że na jego łapie znajduje się opatrunek. Od razu powróciło do mnie poczucie winy. Podkuliłam ogon i opuściłam uszy.
- Witaj Shori. – przywitał mnie basior, a widząc moją postawę, uśmiechnął się pokrzepiająco i dodał – To nic poważnego. Muszę tylko nosić te liście do wieczora. – po chwili śmiejąc się, przystawił mi kończynę pod nos i spytał – Fajnie pachnie, nie? – z tym ostatnim musiałam się zgodzić. Czułam wyraźną woń herbaty. – A jak Ty się czujesz Shori? – zapytał. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Już lepiej. - powiedziałam, czując się już mniej skrępowana tą sytuacją — Pokażę Ci coś. Ćwiczyłam to do obiadu. – powiedziałam, odsuwając się nieco. Zamknęłam oczy i powtarzając cały schemat gestów, jakie ćwiczyłam, przywołałam orbitującą wokół mnie kometę. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zaintrygowane spojrzenie Atrehu. – To jeszcze nie wszystko. – zameldowałam i rozejrzałam się nieco po okolicy. Upatrzyłam sobie stary pniak. Podniosłam łapę, powodując zatrzymanie się komety nad nią. Potem tupnęłam, a ta poleciała w wybranym przeze mnie kierunku, gdzie po dotknięciu celu rozproszyła się z cichym syknięciem i towarzyszącym temu podmuchem powietrza oraz blaskiem. Na pniaku pozostał wypalony placek. – Co o tym myślisz? – spytałam i spojrzałam wyczekująco na basiora.

<Atrehu?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 3555
Ilość zdobytych PD: 1777 + 15% (266 PD) za długość powyżej 3000 słów.
Obecny stan: 2043

Brak komentarzy

Prześlij komentarz