Po odprowadzeniu tajemniczego samca o imieniu Itachi, nasza bohaterka postanowiła nie czekać, mając skrytą nadzieję, iż ów osobnik dalej poradzi sobie sam, i wrócić do swych codziennych obowiązków. Dyżur pełniła wraz z Lonyą, której pomagała przy trzech pacjentach z połamanymi kończynami. Jako, że była młodsza od lisicy o wielu ogonach, we wszystkim się jej słuchała, wypełniała polecenia bardziej doświadczonej medyczki. W zakresie obowiązków wiązało się także szperanie w ziołach, tworzenie z nich lekarstw. Bardzo lubiła swe obecne położenie, gdyż tylko wtedy czuła spokój i szczęście z wykonywanej pracy, zgodnej z jej powołaniem. Pochłonięta obowiązkami, Itachi kompletnie wywietrzał jej z głowy, zapomniała o nim, jakby spotkanie z ów basiorem było mało znaczącą błahostką. Czas mijał jej, jak piasek przesypujący się w klepsydrze i zanim się obejrzała, niebo zaścieliła nocna kołderka, upstrzoną gwiazdami, które lśniły, niczym diamenty. Północny lodowaty wicher uderzał o skalne zewnętrzne ściany lecznicy. Itami w towarzystwie Atrehu, zaczęła zmierzać do swej jaskini, rozmawiając i żartując z przyjacielem, który od czasu do czasu, spoglądał na nią znacząco. Bywało też tak, że basior w konwersację wplatał dość sprośne żarty, przeplatane śmiałymi słowami, ale Itami to nie przeszkadzało. Cóż, taki już jest ten jej przyjaciel i nie zamierzała go zamieniać na nikogo innego. Gdy dotarli na miejsce, pożegnała basiora czule, wtuliła się w jego futro na piersi, obdarowując go słodkim całusem. Była już pewna, że na dziś już koniec przyjemności, gdy nagle Atrehu zapytał, czy może jeszcze z nią pobyć przez krótką chwilę. Oczywiście zgodziła się i wspólny czas spędzili na rozmowach, posiłku składającym się z kilku zająców.
Następny dzień rozpoczął się pięknym deszczem promieni słonecznych, które ozłacały równiny, pokryte intensywnym szronem. Wszystko lśniło, skąpane w słońcu. Pierwsze oznaki zimy, która oficjalnie zakrólowała na świecie. Itami lubiła tę porę roku, aczkolwiek nie była jej wierną zwolenniczką, gdyż uzmysłowiła sobie, iż zacznie porastać w grube futro, czego szczerze nie lubiła. Dzień zaczął się także od nieprzyjemnego faktu, jakim było krwawienie miesiączkowe.
~ Cholera jasna! - największa skaza dla wader. Wraz z krwawieniem odczuwała nieprzyjemny ból w podbrzuszu, który nasilał się z każdą godziną. W głowie czuła, jak kotłuje się chaos myśli, a psychikę drażnią negatywne emocje.
Boli czy nie, trzeba wykonywać obowiązki w watasze.
Otrzepała się z sennego pyłu, zjadła nie dużo, gdyż nie miała ochoty, byleby mieć czym zapełniony żołądek, gdy będzie w pracy.
Skuta szronem trawa chrzęściła jej pod łapami, a wiatr pędzący z północy przeczesywał jej futro, nieprzyjemnie kłuł ją w skórę, na której z czasem tworzyła się gęsia skórka. Futro nastroszyło się w fizjologicznym mechanizmie obronnym przed zimnem.
Zaczęła szukać ziół. Skurcze mięśniowe dręczyły ją niemiłosiernie. Nagle jej uszy zarejestrowały dźwięk czyjegoś biegu, głośnego sapania oraz przyspieszonego bicia serca. W następnej chwili pojawił się Atrehu, który zażywał świeżego powietrza, urządzając sobie poranny bieg. Powitał ją z uśmiechem.
- No serwus, Itami! - Gdy jednak podszedł bliżej, aby ją wyściskać, zaczął mu intensywnie pracować nos. - A więc to ty tak ładnie pachniesz?
- Nie wiem, o co ci chodzi. - odparła wadera, puszczając komentarz przyjaciela bokiem. Gdy słońce zbliżało się ku zenitowi, Itami zebrała pęk świeżych ziół. Wraz z nastaniem zimy, coraz trudniej przychodziło jej znajdowanie danych roślin, w określonych ilościach. Atrehu (mimo, iż nie prosiła go o to) towarzyszył jej na każdym kroku, zajmując nieprzyjemne myśli rozmowami, co w gruncie rzeczy, była mu nawet za to wdzięczna.
- I jak? Przyswoiłaś sobie to, co nauczyłem cię na lekcji polowania? - spytał z uśmiechem. - Pamiętaj, uszy nisko, gdy się skradasz. - Dotknął delikatnie jej uszu, następnie zjechał łapą do kręgosłupa piersiowego. - Brzuch przyległy do ziemi i... - dojechał łapą do jej bioder. Itami wtedy poczuła, jak palce Atrehu lekko zaciskają się na jej pośladku. Odwróciła się, jak poparzona.
- Atrehu, no co ty?! - warknęła i zdzieliła przyjaciela w pysk. Gdyby to nie był jej najbliższy znajomy, z pewnością nie szczędziłaby sił. Atrehu pomasował miejsce uderzenia na szczęce. Nie zamierzała go silnie bić. To był zaledwie delikatny cios.
- Przepraszam...- wymamrotał zmieszany basior. Westchnęła ciężko, obdarowując basiora niezbyt przyjemnym spojrzeniem, lecz widząc, jaki kąsa go wstyd, a w oczach zakiełkowało zmieszanie, wybaczyła mu w duchu. Zagłębiwszy się dalej w las, mając nadzieję na znalezisko ziół, nagle w jednej sekundzie, spadło im coś pod łapami. W drugiej, zorientowali się, że to był wilk. Grzmotnął o ziemię z takim impetem, że Itami poczuła poruszenie pod łapami, a głowę odruchowo schowała między ramionami.
- Excuse-moi - odparł
- Itachi? Co robiłeś na drzewie? - zapytała Itami, wybudzając się z szoku.
- Spałem. Ała! Moje biodro! - Syknął z bólu.
Itami zaklęła w myślach. Cholera, jeśli to złamanie talerza biodrowego, może spotkać Itachiego operacja. Chociaż z drugiej strony, nie widziała takiej potrzeby, bowiem biodro otoczone jest obszerną masą mięśni i odłamki kości nie miałyby możliwości na przemieszczenie, aczkolwiek wolała, aby Itachi znalazł się w lecznicy.
- Atrehu? Pomożesz mi z nim? Musi go obejrzeć medyk.
- Nie, nie ma takiej potrzeby...
- To ja decyduję, czy jest potrzeba, czy nie! - powiedziała Itami, bliska krzyku. Omal nie wydarła się na cały las, jednakże... cóż... waderze problemy doskwierały jej niemiłosiernie. Za jej prośbą, Atrehu wziął Itachiego na swój grzbiet i we trójkę obrali kierunek w stronę lecznicy.
<Atrehu, Itachi, Reneesme?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 830
Ilość zdobytych PD: 415
Obecny stan: 926
Newsy
:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości
:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022
Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak
~Serdecznie zapraszamy♥~
niedziela, 31 października 2021
czwartek, 28 października 2021
Od Itachi'ego c.d Itami/Atheru ~ Poszukiwanie Miejsca
Wadera wydawała się bardzo miłą i ciepłą sobą, lecz nie mogłem wykluczyć, że to tylko pozory. Od małego byłem uczony, by nikomu nie ufać. Miała racje, że przez moje ubrudzone futro mogło, by się wydawać, że coś mi jest.
- Nic mi nie jest, chyba że brud się do tego zalicza — odparłem niewzruszonym tonem.
- Znam miejsce, gdzie możesz spokojnie wziąć kąpiel — zaproponowała.
- Z miłą chęcią skorzystam, nie wypada w takim stanie rozmawiać z Alfą — odparłem.
Doszliśmy w tym czasie do małej rzeczki, dotknąłem lekko łapą wody i była bardzo zimna. Nie miałem wyboru jak w niej wziąć kąpiel. Odłożyłem swój skarb na kamieniu tak, by się nie pomoczył. Wszedłem powoli i zgrabnie do rzeki, mimo iż czułem zimno, nie robiło to żadnego wrażenia, na mnie. Kiedyś kąpałem się w wodzie lodowcowej. Wtedy była ona zimna i umiała wywołać na mojej twarzy przeraźliwy wyraz twarzy. Zacząłem tarzać się w wodzie, by umyć sobie plecy, starałem się jak najdokładniej to zrobić. Gdy już myślałem, że to wszystko zapomniałem o pysku. Zanurzyłem głowę w wodzie i przez chwile nie wyciągałem. Gdy to zrobiłem, zacząłem trzepać się na wszystkie strony, by jako tako wysuszyć futro. Gdy było już lekko wysuszone, zacząłem je łapą układać. W kołtunach przecież nie pójdę. Założyłem znów na plecy skórę zająca i spojrzałem na Waderę, która, podczas gdy brałem kąpiel, cały czas się na mnie patrzyła.
- Możemy ruszać dalej. - odparłem bez uczuć.
- Dobrze. - odparła.
Ruszyliśmy dalej w stronę jaskini Alfy. Jaskinia wydawała się duża i przestronna. Przypominała mi zamek lub twierdzę. Stanąłem przed nią i westchnąłem. Wiedziałem, że czeka mnie rozmowa, a ja dalej nie byłem pewny czy zostać tu.
- Powodzenia. - odparła wadera. - Jeśli chcesz, mogę wejść z Tobą. - uśmiechnęła się miło.
Ja tylko przewróciłem oczami i wszedłem w głąb jaskini. W środku było czuć ciepło, które ogrzewało moje łapy i ciało. Znalazłem się w wielkim pomieszczeniu, było tam dużo siana. Wydawało się, że była to komnata do spania. Miękkie siano wydawało się komfortowe do spania. Zza rogu drugiego korytarza wyszła lekko niższa ode mnie Wadera. Jej futro było szare, łapy wyglądały na bardzo dobrze zbudowane. Przykuły moją uwagę jej wielkie skrzydła o kolorach ognia, również jej grzywka była o tym samym kolorze. Oczy miała koloru zielonego jak wiosenna trawa.
- Dzień Dobry. - odparła. - Jestem Alfą Watahy Renaissance. - dodała.
- Witam. - uchyliłem lekko w dół głowę, by okazać szacunek. - Jestem Itachi, pochodzę z Watahy Kamun.
- Przyszedłeś z propozycją sojuszu? - zapytała i usiadła na miękkim sianie.
- Nie.. Odszedłem stamtąd. Błąkałem się wszędzie po świecie, trafiłem na wasze tereny i znalazła mnie wadera. - moja pamięć mnie nigdy nie zawodzi, więc szybko przypomniałem sobie imię wadery. - Zwała się Itami.
- Ah wiem, która to. - odparła z uśmiechem.
Czemu innym wilkom tak łatwo przychodzi się uśmiechanie? Mi nigdy się nie zdarzyło to. Może dlatego, że nigdy nie czułem szczęścia ? Nie miałem szansy się zastanowić nad tym i rozmyślać, gdyż usłyszałem głos Alfy, przedzierający się przez głosy w mojej głowie.
- Więc czego szukasz na naszych terenach ? - spytała.
- Szczerze nie wiem, szukam swojego miejsca, gdzie mógłbym dożyć starości. Mógłbym jakiś czas zostać tu ? - spytałem.
- Najlepiej by było, gdybyś się określił. - odparła poważnie.
- Rozumiem to nastawienie, możemy się umówić, że Pani da mi trzy dni na zastanowienie się, czy chcę dołączyć. Jeśli nie odejdę, jeśli mi się tu spodoba, zostanę i dołączę. - odparłem.
Alfa chwile się zastanawiała, chyba słowo "Pani" ją trochę speszyło. Niestety ja stałem niewzruszony.
- Dobrze może tak być, widzimy się za trzy dni. - odparła.
- Dziękuje Ci. - ukłoniłem się i wyszedłem.
Promienie światła lekko mnie oślepiły, lecz oczy się od razu przystosowały. Rozejrzałem się i nie zauważyłem, tamtej wadery. Możliwe, że wróciła do obowiązków. Ruszyłem zwiedzać tereny, było to dość łatwe, gdyż tam, gdzie one były, czuć było ślady wilków. Oczywiście za świeżymi śladami nie podążałem, nie chciałem spotkać kogoś innego. Gdy znalazłem jakiś wielki kamień, usiadłem koło niego i zdjąłem z pleców futro. Zacząłem wyrabiać przedmiot. Tak dokładnie to w poprzedniej watasze miałem dwie role mordownie i tworzenie rzeczy z futer, skór i innych materiałów. Nie miałem pojęcia co robie, lecz naszła mnie ochotą na zrobienie naramiennika. Długo mi to zajęło, gdyż aż do zmierzchu, gdy był już gotowy, założyłem i zacisnąłem lekko, by się dopasował. Zacząłem chodzić, by zobaczyć czy nie jest za ciasno. Patrzyłem na moją lewą nogę, gdzie był ów wyrób. Na szczęście pasował, świetnie. Nie miałem gdzie spać, więc wspiąłem się na największe drzewo, bym zmieścił swoje cielsko na gałęzi i położyłem się na plecach. Patrzyłem przez już prawie gołą kopułę drzewa na gwiazdy. Jesień szybko przyszła i szybko pójdzie, zima nadejdzie. Nie martwiłem się tym za bardzo.
Lubiłem zimę, nie było wtedy kwiatów, które drażniły mój nos. Patrząc w niebo na gwiazdy, zastanawiałem się co u matki...co u siostry, czy wszystko w porządku. Byłem też ciekaw, ile będę miał nowych braci i sióstr. Może kiedyś odwiedzę ich, lecz najpierw muszę znaleźć miejsce dla siebie. Czemu musi być to takie trudne. W każdej watasze było tak samo... Wszyscy byli szczęśliwi i radośni, prócz mnie. Tylko ja byłem odrzynkiem, dlatego nie mogłem się odnaleźć w żadnej. Nie umiałem być szczęśliwy, lecz strachu też nie czułem. Gdy stanąłem w obronie matki przed ojcem, nie bałem się oberwać od niego. Szybko zasnąłem z myślą, jak będzie tutaj.
Nie miałem udanej nocy, śniły mi się koszmary związane z tym, że moja siostra Irma i matka zostały zamordowane przez ojca z zemsty tak samo ojczym i moje nienarodzone siostry i bracia. Z przyzwyczajenia owinąłem siebie ogonem i gałąź bym nie spadł. Koszmary trwały cała noc, a ja nie mogłem się obudzić z nich, to było najgorsze. Pod koniec koszmaru był tylko ciemna przestrzeń i ktoś, kto szeptał mi do ucha " zabij... ich.. " oraz " zabij ich wszystkich". Zaczynałem czuć, że wariuje..
Obudziły mnie poranne promienie słońca, strasznie raziły mnie w oczy, więc próbowałem zakryć je ogonem, by dalej móc spać. Zapomniałem, że to on trzymał mnie w równowadze na gałęzi. Szybko spadłem z drzewa, udało mi się na szczęście wylądować na boku, by nie uszkodzić kręgosłupa. Gdy otworzyłem lekko oczy, ujrzałem łapy jakiegoś wilka. Szybko pozbierałem się do kupy i otrzepałem futro z liści.
- Excuse-moi - odparłem
Itami , Atheru :3 ?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1008
Ilość zdobytych PD: 504 + 5% (25) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1437
- Nic mi nie jest, chyba że brud się do tego zalicza — odparłem niewzruszonym tonem.
- Znam miejsce, gdzie możesz spokojnie wziąć kąpiel — zaproponowała.
- Z miłą chęcią skorzystam, nie wypada w takim stanie rozmawiać z Alfą — odparłem.
Doszliśmy w tym czasie do małej rzeczki, dotknąłem lekko łapą wody i była bardzo zimna. Nie miałem wyboru jak w niej wziąć kąpiel. Odłożyłem swój skarb na kamieniu tak, by się nie pomoczył. Wszedłem powoli i zgrabnie do rzeki, mimo iż czułem zimno, nie robiło to żadnego wrażenia, na mnie. Kiedyś kąpałem się w wodzie lodowcowej. Wtedy była ona zimna i umiała wywołać na mojej twarzy przeraźliwy wyraz twarzy. Zacząłem tarzać się w wodzie, by umyć sobie plecy, starałem się jak najdokładniej to zrobić. Gdy już myślałem, że to wszystko zapomniałem o pysku. Zanurzyłem głowę w wodzie i przez chwile nie wyciągałem. Gdy to zrobiłem, zacząłem trzepać się na wszystkie strony, by jako tako wysuszyć futro. Gdy było już lekko wysuszone, zacząłem je łapą układać. W kołtunach przecież nie pójdę. Założyłem znów na plecy skórę zająca i spojrzałem na Waderę, która, podczas gdy brałem kąpiel, cały czas się na mnie patrzyła.
- Możemy ruszać dalej. - odparłem bez uczuć.
- Dobrze. - odparła.
Ruszyliśmy dalej w stronę jaskini Alfy. Jaskinia wydawała się duża i przestronna. Przypominała mi zamek lub twierdzę. Stanąłem przed nią i westchnąłem. Wiedziałem, że czeka mnie rozmowa, a ja dalej nie byłem pewny czy zostać tu.
- Powodzenia. - odparła wadera. - Jeśli chcesz, mogę wejść z Tobą. - uśmiechnęła się miło.
Ja tylko przewróciłem oczami i wszedłem w głąb jaskini. W środku było czuć ciepło, które ogrzewało moje łapy i ciało. Znalazłem się w wielkim pomieszczeniu, było tam dużo siana. Wydawało się, że była to komnata do spania. Miękkie siano wydawało się komfortowe do spania. Zza rogu drugiego korytarza wyszła lekko niższa ode mnie Wadera. Jej futro było szare, łapy wyglądały na bardzo dobrze zbudowane. Przykuły moją uwagę jej wielkie skrzydła o kolorach ognia, również jej grzywka była o tym samym kolorze. Oczy miała koloru zielonego jak wiosenna trawa.
- Dzień Dobry. - odparła. - Jestem Alfą Watahy Renaissance. - dodała.
- Witam. - uchyliłem lekko w dół głowę, by okazać szacunek. - Jestem Itachi, pochodzę z Watahy Kamun.
- Przyszedłeś z propozycją sojuszu? - zapytała i usiadła na miękkim sianie.
- Nie.. Odszedłem stamtąd. Błąkałem się wszędzie po świecie, trafiłem na wasze tereny i znalazła mnie wadera. - moja pamięć mnie nigdy nie zawodzi, więc szybko przypomniałem sobie imię wadery. - Zwała się Itami.
- Ah wiem, która to. - odparła z uśmiechem.
Czemu innym wilkom tak łatwo przychodzi się uśmiechanie? Mi nigdy się nie zdarzyło to. Może dlatego, że nigdy nie czułem szczęścia ? Nie miałem szansy się zastanowić nad tym i rozmyślać, gdyż usłyszałem głos Alfy, przedzierający się przez głosy w mojej głowie.
- Więc czego szukasz na naszych terenach ? - spytała.
- Szczerze nie wiem, szukam swojego miejsca, gdzie mógłbym dożyć starości. Mógłbym jakiś czas zostać tu ? - spytałem.
- Najlepiej by było, gdybyś się określił. - odparła poważnie.
- Rozumiem to nastawienie, możemy się umówić, że Pani da mi trzy dni na zastanowienie się, czy chcę dołączyć. Jeśli nie odejdę, jeśli mi się tu spodoba, zostanę i dołączę. - odparłem.
Alfa chwile się zastanawiała, chyba słowo "Pani" ją trochę speszyło. Niestety ja stałem niewzruszony.
- Dobrze może tak być, widzimy się za trzy dni. - odparła.
- Dziękuje Ci. - ukłoniłem się i wyszedłem.
Promienie światła lekko mnie oślepiły, lecz oczy się od razu przystosowały. Rozejrzałem się i nie zauważyłem, tamtej wadery. Możliwe, że wróciła do obowiązków. Ruszyłem zwiedzać tereny, było to dość łatwe, gdyż tam, gdzie one były, czuć było ślady wilków. Oczywiście za świeżymi śladami nie podążałem, nie chciałem spotkać kogoś innego. Gdy znalazłem jakiś wielki kamień, usiadłem koło niego i zdjąłem z pleców futro. Zacząłem wyrabiać przedmiot. Tak dokładnie to w poprzedniej watasze miałem dwie role mordownie i tworzenie rzeczy z futer, skór i innych materiałów. Nie miałem pojęcia co robie, lecz naszła mnie ochotą na zrobienie naramiennika. Długo mi to zajęło, gdyż aż do zmierzchu, gdy był już gotowy, założyłem i zacisnąłem lekko, by się dopasował. Zacząłem chodzić, by zobaczyć czy nie jest za ciasno. Patrzyłem na moją lewą nogę, gdzie był ów wyrób. Na szczęście pasował, świetnie. Nie miałem gdzie spać, więc wspiąłem się na największe drzewo, bym zmieścił swoje cielsko na gałęzi i położyłem się na plecach. Patrzyłem przez już prawie gołą kopułę drzewa na gwiazdy. Jesień szybko przyszła i szybko pójdzie, zima nadejdzie. Nie martwiłem się tym za bardzo.
Lubiłem zimę, nie było wtedy kwiatów, które drażniły mój nos. Patrząc w niebo na gwiazdy, zastanawiałem się co u matki...co u siostry, czy wszystko w porządku. Byłem też ciekaw, ile będę miał nowych braci i sióstr. Może kiedyś odwiedzę ich, lecz najpierw muszę znaleźć miejsce dla siebie. Czemu musi być to takie trudne. W każdej watasze było tak samo... Wszyscy byli szczęśliwi i radośni, prócz mnie. Tylko ja byłem odrzynkiem, dlatego nie mogłem się odnaleźć w żadnej. Nie umiałem być szczęśliwy, lecz strachu też nie czułem. Gdy stanąłem w obronie matki przed ojcem, nie bałem się oberwać od niego. Szybko zasnąłem z myślą, jak będzie tutaj.
Nie miałem udanej nocy, śniły mi się koszmary związane z tym, że moja siostra Irma i matka zostały zamordowane przez ojca z zemsty tak samo ojczym i moje nienarodzone siostry i bracia. Z przyzwyczajenia owinąłem siebie ogonem i gałąź bym nie spadł. Koszmary trwały cała noc, a ja nie mogłem się obudzić z nich, to było najgorsze. Pod koniec koszmaru był tylko ciemna przestrzeń i ktoś, kto szeptał mi do ucha " zabij... ich.. " oraz " zabij ich wszystkich". Zaczynałem czuć, że wariuje..
Obudziły mnie poranne promienie słońca, strasznie raziły mnie w oczy, więc próbowałem zakryć je ogonem, by dalej móc spać. Zapomniałem, że to on trzymał mnie w równowadze na gałęzi. Szybko spadłem z drzewa, udało mi się na szczęście wylądować na boku, by nie uszkodzić kręgosłupa. Gdy otworzyłem lekko oczy, ujrzałem łapy jakiegoś wilka. Szybko pozbierałem się do kupy i otrzepałem futro z liści.
- Excuse-moi - odparłem
Itami , Atheru :3 ?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1008
Ilość zdobytych PD: 504 + 5% (25) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1437
poniedziałek, 25 października 2021
Od Nabi c.d Atrehu ~ Prawdziwy dom
Samiec potrafił sprawić, że się zarumieniłam. Było to coś, czego chyba dawno nie doświadczyłam. W takim momencie bardzo żałowałam, że nie mogłam go po prostu zobaczyć. Nie, żebym się nad sobą użalała. Z tego, jak ja i on się opisał, wynika, że jest wyjątkowym wilko-lisem. Pewnie jego kolor futra i oczu wyglądał tak pięknie, jak jesienne liście.
– No, ale mniejsza o mnie, może teraz ty opowiesz coś o sobie? – z myśli wyrwało mnie pytanie rudego wilka.
– Więc z tego, co pamiętam, mam jasne futro – zaczęłam, ale szybko i cicho się zaśmiałam. Atrehu przekazał mi trochę swojej pozytywnej energii, to na pewno. – A tak na poważnie, jeśli mówimy o wyjątkowych oczach, zapewne zauważyłeś, że moje są dwukolorowe. W mojej watasze każdy miał wyjątkowe oczy. Każdy przez to wyglądał ślicznie – uśmiechnęłam się na to wspomnienie. – Ale gdy zachorowałam i... straciłam wzrok – zatrzymałam się na chwilę, westchnęłam na to wspomnienie i ruszyłam dalej. – To moje oczy zbladły i przez to inni członkowie watahy uznali, że to znak od bogów. Albo jakaś kara, w sumie już nie pamiętam. Miałam się oddać modlitwom i zostać kapłanką, co nie było mi na łapę. Chcieli odwieść mnie od mojej pasji.
– Trochę dziwne podejście ze strony twojej dawnej watahy – zatrzymał się na chwilę. – W sumie jestem ciekaw, czym się pasjonujesz – odparł z zainteresowaniem, chyba aby zmienić lekko temat.
– Od zawsze lubiłam wszelkiego rodzaju zioła – chętnie zaczęłam. Wolałam bardziej rozmawiać o moich zainteresowaniach niż o watasze. – Moje moce pomagają mi w zgłębianiu tego tematu. Na przykład – odwróciłam głowę w lewo i pociągnęłam nosem. – Rosną tu rośliny, które pomagają w leczeniu chorób skórnych i na przeziębienie. Gdzieś niedaleko rośnie też coś trującego.
– Skąd to wiesz? Po zapachu?
– Dostaję jakby impuls czasem od zapachu, czasem od dotyku. Znam jedynie właściwości niektórych roślin, ale dalej nie wiem, jak wyglądają czy się nazywają, dopóki bliżej ich nie zbadam. To w sumie nic takiego – odparłam spokojnie, ale lekko się zarumieniłam.
– Myślę, że to przydatna moc – usiadłam nieco bliżej samca.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Naprawdę miło było słyszeć jego akceptujący ton i chęć do rozmowy. Chyba żaden wilk, jeszcze nie sprawił na mnie tak dobrego wrażenia, a znam się z nim krócej niż z niektórymi wilkami z mojego starego domu.
– Dziękuję. Bardzo miło mi to słyszeć, serio – uśmiechnęłam się. – Inni nie byli aż tak dobrzy, ciągle na mnie naciskali. Mówili mi, co mam robić i kim być, więc postanowiłam odejść – nagle znowu jakoś wróciłam do tematu historii.
– Czy było ci ciężko odejść? – jego ton wydał się może bardziej... zamyślony?
– Poza dobrą relacją z moimi braćmi, to nikt mnie tam nie trzymał. Po części było ciężko, bo nie dość, że musiałam zostawić trzech braci, to ymm... bałam się? Nie wiem, jak to inaczej określić, ale przez chwilę czułam, że sama nie dam sobie rady. Chociaż nikomu o tym nie powiedziałam, gdy pewnego dnia po prostu poszłam do lasu i już nie wróciłam – zazwyczaj nie wylewałam z siebie aż tyle przemyśleń, ale poczułam, że samiec mnie zrozumie. Może to też dlatego, że od paru tygodni nie rozmawiałam z drugim wilkiem i przyjemnie było chociaż raz się wygadać.
Zapadła chwila ciszy. Nie wiedziałam, czy powiedziałam coś nie tak, czy samiec na serio się zamyślił. Sama oddałam się w rozmyślania o dawnym życiu. Pamiętam jeszcze uśmiechy moich trzech głupków. Przed chorobą, przed tym całym chaosem. Wyrwałam się jednak od tych myśli. Było, minęło. Nie warto było tego roztrząsać, bo nic mi to nie da. Przydała mi się zmiana otoczenia i wilków, którymi mam nadzieję, będę się otaczać.
– Ta rozmowa była... odświeżająca. Może powinniśmy się zbierać – chrząknęłam i wstałam. – Możemy potem pogadać, jeśli chciałbyś mnie potem oprowadzić po terenach watahy – uśmiechnęłam się zachęcająco.
Atrehu?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 606
Ilość zdobytych PD: 303
Obecny stan: 664
– No, ale mniejsza o mnie, może teraz ty opowiesz coś o sobie? – z myśli wyrwało mnie pytanie rudego wilka.
– Więc z tego, co pamiętam, mam jasne futro – zaczęłam, ale szybko i cicho się zaśmiałam. Atrehu przekazał mi trochę swojej pozytywnej energii, to na pewno. – A tak na poważnie, jeśli mówimy o wyjątkowych oczach, zapewne zauważyłeś, że moje są dwukolorowe. W mojej watasze każdy miał wyjątkowe oczy. Każdy przez to wyglądał ślicznie – uśmiechnęłam się na to wspomnienie. – Ale gdy zachorowałam i... straciłam wzrok – zatrzymałam się na chwilę, westchnęłam na to wspomnienie i ruszyłam dalej. – To moje oczy zbladły i przez to inni członkowie watahy uznali, że to znak od bogów. Albo jakaś kara, w sumie już nie pamiętam. Miałam się oddać modlitwom i zostać kapłanką, co nie było mi na łapę. Chcieli odwieść mnie od mojej pasji.
– Trochę dziwne podejście ze strony twojej dawnej watahy – zatrzymał się na chwilę. – W sumie jestem ciekaw, czym się pasjonujesz – odparł z zainteresowaniem, chyba aby zmienić lekko temat.
– Od zawsze lubiłam wszelkiego rodzaju zioła – chętnie zaczęłam. Wolałam bardziej rozmawiać o moich zainteresowaniach niż o watasze. – Moje moce pomagają mi w zgłębianiu tego tematu. Na przykład – odwróciłam głowę w lewo i pociągnęłam nosem. – Rosną tu rośliny, które pomagają w leczeniu chorób skórnych i na przeziębienie. Gdzieś niedaleko rośnie też coś trującego.
– Skąd to wiesz? Po zapachu?
– Dostaję jakby impuls czasem od zapachu, czasem od dotyku. Znam jedynie właściwości niektórych roślin, ale dalej nie wiem, jak wyglądają czy się nazywają, dopóki bliżej ich nie zbadam. To w sumie nic takiego – odparłam spokojnie, ale lekko się zarumieniłam.
– Myślę, że to przydatna moc – usiadłam nieco bliżej samca.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Naprawdę miło było słyszeć jego akceptujący ton i chęć do rozmowy. Chyba żaden wilk, jeszcze nie sprawił na mnie tak dobrego wrażenia, a znam się z nim krócej niż z niektórymi wilkami z mojego starego domu.
– Dziękuję. Bardzo miło mi to słyszeć, serio – uśmiechnęłam się. – Inni nie byli aż tak dobrzy, ciągle na mnie naciskali. Mówili mi, co mam robić i kim być, więc postanowiłam odejść – nagle znowu jakoś wróciłam do tematu historii.
– Czy było ci ciężko odejść? – jego ton wydał się może bardziej... zamyślony?
– Poza dobrą relacją z moimi braćmi, to nikt mnie tam nie trzymał. Po części było ciężko, bo nie dość, że musiałam zostawić trzech braci, to ymm... bałam się? Nie wiem, jak to inaczej określić, ale przez chwilę czułam, że sama nie dam sobie rady. Chociaż nikomu o tym nie powiedziałam, gdy pewnego dnia po prostu poszłam do lasu i już nie wróciłam – zazwyczaj nie wylewałam z siebie aż tyle przemyśleń, ale poczułam, że samiec mnie zrozumie. Może to też dlatego, że od paru tygodni nie rozmawiałam z drugim wilkiem i przyjemnie było chociaż raz się wygadać.
Zapadła chwila ciszy. Nie wiedziałam, czy powiedziałam coś nie tak, czy samiec na serio się zamyślił. Sama oddałam się w rozmyślania o dawnym życiu. Pamiętam jeszcze uśmiechy moich trzech głupków. Przed chorobą, przed tym całym chaosem. Wyrwałam się jednak od tych myśli. Było, minęło. Nie warto było tego roztrząsać, bo nic mi to nie da. Przydała mi się zmiana otoczenia i wilków, którymi mam nadzieję, będę się otaczać.
– Ta rozmowa była... odświeżająca. Może powinniśmy się zbierać – chrząknęłam i wstałam. – Możemy potem pogadać, jeśli chciałbyś mnie potem oprowadzić po terenach watahy – uśmiechnęłam się zachęcająco.
Atrehu?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 606
Ilość zdobytych PD: 303
Obecny stan: 664
niedziela, 24 października 2021
Od Atrehu c.d Nabi ~ Prawdziwy dom
Czułem się odrobinkę niezręcznie, gdy maszerując z Nabi w stronę jaskini Rene, panowała przy tym taka cisza. Niby nie było jakoś nieprzyjemnie, ale z drugiej strony czułem coś na kształt niepewności. Serce biło mi odrobinkę za szybko. Zerkając na nią ukradkiem, pilnowałem, by przez przypadek w nic nie uderzyła. O dziwo sprawnie manewrowała między drzewami, choć nigdy nic nie wiadomo. Wolałem dmuchać na zimne. Z tego powodu uważnie obserwowałem okolicę, starając się wyłapać niebezpieczne miejsca, by w razie czego ją ostrzec i być w stanie odpowiednio zareagować. Nigdy jeszcze nie spotkałem niewidomego wilka, a jeśli już, to przez bardzo krótki czas, albowiem nasz ojciec konsekwentnie pozbywał się słabych i chorych osobników. W historii naszej watahy zdarzyły się aż trzy takie przypadki, gdy któraś wadera urodziła chore szczenię. Dla wielu takie maluchy były niepotrzebne. Jedno z nich zostało zabite przez własnego ojca, jak tylko zła diagnoza została potwierdzona. Dwa pozostałe dorastały na końcu łańcucha pokarmowego. Wyrzutki, bądź omegi, tak były zwane. Nikomu nie potrzebne, były marginesem społeczności. Postrzegane jako śmiecie, które nie zasługują na przywileje, bo i tak nie przysłużą się sforze. Ja nie postrzegałem takie wilki za zbyteczne, a wręcz przeciwnie. Uważałem i wciąż uważam, że dzięki takim osobom uczymy się empatii i akceptacji oraz dajemy nadzieję na lepsze jutro. Poza tym wystarczyła dobra edukacja. Słyszałem z opowieść babci, że u naszych sojuszników syn alfy narodził się z wadą uszu. Protegowany, uważany był za słabego. Nauczył się jednak czytać z ruchu pyska, mimiki. Wyostrzyły mu się inne zmysły jak węch. Bez trudu odnajdował to, co nawet ja nie byłbym w stanie. Mój alfa jednak tego nie widział lub nie chciał widzieć. Tym się właśnie różniliśmy z ojcem. Dla niego tylko silne osobniki były coś warte, a cała reszta nie powinna mieć praw do życia. Był dobrym alfą, dbał o watahę najlepiej, jak potrafił. Nie licząc właśnie chorych członków, całą resztę traktował sprawiedliwie. Wysłuchiwał ich próśb i parł do przodu. Wszyscy go szanowali i podziwiali. Wrogowie natomiast kulili ogon na dźwięk jego głosu. Miał wielu wrogów, ale jeszcze więcej przyjaciół. Może właśnie dlatego cała ta sytuacja wydała się taka dziwna.
- Może to dziwne pytanie, ale.. – spojrzałem na waderę, wracając do teraźniejszości. Miałem pilnować jej bezpieczeństwa, a tymczasem odpłynąłem we wspomnienia. Potrząsnąłem łbem, zwalniając nieco tempa.
- Tak?
- Jak wyglądasz? - jej pytanie zbiło mnie z tropu. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się, że zacznie taki temat, bo jak ja miałbym siebie opisać, skoro ona i tak nie wiedziałaby, jakiej barwy jest moje futro. - Nie byłam niewidoma od urodzenia, więc możesz mówić różne kolory i tak dalej. Jestem ciekawa. - uśmiechnęła się delikatnie, a mnie było głupio, bo jakby, oceniłem ją, wcale jej nie znając. Od razu założyłem, że nie ma wyobraźni... cóż.. Trzeba to nadrobić.
- Hmmm... jakbym się miał określić, aby zbytnio nie przesadzić? - wadera zaśmiała się perliście, ukazując przy tym rząd ostrych ząbków. Miała ładny uśmiech, to musiałem przyznać. W sumie, jakby się tak dłużej zastanowić, to była śliczna. Nie interesowało mnie, że nie widzi. Miałem wrażenie, że ów relacja z nowo poznaną waderą, z całą pewnością będzie ciekawa i zaprowadzi nas na inny poziom.
- Opisz się tak, jak jest naprawdę. - przystanęła na chwilę, więc i ja się zatrzymałem. Nieco ze zdziwieniem, że zrobiła to tak nagle. Ona jednak ruszyła i okrążyła mnie. Potem przysiadła i z uśmiechem nastawiła uszy ku górze. - Z moich zmysłów wynika, że jesteś naprawdę wysokim i dobrze zbudowanym basiorem. Masz naprawdę długi i puchaty ogon.
- Zgadza się... - odrzekłem po chwili ciszy. Teraz to kompletnie mnie zadziwiła. Nie spodziewałem się, że ma aż tak wyostrzone zmysły orientacji. Owszem, słyszałem o tym, że jeśli jeden współczynnik szwankuje, pozostałe zyskają na sile. Tym samym, mimo iż nie widziała, była w stanie stwierdzić dość istotne rzeczy.
- Słysząc twojego głosu, mogę stwierdzić, że pochodzisz z wysoko postawionej rodziny. Alfa, bądź beta.
- To prawda, mój ojciec był przywódcą stada.
- Był?
- Ja... - k*rwa, Atrehu, po jakiego grzyba zaczynasz w ogóle ten temat. - Tak, był, ale nie chce o tym gadać.
- W porządku, rozumiem. - na nowo skoncentrowałem się na waderze. Nie wyglądała na przejętą tą dziwną wymianą zdań. Ze stoickim spokojem kontynuowała swoje obserwacje. - Twoja aura wskazuje na to, że jesteś, bądź też byłby dobrym przywódcą stada. Już teraz mogę ci powiedzieć, że widzę cię jako opiekuńczego i pewnego siebie samca, który gotowy jest oddać życia za swoich bliskich. - uśmiechnąłem się nieznacznie, słysząc te słowa, po czym napuszyłem się dumnie jak paw. Zresztą, kto na moim miejscu by tak nie postąpił? Usłyszeć taki komplement od obcej osoby?
- Dziękuję, to bardzo miłe. - wadera nagle się zarumieniła Jej początkowa niepewność znikła jak za dotknięciem czarodziejskiego patyka. Nie mniej jednak dopiero teraz chyba zdała sobie sprawę, co takiego powiedziała. - Wiesz... - zacząłem, spoglądając na nią z góry. Była taka malutka przy mnie. Dosłownie jak Tsumi, aczkolwiek jej postura była o wiele drobniejsza niż ów wadery. - Odpowiadając na twoje pytanie... moje ciało pokryte jest czerwono-rudą sierścią. Na pysku, przez pierś i brzuch rozciąga się biszkopt. Tak samo, jak na końcówce ogona. Kolor przypomina coś na kształt strzałki.
- Rozumiem... - uśmiechnąłem się do niej, mimo że nie mogła tego dostrzec. Trochę szkoda, bo jestem ciekaw, co by o mnie powiedziała. - Mało jest wilków o takim umaszczeniu.
- Racja, ale... to przez to, że odziedziczyłem ten kolor od swojej matki, która była lisem.
- Lisem? - zdziwiona, przysiadła na ziemi. Nie za bardzo wiedziałem, skąd ta reakcja. Postanowiłem jednak ciągnąć dalej i wyjawić jej kilka spraw.
- Owszem. Mój ojciec zakochał się w lisicy. Z tego, co wiem, wcześniej miał mate, która przedwcześnie umarła. Długo nie mógł się pozbierać, aż w końcu pojawiła się moja matka. I tak oto narodziłem się ja. Jako jedyny z mojego rodzeństwa odziedziczyłem po niej cechy.
- Jestem pewna, że jesteś bardzo przystojny. - tym razem to ja się zarumieniłem. Odchrząknąłem, by opanować narastające uczucie. ~ O nie, nic z tego, nie chcę o niej w ten sposób myśleć! Nawet o tym nie myśl! ~ pomyślałem, kierując te myśli w stronę pewnej części ciała, która dość często próbuje kierować moim życiem. Opanowując się, zaśmiałem się wesoło.
- Pozostawię tę kwestię ekspertą. - wstałem, po czym dałem do zrozumienia, że czas iść dalej. - wracając do mojego wyglądu i w sumie kończąc ten temat... moje oczy są koloru czerwonego. Wielu nazywa je płomiennymi, gdyż w tęczówkach i za rogówką błyska złoto. Wygląda to zatem jak rozżarzony płomień.
- Oh, to musi wyglądać naprawdę wspaniale.
- Cóż... dla mnie jako posiadacza tych oczu, to nic niezwykłego. Dla innych natomiast jest inaczej. Gdy jestem wkurzony, wzbiera we mnie gniew, czerwień ustępuje miejsca złotu. To tak jakby wymiana kolorami. No, ale mniejsza o mnie, może teraz ty opowiesz coś o sobie?
<Nabi?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1086
Ilość zdobytych PD: 543 + 5% (27) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 2680
- Może to dziwne pytanie, ale.. – spojrzałem na waderę, wracając do teraźniejszości. Miałem pilnować jej bezpieczeństwa, a tymczasem odpłynąłem we wspomnienia. Potrząsnąłem łbem, zwalniając nieco tempa.
- Tak?
- Jak wyglądasz? - jej pytanie zbiło mnie z tropu. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się, że zacznie taki temat, bo jak ja miałbym siebie opisać, skoro ona i tak nie wiedziałaby, jakiej barwy jest moje futro. - Nie byłam niewidoma od urodzenia, więc możesz mówić różne kolory i tak dalej. Jestem ciekawa. - uśmiechnęła się delikatnie, a mnie było głupio, bo jakby, oceniłem ją, wcale jej nie znając. Od razu założyłem, że nie ma wyobraźni... cóż.. Trzeba to nadrobić.
- Hmmm... jakbym się miał określić, aby zbytnio nie przesadzić? - wadera zaśmiała się perliście, ukazując przy tym rząd ostrych ząbków. Miała ładny uśmiech, to musiałem przyznać. W sumie, jakby się tak dłużej zastanowić, to była śliczna. Nie interesowało mnie, że nie widzi. Miałem wrażenie, że ów relacja z nowo poznaną waderą, z całą pewnością będzie ciekawa i zaprowadzi nas na inny poziom.
- Opisz się tak, jak jest naprawdę. - przystanęła na chwilę, więc i ja się zatrzymałem. Nieco ze zdziwieniem, że zrobiła to tak nagle. Ona jednak ruszyła i okrążyła mnie. Potem przysiadła i z uśmiechem nastawiła uszy ku górze. - Z moich zmysłów wynika, że jesteś naprawdę wysokim i dobrze zbudowanym basiorem. Masz naprawdę długi i puchaty ogon.
- Zgadza się... - odrzekłem po chwili ciszy. Teraz to kompletnie mnie zadziwiła. Nie spodziewałem się, że ma aż tak wyostrzone zmysły orientacji. Owszem, słyszałem o tym, że jeśli jeden współczynnik szwankuje, pozostałe zyskają na sile. Tym samym, mimo iż nie widziała, była w stanie stwierdzić dość istotne rzeczy.
- Słysząc twojego głosu, mogę stwierdzić, że pochodzisz z wysoko postawionej rodziny. Alfa, bądź beta.
- To prawda, mój ojciec był przywódcą stada.
- Był?
- Ja... - k*rwa, Atrehu, po jakiego grzyba zaczynasz w ogóle ten temat. - Tak, był, ale nie chce o tym gadać.
- W porządku, rozumiem. - na nowo skoncentrowałem się na waderze. Nie wyglądała na przejętą tą dziwną wymianą zdań. Ze stoickim spokojem kontynuowała swoje obserwacje. - Twoja aura wskazuje na to, że jesteś, bądź też byłby dobrym przywódcą stada. Już teraz mogę ci powiedzieć, że widzę cię jako opiekuńczego i pewnego siebie samca, który gotowy jest oddać życia za swoich bliskich. - uśmiechnąłem się nieznacznie, słysząc te słowa, po czym napuszyłem się dumnie jak paw. Zresztą, kto na moim miejscu by tak nie postąpił? Usłyszeć taki komplement od obcej osoby?
- Dziękuję, to bardzo miłe. - wadera nagle się zarumieniła Jej początkowa niepewność znikła jak za dotknięciem czarodziejskiego patyka. Nie mniej jednak dopiero teraz chyba zdała sobie sprawę, co takiego powiedziała. - Wiesz... - zacząłem, spoglądając na nią z góry. Była taka malutka przy mnie. Dosłownie jak Tsumi, aczkolwiek jej postura była o wiele drobniejsza niż ów wadery. - Odpowiadając na twoje pytanie... moje ciało pokryte jest czerwono-rudą sierścią. Na pysku, przez pierś i brzuch rozciąga się biszkopt. Tak samo, jak na końcówce ogona. Kolor przypomina coś na kształt strzałki.
- Rozumiem... - uśmiechnąłem się do niej, mimo że nie mogła tego dostrzec. Trochę szkoda, bo jestem ciekaw, co by o mnie powiedziała. - Mało jest wilków o takim umaszczeniu.
- Racja, ale... to przez to, że odziedziczyłem ten kolor od swojej matki, która była lisem.
- Lisem? - zdziwiona, przysiadła na ziemi. Nie za bardzo wiedziałem, skąd ta reakcja. Postanowiłem jednak ciągnąć dalej i wyjawić jej kilka spraw.
- Owszem. Mój ojciec zakochał się w lisicy. Z tego, co wiem, wcześniej miał mate, która przedwcześnie umarła. Długo nie mógł się pozbierać, aż w końcu pojawiła się moja matka. I tak oto narodziłem się ja. Jako jedyny z mojego rodzeństwa odziedziczyłem po niej cechy.
- Jestem pewna, że jesteś bardzo przystojny. - tym razem to ja się zarumieniłem. Odchrząknąłem, by opanować narastające uczucie. ~ O nie, nic z tego, nie chcę o niej w ten sposób myśleć! Nawet o tym nie myśl! ~ pomyślałem, kierując te myśli w stronę pewnej części ciała, która dość często próbuje kierować moim życiem. Opanowując się, zaśmiałem się wesoło.
- Pozostawię tę kwestię ekspertą. - wstałem, po czym dałem do zrozumienia, że czas iść dalej. - wracając do mojego wyglądu i w sumie kończąc ten temat... moje oczy są koloru czerwonego. Wielu nazywa je płomiennymi, gdyż w tęczówkach i za rogówką błyska złoto. Wygląda to zatem jak rozżarzony płomień.
- Oh, to musi wyglądać naprawdę wspaniale.
- Cóż... dla mnie jako posiadacza tych oczu, to nic niezwykłego. Dla innych natomiast jest inaczej. Gdy jestem wkurzony, wzbiera we mnie gniew, czerwień ustępuje miejsca złotu. To tak jakby wymiana kolorami. No, ale mniejsza o mnie, może teraz ty opowiesz coś o sobie?
<Nabi?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1086
Ilość zdobytych PD: 543 + 5% (27) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 2680
Od Atrehu c.d Eien'a ~ Nowa przygoda
Polowanie zakończone sukcesem to to, co my wilki kochamy najbardziej. Ten dreszczyk emocji, który powoduje szybsze bicie serca, wyostrzone zmysły, gdy niepostrzeżenie zbliżamy się do niczego niepodejrzewającej ofiary. Na koniec sprint za zdobyczą i jej śmierć, poprzedzaną wbiciem ostrych jak brzytwa kłów w tętnice zwierzęcia. Takie właśnie uczucia doświadczamy każdego dnia podczas tej czynności. Nie inaczej było ze mną jakieś pięć minut temu. Aktualnie rozkoszowałem się soczystym mięskiem młodej sarny, którą udało mi się upolować i z której wciąż wartką strużką leciała ciepła krew. Byłem nią ubrudzony. Od pyska po łapy i co nieco pod brzuchem. Nie przejmowałem się tym jednak, wspominając swój stan sprzed dołączenia do watahy. Brudny, śmierdzący, nie dało się koło mnie przejść, nie zatkawszy nosa. Tylko Tsumi w sumie jakoś wytrzymała. Zabrała mnie nad ocean, gdzie zażyłem swego rodzaju pierwszej kąpieli w słonej wodzie. Magicznie podziałało to na moje futro, które przyzwyczajone do słodkiej wody, napuszyło się i nabrało objętości. Więc krew na mym futrze nie robiła mi różnicy. Poza tym byłem zbyt zajęty jedzeniem, by się czymkolwiek przejmować. Wyszarpując z truchła duże kawałki, torowałem sobie drogę ku najlepszym kąskom. Szpik kostny był moim celem numer jeden. Nie smakował mi, ale był pożywny i zdrowy. Dobrałem się do niego, pochłaniając na raz. Dobra przystawka nie jest zła. Jako obiad wybrałem wątrobę. Czerwoną, obślizgłą, ale za to jaką smaczną. Na deser oczywiście wszystko inne.
Przez myśl mi przeszło, że zachowuję się tak, jakbym nie jadł od miesięcy. Było to dość zabawne. Zapewne osoba, która by mnie takiego widziała, pomyślałaby, że głodowałem od dawna. A ja zwyczajnie przechodziłem swego rodzaju napad głodu. Zdarzał mi się on dość rzadko i był krótko mówiąc — upierdliwy. Dlaczego? A dlatego, że byłem po nim ospały i nie miałem na nic ochoty. Nawet seks nie wydawał mi się w tym czasie tak cudowny, a ci, co mnie znają wiedzą, że uwielbiam się zabawiać. Z tego względu z dość dużym trudem, powstrzymałem się przed zjedzeniem całej sarny. Zrobiłem duży krok w tył, po czym odwróciłem się i potruchtałem w stronę jeziora. Nie uszedłem daleko, gdy do moich nozdrzy wdarł się obcy zapach. Piżmowy, ciężki, który o dziwo nie wywołał u mnie niepokoju. Nie mniej jednak nie należał do żadnego znanego mi osobnika. Zmarszczyłem czoło, starając się określić dokładne położenie osobnika oraz jego zamiary. Nie wyczuwszy niczego niepokojącego, ruszyłem w jego kierunku. Im bliżej byłem, tym woń stawała się silniejsza. By dotrzeć do celu, musiałem przedrzeć się przez gęste zarośla, naturalnie wywołując tym szelest liści. Bynajmniej nie jakiś cichy, ale taki dość głośny. Słyszalne dla wszystkich zwierząt w okolicy. Byłem zatem pewny, że ów wilk również go usłyszał. Świadczył o tym jego zmieniający się zapach. Nabrał on mocy, stał się jeszcze bardziej wyczuwalny.
W końcu wyszedłem z zarośli, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Zapach dochodził znad jeziora i był na dość dużej przestrzeni. Zlokalizowanie jego źródła, zajęło mi chwilę. W końcu jednak dostrzegłem blask niebieskich oczu i białą sylwetkę, ukrytą za jasnym kamieniem. Nic więc dziwnego, że nie zauważyłem go od razu. Wilk z całą pewnością nie był członkiem watahy. Teraz miałem ku temu pewność. Wszak znałem wszystkie osobniki, żyjące w naszej sforze. A ten tu był mi obcy... Nastroszyłem sierść, wyprostowując się, by być jeszcze większym. Pewny siebie, ruszyłem ku basiorowi, który z zaciętą miną, obserwował każdy mój ruch. Nie uciekał, ale nie wyglądał również na bezbronnego. Górowałem nad nim wielkością, ale nie dawało mi to wcale przewagi. Wszak mógł być ode mnie dużo zwinniejszy i silniejszy, nawet będąc tak nikłej postury. W sumie to im bliżej byłem, tym więcej detali widziałem. Mój wzrok z dużej odległości wyłapał najdrobniejsze szczegóły. Samiec nie był ani duży, ale nie należał także do najmniejszej. Ot, zwykłej wielkości wilk o długim pysku i smukłej sylwetce. Jego puchaty ogon, zwisał luźno nad podłożem, aczkolwiek zauważyć było można drobne drgania. Był ewidentnie niespokojny, gotowy do ataku, a jednocześnie ostrożny.
- Kim jesteś i czego tu szukasz? - mój głos rozniósł się echem. Celowo nie użyłem mocnej nutki, gdyż byłoby to zbyteczne. Gość nie wykazywał agresji, był stosunkowo spokojny. Być może nie uznał mnie za wroga albo godnego siebie przeciwnika i z tego względu, nie przejmuje się zbytnio moją obecnością. Mógłbym tak rozmyślać dalej, gdyby całkowicie mnie olał, lecz nie robił tego.
- Mam na imię Eien. - odrzekł ze słyszalną chrypką. Chyba od dawna się do nikogo nie odzywał, po czym spojrzał mi uważnie w oczy. Jego spojrzenie diamentowych oczu było przeszywające, jakby próbował wejść głęboko w moje myśli. Nie byłem pewny jego zamiarów, więc uczyniłem to samo. Wpatrywałem się intensywnie w jego źrenice, szukając odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Walka na spojrzenie nie trwała długo, gdyż samiec się wycofał, odwracając wzrok. Westchnął, po czym klapnął tyłkiem o ziemię. - Nie mam złych zamiarów, nie jestem wrogiem. Szukam nowego domu. - uważnie spojrzałem w jego oczy. Nie dostrzegłem w nim kłamstwa, mówił prawdę. Wydawał się dość zdystansowany, odległy, ale i chłodny. Nie miałem co do niego przekonania, jednocześnie nie mogłem mu zabronić. Sam przecież dość niedawno byłem nowy. Dołączyłem, robiąc przy tym niezłe zamieszanie. Z tego względu postanowiłem spróbować.
- W porządku. - zwróciłem się do niego, po czym kiwając głową, spojrzałem w stronę lasu. - Chodź za mną, zaprowadzę cię do alfy. To ona tu rządzi i to ona decyduje, czy ktoś może dołączyć, czy też nie. Jeśli jednak chcesz tu zostać, musisz czynnie działać na rzecz watahy. Tym samym, z całą pewnością otrzymasz profesję do wykonania.
- Niech tak będzie. - Eien potruchtał do mnie i wspólnie udaliśmy się do Renesmee. Mogę tu napomknąć, iż samiec otrzymał rangę czujki dziennej, a tym samym, zostaliśmy niejako zmuszeni do współpracy. Nie wiem, czy Rene zrobiła to umyślnie, czy też nie. Nie mniej jednak w czasie drogi zdążyliśmy się nieco poznać. Eien okazał się naprawdę w porządku, aczkolwiek widać jak na łapie, że należy od do samotników i unika innych. Może i byłem dość wredny, ale nie zamierzałem jak na razie go odstępować. Będę jak wrzód na zadzie.
- No dobra, skoro oficjalnie jesteś już członkiem watahy, oprowadzę cię po terenach i wprowadzę w najważniejsze kwestie... - spojrzałem na samca figlarnie, wskazując łapą w dal.
<Eien?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1000
Ilość zdobytych PD: 500 + 5% (25 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 2110
- Kim jesteś i czego tu szukasz? - mój głos rozniósł się echem. Celowo nie użyłem mocnej nutki, gdyż byłoby to zbyteczne. Gość nie wykazywał agresji, był stosunkowo spokojny. Być może nie uznał mnie za wroga albo godnego siebie przeciwnika i z tego względu, nie przejmuje się zbytnio moją obecnością. Mógłbym tak rozmyślać dalej, gdyby całkowicie mnie olał, lecz nie robił tego.
- Mam na imię Eien. - odrzekł ze słyszalną chrypką. Chyba od dawna się do nikogo nie odzywał, po czym spojrzał mi uważnie w oczy. Jego spojrzenie diamentowych oczu było przeszywające, jakby próbował wejść głęboko w moje myśli. Nie byłem pewny jego zamiarów, więc uczyniłem to samo. Wpatrywałem się intensywnie w jego źrenice, szukając odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Walka na spojrzenie nie trwała długo, gdyż samiec się wycofał, odwracając wzrok. Westchnął, po czym klapnął tyłkiem o ziemię. - Nie mam złych zamiarów, nie jestem wrogiem. Szukam nowego domu. - uważnie spojrzałem w jego oczy. Nie dostrzegłem w nim kłamstwa, mówił prawdę. Wydawał się dość zdystansowany, odległy, ale i chłodny. Nie miałem co do niego przekonania, jednocześnie nie mogłem mu zabronić. Sam przecież dość niedawno byłem nowy. Dołączyłem, robiąc przy tym niezłe zamieszanie. Z tego względu postanowiłem spróbować.
- W porządku. - zwróciłem się do niego, po czym kiwając głową, spojrzałem w stronę lasu. - Chodź za mną, zaprowadzę cię do alfy. To ona tu rządzi i to ona decyduje, czy ktoś może dołączyć, czy też nie. Jeśli jednak chcesz tu zostać, musisz czynnie działać na rzecz watahy. Tym samym, z całą pewnością otrzymasz profesję do wykonania.
- Niech tak będzie. - Eien potruchtał do mnie i wspólnie udaliśmy się do Renesmee. Mogę tu napomknąć, iż samiec otrzymał rangę czujki dziennej, a tym samym, zostaliśmy niejako zmuszeni do współpracy. Nie wiem, czy Rene zrobiła to umyślnie, czy też nie. Nie mniej jednak w czasie drogi zdążyliśmy się nieco poznać. Eien okazał się naprawdę w porządku, aczkolwiek widać jak na łapie, że należy od do samotników i unika innych. Może i byłem dość wredny, ale nie zamierzałem jak na razie go odstępować. Będę jak wrzód na zadzie.
- No dobra, skoro oficjalnie jesteś już członkiem watahy, oprowadzę cię po terenach i wprowadzę w najważniejsze kwestie... - spojrzałem na samca figlarnie, wskazując łapą w dal.
<Eien?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1000
Ilość zdobytych PD: 500 + 5% (25 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 2110
Od Nabi c.d Atrehu ~ Prawdziwy dom
– Kim jesteś? – zapytał nieznajomy po krótkiej ciszy.
Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Tak długo czekałam na tę chwilę, a kiedy w końcu doszło do tego, że spotkałam wilka i to w dodatku samca o mocnym zapachu szczególnie dla mojego nosa, po prostu stałam się nieśmiała a może nawet lekko przestraszona? "Czy mam po prostu się przedstawić?" Przemknęło mi przez myśli. Gdy wilk chrząknął, aby przypomnieć o swoim pytaniu, drgnęłam uchem.
– Ja... jestem Nabi. Zwykła wadera, która poszukuje nowego domu, w którym czułaby się sobą – położyłam po sobie uszy, aby dodatkowo pokazać, że nie mam złych zamiarów.
Chociaż zapewne basior o tym wiedział. Powiedzmy, że poczułam jego spokojniejszą aurę. Nie zaatakował mnie, więc był to dobry znak.
– Ja jestem Atrehu. W porządku, zaprowadzę cię do naszej alfy – odpowiedział pogodnym tonem.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam. Mogłam się bardziej rozluźnić i odetchnęłam z ulgą. Zastanawiałam się, kiedy zapyta się o moją niepełnosprawność, ale o dziwo samiec po prostu poczekał, żebym do niego dołączyła. "Miła odmiana." Chociaż gdyby się zapytał, to mogłoby być niezręcznie.
Ruszyłam powolnym i bezpiecznym krokiem przed siebie. Nie chciałam zbytnio się zamyślać, gdyż jednak musiałam skupiać się na chodzeniu. Nastroszyłam uszy i sprawnie wyminęłam drzewo. Przy okazji słyszałam spokojne stąpanie łap Artehu, szum wody tuż za mną i szelest spadających liści. Było tak spokojnie.
W pewnym momencie jeden z liści spadł na mój nos i lekko się wzdrygnęłam. Potrząsnęłam głową i podbiegłam do basiora. Panowała przyjemna przynajmniej dla mnie cisza. Mogłam napawać się dźwiękami lasu, przez który przelatywał wiatr. Pomyślałam jednak, że byłoby dobrze poznać mojego towarzysza.
– Może to dziwne pytanie, ale – zaczęłam i chrząknęłam.
– Tak?
– Jak wyglądasz? Nie byłam niewidoma od urodzenia, więc możesz mówić różne kolory i tak dalej. Jestem ciekawa – przez chwilę pomyślałam, że to głupie, ale nie wycofałam się.
W sumie był jak na razie jedynym wilkiem, którego poznałam na tych terenach. "Być może uda mi się załatwić jakąś wycieczkę po terenach, jeśli alfa zechce, żebym tu została." Na tę myśl znowu lekko się uśmiechnęłam.
Atrehu?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 331
Ilość zdobytych PD: 165
Obecny stan: 361
Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Tak długo czekałam na tę chwilę, a kiedy w końcu doszło do tego, że spotkałam wilka i to w dodatku samca o mocnym zapachu szczególnie dla mojego nosa, po prostu stałam się nieśmiała a może nawet lekko przestraszona? "Czy mam po prostu się przedstawić?" Przemknęło mi przez myśli. Gdy wilk chrząknął, aby przypomnieć o swoim pytaniu, drgnęłam uchem.
– Ja... jestem Nabi. Zwykła wadera, która poszukuje nowego domu, w którym czułaby się sobą – położyłam po sobie uszy, aby dodatkowo pokazać, że nie mam złych zamiarów.
Chociaż zapewne basior o tym wiedział. Powiedzmy, że poczułam jego spokojniejszą aurę. Nie zaatakował mnie, więc był to dobry znak.
– Ja jestem Atrehu. W porządku, zaprowadzę cię do naszej alfy – odpowiedział pogodnym tonem.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam. Mogłam się bardziej rozluźnić i odetchnęłam z ulgą. Zastanawiałam się, kiedy zapyta się o moją niepełnosprawność, ale o dziwo samiec po prostu poczekał, żebym do niego dołączyła. "Miła odmiana." Chociaż gdyby się zapytał, to mogłoby być niezręcznie.
Ruszyłam powolnym i bezpiecznym krokiem przed siebie. Nie chciałam zbytnio się zamyślać, gdyż jednak musiałam skupiać się na chodzeniu. Nastroszyłam uszy i sprawnie wyminęłam drzewo. Przy okazji słyszałam spokojne stąpanie łap Artehu, szum wody tuż za mną i szelest spadających liści. Było tak spokojnie.
W pewnym momencie jeden z liści spadł na mój nos i lekko się wzdrygnęłam. Potrząsnęłam głową i podbiegłam do basiora. Panowała przyjemna przynajmniej dla mnie cisza. Mogłam napawać się dźwiękami lasu, przez który przelatywał wiatr. Pomyślałam jednak, że byłoby dobrze poznać mojego towarzysza.
– Może to dziwne pytanie, ale – zaczęłam i chrząknęłam.
– Tak?
– Jak wyglądasz? Nie byłam niewidoma od urodzenia, więc możesz mówić różne kolory i tak dalej. Jestem ciekawa – przez chwilę pomyślałam, że to głupie, ale nie wycofałam się.
W sumie był jak na razie jedynym wilkiem, którego poznałam na tych terenach. "Być może uda mi się załatwić jakąś wycieczkę po terenach, jeśli alfa zechce, żebym tu została." Na tę myśl znowu lekko się uśmiechnęłam.
Atrehu?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 331
Ilość zdobytych PD: 165
Obecny stan: 361
Od Atrehu c.d Nabi ~ Prawdziwy dom
Tego dnia wstałem dość rześki i wypoczęty. Mogło to być za sprawą udanego wieczoru w towarzystwie Tsumi oraz tego, że darowałem sobie kolację. Jedzenie tuż przed snem zawsze kończyło się niewyspaniem. Nieważne, jak bardzo byłbym zmęczony i śpiący, za kija bym nie usnął. Muszę zatem zmienić swój tryb życia i przenieść ostatni posiłek na inną porę dnia. Przeciągnąłem się, wyprostowując wszystkie kości, aż wydały z siebie ten dziwny dźwięk, przypominający chrupnięcie. Ziewając i odganiając resztki snu, z uczuciem spojrzałem na śpiącą waderę. Jak miś, wtulona była w mój bok. Przypatrywałem jej się przez chwilę. Oddychała równo i miarowo, pochrapując delikatuśnie. Uśmiechnąłem się szeroko, liżąc jej uszko. Nie miałem ochoty jej opuszczać, ale obowiązki, to obowiązki. Z westchnieniem podniosłem się z posłania. Zerkając w stronę wyjścia, stwierdziłem, że jest jeszcze dość wcześnie. Było ciemno, wiał nieprzyjemny wiatr, gwiżdżąc przy tym przeraźliwie. Skrzywiłem się na ten dźwięk. Nim wyszedłem z jaskini, dałem mojej małej kulce słodkiego całusa. Mrugnęła tylko coś niewyraźnie przez sen, przewracając się na drugi bok. Parsknąłem przy tym śmiechem. Od razu humor mi się poprawił.
Pogoda na zewnątrz nie napawała optymizmem. Zimno przewiercało moje ciało na wskroś. Słońce dopiero co wychylało się znad horyzontu i choć nie padało, ciemne chmury nieubłaganie zbliżały się w stronę naszych terenów. To kwestia czasu, nim lunie jak z cebra. Lubiłem deszcz, aczkolwiek nie chciałbym zmoknąć na patrolu. Nie dziś, nie w tym mrozie. Tym bardziej pragnąłem mieć już za sobą swoje zadanie. Ruszyłem więc pędem na miejsce spotkania. Sprawnie omijałem chaszcze i zwinnie balansowałem między drzewami. Skacząc nad rozwalonym pniem, gładko wylądowałem na ziemi. ~ Powinienem dostać za to medal, a co! ~ pomyślałem ze śmiechem, będąc już u celu. Zapach mojego towarzysza roznosił się po polanie. Zwolniłem, wychodząc z lasu i gwiżdżąc sobie pod nosem, zbliżyłem się do wilka. Jego biała jak śnieg sierść, rzucała się w oczy. Jesienią trudno go nie dostrzec, choć wszystko się odwróci zimą, gdy spadnie pierwszy śnieg. Eien będzie niewidoczny wśród białego puchu. Idealny kamuflaż zapewni mu powodzenia podczas polowań. Co nieco mu tego zazdrościłem. W tej chwili to ja mieszałem się z otoczeniem. Moja ruda sierść, idealnie komponowała się z opadającymi liśćmi, lecz później będę łatwy do zauważenia. Jak kaczka. ~ No nic, nie można mieć wszystkiego. ~ Z tą myślą, zbliżyłem się do basiora. Samiec spojrzał na mnie i kiwając w moją stronę głową, ruszył przed siebie. Nie potrzebowaliśmy słów. Każdy znał swoje obowiązki. Poza tym było widać, że nie jest w nastroju do rozmów. Chyba tak, jak ja, chciał już wrócić do domu. Rozpoczęliśmy zatem codzienny obchód. Jako czujki dzienne, patrolowaliśmy teren watahy kilka razy dziennie, w różnych godzinach. Z tego względu trudno się komuś prześlizgnąć na nasze tereny. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy będziemy w pobliżu.
- Proponuje się rozdzielić. - spojrzałem na Eien'a, który stojąc wyprostowany, uważnie obserwował swymi diamentowymi oczami otoczenie. Znajdowaliśmy się właśnie nad wysoko położoną skarpą Pic Céleste, z której rozpościerał się dobry widok na większość naszych terenów.
- Jestem za. Może uda się też po drodze coś upolować. - odrzekłem, kierując się ku Clairière Verte. Basior zdążył tylko coś mruknąć pod nosem, ruszając w stronę jeziora Arbre Divin. Patrol zazwyczaj odbywaliśmy wspólnie. Tym razem jednak postanowiliśmy się rozdzielić, by szybciej skończyć.
Ostrożnie stawiając łapy, w żółwim tempie schodziłem po ostrych zboczach. Wspiąć się nie było wcale tak trudno, wszak porządny rozpęd i kilka długich skoków wystarczyło, by dostać się na ową skarpę, lecz zejście z niej, to już ciężki kawałek mięcha. Gdy w końcu się udało, odetchnąłem z ulgą. Żyje, nie stwierdziłem przy tym żadnego uszczerbku na zdrowiu, łapy również nie są połamane. ~ Ufff... - puściłem się biegiem przez łąkę, nasłuchując i dokładnie obserwując otoczenie. Dość szybko dotarł do mnie nieznajomy zapach. Dziwna, ale przyjemna woń wanilii i truskawki.
- Wilk... - nastroszyłem nieco sierść, przyśpieszając bieg. Z pewnością była to samica. Basiory mają o wiele cięższe zapachy, drażniące w nozdrza. Samcowi mało kiedy podoba się zapach innego samca, chyba że jest on homoseksualny, tzn., odczuwa pociąg fizyczny do osobnika tej samej płci. Wtedy ciężka, samcza woń, wywołuje podniecenie. Wadery natomiast są wyczulone na feromony. To, jaki zapach będzie ich przyciągać, zależy od wielu czynników. Od jednych może zakręcić im się w głowie, od drugich zemdlić. Jeszcze inne wywołują rozdrażnienie. W takich przypadkach lepiej unikać płci pięknej. No, ale mniejsza. Przez to zamyślenie, nie zwróciłem uwagi na to, że zbliżałem się do celu. Byłem już na tyle blisko, że z pewnością mnie wyczuła. Mimo tego nie stwierdziłem, by wilczyca zamierzała uciekać. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że czeka, nie ruszając się z miejsca. Zwolniłem, wychodząc z zarośli. Moim oczom ukazała się siedząca przy strumyku drobna postać o kremowej, acz puszystej sierści. Ogon wadery oplatał jej małe ciałko, a znad równie małego noska, spoglądały na mnie niebiesko-czerwone oczy. A raczej zwrócone były w moją stronę, lecz jakby nie nieskoncentrowane na mojej osobie. Wyprostowałem się, podchodząc do samicy. Jej postawione wysoko uszy, zdawały się dokładnie rejestrować każdy mój ruch. Będąc już blisko niej, przystanąłem nagle. Drgnęła, wciąż nasłuchując. Zdałem sobie w tej chwili sprawę, że ona jest niewidoma. Nie widziała mnie, lecz czuła i słyszała. Dlatego chyba nie uciekała.
- Witaj... - chrząknąłem, pozbywając się guli w gardle. Spodziewałem się wszystkiego, ale z pewnością nie tego.
- Yhmm... cześć. - niepewność w jej głosie i skulona sylwetka sprawiły, że uspokoiłem swoją aurę. Bała się mnie, choć próbowała to ukryć.
- Kim jesteś? - zapytałem po chwili ciszy, kładąc się na brzuchu po drugiej stronie strumyka.
<Nabi?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 891
Ilość zdobytych PD: 445
Obecny stan: 1585
Pogoda na zewnątrz nie napawała optymizmem. Zimno przewiercało moje ciało na wskroś. Słońce dopiero co wychylało się znad horyzontu i choć nie padało, ciemne chmury nieubłaganie zbliżały się w stronę naszych terenów. To kwestia czasu, nim lunie jak z cebra. Lubiłem deszcz, aczkolwiek nie chciałbym zmoknąć na patrolu. Nie dziś, nie w tym mrozie. Tym bardziej pragnąłem mieć już za sobą swoje zadanie. Ruszyłem więc pędem na miejsce spotkania. Sprawnie omijałem chaszcze i zwinnie balansowałem między drzewami. Skacząc nad rozwalonym pniem, gładko wylądowałem na ziemi. ~ Powinienem dostać za to medal, a co! ~ pomyślałem ze śmiechem, będąc już u celu. Zapach mojego towarzysza roznosił się po polanie. Zwolniłem, wychodząc z lasu i gwiżdżąc sobie pod nosem, zbliżyłem się do wilka. Jego biała jak śnieg sierść, rzucała się w oczy. Jesienią trudno go nie dostrzec, choć wszystko się odwróci zimą, gdy spadnie pierwszy śnieg. Eien będzie niewidoczny wśród białego puchu. Idealny kamuflaż zapewni mu powodzenia podczas polowań. Co nieco mu tego zazdrościłem. W tej chwili to ja mieszałem się z otoczeniem. Moja ruda sierść, idealnie komponowała się z opadającymi liśćmi, lecz później będę łatwy do zauważenia. Jak kaczka. ~ No nic, nie można mieć wszystkiego. ~ Z tą myślą, zbliżyłem się do basiora. Samiec spojrzał na mnie i kiwając w moją stronę głową, ruszył przed siebie. Nie potrzebowaliśmy słów. Każdy znał swoje obowiązki. Poza tym było widać, że nie jest w nastroju do rozmów. Chyba tak, jak ja, chciał już wrócić do domu. Rozpoczęliśmy zatem codzienny obchód. Jako czujki dzienne, patrolowaliśmy teren watahy kilka razy dziennie, w różnych godzinach. Z tego względu trudno się komuś prześlizgnąć na nasze tereny. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy będziemy w pobliżu.
- Proponuje się rozdzielić. - spojrzałem na Eien'a, który stojąc wyprostowany, uważnie obserwował swymi diamentowymi oczami otoczenie. Znajdowaliśmy się właśnie nad wysoko położoną skarpą Pic Céleste, z której rozpościerał się dobry widok na większość naszych terenów.
- Jestem za. Może uda się też po drodze coś upolować. - odrzekłem, kierując się ku Clairière Verte. Basior zdążył tylko coś mruknąć pod nosem, ruszając w stronę jeziora Arbre Divin. Patrol zazwyczaj odbywaliśmy wspólnie. Tym razem jednak postanowiliśmy się rozdzielić, by szybciej skończyć.
Ostrożnie stawiając łapy, w żółwim tempie schodziłem po ostrych zboczach. Wspiąć się nie było wcale tak trudno, wszak porządny rozpęd i kilka długich skoków wystarczyło, by dostać się na ową skarpę, lecz zejście z niej, to już ciężki kawałek mięcha. Gdy w końcu się udało, odetchnąłem z ulgą. Żyje, nie stwierdziłem przy tym żadnego uszczerbku na zdrowiu, łapy również nie są połamane. ~ Ufff... - puściłem się biegiem przez łąkę, nasłuchując i dokładnie obserwując otoczenie. Dość szybko dotarł do mnie nieznajomy zapach. Dziwna, ale przyjemna woń wanilii i truskawki.
- Wilk... - nastroszyłem nieco sierść, przyśpieszając bieg. Z pewnością była to samica. Basiory mają o wiele cięższe zapachy, drażniące w nozdrza. Samcowi mało kiedy podoba się zapach innego samca, chyba że jest on homoseksualny, tzn., odczuwa pociąg fizyczny do osobnika tej samej płci. Wtedy ciężka, samcza woń, wywołuje podniecenie. Wadery natomiast są wyczulone na feromony. To, jaki zapach będzie ich przyciągać, zależy od wielu czynników. Od jednych może zakręcić im się w głowie, od drugich zemdlić. Jeszcze inne wywołują rozdrażnienie. W takich przypadkach lepiej unikać płci pięknej. No, ale mniejsza. Przez to zamyślenie, nie zwróciłem uwagi na to, że zbliżałem się do celu. Byłem już na tyle blisko, że z pewnością mnie wyczuła. Mimo tego nie stwierdziłem, by wilczyca zamierzała uciekać. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że czeka, nie ruszając się z miejsca. Zwolniłem, wychodząc z zarośli. Moim oczom ukazała się siedząca przy strumyku drobna postać o kremowej, acz puszystej sierści. Ogon wadery oplatał jej małe ciałko, a znad równie małego noska, spoglądały na mnie niebiesko-czerwone oczy. A raczej zwrócone były w moją stronę, lecz jakby nie nieskoncentrowane na mojej osobie. Wyprostowałem się, podchodząc do samicy. Jej postawione wysoko uszy, zdawały się dokładnie rejestrować każdy mój ruch. Będąc już blisko niej, przystanąłem nagle. Drgnęła, wciąż nasłuchując. Zdałem sobie w tej chwili sprawę, że ona jest niewidoma. Nie widziała mnie, lecz czuła i słyszała. Dlatego chyba nie uciekała.
- Witaj... - chrząknąłem, pozbywając się guli w gardle. Spodziewałem się wszystkiego, ale z pewnością nie tego.
- Yhmm... cześć. - niepewność w jej głosie i skulona sylwetka sprawiły, że uspokoiłem swoją aurę. Bała się mnie, choć próbowała to ukryć.
- Kim jesteś? - zapytałem po chwili ciszy, kładąc się na brzuchu po drugiej stronie strumyka.
<Nabi?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 891
Ilość zdobytych PD: 445
Obecny stan: 1585
sobota, 23 października 2021
Od Tsumi c.d Piny, Atrehu, Naharys'a oraz Lonyi ~ Czas poznać teściów
Zawsze lubiła lekko drażnić basiorów, każdy tracił głowę dla jej flirciarskich psot. Potrafiła niemal każdego oczarować za wyznacznik, nie uważając to za nic złego. Dlaczego? Cały czas szukała w basiorach tej nienazwanej rzeczy, którą czuła u swoich rodziców. Powiedzieć, że była samiczym łamaczem serc, to nie byłby do końca trafiony punkt: fakt, flirtowała, ale nie znajdując tego czegoś, zawsze dawała jasno znaki, że nie będzie rozwinięcia akcji, lecz zawsze darzyła ciepłem każdego.
Atrehu był inny od pozostałych, to można było stwierdzić już na samym początku. Miał w sobie pewnego rodzaju płomień, przy którym nie szło przejść obojętnie. Był nie tylko bardzo atrakcyjny z wyglądu, nawet w brudzie przy pierwszym spotkaniu, w środku coś bez przerwy przyzywało do niego.
Tsumi z przyjemnością nawiązała z nim bliższą relację, która zapowiadała bardzo szybko owoce sukcesów...
Nie była zatem mniej zaskoczona niż on, gdy następnego dnia rano, czy która to była godzina, przed jaskinią zastali Naharysa i Pinę u jego boku. Wieść o ich związaniu ucieszyła dwójkę wilków, do których przyszli. Cudowna nowina dla przyjaciół oraz watahy, albowiem Tsumi nie słyszała tutaj wcześniej o żadnej parze, w końcu coś uległo zmianie! Nawet jeśli jakaś jej część w duchu liczyła na bycie tą pierwszą, nie narzekała. - Pina była dla niej niezmiernie ważna, jej szczęście było także i bursztynookiej. Coś jej nie pasowało do końca w zachowaniu jasnej, wydawała się zupełnie gdzie indziej duchowo, chociaż nikt z basiorów nie mógł tego wyłapać, zapewne to kwestia poznania doskonale na wylot Piny. Dlatego też nie odzywała się też w tym kierunku, radośnie rozmawiała z Atrehu i Naharysem, zerkała kątem oka na drugą waderę, która połowicznie reagowała, ale bez słowa własnego, bardziej zgadzając się na wszystko.
- Awww, to takie rozczulające jak wspólnie odlatujecie z tych cudownych wieści. - zagruchała w pewnej chwili podczas już grupowej wędrówki. Zaraz z Lonyą sobie chichotały między sobą.
To nie tak, że grała na dwa lub wiele frontów, była po prostu bardzo spostrzegawcza i umiała działać jednocześnie w kilku sprawach. Zwłaszcza w rozgryzaniu Piny, coś musiało ją gryźć. Postanowiła zadziałać jako dobra mentalna siostra i pomóc w tym temacie. Dlatego dała się porwać na ubocze i pozwolić, by to Pina zaczęła.
- Ha ha, nie myślałam, że tak szybko będziesz mnie chcieć. - zażartowała w celu rozluźnienia wiszącego w powietrzu napięcia albo niepokoju.
- A daj se spokój. - westchnęła jasna. Wyglądało, że potrzeba więcej zachęty, by sama z siebie to wyrzuciła.
- Co cię gryzie? To samo co wcześniej przed jaskinią?
- Skąd ty...
- Oj Pina, Pina. Przecież jesteśmy mentalnym rodzeństwem i znam cię na wylot. No już, powiedz mi, co ci leży na duszy, bo przysłania ci to radość bycia z ukochanym, czego, nawiasem mówiąc ci zazdroszczę nawet.
- Nie wiem jak ci odpowiedzieć na drugą część... Ale wiesz...- jej zawahanie było jak ta lina, której chcesz się kurczowo trzymać, by nie spaść.
- Tak?
- Chodzi mi, że wychowywali mnie bracia. - w końcu, zaczęła cicho.- Nie miałam żaden ciotki czy coś.
- Nadążam. - odparła kolorowa, słuchając i badając jej ruchy.
- Jestem w tych sprawach całkiem zielona. Nie wiem, co powinnam robić i reagować, o pokazywaniu nie wspominając. - zakończyła, mrucząc.
- Czekaj, niech zgadnę. Mówiąc to, boisz się, że Naharys zrezygnuje z was?
- To tak oczywiste? - Ten nerwowy śmiech aż powodował ból. Tsumi westchnęła.
- I tak i nie. Posłuchaj, to bardzo ważne. Wątpię, by Naharys był znawcą w tych sprawach, bez obrazy dla niego, zatem jesteście na tej samej pozycji. Teraz powiem coś, co chce swoim córkom przekazać: obojgu wam na sobie zależy i to jest ważne. Macie w sobie oparcie i zaufanie. Nie znam nikogo lepszego dla ciebie, serio Pinuś. Musisz zaufać sobie, będzie dobrze.
- A co jeśli...?
- Zawsze możesz z nim porozmawiać, od deski do deski. Jesteście przecież razem. Przecież cię nie zje.
W końcu, na pyszczek Piny zawitał lekki uśmiech.
- Kto by pomyślał, że w końcu zrewanżujesz się podobną mową do tej o wyborze stanowiska. - parsknęła cicho jasna. Faktycznie, Tsumi na start dołączenia panikowała, gdy nie mogła znaleźć odpowiedniego zajęcia sobie w watasze, co w końcu uratowała Pina. Tak, to był niejaki punkt nawiązania serdecznej relacji samic.
- Ha ha, ale dobra, żarty na bok. Jeżeli nasza rozmowa nie pomoże, musisz to z nim obgadać. Szczerze wątpię, żeby Naharys był typem, co wyśmieje podobne myśli. - dodała, patrząc przed siebie. Może i jej przyjaciółka była słodką, acz twardą waderą, ale zdecydowanie nieśmiała w temacie sercowym. Całkiem urocze co trzeba było przyznać przed samym sobą. Dobrze wiedziała, że nie ma sensu zmuszać ją do natychmiastowej rozmowy, w przeciwnym wypadku skończy się to na długiej i bogatej wiązance od Piny, przez co nie tylko uszy mogą zwiędnąć. Nie ma co się martwić, na pewno wkrótce jej niepewność zostanie poruszona i zażegnana z kryzysem.
A jednak Tsumi myślała o nowej sytuacji mentalnej siostry z nutą zazdrości. Oczywiście, że pragnęła poczuć miłość w związku od ukochanego i założyć z nim rodzinę — im większą, tym lepiej. Naturalnie nie zamierzała z pierwszym lepszym zrobić dokładnie to, ale czasem myślała, czy to jakaś złośliwość losu, że jeszcze nie trafił się ten odpowiedni.
I wówczas usłyszała męskie parsknięcie. Spojrzała w tamtym kierunku: Atrehu właśnie odkasłał po usłyszeniu jakieś celnej, acz zabawnej uwagi, sądząc po minie Lonyi. Ponownie skupiła swoją uwagę na rudzielcu i uśmiechnęła się z nutą flirtu. No no, kto wie, może ta znajomość ma jakieś szanse? Patrząc po wczorajszym...
Nim się obejrzała, Pina znikła z miejsca przy jej boku i kierowała się w stronę Exana. "Dajesz dziewczyno" pomyślała Tsumi, po czym sama ruszyła do Atrehu, gdyż Lonya właśnie opuściła jego towarzystwo. Poruszała się stonowanym krokiem z ciepłym wyrazem pyszczka, co Atrehu po zauważeniu tego, uśmiechnął się w swoim standardowym wykonaniu. Przysiadła do niego z ciepło-słodkim uśmiechem, trącając jego silną łapę koniuszkiem własnego ogona.
- Ktoś tu domaga się uwagi? - Cicho parsknął, ale patrzył z lekkim rozbawieniem na niską waderę. Puściła mu oczko.
- Jesteś zbyt pasjonującym wilkiem, to przecież wiesz. - odezwała się gładkim tonem, cały czas nieco łaskocząc go. Pozostała trójca towarzystwa była stosunkowo dalej, więc i tak rozmawiali przyciszonymi głosami. - Pokazałeś to nie raz.
- Do czego zmierzasz? - Basior zniżył głowę bardziej ku poziomu samicy. Bez lęku spojrzała mu prosto w oczy z nutą flirtu.
- Rano nie było możliwości. - zaczęła raczej niewinnie, by zaraz głos zmienił się w obietnicę przyjemności. - Ale kiedy reszta będzie głęboko spać, co powiesz w nocy na powtórkę?
Atrehu był inny od pozostałych, to można było stwierdzić już na samym początku. Miał w sobie pewnego rodzaju płomień, przy którym nie szło przejść obojętnie. Był nie tylko bardzo atrakcyjny z wyglądu, nawet w brudzie przy pierwszym spotkaniu, w środku coś bez przerwy przyzywało do niego.
Tsumi z przyjemnością nawiązała z nim bliższą relację, która zapowiadała bardzo szybko owoce sukcesów...
Nie była zatem mniej zaskoczona niż on, gdy następnego dnia rano, czy która to była godzina, przed jaskinią zastali Naharysa i Pinę u jego boku. Wieść o ich związaniu ucieszyła dwójkę wilków, do których przyszli. Cudowna nowina dla przyjaciół oraz watahy, albowiem Tsumi nie słyszała tutaj wcześniej o żadnej parze, w końcu coś uległo zmianie! Nawet jeśli jakaś jej część w duchu liczyła na bycie tą pierwszą, nie narzekała. - Pina była dla niej niezmiernie ważna, jej szczęście było także i bursztynookiej. Coś jej nie pasowało do końca w zachowaniu jasnej, wydawała się zupełnie gdzie indziej duchowo, chociaż nikt z basiorów nie mógł tego wyłapać, zapewne to kwestia poznania doskonale na wylot Piny. Dlatego też nie odzywała się też w tym kierunku, radośnie rozmawiała z Atrehu i Naharysem, zerkała kątem oka na drugą waderę, która połowicznie reagowała, ale bez słowa własnego, bardziej zgadzając się na wszystko.
- Awww, to takie rozczulające jak wspólnie odlatujecie z tych cudownych wieści. - zagruchała w pewnej chwili podczas już grupowej wędrówki. Zaraz z Lonyą sobie chichotały między sobą.
To nie tak, że grała na dwa lub wiele frontów, była po prostu bardzo spostrzegawcza i umiała działać jednocześnie w kilku sprawach. Zwłaszcza w rozgryzaniu Piny, coś musiało ją gryźć. Postanowiła zadziałać jako dobra mentalna siostra i pomóc w tym temacie. Dlatego dała się porwać na ubocze i pozwolić, by to Pina zaczęła.
- Ha ha, nie myślałam, że tak szybko będziesz mnie chcieć. - zażartowała w celu rozluźnienia wiszącego w powietrzu napięcia albo niepokoju.
- A daj se spokój. - westchnęła jasna. Wyglądało, że potrzeba więcej zachęty, by sama z siebie to wyrzuciła.
- Co cię gryzie? To samo co wcześniej przed jaskinią?
- Skąd ty...
- Oj Pina, Pina. Przecież jesteśmy mentalnym rodzeństwem i znam cię na wylot. No już, powiedz mi, co ci leży na duszy, bo przysłania ci to radość bycia z ukochanym, czego, nawiasem mówiąc ci zazdroszczę nawet.
- Nie wiem jak ci odpowiedzieć na drugą część... Ale wiesz...- jej zawahanie było jak ta lina, której chcesz się kurczowo trzymać, by nie spaść.
- Tak?
- Chodzi mi, że wychowywali mnie bracia. - w końcu, zaczęła cicho.- Nie miałam żaden ciotki czy coś.
- Nadążam. - odparła kolorowa, słuchając i badając jej ruchy.
- Jestem w tych sprawach całkiem zielona. Nie wiem, co powinnam robić i reagować, o pokazywaniu nie wspominając. - zakończyła, mrucząc.
- Czekaj, niech zgadnę. Mówiąc to, boisz się, że Naharys zrezygnuje z was?
- To tak oczywiste? - Ten nerwowy śmiech aż powodował ból. Tsumi westchnęła.
- I tak i nie. Posłuchaj, to bardzo ważne. Wątpię, by Naharys był znawcą w tych sprawach, bez obrazy dla niego, zatem jesteście na tej samej pozycji. Teraz powiem coś, co chce swoim córkom przekazać: obojgu wam na sobie zależy i to jest ważne. Macie w sobie oparcie i zaufanie. Nie znam nikogo lepszego dla ciebie, serio Pinuś. Musisz zaufać sobie, będzie dobrze.
- A co jeśli...?
- Zawsze możesz z nim porozmawiać, od deski do deski. Jesteście przecież razem. Przecież cię nie zje.
W końcu, na pyszczek Piny zawitał lekki uśmiech.
- Kto by pomyślał, że w końcu zrewanżujesz się podobną mową do tej o wyborze stanowiska. - parsknęła cicho jasna. Faktycznie, Tsumi na start dołączenia panikowała, gdy nie mogła znaleźć odpowiedniego zajęcia sobie w watasze, co w końcu uratowała Pina. Tak, to był niejaki punkt nawiązania serdecznej relacji samic.
- Ha ha, ale dobra, żarty na bok. Jeżeli nasza rozmowa nie pomoże, musisz to z nim obgadać. Szczerze wątpię, żeby Naharys był typem, co wyśmieje podobne myśli. - dodała, patrząc przed siebie. Może i jej przyjaciółka była słodką, acz twardą waderą, ale zdecydowanie nieśmiała w temacie sercowym. Całkiem urocze co trzeba było przyznać przed samym sobą. Dobrze wiedziała, że nie ma sensu zmuszać ją do natychmiastowej rozmowy, w przeciwnym wypadku skończy się to na długiej i bogatej wiązance od Piny, przez co nie tylko uszy mogą zwiędnąć. Nie ma co się martwić, na pewno wkrótce jej niepewność zostanie poruszona i zażegnana z kryzysem.
A jednak Tsumi myślała o nowej sytuacji mentalnej siostry z nutą zazdrości. Oczywiście, że pragnęła poczuć miłość w związku od ukochanego i założyć z nim rodzinę — im większą, tym lepiej. Naturalnie nie zamierzała z pierwszym lepszym zrobić dokładnie to, ale czasem myślała, czy to jakaś złośliwość losu, że jeszcze nie trafił się ten odpowiedni.
I wówczas usłyszała męskie parsknięcie. Spojrzała w tamtym kierunku: Atrehu właśnie odkasłał po usłyszeniu jakieś celnej, acz zabawnej uwagi, sądząc po minie Lonyi. Ponownie skupiła swoją uwagę na rudzielcu i uśmiechnęła się z nutą flirtu. No no, kto wie, może ta znajomość ma jakieś szanse? Patrząc po wczorajszym...
Nim się obejrzała, Pina znikła z miejsca przy jej boku i kierowała się w stronę Exana. "Dajesz dziewczyno" pomyślała Tsumi, po czym sama ruszyła do Atrehu, gdyż Lonya właśnie opuściła jego towarzystwo. Poruszała się stonowanym krokiem z ciepłym wyrazem pyszczka, co Atrehu po zauważeniu tego, uśmiechnął się w swoim standardowym wykonaniu. Przysiadła do niego z ciepło-słodkim uśmiechem, trącając jego silną łapę koniuszkiem własnego ogona.
- Ktoś tu domaga się uwagi? - Cicho parsknął, ale patrzył z lekkim rozbawieniem na niską waderę. Puściła mu oczko.
- Jesteś zbyt pasjonującym wilkiem, to przecież wiesz. - odezwała się gładkim tonem, cały czas nieco łaskocząc go. Pozostała trójca towarzystwa była stosunkowo dalej, więc i tak rozmawiali przyciszonymi głosami. - Pokazałeś to nie raz.
- Do czego zmierzasz? - Basior zniżył głowę bardziej ku poziomu samicy. Bez lęku spojrzała mu prosto w oczy z nutą flirtu.
- Rano nie było możliwości. - zaczęła raczej niewinnie, by zaraz głos zmienił się w obietnicę przyjemności. - Ale kiedy reszta będzie głęboko spać, co powiesz w nocy na powtórkę?
Atreeehuu?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1032
Ilość zdobytych PD: 516 + 5% (26) za długość powyżej 1000 słów:
Obecny stan: 542
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1032
Ilość zdobytych PD: 516 + 5% (26) za długość powyżej 1000 słów:
Obecny stan: 542
piątek, 15 października 2021
Od Itami c.d Itachi ~ Poszukiwanie miejsca
Jej melodyjny, lecz energiczny głos niósł się po lesie, jej pieśni zaś wtórowały skryte wśród liści ptaki. Nie wszystkie zdążyły opaść, wzywane wolą jesieni, ale gdzieniegdzie czerwień i złoto zaścielało ziemię. Gdy wstawało słońce i zalewało krainę swym ciepłym światłem, Itami lubiła po przebudzeniu zażywać w miarę możliwości, długie kąpiele, pośpiewując w trakcie pod nosem ulubione pieśni, których nauczyła się od Naharysa. Poznała go po pamiętnej lekcji polowania, której udzielał jej Atrehu, a gdy po tym zapuścili się na dalsze tereny, wtedy spotkała jego. Biało szarego basiora, trenującego z innymi na łysej, pozbawionej wysokiej trawy kotlince. Był na tyle przyjacielski, że nauczył ją kilku pieśni przy blasku ogniska, gdy świat ogarnął mrok nocy. Dzisiaj pogoda, jak na jesienną porę, była dość przyzwoita, aczkolwiek wiatr, wiodący z północy dawał swe znaki. Obmyła jeszcze raz swój smukły lisi pyszczek, po czym wyszła z wody, otrzepując się z jej nadmiaru. Setki, a być może i tysięcy kropel wystrzeliły w powietrze, naznaczyły pobliską trawę oraz opadłe liście. Wraz z nabytym humorem i uśmiechem, skierowała się w stronę lasu, aby zacząć swój obowiązkowy zbiór leśnych ziół. Najwyżej zmieni kierunek w stronę Nabi (nowy nabytek na watahowego botanika), po ewentualną porcję ziół, których nie zdoła odnaleźć w lesie. Po jakimś czasie Itami wraz z pokaźnym zbiorem roślin, przemierzała przecinającą środek lasu ścieżką, nie mogąc się jednocześnie nadziwić pięknem zielonej połaci oraz deszczem opadających liści, które wprawiały waderę w zachwyt. Ogołocone z liści gałęzie, stykały się z sąsiednimi koronami, wyglądając jak wyrastające z ziemi nieruchome łapska. Nagle jej uszy zarejestrowały dźwięk wodospadu, a nos zaś zapach tajemniczej postaci. Przyznała sama, że pierwszy raz miała okazję poczuć zapach obcego wilka, na tych terenach! Ciarki przeleciały jej po grzbiecie, tym bardziej, gdy okazało się, że ze zmieszanym zapachem postaci, poczuła woń mięsa i juchy. Jednak druga część jej podświadomości podpowiedziała, że powinna to sprawdzić, oczywiście zachowując wszystkie środki ostrożności. W ostateczności będzie zmuszona wykorzystać moc. Zboczyła z drogi, odstawiając kępkę zebranych ziół pod krzewem wilczych jagód, po czym, nastawiwszy uszy w jak największej gotowości, kroczyła w ślad za ciągnącym się od południa zapachem, który jak się później okazało, należał do jakiegoś basiora. I to imponująco wysokiego basiora o intensywnie kremowej sierści, która gdzieniegdzie była naznaczona ciemnymi kolorami. Szyję, porośniętą gęstą warstwą włosów, znaczyły czerwone, poprzeczne pręgi. ~ Noo... - Pomyślała przelotnie samica. ~ Przystojna z niego bestia..."Stal zimna niczym lód naszą matką jest...Surowy wicher północnych krain, ojcem nasz wszystkich...Coś, co w głębi serca drzemie, dziko rwie nas w bój...Coś, co w głębi duszy drzemie, moc przeszywa nas...Nasza matka mówi, dług krwi spłacimy dziś tej nocy...Nasz ojciec mówi, powiodę was do chwały..."
Samiec, gdy tylko wyczuł jej obecność, odwróciwszy się momentalnie, wydał z siebie ostrzegawcze warknięcie. Osłaniał rząd długich, ostrych zębów, marszcząc wargi smukłego pyska.
- Spokojnie... - zaczęła Itami, podchodząc jakby niepewnie w stronę samca. - Nie szukam kłopotów. Dopiero teraz Itami zauważyła, że basior był niezwykle brudny. Błoto i brudny pył zalegał na jego sierści, co świadczyło o przygodach, jakich basior doświadczył.
- Czego tu szukasz? - zapytał basior, chowając zęby i nagle jego twarz przybrała bardziej neutralny wyraz.
- Twój zapach rozchodził się po lesie... nigdy cię tutaj nie widziałam.
Zgodnie z prawem uprzejmości, basior powinien się, chociaż jej przedstawić, lecz Itami postanowiła, że to ona rozpocznie rozmowę w dość przyjazny sposób, aby okazać samcowi swe dobre zamiary.
- Na imię mi Itami. Jak ci na imię? - zapytała.
- Itachi, madame. - To ostatnie słowo wypowiedział jakoś obojętnie, co prawda lekko rozśmieszyło Itami, ale momentalnie doprowadziła się do porządku.
- Byłeś już u alfy? Jeśli nie, lepiej uczyń to jak najszybciej. Nasza pani nie ma zbytniego zaufania do obcych. Zaprowadzić cię do niej?
Basior jakby... hmmm, sama nie wiedziała, jak odebrać charakter jego oczu, które obrzuciły ją dość osobliwym spojrzeniem. Niechęć. Jakby chciały jej rzec "Poradzę sobie". Jednak cierpliwie czekała na odpowiedź, wodząc jednocześnie wzrokiem po Itachim. Basior niby nie był imponująco zbudowany, aczkolwiek taki obraz mógłby stwarzać pozór jedynie i okazać się zabójczy w konfrontacji. Druga część jej osobowości nakazała, aby nie obdarzać zbytnim zaufaniem osobnika, bez względu na jego zamiary. W końcu odpowiedział.
- Czemu nie? Zaprowadź mnie do twej pani. - jego głos był w miarę przyjemny dla ucha, ale tę całą męską łagodność psuła nutka nieufności i niechęci. Gdy tak szli przez las, wydawało się jej, że czuje na sobie jego oddech na szyi, ale jak to ona, głupiutka zorientowała się, że to wiatr jedynie, muskał delikatnie jej futro, ale... poczucia ciężaru jego oczu, nie zdołała się pozbyć. Po chwili basior przyspieszył kroku, jednakże tylko po to, aby zrównać się chodem wadery. Itami ukradkiem zerknęła na futro zająca, przewieszone przez grzbiet Itachiego, jak kawałek suchego materiału.
- Opowiesz mi coś o sobie... jeśli mamy zostać kolegami w watasze...
- A kto powiedział, że chcę tutaj zostać? - spytał basior.
- Przypuszczam, że nie bez powodu idziesz do Rene, to znaczy, do alfy. - odpowiedziała Itami, unosząc znacząco brew. Itachi w odpowiedzi, wzruszył ramionami i nie odezwał się więcej. Resztę drogi przemilczeli, ale Itami, niosąc w pysku swój pokaźny zbiór roślin, zastanawiała się nieco nad basiorem. Spoglądała od czasu do czasu ukradkiem na towarzysza i z rozmysłem rzekła do niego, a tak, dla lepszego zapoznania się z Itachim.
- Skąd pochodzisz?
- Z Watahy Kamun'a. - rzekł krótko i niechętnie, jednakże i tak miło, że odpowiedział na jej pytanie. Itami jednak odniosła pewne wrażenie, że ostatnie słowo wypowiedziane było tonem, typowo kończącym rozmowę. Może nie chciał o tym mówić? Wzruszyła tylko ramionami, ale nie zamierzała zostawać dłużniczką, więc powiedziała.
- Ja pochodzę z Watahy Sol Rojo i przyznam ci szczerze, że w mojej nie miałam lekko. Zresztą tak, jak większość wilków, które miały pecha się tam urodzić. Mam nadzieję, że w tej watasze, równie jak ja, odnajdziesz spokój. Tutaj można poczuć, że się chce żyć, zaufaj mi.
- Taa, oby. - odparł basior.
- Nie chcę wścibiać nosa w nie swoje sprawy, ale czy wszystko w porządku? Nie wiem, może przez ten bród na sierści, wydaje mi się, że coś cię boli. Pytam z ciekawości zawodowej. Jestem tutaj medyczką.
- Dzięki za troskę. - Widać, że Itachi lubił zachować lakoniczność w swych wypowiedziach. Itami jednak uśmiechnęła się w stronę samca i zanim się obejrzeli, znaleźli się na skraju lasu, a przed nimi rozpościerał się widok na zieloną polanę.
<Itachi?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1022
Ilość zdobytych PD: 511
Obecny stan: 511
Od Piny c.d Naharysa ~ Czas poznać teściów
Mimo poprzedniego wieczora, porannego zaskoczenia i na dodatek rozmowy podczas kąpieli, do wadery dalej nie docierała pewna bardzo ważna informacja. No przepraszam bardzo, pomyślała w pewnej chwili, jak miałaby przyjąć do wiadomości bycie w związku? Nie, żeby narzekała, oj nie nie nie. Naturalnie, w jej oczach był tak szalenie przystojny, że jak to kiedyś usłyszała od sympatycznej wilczycy z rodzinnej watahy, wybijało wszelkie skale. Zatem czemu postanowił się właśnie z nią związać?
Na pewno jeszcze przez jakiś czas będzie zastanawiać się nad tą kwestią.
Pina, choć świadoma swoich możliwości i ich wykorzystania, nigdy nie uważała się za nikogo specjalnego. Ot, niska sztuka przez żart genetyczny, urocza kulka, umiejąca pyskować, bo nie da sobą nigdy pomiatać, ale czy jakaś wyjątkowa? W formie żartu słodka tykająca bomba z niej jest. Jeden z dwojga starszych braci często ją właśnie tak określał, gdy z dumą patrzył na wykorzystywanie przez nią nauczonego ostrego języka. Obaj bracia samicy nie przyznawali nigdy, że gdyby nie rozczulający wygląd i wysokość ciała, byłaby zdecydowanie jedną z najbardziej męskich wader, jakie dane było poznać. Chociaż chcieli, tylko aby Pina potrafiła sama sobie radzić po opuszczeniu ich stron. Może nawet za bardzo ją wychowali po męsku, skoro finałem było kompletne zagubienie w poważnych sprawach miłosnych i tego, jak z nimi ma funkcjonować. Czuła się kompletnie zielona w tej dziedzinie, że podczas wychodzenia z wody, jej serce nawiedził lęk, iż Naharys po zrozumieniu tego, natychmiast ją porzuci.
Nie dawała po sobie poznać, że podobne myśli ją zadręczają, umysł skupiała na wizji poznania watahy i rodziców Exana, skoro poruszył ten temat. To jemu zostawiła kwestię organizacji wymarszu i dodatkowych wilków w formie towarzystwa, skoro to on wiedział o kierunku i całej trasie do miejsca docelowego. Słysząc, o chęci zabrania, poza jego siostrą, Atrehu i Tsumi, Pina nieco się ożywiła. W takim razie to może poprosi o pomoc właśnie drugą niską waderę? Jej mentalna siostra nie raz jej wspominała, że w tej kwestii jest doskonale obeznana i doświadczona, na pewno wspomoże fioletowooką.
Chociaż była obecna przy zabieraniu całej trójki, niekoniecznie dawała radę zwracać uwagę na prowadzone rozmowy. Dopiero kiedy Exan otoczył ją łapą i ponownie nazwał "Elskirine", jasna zarumieniła się i nieco uciekła wzrokiem w glebę, co nie uciekło Tsumi, która zerkała na nią lekko kątem oka. Ponownie się włączyła na drugą część rozmów przed jaskinią Atrehu.
- Możemy nawet dzisiaj, lecz przedtem pójdziemy jeszcze do Reneesme. Nie wyobrażam sobie, gdyby nagle dowiedziała się, że piątka wilków bez jej zgody opuściła watahę.
- Myślicie, że się zgodzi? Musi wyznaczyć zastępstwa za nas, potrzeba wilków, aby zająć się chorymi, szczeniakami. Lżej jest z tobą i Piną, bo w trakcie pokoju macie nieco luzu.
- Myślę, że... - na chwilę przerwał Exan, spoglądając na swoją ukochaną z namysłem. - Z takiego powodu, spokojnie zgodzi się na nasz niemały wypad.
Złożenie pocałunku na jej policzku było kolejnym powodem, dla którego róż umocnił swoją pozycję na jej pyszczku. Definitywnie nie była do takiej uwagi przyzwyczajona. Takie gesty od początku działały na nią oszałamiająco, co z tego, że początek nastąpił tego ranka. Tym oto sposobem jakoś umysł został zagłuszony przy odwiedzeniu alfy i pokrótce wyjaśnienie grupowego wymarszu. Skrzydlata chyba coś tam złożyła serdeczne życzenia nowej parze i może wyraziła zgodę, skoro niemal od razu ruszyli. Pina do zmysłów wróciła po jakiś pięciu minutach rozpoczęcia wędrówki.
- Moje zmysły doskonale przepowiedziały wasze zejście się, byłam tego pewna. - mówiąc to, Lonya dumnie uniosła głowę. Ach, najwyraźniej rozmowa dalej krąży wokół pary pośród nich.
- Miałam podobnie. - Tsumi zaśmiała się lekko. - Pasują do siebie.
Pina na te słowa jakże ciepłego gratulowania i pokazywania, jak to kibicowali, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem jako forma zawstydzenia, natychmiast czmychnęła na drugą stronę za białym basiorem. Dwie wadery w końcu dały za wygraną, chociaż w duchu na pewno sobie obiecały dalsze przekomarzanie.
Po godzinie chodu Pina złapała Tsumi na osobności.
- Haha, nie myślałam, że tak szybko będziesz mnie chcieć. - zażartowała po zapewnieniu sobie braku słyszenia przez resztę ich rozmowy, jakby to miało oznaczać, że Pina nagle woli swoją płeć.
- A daj se spokój. - westchnęła jasna. Tsumi przyjrzała się przyjaciółce.
- Co cię gryzie? To samo co wcześniej przed jaskinią?
- Skąd ty...
- Oj Pina, Pina. Przecież jesteśmy mentalnym rodzeństwem i znam cię na wylot. No już, powiedz mi, co ci leży na duszy, bo przysłania ci to radość bycia z ukochanym, czego, nawiasem mówiąc, ci zazdroszczę nawet.
- Nie wiem jak ci odpowiedzieć na drugą część... Ale wiesz...
- Tak?
- Chodzi mi, że wychowywali mnie bracia. - zaczęła cicho. - Nie miałam żaden ciotki czy coś.
- Nadążam. - odparła Tsumi, obserwując ją. Pina znowu westchnęła i spojrzała z lekkim przekąsem przed siebie.
- Jestem w tych sprawach całkiem zielona. Nie wiem, co powinnam robić i reagować, o pokazywaniu nie wspominając. - zakończyła, mrucząc.
- Czekaj, niech zgadnę. Mówiąc to, boisz się, że Naharys zrezygnuje z was?
- To tak oczywiste? - Zaśmiała się lekko z kłębkiem myśli.
C.D u Tsumi <3
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 792
Ilość zdobytych PD: 396
Obecny stan: 714
Na pewno jeszcze przez jakiś czas będzie zastanawiać się nad tą kwestią.
Pina, choć świadoma swoich możliwości i ich wykorzystania, nigdy nie uważała się za nikogo specjalnego. Ot, niska sztuka przez żart genetyczny, urocza kulka, umiejąca pyskować, bo nie da sobą nigdy pomiatać, ale czy jakaś wyjątkowa? W formie żartu słodka tykająca bomba z niej jest. Jeden z dwojga starszych braci często ją właśnie tak określał, gdy z dumą patrzył na wykorzystywanie przez nią nauczonego ostrego języka. Obaj bracia samicy nie przyznawali nigdy, że gdyby nie rozczulający wygląd i wysokość ciała, byłaby zdecydowanie jedną z najbardziej męskich wader, jakie dane było poznać. Chociaż chcieli, tylko aby Pina potrafiła sama sobie radzić po opuszczeniu ich stron. Może nawet za bardzo ją wychowali po męsku, skoro finałem było kompletne zagubienie w poważnych sprawach miłosnych i tego, jak z nimi ma funkcjonować. Czuła się kompletnie zielona w tej dziedzinie, że podczas wychodzenia z wody, jej serce nawiedził lęk, iż Naharys po zrozumieniu tego, natychmiast ją porzuci.
Nie dawała po sobie poznać, że podobne myśli ją zadręczają, umysł skupiała na wizji poznania watahy i rodziców Exana, skoro poruszył ten temat. To jemu zostawiła kwestię organizacji wymarszu i dodatkowych wilków w formie towarzystwa, skoro to on wiedział o kierunku i całej trasie do miejsca docelowego. Słysząc, o chęci zabrania, poza jego siostrą, Atrehu i Tsumi, Pina nieco się ożywiła. W takim razie to może poprosi o pomoc właśnie drugą niską waderę? Jej mentalna siostra nie raz jej wspominała, że w tej kwestii jest doskonale obeznana i doświadczona, na pewno wspomoże fioletowooką.
Chociaż była obecna przy zabieraniu całej trójki, niekoniecznie dawała radę zwracać uwagę na prowadzone rozmowy. Dopiero kiedy Exan otoczył ją łapą i ponownie nazwał "Elskirine", jasna zarumieniła się i nieco uciekła wzrokiem w glebę, co nie uciekło Tsumi, która zerkała na nią lekko kątem oka. Ponownie się włączyła na drugą część rozmów przed jaskinią Atrehu.
- Możemy nawet dzisiaj, lecz przedtem pójdziemy jeszcze do Reneesme. Nie wyobrażam sobie, gdyby nagle dowiedziała się, że piątka wilków bez jej zgody opuściła watahę.
- Myślicie, że się zgodzi? Musi wyznaczyć zastępstwa za nas, potrzeba wilków, aby zająć się chorymi, szczeniakami. Lżej jest z tobą i Piną, bo w trakcie pokoju macie nieco luzu.
- Myślę, że... - na chwilę przerwał Exan, spoglądając na swoją ukochaną z namysłem. - Z takiego powodu, spokojnie zgodzi się na nasz niemały wypad.
Złożenie pocałunku na jej policzku było kolejnym powodem, dla którego róż umocnił swoją pozycję na jej pyszczku. Definitywnie nie była do takiej uwagi przyzwyczajona. Takie gesty od początku działały na nią oszałamiająco, co z tego, że początek nastąpił tego ranka. Tym oto sposobem jakoś umysł został zagłuszony przy odwiedzeniu alfy i pokrótce wyjaśnienie grupowego wymarszu. Skrzydlata chyba coś tam złożyła serdeczne życzenia nowej parze i może wyraziła zgodę, skoro niemal od razu ruszyli. Pina do zmysłów wróciła po jakiś pięciu minutach rozpoczęcia wędrówki.
- Moje zmysły doskonale przepowiedziały wasze zejście się, byłam tego pewna. - mówiąc to, Lonya dumnie uniosła głowę. Ach, najwyraźniej rozmowa dalej krąży wokół pary pośród nich.
- Miałam podobnie. - Tsumi zaśmiała się lekko. - Pasują do siebie.
Pina na te słowa jakże ciepłego gratulowania i pokazywania, jak to kibicowali, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem jako forma zawstydzenia, natychmiast czmychnęła na drugą stronę za białym basiorem. Dwie wadery w końcu dały za wygraną, chociaż w duchu na pewno sobie obiecały dalsze przekomarzanie.
Po godzinie chodu Pina złapała Tsumi na osobności.
- Haha, nie myślałam, że tak szybko będziesz mnie chcieć. - zażartowała po zapewnieniu sobie braku słyszenia przez resztę ich rozmowy, jakby to miało oznaczać, że Pina nagle woli swoją płeć.
- A daj se spokój. - westchnęła jasna. Tsumi przyjrzała się przyjaciółce.
- Co cię gryzie? To samo co wcześniej przed jaskinią?
- Skąd ty...
- Oj Pina, Pina. Przecież jesteśmy mentalnym rodzeństwem i znam cię na wylot. No już, powiedz mi, co ci leży na duszy, bo przysłania ci to radość bycia z ukochanym, czego, nawiasem mówiąc, ci zazdroszczę nawet.
- Nie wiem jak ci odpowiedzieć na drugą część... Ale wiesz...
- Tak?
- Chodzi mi, że wychowywali mnie bracia. - zaczęła cicho. - Nie miałam żaden ciotki czy coś.
- Nadążam. - odparła Tsumi, obserwując ją. Pina znowu westchnęła i spojrzała z lekkim przekąsem przed siebie.
- Jestem w tych sprawach całkiem zielona. Nie wiem, co powinnam robić i reagować, o pokazywaniu nie wspominając. - zakończyła, mrucząc.
- Czekaj, niech zgadnę. Mówiąc to, boisz się, że Naharys zrezygnuje z was?
- To tak oczywiste? - Zaśmiała się lekko z kłębkiem myśli.
C.D u Tsumi <3
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 792
Ilość zdobytych PD: 396
Obecny stan: 714
poniedziałek, 11 października 2021
Od Itachi'ego do Kogoś ~ Poszukiwanie miejsca
~~3 dni przed odejściem~~
Poczułem miłe ciepło, lecz nagle światło przemieściło się na moje oczy. Lekko otworzywszy oczy, spojrzałem czy jest już dzień. Byłem tak zaspany, że nie wiedziałem, jaka jest godzina. Leniwym ruchem podniosłem głowę i rozejrzałem się po jaskini, nie znalazłem tu ani żywej duszy. Spojrzałem w stronę wyjścia i ujrzałem piękną wiosnę. Czułem zapach liści oraz świeżej trawy. Mój nos również wyczuł zapach kwiatów, przy czym od razu kichnąłem. Nie lubiłem tego zapachu, przetarłem łapą nos. Wyciągnąłem się i wstałem na równe łapy. Ani trochę nie chciało mi się ruszać z jaskini, niestety mój brzuch zaprotestował głośnym burczeniem. Mruknąłem pod nosem, by się zamknął, gdy już miałem się odwrócić od wyjścia i zagłębić się gdzieś, gdzie jest miły zimny cień, poczułem zapach krwi, nie była to byle jaka krew była ona lekko przypalona, przez zapach mój brzuch zaczął pożerać siebie ze złości. Byłem zmuszony ruszyć w kierunku pysznego mięsa. Powolnym ruchem kierowałem się za zapachem. Nie obchodziło mnie nic, co się działo wokoło mnie, mimo iż instynkt zachowałem, by w razie pułapki szybko uniknąć zagrożenia, to nie interesowała mnie piękna pogoda i przyroda, jaka mnie otacza. Wyszedłem z lasu na polanę, tam siedział ojczym i piekł lekko jelenia, którego upolował. Szukałem wzrokiem matki, niestety jej nie widziałam. Wiedziałem, że muszę zjeść mój brzuch, nie wytrzymałby dłużej bez jedzenia. Niestety nie chciałem konfrontacji z Joel'em. Od razu zawróciłem do lasu, by mnie nie zauważył. Uknułem plan, by się zakraść jak najbliżej i ukraść trochę jedzenia. Użyłem do tego klona matki. Ona miał odwrócić jego uwagę, a ja zjeść. Mój klon podchodził do niego powoli i z gracją, jak to zawsze robiła moja mama.
- Witaj ukochana. - oznajmił z uśmiechem.
Mimo że chciał dobrze i mieć kontakt ze mną to ja nie mogłem go jakoś zaakceptować. Zakradałem się bezszelestnie do upieczonego mięsa. Mój klon zagadywał basiora. Gdy już miałem wykraść wystarczającą ilość mięsa, by zjeść, nastała cisza. Wiedziałem, że się zorientował, gdyż nawet mój klon nic nie mówił. Przełknąłem cicho ślinę, niestety mój brzuch postanowił mnie wydać. Zaburczał tak, jakby miał zaraz skonać z głodu.
- Itachi? - zapytał, stojąc nade mną z poważną miną.
- Witaj Joel. - odparłem i wstałem od razu, nie chciałem patrzeć mu w oczy, dlatego patrzyłem na zwierzynę.
- Czemu się skradałeś i użyłeś klona, by odwrócić moją uwagę? Przecież wiesz, że traktuję cię jak swojego syna, nie musisz mnie się bać. - odparł.
- Ja... Nie chciałem ci przeszkadzać. - mruknąłem
Wzdychnął i wyrwał duży kawałek udaa jelenia, rzucił mi pod nogi. Nie odparł nic, tylko zaczął przyrządzać dalej mięso. Nie prostowałem jadłem ze smakiem mięso, było przepyszne, że nikt wcześniej w poprzedniej watasze nie pomyślał od podpiekaniu mięsa. Szybko odszedłem, by nie przeszkadzać mu, zapewne też będzie chciał spożyć i zanieść matce.
~~ Dzień odejścia ~~~
Czemu Joel tak bardzo chciał się do mnie zbliżyć, wiem, że może być to spowodowane, że chciał się przypodobać mojej mamie bardziej, albo ona mu kazała, lecz nie potrzebowałem tego. Gdy medytowałem wśród drzew, naszła mnie myśl, czy by nie wrócić do ojca. Wiedziałem, że to będzie się liczyć z tym, że mogą mnie zamordować, lecz została tam osoba dla mnie ważna również jak matka. Irma była starsza ode mnie, lecz zawsze mnie wspierała. Może nie wtedy, gdy ojciec karcił matkę. Każdy się go bał, lecz ja jakoś tego lęku nie miałem. Odkąd pamiętam, nie miałem lęku przed bólem. Mimo że odczuwałem, jak ranił mnie, dlatego że broniłem matki, to nie czułem strachu i bólu. Do niego samego czułem tylko obojętność, lecz jakbym wrócił, to by się Irmie oberwało, mogłaby być narażona, nie mogłem do tego dopuścić. Niestety tu też nie mogłem zostać, nie czułem się tu dobrze. Musiałem znaleźć swoje miejsce na świecie. Nagle usłyszałem szelest krzaków. Nie wyczuwałem zapachem nikogo obcego, dlatego kontynuowałem medytacje. Postać wyłoniła się zza krzaków i stanęła naprzeciwko mnie.
- Itachi. - odparł bardzo delikatny i miły głos, wiedziałem, że należał do mojej matki Kalii.
Otworzyłem oczy powoli by na nią spojrzeć, lecz musiałem uważać, by słońce nie oślepiło moich oczu, musiały się one przyzwyczaić do światła.
- Tak? - zapytałem i wyciągnąłem się, parę godzin w tej samej pozycji robiło swoje.
- Czemu nie dajesz szansy Joel'owi? - zapytała zmartwiona.
- Nie ufam mu. - odparłem i spuściłem głowę. - wiem, że go kochasz i jesteś z nim szczęśliwa, lecz ja nie mogę mu zaufać. - spojrzałem w jej oczy.
- Dlaczego? Jest miły, dobry opiekuńczy i co najważniejsze z własnej inicjatywy, chce się z Tobą zaprzyjaźnić. Może nie chce, byś go nazwał ojcem, ale chce, byście mieli dobre relacje.
- Właśnie dlatego mu nie ufam, od kiedy jakiś obcy wilk chciałby mieć dobre relacje z nie swoim szczeniakiem. - odparłem i odwróciłem się od matki i usiadłem. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, nie chciałem, by przeze mnie między nimi było źle.
- Sam nie wiem, czemu nie ufam... -odparłem
Matka podeszła do mnie i usiadła do mnie.
- Rozumiem, lecz i tak ciesze się, że chociaż te parę słów ze sobą wymieniacie. Nie jesteś agresywny do niego i go akceptujesz, to mi wystarczy. - polizała mnie w policzek.
- Dziękuje, to ważne dla mnie, byś była szczęśliwa. - odparłem, dalej mając opanowany wyraz twarzy.
- Itachi chodź ze mną. - odparła i ruszyła w stronę jaskini.
Powoli za nią ruszyłem, nie wiedziałem, co miała mi do powiedzenia, dobra wiadomość? A może przeciwnie... Po kilku minutach zaleźliśmy się przed jaskinią. Czekał tam już Joel, czy to była pułapka matki byśmy się zaprzyjaźnili? Stanąłem w miejscu, nie chciałem dalej iść, mama stanęła koło basiora.
Otarła swój pysk w jego i spojrzała na mnie.
- Musimy ci coś powiedzieć. - odparła z uśmiechem i spojrzała na Joel'a.
- Wiedz, że związek z Twoją matką biorę bardzo na poważnie, kocham ją ponad życie. I przysięgam ci, że nie pozwolę, by ktokolwiek ją skrzywdził, sam też nie podniosę na nią łapy. - powoli zaczął swoją wypowiedź.
- Postanowiliśmy, że założymy rodzinę. Oczywiście, jeżeli chcesz, możesz należeć do niej również, lecz wiem, że mi nie ufasz i nie zmuszam cię do niczego.
Nie rozumiałem nic z tej wypowiedzi. Spojrzałem na matkę, wiedziałem, że zrozumie, co mam na myśli.
- Joel chciał powiedzieć, że jestem brzemienna! - uśmiechnęła się. - Będziesz starszym bratem Itachi. - odparła ze łzami w oczach.
Nagle poczułem dziwne uczucie w brzuchu, niby ciepło, ale jednocześnie czułem, jakbym miał zaraz zemdleć. Chwiałem się na nogach ledwo, lecz postanowiłem usiąść.
- Cieszy mnie to matko. - odparłem i patrzyłem, jak Joel wyciera jej łzy. - Muszę też wam cos powiedzieć...
- Tak? Słuchamy. - odparła Kalia.
- Nie czuje, by tu było moje miejsce, nie chcę, byście się obrazili, lub źle to odebrali, lecz... - nie mogłem dokończyć, te dziwne uczucie rosło w moim brzuchu.
- Rozumiem, że chcesz poszukać swojego miejsca. - odparł Joel.
- Czyli chcesz odejść?! - zdziwiła się matka.
- Tak. - wiedziałem, że ją zasmucę tą wiadomością.
Spojrzeli na siebie, a basior z uśmiechem kiwnął do niej. Po chwili ona również się uśmiechnęła i odkiwnęła mu.
- Rozumiemy to, obyś znalazł swoje miejsce, w którym będziesz czuł się dobrze. - odparła matka i podeszłą do mnie. - Będziemy tęskinić. - polizała mnie w policzek i przytuliła.
Joel również podszedł, wiedział pewnie, że nie chce, by mnie przytulał i tylko podał mi łapę. Gdy matka przestała mnie przytulać pochyliła głowę w moją stronę, ja również to zrobiłem. Dotknęliśmy się czołami i zamknęliśmy oczy. To była nasza tradycja ze starej watahy. Każdy, kto odchodził, by znaleźć miejsce dla siebie, był tak żegnany przez najbliższych.
- Na zawsze. - powiedziałem.
- W naszych sercach. - odparła moja mama.
Gdy wyprostowaliśmy się, spojrzałem na Joel'a.
- Opiekuj się nią i moim rodzeństwem, inaczej nie wybaczę ci. - odparłem i zacząłem odchodzić, lecz zatrzymałem się i odwróciłem łeb dodajac. - Tato.
~~ Teraz ~~
Był to już dwunasty bądź trzynasty dzień wędrówki, nie znalazłem nic poza samotnymi wilkami, oczywiście nie chciałem kłopotów, dlatego omijałem ich, jak mogłem. Zdarzyło się parę razy, że pomogłem komuś, lecz powiedziałem, że chcę przysługę za to. I tak natrafiłem na ślad pewnej watahy. Z tego, co inne wilki mówiły, miała ładne tereny. Mimo iż dla mnie tereny nie miały znaczenia, chciałem się przekonać, jak w niej jest. Czy to będzie miejsce dla mnie, czy może nie? Kolejne dni wędrówki uświadomiły mnie o tym, że nie jadłem od kilku dni. Nie wiedziałem co konkretnie zjeść, na duże zwierzę nie dałbym rady sam zapolować. Aktualnie znajdowałem się na jakimś pustkowiu, na którym nie było trawy. Najlepiej byłoby znaleźć wodę i trawę, tam będzie zwierzyna. Zacząłem węszyć nosem, może jakiś trop złapię. Niestety na próżno to robiłem, mój nos nie wywęszył żadnego zapachu. Szedłem bez konkretnego celu, nie wiedziałem, gdzie mnie łapy zaprowadzą. Byłem tak głodny i odwodniony, że myślałem tylko o zaspokojeniu swoich potrzeb. Nie zauważyłem, kiedy znalazłem się w pięknym złocistym gaju. Zauważyłem przed sobą sarnę z młodym się przechadzającą. Nie miałem dość siły, by zapolować na, chociażby młodego. Postanowiłem wywęszyć mniejszą zwierzynę. Udało mi się! Znalazłem trop królika. Wiedziałem, że są to bojaźliwe zwierzęta, więc zanim na niego zapolowałem, znalazłem jego norę i ją zatkałem kamieniem. Nie miał już, gdzie się schować. Użyłem swojego klona, by obszedł królika od przodu, wtedy gdy zacząłby uciekać przed nim, wpadłby na moje kły. Plan był prosty i oczywiście zakończył się powodzeniem. Mięso, królika może i nie było wyśmienite jak te, które przyrządził mój ojczym, ale chociaż dawało energię i najedzony brzuch. Skórę królika postanowiłem sobie zostawić, ładnie ją wyczyściłem, byłem spragniony, jak i moje trofeum chciałem umyć w wodzie. Wziąłem w pysk skórę i ruszyłem na poszukiwania wody. Napotkałem wiele małych zwierząt takich jak bażanty czy łasiczki. Niestety szybko się płoszyły. Niekiedy na swej drodze spotykałem różnorodne grzyby, może to dziwne, ale nigdy nie widziałem grzyba na oczy. Zawsze o nich słyszałem, lecz w miejscach, gdzie dorastałem — nie było ich. Słyszałem tylko opowieści o nich, że niektóre są trujące a inne jadalne, lecz najtrudniej je rozróżnić. Postanowiłem nie sprawdzać na własnej skórze tego i z daleka je tylko obserwowałem. W końcu po parunastu minutach poszukiwań znalazłem to, czego szukałem. Mały wodospadzik, pierwszą myślą było wskoczenie do niego. Nie chciałem jednak zabrudzić wody. Moje futro nie było w dobrym stanie, wyglądałem, jakbym był brązowo podpalanym wilkiem. Położyłem z boku łapy futro i nachyliłem się do wody, by się napić. Napełniłem swoje ciało wodą i czułem się o wiele lepiej. Wziąłem więc ponownie skórę i namaczać ja w wodzie potrząsałem lekko, by się wyczyściło. Nagle usłyszałem trzask gałęzi, postawiłem uszy i odwróciłem się w stronę dużych krzaków. Stanąłem przed nimi i zarzuciłem sobie na głowę futro. Wyszczerzyłem kły i warczałem, nie wiedziałem, czy to ktoś obcy, czy jakieś zwierzę. Jednak, gdyby się okazało, że to przeciwnik, któremu nie dam rady, byłem przyszykowany, by uciec.
Ktoś?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1731
Ilość zdobytych PD: 865 + 5% ( 43 PD) za długość powyżej 1000 słówl
Obecny stan: 908
Poczułem miłe ciepło, lecz nagle światło przemieściło się na moje oczy. Lekko otworzywszy oczy, spojrzałem czy jest już dzień. Byłem tak zaspany, że nie wiedziałem, jaka jest godzina. Leniwym ruchem podniosłem głowę i rozejrzałem się po jaskini, nie znalazłem tu ani żywej duszy. Spojrzałem w stronę wyjścia i ujrzałem piękną wiosnę. Czułem zapach liści oraz świeżej trawy. Mój nos również wyczuł zapach kwiatów, przy czym od razu kichnąłem. Nie lubiłem tego zapachu, przetarłem łapą nos. Wyciągnąłem się i wstałem na równe łapy. Ani trochę nie chciało mi się ruszać z jaskini, niestety mój brzuch zaprotestował głośnym burczeniem. Mruknąłem pod nosem, by się zamknął, gdy już miałem się odwrócić od wyjścia i zagłębić się gdzieś, gdzie jest miły zimny cień, poczułem zapach krwi, nie była to byle jaka krew była ona lekko przypalona, przez zapach mój brzuch zaczął pożerać siebie ze złości. Byłem zmuszony ruszyć w kierunku pysznego mięsa. Powolnym ruchem kierowałem się za zapachem. Nie obchodziło mnie nic, co się działo wokoło mnie, mimo iż instynkt zachowałem, by w razie pułapki szybko uniknąć zagrożenia, to nie interesowała mnie piękna pogoda i przyroda, jaka mnie otacza. Wyszedłem z lasu na polanę, tam siedział ojczym i piekł lekko jelenia, którego upolował. Szukałem wzrokiem matki, niestety jej nie widziałam. Wiedziałem, że muszę zjeść mój brzuch, nie wytrzymałby dłużej bez jedzenia. Niestety nie chciałem konfrontacji z Joel'em. Od razu zawróciłem do lasu, by mnie nie zauważył. Uknułem plan, by się zakraść jak najbliżej i ukraść trochę jedzenia. Użyłem do tego klona matki. Ona miał odwrócić jego uwagę, a ja zjeść. Mój klon podchodził do niego powoli i z gracją, jak to zawsze robiła moja mama.
- Witaj ukochana. - oznajmił z uśmiechem.
Mimo że chciał dobrze i mieć kontakt ze mną to ja nie mogłem go jakoś zaakceptować. Zakradałem się bezszelestnie do upieczonego mięsa. Mój klon zagadywał basiora. Gdy już miałem wykraść wystarczającą ilość mięsa, by zjeść, nastała cisza. Wiedziałem, że się zorientował, gdyż nawet mój klon nic nie mówił. Przełknąłem cicho ślinę, niestety mój brzuch postanowił mnie wydać. Zaburczał tak, jakby miał zaraz skonać z głodu.
- Itachi? - zapytał, stojąc nade mną z poważną miną.
- Witaj Joel. - odparłem i wstałem od razu, nie chciałem patrzeć mu w oczy, dlatego patrzyłem na zwierzynę.
- Czemu się skradałeś i użyłeś klona, by odwrócić moją uwagę? Przecież wiesz, że traktuję cię jak swojego syna, nie musisz mnie się bać. - odparł.
- Ja... Nie chciałem ci przeszkadzać. - mruknąłem
Wzdychnął i wyrwał duży kawałek udaa jelenia, rzucił mi pod nogi. Nie odparł nic, tylko zaczął przyrządzać dalej mięso. Nie prostowałem jadłem ze smakiem mięso, było przepyszne, że nikt wcześniej w poprzedniej watasze nie pomyślał od podpiekaniu mięsa. Szybko odszedłem, by nie przeszkadzać mu, zapewne też będzie chciał spożyć i zanieść matce.
~~ Dzień odejścia ~~~
Czemu Joel tak bardzo chciał się do mnie zbliżyć, wiem, że może być to spowodowane, że chciał się przypodobać mojej mamie bardziej, albo ona mu kazała, lecz nie potrzebowałem tego. Gdy medytowałem wśród drzew, naszła mnie myśl, czy by nie wrócić do ojca. Wiedziałem, że to będzie się liczyć z tym, że mogą mnie zamordować, lecz została tam osoba dla mnie ważna również jak matka. Irma była starsza ode mnie, lecz zawsze mnie wspierała. Może nie wtedy, gdy ojciec karcił matkę. Każdy się go bał, lecz ja jakoś tego lęku nie miałem. Odkąd pamiętam, nie miałem lęku przed bólem. Mimo że odczuwałem, jak ranił mnie, dlatego że broniłem matki, to nie czułem strachu i bólu. Do niego samego czułem tylko obojętność, lecz jakbym wrócił, to by się Irmie oberwało, mogłaby być narażona, nie mogłem do tego dopuścić. Niestety tu też nie mogłem zostać, nie czułem się tu dobrze. Musiałem znaleźć swoje miejsce na świecie. Nagle usłyszałem szelest krzaków. Nie wyczuwałem zapachem nikogo obcego, dlatego kontynuowałem medytacje. Postać wyłoniła się zza krzaków i stanęła naprzeciwko mnie.
- Itachi. - odparł bardzo delikatny i miły głos, wiedziałem, że należał do mojej matki Kalii.
Otworzyłem oczy powoli by na nią spojrzeć, lecz musiałem uważać, by słońce nie oślepiło moich oczu, musiały się one przyzwyczaić do światła.
- Tak? - zapytałem i wyciągnąłem się, parę godzin w tej samej pozycji robiło swoje.
- Czemu nie dajesz szansy Joel'owi? - zapytała zmartwiona.
- Nie ufam mu. - odparłem i spuściłem głowę. - wiem, że go kochasz i jesteś z nim szczęśliwa, lecz ja nie mogę mu zaufać. - spojrzałem w jej oczy.
- Dlaczego? Jest miły, dobry opiekuńczy i co najważniejsze z własnej inicjatywy, chce się z Tobą zaprzyjaźnić. Może nie chce, byś go nazwał ojcem, ale chce, byście mieli dobre relacje.
- Właśnie dlatego mu nie ufam, od kiedy jakiś obcy wilk chciałby mieć dobre relacje z nie swoim szczeniakiem. - odparłem i odwróciłem się od matki i usiadłem. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, nie chciałem, by przeze mnie między nimi było źle.
- Sam nie wiem, czemu nie ufam... -odparłem
Matka podeszła do mnie i usiadła do mnie.
- Rozumiem, lecz i tak ciesze się, że chociaż te parę słów ze sobą wymieniacie. Nie jesteś agresywny do niego i go akceptujesz, to mi wystarczy. - polizała mnie w policzek.
- Dziękuje, to ważne dla mnie, byś była szczęśliwa. - odparłem, dalej mając opanowany wyraz twarzy.
- Itachi chodź ze mną. - odparła i ruszyła w stronę jaskini.
Powoli za nią ruszyłem, nie wiedziałem, co miała mi do powiedzenia, dobra wiadomość? A może przeciwnie... Po kilku minutach zaleźliśmy się przed jaskinią. Czekał tam już Joel, czy to była pułapka matki byśmy się zaprzyjaźnili? Stanąłem w miejscu, nie chciałem dalej iść, mama stanęła koło basiora.
Otarła swój pysk w jego i spojrzała na mnie.
- Musimy ci coś powiedzieć. - odparła z uśmiechem i spojrzała na Joel'a.
- Wiedz, że związek z Twoją matką biorę bardzo na poważnie, kocham ją ponad życie. I przysięgam ci, że nie pozwolę, by ktokolwiek ją skrzywdził, sam też nie podniosę na nią łapy. - powoli zaczął swoją wypowiedź.
- Postanowiliśmy, że założymy rodzinę. Oczywiście, jeżeli chcesz, możesz należeć do niej również, lecz wiem, że mi nie ufasz i nie zmuszam cię do niczego.
Nie rozumiałem nic z tej wypowiedzi. Spojrzałem na matkę, wiedziałem, że zrozumie, co mam na myśli.
- Joel chciał powiedzieć, że jestem brzemienna! - uśmiechnęła się. - Będziesz starszym bratem Itachi. - odparła ze łzami w oczach.
Nagle poczułem dziwne uczucie w brzuchu, niby ciepło, ale jednocześnie czułem, jakbym miał zaraz zemdleć. Chwiałem się na nogach ledwo, lecz postanowiłem usiąść.
- Cieszy mnie to matko. - odparłem i patrzyłem, jak Joel wyciera jej łzy. - Muszę też wam cos powiedzieć...
- Tak? Słuchamy. - odparła Kalia.
- Nie czuje, by tu było moje miejsce, nie chcę, byście się obrazili, lub źle to odebrali, lecz... - nie mogłem dokończyć, te dziwne uczucie rosło w moim brzuchu.
- Rozumiem, że chcesz poszukać swojego miejsca. - odparł Joel.
- Czyli chcesz odejść?! - zdziwiła się matka.
- Tak. - wiedziałem, że ją zasmucę tą wiadomością.
Spojrzeli na siebie, a basior z uśmiechem kiwnął do niej. Po chwili ona również się uśmiechnęła i odkiwnęła mu.
- Rozumiemy to, obyś znalazł swoje miejsce, w którym będziesz czuł się dobrze. - odparła matka i podeszłą do mnie. - Będziemy tęskinić. - polizała mnie w policzek i przytuliła.
Joel również podszedł, wiedział pewnie, że nie chce, by mnie przytulał i tylko podał mi łapę. Gdy matka przestała mnie przytulać pochyliła głowę w moją stronę, ja również to zrobiłem. Dotknęliśmy się czołami i zamknęliśmy oczy. To była nasza tradycja ze starej watahy. Każdy, kto odchodził, by znaleźć miejsce dla siebie, był tak żegnany przez najbliższych.
- Na zawsze. - powiedziałem.
- W naszych sercach. - odparła moja mama.
Gdy wyprostowaliśmy się, spojrzałem na Joel'a.
- Opiekuj się nią i moim rodzeństwem, inaczej nie wybaczę ci. - odparłem i zacząłem odchodzić, lecz zatrzymałem się i odwróciłem łeb dodajac. - Tato.
~~ Teraz ~~
Był to już dwunasty bądź trzynasty dzień wędrówki, nie znalazłem nic poza samotnymi wilkami, oczywiście nie chciałem kłopotów, dlatego omijałem ich, jak mogłem. Zdarzyło się parę razy, że pomogłem komuś, lecz powiedziałem, że chcę przysługę za to. I tak natrafiłem na ślad pewnej watahy. Z tego, co inne wilki mówiły, miała ładne tereny. Mimo iż dla mnie tereny nie miały znaczenia, chciałem się przekonać, jak w niej jest. Czy to będzie miejsce dla mnie, czy może nie? Kolejne dni wędrówki uświadomiły mnie o tym, że nie jadłem od kilku dni. Nie wiedziałem co konkretnie zjeść, na duże zwierzę nie dałbym rady sam zapolować. Aktualnie znajdowałem się na jakimś pustkowiu, na którym nie było trawy. Najlepiej byłoby znaleźć wodę i trawę, tam będzie zwierzyna. Zacząłem węszyć nosem, może jakiś trop złapię. Niestety na próżno to robiłem, mój nos nie wywęszył żadnego zapachu. Szedłem bez konkretnego celu, nie wiedziałem, gdzie mnie łapy zaprowadzą. Byłem tak głodny i odwodniony, że myślałem tylko o zaspokojeniu swoich potrzeb. Nie zauważyłem, kiedy znalazłem się w pięknym złocistym gaju. Zauważyłem przed sobą sarnę z młodym się przechadzającą. Nie miałem dość siły, by zapolować na, chociażby młodego. Postanowiłem wywęszyć mniejszą zwierzynę. Udało mi się! Znalazłem trop królika. Wiedziałem, że są to bojaźliwe zwierzęta, więc zanim na niego zapolowałem, znalazłem jego norę i ją zatkałem kamieniem. Nie miał już, gdzie się schować. Użyłem swojego klona, by obszedł królika od przodu, wtedy gdy zacząłby uciekać przed nim, wpadłby na moje kły. Plan był prosty i oczywiście zakończył się powodzeniem. Mięso, królika może i nie było wyśmienite jak te, które przyrządził mój ojczym, ale chociaż dawało energię i najedzony brzuch. Skórę królika postanowiłem sobie zostawić, ładnie ją wyczyściłem, byłem spragniony, jak i moje trofeum chciałem umyć w wodzie. Wziąłem w pysk skórę i ruszyłem na poszukiwania wody. Napotkałem wiele małych zwierząt takich jak bażanty czy łasiczki. Niestety szybko się płoszyły. Niekiedy na swej drodze spotykałem różnorodne grzyby, może to dziwne, ale nigdy nie widziałem grzyba na oczy. Zawsze o nich słyszałem, lecz w miejscach, gdzie dorastałem — nie było ich. Słyszałem tylko opowieści o nich, że niektóre są trujące a inne jadalne, lecz najtrudniej je rozróżnić. Postanowiłem nie sprawdzać na własnej skórze tego i z daleka je tylko obserwowałem. W końcu po parunastu minutach poszukiwań znalazłem to, czego szukałem. Mały wodospadzik, pierwszą myślą było wskoczenie do niego. Nie chciałem jednak zabrudzić wody. Moje futro nie było w dobrym stanie, wyglądałem, jakbym był brązowo podpalanym wilkiem. Położyłem z boku łapy futro i nachyliłem się do wody, by się napić. Napełniłem swoje ciało wodą i czułem się o wiele lepiej. Wziąłem więc ponownie skórę i namaczać ja w wodzie potrząsałem lekko, by się wyczyściło. Nagle usłyszałem trzask gałęzi, postawiłem uszy i odwróciłem się w stronę dużych krzaków. Stanąłem przed nimi i zarzuciłem sobie na głowę futro. Wyszczerzyłem kły i warczałem, nie wiedziałem, czy to ktoś obcy, czy jakieś zwierzę. Jednak, gdyby się okazało, że to przeciwnik, któremu nie dam rady, byłem przyszykowany, by uciec.
Ktoś?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1731
Ilość zdobytych PD: 865 + 5% ( 43 PD) za długość powyżej 1000 słówl
Obecny stan: 908
sobota, 9 października 2021
Od Nabi do kogoś ~ Prawdziwy dom
Obudziłam się raczej wczesnym rankiem. Mroźny wiatr przejechał po moim futrze. Wyszłam z małej jaskini, którą znalazłam parę dni temu. Musiałam się ruszyć, bo jeszcze trochę i łapy by mi zamarzły. Podniosłam uszy i zaczęłam nasłuchiwać otoczenia. Było raczej spokojnie, trochę dalej usłyszałam kroki czegoś większego — być może jeleń albo sarna i szum wody. Wstałam, przeciągnęłam się i mocno ziewnęłam. Nie miałam szansy upolować tak wielkiego zwierza, a akurat zaczęło burczeć mi w brzuchu. Zaczęłam wąchać w poszukiwaniu jakichś malin albo ziół, które zmniejszają apetyt. Ruszyłam powoli, kierując się głównie zapachem. Z każdą sekundą czułam, jak robiłam się coraz bardziej głodna. Miałam nadzieję, że niedługo moje poszukiwania się skończą, że znajdę kogoś, kto będzie mógł zapewnić mi nowy dom. Czy brzmi to samolubnie? Raczej wolę myśleć o tym, że ja pomogę w sprawach zielarskich, a ktoś zaoferuje mi na przykład królicze mięso. Chociaż przebywanie tylko z naturą ma swoje plusy. Zawsze jest tak cicho, słychać przyjemne dźwięki środowiska i nikt nie kłapie mi nad głową, co powinnam, a czego nie powinnam robić.
W pewnym momencie poczułam, że zbliżyłam się do wody. Zniżyłam łeb i się napiłam. Woda była zimna, ale pomogło na poranne suche gardło. Skupiłam się i usłyszałam niedaleko siebie parę ryb. Oblizałam się. "To moja szansa na śniadanie." Przeszło mi przez myśli. Chociaż łowy nigdy nie były moją najlepszą stroną, to ostatnie tygodnie wyraźnie pokazały, że muszę chociaż trochę się tego nauczyć. Przybrałam pozycję łowną i zaczęłam skradać się wzdłuż brzegu. Drgnęło mi prawe ucho i rzuciłam się do wody. Przeszły mnie dreszcze. "Ta woda naprawdę jest zimna!" Udało mi się jednak jakimś cudem złapać jedną z ryb. Bardzo się wyrywała, więc szybko wyszłam na brzeg, aby przypadkiem mi nie uciekła.
– Nie wierzę, że się udało – powiedziałam do siebie, gdy odłożyłam rybę na ziemię.
Otrzepałam się z resztek wody i zabrałam za jedzenie. Nie chciałam więcej odpoczywać, więc zaczęłam dalej maszerować. Szkoda, że nie mogłam podziwiać przyrody, jak normalny wilk, ale las, w którym przebywałam, był wypełniony tyloma zapachami i jak wcześniej wspomniałam — te dźwięki są wspaniałe. Lekko się uśmiechnęłam.
Szłam już trochę czasu i znowu spragniona doszłam chyba do strumyku. Napiłam się wody i usłyszałam szmery z jakiejś odległości. Zaraz po tym poczułam obcego wilka. Drgnęłam uchem i usiadłam nad brzegiem rzeki. Nie było sensu uciekać, bo mógł to być członek jakiejś watahy. Czekałam, aż się do mnie zbliży.
Ktoś? :3
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 392
Ilość zdobytych PD: 196
Obecny stan: 196
W pewnym momencie poczułam, że zbliżyłam się do wody. Zniżyłam łeb i się napiłam. Woda była zimna, ale pomogło na poranne suche gardło. Skupiłam się i usłyszałam niedaleko siebie parę ryb. Oblizałam się. "To moja szansa na śniadanie." Przeszło mi przez myśli. Chociaż łowy nigdy nie były moją najlepszą stroną, to ostatnie tygodnie wyraźnie pokazały, że muszę chociaż trochę się tego nauczyć. Przybrałam pozycję łowną i zaczęłam skradać się wzdłuż brzegu. Drgnęło mi prawe ucho i rzuciłam się do wody. Przeszły mnie dreszcze. "Ta woda naprawdę jest zimna!" Udało mi się jednak jakimś cudem złapać jedną z ryb. Bardzo się wyrywała, więc szybko wyszłam na brzeg, aby przypadkiem mi nie uciekła.
– Nie wierzę, że się udało – powiedziałam do siebie, gdy odłożyłam rybę na ziemię.
Otrzepałam się z resztek wody i zabrałam za jedzenie. Nie chciałam więcej odpoczywać, więc zaczęłam dalej maszerować. Szkoda, że nie mogłam podziwiać przyrody, jak normalny wilk, ale las, w którym przebywałam, był wypełniony tyloma zapachami i jak wcześniej wspomniałam — te dźwięki są wspaniałe. Lekko się uśmiechnęłam.
Szłam już trochę czasu i znowu spragniona doszłam chyba do strumyku. Napiłam się wody i usłyszałam szmery z jakiejś odległości. Zaraz po tym poczułam obcego wilka. Drgnęłam uchem i usiadłam nad brzegiem rzeki. Nie było sensu uciekać, bo mógł to być członek jakiejś watahy. Czekałam, aż się do mnie zbliży.
Ktoś? :3
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 392
Ilość zdobytych PD: 196
Obecny stan: 196
piątek, 8 października 2021
Nowa para w watasze
Kochani członkowie,
Mam zaszczyt ogłosić, że w naszej watasze pojawiła się druga para. Są nimi Bai Lang oraz Tarou. Tym samym są pierwszą homoseksualną parą w watasze. Mam nadzieję, że coraz częściej będę mogła wstawiać posty z tak przyjemnymi ogłoszeniami ^^
Gorące gratulacje dla kolejnej pary!
Mam zaszczyt ogłosić, że w naszej watasze pojawiła się druga para. Są nimi Bai Lang oraz Tarou. Tym samym są pierwszą homoseksualną parą w watasze. Mam nadzieję, że coraz częściej będę mogła wstawiać posty z tak przyjemnymi ogłoszeniami ^^
Gorące gratulacje dla kolejnej pary!
Od Tarou c.d Bai Langa ~ Los naszym panem
Tarou spoglądał na Bai Langa i przetwarzał w myślach jego słowa. Nie był początkowo pewny, czy aby na pewno dobrze zrozumiał ich znaczenie. Jednak widok zawstydzonego przyjaciela i atmosfera, jaka zapanowała wokół nich, przekonały go o tym, że to naprawdę się dzieje. Serce zabiło szybciej, powodując również trudności z wypowiedzeniem tego, co leży na duszy. Wziął głęboki wdech i wydech, by się nieco uspokoić. Podszedł do kremowego basiora i stanął tuż przy nim. Pochylił głowę do przodu i złożył uszy.
- Bai... Ja... - zaczął, lecz poczuł, że jego głos drga od nerwów. - Ja też cię lubię... Bardziej niż przyjaciela... - wyznał. Kremowy samiec spojrzał niepewnie w jego kierunku. Między nimi można było poczuć aurę niepewności. Tak jakby każdy z nich bał się, że jednym słowem może przegonić drugiego. Bynajmniej tak odczuwał sytuację Tarou. Serce ciągle biło jak szalone. Nocne odgłosy dodawały chwili nieco magii, choć sama w sobie była magiczna. Przez chwilę Tarou wpatrywał się w złote oczy Bai'a. Zawsze widział w nich dobroć i delikatność. Teraz dostrzegał także obawę, ale było to w stu procentach zrozumiałe. W końcu medyk zebrał się w sobie.
- Bai... Już od dłuższego czasu nad wszystkim rozmyślałem... Wiem, że to dosyć... niespotykane... Sam nie byłem wszystkiego pewien, ale teraz już jestem pewny. - odparł i przystopował na chwilę, by nie zasypać zielarza toną słów. Zbliżył się bardziej, tak że prawie stykali się nosami. Uszy medyka ciągle zdradzały jego niepewność, jego obawę. - Zakochałem się w tobie Bai... - wyznał i przysiadł przed nim. Dostrzegał zaskoczenie u zielarza. Rozumiał je w całości. Spojrzał prosto w jego oczy i uśmiechnął się delikatnie.
- Chcę cię o coś zapytać... Zważywszy na sytuację, w jakiej obaj jesteśmy... na to, co przed chwilą miało miejsce... - zaczął, ale w pewnym momencie zrozumiał, że zbyt wszystko przeciąga. Dlatego zebrał się w sobie całkowicie, odtrącił lęk i niepewność. Nie pozwolił im zdominować swoich uczuć. - Zostaniesz moim partnerem Bai? - spytał, a serce już dawno biło mu w gardle. Bai Lang milczał, niestety medyk mógł się jedynie domyślać z jakiego powodu. Może nie chciał, by to wszystko działo się tak szybko? Może chciał jeszcze poczekać? Podobne myśli krążyły po głowie starszego. Po chwili kremowy samiec niepewnie skinął głową. Następnie uśmiechnął się.
- T-tak. - odparł. Tarou poczuł ulgę i narastającą w nim radość. Wstał i przytulił już nie swojego przyjaciela, a ukochaną osobę, która nadała mu nowy sens życia. Gdy nieco się cofnęli, Tarou polizał partnera po nosie.
- Jestem najszczęśliwszym basiorem na świecie. - wyznał. Oczy Langa zdawały się błyszczeć w świetle gwiazd. Powodowało to u starszego niezwykły zachwyt jego pięknem i sama całą osobą. Od dawna wiedział, że nie spotka drugiego takiego wilka jak Bai Lang. Tylko on zdawał mu się tak wyjątkowy. Dopiero z czasem Tarou, który nigdy wcześniej nie miał styczności z miłością, zrozumiał, że uczucia względem kremowego basiora nie oznaczały tylko przyjaźni, a narodziła się między nimi miłość. Teraz gdy wiedział, że nie tylko on to czuł, wiedział, że gotów jest oddać za Bai Langa życie. Tarou otarł swój pysk, o pyszczek partnera. Ku jego zaskoczeniu, Bai wykonał podobny ruch. Serce znów biło jak szalone, a myśli pozostały chaotyczne, lecz wszystkie krążyły wokół jednej osoby, jaką był Bai Lang.
- Może już powoli wracajmy? - zaproponował medyk, choć prawda była taka, że wolał już na zawsze pozostać w tym pięknym miejscu u boku Langa. Młodszy zgodził się i razem ruszyli w drogę powrotną. Gdy dotarli do jaskini Hanako, wszyscy domownicy już spali. Dlatego cicho położyli się na swoich legowiskach. Rankiem, gdy tylko świt zagościł w jaskini, wszyscy zaczęli wstawać. Tarou wiedział, że muszą razem z Bai Langiem ruszyć wcześniej, by przejść jak najwięcej drogi. Hanako ciągle wokół nich krążyła i wypytywała, czy aby na pewno wszystko ze sobą wzięli. Tao ciągle upewniał ją, że mają wszystko, co niezbędne. W pewnym momencie, gdy Hanako odeszła na moment do Guree, medyk podszedł do kremowego samca.
- Zanim odejdziemy, powinniśmy im powiedzieć. - szepnął. Bai nieco się zaskoczył, ale niepewnie przytaknął skinieniem głowy. W tym momencie był w oczach medyka niezwykle uroczy. Tarou szturchnął go bokiem, by nieco go ośmielić, następnie wykonał typowe chrząknięcie, aby zwrócić na siebie uwagę. Dwoje wilków spojrzało w ich kierunku z uśmiechami. Tarou zerknął na Bai'a, a następnie z uśmiechem przysiadł. Podobnie uczynił kremowy samiec, a zaraz, zanim zbliżyli się Hanako i Guree, by także przysiąść przed nimi.
- Ciociu, wujku. Chciałbym wam o czymś powiedzieć. - zaczął Tarou. Może i brzmiał na pewnego siebie, ale w duszy czuł się tak, jakby miał zaraz zemdleć.
- Słuchamy cię kochanie. - odpowiedziała Hanako z zachęcającym uśmiechem. Widocznie wyczuła niepewność medyka, co tak naprawdę ani trochę go nie zdziwiło. Przywyknął do tego, że wadera zdawała się mieć coś na wzór szóstego zmysłu.
- Ja i Bai Lang... od wczoraj jesteśmy... - odparł, lecz niedane mu było skończyć, ponieważ Hanako rzuciła się na niego w celu przytulenia go. Równie szybko znalazła się przy kremowym basiorze.
- Tak się cieszę! Moje kochane słoneczka! Ja wiedziałam, że jesteście sobie pisanie! - zaczęła radośnie wołać i skakać wokół basiorów. Guree uśmiechnął się i spojrzał na medyka oraz zielarza.
- Gratuluję wam. - odparł.
- Oboje wam gratulujemy!- dodała szybko Hanako. - Wiedziała, że tak będzie! Ja ci to kochanie mówiłam. - zwróciła się do białego samca, który z rozbawieniem spoglądał na swoją partnerkę. - Już się nie mogę doczekać waszej kolejnej wizyty! - zawołała i migiem znalazła się przy zielarzu.
- Kiedy zamierzacie wrócić? Ponieważ jeszcze nas odwiedzicie, prawda? Musicie! Mamy tak wiele do opowiedzenia! Będziesz się opiekował naszym Tao, prawda? Chociaż mam nadzieję, że i on otoczy cię opieką. Moje dwa małe skowronki. A będziecie planować pociechy? Wiadomo, że raczej waszych się niestety nie doczekam, ale może uda wam się jakieś przygarnąć? Chciałabym już je poznać. Będziecie wspaniałą parą! Widzę przed wami świetlaną przyszłość! - wadera zdawała się mówić wszystko na jednym wdechu. Biedny Lang został jej "ofiarą", a Tarou wraz z Guree siedzieli z boku, starając się nie roześmiać z danej sytuacji. Jednak w końcu samiec wstał i postanowił wesprzeć swojego partnera. Usiadł zaraz obok niego i uśmiechał się ciepło, a następnie oparł głowę o jego bok. Czuł się szczęśliwy, ponieważ poczuł, że w końcu jego życie jest w stu procentach kompletne. Pewnie, gdyby nie jego nieśmiałość, wykrzyczałby całemu światu, że jest najszczęśliwszy i zakochany. W pewnym momencie przez głowę przebiegła mu myśl. Jak na to wszystko zareagowałby jego ojciec Shi? Sam przecież wcześniej miał partnera, ale po rozstaniu poznał matkę skrzydlatego samca i wiadomo, co się potem stało. Możliwe jest, że uczucia tak szybko gasną?
- Bai... Ja... - zaczął, lecz poczuł, że jego głos drga od nerwów. - Ja też cię lubię... Bardziej niż przyjaciela... - wyznał. Kremowy samiec spojrzał niepewnie w jego kierunku. Między nimi można było poczuć aurę niepewności. Tak jakby każdy z nich bał się, że jednym słowem może przegonić drugiego. Bynajmniej tak odczuwał sytuację Tarou. Serce ciągle biło jak szalone. Nocne odgłosy dodawały chwili nieco magii, choć sama w sobie była magiczna. Przez chwilę Tarou wpatrywał się w złote oczy Bai'a. Zawsze widział w nich dobroć i delikatność. Teraz dostrzegał także obawę, ale było to w stu procentach zrozumiałe. W końcu medyk zebrał się w sobie.
- Bai... Już od dłuższego czasu nad wszystkim rozmyślałem... Wiem, że to dosyć... niespotykane... Sam nie byłem wszystkiego pewien, ale teraz już jestem pewny. - odparł i przystopował na chwilę, by nie zasypać zielarza toną słów. Zbliżył się bardziej, tak że prawie stykali się nosami. Uszy medyka ciągle zdradzały jego niepewność, jego obawę. - Zakochałem się w tobie Bai... - wyznał i przysiadł przed nim. Dostrzegał zaskoczenie u zielarza. Rozumiał je w całości. Spojrzał prosto w jego oczy i uśmiechnął się delikatnie.
- Chcę cię o coś zapytać... Zważywszy na sytuację, w jakiej obaj jesteśmy... na to, co przed chwilą miało miejsce... - zaczął, ale w pewnym momencie zrozumiał, że zbyt wszystko przeciąga. Dlatego zebrał się w sobie całkowicie, odtrącił lęk i niepewność. Nie pozwolił im zdominować swoich uczuć. - Zostaniesz moim partnerem Bai? - spytał, a serce już dawno biło mu w gardle. Bai Lang milczał, niestety medyk mógł się jedynie domyślać z jakiego powodu. Może nie chciał, by to wszystko działo się tak szybko? Może chciał jeszcze poczekać? Podobne myśli krążyły po głowie starszego. Po chwili kremowy samiec niepewnie skinął głową. Następnie uśmiechnął się.
- T-tak. - odparł. Tarou poczuł ulgę i narastającą w nim radość. Wstał i przytulił już nie swojego przyjaciela, a ukochaną osobę, która nadała mu nowy sens życia. Gdy nieco się cofnęli, Tarou polizał partnera po nosie.
- Jestem najszczęśliwszym basiorem na świecie. - wyznał. Oczy Langa zdawały się błyszczeć w świetle gwiazd. Powodowało to u starszego niezwykły zachwyt jego pięknem i sama całą osobą. Od dawna wiedział, że nie spotka drugiego takiego wilka jak Bai Lang. Tylko on zdawał mu się tak wyjątkowy. Dopiero z czasem Tarou, który nigdy wcześniej nie miał styczności z miłością, zrozumiał, że uczucia względem kremowego basiora nie oznaczały tylko przyjaźni, a narodziła się między nimi miłość. Teraz gdy wiedział, że nie tylko on to czuł, wiedział, że gotów jest oddać za Bai Langa życie. Tarou otarł swój pysk, o pyszczek partnera. Ku jego zaskoczeniu, Bai wykonał podobny ruch. Serce znów biło jak szalone, a myśli pozostały chaotyczne, lecz wszystkie krążyły wokół jednej osoby, jaką był Bai Lang.
- Może już powoli wracajmy? - zaproponował medyk, choć prawda była taka, że wolał już na zawsze pozostać w tym pięknym miejscu u boku Langa. Młodszy zgodził się i razem ruszyli w drogę powrotną. Gdy dotarli do jaskini Hanako, wszyscy domownicy już spali. Dlatego cicho położyli się na swoich legowiskach. Rankiem, gdy tylko świt zagościł w jaskini, wszyscy zaczęli wstawać. Tarou wiedział, że muszą razem z Bai Langiem ruszyć wcześniej, by przejść jak najwięcej drogi. Hanako ciągle wokół nich krążyła i wypytywała, czy aby na pewno wszystko ze sobą wzięli. Tao ciągle upewniał ją, że mają wszystko, co niezbędne. W pewnym momencie, gdy Hanako odeszła na moment do Guree, medyk podszedł do kremowego samca.
- Zanim odejdziemy, powinniśmy im powiedzieć. - szepnął. Bai nieco się zaskoczył, ale niepewnie przytaknął skinieniem głowy. W tym momencie był w oczach medyka niezwykle uroczy. Tarou szturchnął go bokiem, by nieco go ośmielić, następnie wykonał typowe chrząknięcie, aby zwrócić na siebie uwagę. Dwoje wilków spojrzało w ich kierunku z uśmiechami. Tarou zerknął na Bai'a, a następnie z uśmiechem przysiadł. Podobnie uczynił kremowy samiec, a zaraz, zanim zbliżyli się Hanako i Guree, by także przysiąść przed nimi.
- Ciociu, wujku. Chciałbym wam o czymś powiedzieć. - zaczął Tarou. Może i brzmiał na pewnego siebie, ale w duszy czuł się tak, jakby miał zaraz zemdleć.
- Słuchamy cię kochanie. - odpowiedziała Hanako z zachęcającym uśmiechem. Widocznie wyczuła niepewność medyka, co tak naprawdę ani trochę go nie zdziwiło. Przywyknął do tego, że wadera zdawała się mieć coś na wzór szóstego zmysłu.
- Ja i Bai Lang... od wczoraj jesteśmy... - odparł, lecz niedane mu było skończyć, ponieważ Hanako rzuciła się na niego w celu przytulenia go. Równie szybko znalazła się przy kremowym basiorze.
- Tak się cieszę! Moje kochane słoneczka! Ja wiedziałam, że jesteście sobie pisanie! - zaczęła radośnie wołać i skakać wokół basiorów. Guree uśmiechnął się i spojrzał na medyka oraz zielarza.
- Gratuluję wam. - odparł.
- Oboje wam gratulujemy!- dodała szybko Hanako. - Wiedziała, że tak będzie! Ja ci to kochanie mówiłam. - zwróciła się do białego samca, który z rozbawieniem spoglądał na swoją partnerkę. - Już się nie mogę doczekać waszej kolejnej wizyty! - zawołała i migiem znalazła się przy zielarzu.
- Kiedy zamierzacie wrócić? Ponieważ jeszcze nas odwiedzicie, prawda? Musicie! Mamy tak wiele do opowiedzenia! Będziesz się opiekował naszym Tao, prawda? Chociaż mam nadzieję, że i on otoczy cię opieką. Moje dwa małe skowronki. A będziecie planować pociechy? Wiadomo, że raczej waszych się niestety nie doczekam, ale może uda wam się jakieś przygarnąć? Chciałabym już je poznać. Będziecie wspaniałą parą! Widzę przed wami świetlaną przyszłość! - wadera zdawała się mówić wszystko na jednym wdechu. Biedny Lang został jej "ofiarą", a Tarou wraz z Guree siedzieli z boku, starając się nie roześmiać z danej sytuacji. Jednak w końcu samiec wstał i postanowił wesprzeć swojego partnera. Usiadł zaraz obok niego i uśmiechał się ciepło, a następnie oparł głowę o jego bok. Czuł się szczęśliwy, ponieważ poczuł, że w końcu jego życie jest w stu procentach kompletne. Pewnie, gdyby nie jego nieśmiałość, wykrzyczałby całemu światu, że jest najszczęśliwszy i zakochany. W pewnym momencie przez głowę przebiegła mu myśl. Jak na to wszystko zareagowałby jego ojciec Shi? Sam przecież wcześniej miał partnera, ale po rozstaniu poznał matkę skrzydlatego samca i wiadomo, co się potem stało. Możliwe jest, że uczucia tak szybko gasną?
Bai? <3
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1056
Ilość zdobytych PD: 528 + 5% (26 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 906
czwartek, 7 października 2021
Od Lonyi c.d Naharys'a ~ Zakute łby
Chrys rozpoczął nasz śmiertelny taniec pierwszy. Jak na basiora przystało za punkt honoru, objął sobie prowadzenie tego duetu. Pazury cięły powietrze, świszcząc blisko mojego pyska. Na swój sposób brzmiało to, jak rytm muzyki, który wyznaczał mi kroki. - unik w lewo, jeszcze raz, teraz prawo, obrót i ponownie unik w lewo. Przez swoje gabaryty, nie miałam większej szansy w bezpośrednim starciu z tak doświadczonym i osobnikiem rozmiarami przewyższającego przeciętnego przedstawiciela wilkowatych. Obrałam, więc za taktykę zmęczenie go i wypatrzenie słabego punktu, by wykorzystać go w najlepszej chwili. Wirowałam z gracją wokół złotego basiora, co jakiś czas sprzedając mu bat jednym z czterech ogonów.
- Widzę, co próbujesz zrobić. Nie zmęczysz mnie, mieszańcu! - Chrys łypnął na mnie z boku, zlizując nadmiar krwi nadal spływającej po moim ugryzieniu.
- Mieszańcu? Liczyłam na czulsze słówka po ostatniej ku*wie. - posłałam złośliwy uśmiech w stronę przeciwnika.
- Tym jesteś. Powinnaś się cieszyć, że ktoś w końcu zwrócił na Ciebie uwagę.
- Mam większe wymagania niż zapijaczony byle buc spod jabłonki. Przeciętny warchlak jest od Ciebie atrakcyjniejszy, chociaż przez ten ubytek na ryju w końcu zaczynasz wyglądać jak facet.
Oczy basiora zapłonęły nienawiścią. Takiego szału nie widziałam od chwili, gdy bracia wykręcili mi, jak im się wydawało zabawny żart. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy oblepili moje dwa ogony żywicą. Nie mniej furia, z jaką zaczął wyprowadzać ciosy, dodała mu szybkości.
Wykonując unik w lewo przed jego zębami, liczyłam, że i tym razem ujdę bez szwanku, jednak adrenalina i urażona duma, będące w tej chwili motorem napędowym złotego dostrzegły na czas moje zamiary. - kły samca zatonęły na kilka cali w mojej skórze. Uścisk nie zwalniał, a sam Chrys niespiesznie opierał cały ciężar swojego ciała na mnie, stawiając łapy na brzuchu. Nie było szansy, żeby moje patykowate poparzone nogi były w stanie zepchnąć takie cielsko z siebie. Na pomoc Exana nie było co liczyć. I tak miał już walkę z dwoma przygłupami, ujadającymi wokół niego jak rozpuszczone szczeniaki. Z pomocą przyszedł mi róg, robiący za kielich, a właściwie jego zawartość. Kałuża trunku moczyła kitę mojego ogona i nie powiem, normalnie pewnie bluzgałabym jak dzika na myśl o kilku godzinach spędzonych w sadzawce, by pozbyć się przebarwień z sierści, jednak tym razem, pozwoliłam sobie na wymoczenie dokładnie każdego ogona. W jednej chwili na ich końcach powstały lodowe ostrza, które raz po raz wsuwałam w ciało złotego wilka. Ten jęknął cicho, puszczając moją szyję, co dało mi szansę na uwolnienie się z pułapki i szybkie ocenienie strat. Sierść na linii obojczyków obrała szkarłatny kolor. Czułam, jak nieprzyjemne ciepło posoki zaczyna rozchodzić się coraz niżej.
Tkwiliśmy tak w zawieszeniu. On skanował wzrokiem moją nową broń, ja natomiast szukałam możliwości, aby jej użyć co jakiś czas, drgając jednym z ogonów, aby myślał, że zaraz wymierzę kolejny cios. Teraz to ja byłam górą, więc zanim zdążył rozszyfrować system moich ruchów, dostał jeszcze dwa razy, cudem oszczędzając mu gałkę oczną.
Wtem głos Naharysa wyrwał mnie żądzy mordu i to była sekunda, gdzie Chrys dowiódł swoich zdolności bojowych i dowiódł, że jest godny swojej rangi bitewnej. Z gracją wyminął moje dwa ogony i ponownie sprowadził mnie do parteru.
Niespiesznie zbliżył do mnie swój paskudny ryj, by chwilę później otrzeć się nim o mój policzek.
- W sumie, to nawet dobrze, że wygryzłaś mi tę wargę, słodziutka. Będę mógł cię bardziej posmakować.
- Słodziutka? A gdzie się podziała ta kur*wa? Nie skorzystam. Już wolę oddać się stadu jeleni, niż całować twój szpetny, pocięty pysk!
Mówiąc to, użyłam całej swojej złości i siły, aby przeszyć bark basiora. Aż miło było zobaczyć agonalny ból na jego pysku. Wściekłe, w obecnej chwili czerwone oczy wlepiłam w Chrysa, marząc, o "ukąszeniu" go jeszcze kilka razy którymś z ostrzy.
"Staw skokowy, pachwina, kręgosłup w odcinku lędźwiowym" ustalałam w myślach kolejność kolejnych pchnięć, jednak wtedy głos brata wyrwał mnie z myśli.
Oczywiście jak to prawy basior, namówił mnie do opatrzenia ich, więc nieszczególnie zadowolona z tego pomysłu udałam się z bratem i tymi kalekami do groty, gdzie z podjęłam się opatrywania ich.
Chrys był nieprzytomny, jednak młodzik był w stanie kontaktować.
- Nadal nie rozumiem, czemu pozwoliłam Ci się namówić, żeby marnować na nich swój czas, nie wspominając o zapasach. - fuknęłam, przy oglądaniu młodego wilka.
- Może to dlatego, że jestem śmiertelnie przekonujący. - Exan siedział pod ścianą, próbując mnie zabawiać rozmową, jednak mam wrażenie, że pilnował mnie, abym nie ukróciła życia drugiemu pacjentowi.
- Śmiertelnie... wyborny dobór słów, braciszku. A dla Ciebie to ja nie mam dobrych wiadomości. Ranę przy żuchwie będzie trzeba przypalić, nos masz złamany, więc szykuj się na nastawianie, no i zwichnięte śródstopie. Co do reszty to się wyliżesz. - zwróciłam się do pierwszego pacjenta, na co ten patrzył na mnie z przerażeniem w oczach. - Od czego zaczynamy? Ach, zapomniałam, że chciałeś zabić mi brata, wybacz, ale jednak nie masz prawa wyboru. Exan, trzymaj go!
Brat w jednej chwili przygwoździł delikwenta do podłoża, aby chwilę później słyszeć jego wrzask po nastawieniu mu nosa. Opatrzenie kończyny obyło się bez większych dolegliwości bólowych, jednak punkt kulminacyjny w postaci opalenia rany nie należy do najprzyjemniejszych, toteż Naharys ponownie musiał wsłuchiwać się w okrzyki bólu, towarzyszące młodemu basiorowi...
- Nie możesz mu dać czegoś przeciwbólowego? Strasznie się drze. - Exan skulił po sobie uszy, próbując ignorować lament samca.
- Powiedziałam, że im pomogę, a nie że nie będzie boleć. Już i tak wykonałam większość roboty za ich medyka. - spojrzałam surowo na wilka, mniej więcej w naszym wieku.
Ten bez słowa wbił wzrok w ziemię, aby chwilę później zerknąć na mnie z niedowierzaniem, albowiem tuż pod jego nosem wylądował podłużny suszony liść w żółte plamki.
- Kroton bardzo ciężko jest zdobyć, więc gdy tylko skończę z Tym furiatem, liczę, że w podskokach stąd znikniecie. Żuj go przez kilka minut, a później połknij, będzie działać dłużej.
Ten wedle zaleceń wpakował ostrożnie roślinę do paszczy, próbując nie rozwierać jej zbyt szeroko, aby jak najmniej odczuwać skutki ostatniego zabiegu. Ja tymczasem patrzyłam na nieprzytomnego wilka, zastanawiając się nad jego dalszym losem.
- Zacząć zabieg teraz, żeby wykopać ich z naszych terenów jak najszybciej, czy jednak lepiej jest poczekać, aby się obudził i dać mu lekcję życia?
- Myślę, że nie ma co dumać nad tym truchłem i lepiej załatwić sprawę od razu, póki Renesmee nie odkryła intruzów na swoim terenie.
- Ech, gdy tylko chcę się trochę zabawić, w Tobie odzywa się głos rozsądku.
- Mógłbym powiedzieć to samo.
Po oględzinach ciała Chrysa zaczęłam zbierać potrzebne materiały. Igły sosnowe, krwawnik, wosk pszczeli… Exan musiał się trochę nabiegać, aby przenieść wszystko do legowiska poturbowanego.
- Od czego zaczynamy?
- Wrzuć igły sosnowe do soku z Sylfionu… do białej, cuchnącej mazi. - konsternacja brata przypomniała mi, że ten pomimo podstawowej wiedzy medycznej nieszczególnie odnajduje się w botanice.
W tym wypadku oszczędzę szczegółów leczenia mojego wroga, albowiem chyba nikt nie chce słuchać o grzebaniu we wnętrzu jego barku, by doprowadzić jego kończynę do stanu użytkowego. Tak przez godzinę paprałam się w krwi, przy okazji dając bratu lekcję medycyny. Basior nigdy nie potrafił odpuścić sobie zdobywania wiedzy w tego typu sytuacjach. Nawet dostał możliwość założenia dwóch mniej skomplikowanych szwów i nałożenia na nie wosku.
- Jeszcze trochę i pozwolę Ci szperać w moich zapasach. - zaśmiałam się, widząc jego zaangażowanie i radość.
- Chyba będziesz musiała, bo ty też wymagasz opatrzenia. - ku naszemu zdziwieniu złoty basior przemówił w końcu, odzyskując świadomość. -Doceniam, że najpierw zajęłaś się mną.
- Te byle draśnięcia u mnie mogą poczekać, Twoje obrażenia już nieszczególnie. - prychnęłam, patrząc na swoją pierś.
<Exan?>
- Widzę, co próbujesz zrobić. Nie zmęczysz mnie, mieszańcu! - Chrys łypnął na mnie z boku, zlizując nadmiar krwi nadal spływającej po moim ugryzieniu.
- Mieszańcu? Liczyłam na czulsze słówka po ostatniej ku*wie. - posłałam złośliwy uśmiech w stronę przeciwnika.
- Tym jesteś. Powinnaś się cieszyć, że ktoś w końcu zwrócił na Ciebie uwagę.
- Mam większe wymagania niż zapijaczony byle buc spod jabłonki. Przeciętny warchlak jest od Ciebie atrakcyjniejszy, chociaż przez ten ubytek na ryju w końcu zaczynasz wyglądać jak facet.
Oczy basiora zapłonęły nienawiścią. Takiego szału nie widziałam od chwili, gdy bracia wykręcili mi, jak im się wydawało zabawny żart. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy oblepili moje dwa ogony żywicą. Nie mniej furia, z jaką zaczął wyprowadzać ciosy, dodała mu szybkości.
Wykonując unik w lewo przed jego zębami, liczyłam, że i tym razem ujdę bez szwanku, jednak adrenalina i urażona duma, będące w tej chwili motorem napędowym złotego dostrzegły na czas moje zamiary. - kły samca zatonęły na kilka cali w mojej skórze. Uścisk nie zwalniał, a sam Chrys niespiesznie opierał cały ciężar swojego ciała na mnie, stawiając łapy na brzuchu. Nie było szansy, żeby moje patykowate poparzone nogi były w stanie zepchnąć takie cielsko z siebie. Na pomoc Exana nie było co liczyć. I tak miał już walkę z dwoma przygłupami, ujadającymi wokół niego jak rozpuszczone szczeniaki. Z pomocą przyszedł mi róg, robiący za kielich, a właściwie jego zawartość. Kałuża trunku moczyła kitę mojego ogona i nie powiem, normalnie pewnie bluzgałabym jak dzika na myśl o kilku godzinach spędzonych w sadzawce, by pozbyć się przebarwień z sierści, jednak tym razem, pozwoliłam sobie na wymoczenie dokładnie każdego ogona. W jednej chwili na ich końcach powstały lodowe ostrza, które raz po raz wsuwałam w ciało złotego wilka. Ten jęknął cicho, puszczając moją szyję, co dało mi szansę na uwolnienie się z pułapki i szybkie ocenienie strat. Sierść na linii obojczyków obrała szkarłatny kolor. Czułam, jak nieprzyjemne ciepło posoki zaczyna rozchodzić się coraz niżej.
Tkwiliśmy tak w zawieszeniu. On skanował wzrokiem moją nową broń, ja natomiast szukałam możliwości, aby jej użyć co jakiś czas, drgając jednym z ogonów, aby myślał, że zaraz wymierzę kolejny cios. Teraz to ja byłam górą, więc zanim zdążył rozszyfrować system moich ruchów, dostał jeszcze dwa razy, cudem oszczędzając mu gałkę oczną.
Wtem głos Naharysa wyrwał mnie żądzy mordu i to była sekunda, gdzie Chrys dowiódł swoich zdolności bojowych i dowiódł, że jest godny swojej rangi bitewnej. Z gracją wyminął moje dwa ogony i ponownie sprowadził mnie do parteru.
Niespiesznie zbliżył do mnie swój paskudny ryj, by chwilę później otrzeć się nim o mój policzek.
- W sumie, to nawet dobrze, że wygryzłaś mi tę wargę, słodziutka. Będę mógł cię bardziej posmakować.
- Słodziutka? A gdzie się podziała ta kur*wa? Nie skorzystam. Już wolę oddać się stadu jeleni, niż całować twój szpetny, pocięty pysk!
Mówiąc to, użyłam całej swojej złości i siły, aby przeszyć bark basiora. Aż miło było zobaczyć agonalny ból na jego pysku. Wściekłe, w obecnej chwili czerwone oczy wlepiłam w Chrysa, marząc, o "ukąszeniu" go jeszcze kilka razy którymś z ostrzy.
"Staw skokowy, pachwina, kręgosłup w odcinku lędźwiowym" ustalałam w myślach kolejność kolejnych pchnięć, jednak wtedy głos brata wyrwał mnie z myśli.
Oczywiście jak to prawy basior, namówił mnie do opatrzenia ich, więc nieszczególnie zadowolona z tego pomysłu udałam się z bratem i tymi kalekami do groty, gdzie z podjęłam się opatrywania ich.
Chrys był nieprzytomny, jednak młodzik był w stanie kontaktować.
- Nadal nie rozumiem, czemu pozwoliłam Ci się namówić, żeby marnować na nich swój czas, nie wspominając o zapasach. - fuknęłam, przy oglądaniu młodego wilka.
- Może to dlatego, że jestem śmiertelnie przekonujący. - Exan siedział pod ścianą, próbując mnie zabawiać rozmową, jednak mam wrażenie, że pilnował mnie, abym nie ukróciła życia drugiemu pacjentowi.
- Śmiertelnie... wyborny dobór słów, braciszku. A dla Ciebie to ja nie mam dobrych wiadomości. Ranę przy żuchwie będzie trzeba przypalić, nos masz złamany, więc szykuj się na nastawianie, no i zwichnięte śródstopie. Co do reszty to się wyliżesz. - zwróciłam się do pierwszego pacjenta, na co ten patrzył na mnie z przerażeniem w oczach. - Od czego zaczynamy? Ach, zapomniałam, że chciałeś zabić mi brata, wybacz, ale jednak nie masz prawa wyboru. Exan, trzymaj go!
Brat w jednej chwili przygwoździł delikwenta do podłoża, aby chwilę później słyszeć jego wrzask po nastawieniu mu nosa. Opatrzenie kończyny obyło się bez większych dolegliwości bólowych, jednak punkt kulminacyjny w postaci opalenia rany nie należy do najprzyjemniejszych, toteż Naharys ponownie musiał wsłuchiwać się w okrzyki bólu, towarzyszące młodemu basiorowi...
- Nie możesz mu dać czegoś przeciwbólowego? Strasznie się drze. - Exan skulił po sobie uszy, próbując ignorować lament samca.
- Powiedziałam, że im pomogę, a nie że nie będzie boleć. Już i tak wykonałam większość roboty za ich medyka. - spojrzałam surowo na wilka, mniej więcej w naszym wieku.
Ten bez słowa wbił wzrok w ziemię, aby chwilę później zerknąć na mnie z niedowierzaniem, albowiem tuż pod jego nosem wylądował podłużny suszony liść w żółte plamki.
- Kroton bardzo ciężko jest zdobyć, więc gdy tylko skończę z Tym furiatem, liczę, że w podskokach stąd znikniecie. Żuj go przez kilka minut, a później połknij, będzie działać dłużej.
Ten wedle zaleceń wpakował ostrożnie roślinę do paszczy, próbując nie rozwierać jej zbyt szeroko, aby jak najmniej odczuwać skutki ostatniego zabiegu. Ja tymczasem patrzyłam na nieprzytomnego wilka, zastanawiając się nad jego dalszym losem.
- Zacząć zabieg teraz, żeby wykopać ich z naszych terenów jak najszybciej, czy jednak lepiej jest poczekać, aby się obudził i dać mu lekcję życia?
- Myślę, że nie ma co dumać nad tym truchłem i lepiej załatwić sprawę od razu, póki Renesmee nie odkryła intruzów na swoim terenie.
- Ech, gdy tylko chcę się trochę zabawić, w Tobie odzywa się głos rozsądku.
- Mógłbym powiedzieć to samo.
Po oględzinach ciała Chrysa zaczęłam zbierać potrzebne materiały. Igły sosnowe, krwawnik, wosk pszczeli… Exan musiał się trochę nabiegać, aby przenieść wszystko do legowiska poturbowanego.
- Od czego zaczynamy?
- Wrzuć igły sosnowe do soku z Sylfionu… do białej, cuchnącej mazi. - konsternacja brata przypomniała mi, że ten pomimo podstawowej wiedzy medycznej nieszczególnie odnajduje się w botanice.
W tym wypadku oszczędzę szczegółów leczenia mojego wroga, albowiem chyba nikt nie chce słuchać o grzebaniu we wnętrzu jego barku, by doprowadzić jego kończynę do stanu użytkowego. Tak przez godzinę paprałam się w krwi, przy okazji dając bratu lekcję medycyny. Basior nigdy nie potrafił odpuścić sobie zdobywania wiedzy w tego typu sytuacjach. Nawet dostał możliwość założenia dwóch mniej skomplikowanych szwów i nałożenia na nie wosku.
- Jeszcze trochę i pozwolę Ci szperać w moich zapasach. - zaśmiałam się, widząc jego zaangażowanie i radość.
- Chyba będziesz musiała, bo ty też wymagasz opatrzenia. - ku naszemu zdziwieniu złoty basior przemówił w końcu, odzyskując świadomość. -Doceniam, że najpierw zajęłaś się mną.
- Te byle draśnięcia u mnie mogą poczekać, Twoje obrażenia już nieszczególnie. - prychnęłam, patrząc na swoją pierś.
<Exan?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1211
Ilość zdobytych PD: 605 + 5% (30 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 635
Od Bai Langa c.d Tarou ~ Los naszym panem
Chociaż Bai i Tarou chcieliby zostać w tym miejscu na dłużej, musieli wracać, ponieważ nie chcieli oni martwić Hanako. “Może powinienem teraz spróbować?” - zadał sobie sam pytanie.
- Tarou, ja chciał. - Jednak w tym momencie głos medyka przerwał mu. Najwyraźniej musiał go nie usłyszeć.
- Myślę, że to już czas, by wracać. Już południe.- Powiedział Tarou. - Jeżeli nie będziemy długo wracać, Hanako będzie się o nas martwić.
- Mhm.- Odparł jedynie Bai.
- Oh, mówiłeś coś wcześniej? Przepraszam, że ci przerwałem, dopiero teraz sobie o tym przypomniałem! - Przeprosił pośpiesznie Tarou, Bai nawet się tego nie spodziewał. Myślał, że medyk niczego nie zauważył. - To było coś ważnego?
- Nie, nie, nic ważnego. - Odpowiedział lekko zmieszany Bai. Po prostu pomyślałem, że aż szkoda już wracać.- Dodał, uśmiechając się.
- Ha, ha, też tak sądzę, ale musimy wracać, mimo to.
- W takim razie, w drogę?
- W drogę.
Już chwilę później obydwoje szli w drogę powrotną.
~-~
Kiedy wrócili, po opowiedzeniu Hanako jak wyglądało miejsce, do którego zleciła im iść, udali się na polowanie.
Już po posiłku Bai wpadł na pewien pomysł, jednak nie widział nigdzie Tarou. Na całe szczęście dosyć szybko go wyśledził wzrokiem i już do niego szedł.
- Tarou… zaczekaj chwilkę! - Powiedział, doganiając medyka, który szedł za Hanako. - Możemy spotkać się wieczorem? Wiesz, nad tym strumykiem. - Zaczął niepewnie Bai.
- Hm? Oh, pewnie. - Odparł mu z uśmiechem medyk.
- Czyli wieczorem.- Powiedział, także delikatnie uśmiechając się Bai.
- Tak, oczywiście. - Miał coś jeszcze najwyraźniej dodać, jednak Hanako go zawołała. - To widzimy się później. - Powiedział jeszcze, odchodząc.
Później Bai nie tyle, co unikał medyka, a bardziej nie udawało im się na siebie wpaść. Oboje zajmowali się zupełnie innymi sprawami. Bai przez większość tego czasu pomagał w przygotowaniach do powrotu jego i Taoru, a medyk głównie przebywał z Hanako.
Nastał już wieczór. Słońce jedynie zachodziło powoli by ustąpić miejsca księżycowi, ale do tego jeszcze miało minąć trochę czasu. Lang znajdował się już w umówionym miejscu. Basior doskonale słyszał szum strumienia czy szelesty liści. Nadal było tu bardzo spokojnie niczym w małym raju. Mimo to Bai cały czas przestępował z łapy na łapę, starając się uspokoić. “Muszę się jakoś uspokoić, bo inaczej nie wyduszę z siebie słowa!” - pomyślał, kładąc się na ziemi. Od razu położył łeb na wilgotnej już od rosy trawie, a jego wzrok powędrował na leniwie płynący strumień. Leżał tak przez kilka minut, nawet nie poruszając się, a przysłuchując się naturze wokół niego.
- Bai, jesteś tu? - Udało mu się usłyszeć znajomy głos osoby, z którą był umówiony, oczywiście Tarou.
- Ah! T-tak! - Odpowiedział, szybko podnosząc się z ziemi.
- Nie spóźniłem się zbytnio? - Zapytał lekko zmartwionym tonem.
- Nie, oczywiście, że nie. - Odparł mu przyjaźnie Bai.
- Jeżeli mogę zapytać, dlaczego chciałeś się tu za mną spotkać? - To pytanie dosyć zaskoczyło Baiego, przez co się trochę zakłopotał, trochę inaczej sobie to wyobrażał, jak miało się to potoczyć, najwyraźniej będzie musiał lekko improwizować.
“No dalej Bai, weź się w garść!” - krzyknął sam na siebie w myślach. Tak naprawdę sam nie wiedział co powiedzieć. Wcześniej w głowie wymyślił wiele możliwych sposobów jakby to powiedzieć medykowi. Teraz jednak czuł się jakby, nie wiedział dosłownie nic, a był z czegoś pytany. Przez chwilę jąkał się, ale w końcu zaczął mówić.
- Tarou… um, ja chciałembyś tu, przyszedł, bo… b.. - Widocznie mu się wszystko poplątało. Można powiedzieć, że trema go zjadła. - Chodzi mi o to, że ja cię lubię… - Medyk w tym momencie spojrzał na niego dosyć pytająco. “A co jeżeli moje uczucia są jednostronne?” - zdał sobie sam pytanie, przez co sam sprawił sobie uczucie, jakby był wystraszoną sarenką, jednak i tak zamierzał spróbować, bo może być to jego jedyna szansa. - Chodzi mi o to, że ja lubię cię… ale tak lubię… - Aż przez chwilę zaciął się i nic nie powiedział. W tej chwili Tarou miał coś powiedzieć, ale Bai ponownie zebrał się w sobie i ponownie zabrał głos. - Ja lubię cię nie tylko jako przyjaciela! - Nieumyślnie Lang poniósł głos. Szczerze to nawet nie chciał siebie teraz słyszeć, ponieważ pewnie nie zabrzmiał zbyt pewnie. Po wypowiedzeniu tych obrócił łeb i schował go w futrze, jedynie czekając na odpowiedź Tarou.
Tarou? :D
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 668
Ilość zdobytych PD: 334
Obecny stan: 334
- Tarou, ja chciał. - Jednak w tym momencie głos medyka przerwał mu. Najwyraźniej musiał go nie usłyszeć.
- Myślę, że to już czas, by wracać. Już południe.- Powiedział Tarou. - Jeżeli nie będziemy długo wracać, Hanako będzie się o nas martwić.
- Mhm.- Odparł jedynie Bai.
- Oh, mówiłeś coś wcześniej? Przepraszam, że ci przerwałem, dopiero teraz sobie o tym przypomniałem! - Przeprosił pośpiesznie Tarou, Bai nawet się tego nie spodziewał. Myślał, że medyk niczego nie zauważył. - To było coś ważnego?
- Nie, nie, nic ważnego. - Odpowiedział lekko zmieszany Bai. Po prostu pomyślałem, że aż szkoda już wracać.- Dodał, uśmiechając się.
- Ha, ha, też tak sądzę, ale musimy wracać, mimo to.
- W takim razie, w drogę?
- W drogę.
Już chwilę później obydwoje szli w drogę powrotną.
~-~
Kiedy wrócili, po opowiedzeniu Hanako jak wyglądało miejsce, do którego zleciła im iść, udali się na polowanie.
Już po posiłku Bai wpadł na pewien pomysł, jednak nie widział nigdzie Tarou. Na całe szczęście dosyć szybko go wyśledził wzrokiem i już do niego szedł.
- Tarou… zaczekaj chwilkę! - Powiedział, doganiając medyka, który szedł za Hanako. - Możemy spotkać się wieczorem? Wiesz, nad tym strumykiem. - Zaczął niepewnie Bai.
- Hm? Oh, pewnie. - Odparł mu z uśmiechem medyk.
- Czyli wieczorem.- Powiedział, także delikatnie uśmiechając się Bai.
- Tak, oczywiście. - Miał coś jeszcze najwyraźniej dodać, jednak Hanako go zawołała. - To widzimy się później. - Powiedział jeszcze, odchodząc.
Później Bai nie tyle, co unikał medyka, a bardziej nie udawało im się na siebie wpaść. Oboje zajmowali się zupełnie innymi sprawami. Bai przez większość tego czasu pomagał w przygotowaniach do powrotu jego i Taoru, a medyk głównie przebywał z Hanako.
Nastał już wieczór. Słońce jedynie zachodziło powoli by ustąpić miejsca księżycowi, ale do tego jeszcze miało minąć trochę czasu. Lang znajdował się już w umówionym miejscu. Basior doskonale słyszał szum strumienia czy szelesty liści. Nadal było tu bardzo spokojnie niczym w małym raju. Mimo to Bai cały czas przestępował z łapy na łapę, starając się uspokoić. “Muszę się jakoś uspokoić, bo inaczej nie wyduszę z siebie słowa!” - pomyślał, kładąc się na ziemi. Od razu położył łeb na wilgotnej już od rosy trawie, a jego wzrok powędrował na leniwie płynący strumień. Leżał tak przez kilka minut, nawet nie poruszając się, a przysłuchując się naturze wokół niego.
- Bai, jesteś tu? - Udało mu się usłyszeć znajomy głos osoby, z którą był umówiony, oczywiście Tarou.
- Ah! T-tak! - Odpowiedział, szybko podnosząc się z ziemi.
- Nie spóźniłem się zbytnio? - Zapytał lekko zmartwionym tonem.
- Nie, oczywiście, że nie. - Odparł mu przyjaźnie Bai.
- Jeżeli mogę zapytać, dlaczego chciałeś się tu za mną spotkać? - To pytanie dosyć zaskoczyło Baiego, przez co się trochę zakłopotał, trochę inaczej sobie to wyobrażał, jak miało się to potoczyć, najwyraźniej będzie musiał lekko improwizować.
“No dalej Bai, weź się w garść!” - krzyknął sam na siebie w myślach. Tak naprawdę sam nie wiedział co powiedzieć. Wcześniej w głowie wymyślił wiele możliwych sposobów jakby to powiedzieć medykowi. Teraz jednak czuł się jakby, nie wiedział dosłownie nic, a był z czegoś pytany. Przez chwilę jąkał się, ale w końcu zaczął mówić.
- Tarou… um, ja chciałembyś tu, przyszedł, bo… b.. - Widocznie mu się wszystko poplątało. Można powiedzieć, że trema go zjadła. - Chodzi mi o to, że ja cię lubię… - Medyk w tym momencie spojrzał na niego dosyć pytająco. “A co jeżeli moje uczucia są jednostronne?” - zdał sobie sam pytanie, przez co sam sprawił sobie uczucie, jakby był wystraszoną sarenką, jednak i tak zamierzał spróbować, bo może być to jego jedyna szansa. - Chodzi mi o to, że ja lubię cię… ale tak lubię… - Aż przez chwilę zaciął się i nic nie powiedział. W tej chwili Tarou miał coś powiedzieć, ale Bai ponownie zebrał się w sobie i ponownie zabrał głos. - Ja lubię cię nie tylko jako przyjaciela! - Nieumyślnie Lang poniósł głos. Szczerze to nawet nie chciał siebie teraz słyszeć, ponieważ pewnie nie zabrzmiał zbyt pewnie. Po wypowiedzeniu tych obrócił łeb i schował go w futrze, jedynie czekając na odpowiedź Tarou.
Tarou? :D
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 668
Ilość zdobytych PD: 334
Obecny stan: 334
środa, 6 października 2021
Nowa para w watasze
Kochani członkowie,
Pragnę w imieniu całej naszej społeczności, gorąco pogratulować nasze nowej i pierwszej parze w watasze. Są nimi Pina i Naharys!
Dużo szczęścia kochani!
Jeszcze raz gorące gratulacje!
Subskrybuj:
Posty (Atom)