Brunatny płyn zabulgotał w drewnianym naczyniu, uwalniając do atmosfery zapach zgniłych jaj. Shani zmarszczyła nos, nie przerywając jednak pracy. Wiedziała, że to obowiązkowy punkt na drodze do uzyskania odpowiedniego wywaru. Cóż, tak przynajmniej mówiły księgi. Wilczyca nigdy wcześniej nie przygotowała tej konkretnej mieszanki, nie widziała bowiem zastosowania dla specyfiku. Pasta z kruszonych ziół, poddanych wspólnej fermentacji, nie miała prawa osiągać lepszego efektu w leczeniu infekcji układu moczowego niż prosty sok z żurawiny. Dziś jednak coś tchnęło medyczkę. Medykament, z wyjątkiem właściwości antyseptycznych, zawierał w sobie również zioła pobudzające produkcję moczu, przeciwbólowe i zmniejszające obrzęki. Shani nie mogła zrozumieć, jakim cudem autor receptury sam nie wpadł na pomysł, który wilczyca zamierzała zrealizować. Przecież dodanie niewielkich ilości belladonny – owocu o właściwościach przeciwskurczowych – uczyniłoby ze specyfiku idealny lek na kolki nerkowe, ułatwiający wydalenie bolesnych kamieni. Wystarczyło tylko…
Wzrok Shani napotkał pustkę. Nie może być! Wśród części roślin (a nawet kilku fragmentów ciał drobnych zwierząt) podwieszonych pod sklepieniem jej norki, w jednym z miejsc panowała ciemność. Nicość. Shani przygryzła język, wypowiedziawszy pod nosem krótkie przekleństwo. Wstyd jej było przed samą sobą. Zawsze tak pieczołowicie dbała o zapasy, a tu proszę! W jej zbiorach brakowało tak podstawowego składnika, jak belladonna.
Wilczyca odstawiła miseczkę ze specyfikiem z powrotem w ciepłe miejsce w rogu swojej jaskini, w specjalnie przygotowanym zagłębieniu omijanym przez wpadający do pomieszczenia wiatr. Nakryła naczynie skórą z królika i przesypała liśćmi, licząc, że pomoże to zachować odpowiednią temperaturę.
Wyszła na dwór. Dreszcz przeszył jej ciało, gdy zimny wiatr spenetrował futro, docierając do skóry. Pogoda nie była ostatnio łaskawa. Ochłodzenie przyszło nagle, nie dając stworzeniom czasu na wytworzenie gęstszej okrywy. Takie warunki atmosferyczne nie zwiastowały sukcesu w kwestii poszukiwania owoców, które najpewniej już dawno opadły. Wadera nie pozwoliła więc sobie na optymizm, co jednak nie przeszkodziło w podjęciu próby. W końcu wiedziała, gdzie szukać tych roślin i nie było to tak daleko.
Gdy dostrzegła cel swej wędrówki na horyzoncie, opuszki jej łap były już zimne i boleśnie zwiastowały, iż niedługo pokryją je drobne pęknięcia. Że też nie posmarowała ich przed wyjściem jelenim łojem… No cóż, przynajmniej będzie miała nauczkę na przyszłość.
Shani pewnym krokiem wkroczyła do małego, wierzbowego zagajnika. Kiedy więc dostrzegła niespodziewany ruch – w jej polu widzenia mignęło coś… różowego? – niezdarnie wskoczyła w krzaki, robiąc przy tym nieco hałasu.
Zwierzę znieruchomiało na chwilę. Ogromny, puchaty ogon, zwieńczony różowym akcentem, zatoczył w powietrzu krąg, odsłaniając jego właścicielkę. Shani przywarła do ziemi, chcąc lepiej się ukryć. Miała przed sobą wilka… chyba. Wiatr jej nie sprzyjał, zanosząc woń medyczki prosto do nozdrzy nieznajomego (tudzież nieznajomej), nie udzielając jednocześnie żadnych wskazówek szarej. Shani widziała kruczoczarne futro pokrywające drobne, zgrabne ciało. Dostrzegła białe i różowe znaczenia oraz… troje oczu, które wpatrywały się prosto w nią. Nie, dwoje oczu i coś pomiędzy, czego medyczka nie była w stanie określić z tej odległości. Shani nigdy nie widziała tak osobliwie wyglądającej wilczycy, nie mogła jednak odmówić jej urody.
- Ekhm. To nieuprzejme tak podglądać – odezwała się nieznajoma.
Futro na jej ciele zmierzwiło się, a na pyszczku wymalowana była podejrzliwość. Jej napuszony ogon zdawał się teraz jeszcze większy, jednak to nie on przykuł uwagę Shani.
- Żmija! – Krzyknęła medyczka, szykując ciało do skoku.
- Wypraszam sob…
Shani już była w powietrzu, by następnie wylądować ze szczękami zaciśniętymi na szyi gada. Jednocześnie poczuła rozdzierający ból w swej lewej łapie, który wytrącił ją z równowagi. Shani, wciąż trzymając żmiję w pysku, przekoziołkowała kilka metrów przed siebie, wpadając do lodowatej wody z głośnym chlupnięciem. Po początkowym szoku podniosła się, otrzepała futro i wyszła na brzeg, gdzie czekała przejęta nieznajoma.
- Wszystko w porządku? – Zapytała, przekrzywiając głowę.
Shani polizała łapę jak kotek, który się myje. Była podejrzanie ucieplona. Medyczka jednak nie chciała się do tego przyznać, unikała więc obciążania kończyny, gdy była obserwowana. Do jej nozdrzy dotarł teraz zapach nieznajomej – wyczuła w nim wilki z watahy. Prawdopodobnie wilczyca była tu nowa.
Shani zdała sobie sprawę, że jej szczęki wciąż mechanicznie trzymają martwego gada. Wypluła go na bok, by uwolnić pysk. Czemu wąż nie hibernował teraz, w środku zimy? Wilczyca nie miała czasu szukać w głowie odpowiedzi na to pytanie.
- Cóż, nie jestem fanką morsowania, ale poza tym chyba wszystko w porządku. Ach, gdzie moje maniery. Jestem Shani. A ty?
Nasari? ^^
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 688
Ilość zdobytych PD: 344
Obecny stan: 344
Brak komentarzy
Prześlij komentarz