Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

poniedziałek, 31 stycznia 2022

Podsumowanie miesiąca ~ Styczeń + Wyniki Eventu Świątecznego

Do Ciebie szliśmy przez okrągły roczek.
Przez dni króciutkie zimą i bardzo długie mroźne noce.
Już na polu złoty kłos dojrzewa, zielona trawka rośnie, wesoło ptaszek śpiewa.
W lesie kwitnie już zawilec, obudziły się wielobarwne motyle.
A wieczorem nad łąkami, słychać żabi śpiew:
Zielona trawa, zielony mech. Zielona żaba… rech, rechu, rech.

Cześć i czołem wilczki i wilczęta!
Styczeń już za nami, oh, jak to szybko zleciało. Pamiętam, jakbym raptem wczoraj pisała podsumowanie Grudniowe, a tu pyk, wystarczyło zamknąć na chwilę ślepia, by cały miesiąc przeminął. Korzystając z okazji ~ nadeszła wiosna, a z nią, oprócz ciepłych prądów powietrza i przyjemnego słoneczka, dużo więcej zabawy, uśmiechów i wspólnych wypadów!

Mamy nadzieję, że zbliżające się walentynki obchodzić będziecie wspólnie z drugimi połówkami i najbliższymi przyjaciółmi. Z tej też okazji nasza droga Mooni pod czujnym okiem Atrehu i Naharys'a, przygotowuje mały evencik ze wspaniałymi nagrodami. O tym jednak zostanie udostępniony oddzielny post. Czekajcie na niego cierpliwie.

Jako że mamy już wiosnę, wszystkie postacie zostają automatycznie postarzone o pełny rok. Nie przestraszcie się zatem, gdy zdacie sobie sprawę, jak bardzo starzy już jesteście, ale nie przejmujcie się tym zbytnio! Są i dobre wieści, które radują nas niezmiernie! Wszystkie szczeniaki dorastają do wieku nastoletniego i zostają przeniesieni do innej zakładki. Z niecierpliwością czekamy na starsze arty waszych bohaterów, które już niebawem ozdabiać będą ich dorosłe profile! ~ Za prośbą ich właścicieli, szczeniaki nie zostają postarzone, dlatego cieszcie się jeszcze jednym pełnym miesiącem z tymi malutkimi szkrabami! Jest jeszcze jedna dobra nowina! A mianowicie z radością witamy w naszych szeregach Dusława — przystojnego basiora o kocim spojrzeniu, który z całą pewnością nie jedno serce zdobędzie. Noiten'a — nieziemskiego samca z wielkimi, rozłożystymi skrzydłami oraz Malum & Deus — nasze dwa mega przystojne bestie, które, miejmy nadzieję, zostaną u nas, jak najdłużej! 


< PODSUMOWANIE MIESIĄCA ~ STYCZEŃ >
Yneryth ~ Najaktywniejsza postać miesiąca♥ Na pierwszym miejscu podium ilości napisany opowiadań - łącznie aż 19! Tym samym postać zdobywa 6140 PD, co wiąże się z awansem na 3 poziom! 2 poziomy w jednym miesiącu♥ Oby tak dalej. Punkty umiejętności zostały już przydzielone;
Naharys ~ Napisał łącznie 8 opowiadań + jedno opowiadanie Eventowe i zdobył 4826 PD, tym samym awansuje na 5 poziom! Postać otrzymuje rangę Gammy i możliwość nauczenia się nowej mocy. 50 Punkty umiejętności zostały już przydzielone;
Tsumi ~ Napisała łącznie 7 opowiadań, zdobyła 1921 PD i tym samym awansuje na 2 poziom! Punkty umiejętności są jeszcze do przydzielenia ~ Z decyzji właściciela, postać ląduje w NPC. Nie będzie możliwe uzyskanie odpisów od tej wadery;
Lonya ~ 4 opowiadania. Postać zdobyła wystarczającą ilość PD, by awansować na 2 poziom! Punkty umiejętności są jeszcze do przydzielenia;
Itami ~ Napisała łącznie 4 opowiadania, zdobyła 2842 PD i tym samym awansuje na poziom 3. Punkty umiejętności są jeszcze do przydzielania;
Atrehu ~ 2 bardzo długie opowiadania. Postać awansuje na poziom 5! Otrzymuje również możliwość nauczenia się nowej mocy. 50 Punkty umiejętności zostały już przydzielone;
Shori ~ 4 opowiadania + jedno opowiadanie Eventowe. Postać otrzymuje rangę Gammy;
Kotori ~ 2 opowiadania;
Itachi ~ 2 opowiadania;
Nabi ~ 2 opowiadania;
Dusław 2 opowiadania;
Malum ~  3 opowiadania, w tym 2 Questy;
Deus4 opowiadaia, w tym aż 5 Questów, zyskuje 3249 PD, a co oznacza, że już na początku swej kariery na tym blogu, awansuje na 2 poziom. Punkty umiejętności czekają na przydzielenie; 
Od bardzo dawna nie było aż takiej aktywności, co niezmiernie raduje nasze wilcze serduszka. Dziękuję wszystkim za aktywność i czas, jaki poświęcacie w budowie tego bloga. Pamiętajcie, że wataha bez jej członków, to nie wataha. To wy ją tworzycie, bez was nie istnieje♥ Spinamy więc pośladki i piszemy jeszcze więcej;
< INNI >
Żadna z poniższych postaci nie jest zagrożona!
Pina ~ 0 opowiadań ~ Z decyzji właściciela, postać ląduje w NPC. Nie będzie możliwe uzyskanie odpisów od tej wadery;
Copycat ~ 0 opowiadań;
Niko ~ 0 opowiadań;
Renesmee ~ 0 opowiadań;
Ereden ~ 0 opowiadań;
Sininen ~ 0 opowiadań;
Tarou ~ 0 opowiadań;

< WYNIKI EVENTU ŚWIĄTECZNEGO >
W evencie wzięły udział dwa wilczki z naszej watahy. Są to Shori oraz Naharys. W związku z tym, że tylko dwójka członków wzięła udział i każde z nich napisało o innym temacie konkursowym, zarówno nasza kochana Shori jak i dzielny Naharys zdobywają główne nagrody.

Są to awanse na Gammy oraz 50 punktów umiejętności, które mogą rozdzielić według własnego uznania 

Gratuluję wam wygranej i życzę dalszych sukcesów w watasze! 

Linki do opowiadań konkursowych:




< POZOSTAŁE >
  • Eien & Bai lang ~ Ze względu na brak czasu, sprawy prywatne i przez decyzję właściciela, wilki zostają usunięte z watahy. Dziękujemy za wspólnie spędzony czas. Życzymy powodzenia i zapraszamy ponownie.♥
  • IceQuen ~ Ze względu na brak odzewu i jakiegokolwiek opowiadania, postać zostaje z dniem dzisiejszym wydalona z watahy. Jest nam bardzo przykro z tego powodu, lecz mamy nadzieję, że wrócisz do nas kiedyś z nowym zapałem, pełna weny i pomysłów.♥
  • Hinata gdzieś się mi zgubił, ale dzięki czujnemu oku jednego z członków, został odnaleziony i  trafił do NPC;
< DODATKOWE INFORMACJE >
  • Wszystkie postacie zostały postarzone o rok;
  • Powitajmy upragnioną wiosnę.
  • Bestiariusz jest na wykończeniu i już niebawem zostanie udostępniony. Prosimy o jeszcze chwilę cierpliwości;
  • Z decyzją właścicielki Pina oraz Tsumi trafiają do NPC.

Od Noiter'a c.d Yneryth'a ~ Niespodzianka

- Posłuchaj, wiem, że to wygląda źle – zaczął się tłumaczyć – Ale postaw się w mojej sytuacji! Od tygodni nie zaznałem dobrego snu. Jak mam sypiać sam, to czasami dopiero po czterech, pięciu dniach zasypiam, a śpię wtedy krótkim, płytkim, przerywanym snem. Byłem zdesperowany, by zaznać, chociaż odrobinę snu. Po namyśle stwierdzam, że nie myślałem trzeźwo, podejmując tę decyzję. – potrzebowałem go. Większość wilków i tak nie pamięta swoich snów… Jesteś wyjątkiem pod tym względem. Wybacz, jeśli poczułeś się zagrożony. Przyjmiesz moje przeprosiny?
Basior chwilę milczał, nim odpowiedział:
- Przyjmuje. Powiedzmy, że mam kontrolę.
- Naprawdę mi przykro, nie chciałem zaglądać w tak prywatne sny. Z zasady staram się unikać koszmarów. Kim był ten starzec? Twoim tatą?
Ten od niechcenia odpowiada.:
- Eleshar, bo tak ma na imię, był, powiedzmy przybranym ojcem.- Na końcu westchnął ciężko.
- Co się z nim stało? – spytał ostrożnie, zaciekawiony.
- Umarł ze starości. Słuchaj, wiele zadajesz pytań, może sam coś opowiesz? – skontrował wilk.
- A co byś chciał wiedzieć? Mogę ci odpowiedzieć na pytania, ale wątpię, by odpowiedź była ciekawa.
- Przejdźmy do sedna, co się stało, że opuściłeś stare stado?
Niepewny jak to ująć milczał chwilę:
- Zostałem wygnany za coś, czego nie zrobiłem.
- Hmm co zostało ci zarzucone? – spytał tamten z nieufnością.
Trafił w czuły punkt. Przez chwilę zastanawiał się, czy powiedzieć prawdę, ale postanowił być szczery:
- Od swoich narodzin miałem przypiętą łapkę tego „przeklętego”. „Dziecię demonów” mówili starzy. Młodzi śmiali się „rogate dziwadło”. Byłem przez to wielokrotnie prześladowany, bity, upokarzany – wymień, ile tego chcesz. Choć nigdy niczego nie zrobiłem niczego źle, cały świat był przeciwko mnie, tylko dlatego, że istnieje. Mimo wszystko, dopóki miałem matkę, starałem się spełnić jej prośby. Byłem miły, uczynny i znosiłem z dnia na dzień wszystkie te zarzuty przeciwko mnie. Miałem głęboką więź z matką, wiesz? To z nią codziennie dzieliłem sny. Znałem ją lepiej niż ktokolwiek inny, a ona znała mnie. Była najcudowniejszą osobą, jaką znałem. Jasne, miała swoje słabości jak każdy, ale to jej zawdzięczam to, kim jestem. Przetrwałem tak długo, bo mogłem się zawsze ukryć w jej uścisku. Jednak i to się skończyło. Pewnego dnia przyszła zaraza. Nazywana „zarazą śpiących”. Początkowo pojawiała się bezsenność, ale to był tylko fortel. Następnie przychodziło zmęczenie. Później majaki. Zaraz po tym senność, która ogarniała cię na zawsze. Po kilku dniach śmierć. Byłem przerażony. Jak każdy. Jednak każda katastrofa potrzebuje kozła ofiarnego. Tym zostałem ja. Wszystko szło dobrze dop- dopó – głos mu się załamał – Dopóki matka nie zachorowała. To był cios w mojej serce. Modliłem się do bogów, by stał się cud, by mnie ukarali, tylko uchowali ją. Jednak ci byli głusi na moje prośby. Jej ostatnie słowa jednak zmieniły wszystko. Pamiętam je, jakby zostały wypowiedziane wczoraj:
„Przetrwaj. Dla mnie. Znajdź ludzi, dla których będziesz szczęśliwy, a którzy będą szczęśliwi dla ciebie. Najważniejsze jest to, żebyś pamiętał. Każdy mrok skrywa swoje tajemnice, jednak bez ciemności nikt by się nie schował się przed ogniem nienawiści. A ty nie jesteś potworem, tylko moim synem, moim światłem. Obyś stał się czyimś światłem i znalazł swoje.”
Zaśmiał się cicho pod nosem – Nie miało to może całkowitego sensu, lekko już majaczyła, ale te słowa trąciły struny gdzieś głęboko we mnie. Kiedy zapadł werdykt, nie widziałem tego jako kary tylko jako nową okazję. Po to tu jestem. Szukam swojego światła, swojego miejsca.

Yneryth?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 536
Ilość zdobytych PD: 268
Obecny stan: 931

Od Naharysa ~ Śnieżna zabawa (Event świąteczny)

Naharys powitał ranek dość wesoło. W wejściu zobaczył obraz totalnej śnieżnej zamieci, która wydawała się nie mieć końca, a na niebie, które przybrało intensywny ołowiany kolor, nie było nawet najmniejszej chmurki. Pierwsze dni, odkąd z Piną przygarnęli małą Shori były dość intensywne i pełne emocji, dlatego postanowił, że nadszedł ten dzień, w którym on i mała porzucona wadera nawiążą wspólny kontakt.
- Chcesz się pobawić w śniegu? - zapytał z entuzjazmem, ale widział, że będzie musiał się przyłożyć, aby wzbudzić w małej waderce poczucie szczęścia i rodzinnego ciepła. - Jeśli chcesz, mogę ponieść cię na grzbiecie. Chcesz?
- Jasne. - odparła i zdołała się na lekki uśmiech. No, już jakiś wyczyn był. Usadowiwszy Shori na grzbiecie, wyszli na zewnątrz. Z północy ciągnął spokojny wiatr, niezbyt surowy, ale dzisiejszy dzień był niebywale śnieżny.
- Może cię z kimś zapoznam? - zaproponował po chwili Naharys. Wypadałoby, aby mała nawiązała jakiś kontakt z innymi szczeniakami, miał nadzieję, że Shori wtedy poczuje się pewniej w swoim nowym domu. - Nazywa się Niko. Jest nieco starszy od ciebie, ale zobaczysz, że spokojny z niego szczeniak.
Wydawało mu się, że Shori niezbyt pozytywnie przyjęła to do wiadomości... Zdawał sobie sprawę, że mała jeszcze odczuwa tę traumę po incydencie.
- Martwisz się czymś? - zapytał.
- Jaki jest ten Niko? - zapytała niepewnie Shori.
- Jak już mówiłem, to spokojny basiorek, cichy, ale myślę, że zaakceptuję twoje towarzystwo.
Z tymi słowy, mała Shori nieco zmieniła swoje nastawienie, na co Naharys zareagował pokrzepiającym i miłym uśmiechem.
- Zobaczysz, będzie dobrze.
Spodziewał się znaleźć malca tam, gdzie zazwyczaj się bawił w towarzystwie Alfy, ale nie spodziewał się, że spotka też i Atrehu, który jak widać, pochłonięty został przez miłą konwersację z Rene. Zaśmiał się cicho i przyłożył palec do ust, aby dać znać Shori, aby zachowała ciszę, po czym zaczął skradać się za plecami rudowłosego basiora. Miał nadzieję, że tym czynem doprowadzi do rozluźnienia atmosfery i lekkiej dawki śmiechu u jego przybranej córki. Silnym pchnięciem wepchnął Atrehu prosto na górę śnieżnej zaspy, która zgromadziła się przez noc.
- Orientuj się, lisku! - krzyknął na przywitanie Naharys. Jak podejrzewał Rene i mała Shori zareagowali śmiechem, a Niko zaś przyglądał się zaciekawiony rudemu ogonowi, wystającemu z zaspy.
- Bardzo śmieszne, aż się szczęka łamie. - skomentował basior i otrząsnął się z nadmiaru śniegu, znaczącego jego płomienne futro. - Nie rób mi wstydu przy uczennicy. - dodał z uśmiechem, spoglądając na rozweseloną Shori. - Witaj, skarbie.
- Witaj, mentorze.
- Co porabiacie? - zapytał Naharys, gdy doprowadził się do porządku i przestał się śmiać. - Planujecie zamienić się tutaj w bałwany?
- Postanowiliśmy spędzić ten śnieżny dzień na dworze. Wiem, wiem, nie lubię śniegu, tego białego paskudztwa, ale nie będę cały dzień w jaskini gnić, więc i przy okazji natknąłem się na Rene z Niko.
- Też chciałem nieco rozruszać mięśnie i dodatkowo wyprowadzić Shori na świeże powietrze. No i... żeby zapoznała się trochę z Niko.
Za poleceniem Naharysa, mała waderka zeskoczyła na miękki śnieg i będąc niepewną, co powiedzieć najpierw, burknęła coś niewyraźnie pod nosem do Niko.
- Cześć.
- Hejo. - odpowiedział Niko i wrócił do zabawy w zaspie, a waderka niepewnie jakby, dołączyła do niego, a po chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, małe wilczki współgrały ze sobą, jak dobrzy znajomi. Naharys uśmiechnął się szeroko na ten widok.
- Porobimy coś? - zapytał Atrehu, strzepując resztki śniegu ze swojego ramienia i uśmiechnął się chytro- Exan myślał, że w tamtym momencie odezwała się w Atrehu ta lisia natura.
- Co proponujesz? - zapytał ciekawy Naharys.
- Ulepmy bałwany. Kto ulepi większego, ten wygrywa, a przegrany będzie musiał... - tutaj przerwał, zastanawiając się nad karą dla przegranego. Atrehu wykrzywił twarz w grymas osoby intensywnie myślącej, a swoją łapą pocierał się po podbródku.
- Przegrany wykąpie się w przeręblu. - zaproponował Exan.
- Czy ty nie przesadzasz? - spytał basior i zamarł w miejscu, a Naharys ujrzał błysk lęku w oczach Atrehu.
- Niech będzie! - powiedziała Renesmee entuzjastycznie. - Ale na nie więcej, jak trzy sekundy. Nie chciałabym, aby któryś z was zamienił się w kostkę lodu.
- No to zakład! - zawołał Naharys, podając łapę Atrehu, a ten z lekkim wahaniem, uścisnął ją, a Alfa wykonała gest przecinający ich złączone kończyny.
- No to do dzieła. - zaalarmowała Alfa, tym samym rozpoczynając umówiony zakład.
I tak z uśmiechami na pyskach, basiory dwa zabrały się za lepienie bałwana. Atrehu ulepił śnieżkę i tak zaczął toczyć ją, niczym żuk, dopóki nie przybrała pokaźnych rozmiarów, a każde ze szczeniąt miało swego faworyta. Shori oczywiście kibicowała swemu przybranemu ojcu, Niko zaś pokładał nadzieje w rudym basiorze, który kończył właśnie drugą, wielką kulę śniegu. W ostatecznym rozrachunku, Naharys przegrał, gdyż jego bałwan okazał się o milimetr niższy od tego, co ulepił Atrehu - przyjął zwycięstwo dumnie, jak na potomka alfy przystało i spojrzał oczekująco na Exana.
- No? Na co czekasz? Wskakuj, bo woda zamarznie. - I zarechotał chytrze, wyszczerzając swoje długie zęby. Tutaj, wam powiem, drodzy czytelnicy, że Naharys za nic miał złośliwe docinki Atrehu, bo gdy stanął nad wyciętym otworem w lodzie, nabrał powietrze w płuca, po czym wskoczył do lodowatej wody. Bez problemu. Bez jakiegokolwiek wahania, a Atrehu przy tym przybierając zszokowany grymas, nie wydał z siebie ani słowa. Jego oczy mówiły "Jak on to zrobił?"
Naharys po chwili wyłonił swą głowę, zawył z porażającego zimna, ale uśmiechnął się ekscytująco.
- Jak ty to do cholery zniosłeś?! Nie było cię piętnaście sekund!- powiedział zszokowany Atrehu z dalej uwidocznionym wytrzeszczem oczu.
- Gdybyś urodził się na północy, co ja, za nic miałbyś zimno. - odparł Exan, uśmiechając się znacząco. I powiem wam, drodzy czytelnicy, że wydarzenia, jakie po chwili miało miejsce, nie spodziewał się żaden ze zgromadzonych, bowiem czyiś krzyk odbił się echem w powietrzu i po chwili z okolicznej górki poturlała się jakaś postać. Okazała się to być Itami, która w pogoni za królikiem na wigilijny stół, wpadła w poślizg i turlając się, z piskiem wpadła na Atrehu. Basior poślizgnął się na lodzie, stracił równowagę i z głośnym pluskiem wpadł do przerębla, jak rzucony kamień w wodę, a za nim nieszczęsna wadera.
- Ja chromolę! - krzyknęła Itami i jak poparzona wyskoczyła z przerębla, na oślep wpadając przy tym na Rene, która krztusiła się ze śmiechu.
- Exan! Exan! Pomóż mi! - krzyczał Atrehu, próbując ze wszystkich sił wydostać się na powierzchnię, rysując przy tym swymi pazurami głębokie rysy po powierzchni zamarzniętej wody.
- Już! Trzymaj się, stary, zaraz...
Naharys pomógł wydostać się rudemu basiorowi na powierzchnię, po czym sam wyskoczył z przerębla. Ociekający lodowatą wodą, trząsł się lekko, ale uśmiech nie schodził mu z pyska. Shori podbiegła prędko do niego i przytuliła się do jego łapy, ale natychmiast odskoczyła, poparzona zimnem,
- Wszystko dobrze, skarbie? - zapytał Exan.
Jednak na zadane pytanie, Shori zaśmiała się słodko, a reszta poszła za nią w ślad.

KONIEC. WESOŁYCH ŚWIĄT WATAHO!

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1072
Nagroda za opowiadanie konkursowe: 350 PD
Ilość zdobytych PD: 536 PD + 10% (54 PD) za długość powyżej 1000 słów, + 350 PD za event,
Obecny stan: 4826 PD

Od Shōri ~ Tajemnice zimy (Event świąteczny)

Gdy tylko słońce postanowiło mnie obudzić, leniwie przewróciłam się na drugi bok. Poleżałam jeszcze przez chwilę, po czym niechętnie uchyliłam ospałe powieki. Ziewnęłam przeciągle, a gdy w końcu podniosłam się do siadu, zaczęłam się rozciągać. Naharysa już dawno nie było w jaskini, z kolei Pina, jeszcze przewracała się z boku na bok. Prawdopodobnie jej, jak i mi, nie chciało się wstawać. Postanowiłam nieco się jeszcze porozciągać i rozgrzać przed naszą jaskinią. Rozłożyłam skrzydła i zatrzepotałam nimi kilkukrotnie, lekko podrywając się przy tym od ziemi, na dosłownie kilka sekund. ~Jeszcze długo mi zejdzie, nim będę mogła bujać w obłokach.~ pomyślałam, kręcąc niezadowolona głową. Gdy skończyłam swoją poranną rutynę, Pina akurat do mnie dołączyła.
- Dzień dobry Pino. - przywitałam wesoło waderę, na co wilczyca uśmiechnęła się szczerze.
- Dzień dobry Shori. Wybierasz się ze mną na śniadanie? - spytała, czochrając mi grzywkę, na co obie się zaśmiałyśmy.
- Dziękuję, może jutro?. Miałam zjeść dzisiaj z Atrehu. - odpowiedziałam przepraszająco, na co Pina ze zrozumieniem skinęła głową. Miałam się bowiem dzisiaj wybierać do lisiego basiora, który proponował mi poprzedniego dnia, iż razem udamy się na drobne polowanie. Oczywiście po naszym patrolu. Miałam się przy okazji czegoś nauczyć. Przed wyruszeniem w drogę, przytuliłam się jeszcze do wadery, po czym podskakując i lekko szybując na skrzydłach, ni to leciałam, ni to biegłam w kierunku Clairière Verte, gdzie miałam się spotkać z Aterhu.
Spokojnie przemierzałam ścieżki udeptane, przez członków naszej watahy. Zauroczona wyjątkowo piękną pogodą, podziwiałam wysokie drzewa, których bezlistne gałęzie pokrywał błyszczący śnieg. Biała substancja mieniła się i skrzyła, pod wpływem promieni słonecznych sprawiając, że w niektórych miejscach była widoczna niewielka tęcza. Gdy powoli opadałam na ziemię, śnieg śmiesznie skrzypiał pod moimi łapami. Wkoło roznosiły się różnorodne zapachy, wzmagane przez delikatny, nadmorski wietrzyk. Mieszał się on z zapachami lasu. Ze wszystkimi zdążyłam się już wcześniej zapoznać, jakież było więc moje zdziwienie, gdy będąc już u celu, do mych nozdrzy dotarły nowe. Zatrzymałam się gwałtownie, po czym przywarłam do ziemi. Nasłuchiwałam przez chwilę. Po krótkiej chwili, do mych uszu dotarły odgłosy zbliżone do tych, które wydawały pasące się jelenie. Po krótkiej analizie stwierdziłam, że nie ma sensu się ukrywać. Podniosłam się więc i idąc już normalnie, ruszyłam się przyjrzeć zwierzętom. Moim oczom ukazała się wesoła gromadka reniferów. Przynajmniej tak mi się zdawało. Słyszałam o nich nieco, ale nigdy wcześniej żadnego nie spotkałam, a już szczególnie, nie na okolicznych terenach. Ostrożnie podeszłam bliżej, aby upewnić się, że to one wydzielały niepokojący mnie zapach. Jak się okazało, woń faktycznie, od nich pochodziła. Postanowiłam obejść w koło miejsce i stworzenia. Owa decyzja była uzasadniona, wewnętrzną potrzebą sprawdzenia, czy aby na pewno, wszystko jest w miarę normalnie. ~No i oczywiście, muszę znaleźć Atrehu. Ciekawe, czy również spotkał się z reniferami?~ Myślałam. Nawet nie zauważyłam, że wpadłam na basiora.
− Nad czym tak rozmyślasz Shori? – Zapytał, uśmiechając się i pomagając mi się podnieść z ziemi.
− To normalne, że są tu renifery? – spytałam, zerkając z wyraźną ciekawością w oczy hybrydy.
− Renifery? – Przytaknęłam i skazałam ogonem, by za mną poszedł. Po krótkim truchcie oboje staliśmy na skraju polanki, gdzie owe rogacze się pasły. Atrehu zastrzygł uszami. Był widocznie zdziwiony widokiem, którego doświadczył. Przez chwilę milczeliśmy, po czym basior zwrócił się do mnie, wyglądając przy tym niemiłosiernie poważnie.
− To nie jest normalne. Trzymaj się blisko mnie. – przytaknęłam i nastawiając uszu, ruszyłam za oddalającym się od reniferów moim mentorem. Węszył on, ruszając w kierunku pul nocnym. Po niespełna pięciu minutach zapach doprowadził nas do jakichś odcisków w śniegu.
− Człowiek – odparł, po chwili liso. -podobny przedstawiciel watahy. Nie wiedziałam, co ma znaczyć, ale wypowiedział to słowo z taką grozą, że przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałam pytająco na Atrehu. Basior chwilę myślał, po czym ruszyliśmy w stronę centrum watahy. –To nie misja dla szczeniaka. – powiedział stanowczo, na co cicho mruknęłam. Basior udał, że tego nie słyszał, po czym odprowadził mnie do Piny. Rudy basior odszedł, pozostawiając mnie z niezadającą pytań waderą.
~ A gdybym tak, za nim poszła? ~ Pomysł wydawał się iście kuszący, zważywszy na to, iż do wieczora było jeszcze daleko. Minęło w prawdzie już dobre pół godziny, a Pina drzemała, zmęczona po bitwie na śnieżki. Wiedząc, ze albo teraz, albo nigdy, po cichu opuściłam naszą jaskinię i ruszyłam za wyraźnie, zarysowanym zapachem Atrehu. Szybko i bezproblemowo znalazłam miejsce, w którym jeszcze do niedawna znajdowały się ślady człowieka. Gdy jednak chciałam się im przyjrzeć, zauważyłam, że zniknęły, ustępując miejscu idealnie gładkiej powierzchni. ~Wiedział, że będę chciała za nim pójść.~ Pomyślałam, dodając basiorowi dodatkową zieloną kropkę uznania. Zawęszyłam wkoło. Zadowolona stwierdziłam, że zapachy dalej były wyraźne. Niewiele myśląc, ruszyłam truchtem, kierując się wonią.
Minęły może ze dwie godziny, gdy dotarłam do jakiegoś portalu. Był to spory okrąg z obwódką w czerwono-białym kolorze. Był niczym otwarte na oścież drzwi, przez które mogłam dostrzec, to co działo się po jego drugiej stronie. Stało tam kilka brązowych budynków, a wkoło było mnóstwo świątecznych dekoracji. Rozejrzałam się dookoła, po czym ostrożnie przeszłam na drugą stronę. Przeszłam kilka kroków, po czym usłyszałam skrzypnięcie śniegu, a po chwili dojrzałam spory cień. Nim odskoczyłam, zostałam złapana w czyjeś objęcia. Pisnęłam zdziwiona zaistniałą sytuacją.
− Ty również chciałaś mnie odwiedzić maluchu? – Zapytał rozbawiony i ciepły, męski głos. Odwróciłam głowę, by spojrzeć, kto to taki, a mym oczom ukazał się, nie kto inny, jak Gwiazdkowy Ojciec. Przechyliłam lekko głowę, nie bardzo dowierzając temu, co się stało. – Spokojnie, Twój kolega, przybył tu przed chwilą. Zabiorę Cię do niego. – oparł, gładząc mnie po Głowie, na co tylko ledwo przełknęłam ślinę, która stanęła mi w gardle. Starszy mężczyzna zaniósł mnie do jednego z budynków, po czym postawił, mnie na dywanie, obok karcącego, mnie wzrokiem Atrehu i jakiegoś, widocznie rozbawionego tą sytuacją, białego psa. Na szyi białego, wisiała czerwona obroża ze złotą zawieszką, w kształcie płatka śniegu. – Zostawię Was tu. – odparł Święty, po czym wyszedł, najpewniej wracając do swych obowiązków. Spojrzałam, przepraszająco na rudego basiora.
− Wierzyłem, że się mnie posłuchasz. – zaczął, podchodząc do mnie. – Dzisiaj, miałaś szczęście, że nie trafiliśmy, na niebezpieczeństwo, ale co gdyby jednak zaszła konieczność walki? – spytał. Podkuliłam ogon i spuściłam wzrok, na swoje łapy.
− Przepraszam… − powiedziałam ze skruchą. Miał rację. Nie pomyślałam o konsekwencjach. Nawet Pina nie wiedziała, gdzie się udałam. A jeśli mnie szukała? Na pewno zacznie, gdy tylko zorientuje się, że mnie nie ma. Westchnęłam, cicho wypuszczając powietrze przez pysk.
− Nie powinieneś być dla niej taki surowy. Dzisiaj jej się upiekło. Siedzi w domu nie kogo innego, jak samego Mikołaja. – odparł pies, na którego słowa, podniosłam wzrok. Atrehu westchnął ciężko, po czym wskazał ogonem, bym do niego podeszła.
− Oby to był pierwszy i ostatni raz. – wyszeptał mi do ucha, po czym poczochrał mi grzywkę, uśmiechając się już lekko. Przytaknęłam skinieniem głowy, po czym usiadłam obok i opierając się lekko o jego rude ciało, zapytałam psa:
− Kim jesteś?
− Szron, przyjaciel i czworonożny pomocnik Świętego Mikołaja. – Uśmiechnął się przyjaźnie, po czym podsunął mi cukrową laskę, którą niepewnie przyjęłam. Zerknęłam na Atrehu pytająco, a gdy ten skinął głową, z chęcią zabrałam się do pałaszowania słodkości. Dorośli wrócili, do rozmowy, którą przerwało moje pojawienie się.
− Czyli, renifery uciekły, przez portal? – Spytał mój mentor.
− Zgadza się. Święty nieźle się za nimi nachodził. – odparł z lekkim śmiechem Szron. – Dobrze, że nas o tym poinformowałeś i pomogłeś w ich przyprowadzeniu. Jesteśmy Ci wdzięczni.
− Po części to również zasługa tego urwisa. – odparł rudy basior, i szturchnął mnie lekko w bok, na co przerwałam konsumpcję, swojego słodkiego prezentu. Nie bardzo rozumiałam, w czym tu był mój udział, ale uśmiechnęłam się delikatnie, po czym, oblizując się, spytałam.
− Jak działa portal? Zawsze tam był?
− To jedno z miejsc, w którym się pojawia. Jest to takie miejsce, które działa podobnie do bramy. Mamy ich tu wiele, a każda prowadzi w inny zakątek świata. Myślę, że wiesz, jakie jest ich zadanie. – Uśmiechnął się, puszczając mi oczko. Przytaknęłam, skinieniem głowy. ~Ułatwiają podróże i pracę Mikołaja~ pomyślałam.
Siedzieliśmy jeszcze przez chwilę. Dojadłam swoją cukrową laskę, a Atrehu przedyskutował ze szronem jeszcze kilka tematów. Po dowiedzeniu się wszystkiego nadeszła jednak pora na powrót. Pożegnaliśmy się ze Szronem i Mikołajem. Oboje odprowadzili nas do portalu. Wróciliśmy na tereny naszej watahy, portal znikł, a my ruszyliśmy w kierunku mojej jaskini. Słońce zbliżało się ku zachodowi. Basior odprowadził mnie do Piny i Naharysa, którzy zabiegani ledwo wrócili do domu. Atrehu wyjaśnił wszystko moim opiekunom, po czym przeprosiłam parę wilków. Na samym końcu, pożegnaliśmy się z lisim basiorem, który życząc nam dobrej nocy, udał się do siebie. Niezwykle zmęczona dzisiejszym dniem, udałam się spać, w objęciach bliskich mi wilków. To był wyjątkowy dzień.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1391
Nagroda za opowiadanie konkursowe: 350 PD
Ilość zdobytych PD: 695 PD + 10% (69 PD) za długość powyżej 1000 słów. 
Obecny stan: 1935PD

Od Yneryth’a c.d Noiter’a ~ Niespodzianka

Yneryth jak zwykle śnił to samo. Cała senna podróż, zawsze zaczynała się w tym samym miejscu. Było to wspomnienie, gdzie za szczeniaka bawił się i psocił. Cała polana zawsze należała do niego, biegał beztrosko, bawił się, jak by nie miało być jutra. Na uboczu zawsze siedział on, Jego kochany opiekun, siedział i przyglądał się małemu szczeniakowi, ciesząc się z jego zabawy. Niestety zawsze podczas zabawy następowało to samo, wilk gubił swój patyk i nie potrafił go znaleźć. Uciekał wtedy myślami w inne przyjemne mu miejsce. Tego miejsca nie znał, podejrzewał, że jest to obraz jego wyobraźni. Potok pełny kolorowych ryb. Wszystkie miały piękne kolory, ich odcienie fascynowały go. To właśnie kochał wilk odmienność, każda ryba była inna. Niby były podobne, ale detale sprawiały, że potrafił każdą nazwać i nie mylić. Sny jednak nie zawsze są przyjemne, basior dobrze sobie zdawał z tego sprawę. Większość jego snów była związana ściśle z nim, niektóre były zaś koszmarami. Następną przystanią senną był koszmar. Eleshar znikał w cieniu kniei, było to oczywiste, że chodzi o jego śmierć. Zaraz po tym Yneryth zaczynał się topić w wodzie. Do jego głowy dopływał stres, bezradność, a zarazem strach. Wszystkie przyjemne wspomnienia i sny ulatywały jak ptaki do ciepłej krainy na zimę. Cały widziany obraz zaczynał się odkształcać, ziemia zaczynała twardnieć, pękała i czerniała. Gdy cały proces zakończył się, ziemia wyglądała bardziej niż zastygła magma. Była chropowata i zimna. Wilk przedzierał się przez ciemny las, licząc, że dogoni znikającego Eleshara. Wszystkie jego starania były na próżno. Widział siebie zawsze z trzeciej osoby. Ze smutkiem patrzył jaki bezradny i przestraszony kontrastował w ciemnym otoczeniu. Kropla sennej łzy spływała mu po poliku. Było to dla niego już standardowe, senne tortury. Wszystkie jego sny ukształtowały go, sprawiły, że jest tym, za kogo się uważa. Jego rozmyślania i smutki przerwała odmiana w śnie. Coś się zmieniło, nie potrafił tego wytłumaczyć. Szedł za młodszą wersją siebie.
Zaczął padać gęsty deszcz, niebo rozbłyskiwało od piorunów. Czuł się nieswojo, wręcz powoli tracił zmysły. Nie poprawiało mu humoru, widząc samego siebie kładącego się na ziemi i panikującego. Wilk nigdy nie posiadał jeszcze takiego snu, czuł się jak przykuty do ziemi, skazany na obserwowanie samego siebie, będąc bezradnym. W lesie i na niebie nagle zaczęły się pojawiać pary czerwonych oczu. W tym momencie na uboczu zauważył przyczynę odmienności snu. Czarno smolisty wilk obserwował wszystko. Co on tu robił?
Yneryth widząc, że oba wilki nie czują się tu najlepiej, nie myślał teraz logicznie. Nie miał dość siły ani woli, aby ruszyć się i wyrzucić siła ze swojego snu Noiter’a. Z ciemności zaczęły wyłaniać się odnóża. Wyglądało to, jak olbrzymia skolopendra obwijająca się. Noiter spanikował, rzucił się na projekcję senną. Zaczął nią szarpać i błagał o przebudzenie się. Wilk z wielkim trudem skoczył na nowego. Gdy obaj upadli na ziemię, ona za wibrowała. Cała okolica nagle rozjaśniła się, stali z powrotem na polanie gdzie w tle był widać resztki początkowego snu. Cały obraz był pokruszony i zniekształcony.
Wilk otrząsnął się z ubiegłego koszmaru. Był zdenerwowany. To mało powiedziane miał ochotę nawrzeszczeć na Noiter’a i siłą wyciągnąć z niego co tu robi. Rzucił się na niego i powalił. Nowo poznany basior leżał na skrzydłach, musiał odpowiedzieć.
- Co tu robisz i jak ? - Zawarczał z nutą agresji.
- Em… Czy jak ci powiem, że ci się śnię, to mi uwierzysz? - Spytał z nadzieją.
To są jakieś żarty, pomyślał wilk. Leży na ziemi w nie swoim śnie i mówi "jestem tylko snem".
- Zdenerwowany naciska łapą mocniej na leżącego. - Wydaje mi się, że nie uwierzę. - Czekając na reakcję.
Bolała go głowa, dalej czuł resztki strachu. Stan jego adrenaliny dalej nie opadł.
- Dobra, dobra, spokojnie. - powiedział z niezbyt chętną miną. - Wiele z nas ma moce, prawda? No więc to są moje.
- Rozumiem. Czemu śledzisz moje sny ? Powiedział zmieszany przez słowo wiele.
- Ja sobie wypraszam, nie śledzę. - odparł obrażony. - Mówiłem ci, że mam sposób na problemy ze snem. Nawet ci powiedziałem: „Śni mi się lepiej z kimś”, prawda? To było dosłowne.
Wilk zdenerwowany puszcza Noiter’a. Od samego początku wiedział, że coś było nie tak. Jego słowa nie były oczywiste, lecz mówił prawdę.
- Jeśli się obudzę, to ty też ? - Zapytał z zaciekawieniem.
- Strzał w dziesiątkę. Myślisz, że czemu chciałem cię wybudzić z koszmaru?
- Nie udało ci się, tak czy siak wstawaj, jeśli chcesz dziś jeszcze wrócić do życia. Mamy jeszcze jeden przystanek.
Oba wilki spacerowały w nieznanym kierunku. Przewodnikiem po krainie snów był biały. Ostatnim snem każdego dnia, było wspomnienie, gdy siedział z Tsumi na polanie.
*
Znajdowali się już przy polanie, drzewa były niewyraźne, trawa sztywna, a serce Yneryth’a biło w nieznanym tempie. Bał się, że nowy będzie musiał widzieć ten sen. Cieszę, jednak rozerwał piorun, który wybudził wilka ze snu, a co za tym idzie, Noiter też zyskał wolność.
Biały basior nawet nie wstawał. Patrzył na drugiego, oczekiwał wyjaśnień. Z niechęcią i zakłopotaniem czarny zaczął się tłumaczyć, ze swojego wybryku.

Noiter?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 807
Ilość zdobytych PD: 403
Obecny stan: 6140

Od Noiter’a c.d Shori ~ "Rzut piórem"

Obserwował malca, próbującego się wzbić w powietrze ze współczuciem, gdyż sam doskonale wiedział, jak to jest nie umieć latać oraz samemu się uczyć latania. Wszystkie wilki, które mogły mu zdradzić sekret latania albo go nie cierpiały, albo wolały sobie nie psuć opinii na kimś takim jak on. Pamiętał swoje pierwsze wyprawy nad polane, gdy wspinał się na wysoką sosnę, tylko po to, by spaść następnie brutalnie na dół. Ah, ileż to prób i siniaków minęło, nim nauczył się jak poprawnie latać. Wrócił jednak myślami do tu i teraz.- Pokaże ci i wszystko ci się postaram wyjaśnić – odparł spokojnie. – Widzę, że szybowanie ci dobrze wychodzi, ale masz problemy z samodzielnym utrzymaniem wysokości. Wszystko zależy od szybkości, z jaką machasz skrzydłami. Nie możesz nimi wachlować za wolno, ale nie możesz też nimi trzepotać jak koliber. Do takich treningów sugerowałbym osłonięte przed wiatrem miejsce, w którym na spokojnie nauczysz się dobierać odpowiednie uderzenia.
Po skończeniu swojej wypowiedzi wzbił się w powietrze, by zademonstrować. Zwolnił skrzydła, jak bardzo mógł, by wciąż swobodnie opadać. Następnie zaczął machać szybciej by stopniowo się wznieść w górę. Wylądował, mając jeszcze jedną ważną radę:
- Pamiętaj też o postawie oraz o tym, że reszta ciała też jest ważna. To, że latasz dzięki skrzydłom, nie oznacza, że twoje łapy przestają mieć znaczenie. Możesz ich używać do różnych rodzaju skrętów i obrotów, pozycja ma też znaczenie w zależności od tego, co planujesz zrobić. Nie możesz być sztywna jak stary dąb, tylko giętka jak młoda sosna. – zakończył swój wywód, patrząc na młodziutką waderę.
- Jakieś jeszcze pytania masz? Chętnie na nie odpowiem! – powiedział z uśmiechem.

Shori?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 261
Ilość zdobytych PD: 130
Obecny stan: 663

Od Noiter'a c.d Yneryth'a ~ Niespodzianka

Noiter cierpliwie czekał, aż Yneryth zaśnie. Zajmowało to niezwykle długi moment, przez który to cały czas starszy wilk wpatrywał się prosto w niego.
~ Czy on mnie o coś podejrzewa? – myślał gorączkowo – A może będzie tak samo, jak w domu? Czy tutaj też może być senna zaraza? Mam nadzieje, że nie. Ja po prostu chce w końcu porządnie się wyspać – zmęczony przekręcił się na drugi bok – Może gdyby tak użyć na nim mojej mocy? Nie, nie, będę cierpliwy, poczekam.

Około godzinę później
~ Dobra, to już trwa za długo. – pomyślał, widząc, że wilk cały czas nie śpi. Cierpliwość mu się skończyła i postanowił, iż przejdzie do działania. Powoli skierował swoje myśli ku basiorowi, myśląc o zmęczeniu i tym jak bardzo senny musi być. Po chwili tamten już leżał, śpiąc. Zadowolony wstał i podszedł bliżej basiora. Przyłożył delikatnie swoją łapę do jego skroni.
- A teraz pokaż mi, co tam się ciekawego kryje. – powiedział po cichu, po czym cały świat mu zawirował i poczuł przyjemne uczucie ujmujących go objęć snu.

W krainie snów
Noiter przedzierał się przez wysokie trawy i krzaki. Wszystko wydawało się takie… Jasne i kolorowe? Odgłosy natury były bardzo delikatne, wprowadzając go w łagodny nastrój. Powoli przechadzał się dalej, idąc w stronę, z której dobiegały odgłosy, dochodzące do jego uszu. Przystanął, gdy dotarł na skraj polany, z odruchu chowając się w krzakach, gdy dostrzegł jakiegoś szczeniaka bawiącego się na łące. Po dłuższym przypatrywaniu się dotarło do niego, że to musi być… Yneryth? Aha, a więc to był tego typu sen. Patrzył, jak malec bawi się na łące, przeciągając patyki z kąta w kąt.

~ Ale on był uroczy za małego. – pomyślał w swojej kryjówce. Po chwili, gdy oderwał swój wzrok od małego Yneryth’a, zobaczył, że na polanie znajduje się drugi wilk. Stary brązowy wilk, dobrze zbudowany, z krótką sierścią, siedział i spoglądał na wilczka. Wyglądał na jego opiekuna. Gdy Noiter, zastanawiał się, czy nie wyjść ze swojego ukrycia, sen zaczął się zmieniać. Podłoże pod jego nogami zafalowało i po chwili znajdował się nad rzeką. Na całe szczęście dalej był skryty, tym razem za krzakiem jagód. Spojrzał w stronę polany, która teraz była rzeką – zauważył wilka, który tym razem kąpał się w rzece. Przez nią przepływały przeźroczyste kolorowe ryby, zrobione jakby z mgły. To właśnie Noiter uwielbiał w snach innych – mógł znajdować tak niezwykłe rzeczy, o których on by nigdy nawet nie śmiał pomyśleć. Nad jego głowami latały wielkie ptaki, z których jak mgiełka opadały piórka. Musiał przyznać, że ta część snów niezwykle mu się podobała. Nagle znów spostrzegł tego samego starca co wcześniej. W pewnym momencie ten jednak wstał i zaczął się kierować w stronę ciemnego lasu. Yneryth to zauważył i zaczął za nim biec, jednak rzeka jakby się ciągnęła, a ląd oddalał. Nagle zaczął tonąć, po chwili całkowicie zanurzając się pod wodą. Noiter od razu rzucił się na ratunek, jednak gdy tylko wskoczył do wody, świat przewrócił się do góry nogami, a on stanął na ciemnym, kamienistym lądzie. Teraz otaczał ich ciemny las, którego mrok wydawał się nienaturalny. Dało się słyszeć cichy tupot jakby tysiąca małych stópek. Teraz wyglądający znów normalnie, Yneryth podążał ścieżką, która robiła się coraz ciemniejsza. Ciemny wilk szedł tuż za nim, jednak ten zdawał się go nie zauważać. Wtem, TRACH! Głośny huk pioruna przerywa powietrze. Obfity deszcz zaczyna swój opad. Cichy stukot nóg robi się bliższy, a w ciemności pojawiają się pary oczu, w dziesiątkach, a nawet setkach – masa małych czerwonych oczek spogląda teraz na parę wędrowców. Yneryth wyraźniej jest przerażony. Noiter podejmuje decyzje – koszmar stał się zbyt niebezpieczny. Podbiega do wilka, który się skulił w kulkę i potrząsa nim, próbując przekrzyczeć deszcz:
- Yneryth! Musisz mnie posłuchać! – Z ciemności zaczynają się wyłaniać wielkie robacze odnóża – Potrzebuje, żebyś się obudził! To tylko koszmar, a ty go śnisz! Weź to w swoje ręce, bo inaczej nie będzie przyjemnie! Błagam!

Yneryth?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 631
Ilość zdobytych PD: 315
Obecny stan: 533

Od Yneryth'a: Quest 15 ~ Hipnoza | Pełnia

Na niebie widniał księżyc w pełni, oznaczało to tylko jedno, nową wyprawę poza teren watahy. Opcji na podróże było wiele. Gdzie dziś wybierze się Yneryth ?
Wilk leżał na szczycie wzniesienia, znajdującego się pośrodku niczego. Był na polanie. Jedyne co mu wtedy towarzyszyło to drzewo jabłoni, takie towarzystwo było dla niego zupełnie wystarczające. Przebudzając się ze swojego letargu, spojrzał na niebo tak jak zawsze. Widząc błyszczące gwiazdy, niebo bez najmniejszej skazy, w postaci chmur, dojrzał swoje ulubione zjawisko, księżyc w pełni. Błyskawicznie wstał i podziwiał piękny kolor swojego futra. Czuł się wyjątkowy. Udał się w kierunku strumyka, by wymyć się i imponować wszystkiemu swoim idealnym kolorem.
Najedzony i wymyty był już gotowy, by wyruszyć w cało dniową podróż. Jego dzisiejszym celem było sprawdzić, co znajduje się na szczycie wodospadu, który kiedyś widział. Maszerował stałym, dość szybkim tempem, wzdłuż szlaku wodnego. Podziwiał krystalicznie czystą wodę, która odbijała całe niebo w swoim lustrze. Znajdował się już w miejscu, w którym czasem trenował wytrzymałość swoich nóg, wartki strumień nadawał się do tego idealnie.
Spojrzał w tafle wody, żeby zobaczyć samego siebie i powspominać nostalgicznie inne samotne podróże. Wielkie było jego zdziwienie, gdy w widzianym obrazie pojawił mu się dziwnie znajomy wilk, usłyszał w głowie słowa "Destate de fiksi nuk et in eternum”. Przez głowę przeleciało mu wiele wspomnień z dzieciństwa, z tego dnia, gdy został porzucony. Widział rodziców zostawiających go i odchodzących w pośpiechu. Wydawało mu się, że przed czymś uciekali. Wszystkie obrazy nagle zniknęły, wilk z wody nagle stał przed nim. Szedł w głąb lasu bez słowa. Basior intuicyjnie czuł, że musi za nim podążać. Te wizje, ten znajomy wilk. Czy to była szansa na dowiedzenie się prawdy?
W głowie Yneryth’a wrzało od kontrowersyjnych opcji. To co, właśnie robił, było skrajnie głupie, udawać się za nieznajomym wilkiem w las. Z drugiej strony czuł przeczucie nie do opisania, że to jest ten dzień, dziś się dowie. Wszystko mówiło tylko o plusach danej sytuacji. Taka okazja mogła się już nie powtórzyć, w głowie wciąż słyszał niepokojące szepty, niektóre głosy kojarzył, ale nie miał pojęcia dlaczego. Nagle przystanął, wilk prowadził go w zakazane tereny. Nie wiedział, czy może kontynuować spacer. Nagle nieznajomy obrócił się, a w głowie basiora było słychać głos Eleshara. Mówił, a raczej szeptał:
- Nie bój się, choć.
Ten głos złamał wilka wewnętrznie. Ruszył dalej, prawo wilków, których nie obchodzi jego życie, nie dotyczy go w takich sytuacjach. Nie może stracić takiej szansy. Był na równi z podejrzanie znajomym mu wilkiem. Był on szarego umaszczenia, silnie zbudowany, jego łapy były prawie dwukrotnie większe od jego. Gdyby chciał, mógłby rozszarpać żywcem Yneryth’a, a jednak tego nie robił. Basior czuł się doceniony, mogąc iść jak równy z równym z takim wilkiem.
Las robił się coraz gęstszy, z drzew zwisały liany, krzewy były wielkie, trawa długa. Wyglądało, jakby nigdy tu nie było niczego. Nieznajomy znów się obrócił, w głowie wilka znów zabrzmiały głosy:
- Początek. Podróż. Porzucony.-  Powiedziały wszystkie głosy jednocześnie, a potem ustały.
- To tu. – Zakończył głos Eleshara.
Nieznajomy wilk jakby wyparował. Basior nie wiedział, co ma dalej zrobić, nie miał nawet pojęcia jak wrócić do domu. Przed sobą widział wydeptany szlak. Właśnie nim zdecydował się podążać. Wilk wstąpił w jakiś dziwny trawiasty krąg. Trawa była równo wydeptana, jak gdyby miała formować łuk. Po wejściu za linie futro wilka stało się białe, straciło swój wyjątkowy kolor. Yneryth przełknął ślinę zaniepokojony, to nigdy się nie wydarzyło. Bał się iść dalej, ale musiał, nie miał już innej opcji. Idąc w głąb, widział wypalone w trawie znaki, jeden z nich był mu dziwnie znajomy, reszta była mu nieznajoma. Zauważył jakiś ołtarz ?
Wilka stał już na piedestale, obejrzał się dookoła. Widział trzy kręgi otaczające budowle i pięć znaków, a znał tylko jeden. Tego znaku nauczył go przybrany ojciec. Ów symbol oznaczał wieczny mróz. Eleshar opowiadał mu w dzieciństwie legendy, o watasze mrozu, wilkach, które nie bały się niczego. W legendach były opisywane jako białe bądź szare wilki. Nigdy nie były pokojowe nastawione do obcych bądź wilków nieczystej krwi. Władały magią zimy, magia mroziła ich przeciwników i skazywała na wieczne potępienie, jako lodowa figura. Do tej pory Yneryth myślał, że to zwykła bajka, teraz wiedząc, że wiele wilków ma talenty magiczne, zaczynał rozważać nad możliwym dla siebie, pochodzenia z ów stada. Wszystko składało się w całość, nie był czystej krwi, ponieważ władał też magią ziemi. Czy jego rodziców spotkał los lodowej figury ? Wrócił wzrokiem na środek ołtarza. Znajdował się tam nieznany mu znak, wilk nie mogąc się oprzeć, stanął na środku. Wilk padł nieprzytomny, zaczął dostawać wizji, widział swoich rodziców uciekających od niego. Dwa wilki, wadera miała szare futro, skarpetki miała podchodzące w lekki brąz. Samiec był śnieżno biały. Oba wilki zniknęły mu z pola widzenia w zamieci śnieżnej znikąd. Wniosek był prosty, jedno z nich posiadało talent magiczny i władało lodem.
Yneryth obudził się, leżąc w połowie w wodzie. Był w miejscu, w którym ujrzał wilka w wodzie. Odruchowo spojrzał w niebo. Słońce znajdowało się już w jednej czwartej nieba. Wilk przeleżał tu prawdopodobnie nieprzytomny całą noc i kawałek dnia. Wstał, fizycznie czuł się dobrze. Doskwierał mu jednak głód. Jego stan mentalny był jednak w dużo gorszym stanie, nie mógł pozbyć się szeptów, powtarzających te same słowa.
- Przeznaczenie. Porzucony. Podróż.
Wilk nie miał pojęcia co o tym myśleć, nie wiedział nic. W jego głowie rysowały się nieskończone pytania bez odpowiedzi. Czy to jego początek szukania odpowiedzi na życiową zagadkę? Basior udał się z powrotem na tereny watahy. Nie spuszczał oczu z zakazanego lasu po drugiej stronie lasu. Cała ta wizja czy halucynacja nie dawała mu spokoju. Niestety z widzianego mu zniszczonego i opuszczonego ołtarza pamiętał tylko dwa znaki, których znaczenia nie znał. Był to znak na środku oraz znak znajdujący się naprzeciwko znanego przez niego symbolu. Jego marzeniem w tej chwili było poznać swoich rodziców, zobaczyć ich i móc z nimi pogadać. Yneryth był mentalnie rozszarpany, zastanawiał się, kim był szary wilk, który był jego przewodnikiem, a co lepsze czemu wydawał mu się znajomy.
Basior doszedł na polanę, był wyczerpany fizycznie po swojej wycieczce. Jak tylko znajdował się w cieniu jabłoni, padł jak trup i zasnął, mając nadzieje, że chociaż sny mu odpuszczą w tej chwili. Chciał zapomnieć, chociaż na chwile kim jest, chociaż tego nie wiedział.

C.D.N

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1028
Ilość zdobytych PD:514 + 5% (25) za długość powyżej 1000 słów.
Nagroda za Quest:  250 PD +3 pkt siła, +2 pkt obrona 
Obecny stan: 5737

Od Itami c.d Deus'a ~ Wędrówka

- Jesteś pewna, że czegoś brakuje? - zapytała niepewnie, kręcąc się po schowku z wysuszonymi ziołami. Zawsze, gdy Itami rozpoczynała pracę, pierwszym jej rutynowym krokiem, było sprawdzenie kompletnego zaopatrzenia w zioła. Lonya jednak przecząco pokręciła głową i ograniczyła się jedynie do tychże słów.
- Idź do Nabi, ja sprawdzę wszystko jeszcze raz.
Jej polecenie było jednak niejasne, gdyż zastanawiała się, czego mogło im zabraknąć. Przed wykonaniem powierzonego jej zadania, wykonała logistyczną kontrolę jeszcze raz i rzeczywiście, zabrakło im trochę agrestu, kwiatu wrzosu i jarzębiny.
I tak Itami wyruszyła w wędrówkę po topniejącym powoli śniegu - już nawet wiatr mówił jej, że nadchodzi wiosna.
~ Przydałoby się. Wydawało się jej, iż to była najdłuższa zima ostatnich lat. W miejscach stopniałego śniegu, Itami czuła niezwykle rozmokłą ziemię, a gdzieniegdzie, przez warstwę bieli przebijała się świeżo kwitnąca zieleń. Jedynie drzewa pozostawały bezlistne - wyglądały jak czarne, duże i sztywne łapy potwora z rozczapierzonymi palcami. - Ten widok nigdy nie napawał Itami optymizmem, ale pocieszała się z uśmiechem pod drobnym noskiem, że to jedynie efekt przejściowy - na wiosnę znów zazielenieją nowym życiem. Wędrówka nie trwała jednak zbyt długo, bowiem wystarczył rzut kamieniem, aby pojawić się w jaskini watahowej botaniczki. Itami z uśmiechem powitała ją ciepło i poprosiła o wskazane zioła. Nabi była niewidomą waderą, ale jej doskonały węch pozwalał jej przemieszczać się po wnętrzu, jakby znała je, jak własny ogon. Węchem badała dane zioło i zrywała je raz po raz. Złapała w pyszczek podane zioła i musnęła botaniczkę nosem w ramach podzięki za nieocenioną pomoc i ruszyła w drogę powrotną do lecznicy - wtedy naszło ją niemiłe przeczucie, że zaraz coś się stanie - nie wiedziała bowiem, czy to przez wiatr, gwiżdżący wśród drzew, czy też podejrzany zapach. Podejrzany, obcy zapach. Ciarki przeleciały jej po grzbiecie i nie bez powodu - poczuła z początku niezrozumiały dla niej lęk, wszak porusza się bezpiecznych szlakiem watahy, ale nie wiedziała jednak, co się za moment ma wydarzyć. Nie zrobiła nawet dwóch kroków, gdy nagle do jej uszów dobiegł czyiś wściekły warkot, jak rozpalony silnik motocykla i odwracając się w lewo, ujrzała pędzącego ku niej basiora z obnażonymi zębami i wściekłym mordem w oczach. Gdyby nie wykonała manewru wymijającego, obcy wilk zapewne wczepiłby się w jej kark, swymi ostrymi zębami, a tak, jedynie zatrzasnął przed nią swój pysk, z którego ciekła gęsta, ohydna ślina. W ataku paniki o swe życie i strachu przed zadanym bólem, wadera krzyknęła głośno, ogłuszająco, wypuszczając z pyska zioła i rzuciła się w szaleńczą ucieczkę. Wydawało się jej, że w pędzie, czuje oddech szalonego basiora na swym karku, dlatego w swój bieg włożyła wszystkie swoje siły i pasję, krzycząc jednocześnie o pomoc. Nie miała też pojęcia, dokąd ucieka - byleby uciec i schronić się przed bestią, uwięzioną w ciele obcego basiora.
- Pomocy!! Niech ktoś zabierze ode mnie tego świra! - wrzeszczała w niebogłosy, czując jak jej oczy zapełniają się świeżymi łzami, przesyconymi strachem, który potęgował z każdą chwilą, gdy słyszała za sobą szaleńcze warczenie napastnika. Następnie obejrzała się za siebie, aby ocenić odległość, dzielącą ją od wilka, ale nim zdążyła zrobić cokolwiek, zaryła w coś twardego. Siła uderzenia odrzuciła ją do tyłu, a sam jej napastnik zaś, prężnie odbił się od ziemi i z hukiem wpadła w coś, lub kogoś. Spostrzegłszy dwóch basiorów - jeden czarny, leżący na drugim, białym, jak ten śnieg. - wstała pośpiesznie i podbiegła blisko tego, z którym prawdopodobnie się zderzyła, mając nadzieję, że ten spuści łomot temu czarnemu, jednakże nic takiego się zdarzyło. Napastnik powstał, wyminął tego białego i zaczął powolnymi, ciężkimi krokami zmierzać ku Itami. Ta w napadzie kolejnej paniki, rzuciła w agresora urok, powodujący paraliż wszystkich jego mięśni - teraz stanął, jak ten wryty słup w twardą ziemię, zastygł w bezruchu, ograniczając się jedynie do ruchów oczami, w których nadal ziała pusta, przepełniona żądzą krwi agresja. Itami podeszła i jedynym zdecydowanym ciosem zdzieliła basiora w pysk, trzasnęło, aż miło, a dźwięk uderzenia odbił się echem. Wadera postarała się, aby w to wszystko włożyć, jak najwięcej sił i pasji. Następnie ten drugi basior chwycił tego czarnego za ogon i zmusił go do spojrzenia mu w oczy.
- Malum, durniu, ogarnij się! - warknął ten biały.
~ Wy się znacie? - Ale zanim zadała takowe pytanie, zorientowała się, że nie musi tego robić. Zrozumiała wszystko bez problemu. Odwróciwszy się w pędzie, chciała rzucić się w dalszą ucieczkę, ale jakaś nagła siła złapała ją, za jej długi, lisi ogon,
- Puszczaj mnie! - krzyczała owładnięta paniką. - PUSZCZAJ!
- Nie bój się! Malum już nic ci nie zrobi!
- Kim wy do ku**y nędzy jesteście! - krzyknęła wadera, próbując się wyszarpać z uścisku białego basiora.
- Przedstawię Ci się i przeproszę za mojego towarzysza, ale najpierw uspokój się!
Czysta chęć ucieczki, zamieniła się w rozpacz i po chwili, po policzkach wadery popłynął strumień łez. Serce waliło jej, jak szalone, chcące wręcz przebić się przez jej pierś i uciec, tak jak ona chciała to uczynić. Niech się dzieje, co chce!- Pomyślała i przestała się szamotać, a potem w głowie zaczęła układać wszystkie najczarniejsze scenariusze. ~ Zabiją mnie... zabiją, ale jeszcze przedtem zgwałcą, ulżą sobie na moim ciele, jak na szmacianej zabawce, a potem zamordują... tak, jak zazwyczaj zabija się zwierzynę. Ten czarny chwyci mnie za szyję i przy jego gabarytach, wystarczyłby jeden uścisk, aby zmiażdżyć mi krtań. - Zatapiała się w tych myślach, ale wola walki o życie nie dawała jej spokoju. I jak każdy, o życie chce się bić, tak Itami nie chciała poddawać się łatwo.
- PUSZCZAJ MNIE, SKUR****NU! - warknęła na niego Itami.
No i puścił. Itami, gdy poczuła, że uścisk zwolnił jej ogon, odskoczyła od basiorów na bezpieczną odległość, z której w razie czego, będzie mogła kontynuować ucieczkę.
- Uspokoiłaś się już? - zapytał łagodnie ten biały, ale Itami nie chciała się nabrać.
- Czego ode mnie chcecie?! - odpowiedziała ostro pytaniem, cofając się jeszcze o kilka kroków.

<Deus, Malum?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 939
Ilość zdobytych PD: 469 PD
Obecny stan: 2842

Od Shori do Noiter’a ~ „Rzut piórem”

Dwa miesiące. Dokładnie tyle byłam już członkiem Watahy Renesme. Ile przez ten czas się działo? Naprawdę sporo. Jednak mimo wielu cennych lekcji i doświadczeń nadal nie potrafiłam latać. Po kuracji u Lony oraz taty, wszystko sprawnie się zaleczyć i mogłam już wrócić do swoich prób nauki latania.
Jęknęłam sfrustrowana, gdy po raz kolejny wylądowałam w piachu, na wybrzeżu. Na pewno dorobiłam się dzisiaj nie jednego siniaka. Postanowiłam, że poleżę sobie w tej jakże komicznej, dla osoby trzeciej pozycji. Przecież nic złego nie może się stać.
− Wszystko w porządku maluchu? – Usłyszawszy obcy głos, wstałam, pośpiesznie otrzepując się z kilkumilimetrowego kruszywa.
− Tak, tak, nic mi nie jest. – odpowiedziałam, a mym oczom ukazał się młody basior, o bogowie, z pięknymi skrzydłami.
− Całe szczęście – odpowiedział z wyraźną ulgą. Podleciał bliżej i usiadł kilka kroków przede mną.
− Kim jesteś? Nie widziałam, Cię tu wcześniej. – Spytałam, badając wzrokiem wilka.
− Ah tak, wybacz. Jestem Noiter, niedawno dołączyłem do watahy. Nowy opiekun. – powiedział, po czym uśmiechnął się miło. –A Ty?
− Shori. – odpowiedziałam krótko, lecz po chwili nieco przygnębiona dodałam. – uczę się latać, ale coś marnie mi to idzie.
− Naprawdę? Dlaczego rodzice ci nie pomogą? –Spytał basior, przyglądając się moim poczynaniom.
− Nie mają skrzydeł. – odpowiedziałam, po czym wskoczyłam na metrowe wzniesienie. Wzięłam rozbieg, po czym wyskoczyłam nad plażę, trzepocząc skrzydłami. Przez chwilę szybowałam ten kąsek nad ziemią, niesiona nadmorskim wiatrem, po czym zleciałam z głuchym hukiem, gdy tylko przestało wiać. Przeklęłam pod nosem swoją jakże mizerną próbę.
− Źle rozkładasz ciężar ciała. Ruch skrzydeł też masz do poprawy… − oznajmił Noiter, podchodząc do mnie.
− Mówisz? – spytałam, na co ten przytaknął i pomógł mi się podnieść. W jego oczach dostrzegłam tajemnicze iskierki. Co one znaczą?

<Noiter?>
A może tak lekcje latania?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 273
Ilość zdobytych PD: 136
Obecny stan: 821

Od Shori c.d Naharys ~ „Burza w kostce lodu”

- Będziesz starszą siostrzyczką Chmureczko. – Powiedział do mnie rozradowany Naharys. Potrzebowałam chwili, by dotarły do mnie jego słowa i zrozumienie przyczyny radości. Czułam, jak znaki zaskrzyły mi się żywiołowo.
-Jak to pięknie brzmi… - rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, przyszłe zabawy lub nauki z rodzeństwem. Miałam ochotę skakać z radości, jednak mój entuzjazm szybko przytłumił ból. Po dosłownie sekundowym grymasie spowodowanym gwałtownym ruchem podeszłam przytulić się do basiorów, ciesząc się z nimi, z dobrej nowiny.

< Time skip – kilka dni później, jaskinia medyków >

− Shori, pamiętaj, że nie wolno Ci jeszcze nadwyrężać barku, a o lataniu już nie wspomnę. – oznajmiła Lonya, medyczka w naszej watasze. Byłam pod jej opieką przez ostatnich kilka dni. Nic poważnego, po prostu chodziło o „szczenięcą żywiołowość” i ryzyko przesilenia się. Przytaknęłam skinieniem głowy, nudziło mnie już leżenie, albo gra w „młyna”, choć przez pierwsze kilka godzin przesuwanie kamyków po narysowanej na ziemi planszy, było niezwykle ciekawe. Wadera westchnęła, rozumiejąc moje położenie. Usiadła naprzeciw mnie, po czym spojrzawszy mi w oczy, powiedziała:
− Wiesz, że nie mówię tego, by zrobić Ci na złość.
− Wiem… − powiedziałam, uśmiechając się delikatnie do wadery, na co ta odpowiedziała mi tym samym. Przytuliła mnie ostrożnie, po czym oznajmiła:
− Za kilka minut przyjdzie po Ciebie Pina. Wrócicie razem do domu, a jeśli będziesz się oszczędzać jeszcze przez trzy dni, to gdy przyjdziesz do mnie na zdjęcie opatrunku i kontrolę, pozwolę ci wrócić do lekkich treningów lub dłuższych spacerów. – Na słowa wilczycy zaiskrzyły się aż moje znaki, a ja sama poczułam wewnętrzną determinację, by wytrwać jeszcze te kilkadziesiąt godzin.
− Jak tu wrócę, to wyciągnę Cię na spacer po wybrzeżu. –Zameldowałam z radością, spoglądając na lisicę, na co ta się zaśmiała i poczochrała mnie po grzywce.
− Z chęcią. Poszukamy bursztynów. – powiedziała i puściła mi oczko. W tym momencie w progu jaskini stanęła Pina.
−Mamo! – potruchtałam do wadery na trzech łapach, chcąc nie nadwyrężać jeszcze barku. Wtuliłam się w jej pierś – Tęskniłam.
− My za tobą też. – powiedziała, całując mnie w czoło, po czym spojrzała z wdzięcznością na Lonyę.
− Jak się czujecie? Bardzo urośli? – zaczęłam obsypywać wilczycę pytaniami, na co obie dorosłe się zaśmiały. Szybko wymieniły się paroma zdaniami, po czym spacerkiem ruszyłyśmy z Piną do domu. Po drodze dostałam wszystkie odpowiedzi, burę oraz nieco rad, jak opiekować się rodzeństwem. Gdy tylko wróciliśmy, przywitał nas rozczulający widok…
Naharys drzemał z maluchami na piersi. Grzechem było ich budzić. Stwierdziłyśmy więc z Piną, że nie będziemy im przeszkadzać i zajmiemy się czymś, przed jaskinią. Padło na kółko i krzyżyk, albowiem, nadeszło przedwiośnie i spory skrawek ziemi przed naszą jaskinią był dość suchy, by móc usiąść i nie brudzić sobie zbytnio sierści.

<Naharysie?>
Jak się spało?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 427
Ilość zdobytych PD: 213
Obecny stan: 685

niedziela, 30 stycznia 2022

Od Yneryth’a c.d Noiter’a ~ Niespodzianka

Z niechęcią biały wilk zaczekał na pobratymca. Nowy był inny od innych, zdawało się, że nie mówił prawdy. Yneryth jednak musiał uwierzyć w jego historię, na razie. Najbardziej zastanawiające były jego skrzydła, czarne pióra, dość masywne. Wyglądał wręcz nie zwyczajnie. Czarne skrzydła i ubarwienie wilk łączył bezpośrednio z magią mroku.
Gdy Noiter wyszedł z jaskini alfy, wydawał być się zadowolony. W tamtym momencie wilk czytał go jak otwartą księgę, od razu wiedział, że może zostać, i cieszy się z widoku pobratymca. Yneryth wstał i próbował nie być sobą, teraz on kłamał i grał. Pytał, jak gdyby obchodził go los nowego wilka. W głębi jednak czuł odrobinę współczucia. Jego historia nie była ciekawa, odrzucony, a nawet wygnany przez własną rodzinę. W tym momencie wilk zdał sobie sprawę, że on sam został wygnany, a raczej porzucony. Myśl o rodzinie zamieszała w głowie Yneryth’a na tyle, że zaczął być naturalnie miły. Mówiąc krótko, oddał swoją samotność dla nieznajomego mu wilka, ba cała wypowiedź Noiter’a miała kształt układający się w wampiryzm senny. Wilk postanowił, że dziś nie zaśnie. Nie wiadomo do czego był zdolny przybysz.
Wędrowali razem przez gaj. Była to idealna okazja, by dowiedzieć się czegoś o instynkcie albo doświadczeniu towarzysza obecnej podróży. Był jeden problem jak wymusić na nim użycie umiejętności. Basior szedł równym tempem, nie zatrzymując się ani na najmniejszą sekundę. Wydawać się mogło, że idą jak równy z równym, lecz Yn słyszał przyspieszone bicie serca z tyłu. Być może było to związane z jego przelotem nad oceanem, brzmiało to komicznie, ale miało to sens. Ocena szybkości i kondycji nie była wiarygodna. Jedyną rzeczą, jaką mógł się nacieszyć basior była lekko wątpliwa historia Noiter’a. Doszli oboje na granice lasu i polany. Oboje zatrzymali się. Cały obraz natury wokół nich był bajeczny. Z jednej strony ciemny, pełny zagrożeń las, otaczany wonią krzewów i żywicy. Cały obraz gaju, z którego wychodzili, domykał kontrast ich umaszczenia. Dwa wilki obok siebie, pierwszy śnieżno biały, drugi natomiast smolisto czarny. Razem wyglądali jak dwie różne strony medalu. Pytanie tylko który z nich jest dobry, a który zły, a może obaj tacy sami, lecz zgoła inni? Przed nimi była polana, świeża wiosenna trawa, małe kwiatki. Najważniejszy jednak był zapach, było czuć aromat trawy i pola zmieszany z aromatem ziemi/błota. Na niebie było widać powoli wschodzące słońce. W tym momencie Yneryth pomyślał o niej, o Tsumi i jednym z ich wspólnych spotkań tutaj. Szybko uciekł od tego myślami i warkną;
- Kto pierwszy na szczycie pagórka, ten nie musi polować.-Basior zniknął w iluzji i ruszył jak strzała przez trawę w kierunku drzewa.
Nowo poznany basior starał się z całej siły dogonić białego wilka, były to jednak daremne próby, był zbyt zmęczony, by go dogonić. Gdy wszedł na szczyt pagórka, widział już go leżącego i napawającego się zwycięstwem. Usiadł obok niego i zapytał:
- To tu ?
- Tutaj śpię. - Odpowiedział Basior
W tym momencie Yneryth uznał za stosowne powiedzenie mu czegoś o sobie. Zaczął od ułożenia się w tej samej pozycji jak przy rozmowie z Tsumi.
- Generalnie mam teraz pięciu lat. Jedyną rzeczą, jaką pamiętam z dzieciństwa, jest porzucenie przez rodziców w środku lasu bez powodu, w trakcie straszliwej burzy. Dalsza historia raczej nie ma znaczenia i szkoda czasu, by ją opowiadać. Od 2 roku życia jestem samotnikiem z przymusu. Kilka tygodni temu pojawiłem się tak, jak ty dzisiaj. Co prawda nie dałem się znaleźć, tylko ja kogoś znalazłem. - Opowiadał, wpatrzony w las jak gdyby czegoś w nim szukał.
Yneryth nie był pewien czy streszczanie swojej historii nowemu miało sens. Jego zdaniem warto było spróbować, może jednak coś wiedział lub znał wilki z talentem ziemi i lodu. Mogłaby to być potencjalna rodzina basiora. Nie czekając na odpowiedź, wtrącił:
- Dobranoc.
Nie spuszczał oczu z pobratymca, ponieważ mu nie ufał. Leżał wpatrzony w niego przez co najmniej jedną godzinę. Potem bezwładnie zasnął ze zmęczenia.

Noiter ?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 634
Ilość zdobytych PD: 317
Obecny stan: 4948

Od Noiter'a c.d Yneryth'a ~ Niespodziadnka

- Ja… - zawahał się na moment, jednak postanowił powiedzieć prawdę – Zostałem wygnany ze swojego poprzedniego klanu. Własna rodzina się mnie wyrzekła – odparł zasmucony – Nigdy nie wychylałem nosa poza granice mojego klanu, więc niezbyt sobie radzę w pojedynkę. Dlatego szukam nowej watahy – wyjaśnił.
Przez chwilę szli w niezręcznej ciszy, po czym Noiter postanowił ją przerwać.
- A ty? Powiesz mi coś o sobie?
Wilk chwilę milczał, odpowiadając po chwili:
- Moja historia jest nieznacząca. Aczkolwiek kiedyś ci opowiem, ale nie teraz. Wybacz.
- Poczekam cierpliwie – odparł zbyt zmęczony, by dopytywać dalej. Wilk zauważył to.
- Wyglądasz na zmęczonego.
- Bo jestem… - powiedział szczerze. Westchnął – Przelot nad oceanem nie był najmądrzejszą decyzją.
Po tej wymianie zdań dalej szli w ciszy. Zaczęli mijać tereny coraz to bardziej obfite w nowe dla Noitera zapachy. Im dalej szli, tym częściej trafiali na innych. W końcu doszli w okolicę wielkiej skały.
Zatrzymali się i basior się do niego odezwał:
- Jesteśmy na miejscu. Teraz wszystko zależy od ciebie – powiedział, zaczynając odchodzić.
- Poczekaj! – zatrzymał go – Wiem, jak to zabrzmi, ale… poczekasz na mnie? Jeśli się uda, chciałbym później jeszcze z tobą porozmawiać… może byś mnie oprowadził?
- Możliwe – odparł tajemniczo.
Jedna rozmowa z alfą później.
- Jesteś! – powiedział szczęśliwy, widząc, że Yneryth poczekał.
- Jestem. Jak poszło?
- Całkiem dobrze. Zostałem przyjęty. Teraz muszę tylko znaleźć jakieś miejsce, w którym mógłbym zostać. Znasz może jakieś?
- Hmm, jest parę miejsc, zależy, czego szukasz. Samotnia czy nie?
- Raczej nie. Dobra, bardzo nie. Lubię przebywać wśród innych.
- Niestety, nie mogę zbytnio pomóc. Z natury jestem samotnikiem. Gdzieś tam są wolne jaskinie, lecz ja używałem ich tylko raz.
- A nie mógłbym jednej nocy przenocować gdzieś blisko ciebie? Jesteś jedynym, kogo tu poznałem... Wiem, że prawie się nie znamy, ale dla mnie to ważne. Mimo że lubię przebywać z innymi, to wywieram często dosyć... kiepskie, pierwsze wrażenie.
-Możesz do mnie przyjść, ale ja śpię w dzień. Jest taka polana z drzewem jabłoni, właśnie tam śpię. – Lekko i nie śmiało uśmiecha się do nowego.
-Spokojnie, ja mam bardzo różne godziny spania. Od najmłodszych lat mam tak, że czasami nawet przez kilka nocy nie śpię, tylko leże patrząc się tępo przed siebie, ale cóż taki los. Choć istnieje sposób na sen dla mnie, jednak wymaga on innego wilka – stwierdził tajemniczo. - Więc byłbym zachwycony, mogąc spędzić ten czas z tobą.
- Hmm, co masz przez to na myśli? – Z ciekawością przyjrzał się młodzikowi.
- To nic takiego – odparł ten niepewny, wiedząc, jakie ludzie mieli podejście do jego daru – Powiedzmy, że śni mi się lepiej z kimś – odparł enigmatycznie.
Yneryth zbytnio nie ufając tej odpowiedzi, tylko rzucił – Niech będzie.
- A więc idziemy?
- Jasne – powiedział basior, ruszając w znanym sobie kierunku. Za nim z nadzieją ruszył młodzieniec.

Yneryth?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 437
Ilość zdobytych PD: 218
Obecny stan: 218

Od Deusa: Quest nr 3 | 4 | 5 ~ Zaraza | Starzec | Niezwykłe wydarzenie

Od jakiegoś czasu do moich uszu docierały plotki o zmianie w zachowaniu zwierzyny łownej. Nie potrafiłem polować, więc moja wiedza na ten temat bazowała tylko na tym, co usłyszałem od innych, ale wydawało mi się to bardzo niepokojące. Na chwilę obecną nikt nie został ranny w wyniku ataku, a tajemnicza piana z pyska nasuwała mi kilka możliwych powodów owej choroby. W moim poprzednim miejscu zamieszkania, do usuwania czegoś takiego stosowano coś, co określali jako "szczepionki", wrzucane do jedzenia, by zwierzęta zamieszkujące las nabrały na tę chorobę odporności. Nie znałem jednak sposobu, by je pozyskać. Żadna opisana gdziekolwiek roślina w książkach, które miałem w rękach, nie uniemożliwiała mi wyleczenie zarazy dotykającej zwierzęta. Czułem się wręcz bezsilny i przytłoczony tym wszystkim, jednocześnie wiedziałem, że w najbliższym czasie będę musiał ograniczyć wędrówki do lasu. Bałem się, że jeżeli zostanę ugryziony przez zwierzę, to zachoruje jak one i stanę się niebezpieczny dla watahy. Mimo wszystko musiałem gdzieś rozruszać swoje kości, więc chodziłem na spacery w miejsca, w których raczej nie było dużej ilości zwierzyny łownej. Pewnego dnia, podczas takiego spaceru, w oczy rzuciła mi się szarawa, chuda, wilcza sylwetka, wpatrzona w niebo i szepcząca coś do niego. Początkowo zareagowałem na wszystko zupełną nieufnością oraz strachem, jednak jego wyblakłe oczy po chwili wbiły się we mnie.
- Podejdź, nie musisz się bać — po głosie słychać było, że wilk jest raczej wiekowy.
Byłem zaskoczony tym, jaką spokojną atmosferę przy okazji wywołały jego słowa. Od razu poczułem się spokojniejszy i że mogę zaufać osobnikowi znajdującemu się przede mną. Mimo wszystko dość ostrożnie zbliżyłem się do wilka, zostawiając niewielki dystans między nami. Był on dla mnie zupełnie obcy, nie widziałem nikogo podobnego do niego w watasze, ani nawet nie słyszałem o kimś w jego wieku. Miałem okazję przyjrzeć się starcowi i ku mojemu zaskoczeniu, wyglądał, jakby miał się zaraz rozsypać od zwykłego podmuchu wiatru.
- Co tutaj robisz? – zapytałem.
Gdybym nie znajdował się na terenie watahy, nigdy nie byłbym tak odważny, by w ogóle zbliżyć się do tak przedziwnej postaci.
- Nie jestem stąd – szepnął. – Chcę wrócić do domu.
Wryło mnie w tym momencie. Poczułem jakiś dziwny uścisk w gardle, który uniemożliwił mi wydanie jakiegokolwiek dźwięku ze swojego gardła.
- Skąd więc pochodzisz? – zapytałem.
Miałem nadzieję na uzyskanie jakiejś podpowiedzi czy wskazówki.
- Z ciemnego lasu.. nie wiem, co tu robię – jego głos był słyszalnie podłamany, był po prostu chodzącym nieszczęściem.
Pokiwałem tylko głową, od razu zastanawiając się, czym może być wspomniany ciemny las. Do głowy przyszło mi tylko zakazane dla mnie Forêt Ombragée, w którym ponoć zdarza się, że ktoś ginie i nie może liczyć na wieczny spoczynek. Zerknąłem ku niebu. Ostatnie dni przynoszą mi coś za dużo zmartwień. Najpierw choroba zwierząt, a teraz ten dziadek. Mimo wszystko, chciałem się dowiedzieć, czy może ten starzec będzie wiedział coś o tej zarazie.
- Widziałeś może zarazę zwierząt, przez którą leci im piana z pyska? – powiedziałem.
Nasze spojrzenia spotkały się, a on wydał z siebie dość głośne westchnienie, jakby próbował coś sobie przypomnieć.
- Pod moim drzewem rośnie pewna roślina, która wyginęła tutaj. Ponoć chroniła przed takimi chorobami – powiedział.
Nie podobało mi się jego „ponoć” w zdaniu, wolałbym mieć przed sobą pewnik. Dziadek był jednak tak zagubiony, że nie liczyłem na dalsze rozwinięcie tego tematu. W takim razie nie zostało mi nic innego, jak wybrać się do tego nieszczęsnego lasu z wilkiem, licząc na to, że po drodze nic mnie w nim nie zje i wszystko rozjaśni się na miejscu. Usiadłem na trawie, analizując to, jak wielki obszar zajmuje wcześniej wspomniany ciemny las i czy nie lepiej zaangażować w wyprawę Maluma.
- Musimy iść sami, jeżeli masz wrócić cały – szepnął starzec. – Drzewa wyjątkowo cię wpuszczą, skoro idziesz ze mną.
W tym momencie na moim grzbiecie zjeżył się włos. Moje wcześniejsze obawy nie zostały w żaden sposób uspokojone przez dziadka, a tylko podsycił w moim sercu uczucie strachu. Rozejrzałem się nerwowo, dosłownie czując, jakbym przeniósł się w inny wymiar. Nikogo nie było, nawet żaden ptak nie przeciął nieba. Uświadomiło mi to tylko, że aktualnie nie mam innego wyjścia, jak iść ze starcem do jakiegoś drzewa w ciemnym lesie, w którym nigdy nie było promieni słonecznych i w każdym momencie może mnie coś zjeść.
- Dobrze, chodźmy – powiedziałem, na refleksję będzie czas po wszystkim.
Znałem drogę, w końcu przeanalizowałem wiele map, jednak każdy krok, który pokonywałem dzisiaj, miałem wrażenie, że nie przybliża mnie, a oddala od celu. Byłem po prostu ścięty przerażeniem, które towarzyszyło mi od czubka głowy, do opuszek łap. Próbowałem się dobrze dotlenić, łapiąc głębokie wdechy i długie wydechy. Dawało mi to złudne poczucie bezpieczeństwa oraz pewności siebie.
Po jakimś czasie zauważyłem, że jednak pojawiają się pierwsze drzewa, pokryte mroczną łuną. Pierwszy trzask gałęzi pod moją łapą sprawił, że miałem ochotę wrócić do jaskini. Jeszcze niepewnie zerknąłem za siebie. Nikogo, poza starcem nie było. Tak naprawdę byłem w tym momencie zostawiony samemu sobie, nikt nie pomógłby mi. Nawet jeżeli zginę, prawdopodobnie podzielę losy wcześniej uwięzionych tu duchów. Gdy tylko przekroczyłem granicę lasów, moje oczy zakryła zupełna ciemność. Mimo wszystko kroczyłem dalej, dając im kilka chwil na przyzwyczajenie się do nowych warunków.
- Pozwól, że teraz ja będę prowadził – usłyszałem głos, ale nie mógł on należeć do starca.
Odwróciłem się zmieszany, widząc jasną, świetlistą postać, niemal anioła. Byłem zszokowany, jego uspokajająca energia zadziałała na mnie jeszcze mocniej. Śmiało wyprzedził mnie i lekko unoszącym się w powietrzu krokiem podążał w nieznanym mi kierunku. Ruszyłem od razu za nim, żeby w mroku lasu nie zgubić jego sylwetki. W tym momencie czułem, że mogę mu po prostu zaufać. Zrobiłem jednak dobrze decydując się na pójście za nim i uda mi się uratować watahę poprzez znalezienie tej tajemniczej rośliny. Przyspieszyłem nawet kroku, czując jakby przyciąganie mnie do wielkiego drzewa, wśród którego gałęzi tańczyły kolejne wilkopodobne, świetliste kreatury. Zatrzymałem się obok niego, zupełnie ignorując mojego niedawno poznanego towarzysza i przyglądając się starej roślinie. Nie wyglądała najlepiej, posiadała niewielką ilość liści na sobie. Widać, że duchy starały się jakkolwiek pomóc jej, jednak bezskutecznie.
- Czy to drzewo umiera? – było to raczej pytanie retoryczne, bo oczywiście znałem odpowiedź na nie.
To właśnie był powód, dla którego w ogóle się tutaj znalazłem? Nie słuchałem nawet odpowiedzi ducha, po prostu delikatnie naciąłem swoją łapę, by drzewo mogło skorzystać ze spływającej z rany złotej cieczy i uleczyć się. Uniosłem głowę do góry, obserwując, jak odzyskuje swój dawny blask. Jego uszkodzenia w korze zasklepiły się, liście odrosły. Moją uwagę od razu przykuły rosnące wśród konarów kwiaty, o pięknym, burgundowym kolorze.
- To kwiat, o którym mówiłem – powiedział duch. – Wystarczy, że rzucisz go w drodze powrotnej na ziemię. Rozrośnie się, a jedzące go zwierzęta będą odporne na zarazę. Jeżeli znowu zacznie ich brakować, wystarczy, że skropisz je krwią jak to drzewo.
Kiwnąłem głową i zbliżyłem pysk do konaru, by zerwać jednego ze wspomnianych kwiatów. Nie mogłem uwierzyć, że tak piękna i nieznana mi roślina może być rozwiązaniem dla naszego problemu.
- Dziękuję ci za pomoc z powrotem do domu – dodał. – Wydaje mi się, że pora na ciebie.
Kiwnąłem głową i podziękowałem za kwiat. Ruszyłem w drogę powrotną, mając nadzieję, że nie zgubię się wśród drzew. Bardzo niewiele widziałem w obecnych ciemnościach, każdy dźwięk na swój sposób przerażał mnie, aż w końcu postanowiłem zwyczajnie wybiec z gęstwiny drzew. Miałem dość ogarniającego mnie tam strachu, a bez towarzyszącego mi ducha, był on o wiele bardziej dla mnie wyczuwalny. Zatrzymałem się dopiero gdy ból łap stał się nie do wytrzymania, a dodatkowo miałem pewność, że znajduję się już w bezpiecznym obszarze. Widziałem słońce, poczułem wiatr oraz zapach świeżego powietrza. Na całe szczęście w pysku cały czas miałem kwiat. Rozejrzałem się po okolicy, szukając odpowiedniego drzewa do rozpoczęcia hodowli owej rośliny. Gdy znalazłem dość wysokie i rozległe, podszedłem do niego i rzuciłem, tak, jak powiedział mi duch, go na ziemię. By upewnić się, że wszystko będzie działać, skropiłem go jedną kroplą krwi z lekko cieknącej jeszcze rany i zostawiłem, by mogło sobie spokojnie działać. Mam zamiar w przyszłości zbadać dokładniej te kwiaty, bo miałem przeczucie, że mają one o wiele więcej ukrytych właściwości. Warto też byłoby odkryć, dlaczego w pewnym momencie znikły z tych terenów. Dodatkowo dalej w głowie miałem słowa ducha, że kwiat uratuje przed zakażeniem. Oznaczało to, że obecnie chore zwierzęta nie są w stanie wyzdrowieć i najlepiej byłoby je zabić, by nie stwarzały dłużej zagrożenia. Nie nadawałem się do tej roli, ale wiedziałem, że Malum będzie raczej chętny do wykonania tego typu zadania, więc wracając do centrum watahy, szukałem go cały czas kątem oka. Gdy go znalazłem, powiedziałem mu, bardzo urywkowo, co się stało i dlaczego musimy wybić owe zwierzęta, by przywrócić dawne bezpieczeństwo. Nie wspominałem mu o duchu w lesie, ani nawet o tym, że uratowałem drzewo, ponieważ wiedziałem, że tylko niepotrzebnie bym go zdenerwował. Uważał bowiem, że moje moce są zbyt kosztowne, by od tak ich używać i nigdy nie poparłby mojej decyzji. Po wszystkim musiałem jeszcze znaleźć alfę, by powiedzieć jej o moim odkryciu. U niej nie kryłem się ze szczegółami. Tak ważna osobowość powinna wiedzieć o wszystkim, co dzieje się w watasze.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1480
Ilość zdobytych PD: 740 PD
Nagroda za Questy: 350 PD +2 siła, +4 inteligencja ,400 PD +5 pkt inteligencja, +3 pkt zwinność, +4 pkt kondycja ,350 PD +3 pkt siła, +3 pkt obrona, +2 pkt spryt
Obecny stan: 3249 PD

Od Maluma: Quest nr 2 ~ W pułapce

       Mając przed swoimi oczami kolejną odmowę Deusa, dotyczącą opuszczenia terenu watahy, poddałem się i zaakceptowałem to, że albo tu zostaję z nim, albo nasze drogi w końcu muszą się rozejść. Gdzieś w moim wnętrzu kuło mnie to uczucie, miałem wrażenie, że zostałem zdradzony z jego „nowymi przyjaciółmi”. Z tego powodu oddaliłem się na kilka dni od watahy, by spokojnie wszystko sobie uporządkować w głowie. O wiele lepiej czułem się, mogąc wrócić do lasów, niż kolejny dzień spędzić zamknięty w jaskini. Liczyłem na to, że stanie się coś, przez co Deus postanowi jednak ze mną odejść, ale jednocześnie zauważyłem, że odpoczynek, jakiego doświadczył, poprawił jego kondycję oraz siłę. Chyba taka po prostu miała być kolej rzeczy, a chociaż ciężko mi to przyznać, życie w grupie miało swoje plusy i w pewien sposób nawet mi lżej było, dzieląc się niektórymi zadaniami, niż robiąc niemal wszystko razem. Było mi to tak ciężko przyznać, że po prostu odszedłem, przynajmniej na jakiś czas, wracając do lasu. Nie wiedziałem już, w której części watahy się znajduję, czy w ogóle jestem na jej terenie. Po prostu szedłem, tak, jakby miało to sprawić, że zwyczajnie przestanę myśleć. Nie działało to zbyt dobrze, dalej w głowie kotłowało mi się niesamowicie wiele myśli. Byłem do tego stopnia oderwany od rzeczywistości, że nie zauważyłem nawet królika wbiegającego w pułapkę na niedźwiedzie, która zabiła go jednym uderzeniem. Nawet ja od tego huku delikatnie podskoczyłem, po czym stanąłem, jak wryty przypatrując się całemu obrazkowi. Zbliżyłem się do martwego zwierzęcia, od razu uświadamiając sobie, że jeżeli dalej nie będę uważać, mogę skończyć tak, jak on. Rozejrzałem się po okolicy, widząc kolejną nieszczęsną pułapkę. Ta była jednak otwarta. Postanowiłem nie kusić losu i w żaden sposób nie zbliżać się do niej, wolałbym nie kusić losu. Każdy krok wykonywałem bardzo ostrożnie, by upewnić się, że w żadną z pułapek nie wejdę, jednocześnie szukając jakichkolwiek śladów, które mogłyby mnie naprowadzić na właściciela owych sideł. Nie mogłem jednak namierzyć żadnego tropu, więc schowałem się w zaroślach nieopodal, by obserwować to miejsce. Liczyłem na to, że właściciel sideł pojawi się i będę mógł się go pozbyć. W czasie oczekiwania nawet na chwilę zamknąłem oczy, by odpocząć. Właściciel sideł pojawił się wieczorem. Była to przerośnięta, ruda wiewiórka. Nie sądziłem, że są one w stanie spożywać mięso. Jak widać, codziennie uczę się czegoś nowego. Nie miałem zamiaru dawać jej szansy na zwyczajne odejście, dlatego przypuściłem atak, kiedy była odwrócona do mnie plecami. Szybko zatopiłem w jej karku swoje kły, a dzięki sile rozpędu straciła równowagę. Była już moja, złapałem jeszcze tylko za gardło, by udusić swoją ofiarę, ignorując jej wszelakie próby otworzenia moich szczęk czy innego uszkodzenia mojego ciała. Owo polowanie zakończyło się sukcesem, nie dość, że miałem zapewniony posiłek, to dodatkowo część negatywnych emocji zeszła z mojego ciała, umożliwiając mojej głowie spokojne myślenie na nowo.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 465
Ilość zdobytych PD: 232 PD 
Nagroda za Quest: 300 PD +3 pkt zwinność, +2 pkt inteligencja
Obecny stan: 1396 PD

Od Deus'a: Quest nr 2 ~ W pułapce

Spacery wśród lasów watahy stały się moją rutyną. Dzięki nim utrzymywałem dobrą kondycję, mogłem się odstresować i uporządkować myśli, a dodatkowo poznawałem wiele miejsc, które w przypadku wojny wypadałoby mieć na oku, co było niesamowicie ważne dla mojego stanowiska. Starałem się sumiennie przykładać do swojej pracy, będąc świadomym tego, jak wiele istnień może zależeć od mojej osoby. Dzisiejsza przechadzka nie skończyła się jednak tak, jak zazwyczaj. Wyruszyłem w tę część lasu, w której jeszcze nigdy nie byłem, chciałem dokładnie poznać teren najbliżej środka watahy, bo na chwilę obecną na tyle też pozwalały mi moje stawy. Coś tutaj jednak nie pasowało. Na swojej drodze znalazłem wiele pułapek na niedźwiedzie. Wszystkie były otwarte, a ślady na ziemi sugerowały, że jakiś czas już tu leżą, jednak na szczęście żadne stworzenie nie było w nich uwięzione. Nie byłem jednak w stanie ustalić, kto je postawił, ponieważ dobrze zamaskował swój zapach. Nie zmienia to tego, że są one dla nas zagrożeniem i dlatego znalazłem jakiegoś kija na ziemi, po kolei zmuszając nim pułapki do zamknięcia, mając nadzieję, że zapewni to bezpieczeństwo tutejszym zwierzętom oraz członkom watahy. Zamykały się niesamowicie cicho, a jednak były w stanie za każdym razem odłamać kawałek patyka, co tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, jak niebezpieczne są. Przy ostatniej dopiero poczułem charakterystyczny, humanoidalny zapach, za którym podążyłem, mając nadzieję, że postaci, które rozstawiły pułapki, nie będą spodziewały się wilka w środku dnia. Oczywiście, że nie było to zbyt mądre i powinienem wrócić i zlecić to szpiegom, ale stwierdziłem, że szkoda na takie drobnostki czasu i trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Im dalej odchodziłem od centrum watahy, tym zapach dymu i charakterystyczne odgłosy śmiechu oraz rozmów stawały się wyraźniejsze. Nie byli to ludzie, a coś typu gnomy. Niskie karły nie były w stanie dostrzec mnie zza krzaków, a mi dało to chwilę na obejrzenie ich miejsca pobytu. Byli to raczej wędrowcy, o czym świadczyły składane namioty oraz wierzchowce z wozami. Mimo wszystko, przegonienie ich wyjdzie na dobre watasze. Naliczyłem ich ośmiu, nie widziałem nigdzie na widoku żadnej broni pokroju luków, tylko kilka toporów i mieczy, co było cenną informacją, gdyby doszło do jakiegoś starcia. Mimo wszystko istoty wydawały się rozumne na tyle, że może nawet istniałaby opcja negocjacji. Nie zatrzymywałem się tam jednak zbyt długo, postanowiłem dalej nie kusić swojego losu i bezpiecznie wrócić do watahy, by rozrysować oraz opisać wszystko alfie, oraz wraz z drugim strategiem dojść do wspólnych wniosków i opracować skuteczny plan działania.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 405
Ilość zdobytych PD: 202 PD
Nagroda za Quest: 300 PD +3 pkt zwinność, +2 pkt inteligencja
Obecny stan: 1409

Od Yneryth'a do Noitera ~ Niespodzianka

Zgodnie z wolą wilka alfy, a dokładniej wadery o imieniu Renesmee, basior spacerował po skrajach jej watahy. Nie podobało mu się, że musi być chłopcem na posyłki. Niestety sam nic na to nie poradzi, nie widział nawet czy dałby radę pokonać innego wilka, a co dopiero alfę, był więc posłuszny jej woli. Tego dnia przebył już połowę terenu mu przydzielonego do patrolu. Druga połowa należała do Kotoriego, przynajmniej nie musi z nim przebywać, pomyślał. Yneryth wędrując w bezkresnym lesie, nie widział nic nowego. Wszystkie pnie i konary na swoich miejscach, westchnął na myśl, co mógłby teraz robić. Stwierdził, że zboczy z obranego kursu być może spotka cos ciekawego. Szedł w kierunku oceanu, nie licząc na żadne ciekawe znalezisko.
Yneryth stanął jak wbity w ziemie, na ziemi przed nim było widać ślady wilczych łap. Błyskawicznie schylił się ku nim i je obwąchał. Trop był świeży, a co najgorsze obcy. Basior od razu skupił się, znikł w iluzji i zaczął podążać w kierunku obcego. Przemierzał gaj z gracją i dokładnością, nie mógł sobie pozwolić na usłyszenie. Podczas drogi obmyślał plan ewentualnej obrony czy ataku. W oddali już go widział, znów zatrzymał się, widok tego wilka był nie do opisania. Wilk przełknął ślinę, napiął mięśnie i był już przygotowany do ataku. Nieznajomy wilk był cały czarny, ledwo było go widać w tym świetle, odbijanym przez księżyc. Na dodatek ów wilk miał skrzydła i parę rogów. Nie wyglądał na przyjemniaczka. Yneryth nie zwlekając, przyspieszył, nie mógł mu pozwolić się wymknąć. Nie teraz. Miał już go jak na talerzu, znajdował się w praktycznie niedalekiej odległości. Z iluzji podziwiał jego skrzydła w kolorze tak ciemnym, jak bazalt. Nie rozumiał tylko jednego, czemu ten wilk w ogóle nie skupiał się na swoim otoczeniu.
Wilk przystąpił do interwencji.
- Co tu robisz? - Zapytał, nie wychodząc z iluzji.
Chwile po zadaniu pytania, z diabelską dokładnością unieruchomił wilka. Kamienne kolce idealnie wyrosły i unieruchomiły nieznajomego. Yneryth potrzebował do przygwożdżenia go aż 12 by mieć pewność, że jest skuty na amen. Wyszedł z iluzji i zadał nowe pytanie.
- Kim jesteś? Czego tu szukasz? - Wilk nie był w nastroju do zabawy. Ale starał się być miły na swój dziwny sposób.
- Na imię mi Noiter... Szukam... Szukam miejsca dla siebie. Potrzebuje domu. A ty kto ?
- Możesz mi mówić Yneryth. Nie możesz tu zostać, chyba że pogadasz z alfą.
Basior puścił Noitera ze skalnych kajdan i przeprosił za przesadną ostrożność. Pomógł wstać nowemu, po czym wznowił rozmowę.
- Co się stało, że szukasz domu ? - Zapytał, maszerując powoli wraz z wilkiem w kierunku stada.

Noiter ?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 417
Ilość zdobytych PD: 208
Obecny stan: 4631

Od Yneryth’a c.d Naharysa ~ Początek

Słońce było już w połowie drogi. Wokół wzgórza na środku polany, nie było już śniegu. Trawa nabierała pięknego koloru zieleni, a kwiaty powoli wzrastały. W środku całego tego zjawiska znajdował się właśnie on. Basior, który nawet nie widział, co tu robi i po co tu jest. Słodko spał, myślami był oddalony o setki kilometrów drogi od miejsca, w którym spoczywał. Wszystkie myśli tego dnia wracały do początku jego istnienia, a raczej tego, co pamięta. Był to dzień, który pozostawił mu w głowie jeden obraz, grzmoty i błyski, malowały się w jego podświadomości. Yneryth’a obudził nagły hałas. Dźwiękiem, który usłyszał była chyba spadająca gałąź z drzewa, pod którym spał. Zaczął jak zwykle swoją codzienną rutynę. Wylizał się, aby jego futro było czyste, następnie wstał ze smutkiem, kierując swoje oczy ku słońcu. Pomyślał:
- Kolejny dzień, ugh jak ja ich nie cierpię.
Opuścił głowę i wszedł w gaj.
Podczas powolnego i mozolnego spaceru po lesie zgłodniał. Zastanawiał się, co dziś zaoferuje mu natura. W pewnym momencie natrafił na jakiś trop. Zatrzymał się i przyglądał się dziwnym odciskom, pozostawionym na krawędzi kałuży pośniegowej. Te odciski były mu już znane. Podążył za nimi bez namysłu. W końcu czego miał się obawiać? Basior polował już na wiele. Sam już nie był pewien czy jakieś dzikie zwierzę może mu zagrozić. Zbliżał się już do swojej ofiary. Słyszał jej odgłosy, jej tuptanie, oraz dźwięk skubania trawy. Wilk znikł w iluzji i zaczął się skradać. Widząc sarnę, mianowicie jego dzisiejsze śniadanie, rozmyślał już nad sposobem jej śmierci. Przez głowę przechodziło mu wiele pomysłów. Jednym z nich było zwyczajne magiczne rozpłatanie. Najśmieszniejszym dla niego samego było jednak prymitywne rozszarpanie jej żywcem. Tak też zrobił. Zaszedł sarnę od tyłu i uderzył ja łapą z całej siły. Sarnę lekko odrzuciło w bok. Z jej boku zaczęła wypływać krew, mięso było rozcięte od pazurów, zwisało i rozpalało apetyt wilka. Zwierzę rzuciło się do ucieczki. Yneryth ucieszył się, nie dość, że zje, to jeszcze zrobi poranny trening. Dwie pieczenie na jednym ogniu bardzo go ucieszyły. Zaczął biec, rozpędzał się, wciąż był lekko w tyle za sarną. Po kilku minutowej gonitwie znudziło mu się gonienie jej. Widząc wilgotną powierzchnię przed nimi, błyskawicznie ją wykorzystał. Teren przed sarną błyskawicznie zamarznął. Łania nie miała szans. Pośliznęła się na nim i upadła. Basior zaraz po jej upadku zmienił lód z powrotem do naturalnego stanu. Skoczył z otwartym pyskiem bezpośrednio na zwierzynę. Było słychać tylko piski umierającej zwierzyny.
Pożywiony podziwiał plamę krwi pozostawioną po uczcie. Resztki i kawałki mięsa leżały dookoła niej. Yneryth upaprany czerwonym sarnim sokiem powoli wstał i krwawym szlakiem zaczął wracać na polanę. Po drodze pomyślał, że trening przydałby mu się. Magia dawała mu niezłe fory, ale nie chciał liczyć tylko na nią. Przypomniał sobie bolesny widok Naharysa leżącego w śniegu i udającego, że nic mu nie jest.
- Ciekawe jakie to uczucie. – Pomyślał na głos.
*
Leżał na ziemi, lekko zdenerwowany, tym, że już się ubrudził. Samo leżenie już wystarczyłoby miał dość siedzenia tu. Znajdował się na skraju miejsca, gdzie inne wilki trenowały. Yneryth tym razem bez iluzji, leżał i przyglądał się im. Widział, że wahadło, którym oberwał Naharys, nie jest łatwe do pokonania. Większość kandydatów obrywała i lądowała na ziemi kilka metrów dalej. W głowie układał plan jak je przechytrzyć. Jego kontemplację przerwał jednak niespodziewany głos za ogona.
- Czemu się tak przyglądasz?
Zapytał go, już dobrze znany mu głos. Basior nie cieszył się, że znów go słyszy. Niestety jest skazany na nich wszystkich. Jego samotność, oaza spokoju, a zarazem święty grał, już nie istniał. Nie było już ciszy. Po krótkim namyśle odpowiedział: 
- Patrzę, jak trenują. Dawno nie widziałem wilka, więc korzystam z okazji. - odpowiedział od niechcenia.
Basior wspominał dobrze swoje treningi. Najbardziej napawały go myśli o biegu z wymijaniem przeszkód, drzew wyrw w ziemi, a nawet kolczastych krzewów. Niestety siły nigdy nie mógł poćwiczyć, zwyczajnie nie miał możliwości. W końcu, jaki głupi musiałby być, by ładować się pod groźne zwierzęta leśne po prostu, by potrenować. Nie próżnował jednak z trenowaniem tkania piasku, lodu i ziemi. Miał wiele ciekawych technik, pozwalających wykorzystać brak skupienia rywala. Najczęściej jednak była to dla niego zabawa, czuł przewagę, rozpruwając, oraz zabijając zwierzęta ich własną masą ciała i szybkością. Niestety pojedynku z wilkiem nigdy nie przeżył, nie miał nawet pojęcia, czy one też są tak nieostrożne. Do tej pory zauważył, że Kotori działa pod wpływem emocji co czyniło go podatnym na popełnianie błędów. Naharys jednak potrafił się skupić na celu, myślami jednak błądził, myśląc o rodzinie i przyjaciołach. Yneryth’owi wydawało się, że samo wspomnienie sarkastycznym tonem o jego rodzinie, wystarczyłoby, żeby stracił na chwilę skupienie. Jego rozmyślanie przerwała odpowiedź wilka.
- Nie chcesz czegoś spróbować? Mamy tu dużo opcji treningu.

Naharys ?

PODSUMOWANIE 
Ilość napisanych słów: 769
Ilość zdobytych PD: 384
Obecny stan: 4423
Noiter
Noit jestem

Płeć: Basior | Wiek: 2 lata | Rasa: Wilk |
Ranga: Delta | Poziom: 5 (502/3400 PD) | Stanowisko: Opiekun |
Właściciel: Discord - Dusiek#1819, Gmail – tojadusiek@gmail.com  | Autor: Właściciel wilka


sobota, 29 stycznia 2022

Od Malum'a: Quest nr 1 ~ Lisek

Dzisiejszy poranek był o wiele mniej bolesny, niż kilka ostatnich. Od wypadku nie opuszczałem jaskini, w której według teorii miałem zostać do końca swojego powrotu do zdrowia. Jak zwykle miałem jednak inne plany i po prostu wyszedłem z niej, kiedy nikogo nie było w środku. Nie interesowały mnie sprzeciwy innych, nie chciałem tutaj zostawać. To nie jest mój dom, a ja na dodatek nie jestem tak sprzedajny za wygody jak Deus. O wiele lepiej żyło mi się na własną rękę, niż otoczony tymi wszystkimi wilkami, których obecność była aż nadto męcząca. Mimo wszystko nie mogłem odejść, zostawiając tu tego dzbana. Aktualnie potrzebowałem przede wszystkim powietrza, miałem wrażenie, że dusiłem się w zamkniętej przestrzeni. W końcu ostatnie miesiące praktycznie zawsze spałem pod drzewami w lasach. Musiałem rozprostować zastane i obolałe ciało, które prosiło się o krótki spacer. Moje ruchy były powolne i spokojne, nie chciałem rozerwać ledwo zasklepionych ran, jednak dalsze siedzenie w jaskini nie służyło mojemu zdrowiu psychicznemu. Wszedłem do nieszczęsnego lasu, w którym zostałem ranny. Nie zbliżałem się jednak do miejsca wypadku, a trzymałem się po prostu ścieżki, by też móc spokojnie w razie czego zawrócić w dowolnym momencie. Gdy usłyszałem szelest za swoimi plecami, moje wszystkie włosy na plecach zjeżyły się. Miałem od razu przed sobą wizję spotkania podobnego potwora, więc od razu zwróciłem się w tamtą stronę. Zacząłem skradać się do krzaków, jednak nie mogło to być coś tak wielkiego, jak tamto hienopodobne coś. Włożyłem głowę w krzaki, widząc, że to młody lis. Był przerażony i samotny, a ja dobrze wiedziałem, że no nie będzie to jego szczęśliwy dzień. Może nie jest to jakaś wrodzona niechęć do tego gatunku, ale nie przepadałem za nimi, wręcz w moich oczach były szkodnikami. Jednym i sprawnym ruchem młody lis znalazł się w moim pysku, zgnieciony przez moje szczęki. Wydał z siebie jeszcze pisk, niczym zabawka z piszczałką. Nie widziałem sensu zabierania ofiary ze sobą, więc zostawiłem go w owym krzaku, licząc na to, że będzie to wystarczający sygnał dla pozostałych jemu podobnych, by lepiej pilnowali swoje latorośle. Oblizałem jeszcze pysk i równie spokojnym krokiem wracałem w kierunku jaskini, żeby przypadkiem Deus nie zszedł na zawał z powodu mojej chwilowej nieobecności.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 360
Ilość zdobytych PD: 180 PD
Nagroda za Quest: 150 PD + 2pkt inteligencji + 1 spryt
Obecny stan: 864

Od Deusa: Quest nr 1 ~ Lisek

Bardzo szybko przyzwyczaiłem się do watahy. Czułem się tu zwyczajnie dobrze, w końcu miałem z kim porozmawiać oraz spędzić czas. Nie musiałem martwić się również o żadne rzeczy typu jedzenie, woda czy zimno w nocy. Jedyne, co mnie przerażało, to zachowanie Maluma, w którego wstąpił niemal demon. Nigdy nie spodziewałbym się po nim tego, że będzie wręcz nienawidził obecność przy innych wilkach. Wiedziałem o jego ciężkim charakterze, ale nie sądziłem, że mnie tak dobrze traktuje, w porównaniu do tego, co dzieje się z innymi członkami watahy. Codziennie odwiedzałem ten przeklęty las, w którym to doszło do wypadku, jakby szukając powodu, dla którego tamto zwierzę nas zaatakowało. W końcu mogłem choć przez jakiś czas poruszać się bez bólu, dzięki temu, że miałem okazję dobrze wypocząć. Musiałem jednak liczyć się z tym, że samotne nie będę tu w żaden sposób bezpieczny i cokolwiek może mnie tu dosłownie zjeść. Najgorszy w tym wszystkim był hasał zza moich pleców, dochodzący z krzaków. Delikatnie odwróciłem głowę w tamtym kierunku, licząc na to, że nie zobaczę czegoś wyposażonego w trzy komplety zębów i pazury ostrości żyletek. W zarośli wyskoczył mały lis, który od razu długimi susami biegł w moją stronę, jakbym był jego ostatnią ostoją na tym świecie. Spojrzałem mu w oczy, gdy był już blisko mnie i zatrzymał się. Nie wiedziałem, co dokładnie mam zrobić z tym małym lisem, ani tym bardziej czego potrzebuje.
- Zgubiłeś się? – powiedziałem, powoli zbliżając się, próbując go w żaden sposób nie przerazić.
Mimo wszystko lis się mnie zwyczajnie nie bał, co było dla mnie niesamowicie miłym doświadczeniem. Lubiłem małe zwierzęta i starałem się zawsze złapać z nimi pozytywny kontakt.
- Chyba tak, nie wiem, gdzie są moi rodzice.. – powiedział.
Uśmiechnąłem się do niego, dobrze wiedząc, że jeżeli mieszka gdzieś na terenach watahy, to dzięki zaznajomieniu się z mapami terenu, będę w stanie odnaleźć jego dom.
- A pamiętasz, gdzie mieszkasz? Mógłbym cię zanieść do nich.
Lis niestety zaprzeczył głową. Mimo wszystko podszedłem do niego bliżej, widząc, że na pewno się mnie nie boi.
- W takim razie wezmę cię na plecy i po twoich tropach spróbuje znaleźć twój dom, dobrze? Rozglądaj się i mów, jak będziemy go widzieć.
Lisek skinął głową, więc złapałem go za skórę na karku i położyłem na swoich plecach. Musiałem użyć swojego węchu, w celu podążania za jego tropami, licząc na to, że nie urwą się one nagle w środku lasu. Ku mojemu zaskoczeniu, były one dosyć świeże, a więc dobrze wyczuwalne. Pozwoliło mi to więc na dotarcie w okolice rzeki, gdzie dostrzegłem dwa dorosłe lisy, wypatrujące z oddali powrotu dziecka.
- To tutaj! – krzyknął zadowolony.
Zdjąłem go ze swoich pleców i postawiłem na ziemi, by mógł odbiec do swoich rodziców. Sam natomiast ruszyłem w kierunku jaskini, w której studiowałem pozostałe mapy dostępne na terenie watahy.

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 456
Ilość zdobytych PD: 228 PD
Nagroda za Quest: 150PD + 2 pkt inteligencja, +1 spryt
Obecny stan: 907 PD