Spotkanie z matką, a raczej z macochą Itami było równie dziwne, co niepokojące. Z niewyjaśnionych dla mnie powodów jej obecność napawała mnie lękiem. Nieprzyjemne uczucie kumulowało się w dole brzucha, jakby stado szerszeni postanowiło urządzić sobie właśnie dziką imprezę, a zimne dreszcze co rusz przebiegały mi wzdłuż kręgosłupa. Brakowało jeszcze, bym dostał zimnych potów. ~ Chociaż nie, one również mnie nawiedziły. - pomyślałem smętnie. ~ Uspokój się, Atrehu! To nie miejsce i czas na takie akcje! - warknąłem do siebie w myślach, przypatrując się w ciszy ich poczynaniom. Wyglądały ze sobą tak słodko, że nie miałem serca im przerywać. Były stęsknione swojego dotyku i zapachu, do tego to przecież rodzina, a za rodziną stoi się murem. To znaczy, powinno stać się murem, ale co ja tam wiem...
- Jak udało ci się uciec? - Itami co rusz wtulała się w swoją mamę. Jej uśmiech i chichot był błogi i zadowolony. Była szczęśliwa, widząc ją i mogą z nią porozmawiać. Tak długo się przecież nie widziały... Westchnąłem ciężko, kuląc po sobie uszy. Nawiedziły mnie mroczne myśli. Bałem się, co dzieje się z moją rodziną obecnie. Dlaczego Lupus stał się takim tyranem, który nie pozwala opuścić watahy? Ojciec przecież powtarzał nam w kółko jedno i to samo: "Jeśli Ci na czymś zależy, puść to wolno. Jeśli do Ciebie wróci, oznacza to, że jest Twoje, ale jeśli nie wróci, to znaczy, że nigdy Twoje nie było". Pamiętam te słowa do dziś i się ich trzymam. Wataha to rodzina, a rodziny nie trzyma się na smyczy. Powinni być wolni, a przede wszystkim sami powinni decydować, za kim chcą podążać. Dlaczego zatem mój starszy brat tego nie robi? Zapomniał o naukach, które przyswajał przez lata? Co siedzi w jego głowie? Co go aż tak mocno zmieniło?
Pytania bez odpowiedzi powodowały u mnie ból głowy. Do tego od dłuższego czasu martwiłem się o Asui. Czy z moją młodszą siostrzyczką wszystko dobrze, czy jest bezpieczna i zdrowa? Czy moi przyjaciele nie cierpią, a przede wszystkim, czy mają co jeść? Zima na naszych terenach jest dość sroga, temperatura sięga nieraz do -35°C, a do tego lato jest bardzo krótkie, no i nie ma wiosny.
Deszczowa jesień pojawia się tylko na chwilę, ustępując drogi długiej i nieprzyjaznej zimie. Bałem się, że Lupus źle rozporządza watahą, czego miałem już podwójny dowód w postaci Itami, a teraz Zuri. Nie wiedziałem też, jak obecnie jest z zapasami, zwłaszcza że po pożywienie musieliśmy schodzić przecież na niziny i kto nie potrafił zadbać o samego siebie, długo nie pożył. Najtrudniej było przed roztopami, gdyż gruba warstwa lodu odcinała nas od świata zewnętrznego kilka razy w roku i trwało to nawet po trzy miesiące. Korzystaliśmy wtedy tylko z tego, co udało nam się zmagazynować. Ojciec zawsze dbał o to, aby każdy dostał swoją część i żeby nikomu nie zabrakło. Nikt nie chodził głodny, a nawet jeśli, to zawsze pozostawały ryby i okoliczne gryzonie. Porządnej wiewiórki co prawda nie uświadczysz, ale za to mieliśmy sporo sów, czy innego rodzaju ptaszystwa, które służyły za pokarm. Trzeba było tylko umieć polować, a z tym nieraz był kłopot... Nic jednak nie mogliśmy poradzić na to, że mieszkaliśmy w tak nieprzyjaznym miejscu. Był to w końcu dość skalisty teren wysoko wśród gór. Nasza ala wioska, serce całej sfory znajdowała, a raczej znajduje się w wąwozie otoczonym zewsząd wysokimi pasmami. Uśmiechnąłem się delikatnie, oddając się wspomnieniom. Dokładnie pamiętam tamto miejsce, jakbym dopiero co wczoraj opuścił dom. Kraina, w której dorastałem, w niczym nie przypomina terenów Renesmee. Nie było aż tak otwartej przestrzeni, chyba że weszło się dość wysoko. Rozpościerał się wtedy widok na cały świat dookoła. Mieliśmy tam pokaźny, zalesiony teren z wysokimi drzewami, ale przez warunki pogodowe, nie było aż tyle zwierzyny. Nic jednak nie mogło równać się z wielobarwnymi tęczami odbijanymi w lodzie przez promienie słońca. Miało się wrażenie, że kolory dosłownie tańczą przed oczyma. Jakby żyły własnym życiem. To właśnie pamiętam najbardziej ze swojego dzieciństwa. Było urokliwie, dziko i kolorowo. I jest tam też dość duże jeziorko, skąd czerpaliśmy wodę pitną. Nie musieliśmy się martwić, że zabraknie nam płynów. Jeziorko miało swoje źródło u najwyższego szczytu, gdzie z jednej z jaskiń wolno w dół płynął strumyk. O dziwo, tylko jego powierzchnia ulegała zamrożeniu. Pod wodą zaś życie toczyło się dalej w swoim naturalnym tempie. W cieplejsze dni słoneczko przyjemnie grzało i nawet mroźny wiatr nie potrafił zepsuć nam humorów. Uchodziliśmy zatem za odciętych od świata, ale za to przyjaźnie nastawionych. Dorastałem w przekonaniu, że tak właśnie powinno być, że taki jest ład naszego świata. Z uwielbieniem poświęcałem swój wolny czas na rozmaite historie, bo przecież wówczas o plaży, czy oceanie słyszałem tylko z opowieści wędrownych wilków. Przybysze zjawiali się tuż po roztopach, gdy przejście na niziny zostawało odblokowane. Przynosili ze sobą na wielkich, podłużnych korach drzew różne przedmioty do wymiany. Do tej pory nie wiem, jak działały ich ala powozy, choć oni to zwali saniami, które sami ciągnęli. Masło maślane... Tylko raz asystowałem ojcu w wymianie i dokładnie zapamiętałem niektóre rzeczy. Było tego dość sporo, więc starałem się skupić na najważniejszych i według mnie najciekawszych z nich. Pamiętam, że wędrowcy przynosili różne dziwne błyskotki, kamienie szlachetne, czy jak to oni zwali: muszelki z piaszczystych plaż skąpanych w blasku słońca. Służyły do dekoracji jaskiń i były zazwyczaj dla naszych samic. Najważniejszą częścią wymiany były jednak zioła i różne minerały. Na naszych terenach rosły praktycznie wymarłe gatunki roślin stosowane w lecznictwie. Nigdzie indziej nie było np. tak zwanego Dziewięćsił bezłodygowego, czy też Wrotyczyny maruna.
- Są bezpieczni... Lupus nic im nie zrobił, ale nadal przebywają w ciemnicy. - z moich myśli wyrwał mnie głos Zuri, która po krótkim uśmiechu w stronę Itami, spojrzała na mnie dość przenikliwie. Jakby badając moją reakcję na to, co właśnie powiedziała. Na samą wzmiankę o moim bracie, wbiłem pazury głęboko w ziemię. Miałem ochotę warknąć na całe gardło, dając upust swojej złości, frustracji i całemu temu gównu, który z tego wyniknął. Nie mogłem jednak zrozumieć, o co dokładnie chodziło waderze, gdyż po chwili ponownie zwróciła swe oczy na córkę. - Twoja siostra również zakwitła na dojrzałą waderę, a twój brat, Arom wydoroślał. Przybrał na mięśniach i urodzie... zobaczysz, jeszcze niejednej waderze zakręci w głowie. - zaśmiała się cicho. Ponownie spojrzałem na swoją przyjaciółkę. Zazdrościłem jej tego. Spotkała swoją mamę, kogoś z rodziny, za kim niezmiernie tęskniła. Kto nigdy by jej nie opuścił i zawsze dbał o jej dobro. Ma ją teraz przy sobie, wtula się w jej futerko i... i widać, że sprawia jej to radość. Ja natomiast nie mam nikogo. I z pewnością jeszcze przez długi czas nie będę miał, a przecież też mam uczucia. Tęsknie w równym stopniu, co inni. Brakuje mi mojej mamy, bo w sumie nie ważne, jaka była, zawsze znajdowała czas, aby mnie wysłuchać. Co prawda potrafiła być surowa, do tego faworyzowała Lupusa, a mnie spychała na drugi plan. Gdy on coś odwalił, ja musiałem wziąć odpowiedzialność za jego czyny. Do tego ogarniałem za niego jego obowiązki, bo on zawsze się wymigiwał zmęczeniem, czy czymś innym. A matka to widziała i tolerowała, ba sama nieraz kazała mi wyręczyć brata, bo przecież będzie on niedługo moim Alfą. ~ Phi, tak, wielki Pan Afa... - moje oczy zmieniły na chwilę kolor. Chuj od siedmiu boleści, a nie Alfa. Gbur, do tego leń patentowany i obibok. Jeśli miałbym dać mu jakiekolwiek pozytywne cechy, to byłby to spryt. Zawsze bowiem wiedział, co zrobić, by osiągnąć swój cel... ale wracając do matki... z drugiej jednak strony, nigdy nie powiedziała mi złego słowa. Gdy potrzebowałem, spędzała ze mną czas, uczyła podstawowych umiejętności, a przede wszystkim to dzięki niej, mam w sobie empatię i potrafię rozróżnić dobro od zła. Więc dlaczego teraz, mimo że nie ma niebezpieczeństwa, czuję ten dziwny niepokój. Najgorsze było jednak nie samo to uczucie, a to, że nie byłem pewny, dlaczego tak jest. Wiedziałem, że nie powinienem się tak czuć, a jednak nie potrafiłem się uspokoić. To coś nie powinno się pojawić, bo to tak, jakbym czuł się winny. Mój ojciec, wielki i potężny Alfa stada, który nigdy nie okazywał słabości, zginął z łap nieznanego sprawcy, ale to mnie obarczono winą. A przecież nie zrobiłem nic złego. Bolało, bo większość sfory w to uwierzyła, a przecież dorastaliśmy razem. Ci, którzy wierzyli w moją niewinność, nie potrafili mi pomóc. Nie byłem na nich zły, wiedziałem przecież, że nie mogli sprzeciwić się przywódcy. Nie mniej jednak... dlaczego właśnie ja? To było właśnie to, co nie dawało mi spokoju. Przeszłość powracała jak bumerang rzucony w przestrzeń. Wystarczył dobry zamach, by po dłuższej chwili wrócił. Tak, jak moje myśli i obawy. Wziąłem głęboki oddech, uspokajając myśli. Nie było powodu do niepokoju. Nic mi nie groziło. Poza tym to była przecież mama Itami. Rodzicielka mojej przyjaciółki, która wtulała się w swoją córkę, jak w najważniejszy skarb. Ktoś, kto spędził dużo czasu na jej wychowaniu, o czym nie mógłbym powiedzieć złego słowa. I sam przed sobą musiałem przyznać, że zgadzam się ze słowami Zuri. Itami rzeczywiście wydoroślała. Nie tylko nabrała ponętnych kształtów, ale i jej charakter się wzmocnił. Zanim opuściłem watahę, była podlotkiem, czy też małym brzdącem, który lubił mi dogryzać. W sumie to dość zabawne wspomnienie, jak mając niespełna rok, potrafiła pocisnąć słowami w taki sposób, że chłopaki nie wiedzieli, jak zareagować. I było to o tyle zabawne, że potrafiła zbajerować nawet najtrwalszego wojownika. Teraz jednak wyrosła z tego typu zachowań, aczkolwiek miałem cichą nadzieję, że jeszcze wrócimy do tego tematu.
- Chodźmy do mnie. Tam jest ciepło i sporo jedzenia. Ogrzejecie się. - w końcu się przemogłem i zaproponowałem to, co powinienem już wcześniej. Zrobiło się dość chłodno, a nie chciałem, by któraś się przeziębiła. Zuri, na pewno jesteś głodna. - spojrzałem na waderę z lekkim uśmiechem, lecz ta go nie odwzajemniła. Jej spojrzenie przewiercała mnie na wylot. Znów poczułem to dziwne uczucie, jakby strach przed osądzeniem i tym, że uznaje mnie za winnego, powodował u mnie ten stan. Serce biło mi dość szybko. Czułem dziwny ucisk w żołądku. Coś było nie tak, ale nie wiedziałem, co. Nie chciałem jednak martwić Itami, zwłaszcza że dawno nie widziałem jej takiej szczęśliwej. Z drugiej strony, jak Zuri nas znalazła? Pojawiła się dosłownie znikąd i do tego w dość dziwny sposób zerkała w moim kierunku. Jakby niepewnie, ostrożnie. W jej oczach dostrzegłem wahanie, gdy zaoferowałem swoją pomoc. Nie wiedziałem, o czym myśli, ale też nie byłem pewny, czy chcę wiedzieć. Być może wierzyła w to, co zostało przedstawione i jestem dla niej potworem. Kimś, komu nie wolno ufać. Jest opcja, że ma mnie za zdrajcę, który "dopuścił" się straszliwej zbrodni na członku własnej rodziny. I choćbym nie wiem, jak walczył i starał się udowodnić swą niewinność, zawsze znajdą się niedowiarkowie. Nie mam do nich pretensji, dowodów nie brakuje. Zastanawiam się, a raczej nie daje mi spokoju to, że ktoś bardzo się postarał, by wina spadła właśnie na mnie. I czy tylko ja to dostrzegam? Pewnie tak... Potrząsnąłem delikatnie głową, skupiając się na waderze. Przyjrzałem się jej dokładniej. Nic się nie zmieniła. Wciąż jest tą samą osobą, która doglądała mnie od czasu do czasu, gdy byłem szczeniakiem. No, może przybyło jej kilka zmarszczek, oczy straciły ciut swój dawny blask, a futro wyglądało, jakby potrzebowało pielęgnacji. Może to być efekt długotrwałej podróży, którą odbyła. Nasza wataha jest wszak dość daleko, nawet dalej od rodzinnego domu Naharys'a i Lonyi. Co zatem robiła tyle kilometrów od domu i dlaczego w sumie uciekła? Czy w domu jest aż tak źle? Czyżby Lupus doprowadzał członków watahy do takiego stanu, że ci uciekają od niego? Takie pytania kłębiły się w mojej głowie podczas drogi do mej jamy. Odprowadziliśmy z Itami jej macochę, pilnując, by wiedziała, gdzie co się znajduje i gdzie nie należy zaglądać, po czym ruszyliśmy w stronę lecznicy. Mnie czekał jeszcze patrol, a Itami miała chorych do pilnowania. Miałem w sumie jeszcze chwilę, by zajrzeć do Itachi'ego i samemu sprawdzić, jak podoba się prezent.
- Dziękuję, że pozwoliłeś jej zostać u siebie. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. - spojrzałem na waderę z nieukrywanym uśmiechem. Co prawda, wcale nie było mi do śmiechu i cała ta sytuacja niezbyt mi się podobała, ale czego się nie robi dla najbliższych.
- Nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie. - puściłem do niej oczko, po czym nieznacznie się przybliżyłem. - Ale wiesz, że nie ma nic za darmo. - szepnąłem uwodzicielskim głosem, intensywnie patrząc w jej oczy. Jej ciało reagowało na każdy mój ruch. Czułem, jak napina się w oczekiwaniu. Przełknęła ślinę dość głośno, wpatrując się w moje wargi.
- Oh, już jesteście! - oboje odwróciliśmy się jak na komendę sternika. Przed jaskinią stała Lonya, która z perfidnym uśmieszkiem zerkała to na mnie, to na Itami.
- Tak, przyprowadziłem Twoją dodatkową parę łapek z powrotem. - uśmiechnąłem się w jej stronę, na co zachichotała. Lisiczka podeszła bliżej, stając między nami, po czym popchnęła Itami w stronę jaskini.
- No, już moja droga. Pacjent wypytuje o Ciebie. - odchodząc, machnęła ogonem, owijając swój puchaty ogon o mój pysk, po czym obydwie zniknęły we wnętrzu. ~ Ah, te samice... - pomyślałem, kierując się w stronę gór. Najwyżej do Itachiego zajrzę po patrolu...
Itami? Itachi?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2140
Ilość zdobytych PD: 1070 + 10% (107) za długość powyżej 2000 słów.
Obecny stan: 1177
Newsy
:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości
:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022
Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak
~Serdecznie zapraszamy♥~
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz