Cały świat wokół zdawał się być ciepłą i miękką chmurką; stanowić małą i bezpieczną przestrzeń wypełnioną błogością i zapachem świeżo wietrzonego jeleniego futra, które wchłonęło aromaty letnich kwiatów i łagodnego wietrzyku. Shani, znajdująca się w rozkosznym stanie gdzieś w połowie drogi między snem a przytomnością, przeturlała się na drugi bok. W rezultacie jedna z jej tylnych łap zastygła pionowo niczym pokryta sierścią iglica, a pyszczek, za sprawą grawitacji, otworzył się nieznacznie, uwalniając różowy język. Wdzierające się do jaskini promyki porannego słońca tworzyły na ciele wilczycy dziesiątki małych wysepek światła, rozgrzewając punktowo jej skórę.
Nagle do jej umysłu wtargnął niespodziewany agresor w postaci jednej, krótkiej myśli: praca! Jej serce zrobiło fikołka, a mgła sennych marzeń rozpłynęła się jak za podmuchem silnego wiatru. Skoro słońce świeciło tak jasno, musiała zaspać. W mgnieniu oka wygrzebała się z plątaniny futer, stanęła na równe nogi, poprawiła rozczochraną sierść na czubku głowy i wytarła łapą strużkę śliny z kącika pyska. Cóż, zwykle wkładała nieco więcej wysiłku w poranne przygotowania, na dziś jednak musiało wystarczyć.
Szybkim – nie po prostu naturalnie energicznym, a nie dającym złudzeń, że bardzo się spieszyła – krokiem opuściła norkę, kierując się w stronę swojego miejsca pracy. Nawet w całym tym pośpiechu zauważyła, że okolica jest… podejrzanie spokojna. Nie słyszała młodzików, którzy o tej porze powinni prowadzić przepełnione śmiechem rozmowy w drodze na trening u Naharysa. Nie widziała też łowców przygotowujących się do polowań. Do jej nosa dochodziło zdecydowanie mniej świeżych zapachów, niż zazwyczaj. Zdawało się, że niezmienne rytuały; procesy składające się wręcz na biologię organizmu, jakim jest Wataha Renaissance, ustały.
Tylko dlaczego? Wilczyca zwolniła nieco kroku i sięgnęła w głąb swojego umysłu, licząc, iż gdzieś w jego odmętach znajdzie odpowiedź. Olśnienie przyszło w momencie, gdy próbowała przypomnieć sobie zadania zaplanowane na dzisiejszy dzień w lecznicy! Otóż – nie było takich zadań! Dziś Renessmee zarządziła dzień wolny.
Naturalnie w lecznicy nie można mówić o całkowitym zwolnieniu z obowiązków. Święto czy nie święto – choroby i urazy nie mają baczenia na kalendarz. Nie znaczy to jednak, że obowiązków nie da się zredukować do minimum. Shani przypomniała sobie, że dziś przypada jej wieczorna zmiana, w trakcie której miała jedynie dopilnować, by każdy z pacjentów przyjął swoją porcję leków, oraz kręcić się gdzieś w okolicy jaskini medyków w razie, gdyby znalazł się ktoś potrzebujący pilnej pomocy.
Wilczyca stanęła na środku wydeptanej ścieżki, nie wiedząc za bardzo, jak się zachować. Ostrożnie rozejrzała się po okolicy i z ulgą stwierdziła, że nikt nie widział, jak spieszyła się tylko po to, by po chwili powolnym krokiem wracać w stronę nory.
Cały dzień wolny! Do zmierzchu było sporo czasu. Tylko jak go wykorzystać? Pierwszym, co przyszło jej do głowy, było zrobienie od dawna odwlekanych porządków w swojej norce. Coś jej jednak podpowiadało, że nie taki zamysł miała alfa, zarządzając to święto. Zbieranie ziół do suszenia czy studiowanie notatek ze swoich zielarskich eksperymentów zdawało jej się równie nie na miejscu. Wyglądało więc na to, że jedynym pomysłem na spędzenie wolnego czasu, był spacer. Zapowiadał się ciepły dzień, toteż Shani stwierdziła, że najlepiej będzie odwiedzić Cascade de Reve. Miała nadzieję, że nawet dzisiaj będzie mogła liczyć tam na taką samą ciszę i spokój, jak zawsze.
Jeszcze zanim dotarła na miejsce, powitał ją szum wodospadu i chłodna, pachnąca świeżością bryza, przynosząca ulgę wobec coraz to wyższej temperatury. W końcu wilczycy ukazała się spieniona woda spływająca z gracją po skalistych schodkach. Shani bardzo lubiła przychodzić tu w wolnym czasie, odkąd pewien staruszek z uporem próbował zaprowadzić ją właśnie w to miejsce… później usłyszała, że wrzucając kamień do tutejszej wody i myśląc w tym czasie życzenie, zyskuje się szansę na jego spełnienie. Szara nie do końca wierzyła w taką możliwość, jednak mimo wszystko ten mały rytuał stał się stałym punktem jej odwiedzin. Życzenie również było to samo, co zawsze – pozwól jednak, Czytelniku, że jego treść pozostanie tajemnicą. W końcu tylko takie życzenia mają szansę się spełnić, a to konkretne z pewnością kiedyś stanie się rzeczywistością.
Wilczyca siedziała tak chwilę w zadumie, chłonąc otoczenie wszystkimi zmysłami. Czuła zimny, wilgotny kamień i mech przyjemnie chłodzący jej łapy. Rześkie, wilgotne powietrze wypełniało jej płuca. Słyszała szum wody i ciche popiskiwanie… Zaraz, popiskiwanie? Shani zaczęła się rozglądać, szukając źródła dźwięku. W końcu jej wzrok, wespół z uszami, skierował się na mały, kolczasty krzaczek rosnący dzielnie za stosem dużych kamieni. Krzaczek ten bowiem ruszał się we wszystkie strony, choć nie było wiatru, który mógł to wywołać.
Szara podeszła do krzaczka - ostrożnie, na napiętych nogach. Rozsunęła pyskiem gałązki, a jej oczom ukazał się smutny widok. Kruk – młody, choć już nie podlot – rozdziawił szeroko dziób, wydając z siebie ostrzegawcze: kraaa! Próbował unieść skrzydła, by wydać się większym, jednak podniosły się one jedynie w niewielkim stopniu, prawe nieco wyżej niż lewe. Ptaka otaczał słaby zapach krwi. Świeżej. Żołądek Shani ścisnął się, jakby chciał przypomnieć o swojej obecności, rozum jednak – a może serce? – nakazał postąpić inaczej.
- Hej, mały, nie bój się – odezwała się wilczyca, rozchylając gałęzie łapą.
Drugą łapą ostrożnie pchnęła ptaka w swoim kierunku. Ten zapierał się łapkami i próbował podskoczyć, lecz jego wysiłki nie przyniosły żadnego rezultatu. Jego dziób okazał się jednak całkowicie sprawny, o czym Shani boleśnie przekonała się, gdy pozwoliła sobie na chwilę nieuwagi. Czarny jak smoła dziób zacisnął się na jej łapie, którą wilczyca odruchowo uniosła w powietrze. Kruk zadyndał jak wahadełko. Shani również ugryzła – ale wnętrze swojego policzka, by choć trochę odwrócić uwagę od bólu i ze spokojem odstawić ptaka na ziemię. Ten błyskawicznie uwolnił chwyt i zaczął dreptać z powrotem w stronę krzaka, z którego to dopiero co został wydobyty.
- Hej, dokąd to?
Wilczyca złapała kruka w pysk, znajdując odpowiedni balans między delikatnością a stanowczym chwytem. Malec wiercił się, nie zdołał jednak wygiąć głowy w sposób, który umożliwiłby jej ponowny atak.
Poszła, a raczej pokuśtykała, w stronę jaskini medycznej. Miała do pokonania spory dystans. W zasadzie powinna dotrzeć na miejsce w porze, która bardziej niż czas wolny, stanowić będzie już preludium do jej zmiany. To jest, biorąc poprawkę na całe to kuśtykanie. Wilczyca czuła, że po ranionej łapie spływa jej strużka krwi.
*
- No już, mały, spokojnie.
Ptak w istocie zachowywał się już całkiem spokojnie. Nic w tym dziwnego – całą swoją energię stracił na bezowocne szamotanie się w pysku wadery. Shani nie wiedziała, jaki był ostateczny powód porzucenia walecznej postawy. Czy malec poddał się, czy też zrozumiał, że nic mu nie grozi? Kruki są ponoć inteligentne, a ten tu świdrował Shani wzrokiem, w którym kryło się zdecydowanie więcej głębi niż w spojrzeniu niejednego wilka. Tak czy tak wilczyca miała wątpliwości, czy aby na pewno postępuje właściwie, przynosząc malcowi tyle stresu. Z drugiej strony… pozostawiony sam sobie, stałby się łatwym posiłkiem dla byle łasicy.
Korzystając z chwili spokoju, Shani zajęła się opatrzeniem swojej rany. Wcześniej nie miała nawet okazji się jej przyjrzeć. Mimowolnie skrzywiła się, gdy zobaczyła różową, przybrudzoną tkankę. Rana zapiekła niemiłosiernie w kontakcie ze środkiem odkażającym. Po chwili było jednak po wszystkim. Shani opatrzyła ranę bandażem i ostrożnie postawiła na ziemię, powoli przenosząc na nią coraz większą część ciężaru ciała. Kończyna była bolesna, ale sprawna.
Nadszedł czas, by zająć się krukiem. Shani pozwoliła sobie zachować mały kęs mięsa z przydziału przewidzianego na pacjentów, licząc na to, że nikt nie zauważy tego drobnego występku. Podała swojemu małemu podopiecznemu wspomniany krwisty kąsek, by miał czym zająć uwagę i przeszła do oczyszczania ran na jego skrzydłach. Okazały się bardzo powierzchowne, jednak medyczka szybko poznała, w czym problem. Zadrapania przecinały skrzydła w taki sposób, że gdy tylko w zgiętej pozycji zdążyły się zasklepić, po rozłożeniu skrzydeł ponownie otwierały się, przynosząc ból.
Rozwiązanie było proste. Shani zmieszała ze sobą maść przeciwbólową i kilka składników przyspieszających gojenie. Otrzymana papka miała zgniłozielony kolor i intensywny, ziołowy zapach. Wilczyca wiedziała, że takie aromaty są raczej powszechnie uważane za nieprzyjemne. Sama kochała jednak ten zapach. Przywoływał najmilsze wspomnienia.
Szara przeszła do nakładania maści na krucze skrzydła. Nie było to takie proste. Podopieczny skończył już skubanie kawałka mięsa i stawiał aktywny opór, próbując machać skrzydłami i sięgnąć łapy wilczycy dziobem. Na szczęście nie był w tym szczególnie zawzięty. Zachowywał się bardziej jak mały, pierzasty szczeniak, który próbuje opóźnić przyjęcie lekarstwa, wiedząc jednak, że tak czy tak będzie musiał je zażyć. Koniec końców wilczycy udało się pokryć wszystkie skaleczenia mazidłem.
Shani odsunęła się na dwa kroki, by przyjrzeć się swojemu dziełu. Kąciki jej ust uniosły się w mimowolnym uśmiechu. Piękną, głęboką czerń kruczych skrzydeł zaburzały teraz nieregularne plamy z zielonej papki, nadając zwierzęciu raczej komiczny wygląd. Wilczyca wiedziała jednak, że to chwilowe. Za jakiś czas maść zaschnie i wykruszy się, a pióra nie będą już posklejane. Po kilku dniach hospitalizacji po urazie nie powinno być nawet śladu.
Szara, nie mając co robić, wyszła przed medyczną jaskinię. Okolica powoli okrywała się złocistym blaskiem zachodzącego słońca. Wilczyca znalazła sobie przyjemnie nagrzany głaz i położyła się na nim. Z przymrużonymi oczami po prostu chłonęła chwilę. Odgłosy ptaków i delikatny szum wiatru wprawiły ją w błogi nastrój. Przekręciła się na plecy, wystawiając brzuch na działanie ostatnich promieni słońca. Pierwszy raz od naprawdę dawna pozwoliła sobie po prostu na taką chwilę beztroski i nic nie robienia… Jej powieki stały się ciężkie i już, już powoli zapadała w sen, gdy usłyszała trzepot skrzydeł. Momentalnie stanęła na łapy, a raczej spadła na nie niezdarnie, ześlizgując się z kamienia.
Było już jednak za późno… Sylwetka kruka tańczyła po błękitno-złotym niebie. Z początku dość niezdarnie, jednak ptak szybko rozruszał swoje skrzydła i z gracją po prostu cieszył się z przebywania w powietrzu. W pewnym momencie zawrócił nawet i z głośnym „kra!” okrążył wilczycę, jak gdyby się żegnał. Później stał się już tylko punktem niknącym na horyzoncie.
Shani stała tak jeszcze chwilę, wpatrując się w punkt, gdzie jeszcze przed chwilą był widoczny jej nietypowy pacjent. Naszła ją refleksja. Czy kiedykolwiek będzie tak po prostu wolna, jak ten ptak, którego nawet rany nie mogły powstrzymać przed lotem? Poczuła ukłucie zazdrości na myśl o krainach, które mógł odwiedzać. O życiu bez obowiązków, bez planów na następny dzień… Jasne, podobało jej się życie w watasze i związane z nim korzyści. Ale gdyby tak…
- Hej, Shani, idziemy na plażę. Dołączysz? – Z zamyślenia wyrwał ją ciepły i pełen ekscytacji głos. Minęła chwila, nim zorientowała się, do kogo należy.
- Tak, jasne! – Odparła z uśmiechem, który miał pozostać przyklejony do jej pyszczka na resztę wieczoru.
Odchodząc w stronę wybrzeża, rzuciła jeszcze tęskne spojrzenie na zostawione w tyle zachodzące słońce.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1701
Ilość zdobytych PD: 850 + 50% (425 PD)
Nagroda za Event: Nagrody zostaną przyznane później
Obecny stan: 1275
Newsy
:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości
:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022
Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak
~Serdecznie zapraszamy♥~
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz