(Najbliższa pełnia, a dokładniej 12godzin wcześniej)
Okolica wydawała się być spokojna. Pierwsze ptaki, już latały i wydawały piękne dźwięki. Na drzewach pojawiały się małe listki, kora nabierała bardziej żywych kolorów. Trawa była już zielona, mimo wszystko nie była jednak jednokolorowa. W trawię rosły już różne kwiatki, posiadające bajeczne kolory. Słychać było cichy szelest wiatru oplątującego się wokół drzew. Szum wody, a dokładnie rzeki dopełniał symfonię natury w spokojny sposób. Nad brzegiem rzeki leżały drobne kamyczki. W wodzie, na skraju rosły drobne pałki wodne. Cały obraz był bajeczny. Jeden detal zmieniał wszystko. Basior biegł w wodzie, próbując kontrować prąd rzeczny. Natura nie była zadowolona z powodu prób, które się jej przeciwstawiały. Wilka, który ciężko pracował nad sobą, był biały. Wyróżniał się wśród tła, był w centrum wiosennych zjawisk.Zmęczony i wyczerpany Yneryth uznał, że to czas na przerwę. Biegał w tej rzece od 2 godzin. Położył się na kamieniu wystającym w środek koryta. Leżał, ale nie miał dość, czuł potrzebę bycia silnym na tyle, że żaden wilk nie miałby z nim szans. Chore ambicje wilka prowadziły go w kierunku wyniszczenia fizycznego. On jednak nigdy się nie poddawał. Podniósł wzrok i radował się wiosną. Ta pora była jego ulubioną. Jedynym minusem były czasem pojawiające się burze, ale one nakreślały mu cel. Rozmyślanie i cieszenie się naturą, przerwały mu głosy w głowie. Od ostatniej pełni, nie potrafił się ich pozbyć. Los kpił sobie z niego w jawny sposób. Wciąż i wciąż one przemawiały, wiele z nich już potrafił rozróżnić. Głosy w jego głowie były dla niego policzalne. Silna wola ratowała go od skrajnego szaleństwa. Szepty ustępowały tylko w trzech sytuacjach. Pierwszą z nich była obecność innego wilka, wtedy głosy błyskawicznie cichły. Można było uznać to za sonar, tak mógł wyczuć czy jakiś niewidzialny pobratymiec nie siedzi mu na plecach. Drugim wyjątkiem były treningi i sen. Ostatnim, lecz równie ważnym były myśli o rodzinie i sposobie ich odnalezienia. W głowie wybrzmiewała spirala emocjonalno-duchowa. Wilk myślał, szukał rozwiązania swojego niebłahego problemu. Chcąc pozbyć się głosów, zasnął na głazie bez zastanowienia.
Przebudził się, słyszał boską ciszę. Radował się z każdej sekundy duchowej samotności. Spoglądał w niebo i szukał na nim swojego ulubionego ciała astralnego. Nie mogąc, go spostrzec wstał i ruszył ku źródłu rzeki. Po krótkiej drodze już go widział. Księżyc znajdował się w pełni. Futro Yneryth’a przybierało błękitnego odcienia, a on sam fascynowała się astralną kąpielą. Pamiętał, co dziś go czeka. Nie marnując ani chwili swojego życia udał się zgodnie ze swoim sumieniem i jedynymi poszlakami, jakie posiadał. Wilk kierował się na wysokie, pokryte wieczną zmarzliną, góry. Tam prowadził go znak ze snu.
*
Podróżował już od dłuższego czasu, w oddali widział już zarys swojego celu. Dziwiło go, że głosy nie dają o sobie znaku, było to dla niego dziwne. Nie miał jednak zamiaru się tym martwić. Na skraju lasu spostrzegł coś, może kogoś. Pomyślał tylko:- Proszę, tylko nie znów „to”
Głęboko po dziurki w pysku miał już obce wilki. Ostatni jegomość o ile można nazwać żywym, coś, co nie materialne, zostawił mu specyficzny prezent. Mimo wszystko chciał być tym dobrym. Podszedł do siedzącego nieruchomo wilka. Analiza nie mówiła nic ciekawego, starszy, ciemnobrązowy wilk. Nie posiadał w sobie nic specjalnego. Zanim Yneryth zdążył się przedstawić, tamten wtrącił się.
- Gó..gó..gó.. Góry. - Jąkając się, szeptał przed siebie.
- Co z tymi górami? - Zapytał się, przysiadając obok.
- Te..te..te.. te góry. - Wskazał pyskiem.
- Tak ?
- Muszę się na nie udać. - Westchnął przerażony.
- Co tam jest, tak ważnego, że idziesz tam sam ? - Zapytał zaciekawiony.
- Jeśli udasz się tam ze mną, zrozumiesz. Jak pójdziesz ze mną, oddam ci te kamienie.-Wciąż się jąkał, ledwo dało się go zrozumieć.
- Udam się tam z tobą, ale nic od ciebie nie wezmę. Stoi ?
- Stoi.
Oba wilki wstały i skierowały swój marsz w kierunku, zimowych gór. Biały wilk obserwował drugiego, nie chciał, znów wpakować się w takie bagno jak ostatnio. Na szczęście, ten był materialny, uspokajało go to trochę, problemem było jednak to, że tamten wyglądał na zwariowanego. Przynajmniej nie wydawał się być groźnym. Yneryth szedł napięty i gotowy rozpłatać go magicznie w razie potrzeby. Tamten był jednak spokojny, wydawał się teraz dużo bardziej spokojny, a nawet wesoły. Był jednak wygłodzony, mógł nie przeżyć wejścia na górę. A mimo wszystko nie zapytał nawet o przerwę. Jego kondycja była zaskakująca, szedł i szedł, nie zatrzymywał się, ani nie zwalniał. Co był w tych górach?
Znajdując się już u podnóża, Yneryth musiał zapytać.
- Nie chce pan chwilę odpocząć? Może coś zjemy?
- Niee! Nie teraz, jesteśmy już tak blisko. - Warknął zdecydowanym głosem.
Wdrapywali się ku niebu. Dystans do zlodowaconej części wciąż się skracał. Wilk był już lekko zmęczony nieustannym marszem. Wtedy pojawiły się one. Głosy w głowie znów zaczęły go atakować. Ich mowa była jednak zupełnie inna. Nie potrafił ich nawet zrozumieć. One mówiły w nieznanej mu mowie.
- „Nuk et in eternum”, „Nuk et in eternum” - Końcówka była jednak nadzwyczajna. - Strzeż się mrozu, on cię znajdzie. Nikt się nie uchroni.
Szepty lekko go przerażały. Jego teoria o lodowcowej legendzie, mogła być prawdziwa. Jego rozmyślania przerwał głos towarzyszącego mu wilka.
- Jesteśmy. Chodź za mną, to tu.
Stali przed wejściem do skutej lodem jaskini. Wchodząc w głąb, lód ustępował skałą. Przy ścianach leżały porozrzucane kości, różnej wielkości. Yneryth zaczął się obawiać, tego, co go tu czeka. Na ścianach były ślady po pazurach. Były płytkie, ale szerokie. Doszli do miejsca w którym, ciasny korytarz przekształcał się w sporych rozmiarów jaskinię. Czuć było tu zapach krwi, która zdążyła już wyschnąć. Na podłożu leżały kości i czaszki. Wilk postanowił sprawdzić jedną z nich, żeby wiedzieć, co tu umarło. Przeraził się, widząc, że kształt tej czaszki jest mu dobrze znany. Czaszka poturlała się i uderzyła o ścianę. Wilk widział taką tylko raz. Ten kawałek kości należał do innego wilka. Panicznie obrócił się i przygotował do obrony, nie wierzył, że mógł to być przypadek. Serce biło mu z dużą prędkością, emocję krążyły i wiązały się. Nieznajomy stary wilk znikł, basior nie mógł go dostrzec. Nagle nastąpił blask. Dwie kule ognia prawie usmażyły go żywcem. Unik zapewnił mu życie.
- Przykro mi, nie możesz już wyjść.
Nieznajomy wilk wyglądał zupełnie inaczej. Zgadzało się tylko jedno, dalej był wygłodniały. Oznaczało to tylko jedno, iluzja oszukała ufnego basiora. Czekała go teraz walka na śmierć i życie, z nieznajomym, o którym nic nie wiedział. Miał przewagę, przynajmniej tak mu się zdawało. Zaczęło się. Wcześniej brązowy wilk, był teraz koloru rudo-czerwonego, wyglądał na średnio zbudowanego. Wyróżniały go blizny, miał ich pełno. Wilki zaczęły szarpaninę. Cała jaskinie wybrzmiewała od warków i odgłosów pazurów uderzających o skały. Yneryth na początku znajdował się w defensywnie. Zamierzał przeczekać przeciwnika, poznać jego umiejętności, a potem skończyć z nim. Czerwony nie poddawał się, atakował nieustannie. Rzucał kulami ognia raz za razem, w przerwach atakując fizycznie. Ogień nie był dla białego żadnym niebezpieczeństwem, każda kula rozbijała się o lodowe kolce. Nieznajomy głowił się pewnie, czemu jego obiad jeszcze dycha. Owe kolce topniały od razu, nie zostawiając po sobie większych śladów. Jedyne co po nich zostawało to woda. Po pewnym czasie podłoga był wilgotna, a Yneryth gotowy do kontrataku. Zapytał więc:
- A może teraz ja za atakuję ?
- Choć do mnie, a nie uciekasz. – Wrzasnął, zirytowanym głosem.
Skała pokryła się lodem. Ściany jaskini wyziębiły się. Powietrze stało się zimniejsze. Czerwony był zaskoczony.
- Tym chcesz mnie pokonać? Lodem na ziemi ? Żałosne nie jesteś w stanie nawet za atakować.
- Tak ? Zobaczymy. - Z uśmiechem, ruszył w kierunku nieznajomego.
Powietrze ciął odgłos zderzających się pazurów. Walka w zwarciu była wyrównana, oba wilki były ubrudzone własną, jak i rywala krwią. Odjeżdżając po lodzie do tyłu, Yn był już wściekły, zamierzał rozszarpać go, a następnie wyrzucić na pożarcie dzikim zwierzętom. W tym momencie skończył grać czysto.
- Koniec tego.- Zdeterminowanym głosem warknął. – Teraz, to ja się pobawię.
- Pokaż, na co cię stać, a może twoje kości, posłużą mi za gryzak.-Dorzucił z uśmiechem.
Czerwony nie był gotowy na to, co go czekało. Pierwszy kolec był uformowany z lodu. Przebił na wylot prawą tylną łapę. Wycie z bólu napawało Yneryth’a do dalszego okaleczania. Napastnik z bólem wyrwał się, z lodowego kolca myśląc, że to koniec. Wtedy, zabawa się skończyła, w powietrzu można było wyczuć zapach walki i rywalizacji, aromatu krwi też nie brakowało. Jaskinia rozbłyskiwała od kreowania ognia, a mroziła od siły lodu. Pojedynek musiał się jednak zakończyć. Obaj byli już wyczerpani, jeden odpowiedni cios mógł wszystko zakończyć. Cieszę w głowie, już nie do końca białego wilka, przerwały szepty.
- Każdy powinien strzec się przed siłą wiecznego mrozu. Yneryth’ie czemu jej nie używasz? - Głosy znikły głucho.
Oczy Yneryth’a nagle jakby zalśniły, pokrył się błękitnym odcieniem. Obraz, który przedstawiał, zmienił się o 180 stopni, wyglądało, że jest wypaczony z emocji. Szedł powolnym krokiem w kierunku czerwonego, jakby pogodził się z losem, bycia obiadem. Jego kroki były pełne dumy i agresji. Napastnik nie próżnował, zaczął brutalną i nieopanowaną szarżę. Jego kroki były przewidywalne, z powodu kuśtykania na ranną łapę. Z nozdrzy białego wydobywało się powietrze zimniejsze od temperatury śniegu. Łapy wilka pokrywały się lodem. Wtedy bez lodu na skalę, słyszalne były odgłosy ocierania lodu o skałę. Pisk pazurów pokrytych i wydłużonych lodem był nie do zniesienia. Po chwili ten dźwięk ustąpił, a agonalne wycie wypełniło jaskinie, jeden z nich już nie żył. Jeden cios zakończył walkę.
Ta noc nie była jednak ostatnią basiora, z lodowym darem. To on wyprowadził śmiertelny cios. Prawa łapa była cała mokra od krwi napastnika. Przedramię Yneryth’a uderzyło oponenta z całą siłą w skroń. Pazury pokryte lodową zmarzliną strzaskały czaszkę i rozpruły głowę. Basior otworzył głowę wilka na nowy sposób myślenia i to nie w przenośni. Ranny basior stał nad zwłokami leżącymi w kałuży krwi. Nie do końca wiedział, co się stało, ale nie obchodziło go to jakoś bardzo. Cieszył się, że udało mu się przeżyć spotkanie ze śmiercią. Głosy w głowie uratowały mu dziś życie. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie wiedział jak powtórzyć sztuczkę sprzed chwili. Padnięty i wyczerpany, nie miał sił, by zejść żywym z góry. Nie miał wyboru, musiał pożywić się tym, co miał. Oprawca zginął tak jak jego ofiary, skończył, tak samo. Został posiłkiem, który miał uratować drugiego. Po najedzeniu się zasnął pod ścianą, aby zregenerować siły. Marzył teraz tylko o jednym, wróceniu do watahy.
Obudził się. Czuł smród krwi i rozkładających się zwłok. Wstał z podłoża i udał się ku wyjściu. Idąc w kierunku światła na końcu tunelu, uśmiechał się. Jedynym co go martwiło, było to, że musiał zjeść mięso pobratymca. Nie czuł się wcale lepszy od niego, bo uczynił to samo, co tamten. Znajdował się już na zewnątrz. W głowie próbował ułożyć plan powrotu. Stan fizyczny wilka był opłakany. Miał pełno śladów po pazurach, oparzeń też nie brakowało. Cały był we krwi. Wyglądał jak chodzące zwłoki. Czuł się jednak nie najgorzej, da radę wrócić żywym. Zastanawiało go, co chciały mu przekazać głosy w głowie. Uratowały mu życie i wyglądało na to, że chciały go ostrzec. Musiał to przetrawić, w dodatku ta nowa zdolność. Nie wiedział nawet jak jej użyć i na co ona mu pozwala. Teraz jednak miał większe problemy, potrzebował medyka. Bez odpowiedniej pomocy, jego czas mógł się drastycznie skrócić. Całą siłę, która mu została, oszczędzał, potrzebował jej teraz najbardziej.
Był już w okolicy watahy, ledwo trzymał się na nogach. Głód doskwierał mu jak nigdy. Całe szczęście, że do jaskini medycznej nie miał daleko. Teraz tylko tam dojść i wszystko będzie dobrze myślał. Stanął w miejscu i przypomniał sobie o wyglądzie swojego futra, nie chciał tak wchodzić w rozmowy z innymi. Jego ubarwienie miało wiele do życzenia, był brudny, zakrwawiony. Odór zastygłej krwi był okropny. Wlazł do najbliższej kałuży, licząc, że ona coś pomoże. Co prawda nie był śnieżno biały ani błękity. Nie był przynajmniej krwisto czerwony ani szary od brudu. Teraz było lepiej widać wszystkie szramy i poparzenia, było trochę gorzej, niż mu się wydawało. On mógł tam umrzeć. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, przyspieszył ku medykowi. Zaczął nawoływać o pomoc, co nigdy mu się nie zdarza.
(Po udzieleniu odpowiedniej pomocy medycznej.)
Leżał sam pod drzewem. Pomyślał, że może jednak na przyszłe wyprawy powinien kogoś ze sobą zabierać, albo być, chociaż lepiej przygotowanym na zagrożenia. Wniosek był prosty, potrzebował kogoś, komu mógł powiedzieć o ewentualnym zaginięciu samego siebie, w niewyjaśnionych okolicznościach. W takim wypadku ktoś mógłby mu pomóc przeżyć powrót. Tym razem mu się poszczęściło, nie zamierzał jednak wspominać powrotu.
C.D.N
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2030
Ilość zdobytych PD: 1015 + 10% (101) za długość powyżej 2000 słów.
Nagroda za Quest: 400 PD +5 pkt inteligencja, +3 pkt zwinność, +4 pkt kondycja
Obecny stan: 1788
Brak komentarzy
Prześlij komentarz