Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

piątek, 17 września 2021

Od Atrehu c.d Naharys'a i Tsumi ~ Nowe znajomości

 


Krok za krokiem, łapa za łapą. Coraz szybciej i szybciej. Coraz bliżej celu. Ściemnia się. Słońce już zachodzi. Idealnie. Szum i skrzek poruszanych drzew. Cisza lasu. Wszystko słyszę, widze, ale ignoruje, pędząc przed siebie. Zwinnie i cicho omijam przeszkody, myśląc tylko o dziwnym uczuciu wewnątrz mnie. Coś mi każe biec. Żadnego zbędnego rozpraszania, bólu. Silny wiatr smaga moje lisie futro. Już blisko — serca przyśpiesza mi nagle, boję się. Ukryty w mroku szybko lustruję okolicę. Czysto, ruszam dalej. Jeszcze tylko kawałek. Podchodzę bliżej, ostrożnie stawiając łapy. Cichy jak kot, którym nie jestem, zbliżam się do celu. Jasne światło rzucane przez zdradliwy księżyc oświetla samotną postać na polanie. Nie widzącą i niesłyszącą. Niewinną, a jednak nieczystą. Uważaną za ideał a ukrywającą swoje zbrodnie. Kapiąca z pyska krew alfy sfory. Jego ból fizyczny i psychiczny, gdy spoglądając na swojego sprawcę, dostrzegł w nim znajomą postać. Członka sfory, a teraz tylko mordercę. Serce ojca przestaje bić. Niedoszły przyjaciel, ktoś z rodziny stoi tyłem, pochylony nad zwłokami. Zbliżam się i obnażam ostre kły. Oczy świecą mi krwistą czerwienią. ~ Coś ty zrobił!? Odwraca się, lecz nie rozpoznaje osobnika. Uśmiech zamiera mu na pysku. Upada. Panika i początkowy strach w jego oczach nagle nikną — znów się szczerzy po wilczemu. ~ Dlaczego!? - Przyszpilając go do ziemi, powarkuje głośno. ~ Jesteś zdrajcą, zabiłeś własnego ojca! - krzyczy nagle, uśmiechając się przy tym, jak psychopata. Jak za machnięciem różdżki, znikąd pojawiają się członkowie naszego stada. Patrzą na mnie z oburzeniem i obrzydzeniem. ~ Morderca! - słyszę, lecz nie rozumiem. ~Ale...ale ja nic nie zrobiłem! - próbuje się bronić, bez skutku. ~ Nie jesteś już jednym z nas! - Postać znika spod moich łap i materializuje się przede mną w postaci mojego brata — Lupusa. ~ Nie zabije Cię, bracie. Żyj w hańbie, jako wygnaniec! Wynoś się stąd, odmieńcze, precz z mojego terenu i nigdy nie wracaj! — Czuję ból. Nastaje ciemność...
Ocknąłem się gwałtownie. Serce dudniło mi w piersi. W głowie szumiało jak stado szerszeni. Było mi dziwnie gorąco. Mój przyspieszony oddech roznosił się echem po jaskini. Nie wiedziałem z początku, co się dzieje. Wszystko mnie bolało. By się uspokoić, zacząłem brać coraz to głębsze hałdy powietrza. Poskutkowało po dłuższej chwili. ~ Na szczęście to był tylko dziwny sen — pomyślałem, lecz po chwili uświadomiłem sobie, że to nie prawda. Lodowaty dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. To nie był sen, a niechciana przeszłość. Coś, o czym pragnąłem za wszelką cenę zapomnieć, lecz wracało jak bumerang. Wstałem, chwiejąc się. Łapy odmawiały mi posłuszeństwa. Zdałem sobie sprawę, iż rzucałem się w agonii. Spadłem z miękkiego podłoża na twardą ziemię. ~ Choć jedna zagadka rozwiązana — prychnąłem, krzywiąc się. Nie potrafiłem ponownie zasnąć. Adrenalina nadal wrzała w moich żyłach, mimo że od feralnego koszmaru minęła już dobra chwila. Nie czułem zmęczenia, mimo to podejrzewałem, iż o świcie dopadnie mnie nieprzepasana noc. Otrzepałem się z trudem, pozbywając się resztek snu. Tumany kurzu wniosły się ku górze, drażniąc moje nozdrza. Nim opadły, zdążyłem ze dwa razy kichnąć. Ught. Wyszedłem, nie ja wybiegłem ze swojej jaskini jak burza. Musiałem rozprostować kości, nagrzać je. Zmęczyłem się, nie powiem, a to przecież był tylko szybki trucht. Była jeszcze noc, a ja biegam jak idiota. Przysiadłem. Obserwowałem pogrążony w ciszy las — wysokie liściaste drzewa, których barwy ciemniały od mroku nocy. Zdołałem wychwycić tylko leniwy szum gałęzi poruszanych przez rześki, chłodnawy wiaterek. Gdzieś dalej pohukiwała sowa. Skierowałem wzrok ku górze, na granatowe, bezchmurne niebo. Skrzyło się na nim miliony gwiazd. Niektóre układały się w konstelacje, jedne świeciły mocniej, inne migały, tu większa, tam mniejsza błyskotka. Księżyc był dzisiaj w pełni. Uśmiechnąłem się. Zamknąłem oczy, lecz znajoma przyjemność mnie nie tknęła. Czemu czułem w sobie pustkę? Nie rozumiałem tego uczucia... to tak jakbym stracił część siebie. Jak się tak dłużej zastanowić, to właśnie tak było. Westchnąłem, skołowany tym wszystkim. Obiecałem sobie już dawno, że zapomnę. Że się nie poddam i co ważniejsze — będę walczył dalej o lepsze jutro. Byłem przecież wolny, tak mi się przynajmniej zdawało. Podobno ból utrzymuje nas przy życiu, więc czasem wolałbym być już martwy. Pokręciłem głową, odpędzając te myśli. Więc co należy robić w takiej sytuacji? Myśleć pozytywnie. Optymizm trzymał się mnie jak starego, dobrego towarzysza — nie pozwalał spaść na dno, nie miał zamiaru mnie opuszczać i prawdopodobnie zostanie przez dłuższy czas. Zaburczało mi nagle w brzuchu. Czułem potworny głód. Ostatnio jadłem niewiele. Zatem punkt drugi — znaleźć jak najlepsze rozwiązanie. A w tym momencie najlepszym wyjściem z owej sytuacji jest znalezienie tego jednego, kluczowego elementu — ŻARCIA! Najpierw jednak sowita kąpiel i zaspokojenie pragnienia. W pysku czułem Saharę. Przede mną rozciągała się ściana, wysokich, prastarych drzew wszelkiego pokroju. Korony łączyły się w jeden dach lasu, przez co nawet wątłe światło księżyca nie było w stanie sięgnąć podłoża. Szedłem na oślep, wiedziony naturalnym instynktem. Jeziorko na moje szczęście było dość blisko jaskiń. Właściwie to po zaledwie kilku minutach byłem już na miejscu. Rzuciłem się na wodę, o mało do niej nie wpadając. Szybko zaspokoiłem pragnienie. Oblizałem pysk, szykując się do powrotu. Tuż po chwili poczułem znajomy zapach. Taki słodki jak gofry z bitą śmietaną i truskawkami, polane nutellą. ~ Tsumi! - wyłoniła się z lasu jak leśna nimfa, w pysku niosąc truchło. Z uwagą się mu przyjrzałem. Był to sporej wielkości królik, aż nadto podobny do tego, którego goniłem przed dołączeniem do watahy! Wadera bez słowa podeszła, kładąc zawiniątko przy moich łapach. Patrzyłem to na nią, to na królika, starając się pojąć, o co chodzi.
- Nie patrz się tak na mnie, bierz, co ci dają — rzuciła stanowczo, uśmiechając się przy tym. Głód dał o sobie znać głośnym pomrukiem. Truchło leżało u mych łap, czekając na konsumpcję. Przyjemny zapach ciepłego mięsa dotarł do mych nozdrzy. Oblizałem się i spojrzawszy z wdzięcznością na waderę, wgryzłem się w soczyste mięsko. Z mojego gardła wydobył się pomruk zadowolenia. Zamknąłem na chwilę oczy, delektując się tą chwilą. Gdy ponownie je otworzyłem, natrafiłem na rozbawione spojrzenie Tsumi.
- No co? - zapytałem z wesołym uśmiechem, podając jej drugą część zdobyczy. Zdziwiona, spojrzała na mnie z pytająco — Upoluje dla nas coś większego. Jedz.
- Ale... to było dla ciebie. - zbliżyłem się powoli i delikatnie trąciłem nosem jej uszko.
- Dama nie będzie mi chodzić głodna! Poza tym mam zamiar o ciebie dbać.
- Hmmm... Wszędzie dobrze, ale przy mnie najlepiej? - zapytała, unosząc jedną brew do góry.
- Żebyś wiedziała. - zaśmiałem się. - Mam nadzieję, że skoro już się spotkaliśmy, to będziesz mi towarzyszyła i nigdzie mi nie zwiejesz? - zapytałem, zerkając na nią z uśmiechem.

< Time speed ~ jakiś czas później >
Przechadzki bez celu dzielą się na dwa rodzaje — pierwszy rodzaj to takie zwyczajnie, gdzie krążysz po terenie watahy i spokojnie wracasz do jaskini. Drugie natomiast to przechadzki niezwyczajne. Czyli wałęsasz się aż tu nagle niespodzianka. Ja zaliczyłem ten drugi rodzaj przechadzki. I koniec, końców wracałem z waderą na grzbiecie. Była zbyt zmęczona po zakładzie, który sama mi zaproponowała. Mianowicie chodziło o upolowanie jak największej ilości królików. Populacja tych małych zwierząt gwałtownie rosła. Spotkać je można było dosłownie na każdym kroku. Tsumi wzięła sobie za punkt honoru pokonanie mnie. Nie udało jej się do końca. Przegrała w ostatniej sekundzie, nim słońce zajęło odpowiednią pozycję. Popołudnie — czas oznaczający koniec wyścigu. Byłem zwycięzcom, lecz nie dostałem nagrody. Zamiast tego robiłem za miękką podwózkę. Spoglądałem na nią z uśmiechem, a przynajmniej próbowałem zerknąć, wyginając maksymalnie szyję. Strasznie wkręciła się w historię z krwiożerczymi płatkami wiśni. Opowiadała o nich z zapałem i błyskiem w ślepiach. Nie potrafiłem ukrywać swojego rozbawienia. Mój ogon kołysał się niemrawo na boki, kiedy słuchałem jej słów. W końcu, kiedy jej wypowiedź zakończyła się pytaniem, zaśmiałem się krótko i spojrzałem w jej oczy o barwie zachodzącego słońca. Tak ufne i wpatrzone we mnie z największą czułością. Tę uroczą scenkę przerwało uderzenie czegoś małego. Prawie tego nie poczułem, lecz to coś obiło się o mnie i z łomotem padło na ziemię. Nie zdążyłem obrócić głowy, gdy dosłownie w tym samym momencie Tsumi zleciała z mojego grzbietu.
- Aaaaaa! - po raz kolejny nie zdążyłem jej złapać. W ostatniej chwili mi umknęła. Spojrzała na mnie wystraszonymi oczami. Stwierdziwszy, że nic jej nie jest, przeniosłem swój wzrok na powód tej katastrofy. Przede mną leżała młoda wadera. Na moje oko kilkuletnia, ale co ja się tam znam.
- Pina?!! - z zarośli wyskoczył nagle nieznany mi samiec. ~ Co tym razem!? Automatycznie spiąłem wszystkie mięśnie, w każdej chwili gotowy do ataku. Warcząc, zasłonił swoim ciałem leżącą jeszcze samicę. Miałem chwilę czasu na obserwację. Basior o biało sierści z domieszką szarości na grzbiecie był trochę większy ode mnie, lecz z całą pewnością krótszy. Jego masywne łapy, twardo wczepiły się w podłoże. Puchaty ogon stał sztywno. W przeciwieństwie do mojego, nie zwisał luźno. Hmm...Był ewidentnie podminowany, lecz starał się tego nie okazywać. Napięte mięśnie, tak jak u mnie sugerowały gotowość do ataku. Zielone oczy, utkwione w moją osobę miały w sobie pogardę. Znam to spojrzenie. Oceniające, nieufne. Pewnie zdążył już zaszufladkować mnie, nawet ze mną nie rozmawiając.
- Pina, wszystko w porządku? - zapytał, nie przestając się na mnie gapić. Pina, tak miała na imię wadera, która z łomotem na mnie wpadła. Dziwiłem się, że nie wybiła sobie kłów, uderzając o moją klatę. Przypomniało mi to pewną sytuację. Dokładnie tak samo zachowywała się Renesmee przy pierwszym spotkaniu. Również mnie oceniła, choć chyba w żadnym stopniu nie dałem do zrozumienia, iż mam niecne zamiery.
- Tak, wszystko w porządku. - skupiłem się na przybyszach. Samica stanęła obok zielonookiego i przekrzywiając głowę, zlustrowała mnie swymi fioletowymi oczyma.
- Kim jesteś? - pytanie jak pytanie, ale z jakiej racji mam odpowiadać pierwszy? Przecież to na mnie naskoczono.
- Ty pierwszy. - odparłem lekko zirytowany. Takie pytania powinny być omawiane na jakichś spotkaniach watahy. Tłumaczenie się każdemu z osobna jest denerwujące. Z drugiej strony, wcale nie muszą być z watahy. Jeśli okażą się wrogami, będę musiał ich przegonić. W najgorszym z możliwych - stoczyć walkę, pamiętając, że tuż za mną jest Tsumi.
- Naharys Exan Ravennight.
- Atrehu. - przedstawiłem się, spuszczając nieco z tonu. Widząc jednak wciąż ten sam wyraz pyska, westchnąłem w duchu. - I zanim zaczniesz zadawać absurdalne pytania, co zrobiłem twojej przyjaciółce, od razu mogę powiedzieć, że nic takiego. Wpadła na mnie, gdy biegła.
- Wierzę Ci. - ~Alleluja! - Jesteś tutaj nowy? Wcześniej cię nie widziałem.
- Tak, dołączyłem niedawno.
- Pina!
- Tsumi! - jak na komendę, oboje spojrzeliśmy na wadery, które podbiegły do siebie. Na raz zaczęły się ściskać i tulić.
- Wy się znacie? - zapytaliśmy chórem, patrząc to na siebie, to na nie. To było dość... zabawne. Dwa basiory z rozdziawionymi pyskami, dziwiące się, że ich towarzyszki się znały.
- Tsumi to moja mentalna siostrzyczka!
- Przyjaciele Tsumi są też moimi przyjaciółmi, ty również. - odparłem, spoglądając na Naharys'a. Aby nieco rozładować napięcie, uśmiechnąłem się delikatnie.
- No nie wiem. - odparł z dozą nieufności. I jak tu z takim gadać?
- Exan, Atrehu zna się z Tsumi. A to oznacza, że możesz mu ufać, jak ja ufam jej. - wtrąciła się Pina, wchodząc między mnie a owym Exanem. Nie chciałem konfrontacji. Skoro nie stanowił zagrożenia dla Tsumi, nie jest moim wrogiem.
- Zjecie z nami sarninę. Niedawno polowaliśmy.
- Hmmm.. Czemu nie, jeśli to ma zapieczętować nową znajomość. - uśmiechnąłem się do niej, puszczając przy tym perskie oczko. Usłyszałem cichy warkot samca, ale nie zawracałem sobie nim głowy. Posłałem mu długie, zawadiackie spojrzenie. Niech wie, że jestem figlarny, ale krzywdy damie nie zrobię. Jeśli jest jednak zazdrosny, cóż, musi przeboleć.
- No to w drogę! - ramię w ramię ruszyliśmy przed siebie. Nie wiedziałem w sumie dokąd, ale widząc pewne siebie, maszerujące wadery, uśmiechnąłem się. Miałem okazje pooglądać sobie je z tyłu, gdyż szły przed nami. W sensie, przede mną i tym nie zadowolonym Exanem. Mimika jego pyska nie zdradzała za wiele, lecz w oczach dostrzec było można zniecierpliwienie. Wciąż mi nie ufa.. hmmm
- Więc... - zacząłem dość niepewnie, zerkając na niego. Nie był wcale taki wysoki. Owszem przewyższał mnie o głowę, ale tak, jak myślałem - był krótszy ode mnie. Końcówka jego ogona była ledwo w połowie długości mojego. - długo już tu jesteś?
- Nie, dołączyłem niedawno, tak samo jak ty. 
- Sam?
- Nie. Towarzyszyła mi starsza siostra. Ona również tu jest i to ona upolowała nasz obiad. - przez chwilę czułem ukłucie w sercu. Nie jest sam, jak ja. Ma tu członka rodziny, z którym z pewnością dorastał. - A co z tobą? - wzdrygnąłem się na jego pytanie.
- W sensie?
- Jak tu trafiłeś? - zamyśliłem się na chwilę. Po chwili namysłu, pomijając oczywiście wrażliwe kwestie, opowiedziałem mu swoją historię. Całości wiedzieć nie musiał. Gdy skończyłem, spojrzał na mnie jakby w zamyśleniu. - Więc jesteś z Watahy Sol Rojo. Słyszałem, że ktoś bestialsko zamordował przywódcę, a sprawcę wygnano. - spojrzał na mnie podejrzliwie. Czyżbym się jednak co do niego mylił? Może nie powinienem był mu tak szybko ufać?
- Nie zrobiłem tego, nie zabiłem swego ojca! - uniosłem się, zwracając tym uwagę całej trójki. Ból dopadł mnie błyskawicznie. Zamknąłem oczy, skupiając się na oddechu. ~ Nie, nie chcę do tego wracać, nie chcę widzieć ich nienawistnych oczu!
- Wierzę ci. - spojrzałem na niego w szoku. - Uczyłem się, jak rozpoznawać kłamców. Twoja reakcja jest prawdziwa... - odetchnąłem z ulgą.
- Zmieńmy może temat... Daleko jeszcze?

<Naharys ? Tsumiś? >

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2113
Ilość zdobytych PD: 1056 + 10% (105 PD) za długość powyżej 2000 słów.
Obecny stan: 1793 + 1161 = 2954

Brak komentarzy

Prześlij komentarz