Krzyk wadery o mało nie uszkodził mi słuchu. Zabolało. Na domiar złego oberwałem po pysku. Jasny gwint. Zdecydowanie totalnie po całości nie było dobrze, zwięźle to ujmując. Cofnąłem się oszołomiony. Pocierając swój podbródek, spojrzałem na wystraszoną postać przede mną. Widząc jej stan, to, w jaki sposób kuli pod sobą puchaty ogon — natychmiast otrzeźwiałem i zrozumiałem. Oczy miałem pewnie jak spodki. Wielkie, niedowierzające. ~ Cholera! Naprawdę to zrobiłem — polizałem obcą waderę. W jednej chwili, przez dosłownie sekundę czułem niezrozumiałą błogość na języku. ~ Smakowała tak wybornie, pysznie. Samica świeżo po rui — aż jęknąłem w duchu. W następnej przyszedł wstyd i zażenowanie. ~ Co ja na wszystkich Bogów wyprawiam! - O mój...
- Co się stało?! - nie dokończyłem zdania, gdy znikąd pojawiła się inna wadera. Spojrzawszy na mnie groźnie, przyjęła pozycję obronną i najeżając sierść, obnażyła śnieżnobiałe kły. - Kim jesteś i co zrobiłeś Tsumi?! - spojrzałem na nią beznamiętnie. Jej zachowanie nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia. Byłem wszak ciut większy i masywniejszy. Bez trudu bym ją pokonał, ale po co używać siły? - pomyślałem, przyjrzawszy się jej bardziej. Z całą pewnością nie należała do młodzików. Miała coś około ośmiu-dziewięciu lat. Świadczyło o tym jej potargane futro. Wystarczyło przejechać po nim łapą, by z łatwością wyciągnąć martwe włoski. Jej futro było szare, ale sprawiało wrażenie miłego w dotyku. To, co rzuciło mi się w oczy, to jej czerwono-złote skrzydła i bujna grzywka. Niezwykle dziwnie dobrane kolory. Takie inne od szarego ciała, lecz przyciągające wzrok. Zaciekawiło mnie, jakaż to historia musi się za tym kryć. Nie myśląc wiele, podniosłem się z brudnej ziemi. Nie spodobało się to skrzydlatej samicy. Zrobiła krok w przód, warcząc przeciągle. Nie wyglądała specjalnie na przyjaźnie nastawioną. Zresztą, kto normalny byłby w takiej sytuacji? Spojrzałem w jej zielone oczy. Miałem tylko kilka sekund na odpowiedź, nim nastąpi atak. Byłem zmęczony, brudny, głodny i z pewnością nie pachniałem za ładnie. Nie chciałem konfrontacji. Westchnąłem ciężko, przymykając na chwilę oczy.
- To był wypadek! Potknąłem się i wylądowałem na niej...
- To prawda. - oboje spojrzeliśmy na małą. Nie była już wystraszona. Nie kuliła się. Siedziała dumnie wyprostowana i patrzyła to na mnie, to na zielonooką. Tsumi, jak zapamiętałem — tak miała na imię ta samica. To bardzo... urocze imię, idealnie pasujące do tak drobnej i słodkiej istotki. Chciałem przyjrzeć jej się bliżej. Nie zdołałem. Skrzydlata spojrzeniem kazała jej odejść. Tsumi czmychnęła natychmiast w las, pozostawiając za sobą jedynie kurz. Byliśmy sami. W powietrzu pulsowała dziwna energia. A może to tylko takie wrażenie? Wadera pokiwała powoli głową. Pysk miała zwrócony w moją stronę. Zaczęła nerwowo podążać w kółko, jakby zastanawiając się nad rozwiązaniem. Usiadła po chwili, dając mi do zrozumienia, że mam zrobić to samo. Chętnie wykonałem polecenie. Od pogoni za królikiem, łapy miałem jak z waty. Ledwo na nich stałem.
- No dobrze. Zacznijmy od początku. - badawczo spojrzałem na samicę, która oddychała równo i spokojnie, lecz w jej oczach dostrzegłem niebezpieczny błysk. - Po pierwsze, nie wiem, kim jesteś i co tu robisz, ale lepiej dla ciebie, żeby taka sytuacja się więcej nie wydarzyła! - w pierwszym odruchu miałem ochotę odwarknąć. Kto daje jej prawo, by mnie pouczać?! Niedoczekanie! Zaraz jednak uświadomiłem sobie, jak głupi to pomysł — po pierwsze, nie jestem na swoim terenie. Po drugie, nie mam pojęcia, jak wysoko w hierarchii stoi. Po jej zapachu ciężko to stwierdzić. Głosu Alfy jako tako nie posiada. No i nie uśmiechało mi się zbyt zamęczanie innych istot, nawet bez względu na to, jak irytujące by nie były. Z trudem pohamowałem swój głos. Cholera by to! Przełknąłem dumę i postanowiłem. Nie powiem nic niewłaściwego, przeproszę prędko, jak należy i dowiem się, w którą stronę mam iść, by bezpiecznie opuścić ten teren. Jeśli to nie pomoże, jeśli wywiążę się walka, zabije bez wahania. - Po drugie... jestem Renesmee, alfa Watahy Odrodzenia i właścicielka tych ziem. - ~Ah, czyli jednak. - pomyślałem z przekąsem. Intuicja nigdy mnie nie zawiodła. - Teraz ty się przedstaw.
- Po pierwsze, gdyby to ode mnie zależało, taka sytuacja by nie zaistniała. To nie było celowe działanie. Nie mniej jednak chciałbym przeprosić za swoje zachowanie. Po drugie, nazywam się Atrehu. Zgubiłem się w tym cholernym lesie i błąkając się bez celu, trafiłem tu. Jestem...wygnańcem. - ostatnie słowa wypowiedziałem niemal szeptem, lecz z pewnością je usłyszała.
- Rozumiem. - nasze spojrzenia się spotkały. Nie było w nich wrogości. - Może...
- Tak?
- Może...chciałbyś tu zostać? - zatkało mnie. Tego się nie spodziewałem. Zostać tutaj, mimo bycia wygnańcem? Mimo całej tej sytuacji?
- N..nie przeszkadza Ci, że jestem odmieńcem? - posłała mi długie spojrzenie, jakby mnie oceniając. Nie wiem, do jakich wniosków doszła. Uśmiechnęła się jednak. Czyli... to chyba dobrze?
- Nie. Nie przeszkadza.
- Ale dlaczego? - zapytałem. Odpowiedziała mi uśmiechem. Niczym innym.
- Witaj w nowym domu, Atrehu. - szepnęła i już jej nie było. Błyskawicznie i ze szczerym śmiechem wzbiła się w powietrze, zostawiając mnie z tumanem niezadanych pytań i rozdziawionym pyskiem. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co zrobiła. Źle ją oceniłem. Cwana z niej osóbka, będzie trzeba ją poznać. Koniecznie. ~To się porobiło.
< Time speed ~ Jakiś czas później >
Zostałem przyjęty do watahy. W końcu nie muszę się włóczyć. Mam dom, tzn. miałbym, gdybym wiedział, gdzie jestem, ale... nie mam pojęcia. Renesmee zostawiła mnie ot, tak na pastwę losu. W środku lasu, bez wskazówek, informacji. Czułem się dziwnie zdezorientowany. W jaką stronę się udać, by nie wrócić na bagna? Z westchnieniem przycupnąłem przy drzewie. Nie chciałem nadużywać swoich mocy. Teleportacja to dobra opcja. Mogę się przenieść gdzieś blisko jaskiń. ~ Więc dlaczego nadal tu jestem? - zapytałem samego siebie. Nie dostałem odpowiedzi. Meh. Rozglądając się na boki, dostrzegłem nagle piękny kwiat. Przyjrzałem mu się. Samotny jak ja rósł niedaleko. Kolor jego płatków przypominał mi oczy Tsumi. Piękne, migoczące złotem tęczówki. Uśmiechnąłem się delikatnie i zamknąłem oczy. ~ Co ona ze mną zrobiła? Rozkoszowałem się cudownym uczuciem. Chłodny wiatr przyjemnie muskał moje ciało. W powietrzu czuć było zapach jesieni. Wszak lato miało się ku końcowi. Cóż, jeśli mam być szczery, to uwielbiam każdą porę roku. Na samą myśl o zielonej wiośnie, gdy wszystko budzi się do życia, a kwiaty nieśmiało rozkwitają na łąkach, tworząc barwny, pachnący kobierzec, miałem ochotę skoczyć na równe łapy i wykonać taniec radości. Do tej pory czułem też przyjemne ciepło lata, choć nieraz myślałem, że po tych falach upałów będzie ze mnie rudo-czerwona kałuża. Tęskniłem za tą złotą tarczą, która przez tyle godzin niestrudzenie rozświetlała niebo, i za gwieździstymi, bezchmurnymi nocami, które spędzałem na wpatrywaniu się w niebo. Z błogiego stanu wyrwał mnie szelest liści. Zaalarmowany odwróciłem głowę. Tsumi. Dostrzegłem ją z daleka. Wolno kroczyła ku mnie. Taka mała, słodka, cudownie pachnąca. Z pewnym rozczuleniem spojrzałem na nową poznaną waderę. Nawet jeśli znaliśmy się raptem niecałe kilka minut, szczerze ujęła mnie swoim charakterem. Znaczy, nie poznałem jej jeszcze tak dokładnie. Miałem nadzieję, że wybaczy mi moje zachowanie i pozwoli się bliżej poznać. Z tymi myślami wyrwałem szybko ów piękny kwiat i pognałem w jej stronę. Otaczała ją delikatna aura, dzięki której zdawała się wręcz promieniować wdziękiem.
- Przepraszam za tamto. - mruknąłem cicho i wkładając jej za ucho trzymanego kwiatka, uśmiechnąłem się promiennie. - Nie chciałem ci zrobić krzywdy.
- Nic się nie stało. Jestem Tsumi, a ty?
- Atrehu. - przestawiłem się, dumnie wypinając pierś. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na różnicę we wzroście. Wygląda przy mnie jak krasnal. Tylko taki piękny, słodki. ~Losie, powtarzam się. Już któryś raz myślę o niej w ten sposób.
- No więc Atrehu, jeśli dalej się gryziesz mimo moich słów, to możesz zabrać mnie na wspólny posiłek i będziemy kwita.
- Kolacja wchodzi w grę?
- Jak najbardziej. - uśmiechnęła się słodko. Moje serce zabiło mocniej. Atrehu, do k*rwy, ogarnij zad!
A, tak. Kolacja. Muszę coś upolować. Tylko, nie znam terenu. Płonna nadzieja, że akurat napatoczy się jakaś zwierzyna. Zbadałam uważnie nosem powietrze, szukając oznak zbliżających się zwierząt. Jak na złość, nie wyczułem kompletnie niczego. Mój węch był do bani. Być może z tego powodu nieco martwiłem się o miejsce, które na swój dom wybrałem. Nie mogłem odmówić mu co prawda uroku.
- Atrehu, słuchasz mnie? - zwróciłem z powrotem całą swoją uwagę na Tsumi. Tym bardziej że wadera najwyraźniej coś do mnie mówiła. Drgnąłem leciutko, gdy ze wstydem uświadomiłem sobie, że znowu odpłynąłem. Ech, tak, Atrehu, może i lat ci przybyło, ale nie sprowadziły cię one bardziej na ziemię...
- Huh, wybacz... - mruknąłem z zakłopotanym uśmiechem. - Mogłabyś może powtórzyć? Zamyśliłem się..
- Widzę po Twojej reakcji, że teren sfory jest ci nieznany. Zapraszam zatem na spacer. Oprowadzę cię, a potem pójdziemy do mnie. - słysząc słowa wadery, nie zdołałem powstrzymać nagłego wybuchu wesołości. Roześmiałem się zatem na cały głos, dając upust wszelkim emocją.
- W-wybacz... - zacząłem wreszcie, gdy jako tako zapanowałem nad sobą. - To było właśnie to, czego potrzebowałem od kilku miesięcy. Pomysł jest przecudny i... no cóż, będę zaszczycony. - powiedziałem cicho, kłaniając się nisko, po czym żwawym krokiem ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy, rozmawiając o lesie, w jakim się właśnie znajdowaliśmy. Haute Forêt, którego charakterystyczną cechą są ogromne drzewa. Nic więc dziwnego, że się w nim zgubiłem. Z moich wyliczeń i zgromadzonej wiedzy wynika, iż przybyłem od strony Vallée Sombre, potem chodząc w kółko w Forêt Ombragée, aż w końcu goniąc za królikiem, trafiłem tu. Ciarki przeszły mi po plecach na wspomienie ogromnego węża. Pokręciłem głową, skupiając się na drodze. Podczas spaceru nie bałem się o nic pytać. Powoli zaczynałem wyzbywać się niepewności spowodowanej znalezieniem się nagle w zupełnie nowej, obcej sytuacji. Na dodatek sam na sam z waderą, na którą od dłuższego czasu mam ochotę. ~Tzn, co? O czym ja myślę?! - zerknąłem na nią niepewnie. Była taka malutka, ale przy tym tak kusząca. Szła tuż obok mnie, zmysłowo kręcąc biodrami. Zamknąłem oczy. Wdech i wydech. Tsumi nagle skręciła w bok, ku wyjściu z lasu. Z początku nie wiedziałem, dokąd idziemy. Teren nagle zaczął się gwałtownie obniżać, ziemia stawała się pokryta piaskiem, drzewa przestały rosnąć tak gęsto, a w powietrzu latały hałaśliwe, białe ptaki. Wyczuwałem zaskakująco zwiększoną wilgotność powietrza, które także jakoś inaczej pachniało. Dopiero później stanęliśmy na gładkiej powierzchni i zobaczyłem... Wodę. Ogromną, gigantyczną połać wody, ciągnącą się aż za horyzont. Poruszała się gładzona wiatrem, z zaskakującą siłą uderzała w piasek, a jej szum wydawał się najpiękniejszą melodią. Oniemiałem, a na mój pyszczek wpłynął ogromny uśmiech. Zaraz, jak to było... Morze? Tak. Plaża i morze. Dotychczas znałem coś takiego tylko z opowieści, moja wataha zamieszkiwała tylko lasy, a teraz...? Zacząłem krzyczeć w euforii, rzucając się biegiem przez piaszczystą plażę. - Chodź, Tsumi! - Nie wiedziałem, że potrafię w ogóle gnać tak szybko. Nie zatrzymałem się, gdy moje łapy zanurzyły się w wodzie, choć opór silnych fal sprawił, że bieg stał się praktycznie niemożliwy. Chwilę później straciłem przez to równowagę, fala przewróciła mnie i zabrała pod powierzchnię. Czułem w pysku smak słonej wody i miałem ochotę się śmiać. Pozwoliłem, by woda zabrała mnie do tyłu, a potem się wynurzyłem. Obejrzałem się wokół. Dopiero po dłuższym czasie uspokoiłem się na tyle, by przypomnieć sobie o waderze, którą zostawiłem na brzegu. Wypatrzyłem ją wśród wydm obrośniętych niekiedy zieloną roślinnością. Stała bez ruchu i uśmiechała się do mnie. Wpadłem na szatański pomysł. W mig zmaterializowałem się obok niej. Ze śmiechem zacząłem poruszać futrem, pozbywając się nagromadzonej wody. Wody, które bryzgała na wszelkie strony. Również na Tsumi, która zamknęła oczy, robiąc przy tym skwaszoną, acz uśmiechniętą minę. Kilka minut później była już całkiem przemoczona. Spojrzała na mnie tymi złotymi oczyma, po czym rzuciła się na mnie. Błyskawicznie skoczyła mi na plecy. Musiałem przyznać, jak na tak małą istotkę ma wysoki skok. Starałem się nie ruszać, ale przez mokre futro i tak straciła równowagę. Runęła na piach. Wystraszony zawisłem nad nią, obwąchując, trąc nosem o jej nos i poliki.
- Tsumi, słońce ty moje, nic ci nie jest? - potok słów wypływał ze mnie niekontrolowanie. - Powiedz coś!
- Czy ty...
- Tak?
- Czy ty... nazwałeś mnie swoim słońcem? - jak słup stałem nad nią, wpatrując się w jej oczy. Że jak ją nazwałem? Nie zrozumiałem od razu. Dopiero za którymś razem, dotarł do mnie sens jej pytania.
- Ja.. to znaczy. - jąkałem się, szukając jakiegoś wyjścia. Słodki śmiech wadery wypełnił moje ciało. Śmiała się, rozbawiona, ale śmiała. Czyli wszystko w porządku? Szukając potwierdzenia, zbliżyłem się jeszcze bardziej. Przestała się śmiać, czas nagle zwolnił. Nie wiem, kiedy ani z czyjej inicjatywy to wyszło, lecz... pocałowałem ją. Krótko, delikatnie, ale jakby z obietnicą, po czym odsunąłem się, czekając na jej reakcję. Nie powiem, że nie byłem w potrzebie, bo byłem. I to cholernej potrzebie!
<Tsumi?> P.s zgadzam się na odmowę i droczenie. Zwódź go xD
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2021
Ilość zdobytych PD: 1010 + 10% (101 PD) za długość powyżej 2000 słów.
Obecny stan: 682 + 1111 = 1793
Brak komentarzy
Prześlij komentarz