- Widzisz coś ciekawego? - zapytała moja, w tym momencie, najbliższa mi rodzina. Moja przybrana siostra stanęła obok mnie, pociągając przeciągle nosem.
- Nie, po prostu podziwiam widoczki - odpowiedziałem dziarsko.
- Uuu, nie wiedziałam, że z ciebie taki wrażliwiec, braciszku. - odparła Lonya udawaną ironią, po czym, jak to miała w zwyczaju, trąciła mnie lekko swym ogonem w brzuch.
- Błagam cię, wiedz, że nawet taki skurczybyk, jak ja, ma w sobie minimum uczuć. - parsknąłem wesoło. Ruszyliśmy dalej przed siebie. Drugi dzień mijał nam sprzed nosa powolnym, ślamazarnym tempem, a niebo powoli ogarniała kołdra granatu. Blask księżyca padał słabo na moje, stopniowo ogarniane przez czerń, bujne futro na szyi.
- Nadal nie mogę przyzwyczaić się do twojej nocnej metamorfozy - przyznała Lonya.
- A co? Jestem straszny? - zapytałem z uśmiechem, lustrując lisicę swymi oczami, które przybierały powoli złocisty kolor.
- Nie. Bardziej dziwny i porąbany. Ale takiego cię własne lubię, bracie.
- Nie martw się, rankiem znów zaświecę ci przed oczami śnieżnym tyłkiem. Polanę przeciął nasz głośny, przeciągły śmiech. Początek ranka rozpoczął się wesołym, melodyjnym trelem słowików wśród drzew, a gdy niezbyt szeroko otworzyłem oczy, w niewyraźnym obrazie dostrzegłem upolowaną zdobycz, obok czekającą na mnie Lonyę.
- Pobudka śpiochu! - zawołała wesoło i wetknęła mi w pysk spory kawał króliczego udźca. Uśmiechnąłem się tylko i zaczęliśmy poranny, dość skromny posiłek.
Wraz z południem nadszedł lekki, wschodni wiatr, który niósł ze sobą mnóstwo zapachów. Wilczych zapachów. Czyżby wataha? Chwilę później zrobiliśmy postój do wczesnego popołudnia. Ten czas poświęciłem na realizacji mojego pomysłu na pułapkę. Wiem, wiem, że ta pułapka była stara, jak sam grzech, jednakże z małym, drobnym dodatkiem. Wykopałem głęboki dół, kosztem niewielkiego, wręcz bajecznie niskiego wysiłku. Zanim słońce minęło najwyższy punkt na niebie, pułapka była już gotowa. Przyjrzałem się swemu dziełu z wielu stron. Z dwóch stron, biegnącą leśną ścieżkę przecinały drobne linki aktywacyjne, które po zerwaniu, obojętnie z której strony, zrzucały na głęboki, zakryty liśćmi i mchem dół, po tym, jak ofiara wpadnie do środka. Idealny sposób na przechwycenie grubego zwierza. Nie dane mi jednak będzie przetestować jej skuteczności, gdyż musieliśmy ruszać dalej. Nie pokonaliśmy nawet dziesięciu metrów, gdy nagle usłyszeliśmy głośny ryk, przywodzący na myśl wściekłego niedźwiedzia oraz krzyk strachu. Pobiegliśmy w stronę pułapki i zauważyliśmy uciekającą przed niedźwiedziem drobną postać, która szarpnęła niewidoczną linkę. Niespodziewanie dla niej, wpadła, jak piłka w dołek. Wedle mego planu, pień idealnie zablokował wylot. W głębi duszy czułem nieopisaną dumę ze skuteczności własnego dzieła, ale po chwili zrozumiałem też, że owa postać została bezpiecznie oddzielona od niedźwiedzia. Wraz z Lonyą ruszyliśmy szarżą na dziką bestię...
Zwierzę ranne, wściekłe, umknęło w głąb lasu ze śladami oparzeń, a w powietrzu roznosił nieznośny fetor palonego futra.
Po chwili nadszedł ten moment, gdy wilka opuszcza napięcie, a w sercu gości spokój. Moment, w którym należy zerknąć, co też wpadło w moją pułapkę. Wspólnymi siłami, ja i Lonya, odciągnęliśmy zawalony pień. Na dnie widzieliśmy skuloną, drobną wilczycę, pozornie wyglądającą na szczeniaka.
- Wszystko w porządku? - zapytała Lonya, gdy ja wpatrywałem się w samicę z oszołomieniem w oczach. Otrząsnąłem się lekko, po czym zaproponowałem swój ogon, jako linę ratunku. Wadera złapała się mocno zębami, aż stłumiłem jęk bólu. No zgryz, powiem wam moi drodzy, że ta maleńka miała dość odczuwalny, nawet dla takiego kawału chłopa, jak ja. Gdy wciągnąłem wyderkę na brzeg, straciłem nagle równowagę i wyrżnąłem szczęką o ziemię. Odwróciłem się, pomasowałem podbródek i spojrzałem najpierw na siostrę, która próbowała zagadać do pokrzywdzonej wadery.
Następnie podniosłem się na równe łapy i stanąwszy przed nią, zapytałem uprzejmym barytonem.
- Nie zrobiłaś sobie czegoś? - Wadera zadarła głowę do granic możliwości w górę, a w jej fioletowych, pięknych oczach błysnął zachwyt.
- Ale jesteś ogromny - powitała mnie z podziwem.
- Też miło mi cię poznać. Masz w pobliżu jakąś rodzinę? Watahę, może trzeba się tobą zaopiekować.
- Wataha, niedaleko stąd. Chodź, zaprowadzę... AAA! - krzyknęła z bólu wadera, po czym spojrzała na swe stłuczone kolano, które z chwili na chwilę, nieprzyjemnie puchło.
- Wiesz, w tym stanie, to ty nigdzie nas nie zaprowadzisz - skomentowała Lonya oficjalnym tonem.
- Zaufaj jej. Jest utalentowaną medyczką. Chodź! - Złapałem waderę bez ostrzeżenia i starałem się, jak mogłem, aby przerzucić ją na grzbiet w miarę z zachowaniem delikatności i ostrożności.
- Mów teraz, gdzie mamy iść. - zakomunikowałem. - Tak przy okazji, to moja siostra, Lonya, a na mnie możesz mówić Exan.
- Pina, miło mi. To twoja siostra? Nie wyglądacie podobnie.
- Jestem jego przybraną siostrą - dodała Lonya. Wataha, jak mówiła Pina, nie była daleko, skierowaliśmy się w kierunku punktu medycznego, gdzie mogliśmy się zaopiekować naszą nową, piękną nieznajomą. Nagle drogę zagrodziła nam wadera z bajeczną, kolorową grzywą.
- Co się stało? - zapytała kolejna nieznajoma.
- Reneesme, miałam wypadek, a oni mi pomogli - powiedziała Pina. Wadera, nazwana przed chwilą Reneesme, zmartwiła się nieznacznie, po czym zdecydowała się towarzyszyć nam w drodze do medyka. Tam zaopiekowano się Piną, a ja byłem przy niej, gdyż byłem jej to winien. W końcu, to w moją pułapkę miała pecha wpaść, ale z drugiej strony, uratowałem ją. Po chwili Lonya wróciła do mnie z uśmiechem.
- Reneesme złożyła nam propozycję dołączenia do watahy. Zgadzamy się?
- Pewnie, czemu nie - odpowiedziałem spokojnie.
- To oznacza, że zostajecie z nami? - zapytała Pina. Sam byłem zadziwiony, że dałem radę podjąć tak ważną decyzję bez namysłu. To wiązało się z tym, że czekają nas pewne obowiązki wobec watahy, ale zawsze w czymś jest jakiś plus. W końcu znaleźliśmy ostoję, jakiś punkt zaczepienia, w którym poczujemy się, jak w domu.
- Tak, zostajemy.
<Pina? >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 935Ilość zdobytych PD: 466
Obecny stan: 159 + 466 = 625
Brak komentarzy
Prześlij komentarz