Wilczyca przekręciła lekko głowę, a wszystkie trybiki w jej mózgu zaczęły pracować na najwyższych obrotach. Wlepiła spojrzenie w niepozorne źdźbło trawy, które odzyskało dzięki niej zdrowie. Przeanalizowała sposób, w jaki używa magii, patrząc na nią inaczej, niż kiedykolwiek wcześniej – nie jak na zwykłą myśl, a raczej narzędzie, które może nadać jej dziełu dowolny kształt. Sięgnęła do sił witalnych roślinki – nie zostało ich już wiele – i zamiast na uzdrowienie, spróbowała skierować je w innym kierunku.
Jakież było jej zdziwienie, gdy źdźbło wydłużyło się na jej oczach. Ledwie o kilka milimetrów, ale to wystarczyło, by podsycić entuzjazm wilczycy.
- Yneryth, patrz! Urosła! – Wyrwało jej się, jak szczeniakowi, który chwali się przed rodzicem swoim osiągnięciem.
- A więc już chyba rozumiesz – samiec uśmiechnął się, po czym ruszył przed siebie.
Podekscytowana Shani ruszyła truchtem w jego stronę, w biegu rzucając:
- A jak to było na początku u ciebie?
- Moje zdolności to inna sprawa. Uczyłem się wszystkiego w samotności, nie było czasu na popełnianie błędów, więc starałem się nie być do tyłu. Na początku wszystko było przypadkiem. Porem wraz ze wzrostem ciekawości, rósł poziom użyteczności. Pierwszą mocą, która wyszła sama z siebie, była całkiem ciekawa.
W tej chwili grunt pod Shani pokrył się lodem. Wadera, w pierwszej chwili zaskoczona, oderwała odruchowo przednie łapy od ziemi, by po chwili ostrożnie je odstawić i zbadać teren pod sobą.
- To też nie wygląda groźnie, ale wystarcza, by zabić w określonych warunkach.
No tak, pomyślała wadera. Taką moc można wykorzystać na wiele sposobów. Ułatwić sobie nią przejście po rzece, a może nawet zamrozić krew w żyłach napastnika? A jakie było zastosowanie dla jej zdolności? Fakt faktem, korzystała z niej kiedyś, gdy cenne rośliny lecznicze obumierały, a zapasy suszonych kończyły się. Może, w przyszłości, mogłaby skorzystać ze swojej mocy w walce? Pobudzić małe drzewko do wzrostu, by przechodzący nad nim napastnik nadział się na nie, jak na pal? Taka siła była jak na razie daleko poza jej zasięgiem.
A może… może kiedyś odkryje u siebie też inne talenty? Nie, nie chciała teraz o tym myśleć i niepotrzebnie się nakręcać.
*
- Nie chcę gasić twojego entuzjazmu, ale to… dość daleko.
- W porównaniu do tego, co już przeszliśmy, to tylko kawałek. Damy radę – zapewniła wadera, choć jej łapy faktycznie odczuwały już zmęczenie. Nie to okazało się jednak najgorsze.
Monotonię wędrówki przerwał bowiem nagły świst. Shani dojrzała tylko szybko poruszający się, czarno-biały kształt przecinający powietrze, co sprawiło, że stanęła jak wryta. Yneryth również zatrzymał się i nastroszył czujnie sierść – wyglądał na równie zdezorientowanego, co wilczyca.
Kolejny świst nie był już jednak tak niespodziewany. Shani zdążyła odwrócić głowę w jego kierunku, by ponownie zobaczyć czarno-biały kształt zbliżający się do niej zbyt szybko, by miała szansę zareagować. Ptak – bo takie zwierzę udało jej się zidentyfikować w owym kształcie – wyciągnął szpony w kierunku szyi wadery, która nie zdążyła odskoczyć, a jedynie zacisnąć powieki w oczekiwaniu na ból. Poczuła jednak jedynie krótkie smagnięcie na szyi oraz masę powietrza wznieconą przez zwierzę. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła tylko Ynerytha trzymającego w zębach pojedyncze pióro z ogona. Basior patrzył w niebo, na którym dało się dostrzec sylwetkę ptaka, wielkością przypominającego orła. W jego szponach połyskiwał srebrny haft sakiewki zawierającej cenne prochy starca. Shani stała w osłupieniu dobrych kilka sekund, zanim zdążyła krzyknąć:
- Musimy go dogonić!
Ruszyła przed siebie, nie oglądając się za basiorem. Rytmiczny stukot jego łap utwierdził ją jednak w przekonaniu, że on również biegnie na ratunek prochom.
Pogoń za złodziejaszkiem nie była łatwa – Shani miała wrażenie, że zaraz wypluje płuca i przy okazji zgubi po drodze kończyny. Gdy ptak zataczał w powietrzu nieśpieszne koło, zwiastując, że zaraz umości się w swoim gnieździe, wilczyca zatrzymała się, by złapać oddech. Yneryth, choć również zziajany, zdaje się lepiej zniósł pościg.
Ostatnią prostą pokonali już marszem. W końcu dotarli do celu. Ogromne gniazdo wybudowane w koronie okazałego, leciwego dębu, uginało się pod ciężarem wszelakich błyskotek. Zgromadzone przez ptaka skarby lśniły w świetle słońca tak mocno, że aż ciężko było na nie patrzeć. Na szczycie skarbu siedział jego właściciel. Czarno-biały ptak przypominał aparycją srokę, jednak masą ciała bliżej było mu do wilka. W czarnych szponach jednej łapy trzymał swój nowy nabytek, oglądając go z zainteresowaniem ze wszystkich stron.
Wilki spojrzały na siebie. Nie trzeba było słów, by zrozumieć, jakie pytanie chcą sobie zadać: jak, u licha, odzyskać te prochy?
Yneryth?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 743
Ilość zdobytych PD: 371
Obecny stan: 1673
Brak komentarzy
Prześlij komentarz