Tego dnia było już całkiem ciepło od samego rana, niemal ogarniała zwodnicza duchota, na tyle, że podświadomie się wyciągało byle część ciała w stronę nieba z modleniem się o nadejście zbawiennej ochłody i wilgotności za pomocą deszczu. Pewna ciemna wadera była tego samego zdania, ta duchota zaczynała działać jej na nerwy zwłaszcza w momencie, kiedy po raz kolejny w przeciągu dziesięciu minut otarła sobie czoło z drażliwym pragnieniem przynajmniej umoczenia warg w chłodnej wodzie.
- Nosz ile można — mruknęła pod nosem podczas dojścia do wniosku, że wyjątkowo ciężko jest jej się skupić. - Zabiję za ochłodzenie.
Doskonale zdając sobie sprawę, że w stanie rozdrażnienia będzie się jej pracowało i myślało bardzo opornie, wyszła w stronę byle jakiego zbiornika wodnego, który uratowałby ją zbawienną niższą temperaturą. Im szybciej napije się i zanurzy się w pożądanej wodzie chociaż przez kilka minut, to będzie szukany oraz osiągnięty rewelacyjny wynik. Jeśli dałoby się w tamtej chwili i momencie zażartować, woda w oczach Sininen była niczym śpiewająca syrena, a ona sama zwykłym marynarzem. Może nie sprzedałaby duszę demonowi, wizja chłodnej wody to poddawała ten temat do żarliwej dyskusji. To właśnie było powodem, dla którego szła nieco szybszym krokiem, taka trochę narastająca desperacja. Potrzebowała się w miarę szybko schłodzić i w całości zanurzyć, bo nerwicy dostanie. I to jak najprędzej.
Kiedy dotarła do szukanego celu, jakim okazał się Lac doré, akurat opustoszały. Nawet nie starała się zachować godności — wskoczyła do wody po wykonaniu całkiem imponującego wyskoku, prawie wydając z siebie jęk na uczucie letniej wody, która moczyła jej sierść. Nie ma mowy, żeby wyszła po samym zmoczeniu, oj nie. Sininen w zasadzie siedziała w wodzie aż pod nos dobre kilkanaście minut z dbaniem o aktywne chłodzenie całego swego ciała.
- Na wszystkich bogów, czemu dziś jest taka duchota — wymamrotała pod nosem z powodu nie znoszenia wyższych temperatur. Jakby nie wystarczyło fatalne radzenie sobie w znacznych hałasach, to najpewniej od tego ciśnienia dostawała migreny. Po prostu pięknie. Dlatego to zamknęła w oczy i starała się wyciszyć wszelki myśli.
Ledwo opuściła zbawienny zbiornik wodny i już poczuła, jak na nowo atakuje ją parne powietrze, przez co od razu zwróciła głowę w kierunku tafli z utęsknieniem w duszy. Teraz duchota nabrała na sile.
W momencie chęci ponownego wkroczenia w jezioro zarejestrowała kątem oka kręcącą się w miejscu postać, tak po skosie od niej. Z całą pewnością mogłaby powiedzieć, że nie jest to jeden z tutejszych wilków w watasze. Powołując się na zakres obowiązków jako strateg, powietrzny zwiad oraz zwykły członek, natychmiastowo skierowała swoje kroki w stronę nieznajomego jej wilka. Kij wiedział, kogo tym razem tu przywiało.
Z każdym pomniejszaną odległością między nimi, zauważała więcej szczegółów. Był to dosyć stary wilk, gdyż siwość w znacznej części opanowała jego sierść, która w czasach swojej świetności musiała być barwy miedzianej. Już z dziesięć metrów przed nim dało się dostrzec mętne, niemal nieobecne spojrzenie oczu i niespokojne drżenie całego ciała.
Kiedy w końcu zbliżyła się na komfortową dla niej odległość między nimi, skierował ku niej swoją głowę z trudnością czy też wahaniem. Na jego oko był ślepe.
- Woda... Spadająca woda... - Mówił niezbyt głośno niczym modlitwę.
- Słucham? - Zapytała się go ciemna wadera. Mogła zauważyć, jak jego spojrzenie staje się bardziej wyraźne.
- Zabierz mnie do spadającej wody. Proszę... Mogę je zaoferować w podzięce za pomoc.
To powiedziawszy, upuścił kilka kolorowych kamyczków. Jego oczy z powrotem wydawały się zasłaniać mgłą pewnego rodzaju otępienia.
Prawdę mówiąc, zamierzała mu odmówić na tą prośbę. Nie wyjawił swojego imienia, nie zdradził, skąd pochodzi ani jakie ma zamiary podczas przebywania na terenach jej rodzinnej watahy. Zamiast tego stał przed nią raczej na pewno jakoś obłąkany starzec, z którym już było z góry wiadome o dosyć wyraźnie utrudnionym kontakcie, który nie umiał poprawnie wskazać jej dokładnego celu, do którego próbował się dostać.
"Żyj i daj żyć innym" chciałaby rzec. Już była skora zgrabnie, acz prosto z mostu powiedzieć mu, że mu nie pomoże i żeby opuścił terytorium watahy, kiedy odezwała się w niej cząstka empatii, która bywała najzwyczajniej w świecie całkiem upierdliwa. Podobno każdy dobry gest przybliża nam dobrą karmę, tak? Chociaż może raczej, ten głosik bardziej przypominał w odbiorze słodziutkie brzmienie, które trzyma ci pod twoim gardłem ostrze, grożąc nim. Tak, słodko i niebezpiecznie. Psia jego mać.
Niech zatem szlag trafi miękką stronę, która była również wpajana od młodego. Być może dlatego nie wdawała się obecnie w byle walki i tylko w ostateczności potrafiła solidnie skopać komuś tyłek. Ojciec byłby dumny.
- Czego dokładnie szukasz? - Zapytała się po wewnętrznym ciężkim westchnieniu.
- Spadająca woda... Spadająca woda... - Znowu zaczął powtarzać w kółko te dwa słowa.
- Chodzi ci o wodospad? - Mimo pytania, staruszek w żaden sposób nie odpowiedział, jedynie mówił jakby zacięty przed dalszą wiadomością. Nie mogąc doprosić się od niego o byle wiadomość zwrotną, tym razem westchnęła na głos. Odwróciła się do niego bokiem i wykonała ruch głową. - Chodź, poszukamy twojego celu.
Starzec zaczął za nią podążać z dziwnie wywijającym się ogonem na wszystkie strony, jakby chciał wytyczyć nowy kierunek świata. Czy trzeba było mówić, że z całą pewnością będzie na nim swoje pokłady cierpliwości?
- Jak masz na imię? - Zapytała po przejściu kilku metrów. Wilk w podeszłym wieku w dalszym ciągu majaczył. Samica westchnęła na to. Postanowiła zatem zwracać się do niego we własnych myślach per "staruszek". Dziadzio brzmiał niepokojąco.
Najbliższym punktem z wodospadem w ich obecnym położeniu był Cascade de rêve, bez słowa czy myśli niepewności skierowała się tam z bezimiennym towarzyszem. Co chwila musiała zaglądać przez ramię czy idzie w jej ślady, gdyż miała wrażenie, że w chwilach, gdy na niego nie patrzy to on albo stoi w miejscu, ewentualnie się zgubi. To dopiero byłoby ciężkie do wytłumaczenia.
Nie szli długo, może góra kwadrans z uwagi na częste postoje, nim dotarli na skraj miejsca z całkiem urokliwym wodospadem. Zrobiła krok w bok, tym samym dając lepszy widok podeszłemu wilkowi. Ten ruszał głową, jakby rozglądając się, ale jego oczy nie wyglądały obserwować. Nagle chwycił się za głowę i zaczął w sposób prędki się kołysać do przodu i do tyłu. Czyżby jakiś atak manii?
- Spadająca woda... Spadająca woda... - Mamrotał pod nosem.
- Jesteśmy przy niej. O to ci chodziło, prawda? - Zwróciła się do niego. Momentalnie wydał z siebie charczący zduszony krzyk, którego końcówka brzmiała już raczej jako pisk. Teraz jego ogon energicznie bił o glebę. Wadera w duchu czuła lekko pulsującą żyłkę na czole. Natomiast na głos to jedynie krótko skwitowała reakcję specyficznego staruszka. - Czyli nie tu. Sprawdźmy drugie miejsce.
To, czego była pewna, było to, że po odwiedzeniu jeszcze jednej lokacji, zaprowadzi go do lecznicy, gdyż starzec może mieć uszkodzoną głowę. Czy coś. Wydawał się na skraju załamania, manii, czy też zwykłego szaleństwa. Fantastyczne towarzystwo, czyż nie?
Skwar i duchota nabierały na sile.
Musiała go prowadzić, ale z powodu, iż co chwilę stawał w miejscu, sama się zatrzymywała. Gdyby nie fakt, że miała problem z obcym dotykiem (strach to raczej za dużo powiedziane, ale silny dyskomfort i brak bezpieczeństwa już tak), nie było mowy, by go chwyciła i w ten sposób poprowadziła w kierunku terenu znanym jako Douce Cascade, gdyż tylko ona jeszcze jej się kojarzył z jakimkolwiek wodospadem w watasze. Niestety duchota nie pozwalała na poprawne funkcjonowanie, dlatego zbliżyła się do większego drzewa w celu skrycia się w cieniu jego potężnych i bogatych w liście gałęzi po zbawienne jakieś odgrodzenie od zdradliwych promieni słonecznych. W geście ulżenia sobie przymknęła oczy, tylko na chwilę. Trwało to być może z minutę, więcej na pewno nie, kiedy przestała słyszeć nieco niemrawe tempo wiercenia się starego basiora, przez co otworzyła oczy. Faktycznie, znikł jej z pola widzenia.
Jakim cudem stary i być może obłąkany wilk nagle rozpłynął się w powietrzu w niecałą minutę? I to w dodatku przy Sininen o wyczulonym słuchu? NO JAKIM PRAWEM?
- Dziadku? Gdzie jesteś? - Zapytała się swoim nieco podniesionym głosem, który formalnie u innych wilków był normalną głośnością porozumiewania się. Samica wstała z pozycji siedzącej i rozejrzała się wokół. - Staruszku? Hej, dokąd poszedłeś? Wyjdź, przecież chciałeś naszą drugą spadającą wodę. Halo?... Nosz purwa — po czym ciemna wadera pięknie, acz soczyście, zaklęła.
I tym sposobem, samica zaczęła swój chód i ciche nawoływanie podeszłego wiekiem towarzysza. Musiała się sprężyć, żeby nie daj bogowie, ktoś z wilków ją spotkał albo tego staruszka. Nie będzie mogła spojrzeć we własne odbicie, jeśli to się wyda. Jaki kurde wstyd.
Swoje kroki skierowała w stronę Douce Cascade, łudząc się przy tym, że być może czystym przypadkiem tam go odnajdzie. Albo w drodze. A tam, pieprzyć szczegóły! Musiała jak najszybciej znaleźć wilka przed watahą, która i tak umierała na swój sposób od tego upału. Przynajmniej tak tłumaczyła sobie wyjątkowo panującą ciszę wszędzie w ciągu tego dnia.
Nie była pewna, czy jakieś bóstwo ją wysłuchało, czy co. Fakt faktem, ten bardziej siwy basior niż miedziany, kręcił się w kółko wokół najbardziej wysuniętych kamieni nad poziomem wody.
- Ach, więc tu się podziałeś — powiedziała swoim standardową głośnością po zatrzymaniu się na pięć metrów od staruszka. Ten stanął sam, jedynie ogon mu latał na wszystkie strony, podczas wpatrywania się w niewielki wodospad. Nagle wydał z siebie dźwięk śmiechu, który zdawał się go odmładzać przy tym.
Odwrócił głowę ku niej z całkiem przejrzystym spojrzeniem i uśmiechem.
- Dziękuję — powiedział, by następnie podrzucić w jej stronę te kilka kolorowych kamyczków.
- Tu nasze drogi się rozchodzą, co? - Spytała, sięgając po kamienie. Ten spojrzał na nią z zagadkowym wyrazem pyska przy przekrzywieniu głowy na swoje prawo.
- A czy kiedykolwiek się spotkały?
Zamknęła oczy.
- Naprawdę? Teraz mi to mówisz?
*
- Sini! Ile jeszcze będziesz siedzieć w tej wodzie? - Ciemna wadera otworzyła oczy na usłyszenie wołania starszej siostry, która stała na brzegu. - No dalej, wychodź, bo się zaziębisz!Zamrugała oczami i się rozejrzała. Słońce było dalej wysoko na niebie, tylko szczęśliwie duchota nieco popuściła i dało się oddychać.
Czyżby miała właśnie sen, czy raczej halucynacje z tych temperatur?
W dalszym ciągu nienawidziła takiego ciepła.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1681
Ilość zdobytych PD: 840 + 10% (84 PD)
Nagroda za Quest: 400 PD +5 pkt inteligencja, +3 pkt zwinność, +4 pkt kondycja
Obecny stan: 4 898
Brak komentarzy
Prześlij komentarz