Shani westchnęła głośno na myśl o zadaniu, którego wykonanie odkładała w czasie najdłużej, jak się dało. Poziom znudzenia stał się ostatecznie na tyle wysoki, że nawet przeprowadzenie inwentaryzacji wśród medykamentów wydawało się ciekawszym zajęciem. Te nocne zmiany już takie po prostu były – zazwyczaj pacjenci nie wymagali ciągłych interwencji, a jedynie obecności medyka w razie, gdyby stan któregoś z nich uległ nagłemu pogorszeniu. Rzadko zdarzało się, że ktoś potrzebował natychmiastowej pomocy po zmierzchu – a i zazwyczaj takie incydenty były niezupełnie groźnymi skutkami alkoholowych libacji. Jako że Shani była najmłodsza stażem wśród medyków – nie marudziła, gdy kolejne dyżury zapełniały jej grafik. Wadera myślała już, czy nie wypełnić wolnego czasu badaniami. Zawsze chciała się jakoś zapisać na kartach historii – wynaleźć nowy lek, opracować lepsze schematy leczenia albo opisać nową chorobę (to ostatnie najmniej ją jednak kusiło, zwłaszcza gdy wyobrażała sobie adeptów medycznego fachu uczących się o „wrzodzie Shani” albo czymś równie nieprzyjemnym, do czego na wieki przylgnęłoby jej imię).
Wadera usiadła przed regałem wypełnionym buteleczkami w najróżniejszych kształtach i rozmiarach. Niektóre z nich zawierały różnobarwne ciecze, inne chroniły suszone zioła przed zwietrzeniem. Shani pieczołowicie zdejmowała każdy flakonik z półki, by odkładać na nią tylko te, których termin przydatności jeszcze nie upłynął. Była już mniej więcej w połowie, gdy usłyszała rytmiczny dźwięk łap uderzających o podłoże. Ich właściciel (a może właścicielka) z pewnością się spieszył – kroki były lekkie, ale szybkie. W dodatku zdawały się rozbrzmiewać coraz bliżej i zwalniać w miarę, jak przybysz zbliżał się do jaskini medyków.
Znajoma mieszanka ekscytacji (nowy pacjent!) i niepokoju (może nic już nie da się zrobić?) przepełniła ciało wadery. Otrzepała – na ile się dało – łapy z kurzu zebranego z regałów i ruszyła w stronę wejścia do jaskini. Nieomal nie wpadła na ciemnoszarą waderę, która właśnie wchodziła do środka.
- W czym mogę pomóc? – Zapytała odruchowo, po czym od razu skarciła się w duchu za to, że zapomniała się przedstawić.
Odruchowo zlustrowała ciało przybyłej – nie tyle dlatego, by ją oceniać, a raczej szukać potencjalnych urazów czy objawów choroby. Nie zauważyła jednak nic niepokojącego – jedynie zaskakująco długie łapy, pod którymi grały twarde mięśnie oraz ciemnobrązowe łaty zdobiące smukłą sylwetkę. Dopiero gdy spojrzała na pysk nieznajomej, zobaczyła znaczące go blizny. Przykuwały wzrok, jednak Shani udało się skupić na zielonych oczach wadery.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale znalazłam coś… niepokojącego podczas patrolu.
- Opowiadaj – zachęciła Shani, odsuwając się jednocześnie w głąb jaskini i wskazując czubkiem nosa miejsce, gdzie ciemnoszara mogła usiąść.
- Znalazłam martwe ptaki. Dużo martwych ptaków. Wyglądały, jakby same odebrały sobie życie. Ich dzioby były pokryte krwią, a w piersiach ziały puste dziury.
- Dotykałaś ich? – Zapytała Shani, czując jednocześnie ukłucie strachu.
- Nie. Myślałam, żeby jednego z nich przynieść, ale bałam się ewentualnej choroby – spojrzała w ziemię.
- To dobrze. Lepiej być ostrożnym. Czy byłabyś w stanie zaprowadzić mnie do miejsca, gdzie je znalazłaś? Kończę zmianę o świcie i wtedy mogłabym wyruszyć. Teraz nie mogę zostawić pacjentów bez opieki.
- Oczywiście – zapewniła wadera. – To niedaleko Lac dore.
- W takim razie spotkajmy się przy jeziorze. Powiedzmy, przy jego wschodnim brzegu. Po świcie. W porządku?
- Tak.
- Swoją drogą, gdzie moje maniery… Jestem Shani.
- Copycat – przedstawiła się wadera, a na jej pokryty bliznami pysk wkradł się uśmiech.
Copy?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 519
Ilość zdobytych PD: 259
Obecny stan: 563
Brak komentarzy
Prześlij komentarz